Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    5
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    41

Entries in this blog

Aneta i Tom

Zgodnie z przewidywaniami, pomimo, ze jeszcze nikt nie wyryszył z krucjatą ażeby budowę rozpocząć, pojawiły się pierwsze pytania-dylematy. Szkoda, że nie kształciłem się na "budowlańca", wtedy zapewne byłoby spokojniej. Architekt mnie denerwuje. A ścisliej mówiąc Jego częste stwierdzenie "to są detale".

Zapytałem o materiał na sciany zewnętrzne i nośne, jaki najlepszy, jaki użyć itp. Precyzyjna odpowiedż brzmiała: - to są detale

Zapytałem, czy system rozprowadzenia ciepłego powietrza projektuje się na etapie adaptacji projektu (mi jako zupełnemu laikowy taki tok postepowania wydawałby sie słuszny). Odpowiedź - NIE, ale to są detale.

Podobnie było z pompą ciepła i systemem rozprowadzenia c.g po domku (podłogówka + grzejniki). Zapytałem. Odpowiedź bardziej rozbudowana: Rozwiązanie ogrzewania w domu jednorodzinnym to sprawa indywidualna i inspektor nadzoru podczas odbioru wcale na to nie patrzy !, ale to sa detale. Kur.. m.ć

O serbia przegrywa z Kazachstanem 1:2...eee tam, przeciez to sa detale.

Aneta i Tom

Po dniach zastoju i coraz to nowszych doniesien o masakrycznych wzrostach cen materiałów budowlanych, otrzymalismi poprawioną decyzję WZiZT. Można będzie Oliwkę budować. Skorygowali mój błąd nadwyraz szybko i sprawnie.

Projekt tez kupiony. Jutro do architekta. Geodeta niedługo przyjdzie pobłąkać się po działce.

Namierzamy też budowlańca, który podjąłby się prac budowlanych. Kurde na stan surowy"półotwarty" (tylko okna dachowe) mamy 140 tysiaków. Chyba zabraknie...a i kredyty we frankach SUI drożeją. Świństwo. Ogłaszam konkurs: "Na który bank najlepiej napaść ?"

Aneta i Tom

Byłem rowerem na działce. Kurde ale fajnie. Obojętnie co będzie, to i tak tam zamieszkam. Nawet w szałasie. Dziś Gmina stwierdziła, że jeśli chodzi a korektę mojego ekstra pomysłu, to wszystko jest na dobrej drodze. W czwartek spotkanie z architektem. Muszę się podszkolic z terminologii budowlanej, bo jak dzis mi coś opowiadał przez telefon o belkach, stropach, itp, to w ogóle nie rozumiałem co do mnie mówi.

Planujemy ogrzewanie na bazie źródeŁ odnawialnych. Konkretnie pompe ciepła dla CO i CWU. Oczywiscie inwestycja jest szalenie droga, ale mój nadworny balcerowicz wyliczył (przy załozeniu przedziwnie niskich i stałych cen niektórych paliw konwencjonalnych - też mi balcerowicz), że przy założeniu kosztów zakupu i montażu PC i ogrzewania podlogowego na poziomie 50 - 55 tyś (ja p......., 10 mercedesów wśród rowerów) zwrot kosztów przypadnie po:

a) 16 latach w porównaniu z weglem kamiennym (węgiel odpada definitywnie, od 10 lat mierzę emisję i imisję zanieczyszczeń pyłowych i gazowych)

b) 9 latach w porównaniu z gazem ciekłym z butli (opcja do zastanowienia, ale ta butla na podwórku....hmm),

c) 8 latach w porównaniu z prądem.

d) 7 latach w porównaniu z olejem opałowym - musiałbym na głowe upaść żeby sie w to wpakować.

Swego czasu zacząłem wysyłać zapytania ofertowe do producentów i montażystów PC.

Spływaja odpowiedzi.

ceny za pakiet z ogrzewaniem od 39 000 do 70 000 złociszy. Niezły rozstrzał, tym bardziej, ze każda pompa zdobyła jakis medal na róznych targach. Ale najlepsze sa oferty tego samego zestawu mega super pompy IVT: Jedna firma 62 250, druga 44 000. Parametry te same. Szkoda komentować. Dalej wysyłam zapytania.

Aneta i Tom

Sprawa rozszerzenia warunków zabudowy w toku. Gmina przefaksowała papierzyska do architekta, który tworzył te WZIZT. Architekt, niestety nie okreslił terminu wpisania do dezycji cyfry "11" (numer działki , tj. trzeciego pasa). Zapracowany pewnikiem. A my drepczemy i myslimy, czy kupować projekt. Poza tym , drugi architekt, ten od adaptacji, ogląda stronę internetową z projektem oliwki i szuka wad. Ciekawe. Ale cierpliwie poczekamy, co powie.

Ach - byłbym zapomniał, załatwiłem prąd od sąsiada (na czas budowy). Jeden klopot z glowy.

Aneta i Tom

Wszystko zaczęło się od wagi, a raczej od problemu z jej wartością. Jakiś czas temu, przypadkowe wstąpienie na przyrząd pomiaru masy zakończyło się małym szokiem. Przy wzroście 179 cm, wskazówka stanęła na 98 kg, choć kochana Żoneczka przez cały czas twierdziła, że wszystko jest OK. Jako wszystkożerca, zdecydowałem, że drastyczne ograniczenie stałych porcji spożywczych i piwa nie wchodzi w grę. Pozostało katować się fizycznie. Opcje wyboru były szerokie. Mając na uwadze m.in. uszkodzenia stawów przy bieganiu, kręgosłupa w siłowni, czy „przechlorowanie” w basenie - wybrałem rower (ponoć ogranicza potencję !!!...nie, niemożliwe, a jeśli?...hm, no cóż, jakby co, to mam już dwie wspaniałe córeczki). Zakupiłem jednoślad i zacząłem jeździć. Wprzódy drogami asfaltowymi wokół Opola (wokół, to za dużo powiedziane – pierwsze wyprawy zamykały się na dystansie 10 – 15 km, co było wtedy dla mnie wyczynem na miarę ukończenia maratonu w czasie zbliżonym do Zatopka). Po kilku miesiącach wojaży i licznych starciach z kierowcami (samochodów różnej maści i gabarytów), którzy czasami z mojej, ale częściej ze swojej winy, próbowali mnie wysłać na tamten świat, uciekłem z asfaltu na polne drogi i leśne dukty. W pierwszym sezonie zamknąłem licznik przejechanych kilometrów na 1200. W każdym kolejnym roku (tzn. od 2 lat) kręciłem już na dystansie około 4000 km, a poszczególne etapy wynosiły od 30 do 60 km.

Jak tyle się jedzie, to dużo się widzi, a jeszcze więcej czuje. Widzi się m. in. malowniczo położone wsie, okalające „stolicę polskiej pieśni”, a czuje się świeży, przyprawiający o zawrót głowy, zapach żywicy w lesie, który tak naprawdę jest zapachem WOLNOŚCI.

Jak skojarzyć wolność i piękno natury?

No jak?

Najlepiej wyprowadzić się na wieś, a żeby wilk był syty i owca szczęśliwa, to najlepiej na taką wieś, która leży nieopodal miasta.

Tym samym moje rowerowe eskapady (oczywiście z utrzymaniem reżimu, co do tętna treningowego, czasu jazdy i dystansu) sprowadziły się do szukania nowego gniazda. Najpierw w 11 wsiach szukałem starego domu. Szukały też agencje nieruchomości i znajomi. Nie znalazłem. Oni też nie. Potem zacząłem pytać o działkę. Jasna cholera – widok spoconego i zdyszanego faceta w dziwnym stroiku z kaskiem na łbie, często na zabłoconym bicyklu, nie wzbudzał zaufania u miejscowej społeczności. Patrzyli nam mnie jak na; a) debila, b) cudzoziemca (nie umiem mówić w Ich śląsko-opolskim dialekcie). Nie chcieli rozmawiać. Po prostu chyba nie chcieli żebym tam gdzieś koło Nich zamieszkał. Nawet sołtyski i sołtysi, wójtowie i inni notable nie potrafili mi pomóc, (choć do nich zazwyczaj jechałem pachnący i po cywilnemu i ze mną rozmawiali jakby bardziej po polsku).

Cóż było robić?

Ano to: Jak w pewnym rozdziale swego dziennika zapisał niejaki Jacekot (pozdrawiam), „gdzie diabeł nie może tam babę pośle”. W oryginale, to wprawdzie nie Jacekot’a cytat, ale cześć Mu trzeba oddać – chociażby za zaangażowanie na forum.

Tak jak zrobił Jacekot, tak i ja postąpiłem. Namówiłem małżonkę na rowerową wycieczkę do wsi, której położenie było i jest dla nas najbardziej atrakcyjne (las pod nosem, do miasta 15-20 minut samochodem, rowerem, przy dobrej formie i pogodzie, 35-40). Żona wprawdzie nie potrzebowała ruchu celem odgrubiania, gdyż szczupłą pozostaje, ale jako maskotka teamu, miała przynieść szczęście. Rezultat był szokujący. Od razu nawiązała kontakt z tubylcami (ja byłem tylko od podawania Jej napojów i doglądania, czy rowery jeszcze zdatne do jazdy), a po trzeciej gadce z kolejnym rozmówcą już mieliśmy namiary na właściciela gruntu, który nas zainteresował (grunt nas zainteresował, właściciel z urzędu też).

Tego samego dnia pojechaliśmy negocjować. Pojechaliśmy automobilem, bo właściciel działki mieszka po drugiej stronie Opola. Negocjacje były twarde, trwały kilka dni, długo się zastanawiał, aż wreszcie powiedział „dobra”. Pozostała kwestia ceny. Jakoś się dogadaliśmy a i cena pozostała w miarę atrakcyjną.

Tu zaczynają się frustracje.

Otóż działka, a właściwie działki, (bo to cztery osobne pasy) ma/mają łączną powierzchnię 32 arów. Sporo. I wszystko to łąka III i IV klasy. Właściciel okazał się „życiowym chłopem” i postanowił, że mamy prawo pierwokupu, a działkę sprzeda, ale dopiero wtedy, gdy dostaniemy warunki zabudowy i zagospodarowania. Wieś nie ma planu zagospodarowania, a że obok działki jest sąsiad z domem, to zaistniała szansa na otrzymanie owych uwarunkowań. Pojechałem do Gminy. Tutaj małe wtrącenie. Panowie z „budowlanki” w UG Turawa to w porządku goście. Uprzejmi, pomocni i dobrze doradzający. W życiu, w żadnym urzędzie z tym się nie spotkałem, ale życzę sobie i ewentualnym Czytelnikom takich doświadczeń w przyszłości. Panowie powiedzieli, co, gdzie i jak należy załatwić.

Wojaże po mapy, wypisy, zapewnienia doprowadzenia energii elektrycznej, wody itp. trwały kilkanaście dni. Wydanie zapewnień, map i wypisów kilka tygodni. Wreszcie wszystko było, tzn. dokumentacja do wniosku. Jak wiecie, albo nie wiecie, do wniosku trzeba dołączyć mapę w skali 1:1000, na której m.in. należy zaznaczyć obszar pod planowaną inwestycję. Nasze przyszłe latyfundia to, jak wspomniałem, cztery wąskie, położone obok siebie działki. Pasy mają po 9 metrów szerokości. Sąsiad z domem na lewo, a Jego dom posadowiony na granicy z „naszym” pierwszym pasem. Na prawo od czwartej działki 25 metrowa ziemia niczyja, a dalej korytarz ekologiczny. Taka lokalna Dolina Rospudy. Pomimo że nie przypinam się do drzew, to jestem wyznania ekologicznego. Taki ze mnie ostatni Mohikanin, który jak nie ma kosza na śmieci, to chowa papierek do kieszeni. Mając na względzie dobro środowiska naturalnego, ja durny, nie znając (choć mogłem, #@!$@@ mać, sprawdzić prawo) przepisów co do umiejscowienia budynku na działce, wrysowałem w mapę dwa pierwsze pasy od lewej, jako te, na których będziemy budować. Szerokość 18 metrów...minus 4 z lewej, minus 4 z prawej...zostaje 10 metrów. W sam raz na kurnik.

Po kolejnych dwóch miesiącach dostałem decyzję o warunkach zabudowy. Nie będę jej tu przepisywał. W międzyczasie właściciel działek zaczął w podenerwowaniu dreptać wokół tematu sfinalizowania sprzedaży nieruchomości. Postawił sprawę jasno. Kupujecie teraz, albo szukajcie czegoś innego. Wpadliśmy z żona w panikę. Jak nie dostaniemy pozytywnej decyzji, to na cholerę nam 32 ary łąki. Kozy nie mamy... Zaryzykowaliśmy. Na szczęście notariusz był przepracowany i wyznaczył datę sfinalizowania umowy na „za kilka dni’. Zaczęły się podróże do wszystkich urzędów, które wydawały swoje opinie co do projektu decyzji. Na dwa dni przed wizytą u notariusza w skrzyneczce pocztowej zobaczyłem awizo. Poleciałem na pocztę, a tam strajk. Awizo dostarczyła poczta główna, ale list gdzieś jest, ale nie wiadomo gdzie. Zadzwoniłem do Gminy. Ci fajni goście, pomimo nawału pracy, rzucili wszystko i odszukali pocztę wychodzącą i po 15 minutach oddzwonili, ze decyzja jest pozytywna, ale musi się jeszcze uprawomocnić. To już był „pikuś”. Podpisaliśmy u notariusza, pseudo „zdzierca”, umowę warunkową i łąki są nasze. Można rozglądać się za kozą.

Wrócę do mojego nader niesamowitego i godnego podziwu planowania umiejscowienia budynku. Oczywiście są domy o długości ściany frontowej 10 metrów. Tylko, że w decyzji jest zapis, że dom ma być posadowiony na planie prostokąta o stosunku długości ściany frontowej do bocznej zbliżonym do 2:1. Czyli np. 10 na 5 metrów. Ale fajny dom !

Na szczęście są Ci super goście w Gminie. Pojechałem. Przyznałem, że miałem pomroczność jasną. Przedstawili mi aż trzy opcje wyjścia z kryzysu. Pierwsza – scalić działki. Koszt około 600 zł, czas oczekiwania do 60 dni. Potem korekta zapisu w decyzji, bo działki zmienią numery, czyli kolejne miliony dni. Druga – wystąpić do Ministerstwa z wnioskiem o odstępstwo od przepisów budowlanych i technicznych, tzn. żeby się zgodzili, aby postawić dom na granicy 2 i 3 pasa (zyskam 4 metry). Czas oczekiwania ??? dni. Zero % gwarancji na pozytywne rozpatrzenie. Trzecia – (zanim zaczęli mówić pomyślałem, że jeżeli dwie poprzednie są tak atrakcyjne, to ta trzecia musi być na miarę mojego oryginalnego i nietuzinkowego pomysłu przy rysowaniu po mapie) – wystąpić do Gminy z wnioskiem o rozszerzenie zakresu decyzji o trzeci pas działki. Stroną jest tylko Gmina i ja, bo kolejna, czwarta działka też jest moja (nasza). Koszt 0 zł. Prawdopodobieństwo sukcesu 99,9%. Czas oczekiwania 3 dni – bo prośbę złożyłem w piątek. Dadzą znać, co i jak w poniedziałek, czyli jutro.

Dużo na forum czytam o wyborze projektu. Są tacy, którzy przejrzeli tysiące projektów. My skupiliśmy się jedynie na 257. Projekty oglądaliśmy przez jakieś 7 dni. Wybór padł na Oliwkę. I już. Jutro Gmina odpowie na moje pismo w sprawie trzeciego pasa. Jak powiedzą tak, to szerokość działki pod budowę wyniesie nie 18, a 27 metrów. Minus 4 tu, minus 4 tam i zostaje miejsce na Oliwkę i zostaje zapas. Jak Gmina powie TAK, to my też powiemy TAK i kupimy projekt.

Koniec części pierwszej i nie ostatniej.

P.S. Rowerowe wojaże = - 18 kg (na dzis dzień).



×
×
  • Dodaj nową pozycję...