18. Więźba, więźba - dach już blisko (?)
Znam dokładny termin wejścia moich dekarzocieśli. Czas przywieźć więźbę.
Do wielkiej wyprawy zaagitowałęm brata goszczącego na wakacjach u rodziców. Przujechaliśmy trochę wcześniej niż umówiony samochów. Wynajęliśmy taki do wożenia dłużyc z lasu, a to ze względu na długość niektórych elementów - ok 9m. Z tymi włąśnie były największe przygody przy przecieraniu więźby, bo facet prawie płakał, ale powiedziałęm mu, że cieśla kazał w całości i koniec. Tak na prawdę to można było je połączyć, ale po co jak można zrobić w jednym kawałku? Z 38 m3 drewna było co wybierać.
Przyjechał samochód i zaczął ładować. Już na pierwszy rzut oka widać, że zaprawiony w bojach, piach i nierówności mu nie przeszkadzały, niczym wąż podpełzał pod mygły z więźbą. Przypomniało mi się, jak z teściem zabieraliśmy obrzyny - to był prezent, teść będzie nimi palił prawie całą zimę... Jego kierowca to był maruda, a to mu nierówno, a to za duży piach, a to nie podjedzie itd, itp. Trochę się bałem tego załadunku, żeby czegoś nie wgnieść, ale wielki chwytak sprawnie operowany przez "naszego" kierowcę, z wyczuciem łapał krokwie i belki wie wyrządzając im prawie żadnej szkody - piszę prawie, bo po rozłądunky znaleźliśmy dwie krokwie z lekkim odłupem (jeden na palec, drugi na dwa i około 40 cm długie). Czyli można powiedzieć że było idealnie. Nasza rola polegałą jedynie na sprawnym rozkłądaniu łądunku. W efekcie zabraliśmy całą więźbę z łatami i kontrłatami, a na górę dorzuciliśmy jeszcze sporo desek na deskowanie dachu.
Następnego dnia zaczęło się ukłądanie. Wspólnie z bratem przygotowaliśmy miejsce na więźbę. Ładne pustaki zostały ułożone w poziomie. Na nich spoczęła pierwsza warstwa. Jako przekłądek użyliśmy łat. I tak nam zeszło prawie do 14. Zostały ostamotnione łąty, kontrłaty i deski, ale te przypadły mi w udziale. W efekcie stanęły piękne sztaple z więźbą. Osobno krokwie i belki, osobno łaty, kontrłaty (około 2 km łącznej długoiści) i deski które załapały się na podróż. Pogoda była jak w krainie deszczowców, więc zakupiłem rolkę folii budowlanej i wszystko okryłem.
Mija kilka dni, zbliża się czwartek - prawdopodobny termin "zmiany warty". Nic, pustka. No dobrze, pewnie coś im wypadło. Wieczorem telefon - i faktycznie tłumaczenie szefa przekonywujące. Piątek, od rana leje... Chłopaki podjechały i siedzą, a dzesz pada i pada. Po godzinie ulotnili się (może spynęli z deszczem?). Sobota - piękna pogoda. Przyjechali punkt ósma i zabrali się do pracy. Idzie pięknie, rozwijaką papę, ukłądają murłaty - wszystko z głową, bez pośpiechu, bez zbytecznego cięcia. W efekcie mało odpadu i piękna praca. I tak już było do końca - szybko i sprawnie, zawsze pubktualnie. Jedyną ich wadą było śmiecenie w domu, wszędzie woreczki po śniadaniu, butelki po wodzi i innych napojach w tym wiele puszek .
Praca w zasadzie przebiegałą bez nieprzewidywanych wypadków z małym wyjątkiem. Jak przystąpili do daszków nad tarasami wyszłą pewna zadwozdka. Woła mnie majster, że jak by nie ukłądał, to rynny za nic się nie schodzą. Patrzę i faktycznie, uskok jak byk. I co teraz? Może osobna rynna spustowa - nonsens, jak by to wyglądało!!!. To może podnieść wszystko w górę? Tylko skąd to to wyszło. Wróciłem w pamięci do lania kolumn. Tak pytali się jak wysoko a ja sam kazałem by było jak w projekcie, zapomniałem tylko, że nie robię stropu nad tarasami przez co wyszło jak wyszło. Stanęło na tym, że trzeba podnosić wszystko i domocować do kolumn. Jak ustaliliśmy tak zrobili. Wygląda to trochę dziwnie, ale coś się potem wymyśli, przy "dziwny" efekt zniwelować. Tak to się zakończyly nie do końca przemyślane oszczędności. Teraz z perspektywy kilku dni widzę, że źle nie będzie. Zamiast czołowego murku płyta OSB, a od spodu marzy mi się piękny sufit z jasnego świerka. Wiem, że nasze Babie Lato będzie chyba najbardziej odbiegać od pierwowzoru, ale za to będzie niepowtarzalne.
I tak minęły dni - prawie nie padało, ja się urlopowałem, nadrobiłem zaległości w życiu rodzinnym, pochodziłem z córką nad jezioro, porobiłem zaprawy (jagody i sok porzeczkowy) i tak jakoś dobiegliśmy do końca. Mi się skończył urlop, ekipa skończyła więźbę, za oknem skończyłą się pogoda. W środę mają wrócić murarze (przynajmniej jedna para) i kończyć kominy i ścianę na górze, do tego mają wykończyć oblicówkę.
Dziś spotkałęm szefa ekipy dekarskociesielskiej i co mnie wcale nie zdziwiło - poprosił z pewną dozą nieśmiałości o małą wypłatę. No dobrze, kawał roboty zrobiony, zakusy były niewielkie, wypłata szybka.
Teraz tylko trzeba przygotować deski na deskowanie - te które będą wystawały za okap trzeba przecheblować i zrobić im wpusty i pióra. Zrezygnowaliśmy z podbitki na rzecz takiego rozwiązania. Przy robieniu więźby fachnamy pięknie powycinali nam krokwie. Każda z nich zostałą przeheblowana, potem starannie wycięli zawijasa, potem szlifowanie i na dach. Całość chcemy pomalować na ciemny kolor, tylko nie wiemy czy...
W ten oto sposób dobiłem z dziennikiem do stanu faktycznego.
A na koniec małe pytanko - widzę, że czytujecie ten dziennik, czy może jest tak denny, że nikt nic nie komentuje? Hop hop, napiszcie jak się Wam podoba.