Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    179
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    265

Entries in this blog

rafałek

29. Wracają dekarze.

 

 


Sobota. Przyjechali nasi dekarze. Jedna grupa zabrałą się za sortowanie desek, druga nabijała je na dach. Dużo nie zrobili - jedna połać na garażu, ale za to wysortowali dechy ba podbitkę.

 


Poniedziałek - przyjechali z rana i zabrali się żwawo do pracy. Nadrobili zaległości z soboty. Wydeskowali do końca garaż i połac dachu od ogrodu. Pośpiesznie zabrałem się za ocieplanie stropu nad wykuszem i nad wiatrołapem. Wystające fragmenty tworzą jakby studnie które po zadeskowaniu byłyby niedostępne z zewnątrz. Do ocieplenia użyłem resztek styropianu pozostałego z ocieplania ściany fundamentowej.

 

 


Wieczorem przyjechał na rekonesans hydraulik. Obejrzał dom i ma przygotować na jutro listę grzejników do kupienia. Podobno po 1 września mają podrożeć . Dodajemy dodatkowy grzejnik w wykuszu. Nasz hudraulik namawia nas na wyprowadzenie z wykuszowego podłogówki w jadalni. Zobaczymy co (i za ile) z tego wyjdzie.

rafałek

28. Szukamy okien

 

W zasadzie to okna były w zakresie naszych zainteresowań od dawna, ale postanowiliśmy się w końcu wybrać do firmy oferującej okna drewniane. Produkują plastiki, ale te są wszędzie. Wziąłem kilka dni urlopu, oddaliśmy Bartłomieja do babci (córka już od dawna jest "na wakacjach"). I jedziemy. Podróż niedaleka (około 20 km). Firma mała, ale piersze chwile rozmowy robią bardzo dobre wrażenie. Jeden rzut oka na zestawienie stolarki i kobieta już się dopytuje czy przypadkiem ona tego już nie wyceniałą. Co tu kręcić. Kontakt był faxowy, ale zawsze. Potwierdzam. Żona w międzyczasie ogląda wystawę i wzorniki kolorów. Rozmowa się rozkręca. Oglądamy drzwi - cena jak z markeru budowlanego a za to wybór... co chcemy to oni zrobią. Mamy do wyboru sosnę na wielowpust (czy jakoś tak), litą (na długość). Na dębową się nie rzucamy z oczywistych powodów. Przy okazji mamy możliwość "zwiedzenia" zakładu. Zakład niewielki, ale robiący super wrażenie. Wszyscy wiedzą co robić, wszędzie porządek. Żona całkowicie się przekonała do okien drewnianych. Koszt okien ze szprosami wewnętrznymi 13000 zł z montarzem.

Wracając do domu wpadliśmy w burzę z gradem, ale jaki grad. Chwilami wielkości orzechów laskowych. Woda na ulicy miejscami dochodziłą do wysokości dłoni. W miejscach gdzie rosły drzewa ulice usłane były liśćmi z gradem. Nigdy jeszcze nie widziałęm czegoś podobnego. Ja bałęm się, żeby jakieś drzewo nie zwaliło się na nas, żona, żeby grad nie wybił szyby.

Na szczęście dom nie ucierpiał, niecały kilometr dalej padał tylko ulewny deszcz.

rafałek

27. Czas stagnacji

 

 


Murarze sobie poszli, dekarze jakoś nie docierają - mają być środa-czwartek.

 


Mam zrobione fotki z kominami:

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_1.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_2.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_6.jpg

 


A tyle mam gruzu i odpadó - do dla tych co mówią, że przy budowie z PH jest tego dużo.

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_11.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_12.jpg

 


Deski czekają na dach:

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_5.jpg

 


A tyle zostało mi materiału:

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_7.jpg

 


A tak wygląda góra:

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_8.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_9.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_13.jpg

 


A tu nasze przejście na stryszek nad garażem - prawda, że fajne będą te drzwi? Ja się nachylam, ale Lidka przechodzi "normalnie"

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/dom_10.jpg

 


I to by było na tyle. Na razie czekam i czekam... Mam nadzieję, że już niedługo.

 


W międzyczasie obłożyłem murłątę na garażu styropianem i zatopiłem siatkę. Dziś mam zamiar ocieplić od góry wykusz i wiatrołap (potem po dekarzach nie będzie jak ) - zabiją dechami .

rafałek

26. Wtorek - czas pożegnań...

 

 


Już wtorek. Skoro świt (8:30 ) przyjechała moje ekipa. Zabrali się za wykańczanie kominów - głównie fugowanie. Teraz mam już piękne ciemnobrązowe kominy z jasnobrązową fugą. (fotki niebawem). W trakcie dnia zabrakło im fugi, ale moje bystrzachy szybko kupiły (nie taką samą, ale do złudzenia podobną kolorem). Pucowali te kominy, usupełniali raki w słupkach między wieńcami, poprawili wełnę, wyszorowali kominy . Teraz są piękne i błyszczące. Zauwałyliśmy z żoną nawet pewną zależność, jeśli na komin pada światło to jest brązowy, jeśli jest w cieniu to robi się grafitowy. Ale są śliczne i domek bardzo zyskał na ich wykończeniu. Żona co prawda uważa, że bez fugi = czarna fuga, może były by jeszcze piękniejsze, ale tak też jest wspaniale (są weselsze).

 


Ekipa zrobiła i pojechała . Aż mi jakoś tak dziwnie. Pozostał jeszcze odbiór przez kierownika i w tym roku jeszcze tylko dekarz będzie miał pole do popisu (deskowanie i dachówka). Dopiero jak z kierownikiem stwierdzimy jednogłośnie, że jest OK to będzie wypłata. Moje majstry już się dopytują o rok przyszły. Powiedziałem i co i jak i mają przygotować swoją ofertę.

 


Wiechy nie zrobili, pytałem ich o to wcześniej, ale mówią (ich szef), że zwyczaj w naszej okolicy upada i nikt prawie tego już nie robi. Do tego mieli by 3 dni wyjete z życia, a nowa robota już czeka .

 


Na pożegnanie kupiłem i pifko i wódeczkę i perę dodatków do wódeczki. Popili, pogadaliśmy i pojechali . Tak bez nich pusto, już teraz mi ich brakuje. W końcu parę miesięcy przerobiliśmy razem. Mimo umowy, kar za przekroczenie terminu nie będzie. Były dobrym straszakiem przy pracy, ale teraz byłoby to nieludzkie, tym bardziej, że wszystko się dobrze poukładało .

 

 


Od poniedziałku powinien wrócić dekarzocieśla. Co będzie zobaczymy...

rafałek

25. Poniedziałek

 

 


Przyjechałą moja ekipa. Z samego rana wpadli do pracy (nie zdążyłem dojechać, by wydać im materiały) i czym prędzej (czym chłodniej ) zabrali się do obkładania kominów płytkami. W sobotę sumiennie je obtynkowali i wnioskując z tego coraz bardzie widzę ich w roli przyszłorocznych tynkarzy.

 


Przy południowej wizycie już wyhamowali ale i tak było więcej jak 50% zrobione, a na ich wysokości patelnia jak marzenie (może obciąć im za warunki plażowe , w końcu nie musieli wyjeżdzać nad morze . A tak na poważnie to chyba kupię im piwo na fajrant.

 

 


Już wiem, że dziś się nie wyrobią. Nie chcą żadnej wiechy itp, więc obiecałęm im jakieś "szkło" w siateczce na koniec.

 

 


Nie wiem tylko ile im kupić? mam obecnie 4 murarzy i 2 pomocników. Czy możecie podpowiedzieć jaka będzie wystarczająca ilość dla takiej ekipy? Liczę na jakiś odzew...

rafałek

24. Murarska końcówka...

 

 


Wczoraj robiłem ostatnie uzgodnienia z murarzami. Zgłosiłem uwagi, wysłuchałem ich wniosków. Wstępnie przewidują koniec prac na poniedziałek. Jeśli im wyjdzie to jeszcze dekarz i koniec prac w tym roku... . Ale jakoś tak dziwnie mi się robi na myśl o tym... Czy u Was było podobnie?

rafałek

23. Czy oni mnie nie lubią?

 

 


Z pracy na budowę mam 5 minut więc jak tylko mogę to zaraz "wyskakuję" by zobaczyć co się dzieje. Jednaj wydaje mi się, że mój fachman się coś na mnie gniewa... czy chodzi mu o obcięte pieniądze z ostatniej transzy . No ale układ był jasny a robota nie skończona więc miałęm prawo nie dać nic a dałem większość, no i te pieniądze mu nie przepadną... Za to mobilizacja na całego co widać. Praca wre i mam nadzieję, że koniec już bliski. Wstępnie omówiliśmy przebieg ścianek działowych. Wuskoczyłem do miasta i w geście dobrej woli zakupiłem piwo i wodę dla tych co niemogą... Mam nadzieję, że ten gest poprawi humor i wpłynie na efektywniejszą pracę.

 

 


Mimo dobrych chęci i tak trochę na nich nakrzyczałem, ale jak potem się okazało - niepotrzebnie. Chodziło o komin do którego zostały 3 pustaki z wkładami. Ja się upierałem, że mają je wmurować by było jak w projekcie, a oni mówią, że zrobili jak w projekcie i tak jest dobrze. No tak ale skąd te "dodatki"? Po krótkim śledztwie wyszło, że dostałem je jako nadliczbowe... (dobre serce Schiedla czy czyjaś pomyłka?). Zastanawiam się, czy by nie podnieść okazyjnie tego komina...

 


Czy ktoś mi może doradzić?

rafałek

22. Coś drgnęło

 

 


Dziś dzień zaczął się optymistycznie. Gęsta mgłą na widok pierwszych promieni słońca zaczęła opadać wróżąc poprawę. Miła piosenka sącząca się z radia do reszty poprawiłą mój humor. Poranek okazał się przepiękny. Może nie z radością, ale z dużym optymizmem wyszedłem do pracy pozostawiając w domu śpiącą rodzinę.

 

 


O dziewiątej wyskoczyłem na budowę. Przyjechałą CAŁĄ moja ekipa. Wszyscy zabrali się raźno do pracy. O!!! taki widok cieszy i napawa optymizmem. Kończą ostatni komin i zbijają szalunki do wylania klatki schodowej. Co za radość. Mam nadzieję, że dziś wymurują jeszcze ścianę między domem i garażem - trzeba tylko ich przypilnować, żeby nie zapomnieli o drzwiach między domem, a stryszkiem nad garażem.

 


W taki dzień aż chce się żyć.

 

 


A teraz mowe (stare) fotki czyli więźba - jeszcze nie skończona, bo ta jest na nowym filmie który kiedyś trzeba będzie wywołać.

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/new-4.jpg


http://republika.pl/babie_lato/foto/new-5.jpg

rafałek

21. Czy oni coś robią? !!!

 


Wczoraj były usługi transportowe. No dobrze, trzeba było to ponosić ale dziś niby coś robią, ale jakoś przybywa niewiele. W jeden dzień dwa kominy systemowe i do tego wentylacyjne i lekko zaczęty kominkowy. Ludzie - czy wy chcecie skończyć to przed zimą? A jeszcze ma wejść dekarz i skończyć dach. Ale nic - na razie pogoda ładna. Zadzwonię do szefa (ich) i pogadam... (tu XXX GSM, przepraszamy ale wybrany abonent jest nieosiągalny...) no to sobie pogadałem.

 


Piątek. Pojawili się, ale zaraz potem zniknęli. No zaczyna robić się dziwnie. Bardzo ich polubiłem, ale zaczynają się obwieszać .

 


Trzeba będzie z nimi poważnie porozmawiać i postraszyć karami umownymi - jeszcze trochę i będą robić za darmo.

 

 


Za to w domu zmiany koncepcyjne w dziedzinie kominów. Długo trzymała się wersja z obłożeniem kominów połówkami klinkieru. Przez ostatnie kilka dni dominowały tynki (albo biały albo brąz), a teraz nastąpił całkowity zwrot. Nie braliśmy tego pod uwagę (obawy o trwałość), a tu nagle moja małżonka chce mieć kominy obłożone płytkami klinkierowymi. No ładnie. Umawiamy się na wyjazd w sobotę. W międzyczasie próbujemy się dodzwonić do szefa naszych fachnamów - skutek jak poprzednio .

 

 


Sobota - dzieci sprzedane do babci, a my jedziemy na przeszpiegi - karty drżą w portfelu, upał leje się z nieba, a my pędzimy przed siebie.

 


Cel pierwszy - Leroy Merlin - chodzimy i oglądamy. Ja chcę brąz, albo "łaciate" ale ciemne, Małżonka łaciate jasnociemne. Jak dla mnie wyglądają paskudnie. W końcu przekonuję do mojego brązu choć burgund też nieczego sobie. Cena 37 zł za karton...

 


Jedziemy dalej - nowy cel to Castorama. Nowy obchód i znajdujemy takie same płytki o 3 złote tańsze. Przeglądamy fugi i kleje i jedziemy dalej - tym razem odwiedzić znajomych. W drodze powrotnej wchodzimy po wytypowane płytki. Jednak zakres zakupów zaczyna się zwiększać. Postanawiamy kupić COŚ do pomalowania podbitki i krokwi. Wybór szybko ograniczamy do DULUX'a i SADOLINU. Żona chce z połyskiem więc wybór jest prosty - SADOLIN EXTRA, kolor palisander. Ładuję na wózek 25l i jedziemy pod płytki. Tu łąduję 14 kartonów... uf, zaczyna robić się ciekawie - jak to zmieścić. Płytki na dole - sadolin na górze - żona chce fugę. Oj zapieram się mocno i wprawiam w ruch nasz zakupoway transportej (co na to powie nasz samochód???), Jazda wyładowanym (wagowo) wózkiem przypomina slalom samochodem bez hamulca. A zakręty - to dopiero wyzwanie. Na szczęście nikt nie został poszkodowany i dojeżdzamy do regału z fugami. Ma być wodo i mrozoodporna - wybór pada na MAPEI - jasny brąz. No trzeba zawrócić do kasy - mocowanie z naszym pojazdem i podjazd do kasy. Miła pani skanuje kody i tu zaskoczenie - płytki kosztują... no ile? - 22 zł!!! jak? co? skąd? tego nie wiemy. Pami dzwoni do działu budowlanego - cena za karton? nic nie rowumiemy, ale niech tak zostanie oszczędzmy 168 zł.

 


Zaczyna się łądowanie naszego autka. No robi się nieciekawie. Co można przenoszę do przodu. Wygląda znośne więc postanawiamy dokupić jeszcze zaprawę - tu wybór między MAPEI'em a CERESITEM który wygrywa z powodu większej rozpiętości temperatur. Płacimy i ładujemy - samochód przedmienia się w sportowy - to piekne niskie zawieszenie i prawie 90 kilometrów do domu .

 


Ruszamy, jest dobrze. Na wybojach nawet nic nie trzeszczy i udaje się nam wyprzedzić kilka samochodów. W sumie nielicząc chwilami dziwnego wrrrrr to droga minęła dość spokojnie. Podjeżdzamy pod garaż i chcemy się wyłądowywać a tu niechcący zaglądam do otwartego garażu sąsiadów (stoi otwarty na przeciw naszego i tu o dziwo stoi kilka paczej styropianu . Po co im? widać taka moda. Po wyładunku zawieszenia naszego autka wraca do normy (mam nadzieję, że tak jest na prawdę...)

 


Za dzrzwiami nowy tydzień. Co przyniesie, oby poprawę. Wieczorem dodzwaniam się do szefa naszej ekipy. Obiecuje poprawę, a co będzie? W poniedziałek się okaże.

rafałek

20. Powroty

 

 


Zgodnie z umową wczoraj wróciły moje dzielne chłopaki od kielni, nie wszystkie, bo pracują gdzieś na wygnaniu, ale mam teraz na budowie jednego murarza i jego pomocnika dyrektora betoniarki jak na niego mówię.

 


Wpadli rano, zabrali klucze i znikli. Tłumaczyli, że pojechali załatwiać coś w urzędach. Potem wrócili, wnieśli kominy na górę i trochę porotermu i znowu znikli. Czyli wyszedł im dzień transportowy. Mam nadzieję, że dzię będą już murować.

 


Wczoraj narzekali, że jestem niesprawiedliwy, bo jak murowali ścianę zewnętrzną to ich goniłem za czystość i szczelinę, a przyszli cieśle i bezkarnie nasypali na ich wełnę wiórów. No fakt, że przy daszkach się nasypało, ale też i posprzątali, a że nie wyzbierali do czysta to wyszło jak wyszło. Najważniejsze, że szczelina pozostała. Co do ściany to moje chłopaki niekiedy nie zaskakują. Przyniosłęm im puszkę wentylacyjną (dostałem jedną na wzór) by mieli szablon do wycinania otworów z porotermie. Puszka jest śliczna, ma kratkę i strzałki jak ją zakładać (góra i lico). A po co oglądać, pyszka miała przyjść w pionie, a oni wycieli otwory, nawet ładne i równe ale w pozionie. I co... i nic - jak będą tynkować elewację to będą dłubać nowe - nauka kosztuje. Ale źle nie jest - trzeba było ich pilnować i to był chyba jedyny okres w którym twierdzili, że się czepiam, że przesadzam, ale ogólnie robili jak się im kazało - brak sprzeciwu byłby zbyt podejrzany .

 


A tak wygląda moja ścian 3W:

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/new-1.jpg

 


Ale to już historia - dziś na rozkładzie kominy i wykańczanie ściany zewnętrznej między krokwiami, bo by cieśle mieli łątwiej nie wymurowaliśmy ostatniej warstwy. Przy okazji wyszedł mały problem z garażem. Tam mamy ścianę jednowarstwową z porotermu 38. Problem wyszedł przy murłacie, bo jest centralnie przez co na górze przy krokwiach wyszedł mały uskok. Po konsultacji z kierownikiem ustaliliśmy, że wyrównamy to styropianem (zostało trochę ze ścianki rundamentowej).

rafałek

19. Cisza...

A na budowie cisza. Fachmany zrobiły więźbę i poszły, murarze jeszcze nie wrócili - ponoć jutro mają zawitać. Czuję się samotny i opuszczony. Ta budowa jest jak narkotyk, uzależnia i rujnuje kieszeń (zdrowie też...). Mam nadzieję, że już jutro będzie można iść na plac i popatrzeć co się zmieniło. A co będzie jesienią (po dachu planowana przerwa do wiosny)? Aż się boję pomyśleć.

rafałek

18. Więźba, więźba - dach już blisko (?)

 

 


Znam dokładny termin wejścia moich dekarzocieśli. Czas przywieźć więźbę.

 


Do wielkiej wyprawy zaagitowałęm brata goszczącego na wakacjach u rodziców. Przujechaliśmy trochę wcześniej niż umówiony samochów. Wynajęliśmy taki do wożenia dłużyc z lasu, a to ze względu na długość niektórych elementów - ok 9m. Z tymi włąśnie były największe przygody przy przecieraniu więźby, bo facet prawie płakał, ale powiedziałęm mu, że cieśla kazał w całości i koniec. Tak na prawdę to można było je połączyć, ale po co jak można zrobić w jednym kawałku? Z 38 m3 drewna było co wybierać.

 


Przyjechał samochód i zaczął ładować. Już na pierwszy rzut oka widać, że zaprawiony w bojach, piach i nierówności mu nie przeszkadzały, niczym wąż podpełzał pod mygły z więźbą. Przypomniało mi się, jak z teściem zabieraliśmy obrzyny - to był prezent, teść będzie nimi palił prawie całą zimę... Jego kierowca to był maruda, a to mu nierówno, a to za duży piach, a to nie podjedzie itd, itp. Trochę się bałem tego załadunku, żeby czegoś nie wgnieść, ale wielki chwytak sprawnie operowany przez "naszego" kierowcę, z wyczuciem łapał krokwie i belki wie wyrządzając im prawie żadnej szkody - piszę prawie, bo po rozłądunky znaleźliśmy dwie krokwie z lekkim odłupem (jeden na palec, drugi na dwa i około 40 cm długie). Czyli można powiedzieć że było idealnie. Nasza rola polegałą jedynie na sprawnym rozkłądaniu łądunku. W efekcie zabraliśmy całą więźbę z łatami i kontrłatami, a na górę dorzuciliśmy jeszcze sporo desek na deskowanie dachu.

 


Następnego dnia zaczęło się ukłądanie. Wspólnie z bratem przygotowaliśmy miejsce na więźbę. Ładne pustaki zostały ułożone w poziomie. Na nich spoczęła pierwsza warstwa. Jako przekłądek użyliśmy łat. I tak nam zeszło prawie do 14. Zostały ostamotnione łąty, kontrłaty i deski, ale te przypadły mi w udziale. W efekcie stanęły piękne sztaple z więźbą. Osobno krokwie i belki, osobno łaty, kontrłaty (około 2 km łącznej długoiści) i deski które załapały się na podróż. Pogoda była jak w krainie deszczowców, więc zakupiłem rolkę folii budowlanej i wszystko okryłem.

 


Mija kilka dni, zbliża się czwartek - prawdopodobny termin "zmiany warty". Nic, pustka. No dobrze, pewnie coś im wypadło. Wieczorem telefon - i faktycznie tłumaczenie szefa przekonywujące. Piątek, od rana leje... Chłopaki podjechały i siedzą, a dzesz pada i pada. Po godzinie ulotnili się (może spynęli z deszczem?). Sobota - piękna pogoda. Przyjechali punkt ósma i zabrali się do pracy. Idzie pięknie, rozwijaką papę, ukłądają murłaty - wszystko z głową, bez pośpiechu, bez zbytecznego cięcia. W efekcie mało odpadu i piękna praca. I tak już było do końca - szybko i sprawnie, zawsze pubktualnie. Jedyną ich wadą było śmiecenie w domu, wszędzie woreczki po śniadaniu, butelki po wodzi i innych napojach w tym wiele puszek .

 


Praca w zasadzie przebiegałą bez nieprzewidywanych wypadków z małym wyjątkiem. Jak przystąpili do daszków nad tarasami wyszłą pewna zadwozdka. Woła mnie majster, że jak by nie ukłądał, to rynny za nic się nie schodzą. Patrzę i faktycznie, uskok jak byk. I co teraz? Może osobna rynna spustowa - nonsens, jak by to wyglądało!!!. To może podnieść wszystko w górę? Tylko skąd to to wyszło. Wróciłem w pamięci do lania kolumn. Tak pytali się jak wysoko a ja sam kazałem by było jak w projekcie, zapomniałem tylko, że nie robię stropu nad tarasami przez co wyszło jak wyszło. Stanęło na tym, że trzeba podnosić wszystko i domocować do kolumn. Jak ustaliliśmy tak zrobili. Wygląda to trochę dziwnie, ale coś się potem wymyśli, przy "dziwny" efekt zniwelować. Tak to się zakończyly nie do końca przemyślane oszczędności. Teraz z perspektywy kilku dni widzę, że źle nie będzie. Zamiast czołowego murku płyta OSB, a od spodu marzy mi się piękny sufit z jasnego świerka. Wiem, że nasze Babie Lato będzie chyba najbardziej odbiegać od pierwowzoru, ale za to będzie niepowtarzalne.

 


I tak minęły dni - prawie nie padało, ja się urlopowałem, nadrobiłem zaległości w życiu rodzinnym, pochodziłem z córką nad jezioro, porobiłem zaprawy (jagody i sok porzeczkowy) i tak jakoś dobiegliśmy do końca. Mi się skończył urlop, ekipa skończyła więźbę, za oknem skończyłą się pogoda. W środę mają wrócić murarze (przynajmniej jedna para) i kończyć kominy i ścianę na górze, do tego mają wykończyć oblicówkę.

 


Dziś spotkałęm szefa ekipy dekarskociesielskiej i co mnie wcale nie zdziwiło - poprosił z pewną dozą nieśmiałości o małą wypłatę. No dobrze, kawał roboty zrobiony, zakusy były niewielkie, wypłata szybka.

 


Teraz tylko trzeba przygotować deski na deskowanie - te które będą wystawały za okap trzeba przecheblować i zrobić im wpusty i pióra. Zrezygnowaliśmy z podbitki na rzecz takiego rozwiązania. Przy robieniu więźby fachnamy pięknie powycinali nam krokwie. Każda z nich zostałą przeheblowana, potem starannie wycięli zawijasa, potem szlifowanie i na dach. Całość chcemy pomalować na ciemny kolor, tylko nie wiemy czy...

 

 


W ten oto sposób dobiłem z dziennikiem do stanu faktycznego.

 

 


A na koniec małe pytanko - widzę, że czytujecie ten dziennik, czy może jest tak denny, że nikt nic nie komentuje? Hop hop, napiszcie jak się Wam podoba.

rafałek

17. Pieniądze, kochane pieniądze...

 

 


Może teraz o płatnościach, bo co innego chciał fachman przy umowie, a co innego potem, choć źle nie było.

 


Umowa opiewała na kwotę którą chciałem rozbić na 3 transze, ale przy podpisywaniu umowy majster wyraźnie zaznaczył, że pieniądze będą chcieli dopiero na koniec . No bić się nie zamierzałem, jego wola. Jednak życie szybko zweryfikowało te zapewnienia. Jak zaczęły wychodzić mury (zaraz po stanie "0") przyszli z pytaniem czy nie da się coś skubnąć... Argumentacja była logiczna - gdzieś im nie zapłącili, a żyć trzeba. Sprawdziłam w terenie - fakt - ktoś ich wyrolował. Potem przyszli po jeszcze jak skończyli wieńce, trzecia transza wyszła po zrobieniu dołu czyli działówek i kominów (do stropu) ale... ale tu nie poszło tak łatwo bo nie wywiązali się z umowy. Miało być wszystko, a brakowało jednego komina i 2 ścianek. Komin to 2 godziny roboty (Schiedel), ścianki też niewielkie, ale umowa umową. Ponarzekali, powyzywali i poszli. Wieczorem telefon, że przepraszają za uniesienie, ale potrzebują pieniędzy na gwałt. Efekt był taki, że robota w poniedziałęk ruszyła (pozostał murarz z pomocnikiem), ale skończyć nie skończyli bo zabrakło im z 6m2 ścianki działowej. W sobotę znowu wizyta - wiem, że powinienem być nieugięty, ale wypłaciłem część. Część, bo robota nie skończona. W takim układzie murarze mają do zrobienia kominy od stropu do końca, jedną ścianę na górze która zawadzała by dekarzocieślą i działówki. A ja mam zapłacone jakieś 60% domu. Dużo, nie dużo. Mam nadzieję, że będzie dobrze, tym bardziej że wyrażnie liczą na wykończeniówkę...

 


Teraz z niecierpliwością czekam na dekorzocieśli bo więźba już złożona czeka koło domu...

rafałek

16. O laniu wieńców i olewaniu nas przez betoniarnię...

Wracam do domu pełen niepokoju. Co tam się działo - już widzę te mrożące krew w żyłąch sceny - kogoś przydusiło, inny ma zmiażdzone palece... a tu nic - pękny strop - równe płyty (jak ma pękać to i tak popęka).

W poniedziałek przyjeżdza ekipa - uśmiechnięta i zadowolona. Przywieźli deski - będą szalować wieńce. No ładnie - jest postęp. Dwa dni stukali i piłowali. Kładli pręty. Jutro zalewają. Robota na kilka godzin, potem jadą do domu. I nie byłoby o czym pisać gdyby nasz wspaniały dostawca betonu nie zawalił. Beton był, ale dowóz był tak "regularny", że chłopaki znowu złąpali opaleniznę. boję się im coś mówić, bo nerwowi są strasznie. Pytam, czy by nie zmienić dostawcy, ale zapewniają, że konkurencja wcale nie lepsza, a obecny dostawca w zeszłym roku był bardzo dobry. Jednak pod koniec dnia wyruszyli na chyba ręczne negocjacje. Wrócili milczący i cierpliwie czekali. W zasadzie nic się nie stało, ale z kilku godzin wyszło kilkanaście. Co załatwili nie wiem do dziś.

rafałek

15. O murach ciąg dalszy

 


Och tyle się działo, a dziennik w polu. Jeszcze by się ktoś wystraszył... ale nie, wszystko idzie raczej dobrze.

 


http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_pict2024.jpg


http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_pict2022.jpg


Hurtownia dostarcza towar, murarze murują, wszystko idzie jak po maśle. Zaczynam się bać, bo gdzieś się pewnie pojawią kłopoty. Tylko gdzie i kiedy? Ale co tu zapeszać, Jak na razie ściany proste, kąty mają po 90 stopni, majstry trzeźwe, przyjeżdzają około 8 rano, piją kawę i robią do 12, potem śniadanie i praca do około 17'stej. Potem jak się dowiedziałęm jadą na inną robotę, bo jednocześnie ciągną 3 . No byle by to u mnie źle się nie skończyło.

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/m68.jpg


http://republika.pl/babie_lato/foto/m69.jpg


http://republika.pl/babie_lato/foto/m71.jpg


Z każdym dniem przybywa murów, widać już okna i drzwi, pokoje jakby nabierają kształtów. Problem tylko z portotermem bo 8 ciągle nie ma, majstry wypuszczają kotwy i ciągną dalej.

 


Dni mijają, a ja nie mam materiału (ciągle te feralna ósemka). Po długich aczkolwiek miłych negocjacjach ustaliliśmy, że zamiast ósemki dostaniemy 11,5, ale żeby się zmieściło to wełna będzie nie 10 ale 8 cm. Mam nadzieję, że to się źle nie odbije na klimacie w zimie, ale jak mnie każdy uspakaja - dom będzie i tak ciepły - pożyjemy - zobaczymy.

 


Na obecnym etapie mam wszystkie ściany nośne i ekipa przygotowuje szalunki by wylać "poduszkę" z betonu pod płyty stropowe. W międzyczasie mam przedsmak układania stropu - przyjeżdzają podciągi. W godzinę mam założony nad wjazdem do garażu, w przejściu do kuchni i do salonu (ale mi się to słowo niepodoba).

 


http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_pict2025.jpg


http://republika.pl/babie_lato/foto/m73.jpg


http://republika.pl/babie_lato/foto/m74.jpg


Zbliża się dzień układania stropu, a ja wyjeżdzam na szkolenie - ech - jak pech to pech, ale i mniej nerwów. Co ma być to i tak będzie.

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/new-2.jpg


http://republika.pl/babie_lato/foto/new-3.jpg

 


Tak im wyszło. W zasadzie jest dobrze, tylko czemu jedna płyta zostałą? Leży sobie taka mała płyta (2,75 długa i na 2 kanały szeroka). Pytałem co z nią ale w betoniarni twierdzą, że to pomyłkowa i nie jest ujęta w fakturach - trzeba będzie przeliczyć powierzchnię i sprawdzić czy nie kantują...

rafałek

14. Niech się mury pną do góry...

 

Minęło kilka dni od czasu jak wyszliśmy z ziemi. Czas ucieka nieubłaganie. W szopce czeka styropian, bloczki też wyglądają na zniecierpliwione. Czas wykonać ostatnie 0,5 m ścianki fundamentowej - teraz już z bloczków i ocieplonej styropianem. Ekipa zabiera się za to z werwą i już po kilku godzinach wciskają styropian pomiędzy emki. Dom zaczyna rosnąć. Aż miło na to popatrzeć. Mur wychodzi gruby, ale ma na nim się wesprzeć też gruba ściana 3W. Po kilku dniach wszystko jest gotowe. Pomiędzy warstwą zewnętrzną a wewnętrzną pozostał uskok około 2 cm (nie chccieliśmy by robili większe fugi) który został sprawnie obszalowany i całość została pięknie zalana betonem. Jednocześnie zabezpieczono styropian przed negatywnym oddziaływaniem lepiku i papy.

Czekamy dzień by wszystko dobrze związało.

http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_009.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_009.jpg

http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_010.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_010.jpg

Czas na wypełnienie. Zamawiam 8 wywrotek piasku - piach ładny - mówią, że się dobrze zagęszcza. Wywrotka niestety nie jest w stanie wsypać wszystkiego do środka - znowy zarobi facet od "białoruśki" - uparcie sybie piach do środka.

Przy następnej wizycie śmierdzi na budowie jak w piekle - niby lepik na zimno ale śmierdzi niezgorzej... Boję się tylko by nasza córka która jest bardzo ciekawa postępów nie "zaprzyjaźniła" się z nim za bardzo. No włąśnie - Ala jest bardzo dumna z budowanego domu - opowiada o tym w przedszkolu - jednak dzieci niezbyt jej wierzą (może nie przywiązują do tego wagi) i ją lekceważą. Nie pomagają nawet zapewnienia, "że to taki prawdziwy, z cegiełek".

No to wracamy na plac.

http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_013.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_013.jpg

http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_015.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/babie_lato/gallery/big/big_budowa_015.jpg

W sobotę przywieźli pierwsze palety porotermu - 38 na garaż i 25 na dom. W poniedziałek ruszyło... najpierw garaż. Na drugi dzień pojawiły się pierwsze drzwi i okna. Aż miło iść popatrzeć. Radość wielka, ale praca włąściwie niezmienna. Jako że ściana ma być 3W trzeba było zapewnić im kotwy. Po różnorakich kalkulacjach wybrałem drut do podwieszanych sufitów - staram się by przypadło ich conajmniej 4 na m2 muru.

W międzyczasie pojawił się problem z cegłą na oblicówkę. W planach mur miał powstać z PH 25 + 10 cm wełny (wszystko leży na placu i czeka) potem 2 cm powietrza i PH 8cm i tu problem. W hurtowni uznali, że to wymiar niechodliwy więc go nie ściągali. Teraz jest problem, bo go nigdzie nie ma...

Co będzie dalej? poczekamy, przecież do końca ścian nośnych jeszcze trochę czasu - może załatwią.

rafałek

13. Lejemy fundamenty - nas też olewają !!!

 

 


Silna ekipa od poniedziałku zabiera się do lania fundamentów. Woda jakoś weschła - chyba się wysączyła na zakłądach folii tak, że w poniedziałek rano w niektórych miejscach nie było więcej jak 1 cm. Myszy też żadnych nie zwuważaliśmy.

 


Beton miał być dowożony sukcesywnie - robota do 13... i co? i nic, co chwila przelotny deszcz, ale to nikomu nie przeszkadzało - na beton nawet lepiej - tyl;ko ta terminowość. Do zalania około 42 m3 a moi fachowcy czekają godzinami - dosłownie - na beton. Zryw i czekanie. Zrobiło mi się głupio, ale... umówiłem się z nimi, że wszelkie dostawy sami sobie będą załatwiać więc tak do końca nie czuję się winny. Zaczynam coś przebąkiwać, o zmianie betoniarni, a oni mnie uspakajają że w ubiegłym roku nie było problemów więc pewnie to jakieś przejściowe problemy. Jednak widzę, że z każdą godziną (!) sami zaczynają wątpić w swoje słowa. Robota niby idzie, ale tępo jest ślimacze. Dobrze że pogoda dopisuje i co chwila przepaduje. W końcu ekipa niewyrabia i wysyła gońca do betoniarni (sami załatwiali - sami pilnują). Wychodzi na to, że tego dnia facet umówił się na 3 budowy. Zamiast szybko wyszło jak wyszło. Skończyli prawie o 21. Wszystko zatarli, zakryli i pojechali... no ładnie się zaczyna.

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/big_budowa_006.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/big_budowa_008.jpg

rafałek

12. Chcieliście? no to macie...

 

 


"Najpierw powoli jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale..." wypiła kawę i ciągnie z mozołem...

 


No właśnie. Przyszła ekipa punktualnie i co mogła chcieć? ale może od początku.

 

 


Był piękny słoneczny majowy dzień. Ekipa przyjechała punktualnie, co prawda za bardzo sie tym nie interesowałem, przykładnie wykonywałem obowiązki służbowe w pracy by otrzymać na koniec miesiąca środki płatnicze niezbędne do podtrzymywania przy życiu naszej inwestycji.

 


Kilkanaście minut po umówiojej godzinie odbieram telefon - majster we włąsnej osobie - mam szybko przyjechać na budowę. No dobrze, ale co się mogło stać w pierwszych chwilach, może chcą się przywitać, może chcą coś wyjaśnić? Sam nie wiem, ale jadę.

 


Wysiadam, a oni już z daleka krzyczą, że potrzebny jest im klucz od szafki z prądem. Klucz, prąd? no dobrze, ale po co? Do kopania fundamentów prąd nie jest potrzebny. I tu pierwsza refleksja. KAWĘ !!! KAWĘ przecież trzeba zrobić!!! No myślę sobie - ładnie zaczynają. Teraz kawa, potem ciach, potem jeszcze sobie jakieś dziewczyny przywiozą... no ale zobaczymy.

 


Wpadam po kilku godzinach i aż się boję odzywać, wszyscy jak krety dziabią ziemię, a dokładniej glinę, miejscami sowicie przemieszaną ze żwirem, że nawet łopaty wbić się nie da. Do tego co kawałek jakiś kamień i to jaki! Jak oni takie kamloty wyciągają z ziemi? to już pozostaje ich tajemnicą. Największe które są na dnie wykopu zostają (wystają na jakieś 10 cm ponad dno wykopu i w świetle wykopu mają conajmniej 1m, a ile wchodzą w ziemię? kto to wie?.

 


Ekipa wyposażona w łopaty i szypy. Pytają czy mam kilof którym się kiedyś chwaliłem. Kilof to osobna historia. Znaleziony w ubiegłym roku w poniemieckim okopie wyglądał na bezużyteczny. Jednak po obtłuczeniu młotkiem rdzy okazał się całkiem dobry - wystarczyło tylko go obsadzić. Och co to jest za stal, tyle lat w ziemi a po oczyszczeniu dzwoni jak dzwon kościelny. Robota w najtrudniejszych odcinkach ruszyła z nową siłą. To mi śię podoba. Kurcze jak oni zasuwają. Tak swoją drogą to nie chciało mi się wierzyć, że będą zdolni "z ręki" wykopać te fundamenty. Zrobili je i to jakie.

 


Nadchodzi czas na zbrojenie. Okazuje się że do wykopu wpadła piękna mysz. Chłopaki biegają i ją gonią, wyraźnie mają z tego wielką frajdę. Pytam się ich co będzie jak jej nie złapią - po prostu zostanie zabetonowana . Szkoda, bo nie życzyłbym jej takiej śmierci - myszy nie lubię, ale uśmiercanie w taki sposób to nie to. Już widzę te wieczory i noce jak duch białęj myszy zmętnie chodzi po pokojach i wrupie w jesienne deszczowe noce. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze (oczywiście dla myszy). Zostałą odłowiona i wypuszczona w pobliskie zarośla.

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/big_budowa_005.jpg

 


Wykopy starannie wyłożone podwójną folią. Zbrojenie pięknie ułożone na dnie. To efekt 3 dni pracy. Od poniedziałku lanie betonu.

 


A w sobotę i niedzielę leje. Folia trzyma wodę - uzbierało się w niedzielę wieczorem z 5-10 cm. Co będzie dalej - zobaczymy w następnym odcinku.

rafałek

11. Dalsze przygotowania

 

 


Dni uciekają jak pieniądze z naszego konta... ech, ale co robić. Gdzie się człowiek nie obejrzy tam zaraz widzi faktury. Ale wracamy do tematu. Przygotowań nie zostało zbyt wiele, a czasu do wejścia ekipy jeszcze mniej.

 

 


Prąd... to jest to co będzie potrzebne. I nawet nie ma co pisać na ten temat. Jadę do ZE. Robię ostatnią wpłatę i skłądam wymagane papiery. Czekam... czekam... i jeszcze czekam... na drugi dzień przyjeżdzają mili panowie i zakładają piękny licznik. I co? i nic. Jest prąd, a co z licznikiem? O tym możecie poczytać tu: http://www.murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=28997&start=0&postdays=0&postorder=asc&highlight=licznik" rel="external nofollow">->Co z licznikiem<-

 

 


Czas na szopę - zadanie niby proste, ale samemu ciężko więc do pomocy poprosiłem teścia. Zaczynamy - mam już wizję i wiem co i gdzie. Nie przejdzie. Kilkanaście minut trzeba przekonywać, że bywowanie szopy z tyłu działki to zły pomysł... Potem długo tłumaczę, że obrzyny wystarczą i że nikomu nie będzie przeszkadzało, że jest na nich kora. Potem przekonuję (długo) że budowa na zakładkę wystarczy i że ewentualne szpary (w kierunku dołu) nie będą przeszkadzać.

 


Zaczynamy... niby ruszyliśmy, ale ciągle robię coś źle. A to żle trzymam, a to za wolno chodzę.... I w takiej atmosferze rosły ściany szopy. Przychodzi czas na dach. Tu znowu złyszę, że źle, że materiał kiepski, że powinienem załatwić (kupić) normalne deski. W końcy przy ukłądaniu papy (1 rokla) słyszę, że przy chodzeniu po dachu może się poprzedzierać... no dobrze ale kto ma chodzić po tym dachu i po co?.

 


W końcu szopa stanęła w całęj okazałości, ale bez drzwi. Te postanowiłem wstawić sam... Będzie spokojniej...

 

 


Nie na dzień przed przyjściem ekipy (4 maj 2004 roku) na teren działki wszedł geodeta - a dokładniej 3 geodetów. Dokonali sztuk magicznych, bez miary wytyczyli większość punktów budynku - no może nie zupełnie - pierwszy punkt wytyczyli z taśmą.

 


Po wytyczeniu narożników sprawdzili po przekątnej (i dalmierzem i taśmą) konty. Było OK. Resztę nieskąplikowane bryły odłożyli już tradycyjnie (jednaj taśma się przydaje ). Pogryzieni przez komary skasowali zywą gotówkę, dokonali stosownych wpisów i udali się w bliżej nieznanym kierunku. Dzień chylił się ku końcowi, malowniczo zachodzące słońce nie wróżyło deszczowego lata... A jednak.

 


Ale o tym w następnym odcinku.

 

 


A tak wyglądał działka po ww działaniach:

 

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/big_budowa_001.jpg

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/big_budowa_003.jpg

rafałek

10. Wyruszam na poszukiwania wody

 

 


Dzień wejścia ekipy coraz bliższy. Trzeba by się zatroszczyć o prąd i wodę na działce. Wszystko niby proste, skrzynka z prądem stoi od końca listopada (a może były to pierwsze dni grudnia?) Woda jest gdzieś koło drogi... Prąd może poczekać - podłączenie licznika = zapłacenie 2 raty i założenie licznika. W międzyczasie dowiedziałęm się, że potrzebny jest glejt od elektryka o przeprowadzeniu pomiarów. No tu chyba przegięli! Jakich pomiarów? na czym? przecież przyłącze oni zrobili i zakopali kabel. Szafla kupiona od nich (razem z placem budowy - wszystko poskręcane i zapląbowane). No ale co robić. Panowie z ZE mówią, że glejt ma być i tyle, a elektryk już będzie wiedział o co chodzi... Idę do elektryka. Jest dobrze zorientowany. Wie o co chodzi - ja już też... chwila i mam glejt i mniej w kieszeni - dobrze, że tylko 25 zł. Elektryk należał do tanich - może ma starą pieczątkę? .

 


Licznik może poczekać - po co podpisywać umowę i płacić za przesył "lepszego" prądu budowlanego? Tak się zastanawiam o ile on jest "mocniejszy" już widzę, jak betoniarka wiruje, jak wiertarka sama wierci - co prąd to prąd!

 

 


Biorę się za wodę. Mam mapkę, gdzie jest wyrysowane gdzie przebiega rura. O jak ładnie, o ja głupi, o ja naiwny - idę z zapałem i wiarą w mapę...

 

 


Dzień pierwszy: Robię namiary. Pierwszy od kamieni granicznych, drugi od działki sąsiada. Będę kopał metr na metr i idę w dół. Trafię na pewno jak "6" w Totka. O ja naiwny. Pierwsze pół metra - koszmar - trawa, glina, kamienie. Z czasem człowiek się przyzwyczaja. Po wykopaniu metra (w dół) ogarnia mnie zwątpienie. Sam nie dam rady... Chwila odpoczynku i rygę ten mój grobowiec dalej, uparcie i z nową nadzieją. Powoli przestaję być widoczny dla otoczenia, wykop na 1,5 m głęboki, dookoła górki usypanej gliny i kamienie - zgodznie z mapką jeszcze 10-20 cm i będzie rura... O moja naiwności. Robi się ciemno - może to jest powód dla którego rury nie widać? Zredygnowany, zmaltretowany, z odciskami na dłowniach wracam do domu.

 


Dzień drugi: Wykop ma 1,8 m głębokości. Poniżejsprawia wrażenie nietkniętego. Biorę mapę - no tak, rura idzie trochę po skosie do drogi, pewnie za blisko drogi zacząłem kopanie. Kilof w garść i wgryzam się w skarpę. Mój wykop robi wrażenie, zaczynają przychodzić pierwsi turyści - może brać za bilety? W końcu to jedyny taki kanion w okolicy.

 


Robi się ciemno, a jak przerzuciłęm około 1,5-2 m3 gliny i kamieni. Wody ani śladu. Zaczyna mnie to wnerwiać. Rura jest, bo sąsiad mieszkający dalej ma wodę, mało tego ma prąd i telefon... Pytam się sąsiada ile wytrzyma bez prądu i telefony bo jak się wnerwię to wezmę koparkę. Wracam do domu.

 


Dzień trzeci: zwołuję konsylium. Zapraszam co bardziej kumatych sąsiadów. Zdania są podzielone, ale przeważa pogląd, że rura jest bliżej drogi. Pokazuję im mapę ale oni przyjmują to z ironicznym uśmiechem. "Co? nie wiem jak to było robione? Przecież geodeta nawet nie widział tego miejsca..." No co robić - zmieniam kierunek kopania i już po godzinie natrafiam na ślad rury. Humor powraca. Mam zamiar uściskać z radości wszystkie wykopane dżdżownice (krety chyba jeszcze śpią).

 


Plany były ambitne - chciałęm wykopać wszystko sam, ale po 3 dniach poszukiwania rury z wodą planuję wynająć koparkę. Tym bardziej, że przekopać się trzeba przez drogę która była utwardzana kamieniami i gruzem.

 


Dzwonię do koparkowego i umawiamy się na ósmą rano. Przyjeżdza punktualnie. Mówię co i jak i zabieram się do odkopywania kabli telefonicznych z od prądu. Kable znajduję po kilku minutach kopania - telefon na jakiś 30-40 cm - ma nawet taśmę ale czemy leży bezpośrednio na kablu? Z prądem jest tak samo ale zakopany na jakiś 60 cm - oczywiście jeden nad drugim, do tego telefon nie figuruje na mapie. Po prostu wiem gdzie go zakopywali - było to z 4 lata temu. Jeszcze tylko ostatnie wskazówki gdzie jest kanaliza i deszczówka i koparka uporczywie wgryza się w ziemię. Po kilku minutach ma wyryte tyle co ja w 3 popołudnia - to była dobra decyzja. O godzinie 9 przyjeżdza hudraulik, ogląda okolicę, mierzy i jedzie po rurę. Koparkowy z gracją napierza obie kanalizacje i pozostawia robotę precyzyjną dla mojego szpadelka (kupiłem ślicznego Fiskarsa specjalnie na tą okazję). Z jednej z rur smród bije niezmiemski - połączenie ma pół centymetra nieszczelności - dobrze że tu glina, widać, że daleko nie wsiąka. Druga rura już nie betonowa tylko kamionkowa (to kanaliza deszczowa - prawie nikt do niej nie jest podłączony - ja planuję zrobić w przyszłości podłączenie ze zbiornika od zbierania deszczówki, ale to odległa przyszłość).

 


Wykop skończony, hydraulik z rurą (wężem - bo to w końcu plastikowa gadzina). Młodego instruuje jak zakładać zasówę z nawiertką) a sam znowu lustruje okolicę, Rozwijają rurę i powoli wszystko składają. Po pół godzinie mam piękny kran z wodomierzem. Koparkowy z gracją zasypuje wykop, my tylko zasypujemy kable. Na koniec koparkowy z gracją ubija kołąmi ziemię w wykopie i wyrównuje całość. Pyta czy coś jeszcze, podrównuje drogę. Należy się 180 zł. A ja głupi 3 dni szukałem rury .

 

 


Dni biegną szybko - do terminu wejścia ekipy już blisko, a jeszcze trzeba zrobić szopę, założyć licznik od prądu i wezwać geodetę który wytyczy dom, ale o tym w następnym odcinku.

rafałek

9. Karczowanie - czyli pierwsze przygotowania w terenie

 

 


Zaczyna się wiosna, powoli, małym kroczkami, może już niedługo weselej zaświeci słońce. Wyciągam Pilarkę, ostrzę siekierę i ... zaczyna się karczowanie działki. Serce boli, ale gdzieś trzeba wcisnąć dom.

 


Przejście pierwsze - wyznaczam wszystko co mam wyciąć. Piła w garść i już lecą pierwsze brzozy i jesionoklony. Przejście kolejne - docinam krzaczki i wszelkie przeszkadzające i zbędne drzewa. Ostatnie podejście - pokkrzesuję pozostawione drzewa, usuwam te które jednak będą przeszkadzały. Wrażenie jest piorunujące - obraz jak po bitwie. Zaczyna siąpić deszcz, działka stałą się ponura, a ja jak sobie pomyślę o uprzątnięciu tego... ech, idę do domu.

 


Mija kilka dni, sam nie wiem jak się zmobilizować do dalszej pracy i nagle na spacerze mnie olśniło - sąsiad ma kominek. po kilkuminutowych negocjacjach sprawa załatwiona. Sąsiad wyrabia sobie co chce, a resztki układa na kupę... Nieźle to sobie wykąbinowałem . Uprzedzam pytania i wyjaśniam, że nawet jeśli nabrałbym chęci, to i tak nie miałbym gdzie złożyć wyrobionego drewna, a przez 2-3 lata brzoza by i tak zgniła. Stosunki dobrosąsiedzkie nawiązane... jakoś to będzie.

 


Sobota - od rana leje - ale to i tak lepiej niż w piątek (strasznie wiało). Odwiedza nas moja mama i napuszcza na robotę. Idę dla świętego spokoju - bo i tak nie będzie się palić. Ale jakoś deszcz przestaje padać więc głupio wracać do domu. W bólach rodziło się to ognisko (szkoda, że nie zabrałem aparatu - zdjęcia byłyby fantastyczne - ogień prawie na 3m).

 


Było już późno jak stanąłem nad wielkim wylkanem pełnym żaru... co robić? Okopałem pozostałości ogniska, wpałem do niego 30l wody i poszedłem spać. Rano znalazłem solidną kupę popiołu. Oj jaka radość, że tak łatwo daję się podpuszczć do nielubianej pracy...

 

 


Mija kilkanaście dni. Załatwiam namiary na faceta z "białoruśką" - trzeba by zedrzeć humus.

 


Odmierzam plac na którym ma stanąć dom, wbijam paliki i czekam. Następnego dnia, kilka minut po umówionej godzinie dociera do mnie wesoby kopacz. Obejrzał działkę, wysłuchał życzeń i zabrał się do roboty. W kilka godzin powyrywał pniaki, zplantował plac i usypał okazałą stertę darny i ziemi.

 

 


Zapraszam na wizytację żonę... Jaki wielki plac . Trochę nas to niepokoi, czy może coś źle nie wymierzyłem. Ponowne pomiary utwierdzają mnie, że poza planowanym marginesem, błędów nie ma. Widocznie tak ma być.

 


http://republika.pl/babie_lato/foto/prad-m.jpg

rafałek

8. Idziemy na zakupy – za plecami nowy VAT

 

W chwili gdy już mieliśmy projekt i WZiZT postanowiliśmy zabrać się za zakupy. Nowy VAT już za chwilę, w wielkie obietnice nie wierzymy, na łaskę firm liczyć też nie można.

Zaczynamy od punktów wysuniętych najdalej, ale na tyle blisko by liczyć na darmowy ewentualnie tani dowóz. Jedziemy starannie przygotowani. Kilka list materiałów, na nic nie liczymy – jechać, zostawić, za tydzień odebrać. Punkt nr 1. Oni wycenią, ale nie mogą przechować materiału – zobaczymy co wyliczą, punkt nr 2. Wyliczą, ale dowóz w całości, ale bez HDS’a. Punkt nr 3. – Za bardzo nie wiedzą czym handlują… - dostają ZONKA na początku rozgrywki.

Pora na lokalnych dostawców. Tu bywa różnie. Niby chcą się bić o cenę, ale jakoś postępu nie widać – czekamy na oferty.

Mija tydzień – ruszamy w drogę po wyceny z terenu. Punkt nr 1 nie wyliczył – facet który to robił zaginął bez wieści, reszta się nie orientuje, punkt nr 2 – zaginęły mu nasze zestawienia – prosi o nowe (dajemy, ale niesmak pozostaje). Po kilku dniach jedziemy znowu – 1 ciągle liczy, ale coś ma – wygląda to niespecjalnie, negocjacje mizerne – ZONK, punkt nr 2. znowu zagubił zestawienia – proponuje, że zrobi to od ręki. Czekamy – facet zestawia kilka cyferek cenników detalicznych – więcej nas już nie zobaczył.

Wracamy na rynek lokalny. Tu jakaś walka jest, każdy chce przechować materiał do wiosny ale rozrzut cen też dosyć spory. Niby nie ma o czym pisać ale… zawsze jest coś ciekawego. ciekawego jednej z hurtowni miły pan przygotowuje kilka zestawień (różne technologie) ale ciągle zaczyna od tego jak my sobie to wyobrażamy – zaczyna się wykład od fundamentu. Rozmowa toczy się o różnych foliach i innych specyfikach. Po godzinie dochodzimy do poziomu „0”. Kończy się czas – umawiamy się na inny dzień. Wracam sam. Rozmowa zaczyna się znowu od wykopu, o tym jak kopać, jak izolować, o zaletach bloczków różnych producentów, producentów tym jakim preparatem wykonać izolację pionową a jak poziomą. Czas !!! Jadę do domu – jestem umówiony za klika dni. Znowu zaczyna się historia o kopaniu fundamentów.

Sytuacja staje się klarowna – jadę lidera (nie gadułę) pocisnąć. Udaje mi się wyrwać jeszcze trochę – kupić już czy nie? Są to ostatnie dni grudnia 2003 r. Wszyscy mówią o wiosennych promocjach, promocjach zastoju. Czekamy…

 

Niespodzianka – Nowy rok, nowe ceny – tylko czemu w górę? O co za idiota ze mnie – trzeba było zamawiać w grudniu tym bardziej, że nadliczbowy materiał miałbym do zwrotu. Czekam prawie do lutego. Jestem umówiony, że przy pierwszych sygnałach podwyżkach finalizujemy transakcję. Nie wytrzymuję presji VAT’u i nie sezonowych podwyżek kupuję: poroterm, dachówkę, i inne przydatne sprawy. Zaczyna się czas targów i wydawania pieniędzy. Do kwietnia mamy kupione cegły, nadproża, wełnę na mur 3W, papę, 3 tony wapna (zastanawiam się czemu tylko 3 skoro VAT na wapno był 0%), okna dachowe, tonę cementu, przepłaciłem beton w ilości 55m3, płyty stropowe, kominy (Schiedel) i różne inne sprawy.

W efekcie ominęły nas wiosenne podwyżki o VAT’cie nie wspomnę. Z analizy pomajowej wyszły oszczędności liczone w tys. Zł. I co na to sceptycy wcześniejszych zakupów? Fakt, że kupowanie na koniec kwietnia to już samobójstwo, ale MY robiliśmy działania z większym wyprzedzeniem. Idzie maj, a my dom już mamy (w częściach na placach ale mamy).

Na uwagę zasługuje dach. Tu po długich przemyśleniach zdecydowaliśmy się na deskowanie dachu. Wszyscy straszą kosztami, a tu niespodzianka, cena więźby z gotową impregnacją (wątpliwej jakości wychodzi około 7-8 tys. Koszt zakupu drewna i jego przetarcia plus impregnat to około 9 tys. Extra mam deski na pełne deskowanie dachu (338 m2).

Myślę, że jakoś ten VAT przeżyjemy – tylko jak…

rafałek

7. Czas na casting – czyli z kim będziemy budować

 

Jeszcze przed adaptacją projektu zaczęliśmy, a dokładniej moja lepsza połowa zaczęła badać okoliczny rynek ekip murarskich. Na cud nie liczyliśmy. Gdzie by nie jechać wniosek był ten sam – dobrych ekip nie ma, są tylko mniej lub bardziej złe! Wstępne informacje zbierane były podczas wypraw – kto, co, jak, za ile, jak układała się współpraca. Na tej podstawie sporządzona została pierwsza lista. Tą małżonka skrupulatnie korygowała telefonicznie przez niekończące się rozmowy telefoniczne z obecnymi i byłymi inwestorami. W tym samym czasie sądowaliśmy okoliczne hurtownie. One też często polecały różne ekipy.

Tak powstałą pierwsza lista – zaczął się casting.

Na pierwszy ogień przyszedł właściciel jednej z większych firm. Porozmawiał, przejrzał projekt i zabrał go ze sobą. Po kilku dniach przyjechał z kosztorysem (i kosztorysantem) i się zaczęło. Zrobić zrobi, ale z własnych materiałów, zrobi najchętniej pod klucz, itd., itp. Powiedział co wiedział, na koniec ustaliliśmy pewną kwotę i… po wyjeździe zadzwonił, że na dzień dobry może zejść ok. 6 tys. Na robociźnie… (to na ile chce nas naciąć!!??).

Potem przewijały się różne firmy (Kaziu, z Gienkiem, Egon ze szwagrem itp.) i wniosek był jeden, każdy chce robić, stawka podobna, ale… nikt nie chce podpisać umowy, mało tego większość z nich nawet nie przejrzała projektu. To że bez rachunków to jeszcze rozumiem ale umowa nie tylko chroni nas ale i ich… Co robić.

W końcu przyszedł facet polecany w jednej z hurtowni. Był on niesprawdzony terenowo więc zaczynam pytania gdzie budował, tu pada kilka adresów. Dobrze – mówię – sprawdzę. Co pan będziesz sprawdzać – firma istnieje długi i się nikt nie skarżył. No dobrze, a jaki ma sprzęt – o to mamy się nie martwić, bo przecież to na jego głowie, a czego nie ma to pożyczy…

Powiedział co wiedział i poszedł zostawiając telefon. No dobrze – biorę namiar na najbliższą budowę i jadę. Inwestor już mieszka, miły facet, dom wygląda ładnie. Zaczyna się rozmowa – miło i spokojnie. Na pytanie o wrażenia pada odpowiedź: „źle nie było, ale ścian prostych też zbyt wiele nie ma…” No to jeszcze przy braku sprzętu i niechęci do podpisania umowy przeważyło na jego niekorzyść.

Najciekawsze wrażenia były z castingów przeprowadzonych przez małżonkę było totalne zbaranienie na dość fachowe pytania. Trzeba przyznać, że staraliśmy się przygotować do budowy sumiennie. Książki, Murator i problemy forumowiczów były cennymi drogowskazami.

W końcu przyszedł pan G – najbardziej nam pasował, miał jedne z lepszych notowań i na początek sprawił dobre wrażenie. Spotkania się powtarzały a my wiedzieliśmy, że to jest ten jeden, TEN NASZ.

Zaczął się okres negocjacji cenowo-pracowych. Oj przestał nas ten pan lubić – myślę, że mnie nie lubił w szczególności, bo wszystko chciałem wiedzieć dokładnie, co zrobi i jak, no i oczywiście czemu tak a nie inaczej. inaczej końcowej fazie zabrałem nawet naszego kierownika, bo sam już wątpiłem, czy mnie nie zaczyna na coś naciągać.

Rozmowy trwały długo, pozostało tylko spisanie umowy, ale z tym się nie śpieszyliśmy, w końcu wszystko dogadane, termin umówiony. W międzyczasie namierzyliśmy dekarza. Opinia świetna, cena niska. Grono zadowolonych inwestorów i niska cena przeważyła. Wstępnie umówiliśmy się na prace. Duet ten pasował nam tym bardziej, że wcześniej razem już pracowali (murarz i dekarz).

Termin ustalony (1 kwietnia) i tu niemiłą niespodzianka. Chcemy spisać umowę, a murarz mówi, że nie zacznie w kwietniu (o Boże, co z VAT’em!?). Tłumaczy się tym, że nie był pewien, czy jesteśmy zdecydowani. My niezdecydowani? Po tylu negocjacjach, po tylu rozmowach mamy rezygnować? Stanęło na tym, że murarz ma się dogadać z dekarzem – podpisujemy umowę na 1 maja (zaczną czy nie zaczną?) termin do 15 czerwca (zdążą czy nie?) Jeśli uważasz, że tak wyślij SMS’a na nr 7054, koszt 10 zł + VAT.

Co się zaś tyczy samej umowy – przerobiliśmy kilka wersji po długich zastanowieniach zastanowieniach przemyśleniach stworzyliśmy własny wariant. Staraliśmy się przewidzieć wszelkie możliwe kary i pominąć różne zobowiązania z naszej strony. W końcu dopracowana umowa została podpisana przez obie strony.

rafałek

6. Obrabiamy projekt – czyli adaptacja i ostatnie boje w urzędach.

 

No i znowu zaczynają się rozważania, co i jak. Niby zmian będzie niewiele, ale… chcemy ścianę trójwarstwową. Wszyscy straszą nas kosztami, ale… wg wstępnych wyliczeń wychodzi nam, że nie powinno być jakoś nieziemsko drożej, a przy dobrym wykonaniu powinno być solidniej. Rezygnujemy też ze schodów żelbetowych – będą drewniane. Na koniec zachciało się nam drzwi do garażu (dużo się o tym naczytałem i wybieram wygodę – jak ktoś się będzie chciał włamać to i tak to zrobi, zainstalujemy alarm i tyle). W trakcie adaptacji wynikła sprawa stropu. Nikt w okolicy nie chce zrobić monolitu i tu znowu zagwozdka czy gęstożebrowy czy iść na łatwiznę i położyć płyty? Wybieramy wariant 2 czyli płyty. Jak się źle wykona to każdy będzie pękać. W międzyczasie okazuje się, że nasza ściana 3W zmniejszy pokoje !!! no tak ścian będzie grubsza ale co robić? Pani architekt mówi, że można zachować wymiary wewnętrzne, ale za to potrzebna jest zgoda autora na zmianę wymiarów zewnętrznych. Dzwonię do Białegostoku i już po kilku minutach mam zgodę na fax’ie!!! O rety co za radość, co za tępo. Pani architekt aż nie chce wierzyć, nie wzięli za to pieniędzy? To nieprawdopodobne.

Dom będzie z porotermu. Ściany nośne z 25P+W, zewnętrzne 25P+W, 10cm wełny i poroterm 8P+W. Ścianki działowe poroterm 11,5P+W.

Wszystko to wygląda pięknie i ładnie ale… trzeba zrobić projekt przyłączy. Jak trzeba to trzeba. Umawiam się z facetem i tu mały szok – facet chce 550 zł za kilka kresek (woda przed domem, prąd już zrobiła energetyka, kanaliza w drodze). Argument nie do podważenia – „pieczątka też kosztuje”. W końcu stanęło na 450 zł za wszystko. Co robić zgadzam się. Na osłodę mam warunki i zgodę na przyłącza za darmo.

Papiery już są, pani architekt zrobiła swoje, czas na urzędy. I tu małe zdziwienie. Wszystko (łącznie z prawomocnym pozwoleniem mam w jeden dzień – dziś składam jutro odbieram – warunek tylko jeden mam obkolędować zainteresowanych by oświadczyli, że nie będą zgłaszać sprzeciwu). Na następny dzień objeżdżam wszystkich listy i następuje wymiana dokumentów, płacę z znaczkach 50 zł i mam pozwolenie !!! Do tego prawomocne. Udaję się do pokoju naprzeciw. Tam mam dostarczyć jeszcze deklarację kierownika budowy. Donoszę właściwą bumagę i po zapłaceniu 7,50 otrzymuję ostemplowany dziennik budowy.

Nieubłaganie nadchodzi wiosna, a z nią mają ruszyć prace. Planowany termin 1 kwietnia okaże się niewypałem, ale o tym w następnym odcinku.

rafałek

5. Słów kilka o projekcie

 

Od chwili gdy dotknęła nas myśl o budowaniu kupowaliśmy całe sterty różnorakich katalogów z projektami. Oj czego nie było – duże, małe, z CD i bez, z projektami jednego biura i kilku – jednym słowem im więcej szukaliśmy tam bardziej byliśmy wygłupieni. I tu zaczęły się pojawiać pomysły z projektem indywidualnym. Pomysł ten poza oczywistymi zaletami na pewną wadę – z kim w okolicy nie rozmawialiśmy (a miał on projekt indywidualny robiony przez lokalnych „artystów”) to każdy mówił, że niby dobrze, ale zawsze coś było nie tak. Potem w rozmowach potencjalnymi wykonawcami utwierdziliśmy się w przekonaniu, że katalog to jest to – lokalne projekty indywidualne wymagają dużej wyobraźni ze strony wykonawcy – są zbyt uproszczone…

No to temat domu przewala się przez naszą codzienność – przy stole, przy TV, nawet wszedł do naszego łóżka – bo czy może być coś bardziej romantycznego niż wybieranie przyszłego domku? W końcu stanęło na tym, że każde z nas miało swoje typy – tylko do porozumienia droga daleka. Negocjacje trwały. Postanowiliśmy ujednolicić nasze potrzeby i oczekiwania wobec domu (ile pokoi, jaki garaż, jakie poddasze). Poszukiwania zaczynamy od nowa. Wybór (nie mój) pada na Babie Lato. Zaczyna się wałkowanie, urabianie, dojrzewanie do decyzji. To zaczyna być obsesją. Gdzie nie jedziemy oglądamy domy – jeśli na naszej drodze (nawet w oddali) ukazywało się osiedle domków (nawet pojedynczy domek) to trzeba było je obkolędować. I tu ciekawe spostrzeżenie – ludzie po kilkuminutowej rozmowie okazują się bardzo serdeczni – opowiadają o mankamentach swoich rezydencji, o kłopotach w budowie, o wadach i zaletach wybranego projektu jednym słowem: Podróże kształcą!!!

Klamka zapadła – kupujemy Babie Lato. Jest to projekt który najbardziej nam odpowiada, próby wykreślenia czegoś indywidualnego sprowadzają się do czegoś mniej lub bardziej podobnego do powyższego projektu – tylko co z tym dachem… Babie Lato to mały lotniskowiec – komin przerobimy na wieżę kontroli lotów i mamy pas startowy o powierzchni 338 m2 (o Boże – to nas doprowadzi do bankructwa!). Próbki naszego autorstwa miały pewną dziwną właściwość – przy powierzchni zbliżonej do wybranego projektu miały dach zawsze większy od pierwowzoru. Znowu analizujemy „gotowca”. Salon z jadalnią ok. 34m2, 3 pokoje o powierzchni co najmniej 12 m2, kuchnia (trochę mała – 10 m2), łazienka 7m2 – prawie taka jaką mamy obecnie, WC, duży garaż z kotłownią (nie mamy gazu, więc albo olej albo drewno). No i co najważniejsze – zawsze można uciec na poddasze.

Klamka zapadła – kupujemy.

Telefon – bardzo miła rozmowa i po kilku dniach kurier przynosi paczuszkę. W środku fakturka, 4 projekty, wszelakie zezwolenia i uprawnienia – zezwolenie na szereg wymyślonych przezornie zmian w projekcie.

Najpierw euforia – później zwątpienie. Zaczynam miewać koszmary – dom stoi niewykończony, ściga mnie komornik – a może jednak co innego? Tylko co? Każdy tańszy jest gorszy od obecnego. Chyba tylko niezłomna wiara mojej żony doprowadziła mnie do stanu, że i ja uwierzyłem, że będziemy w stanie (kredyt i gołe ściany ale zamieszkamy!!).



×
×
  • Dodaj nową pozycję...