Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    179
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    263

Entries in this blog

rafałek

4. Prąd i WZiZT

 

Listopad – idę do ZE – ale co tu pisać – załatwiają sprawy szybciej niż ja bym pisał, w przerwach między wizytami w urzędzie (WZiZT) mam warunki na przyłącze. Po kilku dniach telefon, że mam kupić szafkę bo jutro robią przyłącze… ok. – jadę ale jest tylko jedna z placem budowy – ale podobno na stare warunki a ja mam nowe – co robić – dokupić potem plac? – idę do mojego pana z ZE i pytam – on żeby brać. Więc kupiłem i mam piękną szafkę z bezpiecznikami gniazdami ale bez licznika – po co podpisywać umowę?

Jadę do Powolniaka – od rozprawy minęło już trochę czasu – pewnie mamy już WZiZT ale nic z tego – kilkanaście dni to stanowczo za mało – sprawa widać się nie uleżała. Zaczynam się denerwować – metę widać a człowiek stoi jak d…! Używam kilku niecenzuralnych słów.

Obiecuje wysłać. Mijają dni…. Zaczyna się grudzień – brzuszek małżonki przypomina piękny balonik, wieczorami kopie i niekiedy czuć prawie odcisk nogi (a może ręki). Wybraliśmy imię – Bartek.

Radość ogromna – Powolniak wysłał papiery do podpisu – i co? i nic – papiery wracają – idiota nie przystawił pieczątek !!! Wysyła znowu.

Nadeszła wiekopomna chwila – pani doktor zawyrokowała kiedy urodzi się Bartek – będzie drugie cięcie.

Zawożę Lidkę do szpitala – trochę mi szkoda, że znowu wyrolują mnie z porodu rodzinnego ale wiem wiem – dobro dziecka, dobro matki. Jadę do domu. Sprawy nabrały ekspresowego tępa. Nawet się nie obejrzałem jak Bartek urodził się przed terminem – dzień wcześniej – ale to chyba taka tradycja – 8 grudnia rodzi się Bartłomiej – cztery kg to już nie przelewki – wszyscy wszyscy w domu – czas rozpocząć krucjatę z urzędami…

Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, gdy już chciałem użyć przemocy Powolniak wręcza mi warunki zabudowy – ze wszystkimi pieczęciami… Dwa szczęścia w jednym miesiącu…

rafałek

3. WZiZT i Powolniak czyli pół roku z pozytywnym końcem – „Expresem”(?) przez urząd.

 

Równocześnie z pracami nad wyzwoleniem naszej ziemi spod wpływu zaborcy walczyliśmy o WZiZT. Zaczynało się to niewinnie – wnioski, mapki, znaczki skarbowe – sielanka… ale nie trwało to długo. Na wstępie dodam o niebywałym szczęściu, czyli o tym, że nieświadomie udało się nam złożyć wniosek na 3 dni przed wejściem nowych przepisów.

 

No to zaczynamy. Pierwszy telefon do urzędu – w słuchawce słyszymy , że już wszystko jest ale trzeba czekać – czekamy, miesiąc i nic. Jedę sam – sprawa nie jest prosta – brak planów – czekamy na urbanistę.

Zaczyna się okres codziennych wizyt w urzędzie codziennego dzwonienia – ja jeżdżę, żona dzwoni i sam już nie wiem czy od tego dzwonienia czy czego innego robi się coraz krąglejsza.

Co wizyta to inny termin, w czasie jednej z wizyt pan zapytał czy mamy projekt, bo jak nie to on chętnie by nam coś zrobił – jednak o jego projektach słyszeliśmy już co nieco ale co zrobić nie wiem, ale projektu u niego nie zamówię.

Odbijanie piłeczki trwa, a my szukamy projektu domu. Co jakiś katalog to nowy zakup – lektura obowiązkowa do poduszki. Ten za mały ten za duży ten… sami wiecie jak to jest. Mi się podoba ale tylko mi… szukamy dalej.

A w urzędach… bez zmian – wizyty, telefony i nic – Powolniak gubi wnioski, znajduje je – a może go zatłuc kijem? a może utopić… co to człowiekowi do głowy nie przyjdzie…

A w sąsiedniej galaktyce… jedziemy na USG – córka też chce – no dobrze i to przeżyjemy. Po powrocie wiemy, że to nie był najlepszy pomysł – Ala to stanowczo za żywe dziecko, ale pani doktor mogła zobaczyć efekt naszej poprzedniej współpracy. Pytałem o gwarancję ale podobno brak… no cóż w końcu to moja córka – córunia tatunia…

I znowu telefon do urzędu, wizyta i stałą śpiewka, że trzeba czekać, że kolejki, że urbanista nie ma czasu…

W między czasie mamy projekt – http://www.apa-domy.com.pl/babie_lato/projekt1z.htm" rel="external nofollow">Babie Lato – tylko czy nas stać, czy nie za wielki? Ale chyba to jest to… ja wątpię, żona jest zachwycona… Klamka zapadła.

Kolejne USG… tym razem jedziemy sami. Ekran świeci, ja patrzę i co widzę !!! Jeszcze się upewniam – jedna nóżka, druga, trzecia… ale pani doktor gasi mój entuzjazm możliwością pomyłki… no zobaczymy za kilka miesięcy – ale ja i tak wiem swoje.

Kolejna wizyta i spotykam w urzędzie jakiegoś faceta… o rany – urbanista !!! – biorę sprawy w swoje ręce – Powolniak rzuca wzrokiem gromy. Urbanista chce zobaczyć działki. Jedziemy !!!

Urbanista sprawia wrażenie człowieka konkretnego. Obchodzi działkę, ogląda domki za drogą i stwierdza, że nici z WZiZT, bo nasza działka nie graniczy z zabudowaną… O zgrozo. Jednak oświeciło mnie – co z tego, że nie graniczy skoro złożyliśmy wniosek po starych przepisach…. Hura – sprawa drgnęła – wracamy do urzędu i zaczynamy negocjacje. Urbanista pyta czy mamy projekt ja, że tak, Powolniak chce go adaptować – po moim trupie… Dogaduję się z urbanistą w sprawie szczegółów, mamy kąty dachu i inne takie, nawet udaje mi się wywalczyć zapis o budowie domu na 2 działkach… oszczędności na scalaniu działek.

Euforia, radocha ogromna – za 2 tygodnie rozprawa administracyjna. Radość nie trwałą zbyt długo – Powoniak nie zdążył przygotować dokumentów – kolejny termin… a gdzieś w odległej galaktyce…

Nadchodzi dzień rozprawy. Urywam się z pracy (jak zwykle) i jadę do urzędu. Szubka sprawa – wszystko ustalone – podpisujemy papiery i… niby już koniec tej historii ale….

Zawsze jakieś ale (może jednak trzeba było go utopić – Powolniaka).

Papiery są – potrzebny tylko podpis wojewody (czy kogoś w wyższych sfer).

 

Ciąg dalszy nastąpi a w nim – jak walczymy z ZE i dalsze perypetie z WZiZT.

rafałek

2. Walczymy o polskość naszej ziemi…

 

Pierwszy ruch jaki wykonuję to dowiaduję się jak założono KW na wcześniej sprzedane działki. Wychodzi na to że w Akcie Notarialnym napisano „Księga bez oznaczenia” i to przeszło – u nas nie przejdzie. Idziemy do KW. Pani miło acz stanowczo mówi, że zapis jest bezsensowny, ale czegoś trzymać się trzeba (zapis z 1902 roku – księga po niemiecku wypisana pięknym gotykiem, nazywa się „Dobra Rycerskie” – jest to odpowiednik ksiąg zakładanych na grunty Skarbu Państwa).

Idziemy z wizytą do Ewidencji Gruntów… tu ta ziemia już jest w Polsce i właścicielem jest sprzedający… Zaczynam czegoś nie rozumieć!!! Ale jaja. Wracam do KW – tu ciągle mówią, że zapis w KW jest bezsensowny ale czegoś trzymać się trzeba – mówię, że w Ewidencji jest już dobrze i że w roku 1921 jest wpis, że na mocy Traktatu Wersalskiego ziemia wróciłą do Polski. Nic ich to nie obchodzi – Księgi Wieczyste rzecz święta - sprzedający ma wystąpić o zasiedzenie swojej ziemi – tylko przeciw komu? przeciw Miastu królestwa Pruskiego? Konig Prus Stadt?

Zaczynam się zastanawiać, czy jeśli ziemia jest za granicą to tak tego nie zostawić – ktoś z forum twierdzi, że będę miał konsulat lub ambasadę – może to nie taki zły pomysł – może nie trzeba będzie płacić podatków, może będę miał inny paszport. Wiem, że to głupio brzmi ale co robić?

Zaczynamy wgłębiać się w prawo, historię i przepisy o prowadzeniu Ksiąg. I co? I nic w Sądzie są ciągle nieugięci. Chcę jeszcze raz przestudiować zapisy w KW. Lekka panika – nie mogą znaleźć księgo – no to już szczyty – coraz bardziej wątpię w Sądy jak panienka mówi że tej księgi nie ma ale za to ma inną też starą (jaja sobie robi czy co?). W końcu mówi, „że nie ma i co jej zrobię?” Fakt nic jej nie zrobię. Wracam i studiuję dalej przepisy. Wiem jak w Zaborze Pruskim prowadzono KW, Wiem, że KW powinna posiadać Zbiór Dokumentów na podstawie których prowadzi się zapisy. Wracam do Ksiąg. Hura!!! Znaleźli zaginioną KW. Tym razem jest jakiś sędzia który mówi, że przecież przy Królestwie pruskim jest jakieś nazwisko – ja mu na to (oświecony przyswojoną wiedzą), że to ówczesny minister. Facet urywa rozmowę że trzyma się tych zapisów, których on nie potrafi odczytać bo są gotykiem i po niemiecku… to już szczyty, czuję że za rok przyjdą Niemcy i nie tyle nas wykupią, ale po prostu wezmą co chcą !!! o zgrozo.

Sądy są nieustępliwe – chcą zasiedzenia i to w złej wierze – ale te 30 lat to i tak liczone od 21 roku czyli pryszcz.

Jest postęp – znalazłem osobę, która kiedyś badała tę księgę i widziała zbiór dokumentów. Mija tydzień – zbiór dokumentów się znalazł i można sprostować historyczne zapisy – sprawa nabiera życia. Już nikt nie żąda zasiedzenia, ale z KW zniknęło kilka kartek… (a to Polska właśnie, a Księga Wieczysta ciągle święta…).

I tak oto po kilku miesiącach zmagań mamy naszą polską KW. Może przyjmą nas do ZBOWID’u – w końcu też walczyłem o polskość tej ziemi – walczyłem z zaborcą który był wspierany przez polskie sądownictwo. (dodam na marginesie, że księga Dobra Rycerskie ciągle istnieje i ciągle zawiera wiele idiotycznych zapisów – czemu nikt się za to nie weźmie?).

 

W międzyczasie załatwialiśmy WZiZT – tu nikomu nie przeszkadzało, że działki leżą w innym kraju – tu się liczył zapis z Ewidencji Gruntów, a tam ziemia była już w Polsce.

 

W następnym odcinku: Po walce o polskość ziemi walczymy o WZiZT. Strony: My kontra Powolniak.

rafałek

1. A było tak spokojnie…

 

Puchatek wraz z Prosiaczkiem wybrali się do Stumilowego Lasu… (??? Nie to chyba nie tak).

Godzina 15:30 - Sztyrlic już wiedział… (oj żeby on wiedział to by się chyba nigdy nie odważył, my chyba też. Przy tym co nas miało czekać w najbliższym roku jego potyczki z Kaltenrbunerem to po prostu zabawa w piaskownicy).

No dobrze teraz już chyba na poważnie, ale początki są wręcz nieprawdopodobne, niewiarygodne, niemożliwe, to po prostu przechodzi ludzkie pojęcie ale to chyba normalne

w kraju między Odrą a Bugiem. Mam nadzieję, że od morza aż do Tatr takie jaja zradzają się niecodziennie. Dobrze, dobrze – już zaczynam.

 

Wiosna 2003, kilka minut po piętnastej – wracając do domu rozmawiałem z kolegą o … nieruchomościach – ponoć można kupić ładne działki, które poza ładną lokalizacją są już budowlane – mają wodę w drodze, możliwość podłączenia do prądu i kanalizę – to prawie jak w bajce – a ja w to wszystko uwierzyłem… Dom, własny dom, równie dobrze mogłem planować w tym czasie lot na Marsa. Żona co prawda wspominała nieśmiało o małym domku, ale ona sama chyba nie brała tego na poważnie – a może brała tylko ja w to nie wierzyłem. Za co, po co i czy podołamy?

 

Wchodzę do domu i… sprzedaję pomysł mojej drugiej połowie. Tak od niechcenia, ale jednak z pewnym nieśmiałym entuzjazmem. Reakcja jest natychmiastowa – kupujemy, budujemy (tylko za co?). Ale motywacja jest – własny dom, własny ogród – no i w grudniu będzie nas więcej – co najmniej cztery osoby.

 

Zaczynamy rozmowy z rodziną…: po co? na co? czy dacie (damy) radę? – ogólnie pomysł się przyjął. Kupujemy, a co dalej to się zobaczy.

 

Raz dwa i po dwóch miesiącach byliśmy właścicielami ziemi o powierzchni 1800 m2. Pięknie, za kilka tygodni księga wieczysta i jesteśmy pany całą gębą. I tu się zaczynają kłopoty.

 

http://republika.pl/babie_lato/foto/0002.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/babie_lato/foto/0002.jpg

http://republika.pl/babie_lato/foto/0010.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/babie_lato/foto/0010.jpg

 

Pani w KW twierdzi, że sprzedający nie jest właścicielem !!! Że co? no to kto jest – przecież sprzedano już z tego kawałka ze 12 działek i było OK. a teraz nie? To kto jest właścicielem?

I tu szok i małą lekcja historii, bo w KW stoi jak byk, że ziemia (łączeni z sprzedanymi już wcześniej działkami) należy nie do kogo innego ale do Królestwa Pruskiego, a dokładniej w miejscu właściciel było pięknym gotykiem wpisane Konig Prus Stadt – dobrze, że nie jakiś von Sztetke czy inny aryjczyk, bo po wejściu do UE jeszcze będzie chciał zwrot. Czyli mamy nieruchomość za granicą !!! Lepiej się śmiać niż płakać – tylko co dalej? I czemu kiedyś można było kupić i założyć KW a teraz nie? (jak ktoś ma zacięcie dziennikarskie to prywatnie powiem więcej).



×
×
  • Dodaj nową pozycję...