Odbyłam dzisiaj dziki tour de gazownia. Rano zadzwonił do mnie pan, który wykonywał nam przyłacze gazowe, że można juz odebrać jakieś tam dokumenty. Pomknęłam do niego, potem migiem na drugi koniec Wawy do oddziału gazowni na Kruczkowskiego. I tu zaczęły się schody. Nie, że załatwianie trwało długo, nie nie. Nie ma oczywiście gdzie zaparkować w okolicy... Na parking gazowni wjechać nie można, bo rozkopali trawniki chodniki, dojazd, a poza tym i tak nie mogę bo nie jestem pracownikiem... Znalezienie miejsca zajęło mi grubo ponad 20 min, objechałam do tego wszystkie ulice w możliwie bliskiej okolicy, zawracałam po ciągłych i zaparkowałam ostatecznie na zakazie- tam gdzie wszyscy zresztą... W samym oddziale poszło szybko- chociaż pani kręciła nosem, że to nie ona podpisywała ze mną umowę i musi robić wszystko za koleżankę... wypełniłam jakiś druczek, pani okienkowa powiedziała, że zwrot kasy za wykonanie przyłącza będzie pewnie za jakieś 2 miesiące. Ok nie śpieszy mi się- byleby oddali
Następnie zgodnie z rozpiską znajomego od przyłącza pędzę na Kasprzaka... No pędzę to dużo powiedziane... mknę całe 10-15 km/h w korku.. ale co tam- kwestia przyzwyczajenia. Choć zaczynam zazdrościć kurierowi, który pędzi (dosłownie) na rowerze między samochodami... Wjeżdżam na teren, dostaję przepustkę i postępuję nadal z instrukcją... Tyle, że pani, do której miałam przyjść jest na urlopie. Błagalnym wzrokiem proszę o kogoś innego, obojętnie kogo i o dziwo dostaję to com chciała. Miły pan zabiera dokumenty i wysyła mnie do podpisania ostatecznej umowy (chociaż byłam do tego momentu pewna, że już wszystkie możliwe umowy, druczki, wnioski etc podpisałam).
Wchodzę do biura obsługi na Kasprzaka i co? Normalnie sprawdzam na drzwiach czy dobrze trafiłam- ale nie- dobrze- nie jest to przychodnia dla emerytów.. Całe stado (słownie 20 osób) w podeszłym wieku dzierży w dłoniach jakieś kwitki, teczuszki, okulary i pokasłuje... Postałam 2 minuty i uciekłam. I tak jestem przeziębiona, a nie muszę się doprawiać od innych..
Potem szybki wjazd do gazowni na Jerozolimskich i oczom moim ukazały się wolne stanowiska obsługi klienta. Cudnie po prostu. Załatwiłam all. Pani dała namiary na kogoś od wcinki o dziwo nawet udało mi sie do niego dodzwonić i może się uda, że już niedłuuuuugo będziemy mieli gaz w domku... I będziemy mogli grzać, grzaać, grzaaać
Zaczynam być dobrej myśli