Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    44
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    101

Entries in this blog

Bard13

Znów ciut drgnęło.

Ściągnęliśmy naszą ulubioną ekipę budowlaną na parę prac, tj. wylanie podjazdu do garażu (nie był na początku wylewany, bo pod nim idzie rura z wodą do domu i czekałem, żeby ziemia osiadła) postawienie ścianki działowej w łazience oraz zabudowanie schodów we wiatrołapie.

Przyjechali w zeszły poniedziałek i liczyłem, że posiedzą 2-3 dni.

Jak wróciłem, to już ich nie było. Nawet się z kimś napić nie było…

Wjazd do garażu jak od linijki. Teraz mam nacisk moralny, żeby zrobić porządek w garażu, co by samochód też się zmieścił. Na razie wstyd, bo ciągle się wietrzy przed domem.

A w garażu jest wszystko, trochę wysuszonego od lat drzewa do kominka (chyba jeszcze z przedwojennych zasobów dziadka małżonki, odłożyłem je, bo suchutkie aż…. Będzie idealne do rozpałki albo mieszania jak się trafi jakieś wilgotne), końcówki materiałów budowlanych, narzędzia itp. Teraz to trzeba wszystko ogarnąć. Tylko mi się niechce 

 

Zabudowa schodów to praktycznie obłożenie gipsokartonem ich od spodu (patrząc z wiatrołapu) i załatanie dziury, jaka się pojawia między schodami a ścianką wiatrołapu (niby nic a drażniło). Teraz wszystko ściany są równe i ładne a spód schodów jest bardziej w tonacji ścian niż schodów (oczywiście dla zachowania czystości w końcowym odcinku schodów nad wiatrołapem przymocowaliśmy sklejkę, żeby kurz i śmieci nie wpadał potem na gipsokarton).

 

Ścianka działowa miała być oryginalnie z luksfer, ale jak przeliczyliśmy tego cenę….

Dramat…

Stanęło na pomyśle podsuniętym małżonce przez człowieka zabudowującego kominki.

Ścianka stanęła z gazobetonu o grubości 8cm. Z jednej strony tynk strukturalny (taniej niż kafelki, mowa rzecz jasna o pralni, do której nikt, oprócz nas i niegrzecznych dzieci nie będzie wchodził) z drugiej kafelki, które wybieramy właśnie, nieco rozsądniej niż do dolnej łazienki. Na pewno nie Opoczno, bo mają kłopoty z utrzymaniem jednolitości odcieni…

 

Tylko kłopot z dobrym i tanim kafelkarzem… dziecko coraz bliżej więc liczymy grosz do grosza…

 

Mamy już trochę drzewa na sezon do kominka. Topole z wyrębu. Wyszło niedrogo, coś koło 70 PLN za m3, pociął na kawałki teść piłą i nająłem lokalnego człowieczka na porąbanie.

Cena zgroza, 20 PLN za porąbanie 6 m3. LAe nie ma dużych potrzeb, winko i papierosy, sąsiad, co go polecał sugerował dać mu 10 PLN, ale aż takim świnią nie jestem.

Bard13

Wczoraj odbyła się wizytacja producenta w sprawie reklamowania paneli.

 


Ciekawi nas, jaka będzie odpowiedź.

 

 


Boję się, że założenia za pierwszym razem odrzucą i trzeba się będzie odwoływać, a nerwów i tak mamy za dużo.

 

 


Żona w ciąży, walka z PINB-em i jeszcze reklamacja paneli...

 

 


Strach bierze.

 

 


Z małżonką zadłużamy się na 16 tyś w pracy. Mamy zamiar skończyć wnętrze (z górną łazienką włącznie) i zrobić w końcu podjazd do garażu, który z jego braku robi na razie za rupieciarnię a w ostatni weekend robił za pomieszczenie klubowe podczas granai w brydża.

 

 


Jako, że żona jest w ciąży w domu jest zakaz palenia, co przy brydżu z palącym towarzystwem jest sporym utrudnieniem.

 

 


Deszcz uniemożliwił granie na tarasie, więc przenieśliśmy się do garażu :)

 

 


Kolejne awarie prądu wymusiły na nas podjęcie kroków, żeby nie siedzieć w ciemnościach.

 

 


Bateryjna latarka dostała wsparcie w postaci akumulatorowej lampy o mocy 2 000 000 candeli.

 

 


Jak teściowej odległej o 150 m zaświecę w okno, to może czytać książkę.

 


Za jedyne 52 PLN sądzę że to dobry zakup i tańszy w eksploatacji niż przy wymianie baterii.

Bard13

Nadejszła wiekopomna chwila, żeby skończyć o tym, o czym napomykam, a brakuje mi sił i nerwów, żeby to opisać.

 

Rzecz ma się z próbą odbioru częściowego domu.

Jak już napomykałem w dzienniku, dzięki życzliwości sąsiadów (uzyskaliśmy ich zgodę potwierdzoną, przez urzędnika w gminie) dostaliśmy warunki zabudowy, zezwalające na budowę domu 2 m od granicy działki.

Wpisaliśmy dom w mapkę 3 m od granicy i z projektem daliśmy do powiatu, żeby uzyskać pozwolenie na budowę.

Pozwolenie wydano bez sprzeciwu, z zastrzeżeniem, że ma być budowany zgodnie z załączoną dokumentacją.

I dom tak stanął. Manuela 3 m od granicy działki, przy czym jest to ta ściana garażu z 3 oknami 60x60 cm.

 

Żeby zaoszczędzić na rachunkach za prąd (jedziemy cały czas na taryfie budowlanej) postanowiliśmy oddać dom częściowo (brak balustrad na balkonach, na które po prostu zabrakło funduszy.

Złożyliśmy więc właściwy wniosek do właściwego Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego (PINB-u) i w umówionym terminie oczekiwaliśmy gości, których (niewdzięczników) powitaliśmy kawą, herbatą i ciastkami.

Przyjechała parka, obeszłą dom, pokiwała z uznaniem głową, po napojach i ciastkach (skubani) wyjęli laserowy miernik i domierzyli się, że do płota jest 3.09 m.

NA razie się tym nie przejęliśmy, póki nasz kierownik budowy nie zadzwonił że ma wieści z PINB-u, że nam domu nie odbiorą.

Zbaranieliśmy, bo nie wiedzieliśmy dlaczego, w końcu dom był budowany DOKŁADNIE wg zatwierdzonych dokumentów, beż żadnych odstępstw.

W tym momencie pognaliśmy do PINB-u pytać o co chodzi.

A chodzi o odległość, zgoda sąsiadów nie ma już znaczenia, dom musi stać ścianą (jeśli ma okna) nie mniej niż 4 m od granicy działki. A okna są, małe i wychodzące na staw, ale są.

 

I tu zaczęła się pierwsza jazda. Pani z PINB-u powiedziała, że tylko minister infrastruktury może dać zgodę na odstępstwo, więc w te pędy piszemy kwity do ministerstwa.

I tu dopiero okazuje się pierwszy falstart. Pani z PINB- wie, że dzwoni, ale nie wie w którym kościele.

Ministerstwo może wydać zgodę na odstępstwo, ale wyłącznie przed wydaniem pozwolenia na budowę i wyłącznie na wniosek starostwa. Na pewno nie na wniosek inwestora, bo tak stanowią przepisy. W związku z tym nasz wniosek wraz z opisem sytuacji itp. Jest traktowany jako SKARGA!!! na działanie PINB-u. Skarga pozostaje właściwie bez odpowiedzi, ale wywołuje szum, bo właściwym organem do rozpatarywania skarg jest WINB (Wojewódzki…) i dam idą papiery. WINB odpowiada, że w zasadzie nie wie co powiedzieć. W tym momencie PINB kieruje pismo do wojewody o stwierdzenie legalności decyzji o pozwoleniu na budowę, bo została wydana z rażącym naruszeniem prawa (niedotrzymana ustawowa, a w zasadzie rozporządzeniowa odległość).

 

I teraz mamy stres, bo sprawa się ciągnie i w PINB-ie mamy chyba przechlapane.

Starosto zaczyna umywać ręce, chcąc zwalić część winy na projektanta, który wrysował dom w działkę i na kierownika budowy.

Najbardziej pokrzywdzeni i tak będziemy my, bo pewno stanie na zamurowaniu okien albo na zamianie ich na przegrody ognioodporne i dochodzenie odszkodowania za dodatkowe koszty.

Mówiąc krótko kolejny powód do zmartwień.

 

Duże podziękowania dla Aneski, za wsparcie i moralne i merytoryczne.

 

Pisałem poprzednio o panelach. Jutro przyjeżdża przedstawiciel handlowy.

Reklamujemy je i będziemy żądać wymiany. Ciekawe jak się to skończy.

Panele zmartwychwstały w całym domu i mamy ich dość.

Bard13

Jeszcze bajeczki z cyklu „żyli długo i szczęśliwie”

 

Wiatrołap

Wiatrołap nabawił się terakoty dość szybko. Początkowo wyłożyliśmy tam chodnik z odległymi planami robienia tam czegokolwiek, ale noszenie na kapciach kurzu i brak miejsca na trzymanie butów czy podręcznych płaszczy zaczął nas wkurzać.

Terakota i klej zjechały i się położyły.

W dwóch etapach, żeby mokrym klejem nie odciąć się od drzwi wejściowych.

W jeden dzień położyliśmy pół podłogi, po dwóch dniach drugie pół. W ten sposób dało się wchodzić i wychodzić bez korzystania ze zdolności lewitacji albo teleportacji.

 

W drugij kolejności nabawiliśmy się mebli we wiatrołapie.

Już dużo wcześniej wpadł nam w oko zestaw Black Red White serii KEN do wiatrołapu.

Szafa na płaszcze ze ścianką na kurtki i szafka na buty.

Ładne to było. Na wystawce.

Zamówiliśmy, dostaliśmy termin, kiedy dowiozą i czekamy niecierpliwie.

Wyobrażałem sobie, naiwny, że wypakuje mi z samochodu dwie gotowe szafki, postawię je w przedpokoju i będzie stać.

 

W rzeczywistości wjechało 6 kartonów puzzli a’la Adam Słodowy.

Siadłem nad kartką z instrukcją i zacząłem stertę płyt i śrób przerabiać na szafki.

Planowałem, że szfko zajmą mi jakieś 2 godziny. Na jednoosobowym składaniu spędziłem (z przerwami na posiłek, papierosy, drinki) prawie 10 godzin.

I prawie mi elementów nie zostało, co świadczy, że chyba dobrze złożyłem. Wiatrołap od razu zyskał na porządku i funkcjonalności.

 

 

Bajki dla dorosłych.

 

Panele

Szlag mnie już z nimi trafia.

Niby panelarze zostawili po ok. 1 cm na dylatację, ale okazało się, że za mało.

Panele rosły w oczach. Najpierw, 2 tygodnie po położeniu w jednym pokoju.

Panelarze wjechali i diaksem z piłką do drewna przycięli i się ułożyło.

Na jakiś czas.

 

Minęły 2 miesiące i panele stały prawie pionowo wszędzie.

Nie wiedząc jak się za nie zabrać, bo bałem się samodzielnie bawić diaksem z piłką do drzewa, żeby ręka nie drgnęła i się po panelach nie przejechać, ściągam gościa.

Najpierw pirsu pirsu o technice mycia podłóg, czyli mycie rąk od rękojmi i gwarancji.

Liczymy, że koszt będzie wynosił za poprawki jakieś 100 PLN.

Pan zabiera się sprawnie do roboty, i dobrze, chociaż tym zakrywa niesmak tygodniowego opóźnienia wizyty.

I co się okazuje.

 

Tym razem nie walczy praktycznie diaksem, tylko dłutem i młotkiem. Czujnie patrzę mu ręce i uczę się na przyszłość. Skoro można dłutem, to chyba dam radę sam.

 

Pan skończył i zaśpiewał 500 PLN. Po zażartej dyskusji stanęło na 150 PLN.

Wyśmiałem cenę 5PLN za metr bieżący demontażu i montażu listew ściennych, za które przy montowaniu brał 50 groszy. Marudził o większym zagrożeniu, ale chociaż jestem z natury spokojny i pogodny, zauważył, że za moment dostanie w zęby.

Poprosił, żebym nikomu nie mówił, że wziął tylko 150 PLN. Słowa dotrzymam. Nie będę o tym panelarzu z nikim rozmawiał, chociaż ekipy, które u nas robiły i z których jesteśmy zadowoleni polecamy. O reszcie milczymy, bo po co sobie w niebie grabić robieniem ludziom świństw.

 

Nie minęło dużo czasu od wizyty panelarza, kiedy powtarzam jego czynności. Zainwestowałem w gumowy młotek i dłuta i sam biegam po pokojach i tnę ponad centymetr wzdłuż ścian.

 

Nie wiem, czy jest to wina g…nianych paneli czy faktycznie wilgoci w domu. Ale przez te panele stanęło parę prac, które w wolnej chwili, jak miałem siły po pracy i czas, zrobić spokojnie w domu.

Być może faktycznie panele trzeba „odsezonować”, tzn rozpakować i dać im wyrównać wilgotność z powietrzem. Nasze były prościutko z fabryki, więc może faktycznie były za suche.

Nie mniej mam ich dość.

 

Największy horror już wkrótce.

Napisze go w domu, bo dziś ostatni dzień przed urlopem i jakoś lenistwo mnie bierze.

Bard13

Minęło sporo czasu od ostatnich wpisów, ale mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą, ale zmęczenie budową odrzuciło mnie na pół roku od wszystkiego, co ma związek z budową.

Zaniedbałem Forum Kuratora, nieco zaniedbałem drobiazgi w domu, ale wracam do formy, więc pora na dalsze opowieści.

 

W pierwszej kolejności opowieści dla dzieci, czyli grzeczne miłe i przyjemne.

Potem opowiem o tych z czerwonym kwadracikiem, czyli opowieści prowadzone w krótkich, budowlanych słowach, kierowanych do osób pełnoletnich nie leczących się z załamania nerwowego.

 

Po kolei.

 

Bajeczka 1. Meblowanie

Generalnie wszystkie meble mieliśmy. Jedne zostały dostarczone przez kuzyna (komplet kanap z salonu) inne wniesione aportem (kojo z sypialni, regał do spiżarki i stolik moje, segment, komplet wypoczynkowy z fotelami, regał na płyty wiano małżonki).

Stół i krzesła w jadalni ufundowane przez teściów.

Kuchnia zrobiona przez innego kuzyna. Z nią było najciekawiej, bo zacząłem dawno temu pisać o montażu blatów, wiele osób czekało na ciąg dalszy (miałem maila z marsa, ale nikt nie odpowiada, wymarli przez ten czas, czy co?).

Tak więc samodzielny montaż blatu kosztował mnie 25 PLN, bo tyle musiałem wydać na diamentową tarczę do diaksa. Konieczne było wykonanie nacięcia wzdłuż boku, bo blat o 3 mm zapierał się o ścianę i nie łapał poziomu. Po samodzielnym ostruganiu złapał.

Blaty wypoziomowane i zamocowane na silikon. Jak mówiłem, blaty kamienne ważą tyle, że w odróżnieniu od drewnianych same się trzymają szafek i nie ma potrzeby ich do nich mocować śrubami czy kołkami.

Teraz mam diamentową tarczę, z którą nie mam co zrobić. Z chlebem daje sobie radę tarcza do kamienia a jubiler powiedział, że nie przerobi mi jej na pierścionek z diamentem dla żony.

Ma ktoś jakiś pomysł?

Kuchnia teraz wygląda jak na załączanych zdjęciach. A nawet lepiej na żywo.

Garderobę, którą też zbudował nam kuzyn, wygospodarowaliśmy z korytarza, który miał pierwotnie prowadzić do kotłowni. Teraz manuelowicze zazdroszczą nam, że wcześniej o niej nie pomyśleli.

Ze znajomymi mauelowiczami mieliśmy fajną przygodę.

Jestem zapalonym, III ligowym brydżystą, pewnego dnia, kolega z drużyny odwozi mnie do domu i toczy się rozmowa:

- Właśnie skończyłem dom,

- Ja też

- Projekt z Archipelagu

- Ja też

- Manuela

- Ja też

I tak poznaliśmy manuelowicza, który nie zrobił żadnej zmiany w projekcie i parę rzeczy nam zazdrości.

Dzięki garderobie mamy teraz komfort niebiegania za każdym ciuszkiem po 11 szafach. Wszystko zgrabnie pod ręką.

Bomba.

 

Teraz zbieramy fundusze na biblioteczkę, która pomieści nasze książki i na regał na już 700 filmów.

Bajka 2. Kablowanie

Mamy już telefon. W zasadzie na centrali nie było miejsca, ale udało się znaleźć dodatkowe łącze 

Centrala niestety nie przewiduje neostrady, co nas trochę wkurza, ale prowadzona od roku akcja wójta powinna wkrótce dać rezultat i będziemy mieli normalne połączenie.

Do tej pory udało się zamontować oświetlenie balustrad schodów zewnętrznych i tarasu.

Moja małżonka jako designer znowu sprawdziła się rewelacyjnie.

 

Bajka 3 Sprzątanie

Z tym już gorzej. Przez pół roku niestety niewiele zrobione.

Małżonka sprawiła mi w prezencie na 1,2 rocznicę ślubu regał do garażu, tak więc chociaż narzędzia zaczęły być w miarę w jednym miejscu.

Pewien problem przez moment wystąpił z odpowietrzeniem kanalizacji, bo nikt nie połączył rury pionowej z kominem odpowietrzania i trochę zaczęło przez komin przeciekać wody.

Ale udało mi się (samodzielnie) przy użyciu kawałków rur, pianki montażowej i silikonu stworzyć szczelne połączenie i przestało nam na stryszku przeciekać.

 

Do sprzątnięcia zostały zacieki farb na futrynach, ale jakoś słabo idzie wodą a rozpuszczalniku boję się użyć.

Może denaturat ruszy?

Mówicie nie pić?

 

Bajka 4. Współlokatorzy

W październiku zagęści się nam w domu. Boję się jednoznacznie stwierdzić czy będzie to on czy ona, rachunek prawdopodobieństwa wskazuje na kobietkę.

Czekają mnie spore wydatki: kraty w oknach, szkołą z internatem u zakonnic i dwururka na absztyfikantów. No i jeszcze badania u psychologa pod kontem posiadania zezwolenia na broń.

Ciekawe, co po budowie domu wykażą….

Czeka nas zakup sprzętu dla dziecka, ale dzięki bogu oboje z żoną jesteśmy odporni na sugestie wymalowania pokoiku dziecięcego w chmurki i misie.

Teraz trzeba się doteoretyzować w wychowywaniu potomstwa.

 

Na dziś wystarczy bajek.

Następne odcinki już dla dorosłych.

Bard13

Moment czasu wolnego w pracy, więc pora nieco uzupełnić opis dziennika.

 

 


Ocieplenie dachu i sufity podwieszane.

 


Po uzyskaniu przez tynkarzo-ociepleniowców wyceny ocieplenia dachu i zrobienia gipso-kartonów na 5,5 kPLN poszedłem do drogerii sprawdzić ile kosztuje farba do włosów, bo zwiększyła mi się gwałtownie liczba siwych włosów na głowie. Ostatecznie nie kupiłem, bo małżonka stwierdziła, że ładnie siwieję. Mam nadzieję, ze nie powiedziałą tego w ramach oszczędności na wydatkach. Ale w domu nie ma żadnego lustra, więc nie mogę tego zweryfikować.

 


Ale wróćmy do Meritum, jak mawiają informatycy.

 


Zaczęliśmy rozglądać się za tańszą opcją wykonawstwa.

 


Większość firemek i fachowców nie odbiegała ceną od naszych misiów, więc rosła w nas frustracja. Pomyślałem moment (niestety tylko moment, życie wykazało, że powinienem dłużej myśleć) i wykręciłem do kuzynostwa w Wałbrzychu, żeby przyjeżdżali.

 


Czym się to skończyło pisałem już wyżej, więc nie będę klął na forum publicznym, chociaż przychodzi mi do głowy kilka określeń, których nie znają najstarsi marynarze.

 


W końcu okazało się, że nasza ekipa, która stawiała dom zakończyłą prace polowe (spadł śnieg i się ochłodziło) i ma czas pobawić się w wykończeniówki.

 


Moje Kochanie ściągnęło ich w trymiga i zaczęli działać.

 


Najpierw odbyliśmy wizję lokalną, po której miałem ochotę otoczyć dom taśmą z napisem „Crime scene”. Jętki nie trzymały poziomu, położone ocieplenie sufitu i gipsokartony nie były na niczym mocowane i rozleciałyby się w 5 sekund. Płyty nota bene były do wywalenia, bo zawilgotniały i były uszkodzone. I parę jeszcze drobiazgów.

 


Pierwsza rzecz, to zmieniliśmy zamysł co do konstrukcji gipso-kartonów. Oryginalnie (w znaczeniu: pierwotnie i jak zapewne wielu dojdzie do wniosku: nietypowo) chcieliśmy zawiesić je na konstrukcji drewnianej. Po dyskusji z autorytetem, jakim dla nas jest ekipa, stanęło, że jednak będziemy dziubać na konstrukcji stalowej, odporniejszej na odkształcenia.

 


Łaty 5x10 cm zakupione w ilości hurtowej zostały oddane, pieniążki szczęśliwie odebrane i spożytkowane na zakup profili metalowych.

 


A w między czasie ekipa ocieplała dach. Trochę się narobili przy swojej technice, ale jest rewelacyjna w swej prostocie i trwałości. Na krokwiach nabijają papiaki, między krokwie wkładają watę i zasznurowują, wiążąc sznurek od snopowiązałki do gwoździ. Do tego samego gwoździa idą sznurki od sąsiedniej luki między krokwiami a potem gwoździe się dobija i wszystko gra. Jako, że mamy pełne deskowanie z papą, na watę poszłą folia paroizolacujna a nie paroprzepuszczalna. Jest niestety konieczna, żeby wilgoć od środka nie właziła w deski.

 


Zawełnowanie całego poddasza z sufitami zajęło dwóm osobom 4 dni ciągłej pracy. Ekipa jak zwykle pracowała od 7:30 do 20-21. Ciężko pracowali. A ja uwielbiam ciężką pracę. Mogę siedzieć i patrzeć się na nią godzinami.

 


Potem zaczęli robić gipso-kartony.

 


Dowiedziałem się, co to są pchełki.

 


Jak pierwszy raz padła ta nazwa to zacząłem oglądać futro naszego kocura, czy znowu jakiś gości do domu nie przyniósł. Potem okazało się, ze są to blachowkręty.

 


Oprócz tego profile podłużne, poprzeczne (U i C), haki do podwieszania i wio naprzód.

 


W łazience szły wodoodporne, zielone, zwykłe w pozostałej części domu. Oprócz tego zabudowaliśmy rury w kotłowni i garażu rozprowadzające piony wody i kanalizacji.

 


Najgorsze było szlifowanie gipsu. Każde łączenie płyt było zaklejone „bandażem”, zaciągnięte gipsem i szlifowane na gładko. Tomek z Januszem, czyli nasi fachowcy, wyglądali jak bałwany. Cali biali.

 


Zrobienie GK zajęło im ponad 2 tygodnie, wliczając w to pewne poprawki, które trzeba było w domu porobić.

 


Ale teraz jak patrzę na wykonanie, nie mogę wyjść z podziwu. Dlatego muszę z tym podziwem chodzić do pracy, ale nikt się nie czepia 

 

 


Najwięcej moich obaw budziło tworzenie konstrukcji przy lukarnach. Sufit i ściany nagle schodziły się razem i trzeba było robić ściany pochyłe. Bałem się, że wyjdą albo niesymetryczne albo złapią jakąś obłość.

 


Ale chłopaki znowu się wykazali i wszystko gra w najlepsze. Ściany są mistrzostwem świata. Zakryli nawet murłatę i spasowali tak GK z murem, że nie wiadomo, gdzie mur a gdzie już GK zanim się nie postuka palcem.

 

 


Niestety, jak zaczęliśmy intensywnie palić, ciepło komina dosuszyło jętki i trochę się rozeszło spojenie GK ze ścianą w sypialni, ale w zasadzie to odeszła tylko farba i na wiosnę szybko to się poprawi.

 


Pomimo, że dom nie sezonował, na razie nie notujemy innych uszkodzeń związanych z osiadaniem budynku.

 

 


Sztukowanie

 


Mając ultra fachowców postanowiliśmy ich wrobić w kilka dodatkowych robót w domu.

 


Ekipa posadzkarzy zrobiła wylewki balkonów jako jedną całość z wylewką w pokojach, przez co woda gromadząca się na balkonach (w wyniku deszczu albo topnienia śniegu) przesiąkała przez wylewkę do domu. Poprawka wymagała przecięcia diaksem wylewki do styropianu i wprowadzenie tam silikonu. Powodzie zostały powstrzymane.

 

 


Projektant domu nie przewidział na piętrze, nie licząc łazienki, kratek wentylacyjnych w pokojach. Jest to spore niedopatrzenie. Już byliśmy gotowi wiercić dziury w drzwiach, montując takie kółka jak w łazienkach, ale stanęło na wpięciu się w kratki wentylacyjne pomieszczeń na parterze. Tak, więc dwa pokoje „dziecinne” uzyskały wentylację. Z sypialnią się nie udało, ponieważ odległość pomiędzy ścianką działową a kominem wymagałaby sporego kucia. Nie mniej w końcu domyśliłem się, po co jest tajemnicza wnęka przy kominie.

 


Najprawdopodobniej projektanci przewidzieli puszczenie tamtędy rury do DGP na strych i stamtąd po pokojach. Ale my złośliwie zamontowaliśmy kominek z płaszczem wodnym.

 

 


Ściany w kuchni i w łazience tynkowane były „na szorstko” pod kafelki. Chłopaki tajemniczą masą ich przepisu uzupełnili tynki gładkie nad kafelkami w łazience oraz nad i pod kafelkami w kuchni. Wyszły gładsze niż niejedne maszynowe.

 


To samo dotyczyło obróbek wokół drzwi wewnętrznych. Glify zrobili znowu zawodowo, więc cegły już całkiem przestały w domu straszyć i dom zakwalifikował się w 99% do malowania.

 

 


Pan Janusz ułożył nam pod kominkiem terakotę, której oryginalnie nie przewidywaliśmy, ale teraz palę świeczkę przed ołtarzem, że ją mamy. Robię w domu za palacza (papierosów też) i wiem, co by już było z panelami, gdyby nie terakota. Ale więcej w wątku o uczeniu się na błędach.

 

 


Pan Janusz zainstalował nam również parapety w garażu. Mając na uwadze, że jest to pomieszczenie czysto techniczne, nie zamontowaliśmy w nim parapetów z konglomeratu jak w całym domu, ale w castoramie zainwestowaliśmy w płytki parapetowe, dokładnie w 12 ich sztuk. Mała paczka a waży prawie… no nie wiem, słaby w „ręcach” jestem, więc mogą ważyć tylko 10 kg, ale jak ją niosłem latem, rozlatującą się niespodziewanie, to ważyłą więcej niż worek cementu. Przynajmniej po jakimś czasie.

 

 


Zrobiliśmy w końcu schody z garażu do domu. Dla szczęścia zamurowałem w pierwszym stopniu 1 grosz. Chciałem więcej, ale stwierdziłem, ze jak kiedyś zacznie brakować do pierwszego, to może mnie kusić żeby rozkuć stopień. A 1 grosz ma większą szansę być bezpieczny

 


Dzięki schodom udaje się teraz nieco bezpieczniej operować szpargałami.

 

 


Garaż oczywiście robi teraz za skład wszystkiego, bo samochód nie może z niego korzystać. Po wykopkach pod rurę z wodą i gaz nie było sensu wylewać podjazdu, zanim ziemia nie obsiądzie, bo by podjazd szlag trafił.

Bard13

No i nadeszła w końcu pora, żeby trochę odświeżyć dziennik.

 

 


Generalnie – już mieszkamy.

 


Tak jak napisaliśmy kiedyś, wprowadziliśmy się do tego, co było.

 


O wiele prościej jest co dzień coś podłubać i przyziemić w sypialni niż pójść, podłubać i wrócić spać gdzieś indziej.

 


Przygoda z kuzynostwem wymusiła zaproszenie do wykańczania domu ekipę, która u nas stawiała. I zrobili to.

 


Nota bene, z małżonką nie możemy doczekać się wygranej w totka, żeby znowu budować dom i to w 100% przez nich (z wyłączeniem dekarki, elektryki i hydrauliki).

 


Dzięki tym ludziom nie wiemy co to fuszerka i nie rozumiemy, jak coś można pi_olić w trakcie pracy.

 


Wyrównali nam gdzie niegdzie tynki, położyli terakotę w kotłowni i koło kominka, obrobili drzwi, wylali stopień w garażu, podmurowali okna w garażu i zrobili w nich parapety wewnętrzne, ocieplili, nabili gipsokartony (135 m2), wyrównali łuki wokół okien (wspominałem już, że trzeba inaczej posadawiać okna łukowe? U nas skończyło się diaksowaniem łuków, żeby się dało je otwierać), zrobili i posadowili kratki wentylacyjne w pokojach na górze, otynkowali pasy nad kafelkami w kuchni i łazience, uszczelnili balkony (łosie zalali posadzki i balkony jedną taflą i woda z balkonu przesączała się do domu).

 


Ile za całość?

 


3800 PLN.

 


I niech nikt nie mówi, że nie można tanio i dobrze.

 


Oni potrafią.

 

 


Tyle o peanach na ich cześć. A cześć się należy. Polecam im wszystkim. Szczerze.

 

 


W trakcie wykańczania sami mało nie padliśmy. Wzięliśmy na tydzień przed wigilią w pracy urlop, który dla żartów na wniosku nazwaliśmy „Wypoczynkowy”. Do dziś się śmieję. Ładne to były wczasy…

 


Żeby nie było, że w weekendy się odpoczywa, w sobotę i niedzielę kupowaliśmy mnóstwo szpargałów do domu, a to osprzęt elektryczny a to lampy, a to brakujące kawałki glazur, terakot itp.

 


Między innymi wyleczyłęm się z Opoczna. Kawałek listwy dekoracyjnej tej samej serii kupowany w dwóch różnych sklepach różni się odcieniem. Dramat jakiś. Kafelki naprawdę łądne, ale strach, ajk za jakiś czas będzie trzeba coś dosztukować…

 


Dużo rzeczy na raz a dead line konkretny. Na święta przyjeżdżali moi rodzice i chciałem ich położyć już w domu, więc tempo było zawrotne.

 


Walczył dzielnie kafelkarz. W ramach oszczędności kładł znajomy studiujący dziennie. Więc trochę czasu to trwało. Nie szło mu za szybko, ale za to dokładnie. Coś za coś. Jak skończy tę swoją geodezję, będzie miał chociaż fach w ręku (zgodnie z dowcipem, co mówi niepracujący absolwent wyższej uczelni do pracującego absolwenta: Frytki i Colę).

 


We wtorek w nocy skończył fugować łaziekę, bo w środę wchodził hydraulik montować łazienkę.

 


Trochę hydraulicy się zestresowali, że na świeżych kafelkach robią, ale że przyszli o 11 to przynajmniej nie stresowali się, że od 7 rano ekipa tynkowała ścianą nad kafelkami (była całą zrobiona na szorstko, bo nie wiedzieliśmy, gdzie sięgną kafelki).

 


I pierwsze puszczenie nerw. Zaczęli amrudzić, że wyprowadzenie rury kanalizacyjnej jest za daleko od ściany i spłuczka się nie oprze (kibelek jest warszawski, czyli wyjście idzie pionowo).

 


Dostali po uszach, bo to oni ją robili i powinni byli odmierzyć. Potulnie wzięli się do dzieła.

 


Nie ukrywam, ze w ramach oszczędności resztek pieniędzy chciałem sam brodzik robić, ale wynegocjowaliśmy dobrą cenę – po 50 PLN za kibelek i umywalkę oraz 100 PN za brodzik z kabiną). Jak zaczęli o 11 to skończyli o 19. Sądzę, że nie były to źle wydane pieniądze, zwłaszcza jak patrzyłem na poziomowanie brodzika z jednoczesnym podłączaniem do kanalizy. Mogłem w tym czasie zajmować się czymś innym.

 


Niestety nie snem. We wtorek rano weszli panelarze.

 


Ogólnie rzecz biorąc są nieźli i dość dokładni, ale potraktowali poważnie stwierdzenie, że nie wyjdą, jak nie skończą.

 


I nie wyszli.

 


Siedzieli u nas 54 godziny a my z nimi.

 


Weszli we wtorek rano, panele dojechały w południe a wyszli w czwartek. Nie wiem, jaki jest sens nie spać dwie doby, bo tempo mieli dość mordercze pod koniec. Tzn. ślimak by się zadyszał, żółw może już nie. Pierwszego dnia poprosili o kawy do termosu. Na drugi dzień było mi przykro, ale zamówienie potraktowałem dosłownie. No co, nie powiedzieli, że słodzą… Na drugi dzień już dostali cukru. Łącznie z kawą.

 


Jako, że panelarze siedzieli non stop, z małżonką mieliśmy dyżury, więc o spaniu nie było mowy, no może po 3-5 godzin dziennie. Pod koniec tygodnia już sami chodziliśmy na rzęsach.

 


W międzyczasie sąsiad machał wałkiem malując dom. Teraz jak patrzymy na spokojnie, to jest parę niedoróbek (niewyrównane tynki, ziarnka piasku, zagłębienia do zatarcia itp.), ale to wyregulujemy jak znów się będzie ściany malować. Mamy nadzieję, że nieprędko.

 


Pobiliśmy w środę rekord ilości ekip, które dziargały w tym samym momencie.

 


Byłem ja, wieszający lampy, małżonka robiąca pierwsze podejście do posiadania czystego domu, elektryk regulujący działanie instalacji (przy okazji skasował błędy hydraulika, powiesili mu grzejnik w środku kabla i różnicówka zaczęła skakać ja na dyskotece), hydraulicy, panelarze, malarz w postaci sąsiada zjechała kuchnia z kuzynem – więc stolarze oraz oczywiście ekipa budowlańców).

 


Czyli łącznie 8 ekip różnoosobowych. Panelarz cierpiał najbardziej, bo jak zeznawał jego pomocnik, on jest dłubacz i lubi pracować sam i w spokoju… a tu w domu jak pod koniec wykonywania planu pięcioletniego… cyrk na kółkach.

 


W środę wiechali moi rodzice, trochę pokręcili nosem, że nie śpią u mnie, ale jak zobaczyli front robót, to zbledli i spojrzeli się nas wzrokiem pełnym litości.

 


Jak zjechała kuchnia od razu ściągnęliśmy ludzika od blatu.

 


Nie chcieliśmy drewnianego blatu a jako, że wcześniej staliśmy się posiadaczami parapetów z konglomeratu, z tego samego konglomeratu zamówiliśmy blaty. Zgranie kolorów łącznie z kafelkami wyszło idealnie.

 


Ekipa od blatów chciała 800 PLN za ich montaż, więc kupiliśmy je luzem i montaż zostawiliśmy kuzynowi. A że po zmontowaniu kuchni wyjechał na święta więc blaty jak zjechały wylądowały pod ścianą, co widać na fotkach.

 


Blaty z marmuru montuje się trywialnie prosto. Każdy waży po 100 kg, wić sam nie spadnie. Dla zabezpieczenia klei się go silikonem (tak na wszelaki słuczaj), przykłada i gotowe. I za to 800 PLN? Żart.

 


I tak nastała wigilia, podczas której stanęła nasza pierwsza choinka.

 


Pomimo buszowania małżonki po półkach z lampkami, bombkami i łańcuchami, okazało się że na standardową choinkę wejdzie 3 razy tyle ile mamy, więc czekają ans kolejne zakupy :).

 

 


Tyle na starcie.

 


Następnym razem rozpiszemy się szczegółowo etap po etapie z opowieścią jak to wygląda teraz.

Bard13

W naszym domku wre praca wykończeniowa.

 

 


Wigilię naprawdę chcemy spędzić we własnym domu.

 


Bez względu jak będzie wyglądał.

 


W tym tygodniu małżonka ma urlop i ogarnia wszystko, od poniedziałku mamy już oboje.

 


Nabyliśmy drogą kupna już całe oświetlenie, osprzęt, czyli tylko jak skończy się malowanie zaczynam z elektrykiem hasać po domu i dokręcać i podłączać wszystko. Już mnie ręce świerzbią .

 

 


W środę zainstalowały się schody drewniane oraz drzwi. A dokładnie futryny.

 


Krótka walka z kuzynem – wykonawcą. Nie rozumiał, dlaczego drzwi do łazienki chcemy mieć otwierane na zewnątrz a do pokoi do środka.

 


Uważa (może i słusznie), że wszystkie drzwi powinny otwierać się w tę samą stronę.

 


Ale my mamy swoją wizję i powody, więc drzwi są po naszemu.

 


Strasznie nam się podobają i drzwi i schody. Kuzyn naprawdę zna się na rzeczy. Fajnie, że robi nam też kuchnie.

 


Nie możemy się jej doczekać.

 


Przed wigilią przeprowadzka.

 


W domu będzie dramat ( kończenie malowania i układania paneli), ale w Manueli jest przynajmniej 17 stopni (skręciłem piec, żeby jak nikogo nie ma to nie szalał) a tam gdzie mieszkamy jak wracamy mamy 12 st. Chyba każdy zrozumie pośpiech z przeprowadzką.

 


Dziś odwiedziła nas firma ochroniarska, żeby złożyć ofertę.

 


Wieść gminna głosi, że strach się nie opłacać im, bo wtedy złodzieje murowani.

 


Ciekawe, czy złodzieje są u nich na ryczałcie. Coś trzeba na nich wymyślić, żeby nie mieli głupich pomysłów, jak podziękujemy za ochronę.

 


PKP zrobiła nam prezent. Uprościła nam powrót do domu.

 


Skasowała 18 połączeń przez naszą wioskę, więc nie mamy dylematu, na który pociąg iść i którym wracać. Miło, że pomyśleli.

 


W okolicy nie jeżdżą autobusy ani inna kolejka, więc sąsiedzi już zbierają chrust na okupację torów.

 


Jak na razie z Pieca Termet Eco 29kW z otwartą komorą jesteśmy zadowoleni, sprawuje się grzecznie i wie co ma robić. Ele niech nie myśli, że będzie amnestia. Będzie wisiał.

 


W domu szaleją kafelki, szlifowanie gładzi gipsowych i takich tam.

 


Już patrzymy, gdzie kapcie stawiać i herbatę.

 


Okoliczne zwierzęta unikają nas, bo podsłuchały, że brakuje nam skóry przed kominkiem. Nie wiemy jeszcze z czego, więc pomimo, że jesteśmy w środku puszczy, nie ma nawet wiewiórki.

 


Geodeta robi inwentaryzację powykonawczą i kompletujemy papiery do zgłoszenia domu do zamieszkania.

 


NASZEGO WŁASNEGO DOMU!!

 


Lubię tego słuchać. Własny dom.

 


Może skołatane nerwy wrócą do normy.

Bard13

Nadszedł czas na opis dalszych przygód z wykańczaniem nas.

 

Ocieplenie dachu i konstrukcje gipsowo kartonowe czyli obiecany horror.

W ramach oszczędności i wspierania rodziny ściągnąłem pod Warszawę kuzyna cieślę-stolarza wraz z jego braćmi, żeby dorobili sobie przy układaniu nam waty pod dachem i robieniu płyt.

O ile pomysł w zamierzeniu był jak najbardziej słuszny, to wykonanie kosztowało na s sporo nerwów.

Najpierw nasłuchałem się, jak to powinno się robić, oraz określeń z cyklu „Będzie git”, „Będziemy robić jak dla siebie” itp.

Potem wyjechałem w delegację na tydzień i odsłuchiwałem przez telefon, co się dzieje.

A działo się sporo. Najpierw się ślimaczyło.

Potem też.

Dyskusję wywołał sposób przeniesienia płyt GK z garażu na piętro.

Zażyczyli sobie podnośnika, żeby nim podnieść wszystkie. Szkoda, że mnie przy tym pomyśle nie było. Ale byłą małżonka i pogoniłą ich różnymi, marynarskimi określeniami do robienia tego tak, jak należy. Całość zajęła 20 minut.

Cud, dało się. Zaczął mi drgać nerw pod okiem, ale, jako, że to rodzina, na razie zdzierżyłem.

W końcu doszło do przybicia płyty bezpośrednio do jętki i próby przybicia jej do krokiew.

Zdalnie, bo zdalnie, ale dałem małżonce zielone światło.

Nie miałem już argumentów do ich obrony, po tym jak Nina (małżonka) stwierdziła, że da im po suwmiarce, żeby sp..li w równych podskokach.

Na ich miejsce ściągnęła ekipę, która stawiała nam dom. Osobiście nie lubią wykończeniówek, ale w sezonie zimowym nie da się budować domów, więc znowu pokazali swoją klasę.

Łezka się w oku kręci, jak człek ogląda ich robotę i znowu zaczął normalnie sypiać. Ale to dla nich norma. Kiedyś byli czwartą z kolei ekipą, która budowała komuś dom. Inwestorka pozbyła się drżenia rąk i przytyła 7 kilo przy nich. Nie żeby dobrze gotowali, po prostu odzyskała apetyt i wrzody przestały się odzywać.

U nas jest podobnie.

Dziś skończą gipsowanie, łącznie z posadowieniem schodków na stryszek i zaczną zacierać je gipsem.

 

Ciepło w domku

Jak wspominałem, we wtorek miało się odbyć uroczyste rozpoczęcie sezonu grzewczego w naszym domku.

Niestety, jak zwykle rzeczywistość byłą bardziej brutalna.

Instalatorzy kominka stwierdzili, że wolą się podłączać do pieca niż do niczego, więc przełożyli się z wtorku na piątek.

Skoro nie było z nimi ognia, hydraulik od podłączenia pieca przełożył się na środę.

W środę piec zawisł na ścianie gotowy do zalania, co nieopatrznie przełożyłem na piątek, żeby nie zlewać z niego wody jak będą podpinać kominek.

Nie obyło się bez przygód, bo koniecznym okazał się zawór trójdrożny, którego oryginalnego do Termeta w Żyrardowie nikt nie miał, ale udało się poprosić kogoś o ściągnięcie go z odległej hurtowni i montaż zakończył się w środę. Zawór Termetowski kosztował 237 zł a nietermetowski 730. Jest to jakaś chyba różnica

 

W piątek zaczęła się ostateczna walka z piecem i kominkiem.

Prologiem była niesłowność elektryka, który miał zjechać w czwartek i zrobić kontakty w kotłowni, żeby i piec i kominek można było do czegoś podłączyć.

W czwartek się nie zjawił, więc pojechaliśmy do Janek do Praktikera kupić trochę kabla i gniazdek natynkowych i profilaktycznie wtyczek.

Piątek o 7:00 stanęłem na ścianie i zacząłem instalować gnaizdka. W połowie pojawił się elektryk i przejął ode mnie to ważne zajęcie.

O 9:00 zjawił się serwisant Termeta i zaczął odpalanie pieca. Najpierw wymienił dysze na propanowo-butanowe. Jedna się zbuntowała i stwierdziła, że jest przywiązana do swojego miejsca i nie wyjdzie. Zabrał ją do izby przetrzeźwień do siebie na warsztat podyskutować z nią bez świadków.

Koło 10 zjechała ekipa od kominka. 4 luźnych chłopaków dziarsko wzięło się do rzeczy. Najpierw postanowili wsadzić w komin rurę żaroodporną. I nastąpił pierwszy zgrzyt. Spojrzałem się na buty i połowa nie mogła wejść na dach, żeby go nie podrapać. Po prostu w trepach nie wpuściłem. Biedacy w adidasach sami musieli we dwóch wpuścić w komin 6,75 mb rury o przekroju 18 cm. Był to pewien wysiłek.

Stoczyliśmy od razu krótką wojnę o strażaka na dachu. Jako, że rura i tak wystaje z komina o jakieś 20 cm odpuściliśmy go sobie. Skończyło się to oficjalnym (na papierze) ostrzeżeniem od dystrybutora i moim (również papierowym) oświadczeniu, że robię to na własne ryzyko. Koszmar biurokratyczny.

Trochę mi szkoda tego strażaka, bo naprawdę był zawodowy z rewelacyjnym łożyskiem, ale coś takiego na dachu wystraszyłoby nasze koty, a wychowujemy je bezstresowo.

P kominie wpięli się system CO i odpalili kominek. Kaloryfery zaczęły być ciepłe.

Zaraz po nich serwisant odpalił piec i zaczęło nam hulać ciepełko jak ta lala.

W 2 dni zmieniliśmy temperaturę wewnątrz z 7 na 15 st Celsjusza, paląc w zasadzie samym kominkiem.

Temperaturę wody na piecu ustawiliśmy na 50 st a kominka na 60, więc piec się praktycznie nie załącza.

Ekipa zdjęła czapki i powoli przechodzą na krótki rękaw.

Tylko drzewa niestety za dużo dobrego nie mamy.

Zaprzyjaźniam się z instrukcjami obsługi pieca i kominka, więc z każdym dniem jesteśmy coraz mądrzejsi.

 

W sobotę zakupiliśmy komplet lamp i takich tam do nowego domu.

W środę montaż schodów i drzwi wewnętrznych a od czwartku panelowcy.

Przeprowadzka coraz bliżej

Bard13

Szkolenia, zamieszanie na budowie i nagle okazuje się, że 3 tygodnie nie chwaliliśmy się co u nas.

 


Ogólnie już dobrze, chociaż przybyło ze dwie garści siwych włosów.

 


Ale po kolei, punkt po punkcie, zaczynając od rzeczy optymistycznych.

 


Gaz.

 


Instalator cały dzień się biedził, żeby podłączyć zbiornik. Niestety dwa punkty odbiorcze w domu to dwie skrzynki na ścianie (nawet ładnie wyglądają, nieduże, plastikowe) oraz 2 rury w domu. Tak, więc spawanie, lutowanie, skręcanie mocowanie. Parę minut to zajęło. Nie ukrywam, że z małżonką do domu zajechaliśmy już na samo mocowanie rur do zbiornika, niestety ku rozpaczy pana instalatora.

 


Poszło o sprawdzanie szczelności złączy.

 


Metoda sprawdzania tradycyjna. Płyn do mycia z wodą i pędzel.

 


Po odkręceniu zaworu w butli (miała ciśnienie, bo zbiornik testuje producent azotem) mazanie pędzlem każdej złączki i tak szliśmy razem punk po punkcie. Okazało się, że zawór przy wejściu do kotłowni puszczał, więc pan zniesmaczony stoczył z nim wojnę i uszczelnił. I zrobił rzecz zabawną. Zamknął oba zawory zewnętrzne i wszedł do środka sprawdzać szczelność instalacji wewnętrznej. Zwróciłem mu uwagę, że zapewne woda się nie spieni jak zamknął zawory na zewnątrz. Pan teatralnie westchnął „Och, prawda!!” (jak by pierwszy raz w życiu to robił).

 


Wiedziony zasadą ograniczonego zaufania sam poszedłem poodkręcać zawory i szybko wróciłem, zobaczyć, czy tylko pan się pieni.

 


Po posadowieniu zbiornika i zrobieniu instalacji w trybie nagłym zadzwoniłem do właściwego UDT (Urzędu Dozoru Technicznego - dla nas właściwy jest w Łodzi). I był to strzał w punkt, ponieważ, pomimo, że papiery jeszcze nie doszły, pan zajmujący się odbiorami w naszym rejonie miał akurat na drugi dzień wyjazd do naszych lasów i po drodze dokonał odbioru montażu. Zaraz potem telefon do Orlenu i ściągamy beczkowóz.

 


Beczkowóz zajeżdża i karmi nasz baniaczek.

 


W między czasie ściągam koparkę, która przy pierwszych płatkach pamiętnego listopadowego śniegu zdążyłą zasypać zbiornik ziemią, zanim zasypał go śnieg.

 


Pomimo pojemności 2700 l pan zalewa 2300l i znowu zabawa trwa dłużej niż zwykle, bo zbiornik jest odgazowywany i czujnie zalewany.

 


Po prawie 2 h podpisuję kwity i na drugi dzień znowu telefon do UDT. Tu niestety trwa dłużej, więc zbiornik ostatecznie odebrano do eksploatacji 3 grudnia.

 

 


Prąd.

 


Prąd jest osobną przygodą dla ludzi żądnych wrażeń.

 


Po ekspresowym zatwierdzeniu kwitów w ZE ściągam pana Wojtka, żeby postawił nam skrzynkę. Początkowo chcieliśmy wylać postumencik, ale pogoda wykluczyła ryzykowanie bawienia się betonem przy ujemnych temperaturach. Cokół pod skrzynkę robimy więc plastikowy, co umożliwia potem jego ewentualne przestawianie.

 


Wykorzystując niecnie dobre wejście do ZE na dość żwawo załatwiamy położenie kabla pod słup, kopacze pojawiają się już w sobotę 26 listopada, kiedy 25 listopada klepnięto papiery :)

 


W sobotę rano robimy zakupy, kiedy na budowie zjawiają się panowie. Oni tez robią zakupy.

 


Operatorzy łopat pożyczają od teściowej dozownik 100 ml i nabywają droga kupna w pobliskim sklepiku płyn niezamarzający z czerwoną nalepką. Mając smarowidło dość szybko kopią pod nieobecność szefa.

 


Zanim szef oddalił się na czas tankowania a my zanim wróciliśmy ekspresowo ze sprawunków w składzie z farbami dostajemy od teściowej alarmujący telefon, żebyśmy się szybko pojawili, bo coś jest nie tak. No i jest.

 


Do teściów od drogi powiatowej idzie droga gruntowa, którą dzielimy się na działkach po połowie, co nieco zawęża naszą działkę, ale nic to, da się żyć.

 


Problem polega na tym, że droga gruntowa jest źle naniesiona na mapkę geodezyjną i projektant prądu umieszczając ją 0,5 m od drogi na projekcie nie sprawdził ile to tak naprawdę jest od słupa. Pan od kopaczy odmierzył na mapce, że 9 metrów i zaczął kopać w środku drogi!!

 


Ale szybko wróciliśmy, pana za łapki, telefon do projektanta, minka pana powoli truchlejąca (pewnie mu wytłumaczono, kto to zatwierdzał w ZE) i drucik idzie jak chcieliśmy.

 


Niestety okazało się, że instalator zapomniał, kto robi uziom skrzynki i musiał dojechać i powbijać sondy a potem dojechał jeszcze raz, jak technicy wykazali, że uziom ma nie 10 ale 138 omów, co było już trochę irytujące, bo takie jeżdżenie licznikowców opóźniało nasze podpięcie do prądu, tym bardziej, że wyznaczona ekipa wzięła wolne na czwartek i piątek.

 


Ale i na to był sposób. W niedzielę, 5 grudnia oficjalnie pogotowie energetyczne podpięło nas do słupa i zaplombowało licznik.

 


W domku zagościł prąd.

 

 


Ogrzewanie

 


Drogą kupna nabyliśmy kominek z płaszczem wodnym Makroterma o mocy 18kW w obudowie Caro.

 


Niestety ogrzewanie kominkiem z płaszczem wodnym nie jest tak proste i lekkie.

 


Po pierwsze primo, cytując jakiś film, spaliny z kominka z płaszczem wodnym są nieco chłodniejsze i zalecają stosowanie wkładu z kwasówki o fi 180 mm. Sporo i niezbyt tanio.

 


Panowie zażyczyli sobie nawet, żeby komin przystroić strżakiem co spowodowało przekopanie forum w poszukiwaniu przygód z ww. ustrojstwem.

 


Znaleźliśmy, przeczytaliśmy i podziękujemy za takie przyjemności a ewentualny montaż pozostawimy sobie na przyszłość, gdyby doszło do faktycznego cofania się dymu.

 


Rozmowa z osobami znającymi się na rzeczy wykazała, że cofanie się spalin ma miejsce w przypadku „kręcenia” wiatru, które się zdarza, jak wiatr nad kominem uderza o połać dachu i się cofa albo jak wokół są góry, drzewa, budynki, które mogą powodować zaburzenia w kierunku wiatru.

 


U nas tego nie ma, więc będziemy się upierać, chociaż ekipa monterów od sprzedawcy na siłę chce nas tym uszczęśliwić.

 


Sam kominek robi wrażenie.

 


180 kg chyba na każdym zrobi wrażenie :).

 


Montować będą go jutro, więc temat rozwinę też jutro

 


Kaloryfery, zwane potocznie grzejnikami.

 


W piątek ekipa hydraulika dokonała ich egzekucji i powiesiła 11 z 13 grzejników, odraczając wyrok grzejnikom „drabinkowym” w łazienkach.

 


W jednym przypadku okazało się, że to nie ten oskarżony, więc go wymieniliśmy a w łązience na górze nie ma jeszcze gipsokartonu, więc nie było gdzie go mocować, więc czeka na swój dzień.

 


Generalnie PURMO, które nabyliśmy prezentują się nieźle.

 


Instalacja pieca też jutro, więc temat hydrauliczny jeszcze rozwinę

 

 


Na dziś tyle, chociaż do opisania został horror zwany próbą ocieplania dachu.

 


Ale to w następnym odcinku

Bard13

Epopeja powoli dobiega do końca.

 

 


Zasobów finansowych.

 

 


Zaciągnięte 250 tyś kredytu, biorąc pod uwagę spadek kursu franka zredukowało się do 240 tyś.

 

 


Pieniądz na wykończeniu a tu jeszcze trochę zakupów zostało.

 


Kominek z płaszczem wodnym, meble, kafelki terakota, ocieplenie dachu, opłata za instalację gazu, zrobienie podjazdu, ogrodzenia, barierek balkonów, podbitek.

 

 


Wystąpiliśmy do banku o podwyższenie kredytu o 50 tyś.

 


Rozmowy w toku, żeby tak rzec.

 

 


Ale o trochę bardziej optymistycznych historiach.

 


W końcu mamy dach w komplecie. Zgłosiły się wszystkie blachy, drób reprezentowany przez gąsiory i rynny.

 

 


Jednym słowem z zewnątrz dom wygląda jak ta lala. Ciekawe, kiedy jacyś domokrążcy zaczną się dobijać, myśląc, że już ktoś mieszka.

 


W chwili obecnej negocjujemy ceny ocieplenia dachu i kładzenia terakoty i kafelek.

 

 


Może późno, ale zaczęliśmy szukać gwałtownie oszczędności.

 


Prawdą niestety jest to, że dom to skarbonka bez dna. Ile się nie wrzuci to i tak będzie mało.

 

 


Ale jak to mawiali fizylierzy, skokami naprzód.

 

 


Dekarze robili trzy podejścia do dachu. W piątek pogoda, w odróżnieniu od kelnerów, nie dopisała i zgonił ich deszcz z dachu. Zakładanie gąsiorów na mokrym dachu było zbyt ryzykowne.

 

 


Skończyli w poniedziałek, efekt znakomity, gorąco ich polecamy.

 


Najęci ludzie wykopali rowek wokół domu i dziś będzie zakładana instalacja gazowa.

 

 


Sama instalacja to osobna historia, która wprawiła mnie w nerwicę.

 


W piątek miał stanąć zbiornik a w sobotę miała być instalacja.

 


Najpierw szef pierwszej ekipy instalatorów zapisał mnie na instalację na 16 listopada. A bo wyjeżdża za granicę. Szybki telefon do Orlenu i mam nowego instalatora, który już nie wyjeżdża.

 

 


Umówione spotkanie na piątek, na który nota bene wziąłem urlop, co w firmie nie jest mile widziane, nie doszło do skutku, bo zabrakło zbiorników szukano na sobotę jakiegoś, ale wszyscy, u których je już zainstalowano byli w domu i nikomu nie udało się zabrać.

 

 


Zbiorniki miały być w poniedziałek, na wtorek wziąłem znowu urlop przemykając pod ścianami. Tym razem okazało się, że nie ma płyt, na których zbiornik ma stanąć.

 

 


Po wysłuchaniu mojego monologu pan z Płocka wysłał we wtorek własny samochód po płyty, więc już nie dzwoniłem do zarządu i komisji sejmowej ds. Orlenu.

 

 


Zbiornik wjechał wczoraj o 11, ale jeszcze bez płyty, pan porzucił go i śmignął po płyty.

 

 


W międzyczasie dowiedziałem się, że z kolei instalatorzy nie wejdą, co spowodowało mały skok ciśnienia i panikę pana instalatora. Za karę sami sobie dokopią do wykopu 2 m transzei pod rurkę. Mam nadzieję, że dziś to zrobią.

 

 


Samo posadowienie zbiornika pomimo obaw nie było niczym strasznym.

 


Mieszkamy na terenie o wysokim poziomie wód gruntowych, więc spodziewałem się basenu w wykopie. Prawdę mówiąc w okolicy, nie licząc studni, nikt nie kopie na 2 m. U nas dokopaliśmy się do 2 metrów a szczęśliwie nie dokopaliśmy się do wody.

 

 


Szybka akcja i zbiornik posadowiony.

 

 


Za koparkę z zasypaniem zapłacimy 250 PLN, a że do odbioru technicznego zbiornika nie wolno zasypywać, zapłaciliśmy na razie 200.

 


W piątek dobiegła do domu woda. Rurka była 60 metrowa, rura po mojej stronie grogi, więc nie było przechodzenia pod jezdnią, same superlatywy.

 


Hydraulik za podłączenie wziął 600 PLN (10 PLN za każdy metr plus 2 punkty po 100 PLN minus 100 PLN rabatu), koparka wzięła 8 PLN za każdy metr z zasypaniem (50x8=400 PLN) plus jakiś 1000 PLN za materiał. Gminny konserwator wody już zajrzał, pokiwał głową i odebrał przyłącze. Pierwsze media podłączone. Hurra!!

 

 


Wczoraj odebrałem z powiatu zgłoszenie budowy przyłącza elektryczne i zaniosłem do ZE.

 

 


Wpłacono pieniążki (1550 PLN za 13 kW), sporządzono umowę, do piątku podpiszą ją wszyscy święci w ZE i będziemy czekać na prąd w domu.

 


Tylko trzeba przygotować miejsce na skrzynkę licznikową .

 


Z tym mogą być schody, bo plac to pole bitwy i nie ma kim zrobić murku pod skrzynkę.

 

 


W albumie są nowe zdjęcia, na których oglądanie zapraszam.

Bard13

Dalsze perypetie z domem.

 

 


Kroyena straszył, żebym nie zapeszył i się zapeszyło.

 

 


Na zeszły czwartek zamówiliśmy ekipę dekarzy do obicia dachu blachą.

 


Ich pracę mieliśmy okazję oglądać na domu sąsiadów, którzy przebudowali „kostkę” w wyniku czego, wyszedł im dach z ugięciem, dość chyba trudny w obróbce.

 

 


Ale nie dla naszej ekipy.

 

 


Ekipa najpierw w poniedziałek obili domek w kratkę łatami.

 


Małżonka mało zawału nie dostała, bo odcięli skrajne deski zaślepiające czoło dachu, które wywoływały fajny wizualnie efekt grubego dachu.

 

 


Wszystkiego tego nie widzieliśmy, bo pracowali jak u Tarantino i Rodrigeza, czyli od świtu do zmierzchu. A my niestety wracamy jak słońce znajdzie się już w strefie unijnej piętnastki, czyli na zachodzie.

 

 


W środę wieczorem w trybie pilnym zjawiła się blacha i rynny.

 


Rynny niestety Plastmo, ale szczerze mówiąc nie narzekam na razie na nie.

 

 


Są w technice klejonej, która może z powodu naprężeń wywołanych rozszerzalnością liniową powodować pękanie kleju. U nas jest tylko jedno zagrożone miejsce. W pozostałych jest możliwość dylatacji rynny, więc jesteśmy dobrej myśli.

 

 


Przywieziona blacha wpędziła mnie w konsternację.

 


Spodziewałem się TIRa zapełnionego przez dach a przyjechała sztaba gruba na jakieś 15 cm nierobiąca żadnego wrażenia. Do momentu, kiedy trzeba było ją rozpakować. 2,5 tony stali, którą trzeba było delikatnie jak jako ściągać z samochodu. Po trudach leżały arkusze ładnie podzielone na kupki.

 

 


Jak rozmawialiśmy z dekarzami, wychodziło, że z dachami walczy dwóch braci.

 

 


Więc czekając na nich spodziewałem się dwójki, która wysiądzie w poldolota i zabierze się za dach.

 

 


Na widok autka mina trochę zrzedła, bo wjechał rozklekotany Żuk. Zdziwienie pogłębiło się, gdy z Żuka wysiadła łącznie piątka ludzi.

 


Nie marudząc rozstawili koziołki, wyjęli zginarkę czy jak ją zwał, rozciągnęli kable i dawaj za robotę.

 

 


Dwóch kicało po dachu, jeden spisywał rozmiary kawałków i rysował je na arkuszach, jeden odmierzał z płaskiej blachy wiatrownice i je zaginał. Ojciec braci dla odmiany był wszędzie i pomagał.

 

 


Efekt? 190 m2 położone w dwa dni. I to jak. Odpadami nie dałoby się obić budy dla psa.

 

 


Ze 190 m2 ze 2m2 odpadów. Miodzio.

 

 


Oni zamiast klasycznych nożyc, używanych przez większość blacharzy do blachodachówek używają maszynki boscha, która zgrabnymi pazurkami tnie blachę równiutko i bez zadziorów.

 

 


Znawcy Manueli zdziwią się, że przecież Manuela ma więcej niż 190 m2 a nawet bliżej 250.

 

 


I to się zgadza.

 

 


Firma od dachu zapomniała dowieść całej jednej połaci. Teraz walczę o rabaty i dobre rozliczenia, ale i tak pewno skończy się to paszkwilem na forum i zgłoszeniem w parę miejsc takiego traktowania klienta. Pod koniec budowy mamy dość takiego traktowania i robimy się mściwi. No, przynajmniej ja.

 

 


W piątek zaordynowaliśmy sobie urlop.

 

 


Na plac wjeżdża koparka i będzie nam kopać rowek na wodę. Hydraulik nas podepnie i w końcu nasz domek zyska pierwszy kontakt z szerokim światem. Jak jakiś nieprzymierzając Magellan, bo przez wodę.

 


Przy okazji kopareczka wytnie dziurę pod zbiornik z gazem, który, jeśli nic się nie zmieni, zagości na naszych włościach w sobotę. W tak zwanym między czasie najęci panowie przejdą wojskowy kurs fizyki relatywistycznej a dokładnie z czasoprzestrzeni.

 

 


Będą kopać od garażu do południa :) rowek pod przewody gazowe.

 


Wejścia gazu będą w dwóch miejscach. Jedno w kotłowni i jedno w kuchni, a żeby się linie nie krzyżowały, gaz do kuchni obiegnie dom dookoła. Tak na wszelki wypadek.

 

 


We wtorek odbieramy ze starostwa powiatowego kwity na prąd i sądzimy, że w ciągu 14 dni będziemy mieli widno w domku i będzie można już wody nalać sobie do szklanki i posiedzieć przy świetle.

Bard13

Dom w Puszczy - Dziennik Barda i Niny

Budowa stanowczo zwolniła.

 


Skończyły się elementy propagandy sukcesu, polegające na szybciutkim wzroście ilości murów i przekroczeniu planu o 11 000% w porównaniu z analogicznym kwartałem roku ubiegłego.

 


Zaczęła się dokładniejsza i bardziej żmudna część budowy – prace wykończeniowe.

 

 


Jak na razie najbardziej wykończeni jesteśmy my – małżonka i ja.

 


Żeby wszystko było równe i ładne trzeba codziennie pilnować i wymyślać, co nowe szczegóły.

 


Pierwszy problem pojawił się z oknami.

 


Wszystkie okna zamocowano równo z murem (cegłą), czyli niby zgodnie ze sztuką.

 


Dla okien prostokątnych, nie miało to znaczenia, jednakże dla łukowych miało to kolosalne znaczenie, jeśli chodzi o ich otwieranie.

 


Nie wiem, czy wspominaliśmy, ale żeby nie blokować tynkarzo-elewacjonistów zamontowaliśmy najpierw same futryny od okien łukowych, bo same skrzydła się dopiero kończyły robić. Wystąpiła jakaś nagła magia i czary z okuciami, które niby kosztują drogo itp.

 


Magicy od okien zamontowali okna łukowe tak, że skrzydła haczyły o glify.

 


Tynkarze musieli Boshem ciąć beton nadproża i łagodzić glify, żeby się otwierały.

 


Nie wygląda już to tak ładnie, ale medal tynkarzom się należy za staranność wykonania.

 


Zaokrąglenia zrobili ładnie.

 

 


Mamy już całą elewację. Jeśli pojawimy się na budowie w dzień w fotoalbumie zamieścimy kolorowe fotki, na razie wiszą szare. Zapraszamy na oglądanie.

 

 


Dziś weszli dekarze. Na razie nabijać łaty i kontrłaty. Blacha będzie w środę popołudniu.

 


Blachę małżonka wybrała brązowego Zefira z Budmatu. Do tego zdecydowaliśmy się na górnopółkowe okna Fakro. W Veluxach zniechęciły nas „klamki” w górnej części okna.

 


Uznaliśmy to za pomysł bez sensu. Wolimy je mieć pod ręką a nie na sznurku gdzieś w kosmosie.

 

 


W piątek na ZUDzie stanęły projekty przyłącza prądu i wody oraz dziś z powiatu odbieramy (podobno) zgodę na instalację butli z gazem.

 


Wygląda na to, że do końca przyszłego tygodnia będziemy mieli podłączone media.

 


Aż łza się w oku kręci ze wzruszenia. Już bliżej końca niż początku.

 


Chyba się faktycznie uda dopiąć terminu 13 grudnia, żebyśmy rocznicę ślubu już na własnych śmieciach spędzili.

 

 


Coraz rzadziej przechodzimy obojętnie obok kafelek, terakot a nawet karniszy, firanek i lamp.

 


Czujemy już w kościach, że niedługo śpimy w końcu we własnym domu.

 

 


Tak siedzimy czasami i drapiemy się po głowie i podziwiamy ile farta mieliśmy.

 


W zasadzie żadnych problemów z ekipami.

 


Owszem czasem jakiś błąd, ale żadnej katastrofy.

 


Nawet jak okazało się, że działkę będziemy wywyższać o 30 cm (a działka ma 0,52 ha, z czego prawie połowę zasiedlamy domem i ogrodem.

 


Już zaczęliśmy liczyć autka i kombinować ile to nas wyniesie.

 


A tu niespodzianka. Sąsiad, jakieś 150 m od nas kopie staw.

 


Nie stawik, a właśnie staw 10x18x3 m, co jak łatwo policzyć daje 540 m3 ziemi do zabrania.

 


Podobno za friko.

 


Aż nam się buźki rozświetliły

 

 


Niedługo już efekty końcowe (niestety na razie zewnętrzne)

Bard13

Dom w Puszczy - Dziennik Barda i Niny

No i minął kolejny odcinek czasu a na budowie powoli się dzieje.

 

 


Praktycznie cały dom się okleił styropianem, naciągnął siatką zakleił i zagruntował.

 


Chyba sam, bo nie widziałem przy nim nikogo.

 


Złośliwi mówią, że nie widziałem, bo wychodzę z domu o 6:20 a wracam o 19:20.

 


Może i coś w tym jest, ale jak nie zobaczę to nie uwierzę. Szefowie w pracy niestety nie podzielają mojego zainteresowania jak to z tym jest naprawdę i nie chcą dać urlopu okolicznościowego.

 

 


Domek oprócz oklejeniem się styropianem o grubości 12 cm okleił się również listwami ozdobnymi. Ekipa, która towarzyszy Manueli przy odziewaniu się styropianem początkowo grymasiła na takie „wynalazki”, bo u nich nikt tak nie robi. Dopiero, gdy spojrzeli na efekt końcowy, ciut im się to spodobało i oglądają i oceniają jak to jest u innych.

 

 


A u innych jest różnie. W większości nie ma czegoś takiego a nawet nie ma siatki. No cóż, każdy orze jak może.

 

 


Najbardziej mnie irytuje, że jak zaglądam na budowę to jest ciemno albo pada.

 


Przypomina się fragment dowcipu: „A u nas w tym tygodniu padało tylko 2 razy, raz 3 dni i raz 4”.

 


Dobrze, że pada akurat w weekendy, więc robota się posuwa.

 


Wnętrze w zasadzie z dokładnością do wilgotności ścian i posadzek gotowe jest do wykańczania. Okna obrobione, parapety wstawione, balkony wylane.

 


Czeka nas obicie domu blaszanym berecikiem w kolorze brązowym, ocieplenie dachu i gipsokartony w ruch.

 

 


Na razie nie mamy drzwi wejściowych (właśnie jadą do domu) i skrzydeł balkonów łukowych na górze.

 


Pozwoliło to zachować świeży przeciąg w domu i utrzymać wysychanie wnętrza.

 

 


Pojawiają się pierwsi zazdrośnicy, albo przynajmniej „wiedzący lepiej”.

 


Wujkowie małżonki o różnych zawodach są oczywiście mistrzami budownictwa, więc najpierw mieli uwagi, że używamy wapna, które pół roku nie leżało w beczce z wodą i będzie odstrzeliwać w tynkach.

 


Bo i tak bywało. Ale lata temu, teraz jest inna technologia i wapno już nie robi niespodzianek gładkim ścianom. A mamy gładziutkie jak…. No po prostu tynki gipsowe prawie się chowają, a przynajmniej te, co mam w pracy. Zapraszamy na zwiedzanie, bilety wydrukowane, co mają się marnować

 


Następne uwagi były, że nie grzejemy w środku a ocieplamy styropianem i ściany nam nie wyschną.

 


Osobiście wolę je suszyć przeciągiem niż zostawiać na zacinające deszcze gołą cegłę, ale my się nie znamy.

 


Wszystko to odbywa się wkontraście domu stawianego kuzynowi, że u niego wszystko super.

 


Bo i uwag ni mamy. Chciał strop kręcony z betoniarki, jego sprawa, nie ociepla ścian, żeby deszcz nie moczył, jego sprawa.

 


To, że wylał chudziak przez rozłożeniem kanalizacji i wody a potem to prół, to też jego sprawa, ale to my się nie znamy.

 


No cóż, musiałem sobie ulżyć.

 

 


Walczymy z elektrownią. Trochę zrobiliśmy sobie krzywdy, ale to tak zawsze, jak się nie ma pieniędzy.

 


Jadąc na transzach kredytu i korzystając z prądu i wody teściów nie planowaliśmy podłączać szybko wody i prądu, bo szkoda było pieniędzy zżeranych przez materiały.

 


A teraz okazuje się, że słup nie udźwignie dodatkowego kabla, trzeba go wymieniać i ZE musi zająć w tej kwestii stanowisko. Mówiąc krótko może się okazać, ze dom będzie wykończony a bez mediów. Szlag by to.

 


Ale dzielnie walczymy.

 


Trzymajcie kciuki

Bard13

Na budowie dużo się dzieje, więc zaczyna brakować czasu, żeby opisywać, co nowego.

A nowego dość dużo.

 

Po pierwsze domek zaczął mieć towarzystwo w postaci budowli użytku prywatnego, zwanego potocznie szambem.

 

Szambo miał nam zrobić mój teść, ale względy zdrowotne uniemożliwiły mu poważniejszą pracę zgarniarką podsiębierną, za się rzutną i łopatę obsługiwało rodzeństwo lokalnych Młodych Wilków, którzy w okolicy przejmują pałeczkę po teściu w wykonywaniu szamba.

 

Dwóch chłopaków żwawo wykopało szpadlem z długim styliskiem 1,5m rowki i zalało je betonem, co stanowiło ściany szamba, następnie po paru dniach wykopali ze środka piach i wylali podłogę a po następnych zmontowali szalunek pod płytę wierzchnią i ją również pokryli betonem.

 

Koszt robocizny łącznie z wykopaniem 20 metrowego rowku pod rurę uzgodniliśmy na 600 PLN, co nie wydaje się ceną wygórowaną.

 

Włazy do budowli zespawał teść z sąsiadem, zrobimy jeszcze betonowe pokrywy i szambo gotowe.

 

Miła rzecz, mieć w końcu coś z instalacji pozadomowej.

 

Niestety nie wiemy jeszcze, co z prądem, więc media stoją.

Wczoraj odwiedził nas projektant z Orlenu, na poniedziałek będzie projekt instalacji gazowej, potem zgłoszenie tego w powiecie, odpowiedź powiatu i kopiemy zbiornik. Najprawdopodobniej będzie to drugie medium w kolejności.

 

Instalacja będzie miała dwie rury, jedną do kotłowni, prosto od zbiornika i po jakiś 10 metrach wejście do kotłowni. Druga rura niestety będzie musiała obiec dom dookoła i wejść do kuchni. Małżonce średnio podoba się wizja skrzynki reduktora na ścianie, bo będzie szpecić, ale na piec kaflowy do gotowania nie mamy w kuchni komina, więc skrzynkę będzie musiała przeboleć.

 

Projektant miał kilka uwag do naszych pomysłów, niektóre dało się zbić za inne będzie trzeba zabić.

 

Najłagodniejsza uwaga dotyczyła puszczenia rury z gazem do kuchni.

Patrząc na front budynku, zbiornik będzie na prawo od krawędzi domu, zaraz obok wjazdu do garażu, na lewo od krawędzi jest szambo i rura kanalizacyjna, pod podjazdem wejdzie nam woda do budynku a na skos po działce kabel energetyczny. Fakt, bliższe podejście do kuchni jest od lewej strony domu, ale krzyżuje się ze wszystkim, więc biorąc poprawki na pracę łopat i innego sprzętu wolimy, żeby nikt nam szpadlem nie znalazł dojścia gazu i nie stworzył małego gejzerka z propan-butanu.

 

Inne uwagi trochę nas zdołowały. Najlżejszą było odkrycie prawideł kanału „Z”. Przy ogrzewaniu domu gazem cięższym od powietrza, jakim jest propan i propan-butan, niestety kanał musi iść na wskroś przez ścianę i mieć co najwyżej spadek na zewnątrz, żeby gaz miał ewentualnie którędy wyciec. A u nas po szamotaniu się ze sklerozą różnych osób udało się w końcu osadzić kanał typowy Zet, czyli wyjście z kotłowni do góry.

 

I teraz trzeba odkuć, odkleić ocieplenie i zrobić znowu na przestrzał.

 

Załamać się można…

 

Ale kanał to dopiero początek.

 

Przy zmianie projektu wydzieliliśmy kotłownię i z korytarza z domu zrobiliśmy garderobę a kotłownię otworzyliśmy na dom. I nie planowaliśmy drzwi między garażem a kotłownia. Niestety jak się okazało, drzwi muszą być, więc coś będziemy musieli wymyślić a wszystkich łaskawców, którzy twierdzili, że drzwi wg przepisów nie są konieczne zatrudnić do ich montażu. I zakupu.

 

Ale to nie wszystkie nerwy, które nas zżerają.

 

Ekipa tynkarzy i „ocieplników” trochę nas wkurzała. Robią dobrze, ale są marudni, pracują powoli no i zatynkowali nam kilka puszek. Wczoraj przez telefon też zaczęli mnie wkurzać, więc jak szedłem na budowę z wizją awantury i ewentualnego spuszczenia panów.

 

No i zademonstrowano mi powody marudzenia.

 

W piątek montowano nam okna (specjalnie z pisaniem tego czekałem do tego momentu, chociaż najczęściej jest to jeden z ważniejszych momentów budowy).

 

Niestety, nie dojechały skrzydła okien łukowych, ponieważ wykonawcy nie dotarły właściwe okucia.

 

Ale niestety okna w pokoikach dzieci są nieco kuse, a różnica wysokości drzwi balkonowych na dole i dużego fiksa wynosi 5cm.

 

Nie wiem, co zrobić, gdybym miał wprowadzać się do domu na wiosnę, to kazałbym się ludzikowi zapakować z oknami i przywieźć właściwe, ale jak chcemy mieszkać w tym roku to nie możemy ryzykować opóźnienia o miesiąc, bo wszystko szlag trafi.

 

Niestety jak zamkniemy dom, to będzie trzeba coś w środku robić, żeby z oknami nie zamarzł, bo wejdzie więcej wilgoci jak jest albo stężeje ona w tynkach i mogą się dziać cuda.

 

Skoro nie zakładaliśmy zimowania budynku, za późno jest na zmianę zdania i niestety okna muszą zostać.

 

Tynkarz się narobi i to jest powodem jego marudzenia, ale on mnie rozumie i postanowił przestać mnie denerwować wiedząc, ze jedyne, co możemy robić to tylko zaciskać zęby.

 

I za to go polubiłem. Mogę więc oficjalnie powiedzieć, że robią naprawdę dobrą robotę, może nieśpiesznie, może są marudni, ale naprawdę są dobrymi fachowcami. Dla ludzi cierpliwych ich polecam. Nie ściemniają, szkolą się. Najlepszym przykładem jest to, że nigdy nie naklejali listew ozdobnych wokół okien. Wczoraj zaobserwowaliśmy u nich poradnik, jak się to robi, więc mogę spać spokojnie. Trochę to potrwa, ale będzie zrobione dobrze i solidnie.

 

Okna mamy Deceunicka, są śliczne, ale niestety w kilku miejscach wystąpią progi, co nas nieco wkurza. Wkurza również tynkarza, który musi rozborować ścianę nad drzwiami balkonowymi, żeby bez skosu zrobić obróbkę.

 

Czeka nas poważna rozmowa z wykonawcą.

 

Zainstalowaliśmy już bramę garażową, uchylną i ocieplaną. Produkcja polska, może nie markowa, ale za to za 1500 PLN, cena i jakość nas trochę buduje, bo co parę groszy w domu to parę groszy w domu.

Bard13

Wywołany do tablicy pośpiesznie uzupełniam zapisy w dzienniki.

 

Po pierwsze primo mamy wylaną większość posadzek na dole.

Do zalania został garaż i garderoba.

Dlaczego nie zalano nam najmniejszego po spiżarni pomieszczenia w domu, nie wiemy.

 

Zakładamy, że z powodu mnogości wychodzących rur, bo w garderobie umieściliśmy skrzynkę rozdzielacza.

Garaż ma sporo metrów, więc w piątek nie wylali, żeby nie było problemów z zacieraniem.

 

Trochę niepokoi mnie zostawienie luzem leżącego styropianu, mając wcześniejsze doświadczenia z lokalnymi inspektorami budowlanymi, którzy nam podbierali deski na testy jakościowe na ich budowie, zaciskam zęby, ale o niepokojach nie mówię małżonce, bo i tak ma sporo stresów.

 

Stresy pojawiły się piątek, kiedy już po wyjeździe tynkarzy wzięliśmy się za sprawdzanie równości podłóg. Na początek drepcząc po niej małymi kroczkami. I pierwsze znaleziska.

 

Pod stopami wyczuliśmy dwa garby.

 

Ja zacisnąłem zęby, wiedząc, że nerwy i tak już nic nie zmienią, ale małżonka w określeniach ekipy przegoniła zdolności bosmana z 40 letnim stażem na morzu.

 

W sobotę, kiedy było jasno, przeczołgałem się z poziomicą po podłogach i znalazłem 3 garby.

 

Co ciekawe, garby występują w miejscach, którędy w podłodze idą rury CO.

 

Zaznaczam je kredą, dzwonię do fachowców, że mają zwracać uwagę na ślady kredy i zapominam o wszystkim, bo koszmary śnią się z innych powodów i o tym na razie wolę nie myśleć.

 

No bo jak się nie da, to albo będziemy mieli falki w domu, albo cały parte pociągnąć będzie trzeba wylewką samopoziomującą, co stanowi koszt niemały (zalać będzie trzeba CAŁY parter, żeby dla odmiany nie było skoków wysokości.

 

Z małżonką na razie nie śpimy z innych powodów. Znaczy się innych budowlanych.

 

Dom nam rośnie pod niebo, nabiera rumieńcó itp. itd, tylko jakiś taki samotny jest.

 

Na razie nie podłączyliśmy go do żadnej sieci.

 

Mamy już projekt przyłącza wody, ale w ramach oszczędności na mapkach i ZUDzie chcemy mieć na jednym projekt przyłącza elektrycznego. A warunki przyłącza się wloką. Tzn same suche warunki mamy,a le chcemy pozbyć się słupa i to z nim mamy przekichane, bo ZE nie widzi powodu kasowania 30-letnich słupów drewnianych z działki i przerabiania na kable.

 

Zastanawiamy się powoli jak poprzewracać słupy, żeby ZE musiał już wszystko zrobić na swój koszt, skoro o partycypacji nie chce słyszeć. Pożyjemy zobaczymy, na razie szukamy kogoś z okolicy z doświadczeniem w partyzantce, żeby podpowiadział, jak za okupacji to się robiło, żeby potem niemce nie znalazły.

 

Okna i drzwi, zwane potocznie DŹWIAMI.

Okna zamówiliśmy plastikowe, oklejone na ciemny brąz, profile Deceunicka, czy jak go się pisze, bo w życiu nie spamiętam. Jak się wkurzę to zadzwonie do producenta i każę do mnie zadzwonić, podając mailem Imię i Nazwisko: Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, Wieś Grzegrzuły powiat Łękołoty.

 

A co, pierwsi zaczęli.

Okna gotowe już czekają z niecierpliwością na montaż. Będą w piątek. Z małżonką już planujemy urlop, żeby je podziwiać. Cieszyliśmy się jak dzieci na myśl o tym, zanim nie dopadła nas szara rzeczywistość.

OKNA TRZEBA MYĆ!! A ich trochę będzie. No cóż. Postaramy się dać radę.

 

W oknach będą szprosy, tak jak w projekcie domku. Jak zamontujemy okna porobimy stado zdjęć, bo na razie nie ma kiedy robić fotek. Jak wracamy, to trochę jest za ciemno, a w weekend zapominamy wziąć aparat. Ciekawe, dlaczego. Lecytynę spożywamy przecież regularnie.

 

Drzwi garażowe zamówiliśmy standardowe, uchylne. Nie stać nas na Wiśniowskiego, czy jak temu panu jest. Jako, że mamy spore okna w domu, doszliśmy do wniosku, że skoro nie są pancerne, nie ma sensu inwestować w drzwi Gerda albo podobnie.

 

Drzwi normalne, drewniane się robią, bo będą wysokie na 2.3m, a standardowe mają 2.1.

 

Jedyna fanaberia u nas. Zamki rzecz jasna zrobimy trudniejsze do otwarcia, niż normalne otwierane przez przedszkolaka spinaczem, ale jak złodzieje będą chcieli wejść i nie dadzą rady drzwiom, to zawsze wytłuką okna. Więc pomimo kiwania głową domorosłych zabezpieczaczy mienia, nadal nie skłaniamy się do inwestycji 6 kzł w inne drzwi.

Bard13

Chyba czas coś z dziennikiem zrobić i poaktualniać.

 

 


U nas kończą się tynki i wylewki.

 


Z ekipy w zasadzie jesteśmy zadowoleni. Tzn. z jakości pracy, bo organizacja trochę nietypowa.

 

 


O zamurowanych gniazdkach już pisałem. Znalazło się jeszcze jedno.

 


Dwa wyłączniki znalazły się w sporej odległości od siebie na tynku, więc poprosiliśmy, żeby rozkuli tynk i je przybliżyli.

 

 


To rozkuli.

 

 


I między nimi znaleźli trzeci, o którym zapomnieliśmy.

 


Komedia.

 

 


Najbardziej wstyd mi się zrobiło dzisiaj, ajk musiałem do Pana Marcina, od którego bierzemy ostatnio materiały zadzwonić i wspomnieć, ze mamy do oddania troszkę styropianu, który nam dowiózł.

 


Ale od początku

 

 


Na piętrze kłądliśmy styropian 2cm. Podłogi jest 110m2, więc szybko przeliczył na paczki i przywiózł ile trzeba/

 


Na dole jest podłogi 115 m2 łącznie z garażem (więcej, bo nie ma dziury na schody).

 

 


Tak więc jeśli mamy kłaść 2x5cm trzeba było zamówić 230m2 styropianu 5cm.

 

 


Pan Marcin pomylił się w wyliczeniach i dowiózł 140 m2.

 


Ekipa jak rozkładała styropian na dole, stwierdziła, że zabraknie (nie ma się co dziwić, w sumie 80 m2) i zamówiła więcej paczek. Zamówiliśmy 16 i tyleż przyjechało.

 

 


W między czasie wyszedł problem w garażu. Czy nie chcemy mieć grubszej wylewki, bo to ciężar, samochód itp.

 

 


W sumie chcieliśmy. Ale jak więcej wylewki, to przy 10 cm styropianu się nie zmieści podłoga i wejdzie ponad próg garażu.

 


To dajemy 1 x 5 cm i chwatit.

 


To styropianu zostało.

 


Z 16 paczek oddamy 14. Aż wstyd było dzwonić .

 

 


W sumie tynki i wylewki (łącznie z tynkowaniem balustrad i kominów) wyniosło na 8650 PLN. Aż zęby bolą jak ma się płacić. Szlag by to.

 


Od przyszłego tygodnia ruszają z ocieplaniem domu. Ta sama ekipa, co od tynków.

 

 


Dozgodniliśmy się na 20 PLN za m2. ocieplenia będzie ze 170 m2, więc już mniej zaboli, ale zawsze.

 

 


Dostawca styropianu i elewacji ten sam. Pan Marcin, którego poleciła nam BOBO30, a o którym nic nie mówi a powinna, bo jest dobry i uczciwy. Jak ktoś będzie chętny, to polecamy.

 

 


Elewacja będzie mineralna, w dwóch kolorach. Stanęło na Atlasie, bo niedrogi.

 

 


Ostatnio zaczęliśmy się martwić o finanse.

 


Spadek kursu franka spowodował nam zredukowanie się kredytu o 10 tyś.

 


Niby niedużo, ale te 10 tyś to kawał zakupów. Mamy nadzieję, że nie będzie trzeba dobierać.

 

 


Dziś w końcu zobaczę jak wyglądają podłogi, więc dalsze szczegóły w poniedziałek!!

Bard13

Panowie tynkarze zwietrzyli pismo nosem i zanim zdążyliśmy dotrzeć do nich i ich obsobaczyć to sami zadzwonili i powiedzieli, że z przyczyn obiektywnych w tym tygodniu ich nie będzie.

 

Cóż, pozostało pożuć przekleństwa suger-free i poczekać ten tydzień.

Z gniazdkami problem nie polegał na tym, że są one równo ze ścianą, tylko zalepione z zewnątrz. 4 gniazdka są ok. 1 cm pod tynkiem, ewidentnie wmurowane i wymagające ponownego obsadzenia. O ile „zagładzenie” ich równo ze ścianą by mnie nie wkurzyło, to zamurowanie nieco spieniło.

 

Pomijając te wpadki, tynkarze robią kawał ładnej roboty. Naprawdę miło patrzeć i nie będę na nich za bardzo krzyczał, raczej wywołam poczucie winy jakimiś socjotechnicznymi metodami.

 

Zwłaszcza, ze zgadałem się z nimi na ocieplanie domu po 20 PLN za m2, czyli 20% taniej niż okolica. Po co straszyć za wcześnie. Jeszcze będę musiał brać jakiś ludziów z second-handu i zamiast elewacji wyjdzie olewacja w modny w okolicy wzór fal Dunaju. O ile fale ładnie wyglądają na dachu, to na ścianie chyba nie.

 

Zdecydowaliśmy się na ofertę Orlen-Gaz na podziemny zbiornik propan-butanu.

 

Całkowity koszt to 2500 PLN plus niestety prawie 50PLN miesięcznie, ale propan-butan jest tańszy i bardziej wydajny energetycznie, więc powinno się zwrócić.

Bard13

Generalnie:

Radyjka, które dołączane są do wentylatorów są do niczego. Gubią fale.

A to jest przykre, bo w pociągu bym posłuchał, a tak nawet w biurze przez 3 minuty nie mogę jednej stacji posłuchać, bo odjeżdża.

 

Mamy kłopot logistyczny z robieniem posadzek.

Jak większość rzeczy robimy tradycyjnie, więc można się domyśleć, ze posadzki też będą lane tradycyjnie.

Do tego są potrzebne prowadnice, na podstawie których wyrównywana będzie posadzka.

Za prowadnice mają robić teowniki 4 cm, dwa 4m i dwa 2m.

Niestety do bagażnika się nie zmieszczą i zaczyna się problem jak je przewieźć 10 km.

Kosztować będą 160 PLN. Transport sprzedawcy to 100PLN a komercyjnych przewoźników 80 PLN. Dramat.

Szukamy właśnie przyczepki, bo kupić i przewieźć je trzeba w dni powszednie, bo w soboty skład nie działa. No dramat.

 

Okna będą montowane w przyszły piątek, posadzki wylewane jak będą teowniki, centralne już się rozkłada. Ogólnie uśmiech od ucha do ucha.

 

Skradamy się powoli z podłączaniem wody i prądu.

Projekt przyłącza wody już mamy, teraz pracujemy nad likwidacją słupów na działce i przerobienia podłączenia nas i teściów z linii napowietrznej na kabel. Jakieś przełożenie na ZE jest, więc mamy nadzieję, że wszystko się fajnie potoczy.

Tylko czas mija i mija, więc się niepokoimy, czy nas mróz nie zaskoczy.

 

Niedługo zaczynamy kopać szambo. Dziś zjadą rury, wkopie się je ze spadkiem (niestety nie cen) wceluje się w rurę wykopem i będzie cacy.

 

Zostaje nam problem podłączenia gazu. Musimy wstawić butle od frontu i tu zaczynają się schody. Wszystkie oferty wyglądają podobnie, niby jedna niższa inna wyższa a naprawdę wszystko tkwi w szczegółach. Tani montaż, drogi czynsz i dodatkowe dopłaty za instalacje.

A własny zbiornik to 5500 PLN za samą puszkę plus konserwacja.

Kolejny dramat.

To się właśnie nazywa wykańczanie domu a konkretnie właścicieli.

Bard13

No i tynkarze zaczęli szaleć po ścianach.

 

 


Przyjechała rodzinna firma.

 

 


Majster, co całe życie tynki kładzie, jego brat, syn studiujący budownictwo i pomocnik.

 

 


Trochę nieosprzętowieni. Przywieźli pace i kielnie, ale młotek i gwoździe do zbicia stołu, z którego tynkują dałem już sam.

 


Nożyce do cięcia narożników też dokupiłem.

 


Ale praca wre i to w dobrym stylu.

 


Z małżonką zdecydowaliśmy się na tynki tradycyjne zacierane na biało tynkiem z piasku kwarcowego.

 


Z przyczyn nieokreślonych nie chcemy mieć gładzi gipsowych na ścianach.

 


Wiemy, że po gładzi ściana przypomina szkło a po zacierce z piasku jest szorstka i widać ziarenka, ale to nam się właśnie podoba, taka przaśność ścian. Gładzi gipsowych mamy powyżej dziurek w nosie z biur, w których pracujemy.

 


Wczoraj trochę grymasili na piasek. Zamówiłem w Budokruszu piasek na tynki i dostałem.

 


Murarski.

 


Jest ostry i chłopaki się wkurzają, bo są kłopoty z zacieraniem ścian.

 


Zmuszeni byliśmy domówić im 8 ton zwykłego piachu.

 


Łącznie będzie jakieś 35 ton na podwórku, ale się nie zmarnuje.

 


Tynki, wylewki, cokół ogrodzenia, szambo.

 


Sądzę, że jeszcze zabraknie.

 

 


Oglądaliśmy wczoraj ich robotę z poziomicą. Ściany równe i proste, miło patrzeć na coś takiego.

 


Najprzyjemniejsze jest to, że robią wszystko metodą wysoce „tradycyjną”. Nie używają prowadnic tynkarskich, tylko tynk narzucają, ścinają ostrą łatą i dogładzają, przez co tynki są cieńsze niż kładzione innymi metodami.

 


Zawsze mniej materiału zejdzie.

 

 


W połowie tygodnia zaczną lać posadzi na górze, żeby móc zdjąć wyciągarkę z piętra i wpuścić człowieka z oknami.

 


W tempie ekspresowym zaczynam szukać styropianu i folii.

 


Rety!! W ciągu 10-11 dni będziemy mieli zamknięty dom!!

 


Już się nie możemy doczekać.

 

 


Nowe odkrycie z dziedziny wentylacji łazienek.

 


O wentylatorach z wyłącznikiem czasowym to słyszałem.

 


Ale znalazłem wentylator z czujnikiem higroskopijnym, jak rośnie zawilgocenie powietrza, co się sam włącza.

 


Mam nadzieję, że to dobry zakup zwłaszcza, że dawali radyjka w zestawie

Bard13

W poniedziałek startują tynki i wylewki.

 

Tynki postanowiliśmy mieć tradycyjne, tym bardziej, że zrobi nam ta sama ekipa, co dom stawiała.

Wiemy, że robią to solidnie i dobrze, więc wiemy co dostaniemy. Tynk robiony tradycyjnie: „szpryca” na ściany i sufit, tynk właściwy, „szlichta” z piasku kwarcowego na biało.

Będzie równo jak po cekolu.

Elektryk ułatwił im życie jak mógł. Kable w wiązkach płasko na ścianie, mocowane blaszkami a nie tym plastykowym czymś, co odstaje, wprowadzone do puszek przez cegłę, żeby ruszanie puszki nie powodowało wyłażenia kabli z tynku.

Dobra robota. Tak na oko.

 

Większy dylemat mam z wylewkami.

Oni robią też tradycyjnie z zacieraniem na równo.

Niestety nie mają agregatu, co dałoby suchsze wylewki i zmniejszyło czas schnięcia domu.

Ale materiały te same, cena niższa niż z agregatu.

Mamy jakieś przyzwyczajenie, żeby nie rozdrabniać się z ekipami, skoro jedna robi dobrze.

Jak na razie mamy już wycenę materiałów hydraulicznych. Do tej pory poszło 2600.

A gdzie jeszcze CO i piece…

Wydatki zaczynają być dramatyczne.

Człowiek wydaje pieniądze a tu prawie nic nie widać.

Z murami było inaczej. Pieniądze szły i ściany rosły...

 

Dla zabezpieczenia się przed złodziejo-wandalami i innym menelstwem zaczęło się nocowanie w budynku.

Może i niewygodnie, ale jak wydaliśmy łącznie 3300 na elektrykę, to lepiej uważać, żeby jakiś gnój nie zerwał kabli z gołych ścian i nie wypalił izolacji, żeby dostać 20 PLN za złom miedziany na wino. Ciężkie czasy nadeszły.

 

Wiemy już, że dach niestety pokryjemy blachą. Na dachówkę zabraknie pieniędzy, jeśli chcemy w tym roku dom skończyć (przynajmniej do zamieszkania).

Oczywiście wolelibyśmy dachówkę (nawet wiemy jaką), ale jak śpiewało Kombi „Szmal określa byt”, więc będzie blacha.

 

Czeka nas przeprawa z budową szamba.

Teść całe szczęście robił szamba w całej okolicy i nadal ludzie mówią mu dzień dobry, więc jestem pewien, że będzie OK., chociaż grymasi trochę, że trzeba będzie głęboko kopać, żeby spadki zachować. No cóż. Szwagier pomoże.

 

Na razie siadamy z małżonką na murku przy schodach i wdychamy atmosferę NASZEGO domu.

Rewelacyjne uczucie. Przynajmniej po tylu latach wynajmowania mieszkań.

Bard13

Pożegnaliśmy elektryka i hydraulika. Jakoś to wyszło mniej wylewnie, bo człek nawet nie zdążył się przyzwyczaić. Szybko i dobrze robili, więc za często nad nimi nie staliśmy.

 

 


Przy czym hydraulika nie żegnamy na długo, zaprosimy go za miesiąc, jak będą wylewki robić, żeby rurki rozprowadził do CO.

 

 


Ale po kolei.

 

 


Hydraulik.

 


Rozprowadził nam przed chudziakiem kanalizę w domu. Za przekucie się przez 3 ścianki i ułożenie rur wziął 400 PLN.

 

 


Po chudziaku rozłożył instalację CWU w całym domu.

 


Brali 100 PLN od punktu, przy czym punkt to oba dojścia wody wraz z cyrkulacją ciepłej i odpływ. Doszedł spust od skraplacza pieca CO i osobna rurka wody do podlewania ogródka.

 


Warto to robić, bo cena ścieków liczona jest od zużycia wody, więc po co płacić za ścieki przy podlewaniu ogródka?

 


Robili dobrze i może materiałochłonnie, ale z głową.

 


Materiałochłonność (to dla oszczędnych) polegała na tym, że rórki krzyżowały się zgodnie ze sztuką a nie widzimisię.

 


Spotykałem rurki kładzone jedna na drugiej na krzyż, tu był robiony mostek. I przez to poszło trochę więcej kolanek, no ale za to żadna rurka drugiej nie uciska.

 


Wkuli też skrzynkę pod rozdzielacz CO na parterze.

 


Umieściliśmy go za drzwiami od garderoby, którą wygospodarowaliśmy wynosząc kotłownię do garażu i robiąc ją (garderobę, nie kotłownie) z korytarzyka w domu.

 


Małżonka wprowadziłą małą innowację.

 


W zasadzie ani ja, ani ona nie wytrzymujemy leżenia w wannie, korzystamy głównie z prysznica ale to nie oznacza, że nie warto mieć wanny (chociażby na karpia ).

 


Wanna więc będzie miała 2 baterie.

 


Jedna kranową, do zalewania wanny i drugą na ścianie z własnymi zaworami do prysznica (wanna w założeniu ma mieć parawan, nie szukaliśmy dużej kabiny i nie kombinowaliśmy bo lubimy kąpać się razem, więc naprawdę potrzebujemy więcej miejsca niż daje nawet kabina 100)

 

 


Całość instalacji wyszła nam samej robocizny za 1600 PLN, materiały się sumują, ale będzie tego ze 2500 (niewykorzystane materiały wróciły do zaprzyjaźnionej hurtowni i czeka nas jeszcze małe targowanie się i uściślenie kwoty, na razie daliśmy im 1200 zaliczki i już trzymam się za portfel).

 


Hydraulik zrobił próbę ciśnieniową instalacji i ostrzegł, że za uszkodzenia płacą tynkarze.

 


Zapamiętałem. Za frico nikt nie pracuje. Ani nie płaci.

 

 


Elektryk

 


Elektryk jest znajomym hydraulika.

 


Miły i sympatyczny pan, wraz z pomocnikiem wycenili się na 20 PLN za punkt.

 


Pomocnik kuł i przyczepiał przewody do ściany a elektryk je puszczał po niej i wiązał w puszkach.

 


Spodobał nam się, bo jak obchodziliśmy dom, to dawał swoje rady, przez co rozwinęła nam się nieco instalacja, ale za to na oko zrobiła się funkcjonalna.

 

 


Po kolei.

 


Miały być 3 wyłączniki schodowe: w garażu przy bramie i przy wiatrołapie, na alejce do furtki, przy bramie i drzwiach oraz na schodach.

 


Doszły w holach, we wiatrołapie, żeby po nim nie biegać jak się zapomni, oraz w sypialni przy łóżku od górnego oświetlenia. Znakomity patent.

 


Gniazdo 3 fazowe zrobiliśmy tylko przy drzwiach garażu. Wziął za nie podwójną stawkę, czyli 40, a nie jak chcieli inni po 10 PLN od metra kabla.

 


Za wkucie i montarz skrzynki bezpiecznikowej wziął 100 PLN a nie 300 jak chcieli inni.

 


Łącznie poszło materiałów za 1350 PLN i wyszło 106 punktów, które pan wyrównał do 100 i zrobiliśmy się znów lżejsi o 3350 PLN łączni 

 

 


NA domek przestałem wołać „Cześć Manuela” a zacząłem „Cześć skarbonka”

 


I tak będzie przez lata. Trudno

 

 


Budowę realizujemy przy wsparciu teściów, wykorzystując ich wodę i prąd. Nadszedł czas, żeby samemu się do czegoś podłączyć.

 


Mamy już w końcu projekt przyłącza wodnego i kombinujemy z elektryką.

 


Jak może ktoś zauważył na zdjęciach idą nam przy domu druty po słupach, więc jednym projektem przyłącza chcemy teściom prąd podesłać kablem w ziemi, stawiając im skrzynkę przy naszym płocie. Zasłużyli na to.

Bard13

No i dwa tygodnie minęły.

 

Niewiele pamiętamy z małżonką z pierwszego tygodnia po weselu.

 

Urlop rozpoczęliśmy w czwartek i oprócz dogrywania stada rzeczy związanych z weselem trzeba było dbać o budowę, więc strasznie nas bawiły spojrzenia ludzi, kiedy najpierw gadaliśmy przez telefon o kolorze baloników i serwetek i za chwilę dzwoniliśmy po cement, wapno i piasek.

 

Samo wesele przeszło błyskawicznie, ledwie zjedliśmy rosół, odbyło się „gorzko, gorzko!!” i już była 6 rano, goście się rozjeżdżali a my trzeźwi i głodni…

Teraz wiemy, po co są poprawiny.

W końcu Para Młoda też musi kiedyś jeść i pić…

 

Kiedy skończyło się Wesele i oprzytomnieliśmy, okazało się, że mamy już pokryty papą dach i zostało ekipie tylko wylać chudziak, schody wejściowe i taras.

 

Nim człowiek splunął, już przybito wiechę i ekipa oddała nam spracowany projekt.

Coś złapało za gardło, kiedy piliśmy wieczornego, pożegnalnego grilla z ekipą.

Człowiek się przyzwyczaił i zaczął prawie za rodzinę uważać przez te dwa miesiące, a tu się pakują i w świat…

 

Ekipa zebrała u nas same piątki, wykonanie ładne i solidne, zmiany, jakie robili, to takie, żeby projektanta poprawić (np. projektant założył drzwi 90 cm i zaplanował dla nich otwór też 90 cm. A z resztą dom sam świadczy o nich, zapraszamy niedowiarków na plac budowy.

 

Podróż poślubna minęła nam z małżonką dość spokojnie, bo oczy wiście po placu budowy. Pomimo zarzekania się, że na pewno jedziemy nad morze, daleko nie zajechaliśmy. Tyle co do hurtowni…

 

W między czasie okazało się, że nasza budowa wzbudza spore zainteresowanie wśród lokalnych mieszkańców, niektórzy przychodzą w dzień, żeby podziwiać, inni w nocy, żeby coś pożyczyć, bo kto widział sklep nocny z deskami?

Tak więc stemple wyszły z domu i wyrosły na polu, a na nich zawisła luźno siatka.

Żeby nie zginęła, na każdym słupku oprócz drutu trzyma ją 6 gwoździ.

Siatki nie napinaliśmy, żeby się nie odkształciła i nadała się na płot właściwy.

Heh, projekt płotu po zbilansowaniu zmienił się znacznie, zamiast drewnianych przęseł będzie siatka. Mam nadzieję, że nie zabraknie chociażby na nią.

 

Stan surowy otwarty, łącznie z papierami i projektem zamknął się kwotą 90 tyś złotych.

Nieco więcej, niż mieliśmy nadzieję, ale taki to już los.

Nasz kochany rząd, żeby pomóc skasował ulgę budowlaną a dla równowagi podwyższył jeszcze VAT. Za co jesteśmy mu dozgonnie wdzięczni, pod warunkiem, że zgon rządu nastąpi szybko, bo już dentysta zaczął nam się martwić o zęby, popękane od zaciskania i nieco starte od zgrzytania. Ciekawe, czy dadzą zwrot kosztów protezy…

 

Po przybiciu wiechy pojawił się Hydraulik. Robi dobrze i solidnie, czego byśmy wymagali po 100 PLN za punkt. Najpierw rozprowadził kanalizę w piasku, potem jak zalaliśmy go chudziakiem, rozłożył pion kanalizacyjny do łazienki na piętrze i rozprowadził rury pod wodę ciepłą i zimną oraz wkuł szafkę pod rodzielacz CO na parterze.

W ramach promocji nie policzył za fanaberię, jaką jest wyjście drugiej baterii nad wanną do prysznica (pomysł małżonki, żeby się nie schylać do odkręcania wody, jak będziemy brać prysznic). Instalacja wodna przeszła próbę ciśnieniową i po sakramentalnych „Instalacja szczelna, za ewentualne łatanie płacą tynkarze” i przekazaniu biletów NBP rozstaliśmy się na ok. miesiąc.

Z hydraulika jesteśmy zadowoleni, polecił go szef ciotki małżonki, który prowadząc samemu firmę hydrauliczną (sprzedaż, montaż) bardziej chyba ufa jemu niż swoim ludziom. Ciekawe.

 

Elektryka mieliśmy dozgodnionego po sąsiedzku. 33 PLN za punkt z własnym materiałem, ale nagle coś mu wypadło i casting na elektryka wygrał kolega hydraulika.

Stanęło 20 pln za punkt plus materiały, 40 PLN za punkt 3 fazowy i 100 PLN za montaż skrzynki plus materiały. Ceny z faktur porównaliśmy z kilkoma sklepami i wiem, że nas nie skroił na zakupach. Przez budowę za moment przestanę ufać sobie, wszystko trzeba sprawdzać, bo ludzie mają pomysły…

 

Jednym z „pomysłodawców” był pan, który prowadzi sklep fabryczny okien z profili, które wybraliśmy. Zaprzyjaźniona firma wyceniła nam okna ze szprosami, w kolorze ciemny brąz,w profilach deceunick za 17 kPLN z montażem i parapetami zewnętrznymi.

Zaś pan ze sklepu wycenił nam same okna za 11500 plus 1500 montaż, co jak łatwo policzyć deje 4 kPLN różnicy. Pan zaoferował również 8,5% rabatu za płatność 100% przed dostawą.

Znajomy zapomniał języka w gębie i nie wiedział jak i co się stało. Prawie już mieliśmy płacić, gdy wiedziony nabytą nieufnością postanowiłem pana sprawdzić.

Sprawdzona została przeszłość pana (plusy mieszkania w małych miejscowościach, w których wiedzą nawet kiedy i jakie piwo pijesz przed telewizorem) oraz sprawdziłem wycenę u źródełka, czyli w samej fabryce. Fabryka wyceniła okna na 16,9 kPLN i to po ciężkich rabatach i nie wiedziała, skąd u jej przedstawiciela wzięły się takie ceny za okna łukowe.

Znajomy się uspokoił, a my żeby się nie rozmyślić posłaliśmy przedpłatę.

I znowu sprawdziłą się zasada, że nie ufa się ludziom, którzy znają w okolicy każdego, od księdza po gangstera i z każdym wódkę piją, a jeżdżą polonezem i mają sklepik w bramie.

 

Wracając do elektryka. Wyłączników schodowych planowaliśmy 3.

Oświetlenie ścieżki od domu do furtki, oświetlenie garażu i schodów.

Potem ich przybyło. Łącznie z wyłącznikiem schodowym do gaszenia górnego światła w sypialni koło łóżka, żeby nie trzeba było wywlekać się spod kołdry.

Bard13

Padło pytanie, dlaczego pełne deskowanie z papą.

 

Po pierwsze, robociznę mam w cenie stanu surowego.

Po drugie, jako, że zależy nam na wprowadzeniu się w tym roku i że wszystko jest na wariackich papierach (patrz dziennik) mamy kłopot z wyborem dachu i ekipy a budynek musi schnąć, więc potrzebujemy berecik już teraz, bo nie wiemy, z której transzy kredytu robić dach.

 

Jan nam to wyszło kosztowo:

 

7m3 desek po 400PLN czyli 2800

18 rolek papy po 45PLN czyli 810

 

Łącznie 3610 za materiały i deszcz nie będzie nam moczył budynku.

 

Wczoraj przyjechała większość desek na krycie, z tego źródła już więcej nie biorę.

Strasznie cieńkie i chłopaki się nastukają jak głupi, poza tym nie zjechały o 10 tyllko o 13.

Tego nie lubię, bo z małżonką jesteśmy zawsze punktualni i nie znosimy spóźnialskich.

 

Uzgodniliśmy już ceny (wstępne) za posadzki i tynki.

 

Posadzki: 5 zł/m2 za chudziak i 10 zł/m2 za wylewki.

Tynki wewnętrzne, mineralne za 10 zł/m2

 

Nie wiem, czy to napewno dobra cena...



×
×
  • Dodaj nową pozycję...