I znowu powraca sprawa najęcia albo nie ekipy budowlanej.
Według mamy obliczeń pracując w dotychczasowym tempie strop piwnicy zalejemy we wrześniu i wtedy jedynym wyjściem będzie zatrudnienie kogoś, kto dokończy stan surowy. Tata szacuje, że piwnicę ukończymy w lipcu.
Mama „wywiedziała” się, że sąsiedzi za postawienie murów i dachu – oczywiście bez piwnicy – zapłacili 20.000,00. Tata wg mamy już w 50% jest przekabacony, ale kiedy tylko podejmujemy ten temat, twierdzi, że nie ma mowy, i jeśli będzie trzeba, to będzie pracował po 24 godziny na dobę a pieniędzy nie będzie wydawał, na coś co może zrobić sam.
W dodatku kiedy powiedziałam, że moim zdaniem zatrudniając kogoś, musielibyśmy murować nie na zaprawę, lecz na klej, (żeby mieć przy okazji lepsze parametry cieplne) tata od razu stwierdził, że jest to wykluczone, bo on ma tak wyrysowane bloczki, że tylko przy zastosowaniu jednocentymetrowej spoiny będzie mało cięcia i sztukowania BK.
A co do cięcia BK, to stwierdzam, po własnoręcznym wykonaniu kilku cięć , że nie jest to taki wielki problem. Bloczek po przecięciu wygląda jakby był tak już wyprodukowany, powierzchnia jest idealnie gładka i na pewno nie wpływa na trwałość betonu komórkowego.
Kiedy pisałam powyższy tekst przyjechali rodzice i zaszokowali nas nowymi wiadomościami.
Może przypomnę co już na ten temat pisałam.
Działkę kupiliśmy w kwietniu tego roku. Cena wg wstępnych ustaleń miała wynosić 29 zł. za metr nie uzbrojonej działki (15 km. od centrum Poznania) plus 6000 za przyłączenie wody i prądu. Od przyszłych sąsiadów dowiedzieliśmy się, że sprzedający wcale nie zamierza doprowadzać wody i prądu, oni czekają już drugi rok, niektórzy zaczęli się procesować a inni sami zabrali się do roboty i w ciągu tego roku zostały podpisane umowy z wodociągami i "elektrycznością". Kilku mądrzejszych nie zapłaciło owych 6 tys. i poradzili nam zrobić tak samo. Kiedy przyszliśmy do notariusza (pani notariusz) okazało się, że jesteśmy złymi biznesmenami.
Właściciel od razu zauważył, że jesteśmy zakochani w naszej działce i kupimy ją na sto procent. Powiedział po prostu, że nie zgadza się na sprzedaż działki bez przedpłaty na media, a w dodatku w umowie nie będzie o tym ani słowa, gdyż jemu nie wolno sprzedać od tego roku działki bez przyłączy. Tak, więc wg umowy cena jednego metra wzrosła do 34 zł.
Mój łatwowierny ojciec
od razu na to poszedł, ale ja po bardzo nieprzyjemnej dyskusji wymogłam na panu A. osobne odręcznie wypisane oświadczenie sprzedawcy z przyrzeczeniem opłacenia z tych pieniędzy przyłączy. Już teraz wiemy, że odzyskanie tych pieniędzy będzie prawie niemożliwe.
O te pieniądze, które zapłaciliśmy na media musieliśmy się oczywiście procesować bo ostatecznie sami za nie płaciliśmy. Wyrok sądowy już mamy, ale sąsiadka ma na pana Adama N. kilka wyroków a komornicy i tak ciągle są bezsilni.
Poza tym kilka tygodni temu w Bezpłatnym Tygodniku Poznańskim (nr 15(146)) w artykule „Jak Poznań miał zarobić na Krzesinach” – czyli o tym jak pan Adam N. Zarobił sprzedając miastu za jeden milion zł. teren, który kupił zaledwie w 1997 r. za 30 tys. zł. gdyż wówczas Miasto Poznań nie było zainteresowane gruntem . Miasto przez lata inwestowało w infrastrukturę nie swojego gruntu , zmieniło nawet jego przeznaczenie z rolnego na przeznaczony pod zabudowę . Wszystko to było jak prezent dla owego Adama N.
I teraz o nowinach przyniesionych głównie przez mamę, bo to ona ciągle chodzi po sąsiadkach.
Pan Adam N. kiedy kupował te tereny chciał również nabyć działki na znajdujące się po przeciwnej stronie naszej ulicy. Jednak właścicielka, rdzenna mieszkanka naszej „Wsi” nie chciała sprzedać i wtedy usłyszała: jeszcze mnie popamiętacie! – Tak relacjonuje to zięć owej pani. W ten sposób podobno pokrzyżowała mu wiekopomne plany podziału i zagospodarowania terenu, który wbrew jego oczekiwaniom nie był jedną „nieskalaną” płaszczyzną.
Wczoraj mama dowiedziała się od sąsiadów, którzy tek jak my kupili działki od pana N., że ów zamierza na końcu naszej ulicy postawić płot i zrobić teren zamknięty, dostępny tylko dla mieszkańców owego terenu zamkniętego . Wg planów, które dostaliśmy od geodety, nasza ulica na swoim południowo-zachodnim końcu ma po prawej przejście szerokości 3 m., czyli dobre jedynie dla ludzi i małych samochodów (przesmyk ten jest wyłączną własnością doczesnych właścicieli dwunastu działek po naszej stronie ulicy; w tym naszej),a ns lewo ślepy zauek (najprawdopodobniej pierwotne plany zakładały, że ulica będzie prowadziła dalej). Na swoim północno-wschodnim końcu łączy się pod kątem prostym z inną nie istniejącą jeszcze ulicą, która z kolei dochodzi do ulic już nazwanych w tym jednej asfaltowej. (Teraz sobie właśnie pomyślałam, że wszystkie okoliczne ulice, nawet te wyglądające jak ugór, mają słupki z nazwami, a nasz ulica, przy której stoi już 11 domów w różnych stadiach budowy i ukończonych takiego słupka z nazwą nie ma).
http://foto.onet.pl/upload/25/95/_181039_n.jpg
W oddali widać koniec naszej ulicy - być może już tego lata zamkniętej.
Natomiast sąsiadki, które były dziś w Urzędzie Gminy Kórnik i rozmawiały z „Głównym Urzędnikiem” ds. planowania przestrzennego (lub coś w tym stylu) usłyszały, że obecne plany nie przewidują połączenia naszej ulicy z ulicą na tyle szeroką, by mogła przejechać nią śmieciarka, wóz strażacki, karetka pogotowia, a nawet szambownik . Pan Urzędnik powiedział, że pan N. już doprowadził kilku pracowników Urzędu do wrzodów , a kilku straciło przez niego posady . Na koniec stwierdził, że przecież mogły nie kupować tu działek , a w ogóle to niech nie psują mu humoru od samego rana.
Z tym wiąże się jeszcze podłączenie naszej ulicy do gazu. Gazownia już rozpoczęła uzyskiwać pozwolenia na przeprowadzenie gazociągu i poinformowała nas, że niestety do naszej ulicy nie są w stanie go doprowadzić, bo pan Adam N. nie wyraża zgody na przeprowadzenie rur przez jego teren. Z kolei od drugiej strony nasza sąsiadka nie wyraża zgody, bo po przeżyciu wybuchu gazu nie zamierza mieć go choćby głęboko w ziemi w odległości mniejszej niż trzydzieści metrów od jej domu.
W niedługim czasie będzie również zakładana kanalizacja miejska (jakiś dygnitarz kupił dom na ekskluzywnym osiedlu zaledwie jeden kilometr od nas ) a tu nie ma drogi, którą dałoby się rozkopać w celu ułatwienia wszystkim życia.
Optymistyczne jest tylko to, że jakiekolwiek standardy nie dopuszczają takiej sytuacji i w związku z tym po kilku latach przepychanek, być może nawet po sądach, uzyskamy wyjazd z naszej ulicy.
Pozdrawiam wszystkich w spokoju budujących
M.