Poniedziałek, 7 grudnia 2009 r.
Wielki dzień!
O ósmej, zajechaliśmy pod fabrykę okien, co by odebrać nasze wyczekane, wymarzone, wytęsknione szare okna
Panowie załadowali w czterech rzeczone okna na pakę i poszli sobie precz Kierowca zasiadł za kółkiem i kazał się prowadzić na nasze włości. Zamknęłam drzwi naszej nieboszczki (yyyy… toyoty chciałam powiedzieć ) i syczę w panice do Sopelkiewicza: "Tyyyy, widzisz, że on sam jedzie? Ja cię kochanie błagam ty leć tam i powiedz mu, żeby kogoś ze sobą zabrał! Kto to bowiem do chałupy wniesie?"
Facet odpalił silnik, więc nie czekając, aż się małżonek namyśli, wyskoczyłam jak oparzona z auta i lecę do faceta.
I taką z nim konwersację prowadzę:
„a pan tak sam jedzie”
A on na to: „no sam”.
Ja (obłudnie z udawanym podziwem i zdziwieniem): „a to pan tak sam to wniesie do środka?”
A on: „A to nie ma tam ekipy montażowej? ”
Na co ja (niewinnie i nadal kłamliwie8)) „aaa, nieee, jeszcze ich nie będzie…, to co, może pan zwoła z magazynu jakiegoś kolegę?”
Cóż miał pan zrobić. Poszedł i zawołał. Nawet dwóch
Dojechaliśmy na działkę, panowie dygowali okna do środka, ja podawałam deseczki i papierki do podłożenia (zgodnie z zapobiegliwymi poleceniami panów )
Wszystko było fajnie, zanim doszli do potrójnego przeszklonego okna balkonowego. Zamontowali przyssawki, dźwignęli, a okno jakoś nie bardzo chciało się ruszyć. Patrząc na taki obrót sprawy, Sopelkiewicz popędził im pomóc. We czwórkę jakoś dźwignęli to okno, w ostatniej chwili jeszcze zdążyłam wrzasnąć rozdzierająco ( już widziałam te obdarte szare ramy…): panowie NIE drzwiami!!!!! Dookoła, po błocie, otworem balkonowym je wnieścieeeee!
Panowie nie byli uparci, sprzeczać się nie zamierzali (całkiem możliwe, że ciężko im było ) i wnieśli jak chciałam. Bez szkód. W majątku i zasobach ludzkich
Po czym w wersalskich ukłonach, zaopatrzeni w fundusze na „halbę” (po takich stresach kuracja dla poratowania zdrowia nieodzowna przecież ) poszli sobie precz.
A my zostaliśmy z tymi oknami, szczęśliwi i przerażeni, z wrażenia nawet nie czuliśmy specjalnie przejmującego zimna i hulającego w surowych murach wiatru…
Tak zastał nas mój tato, którego w przypływie geniuszu i odruchu rozpaczy poprosiłam dzień wcześniej o jakąkolwiek pomoc przy tych oknach. (uprzedzając może zdarzenia, powiem, że chyba opatrzność nade mną czuwała w chwili, gdy dnia poprzedniego wybierałam do niego numer… We dwójkę za Chiny Ludowe nie dalibyśmy sobie rady! Choćby skały srały, jak mawia moja przyjaciółka )
Teraz króciutka relacja fotograficzna.
Od razu uprzedzam, że mało co widać, bo i mgła i brak słońca i baterie słabe w aparacie… Koloru wogóle nie widać, bo nie miałam ani czasu ani głowy do tego byt folie z okien zdzierać. Mieliśmy jakieś 6 godzin do zmroku, siedem do pełnej ciemności. Zero sztucznego oświetlenia. Siedem okien do wprawienia. W tym jedno podwójne i jedno potrójne balkonowe… Krowę nie okno! W dodatku nad wyraz narowistą i oporną I jeszcze drzwi do zrobienia. I tylko trzy pary rąk do pracy. Z czego dwie lekko wybrakowane , zwłaszcza pod względem siły - jedna z racji wieku, druga z racji płci. Ta ostatnia jeszcze upośledzona dodatkowo z uwagi na wiadomy kolor koafiury
Oto mężczyźni mojego życia przy pracy (noo… dwie trzecie. Młodego Soplęcia nie było. Dzięki Bogu! )
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/u/1/3/7/50996214_d.jpg
Ja pełniłam zaszczytną funkcję w stylu: „miał sługa lokaja” :
"Tato, podaj mi wiertarkę" - mówi Sopelkiewicz z drabiny. Stojący obok rodziciel woła: "Megs - podaj mu tę wiertarkę"
No to podawałam. Ktoś w końcu musiał, nie?
Ale poważnie: Oni we dwójkę dźwigali, ja mierzyłam, asekurowałam, dopasowywałam, podawałam te poziomice, kotwy, śruby, wiertła, kliny… Tworzyliśmy naprawdę dobry team
I w życiu mi tak nie smakowała surowa parówka z Biedronki, zagryzana pączkiem i lodowatą sałatką jarzynową produkcji mojego taty, spożywana wprost ze słoika (sałatka, nie parówka ), na stojąco, ze zgrabiałymi z zimna palcami, ale w pierwszym pokoju z zamkniętym oknem
(Nota bene aż się dziwię, że nie zaszkodziło mi popijanie lodowatą mineralką… wydawało mi się dotąd, że ja raczej delikatny przewód pokarmowy posiadam )
Nooo, dobra, bo znowu się rozgadałam Już daję te foty :
Mało co widać, bo mgła była iście londyńska… Oczywiście mam na myśli XIX wieczny Londyn
Nasze wprawione już okna:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/m/6/7/8/50996246_d.jpg
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/m/9/1/0/50996278_d.jpg
I od środka:
Oto Jego Praktyczność Okno Kuchenne:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/w/1/1/6/50996329_d.jpg
A to Salonowa Akwariowa Arystokracja
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/m/8/6/9/50996415_d.jpg
Mam nadzieję, że będzie pięknie widać ogród.
Bo na razie jedyne co widać, to różnicę w grubości nadproży nam w mordę niemytą kopany świętej pamięci Maestro zrobił
No, ale nic to , zakupi się styropian i różnice zostaną zniwelowane
Tu jeszcze okno łazienkowe od północy i trofiejne spadkowe drzwi do kotłowni. Stalowe, blacha jak nic odzysk z produkcji radzieckich czołgów. Mało mnie nie zabiły podczas wprawiania. Ciężkie jak cholera! Ale to osobna historia, opowiadania tutaj nie warta, skoro drzwi wprawione już, a ja nadal żyję , tylko kolano trochę mnie boli i czapkę oraz kurtkę z błota muszę wyprać… Ale od czego mamy różową siłę
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/u/8/4/4/50996301_d.jpg
I na koniec nasze wystrzałowe i wielce eleganckie drzwi wejściowe Wrota raczej hyhy
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/w/3/8/0/50996563_d.jpg
Robione po ciemku, z obłędem w oczach i potem spływającym po tyłku… Byle tylko ten stan surowy… zamknąć… Znaczy przymknąć :
(Może jeszcze później opiszę, jak zdjełaliśmy te drzwi, jak to mało nie naraziliśmy się na sąsiedzką dintojrę i o tym jak ciężka praca, wygwizdów i brak alkoholu we krwi wpływa negatywnie na procesy myślowe Tymczasem już nie mogę się doczekać, aby móc się pochwalić, hyhy : )
Zatem, porzuciwszy (tymczasem : ) gadulskie zapędy -
mogę już uroczyście ogłosić, że mamy SSP
(czytaj: Stan Surowy Przymknięty ).
Bo każdy widzi, że do Zamkniętego jeszcze troszkę mu brakuje Na przykład porządnych drzwi
A o tym czy jestem szczęśliwa, czy okna mi się podobają i jak wyglądają na fotkach opowiem jak się przekonam. Może w sobotę będzie jakaś namiastka słońca i uda mi się poodklejać taśmy, przyjrzeć się, porobić porządne zdjęcia. I paść na kolana (z wrażenia oczywiście ) oraz wybuchnąć płaczem (ze szczęścia, jakżeby inaczej ), czy też tfu tfu psia doopa, jak mawiała babcia nieboszczka na odwrót Mam nadzieję, że to pierwsze, bo okna już wprawione i zapłacone. Odwrotu nie ma