Sobota 17 października 2008 – sobota 29 listopada 2008
Kolejne sześć tygodni. Mega przestój na budowie, czas nerwów, łez, złości, rozpaczliwych poszukiwań, nieprzespanych nocy, złowieszczych przeczuć i pobożnych życzeń.
Stara ekipa wraz z Maestro na czele odeszła w siną dal, nie dawszy znaku życia, przepadła. Zapewne na amen. Straty i fuszerki przez nich spowodowane odchorowałam, przebolałam i traktuję jako rozdział zamknięty. Pozostał do napisania jeszcze epilog, ale to później, kiedy uporam się ze sprawami zaległymi i bieżącymi. Jakby nie było rozgrzebany dom czeka... Na sąd i policję mam czas. Jakieś 6 miesięcy, zgodnie z przepisami. Muszę się do tego porządnie przygotować, doszły mnie słuchy, że nasza wspaniała w mordę niemytą kopana ekipa nie tylko nam taki numer wywinęła. Podobno kilka takich budów w okolicy okradli. Więc to chyba jednak większy numer był... To by nawet pasowało, bo zmyli się, jakby ich szwadron SS z łapanki zgarnął, klamoty i bajzel po sobie zostawili. Na przykład betoniarkę. Nie żeby cenna szczególnie była, truchło stare i pordzewiałe, ale podciągnąć ją można pod majątek trwały.... Zawsze coś.... Pewnie im się do auta nie zmieściła. Za to nasze materiały zapewne bez problemu... Muszę rozeznać, gdzie znajdują się budowy poszkodowane przez tych parchawców ( mój autorski skrót od parchatego parszywca, wszystkie prawa zastrzeżone , no, jak się komuś szczególnie podoba, to łaskawie mogę się zgodzić na używanie tego przeuroczego określenia, jeśli nie daj boże trafi mu się w otoczeniu taki właśnie parchawiec). Może zgadamy się i wniesiemy zborowy pozew? Bo odzyskać, to pewnie wiele nie odzyskamy , ale przynajmniej zbiorowo drani dobijemy....
Skoro udało nam się jakoś zakończyć tę sprawę, postanowiliśmy ratować co się da i na gwałt szukać ekipy, która dokończyłaby nasz dom. Jako, że z kasą wobec wszystkich powyższych wydarzeń krucho – postanowiliśmy poprawić fuszery Maestra i zrobić strop. Przykryć wszystko folią i byle do wiosny. Whatever.
Znaleźliśmy jedną poleconą przez kierbuda ekipę, dwóch panów, którzy najpierw stwierdzili że to mała robota i oni takie niechętnie biorą, ale jak skończą dwie jakieś inne to mogą przyjść. Na pytanie czy zdążą przed zimą, która ma o tej porze roku to do siebie, że pojawić się może w każdej chwili, odparli że spoko, we dwójkę uwiną się maksymalnie w tydzień. Może w cztery dni. Potem podali cenę, kosmiczną tak, że myśleliśmy że coś źle usłyszeliśmy. Zgodnie z mężem zapytaliśmy: ile?! Na co pan wyłuszczył nam, że ( uwaga! ) to nie jest taka mała i łatwa robota, że tu jest tyle dłubania przy poprawianiu ścian, belki trzeba pod strop nabić i wooogóle. Po czym pan spojrzał na mnie, a jako że nie należę do ludzi którzy potrafią zachować iście indiańskie kamienne oblicze , dodał, że oczywiście cenę możemy negocjować... Na co spytałam po prostu do jakiej ceny mógłby zejść, na co on ( bez mrugnięcia, przysięgam! ) powiedział: mogę spuścić tysiąc. No zatkało nas! Tysiąc w te czy we wte, jaka różnica, jasne, widać jemu obojętne. Dla nas kolosalna różnica!!!! I majątek za tydzień roboty. Na dwóch. Gdybyśmy razem zarabiali na miesiąc tyle, co pan sobie krzyknął za tydzień, to mogłabym budować dom nie wstając z fotela – zdalaczynnie angażując deweloperów, umyślnych, pełnomocników, inspektorów i kogo tam jeszcze. Uznaliśmy, że to rozbój w biały dzień i podziękowaliśmy panu. Za fatygę.
Tak więc dostałam załamki totalnej, bo mimo, iż pogodziłam się z tym, że będąc zmuszona kończyć inną ekipą, braknie mi na dach, to tu jeszcze się okazuje, że i na strop mi braknie. Jak za jego wykonanie zapłacę. Brzmi nielogicznie, ale wiecie o co chodzi.
Doszłam do wniosku, że nie nadaję się do budowania domu, bo nie jestem ani wystarczająco bogata, ani wystarczająco przedsiębiorcza, ani odporna na stresy wszelakie, ani dość mądra.
Podobno jednak głupi mają szczęście – i u mnie widać objawiło się ono za sprawą rodziciela mojego. Nie wytrzymał ( dodam, że całą dotychczasową budowę dzielnie się nie wtrącał – jak się okazuje – a szkoda ) i zadzwonił do mnie z informacją, że załatwił nam ekipę na dokończenie tego stropu, by dom zakryć przed zimą. Bo on też już ze zmartwienia spać nie może, a w ogóle to obraza boska takie rozgrzebane wszystko na zmarnowanie zostawić. Dziękuję ci tatusiu za wtrącanie się. Nigdy nie sądziłam, że to powiem. W dodatku publicznie.
Tak więc narajona przez tatę ekipa, sprawdzona pewnie jakimś tajemniczym sposobem, bez naszego udziału, miała pojawić się lada dzień, coby strop zrobić i chociaż tyle przed zimą nam dom zabezpieczyć. Niestety zima była szybsza...