Poniedziałek 1 września 2008 r.
Podobno ekipa była na budowie.
Podobno coś wymurowali.
Ciekawe, czy zmienili mi odległość okna w kuchni od ściany tak jak telefonicznie sobie życzyłam w niedzielę...
Nie będzie relacji z budowy ani zdjęć, bowiem dopadł mnie pierwszy września.
Z rozwianym włosem i obłędem w oczach miotałam się po mieście usiłując wszystko załatwić jak należy:
1. Wcisnąć dzieci babci, żeby je zaprowadziła na akademię, a następnie przechowała u siebie do czasu zakończenia przeze mnie pracy. Przy okazji nakarmiła
2. Przetrwać w pracy. Tam bowiem mieliśmy coś na kształt frontu wschodniego...
3. Zaraz potem przejąć dzieci od babci. Podziękować. Stłumić wyrzuty sumienia.
4. Używając intensywnie portfela, łokci i rozumu (w dokładnie tej kolejności) zdobyć podręczniki do szkoły. Tudzież kredki, bloki, farby, nożyczki, plastelinę, magika ( chyba do wyczarowania drugiej wypłaty! ), zeszyty, okładki, teczki oraz: chusteczki do nosa 200 szt. (??!! Bić ich tam w tej zerówce będą, czy co? ), tacki papierowe, ręczniki kuchenne jednorazowe, koperty listowe 10 szt. ( to chyba na pozwy o znęcanie się nad dziećmi? ) Reszty rzeczy nie pamiętam. Mea culpa. Dodam, że na wszystko miałam... trochę ponad godzinę. Połowy rzeczy nie udało mi się zakupić z następujących przyczyn:
a) nie było w sklepie
b) było, ale drogie okropnie i lekkomyślnie pomyślałam że może gdzie indziej będzie taniej...
c) było, ale ogon kolejkowy jak na mój gust za długi. A w sklepie sam dwutlenek węgla w powietrzu. Mogę ewentualnie postać w kolejce ( aczkolwiek nad wyraz niechętnie ), ale nie zamierzam się udusić.
d) nie wiem, czy było, bo ogon kolejkowy wystawał na ulicę i nie pozwalał nikomu zajrzeć do środka. Q...wa! Jak za komuny!
5. Dotrzeć do domu, wdrapać się z tym papierniczym chłamem 113 schodów ponad poziom parteru.
6. Odgrzać zupę z piątku otrzymaną po wakacjach wraz z dziećmi od babci. Przypomnieć sobie, czy należycie podziękowałam. Zdusić w zarodku kiełkujące wyrzuty sumienia. Z kamienną twarzą okłamać dzieci, że to nie jest ta sama zupa, na którą grymasili w sobotę. Niczym poganiacz niewolników wypchnąć dzieci i cały potrzebny sprzęt z domu. Posiadane 30 minut zapasu czasu minęło.
7. Zawieźć dzieci na trening. Modlitwa do immobilisera, żeby nie zaczął robić fochów teraz ani w ogóle. Wysłuchał po trzeciej próbie. Kochany. Zaparkować pod salą gimnastyczną tak, aby:
a) zmieścić się nie zubożając auta o żadną część. Wierze, ze wszystkie są potrzebne. (Chociaż? Ukradli mi zaślepkę od lusterka, kołpak i zaślepkę od tego czegoś za co trzeba będzie mnie przywiązać do holowania jak immobiliser się wścieknie ... I wciąż jeżdżę... );
b) nie zablokować wyjazdu innym;
c) nie zostać samemu zablokowanym;
e) nie dostać mandatu ( tam wszędzie są zakazy parkowania. O właśnie mi się przypomniało! Mówiłam kiedyś o niepamiętaniu przez mnie opcji podwójnych. Tu mam przykład mojej świetnej i niezawodnej pamięci do opcji np. potrójnych: zakaz parkowania. Pod tym umieszczone są strzałki skierowane: w górę, w dół, albo w górę i dół jednocześnie. Wielu ludzi ( w tym kobiet, tak, bo kobieta to tez człowiek! ) myli te znaki. A ja nie! Ha! Strzałka w górę to początek strefy zakazanej ( czyli za znakiem ), strzałka w dół to koniec ( czyli zakazane to co przed znakiem ) i strzałka dwustronna to przypomnienie, że znajdujesz się pomiędzy tymi dwoma znakami i naprawdę nie wolno ci tu parkować!
Tu ciekawostka: jak dzisiaj pamiętam dzień, kiedy uczyłam się jeździć, chociaż wtedy miałam 17 lat. Mój instruktor, który generalnie miał skojarzenia damsko-męskie powiedział tak: Ta strzałka pod znakiem to jakbyś na faceta patrzyła ( tu wyraziście to zobrazował: zgiął rękę w łokciu, zaciśniętą pięść skierował do góry i powiedział to początek zakazanego, potem poruszał przedramieniem ruchem powszechnie znanym, a naukowo określanym jako frykcyjny – to kontynuacja zakazanego, a następnie obrócił przedramię łokciem do góry oraz zwiotczałą już pięścią na dół i oznajmił: a tutaj już po zakazanym. ). Ten mój instrukor to naprawdę był niezły aparat. Więcej takich porównań miał. :) Książkę można by było napisać! Ale widać skuteczne były, bo primo wszystkie pamiętam, secundo w życiu nie dostałam mandatu. A naprawdę długo już jeżdżę...
8. Znaleźć na drugim końcu miasta, zaraz koło czteropasmowego ronda, dom o numerze 122, tam bowiem zamawia się podręczniki do zerówki. Misja w stylu impossible :
a) jak przy wadzie minus trzy i pół dioptrii przeczytać numery na domach jednorodzinnych jadąc jednocześnie ruchem okrężnym. Mam krótkowzroczność, a nie zeza rozbieżnego. Nie umiem lawirować po skrzyżowaniach i jednocześnie rozglądać się po szczegółach okolicznej architektury.
b) gdzie zaparkować na rondzie? Tego na kursie mnie nie uczyli. A może uczyli, że nie wolno parkować...
c) jak znaleźć numer 122, jak przy bliższych oględzinach okazało się że obok numeru 118 jest 132... ( pochwalę się przebłyskiem inteligencji – polazłam na pocztę i przesłuchałam listonosza! )
d) jak zamówić książki w prywatnym domu zamkniętym na cztery spusty?
Ostatecznie książek nie zamówiłam, ale za to popytałam po dobrych ludziach ( sprzedających garnitury obok w suterenie) i dowiedziałam się, że ( cytuję mniej więcej ): „ten pan owszem handlował książkami, ale jakoś niewyraźnie i jakby pokątnie, w zeszłym miesiącu to chyba się wyprowadził, bo żadne ludzkie oko go od tego czasu nie widziało. Za to policja o niego pytała. Dzielnicowy znaczy się. Ale to przecież policja. Tylko nie taka od morderców ani od kierowców, tylko taka domowa. Ale książki to może on dalej sprzedaje. Ten pan znaczy się, nie dzielnicowy. Dzielnicowy pytał tylko. Tylko przez internet te książki ten pan może sprzedaje. A tutaj już nie.”
No to jak nie, to nie. Zresztą chwała Bogu, jeszcze z jakim kryminalista bym się zadała...
9. Została godzina do końca treningu, pojechałam więc po zakupy spożywcze, skończyły się wakacje, rodzinę trzeba zacząć karmić. Oczywiście zakupy były przyjemne do chwili, gdy przejąwszy prawo własności do nich ( co jak zwykle nastąpiło po uiszczeniu żądanej zapłaty ) musiałam je ze sobą zabrać. Zapomniałam, rozbestwiona wakacyjnym luzem , o proekologicznych działaniach naszych sieci handlowych i nie miałam przy sobie żadnej siatki. W sklepie też nie mieli. Ani do dania, ani do kupienia. Jednorazówki płatne (z racji opatrzenia ceną nazywają się „wielokrotnego użytku”) skończyły się, a bezpłatnych nie ma bo oszczędzamy środowisko.
Tu mała dygresja:
To oczywiście jest nasza cudowna logika: aby oduczyć ludzi marnowania zasobów naturalnych oraz używania nierozkładalnych śmieci należy zastosować terapię wstrząsową. Inaczej nie podziała. Jak jedna baba z drugą zakupiwszy spożywczych dupereli za takie 200 zł będzie musiała ten cały chłam donieść do domu w:
a) rękach ( ma dwie )
b) torebce ( ta która lubi duże torbiszcza-wory jest tutaj wygrana )
c) kieszeniach ( ilość i wielkość należy od stylu ubierania się. Dobry jest fartuch warsztatowy lub odzienie ochronne sprzątaczki )
d) zębach ( ilość w zasadzie nie ma znaczenia, do noszenia czegokolwiek nadają się tylko przednie i to pod warunkiem, że baba nie m odruchu wymiotnego w zetknięciu z ciałem obcym w ustach. Mam koleżankę krawcową, która ma chorobę zawodową – naciąga ją jak trzyma szpilki w wargach. A wiadomo, że każda krawcowa, żeby wziąć miarę, skroić cos itd. Musi umieć trzymać szpilki w ustach... Sopelkiewicz zresztą ma coś takiego z gwoździami. Więc chcąc nie chcąc musi po każdy gwóźdź sięgać gdzieś tam obok, czy niżej - na drabinie akurat pracuje. Niewygodne to i niefachowe, ale co robić!)
e) na raty, ile na raz weźmie, modląc się by reszty jej nie ukradli, zanim po to wróci.
f) wózku dziecięcym ( o ile akurat jest mamą niemowlaka ) - dzieciaka bierze się na jedną rękę ( dobrze jak jest na tyle uprzejme, że się nie kręci ) , zakupy pakuje się na becik, śpiworek czy kocyk i obowiązkowo do kosza lub torby specjalnie do tego w wózku przeznaczonych i dygując obciążony wózek wolną ręką zmierza się slalomem do domu prosząc w duchu niebiosa aby poczekały z deszczem...
-to się nauczy raz na całe życie, że się z domu bez siatki w torebce nie wychodzi. Dlaczego w torebce? Bo jakby szła normalnie, prosto z domu do sklepu naprzeciwko na zakupy, to by se tą siatkę wzięła, głupia nie jest. Ewentualnie by się po nią wróciła. Lepiej się dwa razy przelecieć, niż potem przezywać taki horror.
A jak wyrobi sobie nawyk noszenia ze dwóch siatek w torebce, obok portfela, kluczy i szminki, to już nigdy, robiąc zakupy w pośpiechu, po drodze do szkoły, pracy, itp. nie będzie musiała ich nosić w rękach, kieszeniach, torbie, wózku czy zębach.
Ja, ponieważ miałam samochód, zastosowałam metodę mieszaną „na raty” plus w torebce i na sześć razy udało mi się wszystko umieścić w bagażniku. Sama rozkosz!
10. pojechać odebrać dzieci z treningu. Przy okazji zapłacić za wrzesień. Zaparkować, zważając na wszystkie aspekty wymienione w punkcie 7 od a) do e).
11. Zapchać dzieci pączkiem i soczkiem, przezornie kupionymi wcześniej, aby nie umarły biedactwa z głodu w drodze do domu.
12. Wydrapać się 113 schodów do domu. Wziąć ze sobą mięso, wędliny, warzywa, masło, mleko, jajka, jedna wodę mineralną – a więc tylko to, co niezbędne, bo potrzebne już oraz to, co może szlag trafić w samochodzie. Czyli jakieś 20 kg. Oczywiście w rękach, torebce, zębach...
Wszystkie powyższe punkty lepiej lub gorzej wykonałam i o 20 – tej uchetana, spocona jak mysz pod miotłą stanęłam w progu własnego domu. Tam, w kuchni już , nie w progu, nakarmiłam dzieci, zwierzę domowe oraz siebie. Potem rozejrzałam się i zobaczyłam ogrom pracy jaki mnie jeszcze czeka: sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie. Coś we mnie pękło i powiedziałam: dość! Nie mam siły! Męża wysłałam po resztę zakupów do auta, dzieci do mycia, po czym zostawiwszy to całe pobojowisko nietknięte poszłam o 21 spać.
Widać mój organizm rozbestwił się przez wakacje i taki „normalny” szkolno-domowo-zawodowy tryb przyspieszony wydał mu się zbyt intensywny. Czas nad tym popracować, bo wakacje dopiero za 10 miesięcy. Minus 1 dzień. :)
Ciekawe kiedy będę zajmować się budową? Może w weekendy?
Jutro w ramach rozrywki mam zebranie rodziców... Prace domowe wiszą drugi dzień...