17 lipca 2008 r.
Huuurrrraaaa! Roboty wreszcie ruszyły!
Najpierw, ku pamięci powklejam fotki naszej, dziewiczej jeszcze dzialeczki. Bo to se już ne vrati!
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/4/6/8/34983628_d.jpg
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/8/7/7/34983727_d.jpg
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/1/9/7/34983629_d.jpg
Jak sobie człowiek sam wszystkiego nie zorganizuje... Umówiłam koparkowego, wzięłam urlop, męża, gumowce i pojechaliśmy na działkę. Co prawda od kilku dni cały czas padało i jest mokro, ale dosyć tego! Nie będzie mi tu jakieś głupie i kapryśne lato kłód pod nogi rzucało! Ha!
Raniutko wdziałam na siebie dwie pary skarpet, portki robocze, koszulkę, sweter, polar i wiatrówkę, a na nogi kalosze, które kiedyś dawno dawno temu dostałam w jako suvenir od fabryki zwiedzanej podczas pobytu na kolonii w Niemieckiej Republice Demokratycznej.... Od piętnastego roku życia nie chodziłam w nich wcale, bo kalosze mają jadowity różowy kolor , ale teraz, na budowę, będą jak znalazł! :) Ostały się dzięki mojej mamie, która, od kiedy ma dom, niczego nie wyrzuca... Zresztą sama używała tych kaloszy do prac w ogrodzie, bo boi się żmij zygzakowatych, czających się w okolicznych chaszczach. Może ten jadowity kolor miał te gady skutecznie odstraszać? Fakt faktem, że socjalistyczna produkcja była bardzo porządna, bo od 1986 roku (kiedy to rzeczone kalosze zostały wyprodukowane) minęło ładnych parę latek, a guma nadal jest jędrna i gładka, kolor zaś nie stracił ani deko na intensywności ( hmm... nie wiem czym mierzy się intensywność koloru? Bitami, pikselami, omami? Eeee... Omamy to chyba mam ja! Pamięciowe tak jakby! Piksele to zdaje się coś z rozdzielczością związane. Kurcze zaś szkolne braki mi wyłażą... O ! to by mogła być przestroga dla nieletnich: uczyć się, nie chodzić na wagary drogie dzieci! Całe życie, a w czasie szkoły zwłaszcza, byłam święcie przekonana, że mi matematyka ani fizyka w życiu potrzebne nie będą! Jak widać, w życiu ... się tak nie pomyliłam... No dobra, bo zboczyłam trochę z tematu – wracajmy do kaloszy. Po tylu latach jak nowe! No szok po prostu!
moje "różowiaki" w pełnej krasie:
http://www.superfoto.pl//zdjecia/foto/r/1/8/7/38154631_d.jpg
Mężusiowi po drodze kupiliśmy w Castoramie piękne zielone gumiaki, w stylu „pogromca lasów” czy coś takiego, jednak jestem święcie przekonana, że padną one wcześniej niż moje enerdowskie „różowiaki”. To chyba jest takie moje ślepe szczęście związane z żarówiastymi kolorami. Miałam kiedyś baaaardzo dłuuugo takie jaskrawożółte cienkie rajstopy... Dobra., dobra... Dość dygresji! Wracam do tematu budowy.
Koparkowy, który, jak się potem okazało, był mistrzem kopania ( dlatego odtąd będę nazywać go Mistrzuniem ) zaczął ściągać humus spod fundamentów.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/4/9/8/34983724_d.jpg
Popracował godzinę, odebrał telefon i... powiedział, że mu sprawa rodzinna wyskoczyła, przeprasza nas, ale musi jechać. Mąż odwiózł go, bo koparka została na placu boju. Z uwagi na fakt, że nie wiadomo było, czy da radę jeszcze wrócić, czy nie – zmuszeni byliśmy czekać... Pojechaliśmy, dla zabicia czasu, szukać fajnych hurtowni i składów kruszywa. Zresztą, te wcześniej upatrzone firmy dały małą plamę.
Znaleźliśmy niedużą hurtownię, dziewięć kilometrów od nas, miła obsługa, dobre ceny, jedynie transport płatny osobno. 70 zł za auto ( 10 palet ) i 40 dopłaty za HDS. Ale za to można brać na wuzetkę, dobierać po trochu i oddać jak co zostanie. Musimy to przemyśleć. Bo owszem, wygodnie, ale czy w sumie nie wyjdzie to za drogo? Ale z drugiej strony coś za coś...
Do tego skład kruszyw – jakieś sześć kilometrów od nas. Miła pani, która słysząc, że skaczemy sobie z mężem do gardeł próbując zdecydować czym utwardzić podjazd dla ciężarówek (że to fajne ale drogo, to tanio, ale dziadostwo, nie tyle, bo za dużo, czy wręcz przeciwnie - za mało, bo wszystko „wsiąknie” w ziemię) – zawołała nas i poprosiła o rolę „rozjemcy”. Wypytała co i jak, zaproponowała kamienie z wykopów z kopalni, które daje się pod budowę dróg, doradziła na ile podkopać, wytłumaczyła jak zmierzyć potrzebną kubaturę, dała cennik, numer telefonu i pogodzonych odesłała na działkę. Głupio mi było jak fiks , zaczęłam ja strasznie przepraszać, co ona skwitowała z pobłażliwym uśmiechem: „nie ma sprawy, początki zawsze są trudne”. No anioł po prostu!
Wróciliśmy i zajęliśmy się tłuczeniem pustaków na podłogę do garażu. Dostaliśmy je od sąsiada. :) Uchetałam się jak dzika! Dla faceta walenie młotkiem w kamienie to może normalna rzecz, zdyszy się zaledwie. Dla mnie, targanie ich w rękawiczkach na miejsce tłuczenia i szuflowanie łopata drobnicy to heroiczny wysiłek! Do tego kapryśna aura zmieniła nam się o 180 stopni i żar lał się z nieba, a nam pot po plecach. Rozebrałam się do koszulki, zdjęłam jedną parę skarpet, ale na bosaka latać przecież nie będę po gruzie i błocie. Choćby i suchym... W moich „różowiakach” stopniowo zaczęło mi ...chlupać. Efekt? Gotowa podłoga w garażu :) , „budowlana” opalenizna ( czoło, nos, ramiona i kark) , pęcherze na stopach i dłoniach oraz cudowne poczucie dobrze wykonanej pracy! ( Swoją drogą wiem już dlaczego siłę roboczą tak czuć z daleka... )
Acha i tablicę informacyjną zamontowaliśmy sobie. Jeśli dotąd we wsi nie wszyscy wiedzieli „kto my są”, to teraz już wiedzą. Sopelkiewicz wyprodukował z kantówek taki specjalny stojak. Może nie za piękny, ale w końcu to plac budowy jest, a nie muzeum rękodzieła ludowego.
Tak minęło pięć godzin nieobecności operatora koparki. Potem Mistrzunio zadzwonił, że kryzys zażegnany i jeśli chcemy to on może dalej kopać. No pewnie, że chcieliśmy. Sopelkiewicz go przywiózł i Mistrzunio zaraz wziął się do pracy. Kopał, aż furczało!
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/6/7/9/34983731_d.jpg
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/3/4/3/34983733_d.jpg
My pomierzyliśmy, zadzwoniliśmy, że potrzebujemy jakieś 12 m3, ale nie na następny dzień, jak to przewiduje ustalona jest na składzie kolejka, tylko od razu. Powiedziała, że to będzie 20 ton – dwa samochody po 60 zł za kurs i 34 zł za tonę i że oddzwoni jak znajdzie transport.
Nie minęła godzina jak na horyzoncie pojawiła się ciężarówka z 14 tonami kamienia dla nas! Bez telefonów i zawracania gitary! Pan zgrabnie wykręcił na naszej dróżce i pod okiem Mistrzunia zrzucił wszystko w odpowiednim miejscu.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/2/5/8/34983734_d.jpg
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/8/1/1/34983939_d.jpg
Mąż zadzwonił do Pani ze składu z pytaniem ile się należy. Należało się 550 zł. Daliśmy panu od kamienia, zrezygnowaliśmy chwilowo z drugiej ciężarówki i do widzenia. Fakturę odbierzemy sobie przy okazji. Ha! To rozumiem! Aż miło robić interesy!
Mistrzunio usunął humus z podjazdu, rozwlókł tam ładnie kamień i ubił to łyżką. Na gotowo. Dziwne, ale cały kupiony kamień tam wlazł. Całe 14 ton na jeden mały podjazd??! Cokolwiek zdziwiłam się. Zdaje się, że muszę zacząć się oswajać z tymi budowlanymi osobliwościami...
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/3/8/0/34983940_d.jpg
Potem wzięliśmy się za ukształtowanie terenu. Mistrzunio wyrównał nam garb w rogu działki. Jakieś 1,5 m różnicy poziomu. Teraz od strony drogi mamy płaski równy poziom. Można stawiać płot. Super! :)
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/6/0/2/34983949_d.jpg
Nie wiem, jak on to zrobił, bo w pewnym momencie zakopany był z każdej strony z tej wywalonej ziemi, a na koniec wszystko było równo i ładnie. Zjadł tę ziemię czy co?
No, trochę daliśmy sąsiadowi, bo ten chciał sobie skarpę wyrównać. Mistrzunio mu to zrzucił, mąż pomógł rozplantować.
Wiadomo. „Stosunki z sąsiadami są bezcenne. Za wszystko inne zapłacisz kartą...”
Przy okazji Mistrzunio załadował sąsiada na szuflę i fru do góry, żeby ten obciął takie wielkie gałęzie na dębie, które by nam zasłaniały popołudniowe słoneczko na tarasie. :)
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/9/4/0/34983943_d.jpg
Swoją drogą ma sąsiad jaja, nie powiem, chyba bym się zes...skichała ze strachu, gdybym miała wleźć na takie ustrojstwo. A gościu po sześćdziesiątce luzik. Dawaj - jedzie piłą spalinową na wysokości.
Teraz muszę tu publicznie pochwalić naszego koparkowego.
Naprawdę Mistrzunio! Chłop porządny, znający się na swojej robocie jak mało kto.
Liczy za godzinę pracy, ale odkąd wrócił do nas – przez kolejnych pięć godzin, aż do zmierzchu, dwa razy tylko wysiadł z koparki. Po co? Żeby coś przy łyżce i spychaczu poprawić. Zero przerw. Nie jadł. Pił kopiąc. Pocił się zapewne z uprzejmości, żeby nie tracić czasu i nie wychodzić na oddanie moczu. No szok po prostu!
Zrył nam działkę wzdłuż i wszerz, kumaty jak rzadko, sam ma doświadczenie i fajne pomysły, podpowiedział nam kilka fajnych rozwiązań. Jak rył górkę, to rozprowadził wszystko równo. Ale korzenie różnych pierwotnych drzew i chaszczy powyrywał i odłożył na bok. Jak ściągał humus, to sam z siebie odwoził na dwie górki – jedną – z czystą dobrą ziemią do wykończenia ogrodu po budowie:
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/2/4/4/34983948_d.jpg
i na drugą – z gorszą ziemią z kamieniami z podjazdu, a i nawet to „przesiewał” łyżką jak w durszlaku i wybierał co większe kamienie, żeby zostały do utwardzenia podjazdu:
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/p/4/6/1/34983726_d.jpg
Najgorszą ziemię, z okolic rowu, zmieszaną z podziabanymi korzeniami dal na skarpę. No niesamowity po prostu! Jak ściągał humus na wytyczonym placu pod budynek, to na centymetry spychaczem mijał paliki geodety, a żadnego nie naruszył! Sopelkiewicz powiedział, że on osobowym autem nie umiałby tak na milimetry manewrować – pchać, cofać, skręcać, na skarpę, do dziury. Kurcze! Nie wiem czy mnie na rowerze by to chociaż wyszło! No, może autem do przodu jeszcze, ale do tyłu! Nigdy w życiu! ( tu mała dygresja: odkąd zmieniłam samochód, jakoś dziwnie mi się cofa. Jak jadę po prostej drodze tyłem, to mi ta jazda jakoś slalomem wychodzi... No, ale podobno niektóre kobiety tak mają...)
Jak już wszystko było zrównane, wykopane, wygładzone, usypane i w ogóle – ogłosił fajrant. Policzył godzinę ranę i pięć po południu razy 80 zł za godzinę, jak umówione. Razem 480. Nawet nie chciał dwóch dych napiwku, do okrągłej sumy. Uparłam się. Stwierdził, że zaliczy to na poczet przyszłych robót. No szok! Znowu! Same miłe "rozczarowania"!
Umówiliśmy się na wtorek na kopanie ławic. I na środę na kopanie studni. 150 zł za metr i 150 zł za całość roboty dla pomagiera. Do tego umówił nas na sobotę z jakimś słynnym magikiem od szukania wody. Sama chciałam, bo jeden magik to dla mnie za mało. Niech dla spokojności mojej duszy przyjdzie drugi i zobaczymy, czy mu ta woda wyjdzie w tym samym miejscu, co poprzedniemu... Sąsiadowi tydzień temu kopali i już na 6 metrach znaleźli wodę! Też bym tak chciała! Och!
Tak więc oficjalnie dzień ogłaszam jako baaardzo owocny i udany!
PS. Jak się położyłam spać, to po zamknięciu oczu cały czas widziałam tylko zrytą ziemię, korzenie, kamienie i rowy. I w uszach jakby mi warczało... Oczywiście musiałam podzielić się tym spostrzeżeniem z moim mężusiem ( akurat leżał obok ). Na to on stwierdził: „Nie ma się co martwić. To chyba musi być normalne. Bo ja mam to samo...”