Dziennik Budowy Pewnej Szalonej Rodziny
czyli: lepiej się zużyć niż zardzewieć...
OK. Nie mam już żadnych wymówek... Czas założyć dziennik i starać się w nim systematycznie skrobać
Uprzedzam, że w tym poście nie ma wątków budowlanych ( będą, mam nadzieję, w następnych wraz z postępem prac ). Teraz zamierzam odpracować wątek osobisty, bo cóż to byłby za dziennik ( choćby i budowy ), gdyby nie byłoby w nim genezy?
Niniejszym uroczyście oświadczam, że będąc w pełni władz fizycznych ( do czasu, heheh :) ) oraz umysłowych , przystąpiłam wraz z moją skołowaną ( przeze mnie ) rodziną do przedsięwzięcia pod tytułem "Zbudujmy sobie przytulne gniazdko" ( niektórzy "życzliwi" podpowiadają, by odczytywać to jako: "Naróbmy się jak dzikie woły, zrujnujmy się, doprowadźmy nawzajem do białej gorączki i w końcu rozwiedźmy się" - hmmm.... może coś w tym jest, bo moja przyjaciółka na wieść, że chcę się budować, z niezmiernym zdumieniem spytała: "Co Ci dziewczyno odbiło? Jak chcesz, żeby Sopel się z Tobą rozwiódł, to przestań mu gotować, albo co, po co zaraz wymyślać takie karkołomne przedsięwzięcia??? Zawsze byłaś nietypowa, ale to chyba przesada... " )
Tak, czy inaczej, przepadło, po ptokach - jak mówią górale, kości zostały rzucone i takie tam... projekt kupiony, człowiek do różnych moich architektonicznych fanaberii zatrudniony, uzgodnienia porobione...
Machina ruszyła! ( uprzejmie i nie całkiem dobrowolnie informuję, że prezentowane w tym "dziele" emotikony o zabarwieniu optymistycznym przypisuję swoim i tylko swoim emocjom. Sopel - współinwestor, a zarazem częściowy wykonawca robót póki co czarno wszystko widzi i życzy sobie swoje stanowisko oznaczyć jakoś tak: Powiedział, że będzie jak odbierzemy budowę, a on nadal będzie w średnim wieku, bez potrzeby pobierania zasiłku i zakupu wózka inwalidzkiego.
Spoko, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby prędzej zmienił nastawienie! Na resztę nie mam wpływu, więc po co martwić się na zapas? Trzeba być dobrej myśli!
Dobra, po tym cokolwiek przydługawym wstępie, dla porządku kilka słów o nas i skąd to całe zamieszanie:
nasza rodzinka to:
mąż, zwany Soplkiewiczem
ja, czyli żona
Soplęta czyli potomstwo w liczbie dwojga sztuk, po sztuce z każdej, znanej na ziemi, płci
No, to my, witamy serdecznie wszystkich, którzy zaszczycą nas lekturą moich wypocin.Komentarze mile widziane, niedługo (tzn. jak się nauczę ) będzie tu poniżej taki ładny link do : "komentarze" :)
A teraz o czynnikach sprawczych przedsięwzięcia:
Po pierwsze:
Mieszkamy w centrum naszego City, rzut beretem do pracy, szkoły, przedszkola, znajomych, knajpy, kina, itp. 70 m2 powierzchni mieszkalnej świeżo wyremontowanej przystosowanej do potrzeb 4-osobowej rodziny. Z okien mamy piękny widok nad dachami starówki naszego miasta, w tle góry...
Po drugie:
Mamy też uroczą działeczkę pod lasem, w maleńkiej wsi dwadzieścia kilometrów od centrum miasta... No i mi się ta działeczka marnowała... No bo jak to tak, jakoś niegospodarnie i wogóle, mieć działkę i ani na niej nie uprawiać powiedzmy kukurydzy, albo ziemników ani nie używać jej w celach mieszkalnych? Nic pośredniego pomiędzy tym nie przyszło mi do głowy...
Po trzecie:
Od wielu lat, hobbystycznie, jestem maniaczką na tle projektów domów. Fioł polega na tym, że oglądam je sobie, rysuję, zmieniam, wymyślam "udogodnienia" przy założeniu, że to mój hipotetyczny dom...
Po czwarte:
W 2007 roku coś się stało rynkowi nieruchomości - zgłupieli wszyscy doszczętnie chyba i wywindowali ceny mieszkań jakby to było centrum Brukseli prawie... za tym poszedł szał na budowanie, no rozsądnie, lepiej pewnie zbudować dom, niż za te same pieniądze kupić mieszkanie do remontu, no ale za tym poszły ceny materiałów budowlanych. Producenci odrzucili wszystkie krępujące zasady i dali upust swojej pazerności. I nikt mi nie wmówi, że w ciągu jednej ( łagodnej ) zimy tak strasznie podrożały koszty wydobycia gliny, jakichś rud żelaza, piasku, żwiru itp. W złoto i brylanty może bym uwierzyła, ale nie w błoto, czy żwir z rzeki....
Po piąte:
W 2008 roku tanie kredyty mieszkaniowe wzięły przykład z materiałów budowlanych i przestały być takie tanie. Również przestają być tak łatwo dostępne...
Wniosek:
?
Sam się nasuwa: musiałam, po prostu m u s i a ł a m podjąć to wyzwanie!
Wybudować się PRZED boomem budowlanym? Oczywiście, ale to takie... przewidywalne.
Wziąć tani kredyt rok temu? hmmm, to takie ....zdroworozsądkowe....
Mieszkać wygodnie w centrum, a w weekendy kosić trawę na działce? Nuuuda i konformizm...
Oto wyzwanie!: zrezygnować z wygodnictwa, podjąć wyzwanie, zadłużyć się do granic rozsądku, ale dom postawić. To jest coś!!!! Ha!!! ( ktoś normalny powiedziałby, że jest to po prostu SKRAJNA GŁUPOTA , ale co mi tam, póki co głupota nie jest jeszcze karalna w tym kraju (słyszę zza ramienia: "a szkoda" ). Czy ja muszę być normalna??? Otóż nie! I w zasadzie prawie każdy, kto tu pisze na tym forum o przystąpieniu do budowy musi mieć podobne do moich symptomy... jestem wśród swoich i liczę na brak krytyki w tej kwestii
Ponieważ w milczeniu ani cierpienie, ani radowanie się jakoś mi nie wychodzi - podzieliłam się swoim pomysłem z rodziną... i zarazili się. Może im się choroba jakoś bardziej zachowawczo niż mnie objawia, ale skutek jest! Decyzja: budujemy!
Z tysięcy projektów odrzucone zostały dawno temu projekty domów dużych.
Z trzech powodów: za drogie w budowie, za drogie w utrzymaniu i kto tam będzie u licha sprzątał??? ( ja jestem w tej kwestii, i pewnie tylko w tej, heheheh , jednostka pragmatyczna i staram się sobie życie - czytaj prowadzenie domu – ułatwiać, a nie utrudniać. Życie jako takie, zdaje się, że doskonale sobie właśnie utrudniam.
Do rzeczy:
Ze względu na finanse dom ma być jak najmniejszy, ale musi być "wszystkomający", więc absolutne minimum to:
Na parterze:
1. wiatrołap taki, żeby można było się zmieścić z dziećmi, siatką z zakupami, zabłoconymi buciskami i mokrym parasolem. Co najmniej szafa na buty. Druga na kurtki mile widziana.
2. Kuchnia lub kuchnio-jadalnia ze stołem + 4 krzesła i spiżarką z oknem ( teraz mam bez okna i jest to cokolwiek porażka. Brak spiżarki wykluczam! )
3. Salon nie musi być duży, ale potrzebuję przestrzeni - otwarty na jadalnię na przykład, hol, trzydrzwiowe okno balkonowe plus dwa okna z dwóch stron świata. Nie cierpię ciemnych nor! Kwiatki hoduję. W sporej ilości.
4. Pokój, nie musi być duży, byleby awaryjnie podwójne łóżko i szafa weszły. Jakby co. Tymczasem pomieszczenie na biurko, regały z książkami, fotoalbumy, kufry ze "skarbami" z czasów szkoły i całe komputerowe ustrojstwo. Nie chcę tego ani w salonie ani w sypialni! (Wypraszam sobie udzielania porad typu: "dlaczego tego po prostu nie wyrzucisz?" Lubię i trzymam. )
5. Łazienka, może być rozmiar blokowy, kabina + wc, wystarczy. Mąż się kapie rano n a d o l e, ja śpię na górze. I na odwrót. ( Niech nikt mi nie wmawia, że sypialnia rodziców z prywatną łazienką z wejściem z sypialni to udogodnienie i luksus jakiś. Chyba, że kąpią się w niej rano równocześnie. Albo jedno z nich tabletki nasenne zażywa. Mocne. )
6. Pomieszczenie gospodarcze. Z kominem. Duże. takie, żeby się klamoty wszelkie zmieściły oraz żeby "jakby co" kotłownię na paliwo stałe z tego zrobić.
7. Garaż niekoniecznie, w małym domu się już nie zmieści - a najlepszy byłby na dwa auta (no, jedno auto i jednego trupa . ) Może być wolnostojący albo wiata.
Góra:
3 sypialnie, mniej więcej takie same kształtem i rozmiarem, co by się użytkownicy ( mali ) nie kłócili "kto ma lepszy pokój".
I łazienka. Z wanną wc, bidetem i umywalką. A także pralką i miejscem na suszarki na pranie.
( z doświadczenia wiem, że im bliżej pralka i suszarka zlokalizowane są szaf w sypialniach, tym większa szansa, że czyste ciuchy trafia szybko na półki. Pralnia na parterze to, w moim przypadku, porażka! )
Może być stryszek na mało lub sezonowo używane rzeczy typu choinka, narty, sanki. Albo schowek. Tu nie się nie upieram. Chociaż, może schowek? Duża jestem, ale niekoniecznie wzwyż. Łatwiej schylić się do schowka niż balansować na drabinie z rękami w nieznanej przestrzeni nad głową?
I jak najmniej schodów. Tylko na górę do części nocnej. Dzieci niech sobie po schodach biegają, mnie wystarczy dwa razy dziennie. Rano i wieczór. Dość! Prawie całe życie mieszkałam na najwyższym piętrze w bloku. Bez windy. Teraz mam 113 schodów. Wystarczy mi tego wspinania się jeszcze na kolejną inkarnację .
No to tyle. Przypominam uprzejmie, że domek nadal ma być mały! :) Im mniejszy tym lepiej. :)
Z wymagań architektonicznych:
Prosta i symetryczna bryła budynku. Jeśli nie prosta, to przynajmniej symetryczna. Tak lubię. :)
Dach dwu lub czterospadowy, możliwie jak najprostszy, bez zbytnich udziwnień. Ok, podobają mi się gible i takie tam, ale są drogie i czasem, źle wykonane, bardzo uciążliwe w użytkowaniu ( jakieś mostki termiczne, nieszczelności w okuciach dachowych, pierońsko drogie "kosze"... )
Kominy mogą być duże, ale maksymalnie dwa. Nie podoba mi się dach najeżony kominami. Poza tym, jak z giblami: im więcej kominów, tym więcej obróbek blacharskich itp. Miałam już cieknący dach i więcej nie chcę!!!
To samo zresztą jest z ryzalitami i balkonami. Ładna rzecz, ale dla mnie czynnik ryzyka. Ja wiem, że każdy powie, że nie będą cieknąć, jak się je porządnie zrobi. Ale ja widziałam porządnie zrobione, które się wściekły i ciekły. Może tylko ja mam takiego pecha? Nie będę ryzykować.
Jedyne, co bym chciała to okna dachowe. Nigdy nie miałam, a straaaaasznie mi się podobają. I dają dużo światła. ( I hajcu latem... ale cóż... nie ma róży bez kolców :) ) Więc chcę je mieć. Najwyżej kiedyś zmienię zdanie... mówią, że tylko krowa nie zmienia poglądów...
Zadaszony taras. W świetle budynku lub dobudowany do bryły. Świetnie wyglądają w sklepie i katalogach meble ogrodowe z egzotycznego drewna, z zapraszająco ułożonymi poduchami... Tylko, że ja widziałam właścicieli tych mebli: jedni, na widok deszczowej chmurki, z obłędem w oczach i rozwianym włosem zbierali wszystko ze stołu i siedzeń do domu, meble nakrywając folią. Goście pomagali jak mogli. Drudzy, byli wyluzowani, goście ze szklankami w dłoni chronili się przed deszczem w salonie, czasem ktoś wziął pod pachę sałatkę, reszta przyjęcia "pływała". Potem się "suszyła" przez kilka dni. Po roku meble przestały być ładne. Ja jestem typem tych pierwszych opisanych ludzi. Pewnie też bym latała. Z włosem i okiem. Nie chce mi się. Taras ma być zadaszony. Przynajmniej trochę.
Biorąc pod uwagę powyższe wybraliśmy kilka projektów.
Pierwsze miejsce zajął pewien dom, który od paru lat staaaasznie mi się podoba. Faworyt po prostu. Nazywa się Saturn.
Tu ku pamięci wkleję ( kiedyś... ) link do tego projektu.
Jest po prostu Ślicznościowy.
Tylko odpadł w przedbiegach, zaraz po tym jak zobaczyłam kosztorys. Kredyt spłaciłabym chyba w wieku lat osiemdziesięciu. Zresztą tylu nie dożyję. Poza tym jaki bank da nam taki kredyt?
Zresztą dom ma gible, balkony i ryzalit. Hm...to ma sens. Jak by było mnie na niego stać, to byłoby mnie również stać na cudowne wykonanie tych bajerów. Albo ich naprawianie...
Zaraz po nim był jeden fajny domek z Muratora. Kto chce niech popatrzy sobie na Skrzata. Malutki, wszystkomający. Ale jury w osobie mojego mężusia go odrzucił, bo się mu dach czterospadowy 30 stopni nie podobał. Tłumaczyłam mu, jak komu dobremu, że to w rzeczywistości fajnie wygląda, ale on się zaparł przednimi i zadnimi łapami.
Jeszcze fajniejszy, jeśli chodzi o wnętrze był Barwny. Ale i większy. Zresztą nie było o czym gadać, bo Sopel nie chciał wogóle patrzeć na projekty Muratora. Zwłaszcza o prostych czterospadowych dachach. Jeszcze zawahaliśmy się przy Niewielkim, ale primo wcale, zwłaszcza kosztowo, nie był "niewielki", a secundo, jak dla mnie okna za małe i wogóle taki niewszystkomający.
Potem długo długo nie było nic. Ten ma fajny środek, ale za duży metraż, ten ładny, ale kuchnia jak w kampingu, ten super, ale nie ma łazienki na dole i tak to szło. Kto tu czyta, zna pewnie te rozterki z autopsji. :)
Zaczęliśmy szukać małych dwuspadowców. Problem z nimi był taki, ze przy takim programie użytkowym, jaki chciałam na parterze, na górze wychodziły minimum cztery pokoje. Po co mi tyle???? Aż tak rozmnażać się nie zamierzam.
Potem, zdaje się, że pokłóciliśmy się rzetelnie. Stanęło na tym, że zaczęłam szukać domku letniskowego. Kanadyjczyka. Ceny okazały się z kosmosu, jak za takie coś. Tyle samo wyszedłby mały murowany domek.
Więc przyjrzałam się Cyrkonowi. A propos - domek Kriskera jest po prostu śliczny! Sopel jak zobaczył fotki z budowy orzekł, że mu się podoba. (Nie będę cytować co powiedział, gdy najpierw pokazałam mu projekt w katalogu. Nie używa się takich słów publicznie.) No ok, on nie ma takiej wyobraźni jak ja. Ale, chcąc być uczciwa, muszę dodać: a ja nie mam jego zdolności wykonawczych. Ja mogę stworzyć wizję apartamentu w walącej się stodole, ale tylko małżonek "swoimi ręcami" :) może tę stodołę w moją wizję przemienić. I chwała mu za to!
Jak tak czytałam wątek Kriskera wpadłam na "w kasię", która po pewnych perypetiach zabrała się za...Skrzata! O rany!!!! Toż to właśnie jest to! - pomyślałam. Z nieukrywanym triumfem (tryumfem? ) zaprezentowałam mężusiowi fotki domku Kasi i... ALLELUJA!!!!!! Powiedział: no, no! Super!
Zauważyłam, że Kasia fajne zmiany wprowadziła w rozkładzie swojego domku.
Środkiem przypominał Barwnego, ale gabaryty miał Skrzata. Zresztą są to prawie takie same projekty. Oświadczam wszem i wobec, że pewna Kasia jest genialna!
Sopel powiedział jeszcze, żeby po prostu zbudować Barwnego, nie bawić się w żadne "przeróbki" ( zdaje się, że on nie przepada za moimi napadami inwencji twórczej... ), ale zdecydowałam, że pomysł Kasi jest genialny i tego trzeba się trzymać! :) Barwny jest większy, a każdy metr to kilka tysięcy więcej. Zwłaszcza, gdy się ich nie ma... A poza tym jest o metr wyższy od Skrzata. Inny kąt nachylenia dachu. Obejrzałam sobie w realu dom z czterospadowym dachem o takim kacie nachylenia i stwierdziłam, że mi się nie podoba! Za ciężka czapa się robi na takim małym domku. Jak dla mnie. Może się to komuś podoba. Proszę bardzo. Mnie nie musi.
W międzyczasie obczaiłam jeszcze, że jesteśmy z Kasią sąsiadkami :) - kurcze naprawdę mały ten świat!!!! ) Z "pewną dozą nieśmiałości" napisałam do niej PW, co by poradzić się w tym i owym. Aby pomogła mi rozwiać takie, czy inne wątpliwości. I wiecie co? ZGODZIŁA SIĘ! a DO TEGO zaprosiła nas na swoją budowę!!! Przemiła, przekochana i przecudowna osoba! A dom? Po prostu CUDEŃKO!!!! Zakochałam się w nim na amen zanim wysiadłam z auta!!!! Po prostu piękny ślicznościowiec!!!! W środku akurat taki jakiego potrzebujemy!!!! Po prostu PERFECT! Choć mieliśmy już mapy, projektanta adaptacji zmian i wydruk projektu z internetu, jeszcze do tej chwili wstrzymywałam się z zakupem projektu. Możliwości bowiem były tylko dwie: albo dom będzie miał coś co mnie odrzuci, albo zakocham się w nim bez pamięci.
Nastąpiło to drugie!!!
W następny roboczy dzień poleciałam kupić projekt!
Hurrra!!!!! Okropnie się cieszę!!!! Zresztą co tam ja, najważniejsze, że mąż się przekonał!!!!!! I wieeeeeelka w tym zasługa Kasi!!!!!!
Kasiu! Bardzo bardzo bardzo Ci dziękuję! Jesteś nieoceniona!!!!
A ja muszę uzbroić się w cierpliwość, optymizm i mocne nerwy.
Mam dziwne wrażenie, że zaczyna się jazda bez trzymanki...
I tak...kto dotąd dobrnął wie już, że będziemy budować Skrzata. Co będzie dalej - czas pokaże. Staram się być dobrej myśli i nie martwić na zapas.
Wkrótce napiszę o formalnościach, które powoli mają się już końcowi ( we wtorek mamy składać wniosek ). W międzyczasie postaram się nauczyć wklejać zdjęcia
pozdrowionka