Z racji zastoju prac papierowych siegne pamiecia w przeszlosc... czyli jak szukalismy dzialki.
Idea zamieszkania we wlasnym domu zrodzila sie w naszych glowach dosc nagle i bez wczesniejszego uprzedzenia. Dzien przed sylwestrem 2006 roku postanowilismy udac sie na rozeznanie terenu. Poniewaz od kilku lat mieszkamy w dosc spokojnej dzielnicy (tyle, ze w bloku), wybralismy sie do oklicznych, dosc prestizowych dzielnic w tej samej czesci miasta. Poczatkowo chcielismy kupic dom od developera, ale porazila nas cena za male domki z mikroskopijnymi dzialeczkami.
Wtedy wlasnie zaczelismy szukac dzialki. Zwiedzilismy chyba kilkadziesiat roznych, prostokatnych, kwadratowych, wieloksztaltnych, przy torach, pod lasem, wsrod domow... I nic nas nie porazilo a w dodatku kazda z tych dzialek, poza astronomiczna cena, miala jeszcze dodatkowe wady - a to pociag, a to daleko od szkoly, a to szkody gornicze IV kategorii...
Za to w czasie poszukiwan znalezlismy poza wszelkimi ofertami biur nieruchomosci dzialke, ktora nam sie spodobala.
Jednak Wlascicielka, starsza pani, miala juz kupca na swoje dzialki. Chcial co prawda je na nowo podzielic (3 dzialki po jakies 500-800 m2 i do tego nieksztaltne).
Temat zostawilismy wiec i szukalismy dalej. Bezowocnie.
Ktoregos dnia, tak pol roku pozniej, bedac w okolicy, zobaczylismy, ze na tamtych nieksztaltnych dzialkach nic sie nie dzieje. Postanowilsmy udac sie ponownie do Wlascicielki. Okazalo sie, ze w zasadzie dzialki sa znow na sprzedaz, a nawet sa juz w ofercie jakiegos biura i wrzucone w Gratke. Zdeklarowalismy sie w zasadzie od razu, tym bardziej, ze cena nie byla az tak wygorowana, na dwie z trzech dzialek (na trzecia juz nie bylo kasy, a poza tym wyszloby 2000m2, czyli troche duzo).
I tak podpisalismu umowe przedwstepna.