Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    77
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    183

Entries in this blog

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Piątek - 15 kwietnia 2005r.

 

 


Pojechałem od rana na działkę aby troche popracować i uporządkowac po tym etapie.

 


Beton na chudziak mieli przywieźć około 11:00. łądnie rozgarnąłem piach który podczas zasypywania fundamentów nasypał się na folie, które porozkładałem wcześniej aby nie wsypał się między ściany a styropian. Wyrównałęm trochę teren. Ładnie to teraz wygląda. No i czekam sobie na beton i majstra do zalania chudziaka. Około 10:30 majster do mnie dzwoni, że dzwonili do niego z betoniarni i nie zdążą na 11:00 - maja byc około 13:00. Trochę mnie to zasmuciło ale cóż robic trzeba czekać dalej. W między czasie pojechałem do "swojego" składu umówić się na kolejne dostawy towaru. Dokupiłem folię do izolacji poziomej, zamówiłem cegłę na kominy, kupiłem sobie młotek - taki co to jest z jednej strony młotek a z drugiej takie widełki do wyciągania gwoździ . Parę jeszcze innych spraw załatwiłem ale około 14:30 już się zacząłem złościć - nie tylko, ż enie ma ani betonu ani majstra to nawet nikt nie raczył do mnie zadzwonić. Wkurzyłem się, bo gdybym wiedział, że przyjadą o 15:00 to bym sobie inaczej dzień zaplanował - miałem parę spraw do załatwienia - a nie przesiedział cały dzień na działce na siłę szukając sobie zajęcia w oczekiwaniu na beton.

 


Już mnie zaczęło ponosić i zamierzałem zadzwonić do betoniarni i powiedziec im co o tym myślę, nie tylko o spóźnieniu ale również o niepoważnym traktowaniu klienta. Do mnie nikt nie raczył zadzwonić a do majstra dzwonili i z nim ustalali godziny - to zaraz kto tu wkońcu kupuje i płaci za beton - majster czy ja.

 


Ale w tej włąśnie chwili nadjęchał masjter i mówi, że dzownili do niego i już jadą z betonem. No i znowu do niego a do mnie to nie łaska? Już wczoraj odpuściłem ale jak pojadę zapłacić za beton to powiem im co o tym myślę.

 

 


Majster z pomocnikiem zaczęli rozkąłdac folię a ja pojechałem po żonkę. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do składu - żona miała wybrać którą cegłę klinkierową na cokół wybrać - ja zapatrywałem sie na "Kalahari Ton" albo "Ochra Ton" a żona wybrała ostatecznie "Sahara Ton". Wszystko z CRH. Elewacja będzie z Sahary więc ma pasować podobno.

 

 


Wróciliśmy na działkę. W międzyczasie już pierwszą gruszkę wylali. Majster ocenił, że potrzeba dowieźć około 4,5 m3 w drugiej gruszce. Czekali już na drugą.

 

 


Miała przyjechać za około godzinę do półtorej. Postanowilismy pojechać do domu zjeść coś i przywieźć dzieci - mimo, że pogoda się trochę popsuła to jednak zawsze mogą się trochę pobawić na działce.

 

 


Gdy wróciliśmy to po kilkunastu minutach przyjechała druga gruszka. Było rodzinne oglądanie jak kończą wylewać chudziak.

 

 


http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/zalewanie_chudziaka.jpg http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/pseudo_schody.jpg


Potem oczywiście znowu wciskanie pieniążków i czas dzieci miały na zabawę a my z żonką trochę zrównaliśmy wszystkie doły, zrobioneprzez gruchy z betonem jeżdżące po działce.

 

 


Wylali - zakończyli. Betonu trochę zostało - ja to oceniam na około 1m3 może trochę mniej. Teraz powtarzające się pytanie: gdzie to wylać. Nie miałem pomysłu. Ale na szczęście mój majster mimo wszystko całkiem całkiem i od razu proponuje wylać pod schody (to znaczy w miejscu, gdzie w przyszłości będę schody do domu) - tam i tak trzeba będzie podsypywac albo jakoś inaczej to zrobić więc zamiast wylewać w próżne to lepiej tam zużyć ten beton. Tak też zrobiliśmy.

 

 


Potem jeszcze szpadlem trochę ten beton tak wybrałem, że powstały pseudo schody - dwa stopnie.

 

 


Aha przywieźli jeszcze cegły (U-220 i K3).

 

 


We wtorek mają zacząć murować ściany.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Czwartek 14 kwietnia 2005r.

 

 


Dzisiaj od rana "ubijacze" kończyli pracę bo się okazało, że wczoraj nie zdążyli. Koparka przyjechała tylko wsypać ostatnie dwie ciężarówki piachu. Łącznie poszło ich sześć ponad ten piach, który miałem z wykopu.

 

 


Za piach 6 x 200 zł + praca koparki (prawie całą środę i godzinka rano dzisiaj) 550 zł po sąsiedzkiej znajomości ???. Wszyscy łącznie ze mną byliśmy zaskoczeni ile tego piachu się zmieściło w nasze fundamenty.

 


Rano jak przyjechałem z hydraulikami to jeszcze kończyli ubijanie (zagęszczanie). Ale zaraz pojechali.

 


Wtedy ostatenie ustalenia co do położenia różnych ujęć i ujść i hydraulicy wzięli się za rozkładanie rur kanalizacyjnych przed jutrzejszym laniem chudziaka.

 


http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/kanalizacja.jpg http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/woda.jpg


Tempo ich pracy mnie zszokowało. Wydaje mi się, że zrobiłbym to samo w dwie godziny a im to zajęło 6-7 godzin. Mieli za to mnóstwo czasu na pogawędki, historie z innych budów itd. A co mi tam, nie płacę im za godziny tylko za wykonaną robotę. Jedyne co mnie interesowało, to że mają dzisiaj skonczyć.

 

 


Ja sobie w tym czasie ułożyłem (z ich rur - oczywiście będę musiał za nie oddzielnie zapłacić) doprowadzenie powietrza do kominka.

 

 


W trakcie prac przypomnieliśmy sobie, że przecież będę miał kominek z płaszczem wodnym i przydałoby się zrobić ujście do przelewu z naczynia wzbiorczego - zrobili.

 


Jeden pion umieściliśmy przy rurze od GWC - spokojnie obudowując tą rurę zmieści się tam jeszcze fi110 z kanalizacji - wykorzystaliśmy to. Oni sobie robili, ja sobie robiłem a potem patrzę jedno ujście z kotłowni zrobili prawie w drzwiach. Ale miałem ubaw, facet się zdziwił, że nie zauważył drziw na projekcie ale podumał podumał i znalazł sposób jak sobie z tym poradzimy .

 

 


Pod koniec dnia miałem jeszcze wizytę dwóch młodych pań zainteresowanych zakupem sąsiedniej działki - pogadaliśmy o budowaniu itp.

 

 


Jutro lejemy chudziak.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Środa 13 kwietnia 2005r.

 

Szczerze powiedziawszy gdy się rano obudziłem to sobie nie zdawałem sprawy, że to 13. Dopiero po przejściach jakie dzisiaj miałem ktoś mnie uświadomił jaka to data.

Ale od początku.

W poniedziałek i wtorek tylko krótkie wizyty na działce – poniedziałek: obmurowałem otwór wokół rury GWC w fundamencie a we wtorek zaizolowałem ten kawałeczek Dysperbitem.

No i przychodzi dzisiejszy dzień. Zaplanowaliśmy zasypywanie fundamentów. Koparka miała być od rana. No i tu bez żadnych zastrzeżeń. Punkt 8:00 facet jest na miejscu.

Zaczynamy prace.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/zasypywanie_fundamentu.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/zasypywanie_fundamentu.jpg http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/ubijanie.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/ubijanie.jpg

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/skoczek.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/skoczek.jpg

Robotnicy ze „skoczkiem” do ubijania mieli przyjechać około 9:30-10:00. Bo niby póki nie będzie pierwsza warstwa zasypana to i tak nie mają co robić.

Podczas zasypywania przypomniałem sobie, że miałem przedłużyć pręt który był przykręcony do zbrojenia ławy i wbity w ziemię pod ławą a który ma stanowić potem uziom dla instalacji elektrycznej.

Pojechałem do pobliskiego sklepu dokupić dodatkowy metr ocynkowanego pręta gwintowanego oraz tulejki gwintowanej do skręcenia dwóch prętów.

Wracam a tu pierwsze nieszczęście.

Operator koparki wpadł na bardzo fajny skądinąd pomysł wyrównania mi podłoża w bramie tylko nie przewidział, ze przewód elektryczny który w tej bramie przebiega jest na tyle płytko, że jeździć nad nim to sobie można ale kopać w tym miejscu to już nie bardzo. Przejechał łychą i zagarnął przewód. Szczęście w nieszczęściu to fakt, że nie przerwał kabla tylko zdarł izolację główną oraz izolację z dwóch żył (ale fart) robiąc jednocześnie zwarcie. No cóż nie mogłem się na niego tak bardzo złościć bo pewnie ten kabel powinien być trochę głębiej. Pojechałem do sklepu elektrycznego, kupiłem bezpieczniki (od razu dwa – tak na wszelki wypadek) aby wymienić ten co się spalił przy zwarciu. Kupiłem też izolację i heja izolować dokładnie i grubo każdą żyłę i cały kabel (oczywiście po wcześniejszym wyłączeniu wszystkich bezpieczników). Udało się. Prąd jest znowu.

Około 9:30 majster zadzwonił i pyta czy jesteśmy i czy zasypujemy. No to informuję go, ż juz by mogli ubijać w jednym pomieszczeniu. Oznajmił, że już się zbierają.

Tymczasem to zbieranie się to im zeszło aż do 11:15. Wkurzyłem się trochę i jak dwóch robotników przyjechało to im oznajmiłem, ze 10:00 (umówiona) to nie jest jedenasta. A oni, że oni są tylko pracownikami i przyjeżdżają jak ich majster wysyła. No to jeszcze raz zadzwoniłem do majstra i powiedziałem mu co o tym myślę, kończąc z partnerskim tonem jaki cechował nasze rozmowy do tej pory. Trochę się potłumaczył no ale czasu już nie cofnie.

Żeby tego było mało, skoczek którego przywieźli to chyba ze szrotu mieli. Więcej czasu go naprawiali niż ubijali. Na szczęście po 2-3 godzinach jakoś zaczął trochę normalniej pracować.

Okazało się, że piachu który miałem do zasypywania jest znacznie za mało. Trzeba było dowieźć 6 wywrotek.

Ze względu na spóźnienie ekipy, awarie skoczka, brak piachu i brak mojego całodziennego nadzoru nie udało się dzisiaj skończyć zasypywania i zagęszczania.

Oznajmiłem majstrowi jeszcze w trakcie dnia, że zagęszczanie musi być dzisiaj skończone bo na jutro są umówieni hydraulicy z układaniem kanalizacji, których i tak już przesunąłem o jeden dzień.

 

Plan jest taki, że jutro o 7:00 przyjedzie jeszcze raz koparka zasypać ostatnie dwie wywrotki oraz ci robotnicy do ubicia tego piachu. Chociaż taka będzie dla nich kara bo będą musieli wynająć „skoczka” na kolejny dzień.

Tylko szkoda, że operator koparki musiał tak długo pracować a ja za to płacić.

Łącznie piach oraz zasypywanie kosztować mnie będzie 1750 zł.

 

Dotarło do mnie jedno, że fundament to chyba jeden z najbardziej niedoszacowanych w kosztach elementów budowy. Jak policzę w weekend to napiszę ile dokładnie mnie kosztował. Ale wyjdzie pewnie coś koło 20-25 tys zł. Tragedia.

 

Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień przyniesie lepsze nastroje.

Beton na chudziak zamówiony na piątek.

 

Aha zapomniałem, że musiałem jeszcze "przesadzić" małą brzózkę, która przeszkadzałą na tyle, że kierowca ciężarówki z piachem starając się ją ominąć niemal rozwalił mi fundament. W perspektywie kolejnych kilku trasportów piachu oraz materiałów w przyszłości wolałem ją na szybcika szpadlem "przesadzić" w inne miejsce. Wolę niech ona ewentualnie padnie, niż miałbym się doczekać jakiejś innej katastrofy.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Niedziela 10 kwietnia 2005r.

 

W środę i czwartek nie miałem za dużo czasu. Sprawdziłem tylko jak wygląda izolacja po moim malowaniu i uznałem, że zrobię to sam. W piątek był pogrzeb Papieża więc za żadną cenę nie zdecydowałbym się pracować tego dnia.

Żona wyjechała do swojej mamy na 50 urodziny a ja zostałem sam z perspektywą intensywnej pracy. Pożyczyłem rower od znajomego (przyszłego sąsiada) i w sobotę i dzisiaj pracowałem na działce. Malowanie Dysperbitem zajęło mi zdecydowanie więcej czasu niż przypuszczałem. Malowałem praktycznie całą sobotę i znaczną część niedzieli. Ale mam przynajmniej pomalowany fundament dwa razy od środka i trzy razy od zewnątrz. Przykładałem się jak mogłem aby wszystko było szczelnie pomalowane.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/malowanie_dysperbitem.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/malowanie_dysperbitem.jpg http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/fundament_pomalowany.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/fundament_pomalowany.jpg

 

Łącznie zużyłem na izolację pionową 5 20-litrowych wiaderek Dysperbitu i dwa takiego rzadszego – gruntującego.

Kurcze zupełnie zapomniałem o osadzeniu rury do GWC a we wtorek planujemy zasypywać fundamenty. Mógłbym ułożenie GWC zostawić ekipie od wentylacji (z rekuperatorem) ale liczą sobie 1000 zł za robociznę. Uznałem zatem, że sam sobie wykopię rów pod GWC – nawet 1 metr dziennie – przecież nikt mnie nie goni a 1000 zł im nie dam.

Na szczęście w sobotę i niedzielę przyszły sąsiad pracował na swojej działce i zdeklarował się, że podjedzie i kupi mi odpowiednie rury i kolanko abym mógł sobie je zamontować przed zasypywaniem. Nie łatwo było znaleźć fi200 ale w końcu się udało, jestem mu wdzięczny za to ile zachodu włożył aby mi te rury kupić.

No i wtedy właśnie przyszła pora na praktyczne poznanie twardości moich bloczków betonowych (murarze się skarżyli, że są niedobre bo … uwaga …tak twarde i gładkie iż wolno „wypijają” wodę z zaprawy i nie pozwala im to zbyt szybko murować – z mojego punktu widzenia to dobrze). Natomiast teraz gdy przyszło mi rozkuć tą za małą dziurę zostawioną przez murarzy to miałem dosyć tych bloczków. Młotek i przecinak nieźle mnie umęczyły. Ale koniec końców sobie poradziłem. Trochę się obawiam, że ta rura jest za płytko przy wylocie z fundamentu bo powinna być na głębokości 1,5 metra ale zakładam, że zachowując spadek większa (główna) jej część będzie jednak wystarczająco głęboko.

W czasie gdy ja kułem otwór pod GWC synowie sąsiada wycięli mi chwast akacjowy wzdłuż płotu – taka mała sąsiedzka pomoc.

Tak więc całą sobotę i niedzielę spędziłem pracując na działce ale pomimo, że było względnie chłodno i chwilami kropił deszcz to jestem zadowolony.

Aha jeszcze zapomniałem dodać, że w środę i czwartek ostatecznie wynegocjowałem cenę na CO, kanalizację i wodę. Jestem zadowolony bo teraz cena mnie zadawala a musiałem już mieć ekipę bo pierwsze wejście hydraulików już za kilka dni. Po ostatecznych przemyśleniach zrezygnowałem z pieca kondensacyjnego. Uznałem, że oszczędności jakie może przynieść w zużyciu gazu nie są warte różnicy ceny (sam piec to jedno a przewody kominowe to drugie). Nie wiem, może nie doceniłem zalet pieca kondensacyjnego ale już tak zostanie.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Wtorek 5 kwietnia 2005r.

 

Znów po pracy jadę obejrzeć postępy. Ściany fundamentowe już prawie skończone.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/sciana_fundamentowa_skonczona.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/sciana_fundamentowa_skonczona.jpg

 

Dociągnięte na właściwą wysokość – kierownik poparł moje sugestie co do wysokości. Na dodatek ustali wspólnie z majstrem (po telefonicznej konsultacji ze mną), że poziom posadzki w garażu trochę obniżymy w stosunku do posadzek w całym domu (w projekcie było na tym samym poziomie). Zaskoczyły mnie tylko dwa dziwne „przepusty” w ścianach. Majster powiedział, że kierownik kazał zrobić. Podobno uznał, że nie wiadomo jaki piec kiedyś będę miał – z otwartą czy zamkniętą komorą spalania - i lepiej zrobić dodatkowe dojście powietrza. Trochę się zezłościłem bo pomysł może i dobry tylko, że mu się pomieszczenia pomyliły. Komin do którego podłączony będzie przewód spalinowy od pieca gazowego jest w ubikacji ale doprowadzenie spalin będzie szło szlągiem (rurą) z innego pomieszczenia (kotłowni). Niestety tego już kierownik nie zauważył. Będą musieli to zamurować zanim zaczną „stawiać” ściany.

Część fundamentu była już nawet „zagruntowana” Dysperbitem - zrezygnowałem z folii kubełkowej na izolację pionową – napisałem zagruntowana w cudzysłowie bo tak go rozcieńczyli, że chyba więcej było wody niż Dysperbitu. Majster zadeklarował, że jutro jeden z pomocników przyjedzie pomalować wszystko dysperbitem. Patrząc na ten „grunt” powiedziałem, że ja jutro sam zobaczę jak idzie to malowanie i dam mu znać czy mają przyjeżdżać czy sam to pomaluję. Nie chciałem ryzykować, że mi to odwalą byle jak – wiadomo izolacją ważna rzecz – a nie miałem możliwości ich akurat w te dni nadzorować.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Poniedziałek 4 kwietnia 2005r.

 

Murarze murowali, ja pracowałem. Po południu pojechałem obejrzeć efekty pierwszego dnia. Wymurowali prawie tyle bloczków ile zdeklarowali.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/poczatek_sciany_fundamentowej.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/poczatek_sciany_fundamentowej.jpg

W międzyczasie dowieziono jeszcze kolejne 14 palet bloczków. Niektóre ściany fundamentowe były już wymurowane na ostateczną wysokość. Zacząłem się zastanawiać czy oby nie jest jeszcze trochę za nisko. Doszedłem do wniosku, że jak tak zostanie, to znaczna część cokołu który miał być wymurowany z klinkieru zostanie potem zasypana piachem przy podsypywaniu zewnątrz budynku aby było wyżej niż droga. Zadecydowałem, żeby domurowali jeszcze jedną warstwę bloczków. Ponieważ na następny dzień była zaplanowana wizyta kierownika to jego też poprosiłem aby na to spojrzał i ocenił czy nie wymyślam jakichś niepotrzebnych cudów.

Przepusty na GWC, kanalizację i rurę doprowadzająca powietrze do kominka zostawili zgodnie z moim życzeniem. Niestety ta na GWC choć wyraźnie napisałem, że ma być na rurę fi200 była jak się później (niestety później) okazało zdecydowanie za mała i sporo się narobiłem rozkuwając ją w tych bloczkach do właściwych rozmiarów.

Dzień się skończył – nic specjalnego się nie wydarzyło poza tym, że zaczyna to fajnie wyglądać.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Sobota 2 kwietnia 2005r.

 

Jeden z robotników przyjechał rozebrać szalunki i kierować rozładunkiem bloczków betonowych. Chodziło o to aby palety z bloczkami zostały ustawione w takich miejscach aby mieli mniej do noszenia i aby murowanie szybciej szło.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/rozladunek_bloczkow.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/rozladunek_bloczkow.jpg

Zaplanowane miałem dwa kursy z bloczkami ale ten pracownik powiedział, że może im być mało na pierwszy dzień. Zadzwoniłem do składu i poprosiłem aby samochód z bloczkami przyjechał trzeci raz – trochę kręcili nosem bo im nie na rękę, żeby jeździli do mnie wahadłowo trzy razy jednego dnia. Jednak ostatecznie się zgodzili ale poprosili, żeby na przyszłość inaczej to planować. Mam u nich dużo materiałów już kupionych, które leżą i czekają tylko aby je zwieźć na moją budowę.

Dzisiejsze dostawy to: 8m3 styropianu na ściany fundamentowe, dwie palety cementu (2,8 tony) oraz 24 palety bloczków (po 63 sztuki na palecie) oraz ciężarówka piachu do murowania (jakieś 17-19 ton). Pomocnik murarza powiedział, żebym od razu umówił pozostałe bloczki na poniedziałek wieczorem, żeby mieli co robić we wtorek.

Wszystko przeprowadzone zgodnie z planem – można uznać tydzień za zakończony udanie. Od poniedziałku murowanie ścian fundamentowych.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/bloczki_przygotowane.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/bloczki_przygotowane.jpg

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Piątek 1 kwietnia 2005 roku.

 

 


Co za zabawny fakt – lejemy ławy w Aprila Aprilis – kurcze jak to się pisze??

 


Rano około 9:00 przyjechał kierownik skontrolować zbrojenie. Nie miał żadnych uwag. Porozmawiał sobie jeszcze z majstrem o murowaniu ściany fundamentowej.

 


http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/kierownik_majster.jpg


„Zaakceptował” mój pomysł zmiany B15 na B20 i pojechał.

 


Około 11:00 przyjechała pompa i pierwsza grucha betonu. Miałem sporo obaw czy sie nie zakopią bo zjazd z ulicy na naszą drogę wewnętrzną jest jeszcze raczej w kiepskim stanie ale nie było żadnych problemów. Samochody porządne, napęd 6x6 - "poszli jak konie po betonie" .

 


Zanim się dobrze rozstawili to już przyjechała druga i trzecia – bo to, że wejdą trzy to wiedziałem na pewno. Ustalenia były takie, że jak trzecia gruszka będzie wylewać to pierwsza już jedzie na bazę i czekają na telefon ile trzeba dolać na czwarty raz.

 


Zaczęło się zalewanie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak to szybko idzie.

 


http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/zalewanie_law.jpg


Po trzeciej gruszce majster pomierzył, policzył swoim sprytnym telefonem komórkowym z kalkulatorem i oświadczył, że potrzebna jest pełna czwarta gruszka. Przyjechała czwarta gruszka i wiecie co – było za dużo betonu o … pięć taczek. Wymierzone super - łącznie 28m3 betonu B20. Te kilka taczek betonu wylaliśmy we wjazd do naszej drogi wewnętrznej. Rozliczenie z betoniarnią i prace zakończone na ten dzień. Kurcze ale jestem szczęśliwy choć takiej prawdziwej budowy to jeszcze nie widać.

 


Wieczorem przyjechaliśmy na działkę całą rodzinką bo oczywiście żona mi mówiła ale ja zapomniałem wrzucić do ław jakieś pieniążki (na szczęście) - liczyliśmy, że jeszcze da się wcisnąć w niecałkiem zaschnięty beton. Dało się więc żonka i córki były szczęśliwe.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Czwartek 31 marca 2005r.

 

 


Zaczyna się właściwa praca. Jak przyjechałem na miejsce około 8:30 to trzech już skręcało zbrojenie,

 


http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/skrecanie_zbrojenia.jpg


majster z pomocnikiem nabili ławy deskowe i już dzwonili do geodety który miał przyjechać na 9:00. Przyjechał. Rozstawili aparaturę, pomierzyli, ponabijali gwoździe i opisali czerwonym mazakiem, który od której osi. Określili poziom i zakończyli pracę.

 

 


Zanim przyjechał geodeta porozmawiałem z majstrem o najbliższych planach – co i kiedy będziemy robili. Kurcze – zaskoczył mnie tempem. Dziś mają przygotować wszystko a w piątek zalewamy ławy. Od poniedziałku murujemy bloczki. Spytałem na przyszłość ile im zajmie murowanie ścian. Stwierdził, że ściany nośne parteru wymurują w 5 dni. Ucieszyło mnie takie tempo prac ale jednocześnie – zatrwożyło. Choć większość decyzji i ustaleń już poczyniona to jednak pewne sprawy są jeszcze bez ostatecznej decyzji a teraz będę musiał je podejmować z dnia na dzień niemalże .

 


Potem wzięli się do pracy. Majster z pomocnikiem (nazywam go pomocnikiem ale to murarz tylko chyba taka prawa ręka majstra – młody chłopak) wymiarowali i nabijali po jednej desce – chyba, żeby łatwiej łapać poziom ław.

 


http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/szalunek.jpg


W tym samym czasie jeden pomocnik – prawdziwy pomocnik - kopał już szpadlem ławy - bo wykop koparką był zrobiony tylko do górnego poziomu ławy aby same ławy wykopać precyzyjnie szpadlem.

 


Poprosili mnie abym na jutro na rano umówił kierownika na kontrolę zbrojenia, żeby w razie jakiś uwag, zdążyli jeszcze poprawić zanim beton przyjedzie.

 


Pojechałem do pracy.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Dzień drugi – środa 30 marca 2005 roku.

 

To miał być pierwszy wielki sprawdzian moich zdolności koordynacyjnych i słowności ekip.

Przyjechałem z rana – rów pod kabel wykopany,

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/wykop_pod_kabel.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/wykop_pod_kabel.jpg

ziemia (a właściwie darń) z mojej działki wywieziona tam gdzie miała być wywieziona – tylko się zdziwiłem, że tak dużo jej było. Jest OK.

Z samego rana przyjechał majster z pomocnikiem określić rozmiary wykopu – to znaczy o ile szerzej od obrysu budynku aby mogli swobodnie potem murować bloczki. Wstawili cztery pręty i pojechali.

Zaraz potem przywieźli zakupiony kabel do przyłącza elektrycznego. Zadzwoniłem do elektryka, że kabel już jest i mogą przyjeżdżać podłączać prąd.

Około 10:00 przywieźli stal na zbrojenie – 150 prętów fi12, 200 kg fi 6 i 10 kg wiązałkowego.

Około 12:00 przyjechali „kopacze”. Wzięli się ostro do roboty. Jeden obsługiwał koparkę a drugi ciężarówkę i poziomicę. Po co poziomicę? Jakie było moje zdziwienie gdy na drugi dzień ekipa była zdumiona wykopem – po sprawdzeniu okazało się, że różnica poziomów między skrajnymi narożnikami wynosi 7cm. Zażartowali czy oni kopali z poziomicą czy co - a ja mówię: właśnie, że tak.

Na początku planowaliśmy wykopy liniowe ale wspólnie z majstrem i kopiącym uznaliśmy, że niektóre ściany są tak blisko siebie, że wykop linowy plus zostawiona przestrzeń dla murarza spowoduje, że zostaną tylko wąziutkie pasemka ziemi, które mogą więcej szkód niż pożytku wyrządzić. I w ten oto sposób wykop liniowy zamienił się na całościowy co skutkowało zmianą ceny z 1000 na 1600 zł.

Około 15:30-16:00 wykop był zakończony.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/koniec_wykopu.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/koniec_wykopu.jpg

W między czasie przyjechali już elektrycy i montowali przyłącze. Niestety sąsiad, do którego ZK3 się podłączaliśmy miał źle zrobioną podmurówkę i nie było wejścia dla kabla. Elektrycy nie byli na to przygotowani więc popodłączali wszystko inne a na jutro rano mają przyjechać ze sprzętem aby wykuć dziurę w tej podmurówce i wprowadzić kabel.

 

Zadzwonili do mnie, że nie dowiozą dzisiaj obiecanych desek szalunkowych.

 

Około 16:30 przyjechał geodeta wytyczyć budynek. Nie zgodził się wytyczyć tak jak chciał majster – tylko narożniki – życzył sobie ławy deskowe chyba, że kierownik budowy się zgodzi inaczej. Zadzwoniłem po kierownika i majstra. Wszyscy razem byli na miejscu – geodeta, kierownik i majster. Krótkie dysputy i ostateczna decyzja ze znamienitym dla mnie zdaniem kierownika, które pozwala mi wierzyć, że trafiłem na dobrego kierownika. Kiedy po dyskusjach majster w końcu pyta czemu nie może być tak jak on chce bo on zawsze tak robi (geodeta nanosi narożniki a on sobie przenosi wszystkie pozostałe wymiary) kierownik krótko i prosto w oczy: „ …. Nie bo nie wierzę, że zrobicie dobrze… mają być ławy deskowe, żebym mógł potem sprawdzić…”. I to był koniec dyskusji. Potem jeszcze dał kilka innych wytycznych majstrowi co do zbrojenie, ławy itd. Ponieważ nie było jeszcze desek (no i prądu) postanowiliśmy, że jutro z rana, ekipa zabije ławy deskowe, potem zadzwonimy po geodetę.

To był już prawie koniec prac na dzisiaj …. ale … zadzwonili jeszcze, że jednak uda im się dowieźć deski. Ucieszyłem się bo choć trochę za późno to jednak przynajmniej na jutro rano będą deski już na miejscu.

No, dzień można uznać za udany – prawie 100% planu wykonane z wyjątkiem tej podmurówki do prądu.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Dzień pierwszy – wtorek 29 marca 2005 roku.

 

Plan jest następujący: wywiezienie darni i ziemi z działki, zakup kabla elektrycznego, wykopanie rowu pod kabel.

 

Oczywiście ekipa od koparki dała znać, że przyjadą później niż obiecali ale swoje tego dnia zrobią. Niestety ja szedłem do pracy na popołudnie więc jak przyjechali około 12:00 to tylko zdążyłem im pokazać gdzie ma być rów pod kabel i zostawiłem ich samych w nadziei, że wszystko zrobią jak należy.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Poprzednie posty uzupełnię w miarę dostępnego czasu wolnego a teraz już zacznę relacje na bieżąco.

 

 


Termin rozpoczęcia prac zgodnie z umową z wykonawcą to 2 marca 2005r. Niestety mrozy, które nastąpiły w końcu lutego (po bardzo ciepłych grudniu i styczniu) uniemożliwiły terminowe rozpoczęcie prac. Chyba zdajecie sobie sprawę z jaką niecierpliwością każdego kolejnego dnia słuchaliśmy prognozy pogody i każdego dnia wyglądaliśmy za okno. Niestety prawdziwa przeciwność losu. Bardzo niskie temperatury (do minus 10-12 stopni) oraz obfite opady śniegu coraz bardziej opóźniały termin rozpoczęcia naszej budowy. Miały też istotny wpływ na opóźnienie prac przy naszej drodze dojazdowej. Zdawaliśmy sobie sprawę, ż nawet jeśli teraz mróz ustąpi to i tak nie będziemy mogli zacząć od razu bo po pierwsze droga dojazdowa nie zrobiona a po drugie niestety ziemia zamarzła i trochę potrwa zanim odmarznie po 10-15 stopniowych mrozach.

 

 


W końcu jednak, przed Wielkanocą mrozy ustąpiły i zrobiło się nagle dość ciepło. Teraz każda godzina, każdy dzień, przybliżały nas do upragnionego „startu”. Ziemia odmarzała dość szybko.

 


Mieliśmy już radość w sercach ale oto niestety cały tydzień przed Wielkanocą nie mogłem skontaktować się z wykonawcą bo wyjechał na narty (tylko, że ja nie wiedziałem, o jego wyjeździe) i nie włączał swojego telefonu komórkowego. Zacząłem się nawet złościć, uznałem to za niepoważne potraktowanie sprawy, bo przecież dobrze wiedział, że jest już miesiąc opóźnienia i że tylko czekamy na ocieplenie żeby zacząć. Ocieplenie nadeszło, należałoby coś zaplanować a tu nie mamy kontaktu. Chcieliśmy ruszyć w środę po Wielkanocy (30 marca). Jednak do czwartku przed Wielkanocą ciągle nie miałem kontaktu z wykonawcą. Wkurzyłem się i nawet pojechałem na jedną z jego budów w nadziei, że przynajmniej jego robotnicy pracują i może złapię z nim jakiś kontakt. Wtedy to dowiedziałem się, że jest w górach ale w piątek ma wrócić. Obawiałem się, że nie uda nam się w środę zacząć bo przecież nawet jak się wreszcie w piątek skontaktujemy to trudno mi uwierzyć, że zaplanuje rozpoczęcie prac na środę (przecież tylko dwa dni robocze będę do tego czasu). Miałem ochotę mu powiedzieć co o tym wszystkim myślę ale …. Gdy się zdzwoniliśmy w piątek bez żadnego problemu oznajmił: „zaczynamy w środę”. Skontaktował mnie z szefem ekipy, która będzie u mnie budowała (majstrem). A ten od razu podkręcił mi obroty. Oznajmił, że chcą wejść z pracami w środę i w piątek będziemy zalewać ławy – a ja myślałem, że będę miał kilka dni na zorganizowanie wszystkiego. Kurcze złość mi nawet minęła po tych rozmowach i zaczęło się. Tak bardzo chcieliśmy zacząć a teraz stanąłem przed pierwszym bardzo poważnym zadaniem organizacyjnym i trochę mnie obawy naszły. Czy uda mi się wszystko skoordynować na rozpoczęcie prac przez dwa dni.

 

 


A czekało nas sporo: wywiezienie darni i ziemi, którą zebrano jesienią. Kupienie kabla na tymczasowe przyłącze elektryczne, podłączenie tego kabla, wytyczenie budynku, wykop pod fundament i wejście ekipy do rozpoczęcia prac fundamentowych, kupienie i przywiezienie desek szalunkowych i stali zbrojeniowej. I to wszystko musiało być wykonane w dwa dni tuż po Wielkanocy. Chyba jasne, że miałem obawy czy w takim momencie uda się to zrobić. Ostatecznie po wszystkich telefonach i ustaleniach plan na pierwsze dwa dni prac był bardzo napięty. Czuliśmy, że to będzie cud, jeśli wszystko się powiedzie.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

28 marca 2005 rozpoczęła się budowa.

 

Ekipa narzuciła ostre tempo.

 

Mam do nadrobienia spore zaległości w "Dzienniku Budowy" a jednocześnie nie chciałbym stracić szczegółów codziennych prac na budowie.

 

Dlatego postanowiłem, że aby zachować chronologię "Dziennika ..." umieszczę w nim teraz puste posty dotyczące kolejnych etapów przygotowań do budowy a w miarę możliwości będę je wypełniał treścią i zdjęciami.

 

Jednocześnie będę pisał o bieżących postępach prac.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Ogrodzenie – jakie zrobić, ....

czy byle jakie potem zmieniać, czy od razu docelowo a jak tak to jakie. Mieliśmy pierwszy na naszej „budowie” orzech do zgryzienia. Decyzja zapadła. Całość grodzimy nową siatką ocynkowaną i wstawiamy jakąś byle jaką bramę tymczasową. Przód pewnie po budowie i tak będziemy zmieniać. Zakładać od razu docelowego nie ma sensu, bo najprawdopodobniej by się zniszczył podczas budowy, ale coś jednak musi być, żeby stanowiło choćby psychologiczną barierę dla drobnych złodziejaszków. Jeżeli zaraz po budowie nie będzie pieniędzy na docelowe ogrodzenie to ta siatka pewnie trochę postoi. Boki i tył pewnie na zawsze pozostaną z siatki, więc szkoda podwójnej roboty, żeby teraz robić z jakiejś używanej albo „leśnej” a potem zmieniać. Tak postanowiliśmy i już. Zdajemy sobie sprawę, że budowa to ciągłe kompromisy.

Rozrysowałem sobie w komputerze nasza działką, rozmieściłem i wyliczyłem ilość słupków i do dzieła. Pewnie jak byśmy dłużej szukali to dałoby się znaleźć jeszcze trochę taniej, ale ostatecznie nie tak drogo znaleźliśmy słupki i siatkę w tym samym miejscu. Spieszyliśmy się, bo jesień była niespodziewanie pogodna i baliśmy się czy to się nie niebawem nie skończy.

Niestety mieliśmy pewien problem. Przecież na działce nie ma ani wody ani prądu ….. jak tu robić beton do słupków?? Byliśmy jednak tak zdeterminowani i spragnieni tego ogrodzenia, że żadne przeszkody nie mogły nas powstrzymać. Po rozważeniu kilku wariackich pomysłów padło na nie mniej szalony. Wodę będziemy przywozić z domu w 5-litrowych baniakach po wodzie mineralnej a beton urabiać będziemy ręcznie w wanience. Baniaków mieliśmy chyba 10-12.

Nastąpiły pierwsze zakupy – szpadel, łopata, wanienka i dwanaście 5-litrowych baniaków wody mineralnej (promocja 1,5 zł za sztukę) – pierwsze słupki to mają szlachetny beton – z wody mineralnej.

Umówiliśmy się z producentem siatki i słupków, że w jeden weekend przywiozą nam komplet słupków a potem po tygodniu – jak beton trochę już zwiąże przywiozą siatkę. No i cement. Zaczęliśmy chyba od 10 worków 25kg. Mały sklep z tego typu artykułami jest na szczęście blisko naszej działki, więc podjechałem tam naszym kombi, załadowałem cement (samochód „przysiadł” poważnie) i przywiozłem. No ale że drogi do samej działki to u nas ani widu ani słychu to trzeba było te woreczki z cementem od drogi głównej do naszej działki nosić w rączkach.

 

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/noszenie_cementu.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/noszenie_cementu.jpg

Tak około 50-60 metrów. Zresztą podobnie słupki. Ale po słupkach już zrozumieliśmy, że taczka by się przydała. I tak oto kolejny zakup.

Praca szła nam nawet fajnie. Pierw wymierzanie, naciągnie sznurków. Ustawiania narożnych słupków itd. itd. Ja kopałem dołki i na początku urabiałem też beton. Żonka przytrzymywała słupki. Szybko jednak uznała, że to strata czasu, bo jak ja kopię dołki to ona czeka i tracimy czas. Postanowiła, że będzie w tym czasie zaczynała już urabiać beton a ja tylko go dokończę jak już będzie gęściejszy. Przykro mi było tak patrzeć, jak ta wątła kobitka mieszała łopatą w wanience piach i cement z wodą – aha jeszcze w międzyczasie musiałem ukopywać piachu do betonu – na szczęście nie trzeba było głęboko kopać na naszej działce aby do piachu żółtego się dostać. Dostawy wody też zmodyfikowaliśmy. Poprosiliśmy tego prawie już pobudowanego sąsiada. Pozwolił nam wchodzić na jego działkę nawet gdy go nie ma i brać wodę z beczek. Wtedy to już taczka się przydała. Tak więc my pracowaliśmy przy słupkach a dziewczynki nasze miały zabawę na całego. Dni były ciepłe, więc mogły biegać i urządzać sobie tylko znane zabawy, zaznajomić się z jaszczurkami i pająkami oraz uwieczniać nasze wysiłki na filmie. Oczywiście pomagały również. Praca, choć nie była lekka to dawała nam dużo radości i satysfakcji.

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/kasia_natalka_przy_slupkach.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/kasia_natalka_przy_slupkach.jpg

Tylko komary bardzo nam dokuczały. Tak oto uporaliśmy się ze swoim pierwszym poważniejszym zadaniem na działce. Słupki były gotowe w dwa dni a za tydzień mieliśmy montować siatkę. Ale to już w następnej części dziennika.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Pierwsze prace

 


No tak mamy już działkę – i na razie nic więcej :) . O projekcie w kolejnych postach. Pewnie niektórzy wiedzą jak to jest, jak już się ma tą działkę to zaraz chciałoby się coś na niej robić. Cokolwiek aby tylko poczuć tą przyjemność - my nie jesteśmy inni. Jesień 2004 sprzyjała – pogoda śliczna (jeszcze w październiku bywały dni z temp powyżej 10 stopni). Jeździliśmy sobie całą rodzinka i „podziwialiśmy” naszą trawę. No i postanowiliśmy, że sobie ją ogrodzimy … :) . A zapomniałem opowiedzieć jak to było z wytyczaniem działki.

 

 


Po zakupie działki udaliśmy się niezwłocznie do geodety po mapki do celów projektowych. Uwinął się szybko z mapkami, mapki poszły do projektanta i w inne „potrzebne” miejsca no ale mapka mapką a „obszarnicy” chcieliby wiedzieć dokładnie, od której kępy trawy do której jest nasze. Geodeta twierdził, że paliki są od czasu, kiedy dokonywał podziału tych działek (było jedno duże pole, które zostało podzielone na 12 działek budowlanych). No to jak paliki są to co … nie poradzę sobie? Zakupiłem taśmę mierniczą … 30m. Mieliśmy mapkę, którą jeszcze właściciel (już były hehe) nam przekazał podczas pierwszego spotkania na którym był cały podział, wymiary itd. Posiedziałem w domu przy komputerze, porysowałem, powymiarowałem i określiłem (na papierze) wszystkie potrzebne nam do znalezienia naszej działki wymiary (przekątne itd. itp). No to szukamy. Wybraliśmy punkt odniesienia (narożnik działki, która ma już zbudowane ogrodzenie i dom prawie też, ale ona była oddalona od naszej od całe dwie inne działki … zupełnie inna działka, nie z pośród tych 12. No i zaczęło się liczenie, rozciąganie taśmy mierniczej, od góry do dołu, ze wschodu na zachód, nad trawą i pod trawą. Kurcze ni cholery nie możemy trafić na żaden palik. No przyznać trzeba, że ta „nasza trawa” trochę nam przeszkadzała, bo gęsta, wysoka i pomieszana z ostem. Parę godzin straciliśmy na szukaniu palików. Nic z tego. Ale co tam dla przyszłych obszarników. Nie ma palików to sobie sami określimy, gdzie jest nasza działka . No i sobie „wyznaczyliśmy” działkę. Ho ho i to jak. Jest na „naszym” terenie kilka fajnych brzózek, trochę jakichś choinek. O ile kilka było pewnych o tyle inne znajdowały się według moich wyliczeń przy samej granicy. No i byliśmy ciekawi, czy faktycznie będą nasze czy jednak przyszłych sąsiadów. Najbardziej interesowało nas czy spory dąb, który również wypadał na granicy będzie nasz. Jakaż była moja radość, gdy wreszcie trafiłem na jeden palik. Skakałem z radości jak zając w polu kapusty. Potem znalazł się drugi. Obydwa z „tyłu”. Brakowało tych od frontu. Szczęśliwi, że w przybliżeniu już wiemy, który kawałek pola jest nasz, z wizją pięknej rezydencji wśród ostów, pól i jaszczurek zaczęliśmy snuć plany pierwszych prac na naszej działce.

 


W trakcie poszukiwań palików zrozumieliśmy, że pierwsze prace to – koszenie tego chwastu, co nam posiadłość teraz zasiedla . Kosę postanowiłem pożyczyć od mojej mamy i tak też zrobiłem, przy okazji mama przyjechała obejrzeć nowe włości … I ponownie przystąpiliśmy do rodzinnego poszukiwania brakujących dwóch palików, nie wiem czy stado żubrów by tak wydeptało trawę jak my to zrobiliśmy a tych dwóch palików i tak nie znaleźliśmy. Trafił się jakiś jeden, ale tak daleko, że z pewnością to był palik od innej działki. Po tych wszystkich poszukiwaniach postanowiłem jeszcze raz zagadnąć geodetę czy oby na pewno te paliki tu są. Upierał się, że są. Ja się upierałem, że chyba gdzieś sobie poszły, bo tu ich nie ma (a byłem pewny swojej wiedzy i kalkulatora i mając dwa rogi prostokąta i znając jego wymiary powinienem z niedużym błędem trafić do pozostałych). Po dłuższych rozmowach telefonicznych geodeta chyba już znudzony moim marudzeniem powiedział, ze przyjedzie i znajdzie te paliki albo nabije je (za darmo) – normalnie robiłby to razem z wytyczaniem budynku. No i wiecie co – dzwoni do mnie za dwa dni i mówi, że jednak mieliśmy rację, te paliki gdzieś „wyszły” a te dwa co są, to są ze starego podziału a nie z naszej działki i on teraz nabił wszystkie cztery nowe (prawidłowo położone). To dopiero szybciutko jechaliśmy zobaczyć o ile się nasza działka przesunęła. Na szczęście różnica w stosunku do poprzednich palików była rzędu 1,5 metra. Dąb, co prawda na samej granicy, ale załapał się na naszą działkę, brzózki też, ale jedna dzika olszynka nie. No to teraz już mamy jasność i możemy brać się do dalszych (pierwszych) prac. Wracając zatem do koszenia. Żona i mama zastanawiały się czy ja poradzę sobie z koszeniem. No cóż zawodowym kosiarzem nie jestem, ale jak byłem nastolatkiem do cioci na wieś jeździłem i kukurydzę kosiłem hehe.

 


Biorę się do roboty. Sprawa trudna, bo trawsko wysokie, oset przeszkadza a na dodatek jakieś takie coś tam rośnie, co łodygi ma lekko zdrewniałe i ciężko jak choroba z ta kosą mi idzie. Na dodatek ziemia taka nierówna, że hej. Długo nie trzeba było czekać – kosa w piach i bach – złamana. Hmm nie ma co się zastanawiać. Do najbliższego rolniczo-żelaznego kupować kosę – raz, że pożyczona, dwa, że robotę skończyć trzeba. Jadę i pytam o kosę. A tu facet mnie wypytuje jaką ja tą kosę chcę…. Panie ja nie miałem pojęcia, ze są różne kosy, kosa to kosa … a on mi na to: „… czy ja dobry kosiarz jestem czy amator …” – amator aż huczy mu mówię. No to mi wykład zrobił, na co ma wpływ długość kosy. Po tej lekcji wiem, że mi potrzebna średnia. Pytał mnie jeszcze ile ja mam do skoszenia, bo mówiłem, że mam trochę na działce. Jak mu powiedziałem, że 960m2 to mu oczy wyszły i poradził, żebym sobie lepiej kosiarkę kupił – na to samo wyjdzie za te wszystkie kosy co połamię zanim skończę – dowcipniś. A ja skosiłem wszystko i nawet drugiej kosy nie złamałem. Ja kosiłem, żona z córkami zbierała to wszystko i paliła (ciepło było i skoszona trawa z poprzedniego dnia była już podsuszona i dobrze się paliła – prawie jak siano.

 


Wieczorami dokuczały nam bardzo komary, bo jak już wspomniałem jesień była ciepła i te wampiry jeszcze spać nie poszły. Ale ostatecznie się uporaliśmy. Fajnie to teraz wyglądało – wśród wysokich chwaściorów taka mała oaza wykoszona. I to była nasza oaza. Teraz pora pomyśleć o ogrodzeniu.

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Działka nasza ...

 

No tutaj nic szczególnego do opisywania nie ma. Już po powrocie do Warszawy umówiliśmy się na spotkanie. Właściciel zgromadził wszystkie potrzebne do zawarcia aktu notarialnego dokumenty. Nie było żadnych rozczarowań – wszystko było w prawnym porządku, jasno i przejrzyście.

I tak oto 4 sierpnia 2004 roku staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami własnego kawałka Ziemi. Ja cały czas nazywałem to „nasza trawa”, inni się śmiali ale faktycznie w tym momencie była tam tylko trawa i to jaka. Droga dojazdowa tylko na mapce i … a zresztą i tak będzie to dla nas najpiękniejsze miejsce na świecie.

 

Należałoby jeszcze dodać o wyborze działki jednej z 12 możliwych. Otóż jak już wspomniałem to miejsce podzielone było na 12 działek - dwa rzędy po 6 działek ustawione równolegle do głównej drogi z drogą dojazdową, która ma odchodzić od drogi głównej i po zakręcie przedzielać te dwa rzędy. Na jednym końcu tych 12 działek jest szczere pole - a właściwie groźnie wyglądające zagłebienie w terenie a z drugiej już prawie wybudowany dom na 4000m działce z wolnostojacym hangarem (nie wiem czy stodoła czy jakiś warsztat czy coś jeszcze miało tam być). No i mogliśmy dokonać wyboru. Nasze argumenty były następujące: w drugim rzędzie - żeby nie być tuż przy co by nie powiedziec ruchliwej drodze, nie w bezpośrednim sądziectwie tej "stodoły" oraz nie na wprost krótkiego odcinka "dojazdówki" biegnącego od drogi głównej. No i wybór się dokonał. Nieco później się okazało, że wybór nasz był trafny z kilku powodów ale o tym w dalszej części dziennika.

 

http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/dzialka.jpg" rel="external nofollow">http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/dzialka.jpg

SylwekW

Dziennik Sylwka i Kasi

Poszukiwanie działki.

 

 


No tak, wprawdzie blisko już do powrotu ale jednak ciągle jesteśmy za granicą. Zatem jedyna możliwość szukania działki to ogłoszenia w serwisach Internetowych, potem telefonowanie, pytania i wyjaśnienia przez telefon. Co prawda nie dało to możliwości ostatecznego znalezienia działki, ale przynajmniej dało nam ogólny obraz sytuacji cenowej w okolicach Warszawy. Od ogłoszenia do ogłoszenia, od telefonu do telefonu upatrzyliśmy coś „zdalnie”. Planowany powrót do Polski w sierpniu 2004r więc wygospodarowaliśmy sobie tydzień wolnego w czerwcu 2004 i postanowiliśmy przyjechać i poszukać na żywo. Obłożeni wydrukowanymi z Internetu najróżniejszymi poradnikami na co zwracać uwagę przy wyborze działki, jakie dokumenty sprawdzić jedziemy na „podbój” okolic Warszawy . Na spotkanie z właścicielem pewnej działki w Radzyminie byliśmy umówieni jeszcze telefonicznie z Holandii. Wydawało się, że może być ciekawa. Tylko mieliśmy wątpliwości czy odległość od Warszawy jest dla nas do zaakceptowania. Tak czy inaczej przyjechaliśmy do Warszawy. Jedziemy oglądać umówioną działkę. Już po drodze, zaczęło do nas docierać, że Radzymin to trochę za daleko na codzienne dojeżdżanie do pracy. Ale postanowiliśmy działkę obejrzeć mimo to. No i to czego się obawialiśmy …. Administracyjnie może to i jest Radzymin ale fizycznie to wyjechaliśmy gdzieś w pola, potem przez lasek, jakaś droga, która drogę przypomina tylko dlatego, że właśnie widzieliśmy, że da się po tym jechać. Porozmawialiśmy z właścicielem ale już i tak wiedzieliśmy, że to nie dla nas działka. No czyli musimy realizować plan „B” – haha. Plan „B” to pojeździć po okolicach (bliskich) Warszawy i poszukać działek. Środek lata więc pewnie sporo budów znajdziemy i nie tylko tablice z ogłoszeniami ale i rozmowy z budowlańcami wchodzą w grę. Pełni zapału i optymizmu ruszyliśmy w trasę. Zeszło nam tak dwa dni od rana do wieczora jeżdżąc po terenach gdzie podejrzewaliśmy coś znaleźć. Naspisywaliśmy telefonów. Potem wieczorem dzwonienie i ustalenia. Nie było łatwo coś znaleźć. Mieliśmy kilka typów ale się okazało, że cena znacznie przewyższa nasze założenia wydatku na działkę. Przy okazji odkryliśmy, że źle oceniliśmy rozkład cen działek w poszczególnych rejonach. I tak o dziwo przekonaliśmy się, że rejon Nieporętu wcale nie jest drogim rejonem w stosunku np. do Marek, Ząbek czy Piaseczna. Hmm zaczęły się rozważania. Po dyskusjach doszliśmy do wniosku, że chyba dobrze byłoby się skupić na tym właśnie rejonie. Oceniliśmy okolicę na perspektywiczną – znając jak wyglądała kilka lat temu i ile się buduje w tym rejonie. Szkoły są, podstawowe sklepy też, komunikacja miejska dojeżdża, blisko Jezioro Zegrzyńskie i Kanał Królewski. No cóż spróbujmy w tym rejonie – taka była nasza decyzja. Kolejny dzień spędziliśmy na jeżdżeniu ale już tylko w rejonie Nieporętu. Tym razem zaglądając w każdą obiecująco wyglądającą dróżkę. Znowu pozbieraliśmy telefony i dzwonimy. Jedna działka wydała się godna uwagi. Spotykamy się z właścicielem. Omawiamy różne rzeczy. Wydaje się być OK. Umówiliśmy się na spotkanie ale już ze wszystkimi dokumentami działki. No i tu zaczęły się wątpliwości. Kilka rzeczy było niejasnych, kilka wątpliwych popartych tylko obietnicami właściciela, że wszystko będzie uregulowane na czas. Wzrosła moja czujność i podejrzliwość. Zażyczyłem sobie aby na następne spotkanie, które miało zakończyć się podpisaniem umowy wstępnej i zaliczką udokumentował obietnice. W międzyczasie pojechaliśmy jeszcze raz, ale już sami przyjrzeć się uważnie działce. No i na spokojnie wychwyciliśmy kilka podejrzanych mankamentów. Co zwróciło naszą uwagę? Otóż dziwnie wyglądające zagłębienie w ziemi w pobliżu ulicy, dziwny rodzaj ziemi na całej powierzchni naszej i sąsiednich działek, zrozumieliśmy również, że obok naszej działki będzie musiała zostać wytyczona droga dojazdowa do działek głębiej położonych, odnieśliśmy wrażenie, że jedna z działek sąsiadujących jakby zakrada się na „naszą” działkę. Szczęśliwie udało nam się spotkać i porozmawiać z życzliwymi ludźmi mieszkającymi od kilku lat po sąsiedzku z tą działką. No i oni otworzyli nam oczy zdradzając kilka istotnych szczegółów z historii tej działki.

 

 


Dziwna ziemia na całej powierzchni? Okazuje się, że właściciel jakiś czas temu zebrał humus z tych wszystkich działek i sprzedał jako ziemię ogrodniczą a na jego miejsca nawiózł gruzu i przykrył cienką warstwą jakiegoś szarego piachu.

 

 


Dół przy ulicy – to był kiedyś naturalny mały stawik, w którym prawie cały rok stała woda – właściciel wybrał trochę ziemi, przywiózł wielotonowy głaz i zasypał go w tym dole. Gdy my byliśmy latem to nie ale podobno w pozostałe pory roku woda nadal tam stoi.

 

 


Działka wąska na 21 metrów i faktycznie trzeba będzie z niej wytyczyć drogę dla pozostałych działek – szerokość działki spadnie do 17 m – hmm dość trudno byłoby dopasować projekt.

 

 


”Zakradający” się płot – faktycznie od kilku lat trwa spór z sąsiadem, który przywłaszczył sobie dwa metry i nie chce ustąpić.

 

 


Zasileni w tą wiedzę udajemy się na wspomniane wcześniej spotkanie i zaskakujemy właściciela. Do kilku rzeczy się przyznał (szkoda, że po fakcie) inne obiecał uregulować (bo niby ma możliwości – lokalny „magnat”, właściciel sklepu, członek rady gminy itp. itd. no i jeszcze zażyczył sobie zaliczki do umowy wstępnej na poziomie 50% ceny docelowej. Podziękowaliśmy „Panu” i życzyliśmy powodzenia w sprzedaży działki innemu naiwnemu. Szczęśliwy, że nie daliśmy się nabić w butelkę a jednocześnie źli, że straciliśmy kilka dni nie szukając kolejnych działek w nadziei na kupno tej zaczęliśmy przygotowywać się do porażki. W zasadzie bez większego przekonania kupiliśmy gazetę z ogłoszeniami. Oho – jest jedna działka w okolicach Nieporętu, cena i wymiary według naszych potrzeb i możliwości. No cóż nie mając wiele czasu dzwonimy od razu. Człowiek w rozmowie wydaje się rzeczowy i uczciwy ….. hoho ale my już doświadczeni kupcy. Umawiamy się jeszcze tego samego wieczoru na oględziny. Kurcze facet przyjeżdża, od razu przywozi komplet dokumentów, Warunki przyłącza energetycznego, wypisy w ksiąg, mapki itd. itp. Jakoś tak dziwnie wydał się nam konkretny i godny zaufania (teraz z perspektywy czasu dodam, że do tej pory - a współpraca nasza ciągle trwa w różnym zakresie – okazuje się słowny i odpowiedzialny). Podjechaliśmy obejrzeć działkę. Hmmm – zupełnie inaczej niż poprzednie. Może to zauroczenie chwili a może coś innego. W każdym razie spodobała nam się. Teraz po czasie wiem, że z kilku niedogodności nie zdawaliśmy sobie sprawy ale na szczęście nie były to sprawy nie do przejścia i nie wynikały z nieuczciwości sprzedającego. Porozmawialiśmy i ustaliliśmy, że odezwiemy się po zastanowieniu. Nie zgadniecie ile trwało nasze zastanawianie się. Jeden wieczór. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniliśmy i poinformowaliśmy właściciela, że jesteśmy zdecydowani. Pozostała sprawa umowy wstępnej itd. Obdarzając się (o dziwo) wzajemnym zaufaniem zadecydowaliśmy, że w tej chwili wszystko pozostaje w sferze umowy słownej. Chodziło o to, że my deklarujemy się nie wycofać a on nie będzie już szukał klienta na tą konkretną działkę (bo ma jeszcze 7 sąsiednich). Ponadto obiecał stałość ceny (musze dodać, że słowa dotrzymał).



×
×
  • Dodaj nową pozycję...