Z czeluści wygrzebuję i znów dostanę po łbie za uskarżanie się. Czy Wy też pod koniec budów obserwujecie spadek faktora sympatii w stosunku do różnych, przeróżnych wykonawców? No bo ja obserwuję i to nawet nie spadek – ja zaczynam być warczący i pyskujący. Odbija się to niestety na moim otoczeniu bo ja to sobie teraz nie dam. Zrobiłem się programowo nie godzący na dmuchanie mi w przysłowiową kaszę (tiaaa, jakbym kiedykolwiek przedtem się na to godził) i najchętniej każdego kto mi podskakuje zaszlachtowałbym jak świnię. Tak, drodzy państwo. Gdybym był kobietą, okrzyknięto by mnie przesuką, zamieniałbym braciszków w jelonki, potem bym ich zjadał i wszędzie rozdawał zatrute jabłka rozsypując jednocześnie szkiełka ze zwierciadła przyłożywszy się uczciwie do umieszczenia ich w sercach dzieci.
Przewrotność boska jest jednak wszechobecna i jestem tylko facetem więc w oczach moich majstrów, cóż, zwykłym skurwysynem, który nie wie czego chce, ma wciąż jakieś wymagania, wrzeszczy, dzwoni i odgraża się, że kogoś zabije jeżeli natychmiast, w tej chwili, nie interesuje mnie, że nie masz czasu nie stanie się to czego moja budowa łaknie. Zostało jedenaście dni. Za jedenaście dni muszę się wprowadzić a stan na dziś jest taki, że schody są nie skończone i nie mają barierki. Dzięki schodom, już nigdy nie będę musiał być penitentem. To kara za moje skąpstwo i chęć eksploatacji teścia osobistego.
Teść zdeklarował się, że zrobi schody … no i robi. Boże. Trwa to chyba już miesiąc a to dlatego, że teść może i schody zrobić potrafi, nie potrafi się jednakowoż skoncentrować na ich zrobieniu – wciąż coś go rozprasza: a to mucha, która wleciała i swoim swawolnym lotem porwała myśli teścia ku rzeczywistości odległej i światom różnym, a to fuga która raptem skojarzyła się z rwącą rzeką nad którą dwadzieścia pięć lat temu teść poławiał pstrągi i wtedy to właśnie nadszedł… Problemu nie ma kiedy teść siedzi na budowie sam jednak każde zmaterializowane istnienie sprawia, że nie może się oprzeć i rzuca się w odmęt wspomnień i przyjemnej gawędy opóźniając tym samym moment wykrzyku: „SKOŃCZONE, MOŻNA WCHODZIĆ!!!” Unikam wizyt na budowie jak ognia, nie dlatego, że teścia nie lubię. Nie chcę go zwyczajnie rozpraszać. Niestety unikanie to jest słabo możliwe bo roboty to ja mam tam od tak zwanej cholery.
Wymyśliłem więc szczwany plan: będę rąbał drewno na zimę. Drewno zostało bezceremonialnie zwalone na dokładnie drugim końcu mojej tramwajowej działki niż dom – tam w odległości znacznej będę zagłuszał uderzeniami topora wszelkie próby konwersacyj zbędnych mi na jedenaście dni przed konieczną datą wprowadzki, co miało w założeniu skutecznie zniechęcić teścia do rozmowy i przegnać go w pioruny do roboty przy schodach. Przyodziany w rękawice robocze (bo ja mam dłonie jak duchowny), rozdarłszy koszulkę, dzierżąc topór wielkości Texasu wesoło pomknąłem w stronę porozrzucanych pni wielkich jak pnie. Trach – pierwszy pękł z teatralnym hukiem. Rozpierzchające się na wszystkie strony kawałki brzozy, potencjalnie niebezpieczne dla stojących z boku tylko podsyciły moja pewność co do skuteczności planu. Trach - kolejny i kolejny. Nagle poczułem wwiercające się w moje plecy spojrzenie, odwróciłem się z wrodzoną sobie gwałtownością – teść siedział na tarasie i patrzył. Zrozumiałem. Na nic moje wymysły – to się nie stanie. Nie stanie się nigdy. On patologicznie potrzebuje czyjejś obecności. Wprowadzę się do domu bez skończonych schodów, bez balustrad. Ile bym nie sprzątał wciąż będzie się syfiło bo wciąż coś będzie nie skończone. Schody blokują mi wszystko. Bez schodów nie mogę położyć tapety na ścianie przy schodach. Bez schodów nie przyjdą mi tynkarze żeby wykończyć to co pod schodami. Bez schodów nikt nie dokończy gipskartonów w kuchni bo na jedna pierdołę to nie opłaca się zarywać dnia – każdy mówi, że jak już będą schody wtedy przyjdą i za jednym zamachem skończą to co zaczęli i poprawią to co mają do poprawienia. Nawet hydraulik nie chciał przyjść bo … teść go cały czas zagadywał i nie mógł pracować więc poprosił o wyrozumiałość ale on zaczeka aż schody będą skończone. Boże już nigdy, przenigdy nie zdam się na pomoc rodziny bo choć jestem wdzięczny rozumiejąc, że teść ma też swoje obowiązki a mimo to przyjeżdża i robi, ręce opadają mi do samej ziemi a z bezsilności chce mi się krzyczeć, płakać i kogoś zaszlachtować jak tę świnię, którą rozpocząłem gawędę o poranku.