Wróciłam wczoraj do domu po dłuższej nieobecności i nie wiem w co ręce włozyć. Tyle roboty. A dziecko nie pozwala na wiele. A czeka mnie:
1. Sadzenie zdobytych roślinek. Całkiem sporo tego przywiozłam od mamy:
* Narcyze. Zarówno zwykłe pojedyncze (nazwy odmiany jak zwykle nie pamiętam) jak i piękne białe dubeltowe (nazwy będę dociekać w przyszłym roku jak zakwitną)
* Malwy. Koło dziesięciu sadzonek, dla których najpierw muszę przygotować miejsce. I to szybko, żeby się nie zmarnowały.
* Pierwiosnki. Śliczne kwitnące na żółto, na wyniosłych pędach. Przy okazji muszę podzielić swoje dwie kępki, oraz uratować znalezione własnie dziś w trawie stokrotki
* Jakaś kwitnąca na błękitno bylinka ładnie porastająca i lekko płożąca się. Nazwa do ustalenia.
* Barwinek. Będę poraz kolejny próbowała go zasiedlić u siebie. Ciekawe, czy tym razem się uda.
* Przebiśniegi. Jakimś cudem nie mam ich u siebie prawie wcale. Przy okazji muszę uratować tę kępkę, która walczy o życie na trawniku pod siatką.
* Mieczyki. Chyba jeszcze nie jest za późno. Najpierw remont elewacji, a potem zaniedbanie w zeszłym roku pozbawiły mnie sporej ilości cebul. Musze odbudować kolekcję.
2. Porządki wśród tulipanów. Za dużo się ich namnożyło i warto by część wykopać, przejrzeć cebulki i wsadzić z powrotem tylko najsilniejsze. Tylko co zrobić z wysianymi pomiędzy nimi astrami? A może sobie w tym roku odpuszczę jak nie dam rady?
3. Ręczne strzyżenie trawy w okolicy młodziusieńkich sadzonek cisów. Mam niestety wrażenie, że spora ilość nie przetrwała zimy. Część będzie można dosadzić ze skrzynki, bo z tymi jest znacznie lepiej, ale to może być za mało na uzupełnienie tych które nie przeżyły. Na szczęście krzaczek przydko potraktowany przez pieski, który zaczął się niebezpiecznie zażółcać i podsychać ma całkiem ładne młode przyrosty. Będzie żył.
4. Przesiewanie kompostu. Pora najwyższa, bo sporo dobrego materiału mam w kompostowniku a miejsca już prawie wcale. Trzeba się więc za to zabrać, niestety nikt tego za mnie nie zrobi
5. Pielenie zagonków. Dobrze, że przed wyjazdem załatwiłam wczesne pielenie. Nie będę miała z tym wiele roboty, ale jednak trzeba pozbyć się wszędobylskiego perzu, ostów i innego badziewia. A obszar działania coraz większy. Dziś pomogłam odżyć malinom, które przerosły już trawą i innym badziewiem. A szykują się smaczne owoce i mam nadzieję, że będzie ich dużo.
6. Walka z mszycami. Już się zaczęło. Róża bezlitośnie okupowana, choć jeszcze nie widzę efektów. Jednak jak jej nie pomogę będzie źle. Mniejsza węgierka też niestety już zajęta. Podobnie kalina buldeneż. Na łubinie jeszcze nie widziałam, ale i nie przyglądałam się za bardzo, przytłoczona ilością prac do ogarnięcia. A niech to. A biedronek jak na lekarstwo.
Pocieszające, że trawnik rzeczywiście odżył bardzo po akcji wertykulacji i już kwalifikuje się do ścięcia. Wprawdzie ominęło mnie kwitnięcie żółtych tulipanów, ale pięknie kwitną lilaki, choć mało kwiatów mają, a w pogotowiu już są lilie i piwonie.
Pięknie powschodziły topinambury, mieczyki wsadzone wcześniej, zawilce a nawet wsiane warzywa (rzodkiewka, pietruszka, sałata, bazylia) i samosiew nagietków astrów, maczków i aksamitek. Tylko szpinak nie powschodził, bo zrujnowały go koty. Niestety zrobiły sobie w tym miejscu toaletę. Zrujnowały też zasiew dubeltowych malw. Musze zabezpieczyć zagonek patykami, może da się jeszcze coś uratować.
Agrest póki co wybronił się przed mączniakiem i ma owoce. Sporo owoców też mają porzeczki czarna i czerwona. Kiście nie są pełne. Nie wiem, czy opadły, czy z powodu niskiej temperatury nie zostały zapylone. To nic. I tak rozważałam usunięcie części owoców, żeby nie obciążać młodego krzaczka.