Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    107
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    200

Entries in this blog

yemiołka

Prund jezd. Wciąż. Nadal gratis.

 


[Powiedziałam Energetycznym, żeby się nie wygłupiali, bo Betoniarę muszę uruchomić, a bez prundu ni ma bata. Czy coś tam innego nakłamałam im...

 


No w każdym bądź razie - dali się nabrać ]

 


Kasy wciąż niet - i to są właśnie te wolnych strzelców żyzni uroki...

 


W związku z powyższym w Teatrze Na Strychu nastąpił przestój w grywaniu spektaklu pt. "Kobiety na rusztowania", w którym otrzymałam zaszczytną, pierwszoplanową rolę murarza-tynkarza. Bez castingu!

 


A już mi tak dobrze szło...

 

 


We wrześniu udało mi się otynkować prawie w całości 2 pokoiki; jeszcze ciut trza wykończyć, ino tynku zbrakło. Cholerna to była robota, bo ściany krzywe jak diabli, w niektórych miejscach musiałam sporo tynku nałożyć. Robiłam to absolutnie nieprzepisowo, bowiem na opakowaniu jak byk nagryzmolili, że można chlastać warstwą o max grubości 1 cm; a jeśli konieczne jest nałożenie kilku warstw, to tylko na mokro, zaczesując na jodełkę. Ha! A ja buńczucznie dziergam dokładnie na odwrót - milion warstw, po wyschnięciu, bez świerczków i jodełek, a grubość momentami chyba do pół metra sięga. Profilaktycznie nie brałam się więc za sufity, bo jakby nam to miało kiedy na łeb spaść... Takoż sufity i ścianka działowa między pokojami, z g-k, będą gładkie, a reszta - po yemiołkowemu chropowata i etniczna. Walnęliśmy też na ściany trochę dech, bo lubim pruski mur. A że to pic na wodę i fotomontaż - cóż z tego? Się podoba nam. Pomiędzy pokojami, które dla dziecków będą, Jano zrobił tajne przejście, zamykane maleńkimi drzwiczkami. Ci, co widzieli, w głowę zachodzili, po cholerę nam to - "Dla kota??!".

 


Ech, masakra z tą nieskończonością wykończeniówki - człek se ręce urabia po tatuaże, a tu wciąż niemalże status quo ante.

 


I przychodzi taka na ten przykład moja Mader, która od miesiąca na pytanie "Co robisz?" słyszy "Tynkuję", spodziewając się złotych klamek, i wkracza z tym przerostem nadziei w syf, pył i fruwające deski, nie potrafiąc rozczarowania na facjacie ukryć.

 


No aleśmy z każdym łupnięciem pacy o pustak bliżej niż dalej, no nje? No.

yemiołka

Poza tym będziem spędzali długie i awanturnicze godziny, rozważając, na co ciężko zatyraną kaskę sprzeniewierzyć.

 

hahaha, no to mi się udało, naprawdę!

Albowiem było tak - wydaliśmy resztkę szmalu, jaka ostała się w kącie konta, na jakieś tam artykuły mniejszej potrzeby - typu wspomniane pojemniki plastikowe sztuk 2 w kolorze kanarkowym i serek pleśniowy. Po czym rozsiedliśmy się w fotelach w oczekiwaniu na przelew, który już - wedle naszych szacunków - po łączach internetowych wirtualnie gnał. Właśnie zaczajałam się, by sprawdzić stan konta, gdy coś mnie tknęło. Pognałam do biurka, zrzuciłam jakieś 14 kilo makulatury pod nogi, wytachałam segregator w kolorze red, nerwowo pomiętoliłam upchnięte w nim koszulki, wyszarpałam odpowiednią, dopadłam umowy i zastygłam w trwodze.

Jasna cholera i równie jasny gwint!

Przelew to i owszem, mili Państwo, miał być. Ale miesiąc później!!!

Doprawdy nie wiem, co nam na mózg padło - fakt, że my niefrasobliwi dość, ale że do tego stopnia, to sama się nie spodziewałam...

Tak więc długie i awanturnicze godziny to se możemy spędzać, rozważając, na co ciężko zatyraną kaskę sprzeniewierzyć, ale mniej więcej od...

Ups, już nic nie mówię, bo się dziady z przelewem spóźniają, więc ino oczekuję w ciszy i skupieniu, działania windykacyjne podjąwszy.

Oby zdążyli, póki jeszcze mam energię [elektryczną], bo inne dziady właśnie robią zakusy, co by mi ją brzytwą odciąć, ech.

Ale mam ich w nosie i wesoło żyję se, o czym być może będzie poniżej, jeśli prądu starczy.

8)

yemiołka

Ała! Człek od tego nadmiaru wolnego czasu dostaje na łeb!

I już nie wie, co robić ma, biega w kółko, rzuca się na dwadzieścia sześć i pół rzeczy na raz, by w efekcie zalec przed kompem i bez sensu klepać to tu, to tam.

 

No dobra, nie było dziś tak całkiem bez sensu, trochę się narobiliśma w plenerze, ale makulatura nie ruszona, na pół pokoju rozbebeszona, drzaźni mnie.

Rany boskie, pochlastać się można, jak już człowieka opanują nastroje sympatyćno-ekologićne. Że niby surowce wtórne-durne będzie poddawał rasowej segregacji i tak dalej. Męczą mnie te nastroje od dawna, a w związku z nimi wieloletnie turbulencje. Plastik rozpełza się po całej kuchni, papierzyska czołgają się, gdzie popadną, syf, malaria i degrengolada.

 

Się wkurzywszy, zakupiwszy pojemniki plastikowe sztuk 2 w kolorze kanarkowym. Jeden na plastik, wtóry na celulozęęę. Kanarkowe wlazły akuratnie w dziurę pomiędzy butlą gaz. a kuchenką.

Było dobrze przez jakieś na oko pół dnia. Następnie na skutek nadmiernego spożycia jogurcików [o ja głupia! myję kubeczki po jogurcikach! żeby się lepiej recyclingowały, czy coś w tym stylu], wód bezalkoholowych i alkoholowych też pojemniki uległy zapełnieniu i podjęłam próbę wyszarpania ich z miejsca zameldowania celem opróżnienia.

No i dupa, bo one między tę butlę a kuchenkę wchodziły pod kątem, czego wcześniej radośnie nie zauważyłam. Oczywista wyciągać też je trza było pod kątem, więc przy tym wszystko sruuu na podłogę. Nerw.

 

Różne potem były tego fascynującego zagadnienia koleje, ale póki co oszczędzę Wam dalszego ciągu tych pasjonujących rozważań, bowiem spojrzałam na zegarek i zrobiłam zieeew.

Dość powiedzieć, że obecnie pod stołem w saloonie mam karton, do którego desperacko wrzucam pojedyncze strony gazety tuż po przeczytaniu.

Butelki wypierniczam rzutem wolnym, z wejściowych schodów, wprost na samochodową przyczepkę - aktualnie zaparkowaną elegancko tuż przed frontowymi drzwiami, więc udaje mi się wcelować prawie za każdym razem.

 

Jednym słowem: pełen czad.

Miało być ekologicznie i czysto, a jest w związku z tym konkursowy syf...

Czyli jak zwykle.

yemiołka

NIECH ŻYJE WOLNOŚĆ!

 

 


Wolność i swoboda!!!

 

 


Wczoraj w noc skończylim fuchę, co ciemiężyła nas od roku blisko połowy.

 


Choć tak po prawdzie ciemiężenie było masochistycznie sporą frajdą - fucha to była najprzyjemniejsza spośród wszelkich dotychczasowych fuch, bowiem, uwaga, uwaga, pędzel dzierżyłam w dłoni i akwarelki, po wielu latach niedzierżenia, z trwogą dzierżyłam i tremą, i innymi rozlicznymi odczuciami, wśród których radocha wybijała się na pierwszy plan mimo bólu plerów od przydługich godzin przy garbatym stole.

 


Zabawnie jest zarabiać tak na życie i podoba mi się to jak jasny gwint.

 


Ale do rzeczy.

 


Wolność i swoboda, i oddech, i czas na to i owo. W końcu wieczornie film se zarzucić można na ruszt bez sumienia wyrzutów [se zaczęłam od Świętych, co rządzili w Bostonie ], a dziennie... sama jeszcze nie wiem co. Tyle spraw odłogiem...

 


Chyba najsampierw się na kosiarę rzucę szczupakiem, bo na ogrodzie zgrozzzza!

 


A jutro za kielnię łapię i pacę, śmignę potynkować pokoiki na górze, a Stary pewnie uśmiechnie się do wkrętarki i płyt g-k.

 


Poza tym będziem spędzali długie i awanturnicze godziny, rozważając, na co ciężko zatyraną kaskę sprzeniewierzyć.

 


Albowiem chce się na poddaszu popchnąć sporo, ale chciałoby się takoż przeca choć troszkie skończyć dół; chciałoby się CZYNNEJ zmywary, by pożądaną cywilizację w zlewie zaprowadzić, oraz płotu przed chatą, żeby napływ niepożądanej cywilizacji ograniczyć.

 


I różne tam inne chciałoby się, a mieszek ma niestety dość dobrze widoczne dno...

 

 

 


Ha! Prawdę mówiąc całkiem o czym innym pisać miałam, ale skoro już mi się napisało co innego, to niech se będzie, a te pierwotne co-insze naskrobię, jak już powieszę pranie i makulaturę przetrzebię.

 


O! Właśnie! O makulaturze też muszę, bo to jezd dopiero cyrk!

 


No to póki co, miłego dnia czytaczom życzę i spadam.

 


[A za oknem siwy dym, bo Stary chwasty pali online. Takie to jesienne klimaty. Aaaa, kurczęęę, poniosło go, jeżyny zara zjara! Muszę gnać, bo pewnie nie sprawdził, czy nie ma jeży w starej kupie chwastów, a dorzucać będzie! Uważajcie na jeże, ludności miast i wsi! Adios!]

yemiołka

o, udało mi się wstawić fotę! a już nie dowierzałam sklerozie, że jeszcze to potrafię...

 

No dobrze, a więc jeszcze pory na warcie:

http://img210.imageshack.us/my.php?image=rotationof130808ogrdekcvk5.jpg" rel="external nofollow">http://img210.imageshack.us/img210/1120/rotationof130808ogrdekcvk5.th.jpg

 

I chatkowe impresje, czyli busz wdziera się pod strzechę:

http://img84.imageshack.us/my.php?image=130808ogrdekchata018jn4.jpg" rel="external nofollow">http://img84.imageshack.us/img84/5666/130808ogrdekchata018jn4.th.jpg

 

Oraz fragment tynku made by Yem. [powyżej takoż] i stolarki made by Jano + chochoł, co miał być bukietem

= korytarz wejściowy, czyli Wars wita Was vel herzlich willkommen i prosimy nie regulować odbiorników:

http://img232.imageshack.us/my.php?image=130808ogrdekchata015my1.jpg" rel="external nofollow">http://img232.imageshack.us/img232/2632/130808ogrdekchata015my1.th.jpg

yemiołka

Zebrałam się w sobie, popędziłam, trzaskając pejczykiem po pęcinach, i skutki są!

 


Znaczy się - wrzucam fotek kilka na szybko, a może i nawet będzie dalszy ciąg.

 


Póki co...

 

 


Koper na planie pierwszym, a cegłówy w tle:

 


http://img146.imageshack.us/my.php?image=130808ogrdekchata002fa6.jpg" rel="external nofollow">http://img146.imageshack.us/img146/2891/130808ogrdekchata002fa6.th.jpg

yemiołka

A kuku! Pojawiam się i znikam…

 

 


Komar gryzie w piętę, za płotem wyją psy, a burzy niet. Choć mamiły chmury i bezdech całodniowy, i ta temperatura, i śpiwory świeżo wyprane, wysychające w minut pięć na ogrodowym sznurku. Mamiły te kłębiaste, bure dziady, więc ogródka nie podlała i mu się teraz źle śpi!

 

 


Bo otóż tak! Warzywniak się w tym roku ulągł i nawet chyba, jednak, może cyknę fotkę, niechaj tu będzie na wietrzną pamiątkę. Warzywniak jest w stylu „ogrody Semiramidy”, bowiem naprędce wygrzebałam go na skarpie, ryjąc kawałek po kawałku, i żeby to wszystko się kupy jako tako trzymało horyzontalnie, cegłami utykałam. Cegłami zarąbanymi z wielkiej kupy gruzu leżącej na naszej niereprezentacyjnej ulicy, dodam gwoli jasności i zachowania prawdy historycznej.

 


Kształtowanie krajobrazu w tak wysublimowany sposób [zarąbywania odpadów nieorganicznych na zmianę z darciem pazurami skundlonej chwastami ziemi] zajęciem jest dość żmudnym i czasochłonnym, w związku z czym nastąpiła niejaka obsuwa w dziedzinie siewu i chowu. W skrócie: siałam latem, a zbierać będę cholera wie kiedy i czy w ogóle.

 


Bo na ten przykład syćkie sałaty ślimaki-popaprańce zeżarły!

 


Brokuły i kapuchę mszyca w postaci jakichś wegetariańskich pcheł wtranżoliła! [Rzeżuchę nadal wtranżala!]

 


Rzodkiewę konsumują jakieś białe robaczki!

 


Ale za to wszystko ekologiczne, niepryskane. I w efekcie nie ma z tego nic. Takoż więc zajadam głównie koper, bo u mnie koper, dla odmiany - choć wszystkie mniej lub bardziej znajome gospodynie stękają, że koper im padł [ups, się mi „kuper” freudowsko napisało ], choć 3 razy siały - koper jak ta lala i dzień bez kopru dniem straconym! Żrę go z pomidorami [sklepowymi] jak ziemniaki stonka [uff, chwała bogom, ziemniaków i stonki w inwentarzu ni mam, rzekłam zaś ino tak metaforyćnie].

 

 


A co było dalej, to kiedy indziej się dowiecie, drogie dzieci, bo tera ciocia Yemiołka to już se idzie spać. Dobrołnoc!

yemiołka

JĘK. W TYM SĘK.

 

 


„….Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,

 


Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.

 


Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły

 


Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły….”

 

 


Taaaa. Sielsko-diabelsko. Na to dokładnie wyglądało.

 


Oj głupiaś ty, głupia, Yemiołko…

 

 


Gdy kupiliśmy ziemię, sąsiad na działce obok miał cyrkowy wóz spleciony z różnokolorowych uli. Se bzykało, se pracowicie słodycz produkowało, se wyglądało idyllicznie. Się następnie Ś.P. sąsiadowi zmarło, ule wdowa sprzedała i koniec pieśni.

 


Prawie.

 


Do kolejnej wiosny. Anno Domini lat ileś nazad.

 


Się okazało, że ule jednak są. U innego sąsiada za murem.

 


Się okazało dość brutalnie. W takim raczej hitchcockowym stajlu.

 


Co prawda nie było ptaków, ale za to były pszczółki.

 


W ilościach dość satysfakcjonujących.

 


Jakieś, na oko, minimum 15 tysiaków.

 


Nad naszym łbem.

 


Wszędzie…

 


I tak dziesięć razy pod rząd.

 

 


Jakoś tak mniej więcej w maju rozpoczyna się okres pszczelej rójki, który trwa do jakoś tak mniej więcej końca czerwca. Pszczelarz może nad tym w dużej mierze zapanować, ale musi mu się chcieć. Naszemu sąsiadowi chciało się jednak wyłącznie chlać.

 


Próbowaliście osiągnąć rozsądny kompromis z wiecznie zapitym na umór degeneratem? No to wiecie. Ciężka jazda… W końcu udało nam się doprowadzić do wywiezienia uli na czas lata, ale kosztowało nas to cholernie dużo pary i nerwów.

 

 


[Myślałam, że Wam tu opiszę, co czuje młoda mama – wówczas mój synek miał kilka miesięcy - która właśnie ma wystawić śpiące dziecię w wózku do ogrodu, gdy nadlatuje rój. Ale nie mam sił. Ino w skrócie: rój liczy kilkanaście-kilkadziesiąt TYSIĘCY owadów; nadlatuje chmurą rozciągającą się nad całą działką, czasem nawet z impetem obija o okienka; przysiada na gałęzi jakiegoś drzewa/krzaka; siedzi, ile mu widzimisię podpowie – godzinę, kilka dni czy ileś tam; teoretycznie nie jest agresywny – pszczoły tachają w dziobach pożywienie na 3 dni i skupione są na swej misji – ale wytłumaczcie dzieciakowi, żeby w sytuacji, gdy znajdzie się w roju, nie machał rękami; powodzenia]

 

 


Przez kilka lat był spokój, zapomnieliśmy o problemie. A w tym roku – witaj smutku!

 


Do dziś roi było chyba z tuzin, już nawet nie liczę. Wrzucę Wam fotki, jak się ogarnę. Tym razem strategię mamy inną – nie oddajemy roi sąsiadowi, jak onegdaj, bo i tak by je wpakował z powrotem do za ciasnego ula, skąd by znowu zwiały [zresztą, on uparcie twierdzi, że to nie jemu zwiewają, hehehe]; dzwonimy po innego, sensownego pszczelarza, który zdejmie nam ten ciężar ze łba i gałęzi i się nim dobrze zaopiekuje.

 


Ale spróbujcie usunąć przyczynę – to jest cyrk! Związek Pszczelarzy umywa ręce [rączka rączkę], pozostaje ino sprawa cywilna. Na szczęście znaleźliśmy inny haczyk – facet mieszka w budynku gminnym, więc gmina przylezie i obluka, gdzie te ule, co i jak, i na 99% dostanie nakaz eksmisji.

 


Póki co jednak, mimo nerwowych ponagleń, pan urzędnik nie może się zwlec zza biurka, a mnie pod biurkiem trafia szlag, bo nogę jak balon trzymam w lodowatej wodzie i już czwarty dzień nie mogę założyć żadnego buta….!!!

 


A w sobotę wsiowy festyn!

 


A w niedzielę jestem chrzestna matka!

 


Macie jakieś sensowne sposoby na pszczeli jad? [wapno, ocet, Fenistil, lód - nie działa nic]

 

 


Morał:

 


Uważać z idyllami, źle wpływają na kubaturę stóp.

yemiołka

eh.

 


nie mam czasu na Betoniarę, czas zbyt szybko galopuje.

 


na realną betoniarę też czasu niet, remoncik po raz fafnasty stanął w miejscu i ruszy się nie wiadomo kiedy, a rokowania są pesymistyczne.

 

 


ale se pomyślałam, że uprzejmie doniosę o mym najnowszym durnym pomyśle.

 


otóż do tej pory nie dorobiliśmy się płotu przed chatą [z boków i z tyłu dzięki wielu siłom sprawczym jezd]. no bo wymagało namysłu, przygotowań, kasy i natchnienia oraz czasu - w dowolnej kolejności.

 


bo płocik miał być nietypowy, murowany, przetykany bakaliami polnych kamieni, z drewna ornamentem. takie karykaturalne, zabawne, krzywe płocisko. a właściwie murzysko.

 


no ale, jako się rzekło, ni ma go wciąż, w związku z czym różne ludzie grasują nam po działce, a jak zapomnim zamknąć drzwi na klucz [a zazwyczaj zapominamy], to i po chacie.

 

 


no i właśnie przedwczoraj zstąpiło na mła objawienie! alleluja!

 


zrobim to szybko, bezboleśnie, lecz uroczo absurdalnie...

 


z...

 


wierzby.

 


żywej, gęsto sadzonej, którą się pozaplata ładnie i formować będzie.

 


ale przy furteczce zrobim kawałek murowany i przy wjeździe do garażu takoż.

 


ino nie wiem, czy z wierzby energetycznej, którą pod ręką mamy [pod płotem z tyłu buja i zasłania rupieciarnie sąsiadów] czy z tej szalonej-pokręconej...

 


i w ogóle nie wiem, czy to ma do końca sens, więc jeśli na temat sensu coś wiecie Wy, to krzyczcie. bo my już dołki kopiem

 

 


a tak poza tym nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca... [jak śpiewali w piosence]

 


pozdrawiam deszczowo!

 

 


rzyczliwy

yemiołka

Mój Brad na wieść o kompromisie ucieszył się rzecz jasna jak równie jasna cholera. No ale co miał robić, niebożątko, przyjechał i poddał się bezwolnie naszym zakusom na jego biedny kręgosłup. Kompromisik, bagatelka, polegał na wciągnięciu na strych sławetnej betoniary. Po niemal pionowych schodach. Ale od czego ma się w chacie twardzieli – się zgięli, wypięli i wciągnęli. Nawet im poszło łatwiej, niż myśleli [co nadmieniam nie tylko dlatego, żeby było w pełni do rymu].

 

Całkiem nieźle, po pięciu latach od zamieszkania zafundować se betoniarę nad łbem. Ale co tam, raz się żyje, no nje? Cokolwiek to znaczy.

yemiołka

No więc do tego momentu szło całkiem sprawnie. Usatysfakcjonowani cenowo [jakieś tam insze wory oscylowały w okolicy 4 dych; ja tam nie wiem, jakie i z czym, ale się cieszę, że mamy tańsze i w szczegóły nie wnikam, a i Wy nie wnikajcie ] zabraliśma się za plan operacyjny.

 


Kurza twarz, 50 worów, jak to bełtać/transportować na plac boju? Przed chatą w betoniarce i wiadrami na sznurach tachać? [Na szczęście nie trza byłoby przez salon, tego by jeszcze brakowało. Bowiem póki co w salonie schodów właściwych brak – są ino gospodarcze na strych, solidne, ale niedocelowe, prosto z megawiatrołapu/korytarza/holu czy jak zwał, tak zwał]. A może wtachać wory na górę i tam zajeżdżać je w wiadrach elektryćnym mieszadełkiem? Takim do wiertarki doczepianym czy ja wiem jakim…? Hmmm… Trochę pogłówkowaliśma, Otciec doradził co nieco i poszliśmy na kompromis. Do kompromisu potrzebny był mój Brad…

yemiołka

Najpierw pełna kulturka – przez chwilę wydawało nam się, że jesteśmy jakimiś tam normalnymi niby inwestorami. Zrobilim wywiad wśród sąsiadów, namiary na wylewkarzy zebrali, referencje, podzwonili, znaleźli najtańszego, się wstępnie poumawiali i prawie że se – idąc za ciosem – wykrochmalili kołnierzyki.

No normalnie jak nie my. Znaczy – choroba jakaś to była czy co.

Chorowali my mniej więcej wczesną jesienią, a potem nagłe ozdrowienie przyjszło – stuknęlim się w łeb i stwierdzilim, że bez jaj. Zrobim se sami, a zaoszczędzone siano mile spożytkujem [owoce morza i szampon czy coś w tym guście].

 

Z CZEGO?

Stary ruszył w trasę. Po standardowej objazdówce tradycyjnie pozostalim przy Liroju [vel Leroy Merlin] – znalazło się coś taniego. W głębokim poważaniu mamy wysoką jakość, więc se kupujem materiały z dolnej półki – a jak to się kiedyś rozpadać będzie, to niech se już o to dzieci grzeją czaszki.

Dane mogę podać nad wyraz dokładne, bo się mnie akurat walają po zaśmieconym biurku faktury [bowiem z krzesła powstanie -> ściągnięcie segregatora -> faktur zgięcie/wpięcie ponad me siły jezd].

Zaprawa samopoz. 20-60 mm anhydryt 400 30K za 17,46 PLN.

Kupili my 50 worów..................

 

c.d.p[rawdopodobnie]n.

yemiołka

No dobra, był już ogół, teraz polecim więc szczegółem.

 


Nie wiem, nie wiem doprawdy, jak ogarnąć całe to niepisanie.

 


Chronologicznie [zstępnie czy wstępnie?] czy spontanicznie?

 


To może na początek aktualności wylewkowe, czyli:

 

 


ACH, CO TO BYŁ ZA BAL!

 

 


Trochę się życie w ostatnim czasie pokomplikowało w rodzinności bliższej – wyglądało na to, że jeszcze jedną duszę przyjmiem pod nasz dach.

 


A wszak wiadomo - dół hacjendy: wykończony połowicznie; góra: niewykończona dramatycznie.

 


Trza było udostępnić dodatkowe komnaty w trybie pilnym. Na poddaszu: Sodoma i Gomoriiiaaa. Posadzka ino wylana, krzywo jak jasny gwint, bo w wylewkach budowlanych onegdaj uczestniczył tylko Stary [znaczy się ten, jak to mówią, osobisty mój mąż] oraz chłopek-roztropek do pomocy. Obaj dziewiczy w wylewkowym temacie, zrobili, jak umieli – czyli jakoś tam pi razy drzwi. Przyjdzie walec i wyrówna. No bo przecież jeszcze na to styropian miał pójść, rurki grzewcze i znów wylewka. Na te rurki wciąż kasy nie było, więc strych odłogiem stał. Aż w końcu śmy usiedli i się zadumali: a chrzanić te rurki! Przecie i tak w kominku hajcujem [daje radę!], żadnych kaloryferów w najbliższej dziesięciolatce wystawiać nie będziem [miał być piec gazowy, ale nawet przyłącza gazowego nie ciąglim, bo mamy inne pomysły na wydawanie kasy póki co], więc co nas to – najwyżej se dziatwa kiedyś panele ściągnie i rurki pozakłada, jak będzie taki kaprys mieć. A my tera ino wyrównać musim samopoziomującą i luzik.

 

 


I nikomu nie zapaliła się ostrzegawcza lampka….

 


[i nikomu nie wolno się z tego śmiaćśmiaćśmiać ]

yemiołka

A więc. Pokrótce. [Po zimnej kawie, nie po wódce. ]

 

 


Budowa była-się-działa Anno Domini 2002, jakby na to nie patrzeć. Pół roku trwała, zakończywszy się ostrym cięciem – cięciem cesarskim mym, cięciem kosztów, cięciem dostępnego czasu. Wprowadzilim się na wylewki betonowe, wykładzinę, mebli brak, kafelków niedobór, pokoi niedostępność, drewna suchego niedostatek. Pomieszkiwanie było wyłącznie salonowo-kuchenne, ale szczęśliwe, bo na swoim i razem, i z jabłoni kwieciem za oknem jadalni. A w takich chwilach nie liczy się więcej nic. A jeśli w dodatku wcześniej mieszkało się na 24 metrach, to już w ogóle nie ma o czym mówić. A mieszkało się…

 

 


Potem były różne dziania – dziecięcia nowonarodzonego lulania, kieszeni pustych i takie tam. Chata stała odłogiem. Po jakichś 2 latach przesunęliśmy się z saloonu również do pokoiku obok – zdobyte kolejne kilka metrów.

 


No i tak to powolutku szło. Bardzo powolutku.

 


Bo my som YemioJanosie-łosie-samosie: ekip nie bierzem, specjalistów wszelkiej maści omijamy szerokim łukiem, w kredyt się z głową nie rzucamy.

 


A efekty jakie są, takie są. Wszystko się ślamazarzy, ale nam to absolutnie snu z oczu nie spędza.

 


Bowiem jesteśmy niepoprawnymi fanami każdego status quo.

 

 


A status quo na dziś dzień jest następujący:

 


1. płotu przed chatą: nieustający brak.

 


2. kretów w ogrodzie: nieustająca klęska urodzaju.

 


3. dół hacjendy: wykończony połowicznie.

 


4. góra: niewykończona dramatycznie.

 


5. ogrzewanie: wyłącznie kominkiem.

 


6. drewno: w tym roku wciąż niezakupione, ach! Jedziem na rezerwach i misiach-patysiach. [Pierwszy pokos wierzby energetycznej, co pod płotem buja, w tym roku był!]

 


7. kanaliza: w końcu podpięta, ale o tym jeszcze będzie, bo rzecz jasna – działo sięęę.

 


8. prąd: nieodebrany.

 


9. chata: bez odbioru.

 


odbiór!

 


 

 

 

 


c.d.[chyba]n.

yemiołka

Tak sobie przysiadłam. Kawa już zimna, w kominku dogasa, pies chrapie melodycznie i rytm wybija ogonem, kot śpi z łapami na ślepiach, w pozach dziwnych i wyuzdanych. Dziatwa socjalizuje się w odpowiednich ośrodkach. Szkoła, przedszkole – znaczy się. Stary pracuje, przeniósłszy biuro na kuchenny stół, bo małe zmiany. Ja dziś przepiękną leserkę uprawiam i taka z tej okazji myśl najszła… A jakby tu zajrzeć….? Jakby dopisać się? Nikt już pewnie czytać nie będzie, bo betoniarę kurz okrył i cementowo-księżycowy pył, a ja wyleciałam z obiegu na zbity pysk. No ale co tam – sobie a muzom, znów złapię jakąś chwilę. A kto wie – może kilka chwil…?

 


No więc siadam, kompa odpalam i jadę. Najpierw podsumowań garść, bo przecie nikt już nie pamięta, co wydarzało się. Ja sama pamiętam ledwo co.

 


A potem się zobaczy.............

 


yemiołka

no dobra. to powyżej to były bzdurki na rozruch, czyli pocinanie pierdół .

 


a z konkretów:

 

 


1. kanalizę mam.

 


niepodłączoną, ale mam. pomarańczowy cywilizacji zwiastun sterczy przed chatą, przykryty deklem.

 


nie wiem, kiedy podłączą. w czerwcu najwcześniej.

 

 


a wraz z nią mam po raz kolejny zdruzgotaną drogę. choć mieli naprawić.

 


ale fikają i stawiają się, i lenią makabrycznie. łajzy.

 


no ale nam to nawet na rękę jezd. bo im gorzej to wygląda, tym większa szansa, że da się burmistrza podstępem zaszantażować i w drodze wymuszenia dostaniemy ładniejszą. gdyż poniekąd jesteśmy pierwsi w kolejce, bo całą wiochę będą ryć, kładąc nowe wodne rurki, a nas nie - kładliśmy se nowe przy okazji budowy. tak więc nawierzchnię mogą śmiało kłaść, nie mając wymówki, że jeszcze te rycie...

 


czyli różne dziwne, optymistyczne myśli plączą nam się po łbie.

 

 


2. się w końcu ziściło. pod sufit nie skaczę.

 


sąsiad załopotał sztandarem i wystawia powoli hawirę.

 


wielką i ociężałą. tak blisko nas...

 


i choć ten sąsiad wcale nie taki straszny, choć jakoś tak na wstępie mimo morderstwa na drzewach lubimy go, bo zasadniczo na wstępie dajemy ludzkości spory kredyt zaufania, to ciężko przyswoić, że się skończy sielanka i bieganie w gaciach czy czym tam popadnie.

 


że niebo widziane znad talerza z kalafiorówką przesłoni mur.

 


że trzeba będzie uważać, by nie drzeć ryja zanadto.

 


i że może ktoś zza płoty ryj zanadto będzie darł.

 


no nic, trza wina zimnego golnąć i zacząć się przyzwyczajać...

yemiołka

ale mnie tu dawno nie było...

 


życzenia świąteczne to Wam chyba muszę wpisać na jakąś dekadę z góry, bo nawet się na Wielkanoc ciężko było doturlać.

 

 


u mnie po staremu

 


a u Was?

 

 


właśnie szybki zerk przez okno.

 


za głęboko powciskałam tulipany, nigdy nie wiem, ile to jest 5 cm, ciągle mi się wydaje, że za płytko, że zimą powyłażą i pouciekają - no i tera mam...

 


u wszystkich dawno kwitną, a mi dopiero, ociężale, umęczone łby, z wyrzutem, z niesmakiem, z boleścią wychylają ponad stół.

 


co ja plotę - ponad grządkę.

 


ale tak niziutko... łodyżka ze 2 cm ma. [choć tak naprawdę to nie wiadomo ile, bo jak ja mówię, że 2 cm, to nikt nie wie, ile to jest, pewnie cm 5...]

 


jednym słowem - za rok sadzę z linijką.

 


ale ja nie o tym chciałam.

 


bo patrzę na te tulipany marne, a tu się w oko rzuca blondyna łeb.

 


mlecza znaczy...

 


pierwszy żółty łebek, radosny, wiosenny i w ogóle.

 


lubię mlecze. gdy się żółcą bez żenady.

 


i lubię potem dmuchać z wiatrem w ich posiwiałe grzywki.

 


dmuchawcelatawcewiatr.

 


a potem łażę i klnę, że nigdy więcej, bo ogród jak u Mniszkówny...

 


[Mniszkówna powinna hodować mniszki, no nje? ]

 

 


ale ja jezde niereformowalna.

 


coś czuję, że w tym roku znów...

 


dmuchawcelatawcewiatr.

 

 


miłej Wiosny, forudomowicze!

yemiołka

Drodzy Czytacze!

 


Niech Świąteczna magia pozwoli Wam zapomnieć o całym świecie, grzejcie się przy kominkach lub ciepłych dusz dymkach , a Mikołaj/Gwiazdor/Dzieciątko, czy kto tam u Was dyżuruje, niech przyniesie Wam cały wagon: serdeczności, ludzkiej życzliwości i dziecięcej radości.

 


Pozdrawiam z przedwigilijnego rozgardiaszu!



y.

yemiołka

z ostatniej chwili, czyli po objeździe marketowym:

 


albo nowy za 700 - jeden na wszystko [wszyscy za jednego ], czyli jak dotychczas, obsługujący kuchnię + łazienkę - albo 3 x małe, po 200, na każdą baterię, przy czym mogłabym se spokojnie kupić na razie 2, odpuszczając bez sentymentów umywalkę w łazience do czasu nadejścia przelewu

 


czy to ma sens? korzystacie z takich solo podgrzewaczyków?

 


hop hop!

 


yemiołka

huk armatni, zwięzły, niejękliwy, donośny.

 


ciemność.

 


chaos ucieczki po omacku.

 


dzieci płacz.

 


opanowany zawał.

 

 


scenariusz etiudki wojennej? ależ skąd...

 


to tylko mój mężuś pieczołowicie dba o odpowiedni poziom naszej adrenaliny.

 


a było to tak...

 

 


sobotnia, urodzinowa impreza urokliwa, skakanie po wersalkach, rzucanie ciastem, tequilla z czerwonym winem wstrząśnięta i zmieszana, gitary łomot, pęknięte didgeridoo, tańce i sztuczne zęby prosto z USA. czyli ogólnie wysoka jakość.

 


kac też był wysoka jakość, spotęgowany z nagła przez fakt zepsucia się elektrycznego podgrzewacza do wody. ech, ukoić pulsujący łeb w tuszu szumie – nic z tego. wszyscy współspacze przeżyli dramat za drzwiami łazienki, ale tylko my zostaliśmy z tym dramatem na karku.

 


mężuś kochany, jak zwykle niezawodny, wkroczył do akcji i gdy ja dogorywałam już w łóżeczku, po całej niezmiernie długiej skacowanej niedzieli, po odbiorze dzieci, pośpiesznym odbębnieniu imienin Andrzejowych i innych atrakcjach, on majstrował, czołgał się pod kuchennym blatem, rozkręcał, przykręcał, kombinował. by perfekcyjnie dojść do kulminacji.

 

 


huk armatni, zwięzły, niejękliwy, donośny.

 


ciemność.

 


chaos ucieczki po omacku.

 


dzieci płacz.

 


opanowany zawał.

 

 


taaa...

 


pierwsza w nocy. wizja ewakuacji dzieci w piżamach nie była fajna.

 


na szczęście, cóż, nie było tak źle – tylko pół ściany w kuchni wyrąbane i zalany saloon.

 


ewakuację odłożyliśmy na okoliczności bardziej sprzyjające.

 


a morał?: zabawę w elektryków zostawić prezydentom, zwłaszcza na kacu.

 

 


ps. no i co ja mam teraz zrobić, pan nam naprawia ten podgrzewacz od tygodnia [miskom śmierć!] – cena skoczyła prawie do 300 PLN. taki sam nowy kosztuje 600. pewnie są jakieś tańsze tyż...

 


naprawiać? dołożyć stówkę i kupić kiepściejszy? napaść na bank? macie jakieś sugestie?

yemiołka

no i znów....

 


indianerstwo mnie bierze...

 


właśnie skończył się był "Tańczący z wilkami".

 


gdy widzę tytuł w telewizyjnym programie, jawi mi się jako ładniutki kicz, nawet za bardzo nie ganiam za pilotem, ale wystarczy, że przegalopują po ekranie dwie pierwsze minuty i OkropnieNiesmowiciePilna robota idzie w odstawkę, a ja idę w hipnozę.

 


szklane paciorki, frędzelki, konie w łaty, pióra we włosach - to mnie bierze /no mówiłam/:lol:

 


cukierkowe zachody słońca i w ogóle...

 


a potem smętne kiwanie główką nad wielkością najbielszej z ras, co tak ślicznie potrafi wszystko puścić z dymem.

 


kiwanie główką także nad samą sobą, od czasu do czasu muszę sobie pokiwać, gdy zaczynam się zastanawiać, po co nam to wszystko.

 


kolejny kubek.

 


czerwona sofka.

 


firaneczka,

 


salatereczka.

 


wypasiona dachówka.

 


klinkierowa cegłówka.

 


panele

 


i inne duperele...

 


tak, tak, daliśmy się wmanewrować.

 


czy to tak miało być?

 


/nieudolnie próbuję zamordować smętek, wracając do maxarbajtu. to już 13 godzina dziś...

 


wolni strzelcy uber alles/

 

 


/poza tym wszyscy zdrowi/

yemiołka

no właaśnie, przed chwilą było o marnym końcu jeżyn i dzikiego bzu /ten żółty potwór to z okazji kanalizy rzecz jasna/, a teraz to dopiero mam destrukcję za oknem!

 

 


siedzę sobie tyłem do muru /tego co powyżej - fot./, kawę siorbię, a mężuś wpada z rozmachem przez zielone drzwi, gdyż tacha do kominka drwa i sapie.

 


- co to za melodia? - pytam, bo coś rytmicznie zawodzi, melancholijnie, ale ładnie dość. dało by się z tego zrobić jakieś oratorium...

 


- motorowa piła... - rzecze znad dębiny i sapie zamiast kropki.

 


- acha. siorb.

 

 


kubka dno, więc ruszam się z recyclingsaloonowegomebla, przeciągam, synchronizując ospałość ruchów z niedbałą mruczanką czarnego kota, kroczek w przód i.... ałć! normalnie serducho pika! piła motor za oknem!

 


aaaach, orzech!!!

 


cudowny, piękny, cenisty, rozłożysty, przepysznie płodny, ogroooomny orzech poszedł pod nóż...

 


zasadniczo - co mnie to? nie moja działka, nie moja życia koncepcja.

 


ale żal, każdej sztuki przeszłości i piękna żal, gdy daje gardło.

 


bo zmieściłby się siąsiadowi

 

 


dom

 

 


obok...

 

 




×
×
  • Dodaj nową pozycję...