Noxilowy marudnik
Przez Noxili,
Schowałem za siebie piłę i starałem się wygladać przyjaźnie chyba niekoniecznie mi się to udało bo chłopczyk w komzy dał na wszelki wypadek krok w tył i rozejrzał się czy ma w razie czego wolna drogę ewakuacyjną . Przed sasiadami stała reszta ministranckiej braci w liczbie słownie dwu. Poczuł się chyba uspokojony tym wsparciem bo już odważniej powtórzył Proszem Pana przyjmie pan ksiedza?
Znalazłem się w kropce -wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie była skomplikowana. W sumie musimy się cofnac w czasie do jakiegoś tam roku 80 gdy jako 8letnie pachole zostałem sam w domu.Już od 2 lat mogłem zostawać w domu sam więc poczułem się bardzo dorosły . Tata akurat pracował na 2 zmiane a mama musiała tego dnia zostać trochę dłuzej. Jak wieść gminna i pantoflowa głosiła tego dnia akurat miał Przyjść Ksiądz Po Koledzie . Wszystko powinno ładnie zatrybić bo ksiadz zawsze zaczynał koledowanie od tej drugiej strony niż mieszkaliśmy i zjawiał się późnym wieczorem więc mama powinna się spokojnie załapać. Dzień wcześniej już wysprzatała pokój (salon) i przygotowała kopertę co łaska dla ksiedza i jakieś drobne dla ministrantów.Na stole lezał osprzęt do przyjmowania ksiedza czyli krzyżyk ,świece i miseczka z święcona wodą (hmm powiedzmy święconą). Nietety Przeznaczenie czy jak kto woli Opaczność miła tego dnia dobry humor i postanowiła zrobić nam psikusa. Nowy młody ksiądz zamiast rozpocząć przy kościele swoją szychtę to podszedł na pieszo z ministrantami i zaczoł kolendę od lasu . Czyli od Nas . Jak już wspominałem czułem się strasznie dorosły i pomyslałem „ Co ja nie potrafię ?? Jeszce zobaczymy!!” I przyjełem ksiedza sam . Ministranty były o głowę większe od mnie ale ja twardo jak mężczyzna przyjełem wraży najazd „na klatę” . Ksiądz się nawet zdziwił ale za to dostałem podwójne obrazki a nawet jakąś tam bardzo ładna widokówkę z napisem Merry Christmas :). No i pekałem z dumy, rodzina i sasiedzi mnie podziwiali za roztropność . I wszystko było by ok gdyby po jakimś tam tygodniu nie zaczeły się ferie i pojechałem do rodziny do Piotrkowa . Pech chciał ze akurat tam kolędowanie dotarło do babci . Babcia koniecznie chciała by jej ukochany wnuczuś czyli ja przyjmował wraz z nia ksiedza. Wnuczuś zaparł się niestety nogami i rękoma i żadna siła nie mogła go przekonać do powtórnego bohaterskiego wyczynu. Co za dużo to nie zdrowo i tyle. No dobra . Zblizał się feralny dzień który przeszedł do rodzinnych legend jako Jak Przyjmowaliśmy Ksiedza. .
Przeznaczenie zdecydowało się zafundować nam naprawdę kabaret.
Poczatki tego dnia były nie grożne jednak pewne oznaki powinny ostrzec nas przed nadciagajaca katastrofą . Na początek Wujek Dzidek wpadł z ziemniakami w ilości 3 worków i zostawił je ze słowami „na chwile -zaraz je odbior”. Wujek akurat parę la wcześniej zszedła na psy i z kolejarza(kolejarzami byli dziadek , i wujkowie) przebranżowił się na milicjanta z drogówki . Rok wcześniej się wyprowadził od babci i z zona przeprowadził się do mikroskopijnej służbówki. Wciąż jednak wpadał do mamy czyli Babci i zostawiał swoje zakupy , tudzież wyjadał wszelkie lekarstwa typu polopiryny, witaminy itp( pochodzę z rodziny notorycznych, maniakalnych lekomanów) Tego dnia zostawił worki z ziemnikami które ktoś mu dał w zamian za coś tam:))
No dobra to „na chwile” rozwlekło się na parę godzin . Dziadek coś przeczuwał i jak zaczeło się ściemniać był coraz bardziej zirytowany. Ja spokojnie sobie siedziałem i ogladałem jedyny telewizor w pokoju(chyba „Sonda” leciała) już przygotowanym na wizytę ksiedza. Siedziłem spokojnie bo wychodziłem z załozenia że mieszkamy pod nr 3 więc jeżeli zacznie od parteru to są przed nami 2 mieszkania a jak od 4 pietra to jeszcze więcej- któraś z babcinych sąsiadek zastuka w drzwi z komunikatem „już jest”. I zdaze się schować do łazienki albo kuchni. Pech chciał że mieszkania nr 1 i 2 były w takiej ciemnej wnece w korytarzu . A akurat spaliła się żarówka i ksiadz podszedł do pierwszych widoczych drzwi . Czyli Naszych . I tu zaczął się kabarecik. Dziadek Leon słyczac że ktoś otwiera drzwi a myślac podobnie jak ja że to nie może być ksiądz. Widząc faceta o posturze podobnej do Wujka Zdzicha załozył że wreszcie się w ostatniej chwili zjawił się syn marnotrawny złapał za worek z ziemniakami i chciał go podać Zdzichowi . Dziadek Leon od czasu wypadku na kolei miał niesprawną nogę i przepukline więc kazde dżwiganie było dla niego bardzo bolesne. Obracajac się zaklną z bólu i puścił wiązanke” k#$$# i jeszcze te twoje ziemnioczki !!!! I zamarł z wrazenia komu podaje
nieszczęsny worek . Ksiądz bo to on właśnie wszedł bez pukania skamieniał z wrazenia jakie na nim zrobiło oryginalne powitanie. Słyszac jakięs zamiesznie wyłaczyłem telewizor i nagle zrozumiałem ze jestem odciety w pokoju , bo ksiądz był już na korytarzu . Co tu robić ? Przyjac ksiedza ???? A skad !Dla osobnika z taką "inwencja twórczą" jak ja nie ma rzeczy niemozliwych . W pokoju stała potęzna szafa trzydrzwiowa . Szafa była wspaniała: w zaleznosci od inwencji piszącego te słowa tudzież pomysłów licznego kuzynostwa szafa mogła się okazać świetnym schowkiem w czasie zabaw w chowanego namiastką Rudego 102, bunkrem, statkiem kosmicznym a nawet raz celą hrabiego Monte Christo na zamku If. Miesciłem się tam nawet w trójkę a nawet w porywach czworo ! Co robić! To oczywiste -schować się do szafy . Szafa miała tak spreparowane drzwi gwożdzikami że stale była maleńka szczelina(robota Dziadka Leona co by mu się wnuczęta nie podusiły w ferworze zabawy. .).Drzwi się nie domykały ale można było od środka przytrzymać specjalnym przybitym od wewnątrz paskiem (kolejny patent kochanego dziadka) . Wskoczyłem do środka złapałem za pasek. Niestety od czasów zabaw w szafie nieco podrosłem więc musiłem usiąśc na podłodze szafy , Bałem się że jak zaczne się wiercić to trzeszczenie zdradzi moja kryjówkę.I fortel był by się pewnie udał gdyby nie porzadnictwo mojej mamy. Ksiadz zdazył już ochłonąć po powitaniu "ziemnioczkami" i wizyta duszpasterska zaczeła się rozwijać gdy niestety moja mama zauważyła stara zniszczona torbę skórzaną opartą obok fotela ksiedza. Identyczna torbę miał dziadek Torba dziadkowa przetrzymała wypadek Dziadka razem z nim .Dziadek Leon był strasznie do niej przywiazany , traktował ją wręcz jak talizman.Mama widząc taką zniszczona torbę po prostu" musiała" ją zchować. Zdecydowanym krokiem podeszła do torby . Podniosła ją i chciała ja schować do szafy .Mojej szafy!!! W tym momecie ksiądz zerwał się jak wyrzucony sprężyną i z okrzykiem To moje !!!! To moje !! Rzucił się za mamą. Mama jednak zdazyła złapać za drzwi od szafy i pociagnać za nie. Drzwi jednak nie ustępiły( przypominam pewnie pamiętacie: drzwi , pasek , Noxili) Mamy to jednak nie zraziło (wiadomo- nauczycielka) i zdazyła (zanim doleciał ksiadz) szarpnać za drzwi jeszcze raz . Tym razem nie utrzymałem drzwi ale mając owinięty wokół nadgarstka pasek w wyniku szarpniecia drzwiami wyleciałem jak z procy.
.....Prosto pod nogi nadbiegajacego ksiedza . Ksiądz na szczęście nie upadł, tylko usiadł z rozmachem na kozetce. Wszystcy zmartwieliśmy. Pierwszy opanował się ksiądz wstał, zdecydowanym ruchem zabrał mamie torbe, pokazał ze jest pełna kopert i zamkną ją,. Pobłogosławił i wyleciał jak z procy nie zabierajac nawet naszej koperty. No normalnie rodzina Addamsów. Ledwo zamkneły się drzw
zaczeliśmy rżeć ze śmiechu jak stado narąbanych kucy.
Jak widać doświadczenia z wizytami duszpasterskimi to mam dość niezwykłe.
Co tu robić ?Rozgrzebane drewno ,wyciagniety przedłużacz,pła łańcuchowa, łapy pobandażowane, w piecu nie napalaone , dobrze ze choć posprzatane ,Szczerze mówiąc jakoś tak nam się ubzdurało że ksiądz już wcześniej chodził po koledzie akurat gdy byliśmy we Wrocławiu więc mamy problem w tym roku z głowy. I byliśmy nie przygotowani . Hmm???? Nagle znowu obudziła się we mnie kawaleryjska fantazja, a gdzieś tam głosik odezwał się” co się nie da?? Da się!” Wychyliłem się przez płot i patrzę gdzie jest ksiadz. Jeszcze nie wszedł do Karguli . Naczelny Kargul jest tak jak ja strasznym gadułą i powinien przynajmniej na 15 minut zatrzymać ksiedza. Ksiadz jest nowy w parafii , sympatyczny to pewnie pogadaja chwile. Nagły przypływ energii rzuca mną dawka adrenaliny , Mózg błyskawicznie przeszedł w tryb pod tytułem „ ty nie myśl co sie nie da, ty myśl co się da zrobić , potem będziesz marudzić.” Po kolei biegiem podlatuje do furtki i otwieram z zamka(wciaz nie zakończyliśmy remontu ogrodzenia i nie mam dzwonka) Potem wracam do coraz bardziej zdziwionego ministranta mówie mu że przyjmuję ksiedza. Zwołuje wilcza sforę i dwoma psiskami pod pachami lecę do do domu . Niestety najwyrażniej w czasie gdy ciełem drzewo (i zywopłot ).Dżek doszeł do wniosku ze musi się ogrzać z Wilkiem Młodszym i otworzył sobie drzwi . Jakoś nigdy nie nauczyłem go zamykania, W kazdym razie w wyziębionym domu z wygaszonym piecem po otwarciu drzwi temperatura w salonie spadła do jakiś 6-7 stopni . Na szczeście miałem przygotowane suche drewno . Wrzuciłem oba wilki (by nie przeszkadzały) do łazienki . zaraz za nimi poleciały moje gumofilce W papciach i w kurtce naładowałem do pełna suchym drewnem rozbiórkowym (deski z podscibitki po stu (!) latach suszenia pala się jak benzyna) Był żar w popiele , parę dmuchnięć i pierwsze płomyki pojawiły się na deskach już po kilu dziesieciu sekundach. Otwarłem wszelkie dopływy powietrza pierwotnego i wtórnego i biegiem poleciałem się przebrać . Ciuchy robocze w kąt, wrzuciłem na siebie jakiś sweter , pierwsze lepsze spodnie z szafy(ślubny garnitur :) ) Potem biegiem szukać czegokolwiek przypominajacego sprzęt do przyjmowania ksiedza. Po drode przypomniałem sobie że musze się umyć . Łapy bolały jak diabli od mydła ale znalazłem jakieś opatrunki -plastry w szafce (potem doczytałem że to na stopy:) ) Ale dzieki temu pozbyłem się paskudnych pokrwawionych bandaży.No dobra gdzie noxilinka trzyma lichtarz??? ????
W przelocie znalazłem potężny krucyfiks zrobiony przez mojego tatę w czasach jego fascynacji stolarstwem. Hmm . Troche duzy ,taki większy niż kartka formatu A4 . No trudno nie ma czasu na marudzenie..Co tam jeszcze trzeba ??
Świece: szybko złapałem taki ozdobny kuty lichtarz po dziadku (dziadek Leon zanim został kolejarzem zdobył przed wojną egzamin kowalski w cechu ) Fajnie to brzmi mój dziadek był terminatorem :) Z Noxilinką czasem jemy kolacje przy świecach więc tego sprzętu to u nas dostatek Krytycznym okiem obrzuciłem znaleziony zestaw i poleciałem szukać jakiejś wiekszej świecy. Szybko znalazłem taka stara jeszce ozdobiona przeze mnie napisem "Ala Ma Kota"( no co? zapalamy ją tylko na wigilie to jeszce sie nie wypaliła)..No dobra co tu jeszcze ?? Ach talerzyk z wodą świecona. Wpadam do kuchni i nagle zdaje sobie sprawę że zlew jest zawalony brudnymi naczyniami. Nie ma czasu na układanie w zmywarce. Łapie całą zawartość i jakoś upycham w piekarniku. Potem chowam laptopa z stołu i upcham go razem z torbą na osprzet w rogu kuchni . Podobny los spotyka stepper do ćwiczeń . Rozgladam się co tu jeszcze trzeba zrobić ??? Talerzyk ze świecona wodą. Lecę do kuchni ale już w drzwiach zawracam bo potrzebuję obrusa do przykrycia stołu . Biegiem coś tam znajduję .Rozkładam i wracam do tematu spodka. Mało czasu na poszukiwania więc wyciagam z witrynki w kuchni najbardziej jednolitą kolorystycznie filiżankę z licznej kolekcji i centralnie nalewam wody z kranu. Co tu jeszce trzeba przygotować??? Niejasne przeczucie kiełkuje w głowie -czegoś zapomniałem!!!!! Co to jeszcze trzeba przygotowac????? W tym momencie wchodzi ksiadz z ukrywajacymi się z tyłu ministrantami. Ministranci piewajac koledę . Niestety w tym momencie Młodszy Wilku uznaje że jest najlepszy moment na popisy wokalne. Przylacza się do śpiewu aaauuuu aaauuu dodajac od siebie dodatkowy element wokalny w postaci smutnego ipowaznego wycia na koniec każdej linijki .Starszy wilku dochodzi do wniosku że tez musi zaznaczyć swoja obecność na tej ceremoni i szczeka w co bardziej dramatycznych momentach . Na szczęście gdy speszeni ministranci milkną sfora też się zamyka. No dobra !Po krótkiej modlitwie zasiadamy przy stole i w tym momencie przypominam sobie co zapomniałem przygotować.....
- Czytaj więcej..
-
- 0 komentarzy
- 1 365 wyświetleń