Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    54
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    188

Entries in this blog

zielonooka

W międzyczasie jak fundament sobie schnie i na działce trwa tak zwana „przerwa technologiczna”, opowiem jak wygląda najbliższa okolica, czyli sąsiedztwo….

 

 


Okolica składa się jakby z dwóch połówek i bynajmniej nie są to dwie połówki jabłka….

 


Z jednej strony wyrastają sobie wesoło niewielkie domki zbudowane w latach dawnych, na moje oko niektóre po wojnie. Są bardzo ładne architektonicznie, ale niestety w większości trochę zaniedbane.

 

 


Cecha charakterystyczna jest to, że w większości są też pięknie zalesione. To typowe działki budowlane a nie odrolnione.

 


Obok biegnie sobie całkiem spory las i ze względu na swój charakter ten teren odlesiony pod budowę nie zostanie.

 


Druga cecha charakterystyczna wynikająca z powyższych to mała ilość pustych działek, na których można coś zbudować. Jeśli coś się ostało to szybko zostało zajęte (pomimo wcale nie takiej niskiej ceny) stad te dwie działki Anielskiego były takim rarytasem.

 


I te zajęte tereny przez „nowych” to ta druga cześć.

 


Nowych jest dużo mniej niż „starych”. My byliśmy jednym z dwóch domów, które się w tamtym czasie w okolicy budowały.

 


Ta niewielka aktywność budowlana jest według mnie dużym plusem – wiadomo, że raczej nic się nie zmieni i nagle obok nie wyrośnie jakiś domek typu Gargamel. Domy nie siedzą jeden na drugim, ale są na tyle, blisko że nie czuje się człowiek jak na wyspie bezludnej.

 


Najpiękniejsza jest cisza i spokój ….. ,

 

 


Około 10 minut marszem – ulica która jeżdżą autobusy (podmiejskie).

 

 


A taki widok w przytulonej do domku oranżerii można zobaczyć jadąc do Nas – troszkę kiczowate ale mnie to, nie wiem czemu strasznie.... rozczuliło, taki radziecki Misio z kuleczka i Kot o smutnym pyszczku (zielony jest… )

 

 


http://images2.fotosik.pl/47/i9top3yjzfudepuq.jpg

zielonooka

Musze poinformować ze wydarzyła się druga „bomba” tym razem pozytywna i w temacie!!! Temacie budowlanym znaczy….

 

 


Kochany Pan Anielski przybieżał do nas swym dostojnym krokiem z wizytą, jak staliśmy i podziwialiśmy nasze budowlane dokonania (Y z łapa w gipsie gipsie i 2 albo 3 śrubami bo złamanie okazało się ciut skomplikowane) i się pyta proszę ja Was….

 


Czy bylibyśmy zainteresowani kupnem tej drugiej działki?

 

 


Przypominam, że miał dwie i żadnej sprzedać nie chciał, teraz mu się odwidziało…

 


Jasne, że chcemy!!! Zostawiłam obu Panów żeby się po męsku dogadali, co i jak bez mojego zbędnego towarzystwa.

 


Koniec końców jesteśmy właścicielami naprawdę dużej „działeczki” i cena za te druga była już niższa , bo tak bardzo to nam już nie zależało. To znaczy …zależało jak cholera ale udawaliśmy, że nie skąd znowu.

 

 


Mówiłam ze Anielski jest dziwny, ale widocznie jego dorosłe dzieci zaczęły mu wiercić dziurę w brzuchu i dlatego sprzedał a do nas się widocznie już przyzwyczaił…. Może nawet…polubił

 


W związku ze zmianami – biorę kredyt – ta druga działka będzie należeć do mnie

 


Jakby mnie Y wykiwał, (co wciąż prorokuje moja nielubiana ciotka ) to będę miała kawałek ziemi ….

zielonooka

Zdjęcia:

 

 


Zbrojenie...

 


http://images4.fotosik.pl/10/xjhkq4ybjuo2vugt.jpg

 


Leje sie...

 


http://images3.fotosik.pl/47/sy1pfpuk0jiynfcp.jpg

 


Ciekawe jakie to uczucie miec betonowe butki

 


http://images3.fotosik.pl/47/gv1srsjqr6w6cbcn.jpg

 


Szaluje sie (tiaaa samo ... )

 

 


http://images2.fotosik.pl/47/i4z684k7by9r4qnt.jpg

 


Kawałes ślicznego fundamentu schnącego w słońcu...

 


http://images1.fotosik.pl/47/qn611e9n504kk64f.jpg

 


I po jakimś czasie juz wyschniety... (prosze zwrocic uwage na gustowny składzik na drugim planie )

 


http://images2.fotosik.pl/47/s3i7x8sd73ie5s8c.jpg

zielonooka

,„Bo z dziewczynami to nie wie się czy już jest dobrze czy jeszcze źle”

 

 


Kochani Panowie, nie martwcie się, my – kobiety same często tego nie wiemy”

 


No dobrze, nie wypowiadam się w imieniu innych – ja czasami sama nie wiem…

 

 


Powyższy utwór miał na celu zobrazowanie mojego stanu psychicznego w owym okresie budowy – wszystko sobie niby biegło bez żadnych zgrzytów, naprawdę spokojnie i szybko, ale ja już chciałam dalej…wyżej, szybciej….. nie wiem czy to ta wiosna czy co, czy niepewność czy dostanę głupi kredyt czy nie,…ale wszystko mnie drażniło.

 

 


Dodatkowo Y z gipsem i tymi 2 czy tam 3 śrubami wracał za wielką wodę.

 


Na logikę to oczywiste… za darmo nam domu nikt nie zbuduje, ale na mój babski, rozdrażniony rozum to mnie zostawia z budową, z kredytem i wcale nie mogę na niego liczyć…. Tak było przez parę dni, a potem znów się okazało ze wszystko jest cudowne ze wszystkim sobie poradzę.

 

 


Na placu budowy – kolejny ważny etap – mianowicie zakończono piwnice, i nastąpiło zalanie fundamentów oraz stropu nad piwnicą… Dzień wcześniej nieźle lało i znów pozostało pogratulować sobie lokalizacji – mianowicie droga prowadząca do naszej działki jest asfaltowa – czyli nic nie zamokło, nic się nie rozpaplało i nie zapadło, sama działka jak już pisałam mocno przepuszczalna wiec wszystko pięknie wsiąkło…

 


Betoniarka z rura do lania wjechała pięknie przy akompaniamencie triumfalnych fanfarów w mojej głowie , panowie z BB założyli specjalne butki , wzięli w rękę takie śmieszne dechy do szalowania i nastąpiło zalewanie i wygładzanie….

 

 


I mała dygresja, co do brygady budowlanej, czyli BB – jak ważne jest dobranie inteligentnych i myślących ludzi (no i kierownika oczywiście). Nie martwiłam się czy starczy materiałów, nie było telefonów o 22 wieczorem z radosna informacja ze na jutro na 6 rano np. potrzebna jest wywrotka gruzu i trzy wanny cementu…. .

 

 


Wpadka trafiła się raz – jak zabrakło trochę bloczków do piwnicy – ale to akurat wina moja, bo nie policzyłam jednej ścianki a D. kupował z maleńkim zapasem.

 


Mieli wtedy chłopaki pól dnia wolnego które spożytkowali na grę w kopanego, w charakterze piłki wystąpiły szyszki

 


Na lewym skrzydle grał Kajtek – najpiękniejszy pies na świecie, który się zna na ludziach jak nikt a którego można podziwiać parę wątków wyżej…. Umęczył moja ekipę BB niemiłosiernie, chłopaki padli po jakimś czasie na glebę ze zmęczenia a Kajtek przynosił im w pysku szyszki i jak nie chcieli wstać mu ich kopać to warczał i lekko podgryzał … hmmm… ten pies by się na kierownika budowy nadawał….

zielonooka

Dni mijają…zielonych na drzewach coraz więcej, na działce marzeń wszystko idzie sprawnie aż dziwnie…

 

 


Ze swoim lekko fatalistycznym podejściem czekam tylko na kolejna bombę lub co najmniej katastrofę budowlaną

 


W związku z czym dochodzę do wniosku ze jednak nawet jak wszystko jest ok. to i tak człowiek się spala …

 


BB dzielnie pracuje wykopała całkiem spory dołek, zakupiła materiały (ściany piwnicy będą z czego innego niż ściany kondygnacji nadziemnych) i zaczynają murować.

 


D. czasami przyjeżdża rzuci okiem , zerknie czy równo, profilaktycznie objedzie jednego z drugim, choć naprawdę ekipa jest super…i nie mogę zległo słowa powiedzieć….

 


Uwijają się chłopaki równo, radyjko na baterie im przygrywa oraz okoliczne ptaszęta , nie ma mowy o żadnym piciu (po skończonej robocie fakt ze piwko sobie strzelą ale nigdy przed fajrantem i nigdy żeby przekroczyli pewne granice )

 

 


A propos picia – moja znajoma tez się buduje, gdzie indziej na szczeście i współczuję jej sąsiadom. No i ta znajoma była potwornie oburzona jak ja mogę tolerować alkohol na budowie…

 


No zaraz, jakby mi jeden z drugim przyszedł podpity, albo jakbym złapała ze pociąga w trakcie pracy , sama bym go wywaliła.

 


Ale na litość boska nie róbmy scen – chłopaki pracują po 10 godzin, skończą robotę , są w terminie i się piwa albo i dwóch nie mogą napić?!

 


Nawet grzecznie i bez upominania sprzątają po sobie, i nie zdarzyło się ani razu żeby następnego dnia jakiś niewyraźny był….

 


No! Jak są grzeczni i równo stawiają to ja tez będę miła

 

 


I tak sobie mija miesiąc bez żadnych rewelacji, co drugi dzień staram się podjechać chcąc na chwilkę żeby zerknąć i cieszę się strasznie, choć na razie wszystko odbywa się na poziomie -1

 


Ale za chwile kończą i będą strop lać nad piwnica, a z boku ładnie rośnie sobie fundament – szalunki, zbrojenie itd.

 

 


Ponieważ zarys budynku już jest, kupuje parę badylków na giełdzie przy SGGW wytkam je w ziemie i się cieszę, jak zaleją betonem to się wetknie bliżej. Brygada BB ma pod groźba kary śmierci nie podeptać moich badylków.

 


A przy okazji trafiłam do pewnego nadleśnictwa i ich szkółki – sprzedają różne zieloności hurtowo, ale można się dogadać. Ceny – drzewka np. brzózki albo świeczki od 1,5 -3 zł do 7 -8

 


no cóż maja około 30 cm ale co z tego – parę kupiłam , choć naprawdę czego jak czego to drzew na działce nie brakuje.

 


Ale trzeba zasadzić nie? To chyba facet musi….ten dom i drzewo….?

 

 


Wszystko sobie wesoło się toczy po czym oczywiści następuje wyczekiwana „bomba”.

 


Co prawda na gruncie nie budowlanym a prywatnym. Y dzwoni i każe mi załatwiać dla niego miejsce w szpitalu – najlepiej Lublinie bo tam ma znajomych. Miał „mały” wypadek samochodowy i ze złamaną łapą leci do Polski. No cóż ceny w krainie marzeń jakim sa stany za opiekę medyczną a takim jest właśnie złamana ręką są takie ze … ze opłaca się wykupić bilet do Polski i leczyć tu prywatnie.

 


Ok. nie ma co szaleć, ważne ze nic się nie stało to tylko złamana łapa….

 

 

 


Na koniec parę zdjęć z fundamentów

zielonooka

I tak słonecznego acz chłodnego kwietniowego poranka zaczyna się cała szopka….tfu! budowa domu

 


Szopka, eeee znaczy… budowa objawiła się dość zdecydowanym akcentem – mianowicie pewną awantura

 

 


Tego dnia dzielnie pracowałam siedząc jak na szpilkach ze świadomością, ze właśnie w tej chwili, w tym momencie wbijane są łopaty, a takie coś z zębate na końcu zdziera ziemie z trawa i kopie dołek…..

 


No to fajnie , godziny sobie mijają, ja smaruje coś na komputerze gdy odzywa się telefon…. Dzwoni ten ich główny od ekipy ( D. – kierownika budowy już nie było, akurat przy kopaniu dołka nic zepsuć nie można wiec brygada budowlana BB kopała sama, druga ekipa zaczynała robić ogrodzenie).

 


Dzwoni więc sobie główny BB i piszczy do słuchawki, ze tu stoi jakiś człowiek i się wydziera ze co my wogóle robimy? No jak to co robimy ?!?! Budujemy mój wymarzony dom!

 


A tamten podobno stoi i krzyczy , że tu nie wolno! I że się dogadać z nim nijak nie da.

 

 


No to co robić, biegnę ja do szefa i żebrze o godzinę wolnego. Szef opędza się jak od natrętnej muchy i wyraża zgodę. Wsiadam do samochodziku i pędzę…

 

 


Na miejscu zastaje sytuacje następująca : brygada BB dzielnie kopie, brygada od płotu dzielnie płot stawia, a z boku stoi już Panów dwóch (nie wiem bo nie obwąchiwałam ich ale jeden przynajmniej po spożyciu i nie był to soczek jabłkowy )

 


Dodatkowo jeden z nich jest uzbrojony w rower. Obaj stoją i tak jakby to najdelikatniej określić … hmmm myślę, że „drą ryja” będzie właściwe…

 


Oszołomiona pytam grzecznie o co do ciężkiej cholery chodzi? Panowie dość mało precyzyjnie, ale na tyle ze w koncu zaczynam łapać mnie informują.

 

 


Otóż moi drodzy Forumowicze… przez działkę jaka nabyliśmy biegł od wieków, wieków (z opowieści wynikało ze chyba co najmniej od osadzenia się Polan na tych terenach ) skrót przez las, który to miejscowa ludność intensywnie wykorzystywała zarówno pieszo jak i innymi pojazdami mechanicznymi.

 


No i teraz skrótu nie stało, bo jakieś przyszły i płot stawiają. Te „jakieś” to chyba ja i BB ?

 

 


Prawdę mówiąc cala sytuacja mnie trochę rozbawiła bardziej niż zdenerwowała i dobitnie (acz grzecznie, bo wiem ze z miejscowymi warto żyć w zgodzie) wyjaśniam obu Panom, ze ów kawałek ziemi (łącznie ze skrótem) został przeze mnie nabyty w celu postawienia tu domostwa.

 

 


Moje jakże logiczne argumenty trafiają jednak w przestrzeń i Panowie pieklą się jeszcze bardziej , grożąc nawet wezwaniem chyba policji w celu odebrania zagarniętego niecnie przeze mnie gościńca.

 


Zaczyna się robić niesympatycznie, mogę się co prawda wydrzeć na obu i pogonić i sama policje wezwać, ale trochę się cykam, oni gdzieś tu mieszkają w pobliżu, narobię sobie wrogów i co?

 


Mało to naczytałam się i nasłuchałam nieciekawych opowieści o kradzieżach albo podpaleniach na placu budowy…

 

 


Nie za bardzo wiedząc, co zrobić zastanawiam się nad wykręceniem telefonu do D. żeby przyjechal i przetłumaczył bałwanom jednym!!!

 


Okazuje się to niepotrzebne, bo z za horyzontu leniwym krokiem wyłania się poprzedni własciel działki, znany wszystkim i lubiany A.

 

 


A., widząc co się dzieje, zaczyna podchodzić coraz bliżej bliżej a na jego niedogolonym obliczu pojawia się pewien złośliwego szczęścia grymas….

 


Obaj moi adwersarze zaczynają się przekrzykiwać do niego , co sugeruje ze się nawzajem znają….I żądają jakiegoś działania od A.

 


No i się doczekali !

 


A. wziął głęboki oddech nadal się i jak nie ryknie! Aż przysiadłam! Objechał z góry na dół moich uroczych Panów zza płotu udzielając im praktycznych rad gdzie i co mogą sobie wsadzić.

 


Koronnym argumentem było przypomnienie ze, cytuje (z pamięci niestety ): „zawsze żeście cholery $#^&%@# ziemie mi rozjeżdżali, a za takie rzeczy opłatę powinienem pobierać!!!”

 

 


Nie musze dodawać ze występ werbalny odniósł skutek a wzmianka o opłatach za korzystanie z gościńca prasłowian sprawił ze Panowie znikneli jak sen złoty

 

 


Powstrzymałam chęć rzucenia się na szyję A. zapisując sobie jednak w myśli ze należy mu się naprawdę jakąś dobra wódka. A jeśli nie lubi dobrej wódki to należy mu się dużo wódki

 


I ze normalnie ten anielski człowiek mogliby być moim kierownikiem budowy

 

 


O! Anielski to dobre miano, Pan A zasłużył by stać się w moim dzienniku budowy panem Anielskim

zielonooka

No i nastał nam wieeelki dzień!

 


Jest jakiś początek kwietnia, ptaszęta ćwierkają, takie zielone coś wyrasta na drzewach, a i tak najpiękniejszy jest zapach mokrej ziemi i wiosny w powietrzu….

 


Niektórych boli wtedy głowa….

 


Mnie nie boli, jestem szczęśliwa że wreszcie się coś zacznie dziać, a zapach ziemi świeżo wykopanej będę miała za chwilkę w dowolnej ilości, bo dzielna ekipa pod wodzą niezawodnego Pana D. wkracza raźnie na plac budowy….

 


Ja najbardziej cieszę się z zakupu takiej fajnej żółtej tablicy która wieszamy na naszym ogrodzeniu, ehhhhh…..

 

 


A! z ogrodzeniem to było fajnie… bo plac budowy trzeba było ogrodzić. No i nie wiedzieliśmy co robić bo ogrodzenie działki docelowo ma być porządne, a z kolei teraz to najchętniej otoczyła bym to wszystko zwykłą siatką, tyle że równa się to wywaleniu kasy w błoto …

 

 


A propos – błota raczej mieć nie będę bo grunty średnio piaszczyste i przepuszczalne A wracając do siatki to kradną… nie wiem kto ale podobno się tu zdarzały takie akcje, o czym poinformował szczegółowo Pan A. były właściciel kawałka raju na którym się budujemy.

 

 


W ogóle A. ewoluował od tamtego czasu z nieczułej gadziny z kamieniem zamiast serca na najcudowniejszego człowieka na świecie. No może nie do końca cudownego ale któż z nas nie ma wad

 


A. wady ma, owszem, min takie, ze kobiety służą mu chyba tylko i wyłącznie do siadania na kolanach i nie uważa je za godnego rozmówce w żadnej kwestii. Na szczeście to nie ja mu siadam na kolanach i nie musze się z nim kontaktować wiec mi to nie przeszkadza…

 

 


Wiec decyzja zapada – robimy jednocześnie te nasze nieszczęsne częściowe podpiwniczenie, fundament i ogrodzenie.

zielonooka

No i nastał nam wieeelki dzień!

 


Jest jakiś początek kwietnia, ptaszęta ćwierkają, takie zielone coś wyrasta na drzewach, a i tak najpiękniejszy jest zapach mokrej ziemi i wiosny w powietrzu….

 


Niektórych boli wtedy głowa….

 


Mnie nie boli, jestem szczęśliwa że wreszcie się coś zacznie dziać, a zapach ziemi świeżo wykopanej będę miała za chwilkę w dowolnej ilości, bo dzielna ekipa pod wodzą niezawodnego Pana D. wkracza raźnie na plac budowy….

 


Ja najbardziej cieszę się z zakupu takiej fajnej żółtej tablicy która wieszamy na naszym ogrodzeniu, ehhhhh…..

 

 


A! z ogrodzeniem to było fajnie… bo plac budowy trzeba było ogrodzić. No i nie wiedzieliśmy co robić bo ogrodzenie działki docelowo ma być porządne, a z kolei teraz to najchętniej otoczyła bym to wszystko zwykłą siatką, tyle że równa się to wywaleniu kasy w błoto …

 

 


A propos – błota raczej mieć nie będę bo grunty średnio piaszczyste i przepuszczalne A wracając do siatki to kradną… nie wiem kto ale podobno się tu zdarzały takie akcje, o czym poinformował szczegółowo Pan A. były właściciel kawałka raju na którym się budujemy.

 

 


W ogóle A. ewoluował od tamtego czasu z nieczułej gadziny z kamieniem zamiast serca na najcudowniejszego człowieka na świecie. No może nie do końca cudownego ale któż z nas nie ma wad

 


A. wady ma, owszem, min takie, ze kobiety służą mu chyba tylko i wyłącznie do siadania na kolanach i nie uważa je za godnego rozmówce w żadnej kwestii. Na szczeście to nie ja mu siadam na kolanach i nie musze się z nim kontaktować wiec mi to nie przeszkadza…

 

 


Wiec decyzja zapada – robimy jednocześnie te nasze nieszczęsne częściowe podpiwniczenie, fundament i ogrodzenie.

zielonooka

Ok. wakacje, wakacjami ale wszystko ma swój koniec wrócić należy wrócić do obowiązków czyli pracy i szybkim krokiem zbliżającego się sezonu budowlanego.

 

 


Sprawy urzędowe pomyślnie się zakończyły , nadszedł czas na sprawy budowlano – „fachowcowe”. Czyli w jaki sposób, czym, kim, jak i dlaczego tak drogo …

 

 


Założenie jest ambitne, że dom ma być do zamieszkania najpóźniej na święta. Nie ma co się ślimaczyć z tym wszystkim trzeba szybko solidnie i w miarę bezproblemowo.

 


Jest jeden szkopuł… najczęściej architekt to nie budowlaniec, (a budowlaniec to nie architekt ale to już pomińmy) i tu polecę sobie mała dygresją

 

 


Pierwszy ma pomysł i koncepcje poparta jakaś większa lub mniejszą wiedzą teoretyczną, drugi wiedze praktyczną i często, choć nie zawsze, głębokie przekonanie że on wie wszystko najlepiej. Z trzeciej strony zwykle jest Inwestor – osoba, która najczęściej nie ma wiedzy ani teoretycznej ani praktycznej a jest w tym wszystkim NAJWAŻEJSZA!

 

 


I często ten Inwestor miota się miedzy dwoma sprzecznymi siłami – Architektem i Budowlańcem czyli A i B. Całkiem nierzadko zdarza się, że A wymyśla wręcz koszmarne rzeczy, które podobają się chyba tylko i wyłącznie jemu, nie mając kompletnie na względzie tego ze nie on będzie w stworzonym przez siebie projekcie mieszkał żył i funkcjonował (oraz płacił za pomysły – wiwat budynki w kształcie pudelka do butów o ścianach zastąpionych wielkimi szybami usytuowane na działeczce wśród gęstej zabudowy – cóż za rozkosz dla elektrowni i dla ciekawskich sąsiadów).

 

 


Z drugiej strony szczerzy zęby zły B., który z kolei przegina w druga stronę – wszystko ma być proste, funkcjonalne i najczęściej brzydkie do bólu bo wszelkie pomysły A (nawet te dobre i mało kosztowne) traktowane są jako fanaberie rozwydrzonego artysty.

 

 


To była taka luźna myśl jaka mi przyszłą do głowy, od razu zaznaczam ze czasem A i B łączą siły i wtedy właśnie powstaje piękny i funkcjonalny DOM. W którym scześliwy Inwestor którego dokładnie wysłuchano i wzięto pod uwagę jego pomysły może w pełni się cieszyć.

 

 


Chce być właśnie takim Inwestorem (z jedna osoba przynajmniej nie musze walczyć) zostało mi znalezienie dobrego dobrego B …..(pod pojęciem B mieści się zarówno kierownik budowy jak i cała ekipa wykonawcza).

 


Sprawa o tyle dobra, że firma w której pracuje składa się jakby z dwóch firm – prężnego pionu architektonicznego i nie mniej prężnego pionu budowlanego.

 

 


Jedno wiem na pewno – moim kierownikiem budowy będzie niejaki Pan D. – postać z goła upiorna, o wstrętnym charakterze i dziwacznym poczuciu humoru który doprowadza do szału wszystkich, oraz bardzo ale to bardzo niepolitycznym słownictwie. To są zalety pana D., a teraz wady……

 

 


A tak serio Pan D. jest strasznym człowiekiem w sensie obcowania z nim, ale jeśli dom ma powstać porządnie i być na czas- kierownikiem musi być D., osoba która w niepojęty dla mnie sposób umie zapanować nad wszystkim co się dzieje na budowie i krótko mówiąc trzymać wszystkich za tzw.„mordę”.

 

 


Kierownik wybrany, geodeta zaciągnięty za uszy pewnego dnia na działkę gdzie klnąc pod nosem wytycza dom, a ja z drżeniem w sercu czekam na WIELKI DZIEŃ! W którym wszystko zacznie się realnie….

 

 


Małe wyjaśnienie w kwestii technologii ścian jaka wybraliśmy – jest to trochę powiązane z moja firma i też fakt ten miał znaczenie przy wyborze, tak więc nie będę uprawiać kryptoreklamy – łatwo będzie zauważyć co to jest i jak się je, ja zachwalać i pokazywać zalet tego systemu nie będę….

zielonooka

Ok. wakacje, wakacjami ale wszystko ma swój koniec wrócić należy wrócić do obowiązków czyli pracy i szybkim krokiem zbliżającego się sezonu budowlanego.

 

 


Sprawy urzędowe pomyślnie się zakończyły , nadszedł czas na sprawy budowlano – „fachowcowe”. Czyli w jaki sposób, czym, kim, jak i dlaczego tak drogo …

 

 


Założenie jest ambitne, że dom ma być do zamieszkania najpóźniej na święta. Nie ma co się ślimaczyć z tym wszystkim trzeba szybko solidnie i w miarę bezproblemowo.

 


Jest jeden szkopuł… najczęściej architekt to nie budowlaniec, (a budowlaniec to nie architekt ale to już pomińmy) i tu polecę sobie mała dygresją

 

 


Pierwszy ma pomysł i koncepcje poparta jakaś większa lub mniejszą wiedzą teoretyczną, drugi wiedze praktyczną i często, choć nie zawsze, głębokie przekonanie że on wie wszystko najlepiej. Z trzeciej strony zwykle jest Inwestor – osoba, która najczęściej nie ma wiedzy ani teoretycznej ani praktycznej a jest w tym wszystkim NAJWAŻEJSZA!

 

 


I często ten Inwestor miota się miedzy dwoma sprzecznymi siłami – Architektem i Budowlańcem czyli A i B. Całkiem nierzadko zdarza się, że A wymyśla wręcz koszmarne rzeczy, które podobają się chyba tylko i wyłącznie jemu, nie mając kompletnie na względzie tego ze nie on będzie w stworzonym przez siebie projekcie mieszkał żył i funkcjonował (oraz płacił za pomysły – wiwat budynki w kształcie pudelka do butów o ścianach zastąpionych wielkimi szybami usytuowane na działeczce wśród gęstej zabudowy – cóż za rozkosz dla elektrowni i dla ciekawskich sąsiadów).

 

 


Z drugiej strony szczerzy zęby zły B., który z kolei przegina w druga stronę – wszystko ma być proste, funkcjonalne i najczęściej brzydkie do bólu bo wszelkie pomysły A (nawet te dobre i mało kosztowne) traktowane są jako fanaberie rozwydrzonego artysty.

 

 


To była taka luźna myśl jaka mi przyszłą do głowy, od razu zaznaczam ze czasem A i B łączą siły i wtedy właśnie powstaje piękny i funkcjonalny DOM. W którym scześliwy Inwestor którego dokładnie wysłuchano i wzięto pod uwagę jego pomysły może w pełni się cieszyć.

 

 


Chce być właśnie takim Inwestorem (z jedna osoba przynajmniej nie musze walczyć) zostało mi znalezienie dobrego dobrego B …..(pod pojęciem B mieści się zarówno kierownik budowy jak i cała ekipa wykonawcza).

 


Sprawa o tyle dobra, że firma w której pracuje składa się jakby z dwóch firm – prężnego pionu architektonicznego i nie mniej prężnego pionu budowlanego.

 

 


Jedno wiem na pewno – moim kierownikiem budowy będzie niejaki Pan D. – postać z goła upiorna, o wstrętnym charakterze i dziwacznym poczuciu humoru który doprowadza do szału wszystkich, oraz bardzo ale to bardzo niepolitycznym słownictwie. To są zalety pana D., a teraz wady……

 

 


A tak serio Pan D. jest strasznym człowiekiem w sensie obcowania z nim, ale jeśli dom ma powstać porządnie i być na czas- kierownikiem musi być D., osoba która w niepojęty dla mnie sposób umie zapanować nad wszystkim co się dzieje na budowie i krótko mówiąc trzymać wszystkich za tzw.„mordę”.

 

 


Kierownik wybrany, geodeta zaciągnięty za uszy pewnego dnia na działkę gdzie klnąc pod nosem wytycza dom, a ja z drżeniem w sercu czekam na WIELKI DZIEŃ! W którym wszystko zacznie się realnie….

 

 


Małe wyjaśnienie w kwestii technologii ścian jaka wybraliśmy – jest to trochę powiązane z moja firma i też fakt ten miał znaczenie przy wyborze, tak więc nie będę uprawiać kryptoreklamy – łatwo będzie zauważyć co to jest i jak się je, ja zachwalać i pokazywać zalet tego systemu nie będę….

zielonooka

Nie płacz kiedy odjadę…...

 

 


Jak tu nie płakać kiedy stoi się na lotnisku Okęcie trzyma za łapkę Y który z dwoma wielkimi walizami wraca do domu i to prawdopodobnie na co najmniej 3 miesiące? (jak nie dłużej)

 


To, że zostawia mnie z całym bałaganem , pal licho umawialiśmy się tak od początku – on pieniądze (ale sobie cwanie wymyśliłam nie? ) ja wszystko inne, (ups. tu już mniej cwanie ),

 


no ale nawet sobie pomarzyć nie można że się go wyśle np. na żer pań z UG …

 

 


Zresztą teraz będzie spokojnie – projekt leży co by zyskać pozwolenie, podejrzewam że jest codziennie minimum trzykrotnie opluwany przez UG , przyłącza i takie tam duperele są ok. (tu nie było żadnych kłopotów) i już całkiem niedługo lecę sobie na wakacje no Hameryki (miałam w międzyczasie trochę nerwówki z wizą, ale się udało tym bardziej mnie to śmieszy bo Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są jednym z ostatnich miejsc w jakim chciałabym żyć, więc naprawdę nie grozi im że się tam nielegalnie osiedlę….. )

 


Wcześniej przed wyjazdem Y został oficjalnie pokazany rodzince, co z niósł z duża dzielnością, a rodzinka z dużą wyrozumiałością.

 

 


Komentarz nielubianej ciotki, (tej samej od wywróżenia mi staropanieństwa) że na pewno coś z nim nie tak skoro mnie chce i że wygląda jak jakiś gangster i na pewno mnie z tym domem i całą resztą wykiwa i żebym nie płakała, jak okaże się że w stanach przehandluje mnie na organy do przeszczepu ….znów wzgardliwie pominęłam.

 

 


Ale wracając - stoję na lotnisku , siąkam nosem, (wówczas jeszcze nie wiem co z wizą ale jestem dobrej myśli) głupio trochę bo właśnie tego dnia jest 14 lutego …ehhh cudowne Walentynki, nie ma co…

 


Potem się okazało ze pozwolenie na budowę jest , wiza turystyczna jest (bardzo mili urzędnicy w ambasadzie – szok spowodowany przejściami z gminą ) i poleciałam na 3 tygodnie na zasłużone wakacje.

 


 

 


Nie będę się rozpisywać, bo Ameryka mnie i zachwyciła i przeraziła jednocześnie, jedno powiem – podziwiam osoby tam mieszkające na stałe.

 

 


I bonusik mały w postaci pewnego lokatora w bajorku obok domu – na Florydzie to podobno już plaga – ludzie osiedlają się coraz bardziej i zabierają tym sympatycznym zwierzątkom terytorium, przez co musza one wkraczać niejako do siedzib ludzkich.

 

 


W przypadku zauważenia takiego zjawiska należy powiadomić odpowiednie służby, które krokodylka wyłowią i wywiozą w bardziej odpowiednie dla niego miejsce.

 


Na własne oczy widziałam ze nikt nie zadzwonił a sąsiad zza płotu karmił skubańca surowymi kurczakami na zmianę z Y. Zdaje się, że nazwali go Maniek.

 

 


W końcu ktoś ich podkablował i oddział policji dla zwierząt (zupełnie jak na Animal Planet ) przyjechał i odłowił ku mojej niewypowiedzianej uldze.

 


Y nie mógł odżałować – ponoć miło się z nim gadało……

 

 


http://images2.fotosik.pl/46/u4a9wqa73pfb6enj.jpg

 


http://images3.fotosik.pl/46/fut3cpgxi2lfq2qz.jpg

zielonooka

Na stres ludzie reagują różnie – jedni sie rozklejają, inni mobilizują. Rozklejenie sie jest łatrwe , mobilizacja wymaga zas opanowania nerwów, drżenia głosu i wymyślenia błyskawicznie taktyki która przyniesie zwycięstwo.

 


Idąc tu miałam w domyśle być milą i grzeczna trochę zagubiona osoba, która anioł w postaci urzędnika z UG weźmie za rękę i przeprowadzi przez trudy uzyskania pozwolenia.

 


A teraz to należy zmienić… , myślę ze najlepsza będzie taktyka zimnej wyniosłości połączonej z wredną babą. O kochane panie z UG wiem jak udawać wredne babsko.

 


Zasad jest parę(nascie ) ale te podstawowe to: mrowimy głośno i bardzo wyraźnie (nie piszczymy cienko pod nosem) , mrowimy wolno, mamy dużo czasu przecież, (nie spieszymy się z wybełkotaniem o co nam chodzi), patrzymy bezczelnie prosto w oczy (bron boże nie uciekać wzrokiem bo to jak u zwierząt oznaka podporządkowania), absolutnie się nie denerwujemy (krzyki czy nawet podniesiony w zdenerwowaniu i trzęsący się glos zabronione!) przybieramy lekko wzgardliwy i znudzony wyraz twarzy, ewentualnie pełne zdziwienia niemiłe zaskoczenie połączone z niesmakiem, nie boimy się zadawać krępujących pytań typu „a kiedy to będzie”,” „a kto jest za to odpowiedzialny” az do uzyskania wyczerpującej odpowiedzi, wykazujemy postawę typu ze to oczywiste ze każdy się nami zajmie. W przypadkach ekstremalnych przypominamy szanownym paniom ze godziny pracy urzędu są godzinami ich pracy dla Klienta, itd.… oczywiście nie musze dodawać ze taka postawa wzbudza sporo niechęci u Pan z UG i można ja stosować jedynie jeśli mamy całkowite czyste sumienie i żadnych grzeszków. Uprzedzam też, że co wrażliwsze panie z UG mogą być w lekkim szoku co moze sie objawiac skolei u nich brakiem opanowania nerwów .

 

 


W kwestii wyjaśnienia- metoda ta nie jest dobra do normalnych ludzkich urzędników, którzy właściwie wykonują swoja prace i których serdecznie pozdrawiam.

 

 


A! …na koniec można stwierdzić ze ma się np. dużo wolnego czasu w związku z czym będzie się często przybytek UG odwiedzać coby zorientować się nad postępem prac…, na koniec wychodząc mówimy trochę łagodniej i milej „do widzenia” po czym delikatnie zamykamy drzwi, i osuwamy się bezgłośnie na podłogę…. :)

zielonooka

No to weszłam w paszcze smoka…..(zapomniałam napisać wcześniej ze uprzedzano mnie ze UG w tej gminie jest „trudny”)

 


Weszłam, spojrzałam i….. i zamarłam……

 

 


W środku siedziały trzy panie – jedna z zaciętym wzrokiem przeglądała jakieś papiery, druga rozmawiała przez telefon a trzecia… trzymała przed sobą lusterko i przysięgam ze próbowała językiem wydłubać jakaś treść pokarmową ze szczelin międzyzębowych….już to sprawiło ze poczułam się ciut nieswojo, no bo było, nie było zdaje się że wkroczyłam na obce terytorium w najmniej odpowiednim momencie…

 

 


ale gdzieś mi cos w mózgu natrętnie brzęczy…taka myśl… ja to skądś znam, gdzieś już to widziałam, kurcze…gdzie to było i kiedy…?!?!?!

 


Nagle łapie że na moje dość głośne i dziarskie ”dzień dobry” jakie powiedziałam nie raczono mi odpowiedzieć, a jedynie pani od jęzora i zęba łypnęła na mnie okiem. Dwie pozostałe nawet głowy nie podniosły… i już wiem!!!

 


Wy tez już wiecie? >:

 

 


Rany Boskie … cofnęłam się w czasie i już wiem gdzie jestem!!! W DZIEKANACIE!!!!

 

 


Jakimś niewytłumaczalnym siłom należy przypisać fakt ze moje kochane panie z dziekanatu pod których tyranistycznymi rządami przez piec lat ja i towarzysze niedoli czyli koledzy i koleżanki piszczeliśmy , zmaterializowały się w UG!!!

 


Oczywiście nie były to te same panie…cuda się nie zdarzają ….ale naprawdę różnice były minimalne, uwierzcie mi.

 

 


W każdej sytuacji należy znaleźć dobre strony…...przełykając ślinę w zaschniętym gardle.... , starając się opanować zawroty głowy .....spowodowane szokiem,...... ide chwiejnie w stronę biurka i znajduje jedyną jasną myśl w tym wszystkim....

 


„ O Kochane…. Nie poradzicie sobie ze mną tak łatwo….Mam jedna przewagę nad Wami…znam Was i wasze metody, piec lat tresury nie pójdzie na marne!!!”

 

 


Był jakiś cel w tym ze za moich czasów „panie z dziekanatu” były wyjątkowo potworne, nawet sam dziekan się ich bał… miałam o to duży żal do opatrzności, ale teraz w genialnym przebłysku, wiem już czemu ktoś wymyślił Panie z Dziekanatu!

 


Kochane Moje! Byłyście potworami w ludzkiej skórze, dlatego żebym sobie w późniejszym życiu poradziła w z najgorszymi urzędnikami na świecie! I wiecie co? Będziecie ze mnie teraz DUMNE!

zielonooka

A dziś bez piosenki przewodniej bo nie mam pomysłu

 

 


A pozatym opisywane tu rzeczy będą mrożące krew w żyłach, depresyjne i mroczne… tak wiec wesoła piosenka na ustach wydaje się ciut niestosowna, za to jakiś mroczny temat instrumentalny z kiepskiego horroru i owszem.

 


No to każdy teraz sobie nuci w głowie odpowiednio wybrany podkład muzyczny a ja zaczynam……

 

 


UG w pierwszej chwili zaskoczyli mnie pozytywnie, bo był ładny – to znaczy wyremontowany, ładne kafelki kibelki, czyste ściany i zapach nowości unoszący się w powietrzu. Nie znaczy to ze nie wkraczałam w jego wnętrza bez zdenerwowania…o co to to nie….

 


Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze jak idę do jakiegoś urzędu załatwiać cokolwiek czuje delikatny skurcz w brzuchu, objaw niewątpliwego stresu i niepewności, co to będzie, nawet, jeśli sprawa, która załatwiam jest banalna a ja mam wszystkie potrzebne do tego dokumenty. Pocieszam się ze u mnie to jeszcze łagodna forma, moja koleżanka ma gorzej – u niej wizyta w jakimkolwiek urzędzie wywołuje takie napady paniki ze od 2 lat wszystko załatwia za nią mąż, człowiek na szczęście o złotym sercu i stalowych nerwach.

 

 


Ale wracając – lekko zdenerwowana, ale dzielnie uśmiechnięta, ściskając w łapkach 4 egzemplarze projektu i inne papierzyska niezbędne do uzyskania pozwolenia na budowę rozglądam się za odpowiednim pokojem. Ponieważ go nie widzę, ani nie widzę żadnej stosownej informacji gdzie takowy mogłiby się znajdować delikatnie zagaduje przechodzącą szybkim krokiem urzędniczkę.....

 


Urzędniczka reaguje w sposób jakbym zaproponowała jej udział co najmniej najmniej sesji rozbieranej do Playboya i to bez wynagrodzenia… , czyli świętym oburzeniem jak ja mogę jej o takie rzeczy pytać i toć ona nie informacja! Wreszcie zniecierpliwiona macha łapą o krwistoczerwonych krogulczych pazurach w bliżej nieokreślonym kierunku wypadającym gdzieś miedzy toaleta a komórką przy schodach.

 


Złożywszy potulnie uszy po sobie idę we wskazanym kierunku próbując w dobroci serca urzędniczkę wytłumaczyć , bo w sumie takich gap jak ja może być więcej i jak tak ona lata w kolko po tym korytarzu to faktycznie jeśli każdy się jej pyta o to samo, to się kobieta zdenerwować mogła. …

 


Okazało się, ze stosowny pokój nie sieci się ani w kibelku ani w komórce na szczotki, tylko należy się udać na pierwsze piętro, na którym to oddycham z ulga bo widzę tabliczkę na drzwiach informującą iż trafiłam właciwie. Ponieważ nikt pod drzwiami nie stoi a zza drzwi nie odbywają się żadne niepokojące odgłosy, pukam i wchodzę………

 

 

 


(mroczna muzyka powinna w tym momencie wzrastać... )

 

 


Cdn.…

zielonooka

Działka jest – wymarzona , cudniejsza niż sądziłam i jak dla mnie to ogromna, rododendronów mi nie starczy żeby ja obsadzić, a ponieważ mam fioła na punkcie ogrodów już wiem jak to będzie wyglądało, część przy domu „zrobiona”, część ta dalej puszczona na żywioł tak naturalistycznie, na pewno jakiś element wodny połączony z całkiem spora altana….najbardziej cieszą mnie naprawdę duże drzewa – w tym potężne świerki i jedna sosna bodajże czarna na widok której o mało nie padam na kolana.

 

 


Projekt – właściwie też jest – w formie dość zaawansowanej koncepcji, która teraz się lekko zmienia, bo trzeba uwzględnić usytuowanie względem stron świata, elementów już istniejących na działce itd.

 


Y pęka z dumy ze swojego architekta, (to ja!!! ja!!! ) jaka to on miał intuicje, bo głownie lekko zmieniamy usytuowanie okien coby złapać zza nich lepsze widoki i jakieś tam drobiazgi.

 

 


Ciut o projekcie – ponieważ miałam wg swoich preferencji tworzyć – najważniejszy jest salon – obszerny, z tak zwanym „oddechem”, kominek nie przy ścianie wetknięty w rogu a prawie na środku oddzielający umownie jadalnie od pokoju dziennego.

 


To co ważne to, to ze wejście do domu otwiera się na dosyc duzy hall i salon oraz okna w tymże salonie , czyli uniknęłam tego czego nie lubię – sytuacji, że otwieramy drzwi od chałupki i widzimy np. ścianę lub schody.

 

 


Powiem szczerze - zastanawiałam się dość poważnie nad domem parterowym – miejsce jest ze hej, żeby taki dom postawić, ale jednak uznałam ze zrobimy inaczej – właściwie cały program mieści się na dole, na górze tylko sypiania, łazienka i garderoba, plus mały pokój należący do mnie - ja się jednak bezpieczniej i lepiej z tym czuje. :)

 


Poza tym, mam makabryczna wizje sypialni na parterze, ze np. będę sobie słodko leżeć w łóżku, a nagle za oknem zobaczę przyciśniętą do szyby czyjaś mordę… To już wtedy na pewno zamieniłabym mój wymarzony dom na gustowna, dźwiękoszczelną cele w Tworkach obitą materacem …..

 

 


W rezultacie stanęło na „domu parterowym z poddaszem użytkowym i częściowym podpiwniczeniem”. W „częściowym podpiwniczeniu” upchnęliśmy kotłownie i pralnie, i jedno pomieszczenie z którym na razie nie wiadomo co zrobić – mi się marzy sauna , taka malutka, nie wiem jeszcze jak to będzie ale na pewno nie zrobię tam siłowni bo za dobrze znam siebie…chyba w życiu moja noga by tam nie stanęła….

 

 


Jedna rzecz tez mnie lekko denerwowała – Y. kompletnie nie uczestniczył w tym projektowaniu – nawet troszeczkę, powiedział ze on daje pieniądze i nie ma głowy żeby się zastanawiać ile m2 ma mieć kuchnia albo z której strony umieścić gabinet.

 


No ok… nie to nie, ale spróbuj potem dziadzie marudzić ze cos by mogło być inaczej…. . Jedyne co wymyślił to, to ze chce mieć od sypialni duży taras, … ok. chcesz to masz, co ja ci będę żałować.

 


Taras ten pełni też funkcje daszku nad wejściem i oprawy wejścia do domu – jednym się to podoba innym mniej. (czytaj : Y się podoba, mi średnio )

 


A i jeszcze jedno – Y odmówił kategorycznie garażu w bryle domu – wiec garaż jest oddzielnie.

 

 


Ostatecznie żeby się nie rozwodzić projekt zrobiony, podpisany i sprawdzony przez mojego szefa , który tym samym wziął odpowiedzialność za cale ustrojstwo, i dawaj do Urzędu Gminy, zwanym w skrócie od tego momentu UG.

zielonooka

A tu nowiutcy własciciele wychodzą od notariusza

 


W reku Y na pamiatke uwieczniona flacha z burbonem

 


Rozpita do polowy (nie musze chyba dodawac ze nastepnego dnia nie doczekała)

 

 


http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/oe9azp.html" rel="external nofollow">http://images3.fotosik.pl/45/oe9atp70ep9s

 

 


A tu Ciapek czy Kajtek juz nie pamietam jak sie faktycznie nazywal bo kazdy i tak wolal po swojemu

 

 


http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/zcylg76tor3qaw1w.html" rel="external nofollow">http://images1.fotosik.pl/45/zcylg76tor3qaw1wm.jpg

zielonooka

Historia długa i skomplikowana, ale ogólnie wyszło na to ze trzeba lubić zwierzęta.

 


A zwierzęta jak lubią nas to będzie dobrze.

 


Trafiliśmy do pewnego człowieka który miał dwie działki , ale takie ze... oko bieleje, ze starodrzewem, nie daleko obrzeży miasta z dobrym dojazdem, ale na uboczu, cena dosyć spora ale jak na te warunki to wogole nie ma o czym mówić.

 


Cynk dala mi koleżanka ze studiów (mówiłam ze co jak co ale na kumpli ze studiów liczyć można? ) w wielkiej tajemnicy żebyśmy pojechali i pogadali.

 


Szkopuł był jeden, mianowicie okazało się właściciel(nazwijmy go A.) właśnie się rozmyslił i działki sprzedawać nie chciał…. Może tez nie lubił i nie chciał mieć sąsiadów….

 


Na początku nie było rozmowy, nie i koniec nie ma o czym mówić.

 


Ja siedziałam z opadnieta szczeka na widok działki i warunkow jakie dawała, Y się zawziął ambicjonalnie, odezwały się atawistyczne instynkta samca co w czasach jaskiniowców polował na mamuty, tylko ze w tym wypadku role mamuta stanowił kawał ziemi i winduje powoli cenę.

 


Ja już nawet nie słucham ile, bo czuje ze zaraz kogoś zabije… . Ale A. był nieugięty.

 


No cóż pomimo słodkiej wizji wzięcia A na tortury i wymuszenia na nim zgody łykając gorycz porażki wychodzimy. Nawet się nie odzywamy do siebie w drodze powrotnej…ja mam łzy w oczach i żałuję że to cudo widziałam, bo teraz to już żadna działka mi się nie spodoba , a Y zaciśniętą szczękę, latającą grdykę i rządzę mordu w oczach.

 

 


Następnego dnia Y każe mi wcześnie wstawać (jest niedziela u licha!!! ) i zbierać się. A dokąd? A do tego gościa od działki.

 


Ok, facet każe, widać że się "zapiął" w tym temacie, więc zadne dyskusje nie pomogą pozostało tylko się słuchac..

 


Katem oka widze jak Y pakuje 2 litrowego Jim Bima.

 


A… czyli czas na argumenty inne. Na miejscu okazuje się, że równie dobrze moglibyśmy A zaprawić ta flacha w łeb i tyle samo byśmy zyskali bo potwór ze złośliwym chichotem odmawia przyjęcia łapówki i dalej się upiera przy swoim . Zaczynam odnosić wrażenie ze się świetnie przy tym bawi. Ja mniej , Y jest wściekły coraz bardziej….

 


Wychodząc od A. prawie potykamy się o śmiesznego kundelka który dzielnie nas obszczekuje… Ja lubię zwierzęta. Y również, a kundelek jest przezabawny, nie jego wina ze należy do tego potwora A. co nie ma serca. Zaczynamy psiaka głaskać jest uroczy….

 


A. stoi z boku i się dziwnie cieszy…. Po czym mówi … „wie Pan co…” ( to do Y bo do rozmowy ze mną się nie zniżył ani razu - widac kobiety mu służą do siadania na kolanach a nie do dyskusji ) „ zwierzęta to się na człowiekach znają, Pan wróci to pogadamy”…

 


 


Półgodziny później panowie przybijają sobie piątkę… ok. 2 tygodni później jesteśmy właścicielami najpiękniejszej działki pod słońcem

zielonooka

„szczęśliwej drogi już czas…”


 

 


A dróg w poszukiwaniu działek, które nie będą w przyszłości stanowić bezpośredniego sąsiedztwa lotniska, spalarni czy trasy szybkiego ruchu trzeba zjeździć oj… trzeba…..

 

 


Wcale nie jest łatwo znaleźć działkę, oczywiście nie można nie docenić, ze trafiło mi się jak przysłowiowej kurze, ale jak można poszaleć to też nie za dobrze jest bo człowiek się rozbestwia i za dużo się podoba.

 

 


Po wielu godzinach spędzonych na bezdrożach, kocich łbach i rozjazdach…rozmowach z przesympatycznymi ludźmi, z bardzo niesympatycznymi ludźmi, oraz ze stworzeniami które niby wyglądały jak człowiek ale nijak się nie dało dogadać metodą głosowania za pomocą podniesionej ręki, ciągnięcia zapałek , plucia przez lewe ramie i innych profesjonalnych metodach , casting na działki został zakończony.

 

 


Do ścisłego finału przeszły dwie, obie piękne z tym ze jedna bardziej. Oczywiście jak łatwo się domyśleć ta ładniejsza większa i ogólnie bardziej urocza, to sobie była dalej. Ta druga bliżej, tez nic jej nie brakuje, ale jak zobaczyliśmy te druga i spojrzeliśmy na siebie – było wiadomo… walka będzie trudna.

 

 


Y chce tę bliżej, ale się nie upiera, ja chce tę, w której się zakochałam, ale wiem ze będę przeklinać czas spędzony na dojazdach … Pozatym pustkowie….

 


A mi w głowie gdzieś tam siedzi te wczesne dzieciństwo i widok wywalonych drzwi w domku rodziców… a jak przyjdzie jakiś psychopata z siekiera? I wszystkich wyrżnie? Łącznie z psem obronnym którego jeszcze nie mamy?

 

 


Na horyzoncie jakieś chałupki się majaczą… fakt, nie chciałam mieć sąsiadów, ale… na bogów !, za ściana ich nie chciałam, a nie że w zasięgu wzroku … i głosu którym będę rozpaczliwie wzywać pomocy gdy psychopata z siekierą nadejdzie … .No i pat…

 

 


I nie śmiejcie mi się tu bo co z tego, ze będzie alarm i pies wielkości niedźwiedzia, jak ja i tak się będę bać?

 


Dodatkowo minusem jest to, że Y jest nie będzie siedział w domu na tyłku, tylko będzie łatał w te i nazad na ta cholerna Florydę z tymi cholernymi palmami i skrzyneczkami pocztowymi jak z amerykańskiego filmu ustawionymi schludnie wzdłuż ulicy .

 


Czyli często go nie będzie…

 


Fajnie, zostanę z psychopatą z siekierą sam na sam …

 

 


Jak to leciało to przysłowie… gdzie dwóch się bije tam trzeci (trzecia) korzysta?

 


Szukamy dalej…. Jest styczeń wiec ruchu dużego nie ma i na razie nikt na te nasze działki nie czyha, w razie czego Y pociesza ze jakby się amator znalazł to ew zaproponuje się wyższa cenę. To tez nie dobry pomysł, bo on tam banków nie okrada i nie podpala studolarówkami ognia pod czajnikiem…….tylko ciężko haruje.

 

 


No i tak jeździmy jak te, nie przymierzając sieroty po obrzeżach Warszawy, szybko się robi ciemno, ja pracuje wiec zostają praktycznie tylko soboty i niedziele.

 

 


Ale okazało się ze znowu opatrzność nad wariatami się ulitowała i trafiliśmy w końcu na działkę…. NASZA działkę.

zielonooka

I oczywiście tak jak myślałam … drogo…

 


No tak, wiedziałam ze drogo będzie, no ale za aż tak Ehhh jak działeczka niedaleko miasta to masakra… jak 50 km to jeszcze ujdzie ale z trudem…., jak niedaleko cywilizacji i media są to znów liczę z przerażeniem zera mając idiotyczna nadzieje, ze ktoś się rąbnął i za dużo ich wypisał.

 

 


Boże, nie mogę dojeżdzać 2 godzin do pracy….. Z drugiej strony nie wezmę nieuzbrojonej działki z 10 właścicielami, których polowa nie żyje i postępowanie spadkowe trwa. A na inna tak mnie średnio stać…

 

 


Zwątpiłam w momencie gdy trafiłam na świetna okazje dzięki firmie w której ponownie zaczęłam pracować – babeczka kupiła kawał ziemi po śmiesznej cenie rozparcelowała i zaczęła sprzedawać całkiem sympatycznie cenowo, gmina o zacięciu ekologicznym , trochę daleko od miasta no ale cos za cos, w dodatku 2 kumpli z pracy udało mi się zarazić moim szałem na temat budowania domu i tez postanowili kupić w tym miejscu , wiec już mam sąsiedztwo!!!

 


Cieszę się jak głupia tym bardziej ze jeden z kumpli chce działkę ciut większa niż wytyczone a ja z kolei ciut mniejsza ( no cóż: „money money moneyyy”) i już wiemy, co kto komu odda.

 


No i co?

 


No i…. i tu zamilknę bo brzydki wyraz się ciśnie na usta. (ale podpowiem że się rymuje ze słowem „co” )

 


Wiecie co będzie obok naszych działek w gminie która chlubi się tym ze postawiła na ekologie?

 


Nie zgadniecie …. PRYWATNE LOTNISKO

 


Takie ponoć calkem spore, przemilczmy litościwie kto, co, komu i ile…

 

 


Ponieważ opatrzność nad wariatami czuwa dowiedziałam się o tym przed wpłata zaliczki, ale najgorszemu wrogowi nie życzę tego uczucia, jakie się ma, że cos już jest na wyciągniecie ręki i umyka….żal straszny, zniechęcenie i gorzki smak w ustach…przypominający jakieś niedobre lekarstwo aplikowane w czasach beztroskiego dzieciństwa przez rodziców… Jednym słowem trzeba szukać dalej… ale późny styczniowy wieczór spędzany samotnie jest świetną okazja żeby rozryczeć się w poduszkę…

 

 


A wierzycie w szczęśliwe zakończenia? I w telefony jak z romantyczngo filmu?

 


Nie? To się nie zdarza?

 


Ehhhh cynicy niepoprawni…nie macie racji….Bo telefon zadzwonił… a najpieknieszy męski ciepły glos pana Y zaproponował swoje ramie żeby się wypłakać….

 


No a potem żyli długo i szczesliwe… eeee, nie, nie tak… banalne to, to raz, a dwa wcale to nie jest koniec.

 


Po pewnych burzliwych wyjaśnieniach zmieniło się jedno – szukamy działki dla NAS.

 


I dziwne uczucie… nie martwic się tak bardzo cena. Ustaliliśmy tak, ze na razie szukamy razem, jak się okaże ze nie możemy w swoim towarzystwie przebywać, bo się zabijemy to trudno działka będzie Y i dom tez, jeśli to jednak grom z jasnego nieba to dom wspólny.

 

 


Pod koniec paskudnie mroźnego stycznia ludzie się na mnie dziwnie patrzą…. Nie mogę się powstrzymać żeby się nie uśmiechać do każdego, kogo mijam na ulicy :)

 

 


cdn...

zielonooka

…objawił się osobnik płci niewątpliwie męskiej, prawie, ze w postaci Księcia z bajki ( bajki dla dorosłych chyba )

 

 


To poważny dziennik (będę to wielokrotnie powtarzać )… a nie bajkowy, z drugiej strony Książe jest jak najbardziej prawdziwy i bez niego było by zupełnie inaczej niż jest…

 


Jednym słowem – zjawił się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jakiejś bardzo wyrozumiałej wróżki, która z niesmakiem malującym się na twarzy zlitowała się nad kretynka, która rzuca się na głębokie wody z paroma groszami i teoretyczna wiedza o budowie domu na piątkę, a praktyczna na dwóje z minusem…

 

 


Na szczęście facet z bajki nie zjawił się prosto ze „Shreka”, czyli czytaj: metr czterdzieści w kapeluszu i wrednym charakterze , a w postaci 197 cm chłopa prosto ze słonecznej Florydy.

 


Amerykanina bym nie zniosła chyba, bo mnie denerwuje ich „keep smiling” i wieczny dolar w oczach, oraz gardłowy bełkot mający być ponoć mową potoczną, na szczęście wróżka była łaskawa i rzeczony innostraniec okazał się jak najbardziej Polakiem urodzonym w naszym pięknym kraju, tyle, że od 10 lat przebywającym za wielka woda…

 

 


Nie wiem czy powinnam pisać szczegóły poznania, bo w sumie zależy mi trochę na nie rozpoznaniu, ale co mi tam. Najwyżej znajomi się zorientują ze ja to ja….

 


Jednym słowem, żeby to się watek randkowy nie zrobił, jeśli macie Drogie Panie jakąś koleżankę, która lubi siedzieć i czatować na portalach rankowych, nie zdziwcie się, jeśli któregoś dnia owa koleżanka, w ramach dobrego humoru, popartego pewna ilością napojów wysokoprocentowych, wyśle wspólne z Wami zdjęcia swojemu internetowemu kumplowi,a on z kolei (byc moze tez pod jakims wpływem swojemu najlepszemu kumplowi)

 


Bo najlepszego kumpla może trzepnąć i np. przyjedzie dajmy na to z Kędzierzyna Koźla, Elbląga, Nysy, Berlina lub też bardziej egzotycznie Tampy leżącej w pięknym i słonecznym stanie Floryda. I namówi koleżankę na mały spisek jak do Was dotrzeć.

 

 


Z mojej strony wyglądało to tak, że w naiwnym przekonaniu sądziłam, że spotykam się z Inwestorem, który ma zamiar wybudować dom. Inwestor okazał się przesympatycznym facetem z błyskiem w oku, na widok którego ma się wrażenie ze dachówka spadla na głowę i który oznajmił ze on to nie ma czasu, ani wiedzy i prosi o zaprojektowanie domu takiego żeby się Architektowi podobał. No to Architekt lekko oszołomiony projektuje …

 

 


Zanim szanowny Pan, nazwijmy go Y, ( bo X to zbyt banalnie ) się pojawił marzył mi się maluteńki domek, taki… do 100 m2, na maluteńkiej działeczce, z takim ogródkiem jak chustka do nosa….I żeby wokół rosły rododendrony żeby na ścianie pięło się dzikie wino i bluszcz…. Ehhh… znów się rozmarzyłam…

 


I nawet to otoczenie było ważniejsze niż sam dom, uznałam ze warto poszukać dobrej działki, a domek…domek może być malutki, w końcu sama w nim będę:)

 

 


O! Mam dygresje: zauważyliście ze samotne osoby rzadko budują dom? Nawet jak je na to stać? Taki typowy model to rodzina z dziećmi… Ja zuważyłam dziwne spojrzenia ludzików w banku jak ponownie starałam się o kredyt, i podawałam ze staram się sama, nie mam męża, dzieci….I chce dom budować … Przyprawiłam paru pracowników banku o lekką traumę (za co serdecznie i fałszywie ich przepraszam ) i szok - jakże to tak?! Bez męża stawiać dom?!

 

 


No nic, wracając do tzw. „clou”, maluteńki domek zielonookiej się kształtuje coraz realniej, domek Y którego nie podejrzewam o żadne niecne zamiary również tyle ze wolniej, bo 2,5 x większą powierzchnia a pozatym nadal źle się czuje ze to ja mam decydować o wszystkim….

 

 


Pracownicy banku wychodzą powoli z szoku i zaczynają myśleć nad moim kredytem, a ja szukam działki…

zielonooka

Drugie mądre zdanie napisał pan Andrzej Sapkowski w swojej książce „Narreturm” a brzmiało w przybliżeniu „ co jak co, ale na kumpli ze studiów zawsze liczyć można”

 

 


Nie wiem czy sie wcześniej pochwaliłam ze zarabiałam w owym czasie oszałamiającą sumę ok. 1000 zł do ręki, która po opłaceniu czynszu malała do sumy znacznie mniejszej w zwiazku z czym żaden bank nie widział we mnie osoby „zdolnej kredytowo”.

 


Nie chwaliłam sie? , no... niemozliwe .....

 


To sie teraz chwale

 


To ze dorabiałam zleceniami, czyli np. malowaniem erotycznych grafik, które błyskawicznie się rozchodziły i za całkiem sympatyczna sumę, tez nie było istotne, no bo to praca na czarno…

 

 


Swoja droga… zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz, jak np. kupie dom na kredyt to dopóki nie spłacę kredytu należy on do banku. Czyli – przestaje spłacać kredyt, bank zabiera dom, proste nie? Czyli, idąc dalej, jeśli deklaruje się ze dam rade udźwignąć taka a taka kwotę kredytu, powinien mi ja przyznać, w końcu po pierwsze to moja sprawa skąd zdobędę pieniądze (mogę, jak to brutalnie określił mój znajomy np. stać pod latarnią i nic nikomu do tego) a po drugie zawsze maja zabezpieczenie w postaci hipoteki. Ale nie takie to proste.

 

 


Wracając do tematu, po przeanalizowaniu swojej zdolności kredytowej a właściwie jej skandalicznym braku wykonałam telefon do mojego genialnego kumpla Andrzejka który od pól roku radośnie przebywał w Irlandii , krainie mlekiem i piwem płynącym i z tego co wiem chwalił sobie i tamtejsze warunki pracy jaki i całkiem seksowne rudowłose, delikatnoskore i dość mocno wyzwolone Irlandki.

 


Do Irlandek mnie nie ciągnęło, ale do dobrych zarobków i owszem. Żeby się nie rozpisywać, wyjechałam na prawie rok i pracowałam sobie jako architekt krajobrazu (mój drugi zawód wyuczony). Powiem tyle, po niecałych 12 miesiącach, wynajmując tam (znowu) mieszkanie z pewna sympatyczna Czeszka i totalnie się jakoś nie skubiąc i nie ciułając do skarpetki, wróciłam do naszego pięknego kraju z całkiem sympatyczna ilością pieniedzy wymieniona pospiesznie na nowe polskie złote i radosna perspektywa ze jakby cos nie było ok. to zawsze wrócić mogę.

 


Cala Irlandia to osobna epopeja ale nie to forum i nie ten czas, może kiedyś napisze bloga w Internecie.

 

 


Zaraz potem objawił się.......

 


Ale o tym bedzie będzie w kolejnym odcinku

zielonooka

Kupiłem sobie dziny, buty, czapkę i pas…wracam z ameryki byłem tam pięć lat….

 

 


Co prawda nie w Ameryce rzecz się będzie działa, ale Stany Zjednoczona zaraz się objawia i to w formie księcia z bajki…

 

 


To ostatni taki rozdział wspominkowy zanim przejdziemy do konkretów, (co brzmi groźnie )

 

 


Koniec roku to moja bezsenna noc w wynajmowanym mieszkaniu i twarde niepodlegające dyskusji stwierdzenie ze dom MUSI być, nawet, jeśli tymi ręcami miałabym go wznieść. Które to stwierdzenie nie wymawiając wstrząsnęło moim pożyciem „niemałżeńskim” i obróciło to pożycie w gruz….

 

 


Pamiętam ze wiele osób wówczas pukało się mniej lub bardziej dyskretnie w głowę, no, bo wzgardziłam ustatkowanym życiem u boku jakby nie było dobrego, robotnego i przystojnego faceta.

 

 


Tylko ze to był ostatni moment żeby zaryzykować, no, bo kiedy?

 


Później coraz trudniej, dzieci, stale obowiązki, ciepła posadka, z której strach zrezygnować itd.….

 

 

 


Duży wpływ miała tez nieukrywam pewna rozmowa w pociągu relacji Warszawa – Kraków przeprowadzona z 65 letnim Australijczykiem, który pomimo różnicy wieku zachował taka energie, błysk w oku i radość z życia ze przez 2 godziny i 50 minut, czyli tyle ile trwała podroż, bez ustanku gadaliśmy i zarykiwaliśmy się śmiechem w Warsie przy wspólnej puszce piwa bodajże Tyskie za skandaliczna cenę 7,50 ( ) zakupionej tamże oraz pełnych wyrzutu spojrzeń spodełba zgorszonych współpasażerów.

 

 


Wtedy właśnie ów facet powiedział mi bardzo mądre zdanie: ze zazdrości mi jednego – tego ze mogę wszystko zacząć od początku, nie jestem za nikogo oprócz siebie odpowiedzialna i właściwie niczym nie ryzykuje

 


No faktycznie, niczym…



×
×
  • Dodaj nową pozycję...