Budowlane stresy i stresiki
Pisałem już, że murarze mieli u mnie skończyć 13 listopada, a 15 miał wchodzić cieśla. Murarze mieli obsuwę i cieśla mógł wejść dopiero 29 chociaż i tak były jeszcze małe braki. Gdyby cieśla nie miał na głowie innej roboty to wszedłby 29 i byłoby OK, ale wolał spokojnie robić inną robotę i przełożył mnie na 6 grudnia . Kilka dni przed 6-tym zapytałem czy jesteśmy umówieni i już tego nie potwierdzał. Zamiast poniedziałku miał być wtorek . Później z wtorku zrobiła się środa , ale wciąż zaklinał się, że do soboty 13-tego skończy. Pózniej ze środy zrobił się czwartek , a zakończenie prac w poniedziałek.
- Dobra, ale ten czwartek traktuję poważnie i w czwartek będę miał dzień urlopu. Tu nic nie będzie się dało zmienić. Ja tego urlopu nie mogę załatwić za pięć dwunasta i muszę być poważny.
- OK - odpowiedział - będzie czwartek.
O całym opóźnieniu na bieżąco informowałem dekarza, a dodam, że obaj panowie się znają i często ze sobą współpracują. Z kolei dekarz stale współpracuje z hurtownią, z której biorę towar i umówione było, że towar on sobie odbiera. Moja umowa z hurtownią mówi jasno, że muszę im wpłacić sporą sumkę PRZED dostawą towaru, termin rozpoczęcia prac dekarskich był określony na 6 grudnia.
Kiedy w poniedziałek jechałem do pracy zadzwonił dekarz.
- Panie Marcinie, dzwonią do mnie z hurtowni, że mam jechać do Pana na budowę i odebrać dostawę dachówek.
- No jak, psiakrew, przecież towar nie zapłacony, nic nie potwierdzone, a na domu nie ma nawet śladu więźby .
- Wiem, ale dzwonią do mnie, że wszystko ustalone z Panem.
Szlag mnie trafił i zaraz zadzwoniłem do hurtowni.
- Jak to możliwe, że wysyłacie towar? Przecież to nie potwierdzone, a wy nie dostaliście ani grosza wpłaty.
- Ale dziś ma być rozpoczęcie prac - odpowiada piękna pani.
- Jak możecie wysyłać towar bez mojej wpłaty. Powinniście chociaż zadzwonić i się upewnić - przecież nie dostaliście pieniędzy.
- Faktycznie powinniśmy mieć wpłatę, ale trzeba mieć do siebie zaufanie - ona na to - próbowaliśmy dzwonić do Pana, ale nie mogliśmy się dodzwonić .
- Bardzo ciekawe, dekarz się jakoś dodzwonił . Ale najważniejsze, że u mnie jeszcze nie ma więźby i dachówka nie może dziś przyjechać.
- Towar już do Pana pojechał .
- Proszę odwołać towar, to jest niepoważne. On nie może leżeć na budowie przez ponad tydzień.
- Spróbuję, ale być może jest już rozładowany.
Natychmiast zadzwoniłem ponownie do dekarza i pytam gdzie jest i co się dzieje.
- Jestem na budowie i jest też samochód z towarem, przywieźli łaty, kontrłaty i dachówkę podstawową. Co mamy robić?
- Jak to co? Oczywiście samochód niech wraca .
Już w tym momencie byłem bliski zawału, ale jakoś przeżyłem. Urlop na czwartek miałem już załatwiony. Miałem być przy rozpoczęciu prac ciesielskich, umówiłem się z hudraulikiem na naprawę cieknących zaworów i z wodociągami na montaż licznika. A tymczasem we wtorek wieczorem zadzwonił do mnie cieśla.
- Ten urlop to niech Pan na piątek szykuje, w czwartek nie damy rady. Nie będę się już tłumaczył bo wiem, że Pan nie chce tego słuchać.
- Ale ja już mam urlop w czwartek, a nie w piątek - odpowiedziałem spokojnie, ale się aż zagotowałem.
- Transport już umówiony na piątek rano, a skończymy we wtorek i zaraz po mnie wejdzie dekarz.
Cóż miałem zrobić. Po burzliwej naradzie rodzinnej postanowiliśmy szukać nowego cieśli. Wieczorem umówiłem się wstępnie, a dziś rano potwierdziłem. Mam już umówionego faceta na poniedziałek i jak cieśla nie wejdzie w piątek to mu "grzecznie podziękuję". Jednak cały misterny plan diabli wzięli. Urlop mam w czwartek i się częściowo zmarnuje. Załatwię tylko naprawę zaworów i instalację wodomierza, a cieśla będzie musiał sobie w piątek radzić sam (o ile raczy przyjść).