Teraz mały kredyt i stan surowy otwarty. Mam nadzieję, że zdążę przed nadejściem zimy.
cdn
Oj minęło trochę czasu od stanu zero. Pamiętam wtedy była super pogoda, słoneczko temperatura odpowiednia, super nastrój. Wtedy ciągnąć dalej to byłoby coś, mi jednak pozostało czekać. No i czekałem próbując znaleźć kasę na ciąg dalszy. Była przygoda z Panią z Banku PKO BP, która powiedziała, że za 120tys zł to nie wybuduję za żadne skarby, że stan surowy za 40tys to śmiech na sali itd. Pożegnałem się z nią i myślałem dalej. W końcu moja żona Beata przepracowała 3 lata w pewnej firmie i miała możliwość wziąć kredyt pracowniczy. Złożyła dokumenty i czekaliśmy. Do tego doszła choroba Beaty i już sądziliśmy że z kredytu nici. A tu jednak odzywa się kobitka, że przyznali nam niecałe 20 tys. zł. Trochę mało, ale trzeba zawalczyć. Był już koniec września a pieniędzy na koncie nie było. Przyszły dopiero 10 października. Pogoda już nie ta. Co robić zdążymy przed zimą czy sobie odpuścić. Do odważnych świat należy trzeba zacząć.
Dzwonię do teścia – musisz przyjechać, a i zorganizuj murarza bo bez niego sobie nie poradzimy.
Przyjechali z Torunia 17.10 w czwartek. Pojechaliśmy na budowę, rozeznaliśmy się w temacie i zaczęliśmy...
18.10 a był to piątek, papa, lepik i pierwsze suporeksy. Tempo ostro – jak na pierwszy dzień wymurowane 6 warstw ścian konstrukcyjnych. Moje pierwsze załamanie. Deszcz dość mocny – w domu basen. Woda nie ma jak uchodzić – tragedia. Kolejne dni, robota paliła się w rękach. W między czasie nadproża /2 deski, zbrojenie – przygotowane wcześniej i zalewanie/ i koniec ścian nośnych. 21.10 /poniedziałek/.
22.10 przyjeżdża na plac budowy teriva i zaczynają się schody. Ciężka praca, robię to pierwszy raz w życiu, dobrze że murarz ma pojęcie. Stemplujemy, skręcamy zbrojenie. 23.10 ciąg dalszy prac przygotowawczych pod strop. Szalujemy, wydzielamy miejsce na schody. 24.10 zaczynamy układać pierwsze belki i pustaki. Idzie dość kładko, lecz jakość pustaków stropowych średnia. Technologia styropianowo – betonowa, więc trzeba bardzo uważać bo są kruche a przy tym nie koniecznie równe. 25.10 walczymy z czasem. Beton zamówiony na 26.10 /sobota/. Ciemno robi się już o 17.00 więc nerwy są napięte. Zbroimy płytę monolityczna pod schodami, deskujemy. Sobota 26.10. Wpadamy na działkę jeszcze po ciemku. Ostatnie szlify, sprawdzanie deskowania, stempli no i mojego oczka w głowie podciągu. Pozbyliśmy się pół ściany nośnej, więc strop musi się na czymś trzymać. Robimy podciąg – zbrojenie przeliczone / dołem 4 pręty fi20, górą 2 pręty fi16, strzemiona co 13cm z fi8. Przyjeżdża grucha o 8.00. Rozkładają się. Wchodzę na strop i zalewam. Murarz rozgarnia beton. Potem wibrujemy i czekamy na dowózkę betonu. O dziwo nie pada. O 11.00 po robocie. Murarz zaciera płytę jest ok. – jak na obrazku.
2 dni przerwy. Deszcz leje potwornie. Przynajmniej polewanie betonu mam z głowy.
29.10 domówiłem suporeks, cement i startujemy ze ścianami kolankowymi i szczytami. Całe szczęście że suporeks przyjechał na paletach z HDS. Wszystko wrzucił na górę, oszczędziliśmy czas na wrzucaniu bloczków do góry. Prace wrą. 30.10. deskujemy ściankę kolankową, aby zrobić wieniec nas jej końcu i przewiązać ze stropem. Zaczynamy betonować wieńce na ściance kolankowej. Robota ciężka. Mamy linkę i wiaderka. Robimy prymitywną wciągarkę napędzaną ludzkimi mięśniami. Jedna strona ścianki zalana. Poszło chyba ze 120 wiaderek 10litrowych. Druga strona następnego dnia. Wieńce są solidne, kierownik budowy stwierdził, że za solidne, ale jak już są to jest ok. Osadzam kotwy i zapominam o temacie. Murujemy szczyty do wysokości posadowienia płatwi, w między czasie wykonujemy nadproża i na tym koniec. Jest piątek 1 listopada.
Teść z murarzem jadą do domu. Przymusowe dni wolne. Zamówione drewno na tartaku ma poślizg. Kolesiowi popsuły się dwie maszyny. Walczą już 3 dni, aby je naprawić. Ja niecierpliwy wykonuje telefony raz za razem. W końcu dobra wiadomość Część drzewa będzie we wtorek 5.11. telefon do teścia - przyjeżdżają 4.11 ale późno w nocy. Od wtorku 5.11 zaczynamy stawiać więźbę. Montujemy murłaty i płatwie, które stawiamy na słupkach. 6.11 o 9 rano przyjeżdżają krokwie, łaty i kontrłaty. Zacinamy krokwie i w cztery osoby /mój ojciec, teść, murarz i ja/ wciągamy je na górę .Ciężar ogromny. Krokwie o przekroju 7x18 i długości sięgającej do 8.3m nie są lekkie. Ja z murarzem u góry, ciągniemy za linę, ojciec z teściem pchają od dołu. Co za manufaktura. Pierwsze krokwie osadzone. Tego dnia zrobiliśmy w sumie 4 pary. Następnego dnia już mając doświadczenie dnia poprzedniego zamontowaliśmy kolejne 10 par. W sumie 14 par i koniec zabawy z krokwiami. Małe tylko wyliczenia na kominy i okna w dachu i wszystko ok.
W piątek 8.11 montujemy kleszcze łączymy na śruby i obcinamy zbyt długie pożyczoną piłą spalinową. Och co za cacko. Super sprawa taka piła. Przycinamy krokwie na jedną długość – jest dobrze. Kolejny dzień 09.11 to dokończenie ścian szczytowych. Oj ciężko. Wszystko trzeba wciągnąć bardzo wysoko. Suporeks, zaprawę – ręce bolą. Jeszcze tylko wykończenie szczytów przy krokwiach i żegnam się z murarzem. Jedzie już bezpowrotnie do domciu.
Murarz to osobny temat, szkoda jednak gadać, ale dlaczego prawie każdy budowlaniec jest taki sam?
Na polu boju pozostają już tylko mój ojciec, teść no i ja.
Zaczynamy 11.11 – święto narodowe a my na budowie. Zaczynamy od ułożenia folii wysokoparoprzepuszczalnej na do kontrłaty i łaty. Nie mam lęku wysokości, ale nie lubię takiej roboty. Na co dzień siedzę w biurze a tu muszę łazić po dachu jak małpa w dżungli. I tak zakładamy tę folię, kontrłaty i łaty. W między czasie załatwiam blachodachówkę, wytargowałem 10% i jestem z siebie dumny, bo to chyba pierwszy tak duży mój wytargowany upust. Blach przyjeżdża, wyładowują HDS, są też gąsiory, wiatrownice, pasy nadrynnowe no i wkręty 1250 sztuk, jak się później okazało za mało.
Tak więc w południe 14.11 zaczynamy zakładać pas nadrynnowy i zaczynamy walczyć z 4metrowymi pasami blachy. Jakoś to idzie, grunt że nie ma wiatru. Zaczynamy drugi pas – jest dobrze, ale nie dostatecznie. Tracimy sporo czasu, nerwów i zdrowia. Kończymy robotę, jutro będzie lepiej. I było lepiej. Zmajstrowaliśmy specjalną drabinę i zaczęliśmy układać blachę. Okazało się prosta sprawa. 16.11 przechodzimy na drugą stronę dachu. Urlop się powoli kończy, pogoda psuje coraz bardziej, jest ciężko, ale jakoś walczymy. 17.11 kończymy układać blachę – wiatr potworny, tylko samobójcy układają taką blachę na dachu. Trzeba uważać aby nie zwiało arkuszy z dachu. Akcja jest szybka. Delikatnie blachę na dach, niosąc ku górze blisko przy łatach, szybka przymiarka i chwycenie choć jednym wkrętem. Od 18.11 zaczynamy montować wiatrownice. Mam już dość łażenia po dachu. Nie czuję się swobodnie, marzę tylko, aby z niego zejść, ale ktoś musi to zrobić. Przecież nie mój ojciec, który od razu zakomunikował, że na dach nie wchodzi. Jako najmłodszy i największy wariat ja się tego podejmuję. Ojciec patrzy z dala czy jest prosto i przykręcamy. Przeciągamy drabinę na drugą stronę, ja siedzę okrakiem na kalenicy – nogi mam miękkie. Zakładamy trzecia wiatrownicę i startujemy z gąsiorem. Co się chrzani, wszyscy nerwowi, jest zimno, ojciec dyryguje pracą z dołu, coś tam krzyczy, że krzywo, ja się wkurzam, jak mam trzymać wkręty, gąsiora, wiertarkę, uszczelki /kto to wymyślił/ i sam się trzymać aby nie spaść. Robi się szaro – spadamy do domu.
18.11. chcę już mieć koniec tej budowy. Odkręcam kawałek gąsiora. Spróbujemy jeszcze raz od początku. Robimy jeszcze jedną specjalną, ale krótką drabinę. Na jednej stoję, druga przesuwam i tak dalej. Robota się jakoś posuwa. Ja sprawdzam poziom gąsiora poziomicą, ojciec patrzy z pola na oko czy jest prosto. Miało przelotnie padać. Jak zaczęło koło 9.00 to padało do późna w nocy. Ładnie mi przelotny deszcz. Mocujemy ostatnią wiatrownicę o kończymy gąsior. Temperatura +2 stopnie, wiatr i deszcz. Ręce mam sine i tak zziębnięte że nic nie mogę utrzymać. Schodzę na dół, aby się rozgrzać. W końcu ok. 14.00 kończymy mocować. Jak by nie patrzyć to koniec tej roboty. Mamy jeszcze ze 2 godziny więc przybijamy folię w oknach i do domciu. Marzę tylko o kąpieli i wyrku.
Dzisiaj jestem w pracy i siedzę za biurkiem i delektuję się spokojem, ciepłem, ciszą. Odpoczywam. Co za urlop. Najbardziej pracowity w moim życiu.
Tak więc teraz zapadam w sen zimowy. Jest stan surowy otwarty, choć brak kominów. Wymuruję je na wiosnę i poproszę kogoś, aby przebił się przez dach i zrobił obróbki. Ach i schody są do zrobienia, ale co do za schody przy takich schodach, które pokonaliśmy.
Teraz w spokoju policzę koszty i wszystko wam w szczególe przedstawię. Niedowiarki trzymajcie się. Na gorąco. Robocizna za stan surowy otwarty to 2850zł. Tyle zapłaciłem murarzowi. Ach piwko i takie tam.
Pozdrawiam
cdn