Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    20
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    32

Entries in this blog

Margolcia

Kto kogo wykończy... cd...

 

 


Po Sylwestrze oraz hucznych obchodach 5-latki naszej Małej Pociechy na początku stycznia, życie powoli zaczęło się toczyć starym utartym już schematem - praca-budowa-dom(przepraszam- mieszkanie), Pociecha-łóżko i od nowa. Tym razem, z racji bardziej wczesnowiosennej niż zimowej aury, krzątanie się na budowie rozpoczęliśmy od tzw. lekkich prac polowych. W pierwszej kolejności na plac budowy wjechała wypożyczona od znajomego po promocyjnej cenie koparka, która we wszelkie możliwe strony równała, wygładzała, usypywała i formowała teren naszej działki pod podwaliny naszego przyszłego ogrodu. Przy okazji Mistrz Koparkowy wykonał także wykop pod podziemny zbiornik na gaz oraz wykopał rowek pod zewnętrzną instalację gazową biegnącą od zbiornika do budynku. Natychmiast więc pchnąłem wici do dostawcy tego cennego paliwa, iż może on, bez niepotrzebnej zwłoki, rozpoczynać montaż rzeczonych. Równolegle do moich zmagań z ustaleniem terminu wykonania przyłącza gazowego, na budowie rozpoczeły się krótkotrwałe, acz zażarte boje o przywrócenie do życia ogrodzenia działki - ongiś tak podstępnie wykradzionego (że o bramie nie wspomnę). Walki trwały coś ze 4 dni i w efekcie znów staliśmy się posiadaczami kawałka ziemi odgrodzonej od niegodziwych ludzi i złego zwierza dwoma metrami siatki z bramą na łańcuch i kłodkę. To już nie są przelewki. Obcym wstęp wzbroniony! (chyba, że znów ktoś przyjdzie z nożycami do blachy) W końcu, jeszcze do połowy stycznia, uporaliśmy się ostatecznie z pracami ziemnymi i pozostało nam już tylko przysłowiowe postawienie kropki nad i, a mianowicie zasypanie zbiornika na propan, oczywiście po jego uprzednim dostarczeniu, zamontowaniu i odebraniu. Na ten ostatni akt ziemnej batalii nie musieliśmy na szczęście zbyt długo czekać i jeszcze w styczniu zbiornik został żywcem pogrzebany i mało tego - został on także po promocyjnej cenie ( z uwagi na jego dotychczasowe dziewictwo ) zatankowany.

 

 


cd nastąpi...

Margolcia

Kto kogo wykończy, czyli zamykamy bajzel i pracujemy nad wnętrzem cd...

 

 


Powoli sezon budowania w roku 2004 dobiegał do swego kresu. Okres przedświąteczny spożytkowany został zgodnie z założeniami na wykonanie posadzek w chałupie (żeby rurki od podłogówki nie dostały nóżek i zapobiegawczo, żeby ekipa od tynków wewnętrznych, która miała wejść w drugim tygodniu stycznia się o nie nie potykała i żeby ich przypadkiem nie zdezelowała.) Posadzki wykonał do spółki z zaprzyjaźnionym kolegą prywaciarzem-budowlańcem obrotny Pan Instalator i na pierwszy rzut oka trudno było im cokolwiek zarzucić - dobrze wycieplone, wzmocnione kratownicami, nawet płaskie i równe jak niegdyś brzuch Mojej Małżonki. Z dodatkiem plastyfikatorów i innych takich cudeniek współczesnej chemioterepii, posadzki relatywnie szybko biorąc pod uwagę zewnętrzną aurę, zaczęły się wiązać i schnąć, co dawało nadzieję, że termin wejścia ekipy od tynków zostanie dotrzymany. Poza tym ekipa murarzy dokończyła dzieła związanego z murkami i słupami z klinkieru, więc kamień spadł mi z serca. Podobnież, ekipa dekarzy wykonała większość prac dekarskich, których solidność wykonania sprawdził jeszcze przed Gwiazdką - najpierw śnieg, a potem deszcz. Resztę prac - tzw kosmetykę oraz wykonanie drewnianej podbitki uzgodniliśmy wykonać, kiedy na nowo w żyłach zaczną buzować hormony i na dobre zagości już w okolicy wiosenna aura. Prace związane z wykonaniem instalacji wewnętrznych wymagających zakrycia tynkami lub posadzkami zostały również doprowadzone do szczęśliwego końca. Nie pozostało nam już nic innego, jak tylko opracować strategię działania na nadchodzący rok, mając nadzieję, że już nic gorszego i nieprzewidzianego się nam nie przytrafi. Tak więc po ubiegłorocznym morderczym i nieludzkim wysiłku budowlanym (w większości wymuszonym przez Miłościwie Nam Panujących, którzy w trosce o tzw nasze dobro podnieśli ceny materiałów budowlanych - podnosząc VAT ), ze łzami w oczach żegnaliśmy Stary Rok życząc sobie wzajemnie wszystkiego najlepszego, a przede wszystkim zdrowia i wytrwałości w dążeniu do osiągnięcia zamierzonego celu, zamieszkania we własnym domku z własnym ogródkiem, dwójką dzieci i gromadką psów (lub odwrotnie). Ze łzami w oczach podliczyliśmy też nasze dotychczasowe wydatki, a także spodziewane ich prognozy na rok 2005. Jedno było już raczej pewne - kolejny rok, z racji będącej ostatnio jakże trendy - dziury budżetowej, nie bedzie już obfitował w tak nieoczekiwane zwroty akcji i nagłe przyspieszenia w założonym procesie budowlanym jak dotychczas. Chyba że spełnią się nasze pobożne życzenia Gwiazdkowe i Noworoczne o cudownej obniżce cen materiałów, nowej, świetnie płatnej pracy, nieoczekiwanym spadku po cioci z Ameryki lub też doznamy oświecenia i spłynie na nas którejś nocy wizja 6 poprawnie skreślonych liczb przed środowym lub sobotnim losowaniem - najlepiej po 4- lub 5-krotnej kumulacji.

 

 


cd nastąpi ...

Margolcia

Kto kogo wykończy, czyli zamykamy bajzel i pracujemy nad wnętrzem cd...

 

 


Po lekkim tygodniu "andrzejkowym", w którym na pełnych obrotach pracowała tylko jedna ekipa instalatorów, podczas gdy pozostali fachowcy zgodnie z umową leczyli w domach przypadłości migrenowe, potocznie zwane kacem , znów nastąpił okres intensywnych prac budowlanych, majacych zakończyć się osięgnięciem stanu surowego zamkniętego tuż przed Gwiazdką. 8 grudnia na budowę dotarły wreszcie brakujące okna do wieżyczki i salonu, a dwa dni później ekipa murarzy zakończyła prace związane z ocieplaniem i zagruntowaniem budynku od zewnątrz. W tym samym też czasie ekipa dekarzy uporała się w 90%-ach z pokryciem dachu dachówką. Nie obyło się przy tym bez problemów. Co chwilę trzeba było dojeżdżać do hurtowni i dokupywać brakujące rodzaje dachówki lub gąsiorów, złączki lub kolanka do rynien lub też wymieniać pozostałe nadwyżki dechówek na inny ich rodzaj (w tym przypadku nie obeszło się bez małej awantury, gdyż hurtownia nie wyrażała zbytniej chęci do przyjmowania zwrotów ). Jednak operacje te zakończyły się sukcesem i prace dekarskie mogły nadal iść pełną parą. Wydarzył się także cud mikołajkowy - mianowicie w jednej z hurtowni znalazła się brakująca nam od dawna cegła klinkierowa, tak potrzebna do dokończenia prac związanych z murkami na altance. Przyjechałem, zobaczyłem, zakupiłem i murarze znów mieli co robić. Równolegle trwały także prace instalacyjne. Rozprowadzona została już instalacja CO pod kaloryfery, podłogówka w karytarzach, salonie, kuchni i łazienkach (wszystko wraz z warstwą izolacyjną oraz dociepleniem posadzek), wszelkie wentylacje oraz większość wod-kan. 6 grudnia odebrałem ze Starostwa pozwolenie budowlane na wewnętrzną instalację gazową, a instalacja zewnętrzna wraz ze zbiornikiem na gaz płynny również uzyskała status - do wykonania, po uprzednim złożeniu stosownego zgłoszenia w urzędzie. Po krótkiej naradzie zapadła też decyzja o wylaniu posadzek jeszcze przed świętam, by jakimś cudem rurki od CO nie dostały "nóg" pomiędzy Wigilią i Nowym Rokiem. Poza tym, jeśli pogoda pozwoli, w styczniu miały rozpocząć się prace tynkarskie wewnątrz chałupy. Postanowiliśmy też zakupić jakiś przechodzony tymczasowy kocioł CO oraz wkład kominkowy i jak tylko postęp prac nam to umożliwi, natychmiast je podłączyć i uruchomić aby grzać i wietrzyć po wykonaniu posadzek oraz tynków gipsowych.

 

 


cd nastąpi....

Margolcia

Kto kogo wykończy, czyli zamykamy bajzel i pracujemy nad wnętrzem...

 

 


Pomimo ciężkiego ciosu jaki zainkasowaliśmy ostatnio, postanowiliśmy nie poddawać się marazmowi i dalej wytrwale i aktywnie działać na szerokim froncie robót budowlanych. W trybie natychmiastowym zatem domówione zostały u producenta brakujące (czytaj: za...ne) okna. Ze skutkiem na najbliższy termin umówione zostały na jeden pasujący wszystkim dzień ekipy od dostarczenia i wstawienia okien, drzwi oraz bramy garażowej. Do tego ekipa z Solidu w celu zamontowania nadajnika do alarmu i monitoringu, a ponadto - w razie czego instalator tegoż systemu w celu jego aktywacji i przetestowania. Gdyby to wielkie przedsięwzięcie logistyczne z jakichś powodów miało się rozjechać czasowo - do pomocy w pilnowaniu budowy zciągnięta została "urlopowana" ekipa murarzy, która miała zająć się ocieplaniem, osiatkowaniem i zagruntowaniem budynku od zewnątrz. Na domiar tego rozpuściliśmy również wici wśród znajomych i rodziny w poszukiwaniu dobrego i nienajdroższego speca od wewnętrznych maszynowych tynków gipsowych, żeby do reszty zminimalizować ryzyko utraty kolejnych okien w przyszłości, a przynajmniej, żeby taką akcję dywersyjną maksymalnie bandytom utrudnić . Zwłaszcza, że wkrótce miały się w domu pojawić, stanowiące łakomy kąsek dla amatorów cudzej własności, także instalacje wewnętrzne - CO, gaz oraz wod-kan. Za to znaczne przyspieszenie o tej porze roku, które horrendalnie wyprzedzało nasz ustalony wcześniej harmonogram, nieźle nam się oberwało od naszego Pana Kierownika, ale w końcu to do Inwestora należy zawsze ostatnie słowo, a Pan Kierownik jest od tego żeby je odpowiednio i z należytym poszanowaniem zasad budowlanych przełożyć na sposób i tryb realizacji. Szybko więc doszliśmy do porozumienia i by maksymalnie wykorzystać sprzyjającą aurę pogodową, prace znów ruszyły pełną parą. Z uwagi na fakt, iż kolejny tydzień po rzeczonym fatalnym wydarzeniu był ze względu na święto 11 listopada nieco przykrótkawy, więc kolejny etap prac rozpoczął się 15 w poniedziałek od wejścia ekipy instalatora CO i pokrewnych. Dzień później na budowie zrobiło się nad wyraz tłoczno - instalator kładł instalacje, ekipa dekarzy - kontynuowała walkę z układaniem dachówki, ekipa murarzy zaś rozpoczęła przymiarkę do ocieplenia domu. Niestety niedługo potem niespodziewanie tempo prac - przynajmniej tych zewnętrznych - znacznie spadło, gdyż jak co roku - tym razem akurat 18 listopada zima znów zaskoczyła drogowców, a przy okazji również i nas - spadł bowiem pierwszy śnieg. Pomimo niesprzyjających warunków, ale mając na uwadze napięte terminy, po następnym weekendzie prace mozolnie posuwały się nadal do przodu. Na szczęście śnieg nie poleżał długo - wszystkiego coś ze 3-4 dni, więc nie było kolejnego dramatu, a prognozy - jak na tę porę roku - były nader optymistyczne: +20 stopni w grudniu?! i w styczniu?! Chyba tym razem przesadzili - tak optymistycznie to nawet za komuny nie bywało. Nam wystarczyłby, że temperatura będzie w plusie i obedzie bez deszczu -i w tej intencji gotowy byłem nawet dać na Mszę. Wkrótce nieuchronnie nadeszła godzina "W" i we czwartek 25 listopada na budowę zjechały kolejne ekipy warz z drzwiami i oknami ( za wyjątkiem tych 3 zaginionych oraz tego 6-cio metrowego do salonu, które miały dojść w przeciągu kolejnych 2 tygodni). Pojawił się także spec od alarmów i firma Solid z nadajnikiem. Nawaliła tylko firma z bramą garażową, która pojawić się mogła z racji nawału pracy dopiero po niedzieli. W takiej sytuacji należało zastosować plan "B". Za pomocą starej jak świat zachęty - w postaci ekstra premii okazjonalnej dla ochotników - tydzień pracy uległ wydłużeniu lub raczej - weekend został anulowany w zamian za wydłużenie okresu rehabilitacji poandrzejkowej. Tak, jak przypuszczałem, zarówno ekipa dekarzy jak i murarzy z zapałem przyjęła tę propozycję i ugoda została zawarta. W ten sposób do momentu przybycia bramy garażowej i ostatecznego zamknięcia budynku miał on być również fizycznie chroniony. Ku naszej uciesze, zarówno okna jak i drzwi zewnętrzne zostały do soboty szczęśliwie zamontowane. Nadajnik do monitoringu również, a system alarmowy - przetestowany i odebrany. Zgodnie z przewidywaniami brama garażowa pojawiła się na budowie we wtorek i została szybko i sprawnie zamontowana. W samą porę.

 

 


cd nastąpi...

Margolcia

Buda stoi na ściernisku, cd...

 

 

 


#*&$#, *%&^#, i %#$#$$ oraz $#%@$# ich mać!!!!

 

 


Przepraszam wszystkich za te kalumnie, ale za... mi okna!!

 

 


Piękne, drewniane, niewymiarowe, całe trzy jedyne sztuki zamontowane już we wieżyczce i otynkowane od zewnątrz i to w dodatku wraz z parapetami. W ramach bonusa panowie spod znaku ciemnej gwiady wzięli jeszcze stary wysłużony agregat prądotwórczy, który z racji wyeksploatowania nie przedstawiał już większego majątku, a więc i szkoda była relatywnie niewielka. A wszystko to, bo ... energetyka nie wywiązała się w terminie z dociągnięciem prądu, czego konsekwencją był fakt, iż nie mogłem jeszcze zamknąć bydynku wszystkimi drzwiami i oknami (w obawie przed kradzieżą?!) i nie mogłem podłączyć jeszcze prądu wewnątrz domu, a co za tym idzie także i instalacji alarmowej oraz monitoringu. Cóż za fatalny zbieg okoliczności. Cała tragedia rozegrała się pomiędzy niedzielnym wieczorem, a wtorkowym rankiem(31.10 a 02.11). A było to tak: Ekipa dekarzy pracowała do sobotniego popołudnia i zjeżdżała do dom by przygotować się do Wszystkich Świętych. W niedzielę byliśmy wraz z rodziną prawie całe popołudnie na budowie, w ramach rekreacji spacerując również po okolicznych lasach. Wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu(mieszkania) kiedy zapadał już zmierzch, a więc około 17 lub 18. Następnego dnia z racji wspomnianego już święta zrobiliśmy sobie wolne również od budowy, a już dnia kolejnego, czyli we wtorek jadę sobie o 7.30 rano na budowę, gdyż o 8.00 umówiony jestem z potencjalnym wykonawcą CO, gaz i wod-kan na wizję lokalną, jadę i patrzę sobie z dala na chałupę, a ona do mnie pustymi oczodołami okien łypie. Zatrzymałem więc autko jakieś 300m przed domem w środku pola i myślę - wzrok mi się pogorszył czy też pamięć. Powinienem już widzieć szprosy w oknach, czy też okna były oryginalnie bez szprosów?. Myslę i myślę, a włosy powoli stają mi dęba. Gdzieś z czeluści mózgu zaczęła z wolna wypełzać myśl, która z każdą sekundą narastała i w końcu poczęła kołatać się jak młot kowalski wrzucony do sklepu z chińską porcelaną: stało się!!!! $#%$#$ okna!!! Następną myślą, która zdołała przebić się w mojej świadomości przed tę pierwszą, było pytanie: jakie jeszcze niespodzianki czekają mnie, kiedy już tam zajadę? Jechać tam czy nie? Wahanie to trwało jednak może ułamek sekundy, bo następną rzeczą, jaką zarejestrował mój umysł był stukot kamieni polnych o podwozie oraz szybkie przeloty i twarde lądowania ponad nierównościami terenu, kiedy to w oszałamiającym tempie przemierzałem ostatnie metry dzielące mnie od mojej budowy, której jakaś cząstka najwidoczniej spodobała się amatorom cudzej własności. Powiem szczerze, w owej chwili nawet łoskot pękającej osłony pod silnikiem nie był w stanie odwrócić mojej uwagi od chęci dorwania tych patafianów na gorącym uczynku. Podświadomie wiedziałem już gdzie znajdę trzonek od siekiery, łopatę i resztę wapna w razie konfrontacji. Niestety, a może i stety budowa świeciła pustkami. Wykonałem więc szybki rekonesans w celu stwierdzenia rozmiaru szkód i krzywd wyrządzonych naszemu ukochanemu już miejscu na ziemii. Okazało się, że zaginęły bez śladu trzy okna - fachowo powycinane gumówką od wewnątrz wraz z ramami i parapetami, ponadto wymieniony już agregat który dzielnie znosił trudy ciągnięcia prac bez stałego łącza prądowego, a także kilka drobiazgów takich jak przedłużacze, dzbanek do grzania wody itp. Pocieszający był fakt, iż #$%^% złodzieje nie byli chyba dostatecznie przygotowani do tej roboty pod względem logistycznym i transportowym, bo chociaż wymontowali skrzydła wszystkich Veluxów (wymontowanie ram najwidoczniej przekraczało ich zdolności), to jednak pozostały one na poddaszu ułożone na kupce i gotowe do wyniesienia. Widać "biedakom" na moje szczęście zabrakło miejsca w użytkowanym środku transportu. Po wykonaniu obdukcji miejsca zbrodni wykonałem telefon na najbliższy komisariat Policji w celu dokonania zgłoszenia o moim spostrzeżeniu. Tak zwany oficer dyżurny obiecał mi, że na miejsce w najbliższym, aczkolwiek bliżej nieokreślonym, czasie przybędzie kompetentna ekipa dochodzieniowa. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać. Tymczasem nadjechał Pan Instalator, który słysząc o moim nieszczęściu nie tylko wykazał należyte zrozumienie powagi sytuacji wyrażające się kilkoma soczystymi wiązkami słów pod adresem sprawców - powszechnie uznawanych za obraźliwe, ale również zaoferował nieodpłatnie pomoc w odtransportowaniu swoim busem cudem uratowanych skrzydeł Veluxów w dowolnie wybrane przeze mnie bezpieczne miejsce ich zmagazynowania oraz pomoc w zabezpieczeniu pozostałych po nich otworów w dachu - to już niestety odpłatnie, ale od ręki. Zanim przyjechała dochodzeniówka, zdążyliśmy jeszcze wstępnie omówić warunki ewentualnej współpracy oraz moją wizję instalacji wewnątrz domu, po czem rozstaliśmy się umówieni na wykonanie i negocjację wyceny w następnym tygodniu. Niedługo po tym nadjechali stróże prawa. Dokonana została kolejna wizja lokalna, spisany został protokół na okoliczność oraz zostałem także pouczony w przysługujących mi prawach i ewentualnych konsekwencjach dokonanego przeze mnie zgłoszenia. Sprawie kradzieży na mojej budowie nadany został zatem oficjalny bieg. Przy okazji okazało się, że już od jakiegoś czasu grasuje w okolicy ekipa z przeciwnego niż policjanci obozu, która nęka okoliczne budowy najazdami niczym starożytni Wandale i Hunowie rzymskie prowincje. To tyle jeśli chodzi o relację z dramatycznych i bardzo traumatycznych wydarzeń, które do głębi wstrząsnęły naszymi sercami, pozostawiając w nich głęboką bruzdę i żal za utraconymi oknami, ale przede wszystkim smutek, że nie ma w narodzie poszanowania dla cudzej pracy i własności. Na domiar złego kroplą, która przelała dzban goryczy, był fakt, iż prąd energetyka podłączyła do skrzynek w granicach działek jeszcze w tym samym tygodniu - w piątek. O parę dni za późno. W prawdzie formalności trwały jeszcze w następnym tygodniu, ale suma sumarum tydzień później na budowie pojawiło się pierwsze stałe łącze interprądowe w postaci 100W żarówki w garażu. Można zatem było już montować okna, bramę garażową, alarm i monitoring. O jeden tydzień za późno...

 

 


cd nastąpi...

Margolcia

Buda stoi na ściernisku, cd ...

 

 

Październik okazał się jak dotąd miesiącem największej aktywności budowlanej. Ekipa goniła ekipę, a prace posuwały sie w błyskawicznym tempie. Z braku cegły klinkierowej, ekipa murarska zrobiła sobie przerwę do momentu, kiedy wreszcie cegielnia da wiążącą informację o terminie rozpoczęcia ponownej produkcji. Niestety prognozy nie były zbyt optymistyczne. Pewna miła Pani u producenta była uprzejma mnie poinformować, że: "może jakas produkcja ruszy jeszcze w tym roku...", więc rokowania nie były zbyt obiecujące. Prace dekarskie tymczasem rozkręcały się na dobre. Ku naszemu zadowoleniu coraz większa połać dachu pokrywana była dachówką. Rysowała się więc szansa, że prace zostaną ukończone jeszcze przed pierwszym śniegiem. Chociaż z drugiej strony, co w tym kraju jest pewne. Chyba tylko to, że "jak nie posmarujesz, to nie pojedziesz". A propos - kwestia podłączenia prądu i podpisania umowy na jego dostawę zaczęła się niebezpiecznie gmatwać. Wystąpiły jakieś "obiektywne" kłopoty z odbiorem przyłącza słupowego przez energrtykę od wykonawcy. Co ni mniej, ni więcej oznaczało tylko odwlekanie podłączenia odbiorców końcowych czyli nas i naszych sąsiadów do momentu usunięcia usterek, wykonania ponownych pomiarów i odbiorów, usunięcia usterek, pomiarów, odbiorów... i tak w kółku Macieju - Bóg wie ile czasu. Umówiliśmy się więc z sąsiadem, którego tylko brak prądu powstrzymywał przed wprowadzeniem się do nowego domu i na zmianę, codziennie wydzwanialiśmy do dyrektorów różnych departamentów w energetyce, nękając ich pytaniami: kiedy wreszcie..., jak i dlaczego jeszcze nie... - w myśl zasady - albo my ich, albo oni nas ! Na budowie prace trwały jednak nadal - instalacja elektryczna, alarmowa oraz inne pokrewne jak TV, tel, domofon itp zastały w międzyczasie rozprowadzone już po ścianach i podłogach. I rozpoczęliśmy już polowanie na wykonawcę instalacji CO, gaz i wod-kan. Niestety ostatni weekend października przyniósł nie tylko smętną pogodę, ale i wydarzenia, które wstrząsnęły nami do głębi.

 

cd nastąpi...

Margolcia

Buda stoi na ściernisku ... cd...

 

 

Podniesieni na duchu wiadomością o rychłym nadejściu ery światła czyli prądu, postanowiliśmy podkręcić nieco tempo prac, żeby jeszcze przed jesienną pluchą i pierwszymi mrozami móc na dobre osiągnąć stan surowy zamknięty. Ponieważ dekarze szybko uwinęli się z położeniem dachówki na wieżyczce, przeto zapadła decyzja o wstawieniu pierwszych trzech okien umiejscowionych właśnie na niej i o ociepleniu jej wełną (co wynikało z faktu, że mając przykre doświadczenia z Ytongiem, owa wieżyczka wymurowana została z max-ów) i o otynkowaniu jej na gotowo, żeby dekarze mogli kłaść dachówkę na głównej połaci dachu bez obaw, że zostanie ona w późniejszym czasie zapaskudzona tynkiem nakładanym na wieżyczkę. Ekipę ocieplającą i tynkującą wzięliśmy z polecenia znajomych i okazał się to strzał w dziesiątkę. Chłopcy byli szybcy, zwinni i w ferworze walki otynkowali jeszcze komin i osadzili parapety w oknach, które zostały w międzyczasie tajże przywiezione i zamontowane. Cała robota ociepleniowo-tynkarska trwała coś koło 10 dni i efekt był porażający - żółtawo-jajeczkowa wieżyczka stała się widoczna na tle lasu już z odległości dobrych 3-4 km, stanowiąc dobry punkt orientacyjny - niczym latarnia w Kołobrzegu. Równolegle trwały drobne prace murarsko-wykończeniowe. Stanęły już wszystkie ścianki kolankowe i ukończona została większa część prac związanych z klinkierem. Niestety okazało się, że któregoś pięknego dnia zbrakło pełnej cegły klinkierowej. Udałem się zatem do zaprzyjaźnionej hurtowni w celu dokonania dokupu rzeczonej i tu jakby piorun strzelił z jasnego nieba, okazało się że cegielnia nie produkuje chwilowo cegły pełnej i nie wiadomo kiedy na nowo ruszy jej produkcja. Ludzie ! Zaczęły się więc gorączkowe poszukiwania po innych hurtowniach jakichś zabumelowanych zapasów, ale udało się tego nazbierać ledwie 270 sztuk, a brakło ogółem ok 450. Dobre i to. Nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać i nękać hurtownie i producenta od czasu do czasu kontrolnymi telefonami. Miałem tylko nadzieję że zdążymy wykończyć murki i obudowy drewnianych słupów jeszcze przed zimą. Tymczasem ekipa murarzy skupiła swe działania na wykonaniu betonowego tarasu i betonowej opaski wokół domu. Zciągnęliśmy także na budowę znajomego elektryka-złotą rączkę w celu wykonania instalacji elektrycznej i alarmowej wewnątrz domu, Zmiarem naszym było bowiem zgranie wstawienia okien, drzwi i bramy garażowej z podłączeniem prądu, instalacji alarmowej i monitoringu w jednym czasie. Wydawało nam się to słusznym założeniem. Okna czekały już gotowe u producenta, brama tak samo, instalacja elektryczna i alarmowa właśnie się robiła. Pozostał już tylko jeden czynnik warunkujący osiągnięcie sukcesu - podpisanie umowy z energetyką. Jak się miało okazać czynnik ten odegrać miał w niedalekiej przyszłości kluczową rolę - niestety dla nas - negatywną.

 

cd nastąpi...

Margolcia

Buda stoi na ściernisku...

 

 


Powrót do rzeczywistości po wakacyjnych wojażach, a raczej rozkosznym nieróbstwie, okazał się pod kątem budowy miłym zaskoczeniem. Ponieważ lato w sierpniu, co większość rodaków zapewne odczuła, było piękne tego roku, dlatego też robota murarzom aż paliła się(jak południowe słońce) w rękach, stąd przy pierwszej wizycie po urlopie na budowie oczom naszym ukazał się z dawna pożądany widok. Bryła domu nabrała prawie ostatecznego kształtu. Domek posiadał już solidny klinkierowy cokół, altanka miała już betonową podłogę, a z przodu wyrosły jak grzyby po deszczu piękne, choć betonowe na razie, główne schody wejściowe z dwoma klinkierowymi donicami po bokach, które niczym rzymskie lwy bronić miały dostępu do pustego na razie otworu drzwiowego. Do tego, muszę nadmienić, że trwały już prace nad obmurowaniem ściany wejściowej klinkierem i równolegle - na altance wyrastać zaczęły, okalające ją , klinkierowe murki. Całkiem niezły postęp, jeśli zważyć, że to wszystko trwało niecałe 3 tygodnie. CHOLERA! I wtedy właśnie zrodziła się myśle, że podejrzanie za szybko. Następnego dnia, po spotkaniu z Panem Kierownikiem i wyłuszczeniu mu naszych obaw o jakość wykonanych prac, okazało się jednak, że był on podczas naszej nieobecności na tyle częstym gościem na budowie, że miał wystarczające baczenie na to, co działo się na budowie. To nas uspokoiło i ostatecznie przekonało, że ekipa jest naprawdę dobra, szybka i fachowa, a przy tym niedroga. Dlatego w głowach naszych począł kiełkować plan jakby ich tu jeszcze można niecnie wykorzystać, jakie zadanie można im jeszcze dorzucić. I tak błyskawicznie powstała lista prac do wykonania dla ekipy murarzy, która miała im dać zatrudnienie na kolejny miesiąc. Tymczasem nastała połowa września i zgodnie z ustaleniami na budowie pojawiła się - najpierw ekipa dekarzy, przygotowujących sobie dach pod układanie dachówki, a potem i sama rzeczona dachówka dowieziona z hurtowni po półrocznym okresie przedvatowskiego magazynowania. To niechybny znak, że rozpoczynała się właśnie kolejna mozolna, ale finalna już batalia o stan surowy otwarty. Zaraz po tym fakcie, na dachu pojawiać się zacząły liczne łaty i kontrłaty tworzące skomplikowaną sieć ożebrowania poddachówkowego. AHA !! Najważniejsze, o którym zapomniałem wspomnieć - podczas naszej nieobecności wieść gminna doniosła, co szybko potwierdziło się z praktyce, że bedą dociągać prąd. Zajarzyło więc dawno oczekiwane światełko w tunelu. I rzeczywiście. Niedługo potem w naszym sąsiedztwie stanął zgrabny, niewielki słup energetyczny, od którego pociągnięte zostało także zasilanie do każdej z okolicznych działeczek. Dawało się to odczuć już na pierwszy rzut oka w postaci małej, dyskretnej szafki elektrycznej w granicy działki. Pozostawało nam już tylko czekać na ostateczny odbiór techniczny, położenie kabla z domu do szafki, podpisanie uwowy, wstawienie licznika, podłączenie i w domu powinno pojawić się już światło oraz prąd dla ekip tam pracujących. Pojawiła się zatem nadzieja, że wkrótce zakończy się era starożytniej manufakturki i nastanie era nowożytniego cudu technologicznego.

 

 


cd nastąpi ...

Margolcia

Strachy na dachy cd...

 

 


W ostatnich dniach lipca więźba dachowa osiągnęła swoją docelową formę i rozpoczął się etap deskowania i papowania połaci dachowych. Wraz z postępem tychże prac, w środku zaczęło z wolna panować iście wojenne zaciemnienie. Ponieważ nieubłagalnie zbliżał się czas, tzw stanu surowego otwartego, przeto należało zwołać w trybie pilnym zebranie w gronie decyzyjnym i uzgodnić co dalej. Czy mając mury gotowe i zamknięte dachem dać sobie spokój już w tym roku z budowaniem, zbierając siły a przede wszystkim fundusze na kolejne etapy w przyszłym roku, czy też pójść za ciosem i osiągnąć jeszcze stan surowy zamknięty w tym roku zanim portfel zacznie świecić pustkami. Komisja trójstronna w stałym składzie-Koleżanka Pierwsza Żona, Pan Kierownik i ja - po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw uchwaliła, iż po skończeniu dachu damy przez miesiąc odpocząć cieślom, a potem zabiorą się do układania dachówki. W międzyczasie zajmiemy się wykonywaniem pozostałych prac murarskich - cokołem i obmurowaniem podpór z belek klinkierem, wylaniem betonu na altance i zrobieniem na niej murków z klinkieru, a także obłożeniem klinkierem wejścia do domu. Po wykonaniu tych zadań i położeniu dachówki miała zostać podjęta oststeczna decyzja, co do dalszej walki na froncie robót w tym roku. Ale jeszcze przedtem - urlop. W końcu inwestorom(rodzince) też się coś od życia należy, a i odrobina dystansu i oderwania od codziennych trosk też nie zawadzi. Kości zostały więc rzucone i organ wykonawczy, czyli - ja - przystąpił do realizacji, a raczej do podzlecenia, wytyczonych celów. Z racji tego, że nasz dotychczasowy wykonawca nie był już osiągalny, rozpuściliśmy wici po znajomych poszukując innej, sprawdzonej ekipy murarskiej. Łowy nie trwały długo i już po paru dniach siedzieliśmy z majstrem przy stole negocjacyjnym dogadując zakres, szczegóły i cenę zlecenia. Ustaliliśmy także termin wejścia na budowę na 09. sierpnia, a więc jeszcze przed naszymi wakacjami, które zaplanowaliśmy od połowy tego miesiąca. Ponieważ ekipa była przyjezdna, więc dodatkowym atutem był fakt, że podczas naszej nieobecności będą nocować na budowie, więc w razie czego przypilnują także calego opuszczonego dobytku. Ekipa okazała się być wybitnie słowna, gdyż zgodnie z umową i bez szemrania stawiła się na placu boju w oznaczonym terminie, w pełni wyekwipowana, gotowa i zwarta do pracy. Trochę mnie to nastawiło do nich bardziej przekonująco, więc dałem się namówić na niewielką zaliczkę. Zaraz też, cegła po cegle, zaczął się pojawiać wokół domu nasz nowy, piękny, klinkierowy cokół. Tymczasem walka z deskowaniem i papowaniem dobiegała końca i kilka dni później - nomen omen 13 w piątek chałupa była już waterproof, czyli - jak się w środku stało, to na łeb już nic nie leciało. ył to więc dobry powód, by uścisnąć rękę cieślom, przekazując jednocześnie tradycyjnie - uzgodniony wcześniej zwitek papierkowych podarków o wysokich nominałach (nie bez bólu). Umówiliśmy się także wstępnie na termin montażu dachówki i z czystym sumieniem udaliśmy się na zasłużony urlop.

 

 


cd nastąpi...

Margolcia

cd... Strachy na dachy

 

 


Teraz czas zaczął upływać nam coraz szybciej, zwłaszcza że na budowie sporo się działo. Oj działo! Prace nad więźbą dachową szły niezwykle szybko i sprawnie Wynikało to po części z doskonałej logistyki i fachowości ekipy cieśli, tudzież z faktu, że nocująca na budowie ekipa przyjezdna nie miała na naszym odludziu większych możliwości ruchu oraz pokus czyhających za każdym rogiem, mogli więc w całości swój czas pobytu na budowie poświęcić temu celowi, dla którego realizacji zostali tam ściągnięci. Praca szła, za prawdę powiadam wam, wartko. Nasz domek nabierał powoli swoich docelowych kształtów. Te drewniane oheblowane słupy podtrzymujące konstrukcję w pokojach na poddaszu, te zaokrąglenia wolich oczu, różnice poziomów na poszczególnych połaciach dachu oraz surowa altanka połączona z głównym dachem zaczęły nadawać naszemu gniazdku niesamowitego uroku. Bardziej jednak widok ten działał na naszą podswiadomość i wyobraźnię, niż można było to zauważyć gołym okiem, ale co z tego - najważniejsze, że się nam podobało. Ten idylliczny obraz mąciła tylko jedna zdradliwa myśl - co my zrobimy z takimi skosami dachu? Gdzie postawimy ewentualne meble i ile miejsca tzw użytkowego pozostanie do wykorzystania? Eeech, postanowiliśmy nie zaprzątać sobie tym głowy na tym etapie i zajęliśmy się ustalaniem posadowienia ścianek działowych. Ponieważ co do ich rozmieszczenia mieliśmy z Koleżanką Małżonką zbieżne punkty widzenia, więc planowanie przebiegło szybko i bezproblemowo. Na domiar tego nasze wyobrażenia na temat umiejscowienia tychże ścianek nie wzbudziły głosów sprzeciwu u wykonawcy oraz u Pana Kierownika, przeto w niedługim czasie - coś koło połowy lipca wszystkie ścianki działowe (za wyjątkiem tych pod skosami dachu) były gotowe. Nadszedł więc koniec wielkiego murowania. i doszło do etapu ostatecznego rozliczenia z głównym wykonawcą. Jak zwykle w takich przypadkach nie obyło się bez utyskiwań i narzekań z obu stron, prób wysondowania czy da się coś jeszcze wydrzeć lub obciąć, ale w końcu tzw żydowskim targiem doszliśmy do porozumienia i rozeszliśmy się w pokoju i bez urazy. Z naszej strony niestety z dużo lżejszym portfelem.

Margolcia

Strachy na dachy.

 

 


Miesiąc czerwiec tchnął w nas nieco optymizmu. Pogoda wreszcie się ustabilizowała i nadszedł czas na finalizowanie murarki. 11 czerwca nastał kres głównej walki z murami. Wszystkie ściany osiągnęły już zaplanowaną wysokość i przyszła pora na wielkie wiązanie więźby dachowej. Po wizycie na budowie wraz z Panem Kierownikiem i szefem ekipy cieśli uzgodniliśmy termin rozpoczęcia prac ciesielskich na 21 czerwca. Omówiliśmy także nasze wizje dotyczące estetyki, funkcjonalności i fachowości wykonania, uścisnęliśmy sobie dłonie(przekazując z rąk do rąk nieznaczną zaliczkę gotówkową) i nie pozostało nam nic innego, jak tylko czekać na zwózkę drewna i wejście ekipy fachowców. Jako że następujący po tym fakcie weekend okazał się być bardzo słoneczym, postanowiliśmy go zatem wykorzystać na zorganizowanie pierwszego rodzinnego pikniku połączonego z uroczystym otwarciem sezonu grillowego z naszym świeżo wymurowanym grillo-kominem w roli głównej. Wszystko oprócz jednej rzeczy dopisało. Była świetna pogoda, romantyczna atmosfera, dobre jedzenie, zaproszeni goście(Teściowie) i jedyne, co nie dopisało, to ów nowy grillo-komin. Okazało się bowiem, że otwór paleniska jest zbyt duży w stosunku do przekroju komina i kiedy ogień jest rozmiarów strumienia z miotacza ognia - wszystko jest w najlepszym porządku, ale kiedy jest lekko podduszony celem uzyskania odpowiedniego żaru do opieczenia kiełbasek i karkóweczki, całe kłęby dymu wydostają się nie przez komin górą, ale otworem paleniska. Totalna popelina i niedoróbka! Nie da się przekładać kiełbasek bez maski p-gaz. Jednakże, wobec poniesionych już nakładów i wielkiego zaangażowania całej naszej rodziny, impreza plenerowa została przeprowadzona (ze łzami w oczach z powodu dymu i wściekłości na wykonawców) aż do szczęśliwego końca. Nasz dyskomfort psychiczny postanowiliśmy sobie jednakże powetować w następnym tygodniu na "fachowcach" odpowiedzialnych za budowę tego ustrojstwa. Wyładowanie naszej złości nie było jednak takim łatwym zadaniem, gdyż okazało się, że owi fachowcy od komin(k)ów zostali podnajęci przez naszego głównego wykonawcę i w obecnej chwili stanowili już obiekt trudny do zlokalizowania. Po zrobieniu bury głównemu wykonawcy i wstrzymaniu ostatniej transzy zapłaty za mury postanowiliśmy zaczaić się na winowajców i w innym czasie wymierzyć sprawiedliwość w obronie naszego grillowego interesu. Nie rozdzieraliśmy jednak z tego powodu szat, zwłaszcza że humor poprawiło nam docierające parę dni później na budowę drewno na więźbę dachową. Po przeglądnięciu pierwszych dwóch transportów zgodnie stwierdziliśmy(tzn:ja za Panem Kierownikiem), że drewno jest zgodne z naszymi oczekiwaniami - dobrze wysuszone i zaimpregnowane w kolorze lila-róż. Nadejszła więc wiekopomna chwila, by dach zwieńczył dzieło. Jako się rzekło prace ciesielskie, z jednodniowym opóźnieniem, 22 czerwca ruszyły pełną parą.

 

 


cd nastąpi ...

Margolcia

cd walka trwa

 

Maj okazał się miesiącem budowania rekeacyjnego. Ciągłe deszcze skutecznie utrudniały stawianie komina z klinkieru, a pozostałe do wymurowania mury były pod koniec miesiąca na finiszu. Przy okazji murowania klinkieru, ku naszemu przerażeniu, stwierdziliśmy, że na czarnej fudze i niektórych cegłach pojawia się masowo obrzydliwy jasny wykwit. Fachowcy stwierdzili, że jest to zjawisko normalne, gdyż wychodzi sól z betonu lanego w komin. Wg nich zjawisko to powinno po jakimś czasie samo ustąpić. Ponieważ jednak wykwity te budziły w nas poczucie dyskomfortu estetycznego, dlatego też postanowiliśmy jakoś temu zaradzić. Po szybkim zasięgnięciu informacji u kilku innych fachmanów, zdecydowaliśmy się pojść drogą medycyny naturalnej. I tak - szorowanie cytryną dawało efekt skuteczny, ale krótkotrwały, płukanie wodą z octem pogorszyło tylko sprawę wywabiając tu i ówdzie kolor z fugi. Jedynie mycie zwykłą wodą i nacieranie olejem jadalnym przyniosło pożądany efekt - przynajmniej na jakiś czas, bo po kilku dniach wykwity, co prawda w mniejszych ilościach, pojawiały się ponownie. Po zażartej walce postanowiliśmy się na jakiś czas poddać i za radą naszych fachowców poczekać kilka miesięcy.

Margolcia

Walka trwa:

 

 


W kwestii zakupu materiałów przedvatowskich - postanowiliśmy sobie trochę pofolgować i pójść po całości. Wynajęliśmy kawałek hali na magazyn i ruszyliśmy na łowy. W końcu udało się nam dojść do porozumienia, co do rodzaju i koloru dachówki. Padło, co prawda, na ceglastą szlachetną karpiówkę Wiekora, ale jak usłyszeliśmy cenę, to szybko spodobała nam się miedziana angobowana tego samego producenta. I tak już zostało. Dla pewności porównaliśmy jeszcze ceny w 4 hurtowniach pokryć dachowych i dokonaliśmy wyboru oraz zakupu z odroczonym terminem odbioru. Poza tym, z uwagi na niebudzącą zaufania jakość Ytongu w naszych murach, a także pomni doświadczeń naszych znajomych, którzy również posiadają ściany 36,5 i po dwóch sezonach zimowych szybko docieplali mury, (których się ponoć nie dociepla) - postanowiliśmy chuchać na zimne, i dokupiliśmy 5 cm styropian i 12 cm wełnę, siatkę i klej do ocieplenia parteru i wieżyczki domu oraz wełnę i folię do wycieplenia poddasza. Tak nam się ta nasza gorączka kwietniowych zakupów udzieliła, że postanowiliśmy iść za ciosem i załatwić pozytywnie sprawę zakupu okien, bo jak sądziliśmy, to ostatni taki jednorazowy, duży wydatek. I tu wybór był równie ciężki, jak przy dachówce. Wstępnie wybraliśmy 7 producentów, dostarczyliśmy projekt, umówiliśmy na wizję lokalną, doprecyzowaliśmy szczegóły i poprosiliśmy o wycenę. O zgrozo ! Różnica pomiędzy najtańszą i najdroższą ofertą - prawie 35 000 PLN . Wykluczyliśmy tych którzy nie byli w stanie sprostać technologicznie naszym wymaganiom, potem tych podejrzanie tanich i przesadnie drogich i na placu boju pozostały 2 firmy z podobnego rzędu ofertą. O ostatecznym wyborze zadecydowało podejście do klienta, możliwość zmagazynowania okien do czasu ich montażu oraz cena montażu. Staliśmy się więc dumnymi posiadaczami ( na razie na papierze) okien na świat. Na koniec, kiedy zapasy gotówki w portfelu zaczęły osiągać niebezpiecznie niski poziom, dokupiliśmy jeszcze 5 Veluxów i wyłaz dachowy i na tym zakończyliśmy wiosenną rundę przedvatowskich zakupów. Tymczasem na budowie walka na froncie robót trwała nadal. I choć nastąpiło majowe rozprężenie i pogoda nas nie rozpieszczała, prace mozolnie posuwały się naprzód. Mury wieżyczki pięły się do góry, a równolegle z nią murowane były obydwa kominy. Jeden typowo roboczy w kotłowni i drugi - typowo rekreacyjny dla kominka wewnętrznego oraz grilla zewnętrznego z klinkieru.

 

 


cd nastapi...

Margolcia

Kiedy mury pną się do góry cd:

 

 


Po trzech tygodniach murowania ze zmiennym szczęściem (pogoda jaka wówczas była, każdy wie ), można już było się przechadzać pomiędzy ścianami nośnymi, które w niektórych miejscach osiągnęły już wysokość 1,5 m. Pierwsze wrażenia były oczywiście porażające. Ale to wszystko będzie duże, ale grube ściany, ale się to wszystko ślimaczy i ale dużo jeszcze wyrzeczeń i kasy potrzebne będzie, żeby osiągnąć wreszcie upragniony cel. Nie obyło się także bez zgrzytów. Wobec faktu, że przedstawiciel Ytonga nie dawał znaku życia w temacie wymiany wadliwych bloczków i nadproży, postanowiliśmy z Panem Kierownikiem zastąpić niektóre z nich innym materiałem. I tak pojawiły się wkrótce u nas pierwsze podciągi i nadproża stalowe zamiast ytongowych, a całą klatkę schodowa wraz z pokoikiem w tzw wieżyczce postanowiliśmy wykonać z max-ów. Tymczasem murowanie trwało nadal. Wprowadzanie delikatnych korekt również. Pożegnaliśmy się z dużym, sięgającym podłogi oknem w jadalni na korzyść okna mniejszego, pod które można coś postawić - np komódkę. Zmieniony został także nieco kształt 6 metrowego okna w salonie - poszło również nie od posadzki, ale o dwa poziomy bloczków wyżej i po łagodniejszym łuku. Okienko przy drzwiach wejściowych z okrągłego przeistoczyło się w prostokątne z łukiem. Przy okazji wykonywania zbrojonego podciągu dla tego 6 m okna okazało się, że wg wymiarów z projektu podciąg ten powinien się kończyć... nad stropem poddasza. Wobec powyższego postanowiliśmy podnieść cały parter o jeszcze jedną warstwę bloczków. Równolegle do postępów na budowie, trwały zacięte boje negocjacyjne w hurtowniach materaiałów budowlanych i wśród ewentualnych wykonawców (1 maja zbliżał się nieuchronnie). Miniprzetarg na wykonanie więźby dachowej wraz z deskowaniem i papowaniem wygrał wykonawca z własnym tartakiem z okolic pięknego miasta Pleszewa. Nie był może najtańszy, ale szczerze polecany przez krąg znajomych i przyjaciół. Poza tym obejrzeliśmy sobie jego dzieła na istniejących już domach i uznaliśmy, że chłop ma styla. Wyszliśmy z założenia, że fundament musi być solidny, ale leży w ziemi, dopiero dach zdobi i ubiera budynek najbardziej oraz nadaje siedlisku charakter. Szczególnie w naszym przypadku wymagana była ręka artysty-rzeźbiarza. Nie jest to bowiem taki sobie daszek, ale prawdziwe wyzwanie dla cieśli i dekarza. (dwa wole oka-w tym jedno nieregularne, dach o kilku płaszczyznach, falujący i załamujący się łagodnie w wszelkie możliwe kierunki). Tak więc po zażartych targach uścisnęliśmy sobie dłonie i wkrótce drewo zaczęło swój okres sezonowania. Z dachem z kolei wiązał się inny ważny - i jak dotąd najcięższy wybór - producenta i koloru dachówki karpiówki. Dziesiątki oglądanych domów, setki zdjęć i folderów powodowały tylko coraz większy zament w naszych głowach. Ponieważ nie mogliśmy dojść do porozumienia w kwestii tak ważnej jak kolor (rozpoczęło się od czarnej glazury - za droga, poprzez antracytową - zbyt matowa, aż do ceglastej szlachetnej i miedzianej angoby - tu jeszcze porozumienia nie osiągnięto), uzgodniliśmy więc, że na czas jakiś odpuścimy sobie ten temat, licząc na to, że rozwiązanie jakoś się znajdzie. 10 kwietnia mury przyziemia zostały już ukończone, pozostał jeszcze tylko wieniec do zrobienia i będzie można kłaść strop. I nie będzie juz padało na głowę. Przynajmniej nie na całości. Tu pojawił się znowu delikatny problem, który jednak szybko został dzięki fachowym poradom Pana Kierownika i Pana Brygadzisty zażegnany. Chodziło o to, co, gdzie i na jakiej powierzchni robić, ponieważ strop został podzielony na 3 sekcje i w każdej należało zastosować co innego. Nad znakomitą większością murów - płyty kanałowe, tu i ówdzie - terriva, a tam gdzie nie można inaczej - strop wylewany. I jak podzielono tak wykonano. Tak więc po majowych świętach mimo ulewnych deszczy pierwszy poziom domu został zakryty. Zrobiło się niebezpiecznie ciasno i ciemno, ale jak nam objaśniono, to uczucie jest przejściowe i wkrótce minie.

 

 


cd nastąpi...

Margolcia

Kiedy mury pną się do góry:

 

Przerwa zimowa została solidnie spożytkowana na opracowanie strategii budowania w roku 2004. Kupkę zaoszczędzonych przez ten czas PLN-ów przekuliśmy na papierze w plan inwestycyjnym i spokojnie czekaliśmy na cieplejsze czasy, by rzucić się zapamiętale w wir walki na polu chwały budowlanej. Niestety w międzyczasie gruchnęła wieść o podwyżce VAT-u na materiały od 01.05.04., więc nasz spokój i przy okazji plan, szlag trafił. Zwołana w trybie nadzwyczajnym narada z Panem Kierownikiem na początku lutego zakończyła się dwoma słusznymi wnioskami; 1) budować trza natychmiast jak tylko popuści zimowa zawierucha - pod warunkiem oczywiście, że z kolei wiosenna plucha nie pokrzyżuje nam planów. 2) to, czego się nie da wybudować do maja - trzeba zakupić i zmagazynować(rzecz jasna chodziło tu o materiały) Trzeba więc było zakasać rękawy i wziąć się szybko do roboty. W ruch poszły telefony, faksy i e-maile. W tę i nazad kursowały zestawienia materiałów i wyceny. Przy okazji na wokandę wrócił temat negocjacji cen w wykonawcą. Na szczęście bilecik z terminami prac do wykonania był u niego jeszcze pusty, więc korzystając z prawa; kto pierwszy, ten lepszy, dogadaliśmy wstępnie cenę i ustaliliśmy termin wejścia ekip na budowę na początek marca(jeśli oczywiście zelżeje mróz lub deszcz). Zakupy materiałów szły nam również w zawrotnym tempie. Do tego czasu zakupiony został już Ytong na wszystkie mury, klinkier na cokół, kominy i niektóre murki, a stropy dostarczyć miał wykonawca po ustalonej wcześniej cenie. Nie pozostało nam już nic innego, jak tylko dać na mszę o lepszą pogodę i czekać. Mijały kolejne dni, a za oknem wciąż wiatr hulał i padał deszcz. Całe szczęście, że śnieg stopniał i od biedy można było w ogóle na naszą budowę dojechać. W końcu jednak - po dwukrotnym przekładaniu terminów - wykorzystując chwilową lukę w opadach - 9 marca prace ruszyły. Tak szybko, jak prace ruszyły, równie prędko okazało się, że tym razem tak łatwo i bezboleśnie nie da się naszych planów zrealizować. W miarę bowiem rozpakowywania kolejnych palet z Ytongiem, oczom naszym ukazywał się obraz wyciskający łzy w oczach. Pierwsze rozczarowanie - jakość bloczków pozostawiała wiele do życzenia. Natychmiast powiadomiliśmy o tym fakcie przedstawiciela Ytonga, ale żeby nie tracić czasu i blokować postępu prac uzgodniliśmy, że będziemy rozpakowywane bloczki sortować. Te dobre pójdą do murowania, a te potrzaskane, poodłupywane i rozpadające się w rękach na osobne palety na ewentualną podmiankę reklamacyjną. Jak uradziliśmy, tak robiliśmy. Prace posuwały się więc z pewnymi bolączkami naprzód. Żeby nie tracić czasu na pisaninę, Koleżanka Małżonka zajęła się kwestią reklamacji Ytonga, a ja zabrałem się za wyszukanie odpowiedniego dostawcy więźby dachowej i za wybór cieślo-dekarza-magika-artystę-ekwilibrystę, który by się podjął wykonać nasz dach wraz z odeskowaniem i opapowaniem.

 

cd nastąpi...

Margolcia

Poszły konie po betonie:

 

 


Poszukiwania wykonawcy ciągnęły się jeszcze przez czas jakiś, ale w końcu udało nam się znaleźć takiego artystę, który lubi duże wyzwania.(czytaj: jest należycie wyposażony na każdą ewentualność). Targi cenowe nie trwały więc długo i po ustaleniu harmonogramu prac, ich organizacji oraz technologii wykonania, nastąpił długo oczekiwany moment, kiedy to pierwsza łopata została.... wbita w ziemię i pierwsze zwały wydobywanej ziemi poczeły odkrywać mglisty dotychczas kształt naszego domu. Nasze oczekiwania, co do ekipy sprawdziły się w sensie pozytywnym. Własny baniak z wodą, koparka i byczy poradziecki agregat prądowy pracujące pełną parą sprawiały, że serce nam rosło, kiedy patrzeliśmy jak najpierw stopy i ławy, a potem mury z bloczkow poczęły piąć się do góry. Nasz Pan Kierownik otrzymawszy okolicznościowy urlop doglądał codziennie pracę ekipy, by: po pierwsze być spokojnym, że wszystko idzie tak jak powinno, a po drugie by ją wybadać jacy z nich fachowcy i czy będą się nadawać do drugiego etapu budowy, czyli do stawiania murów właściwych. Prace posuwały się jednak wartkim tempem i bezproblemowo, co zawdzięczamy dobrej współpracy Pana Kierownika z Panem Brygadzistą, który w lot pojmował nasze sugestie i uwagi. Zanim żeśmy się obejrzeli, w połowie października, po niecałych dwóch miesiącach walki na froncie robót, fundament wraz z przyległymi doń izolacjami i ociepleniem, a także z tzw rapówą i podbetonem na wierzchu został ukończony. Staliśmy się nareszcie prawdziwymi posiadaczami kawałka, co prawda, ale zawsze - nieruchomości. Każdy przecież wie, że fundament to podstawa wszelkiego dobrobytu. Przez czas jakiś chodziliśmy z tego powodu dumni jak pawie, przynajmniej do momentu, w którym doszło do rozliczenia tego etapu prac. Jak się post factum okazało inwestycja ta po podsumowaniu wydatków przewyższyła nasze założenia budżetowe o jakieś 12%. Nie żebyśmy byli pazerni, ale pojawiło się niejasne przeczucie, że jeśli ta prawidłowość się potwierdzi na dalszych etapach prac i to z tendencją zwyżkową, to możemy się już wkrótce natknąć na wszędobylską dziurę budżetową i nasze dalsze inwestowanie we własne cztery kąty stanie pod dużym znakiem zapytania. Na szczęście emocje szybko opadły i po rozmowie z naszym Panem kierownikiem postanowiliśmy nie iść za ciosem, ale trzymać się planu pierwotnego, czyli - teraz fundamenty, w przyszłym roku stan surowy otwarty, w 2005 - stan surowy zamknięty+instalacje, tynki i posadzki, w 2006 wykończeniówka i na wiosnę 2007 wprowadzka. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. Ponieważ nie mieliśmy, jak do tej pory, większych zastrzeżeń, co do pracy naszego wykonawcy, więc umówiliśmy się z nim na rundę wiosennych negocjacji cenowych stanu surowego otwartego w celu kontynuowania dalszej owocnej współpracy. Rachunki zostały zapłacone, ręce uściśnięte i spokojnie rozeszliśmy się do domów. Czas zimowy postanowiliśmy wykorzystać, jak zwykle, na ciułanie PLN-ów i wprowadzenie korekt budżetowych uwzględniających dotychczasowe doświadczenia i niepewny los VAT-u w budownictwie.

 

 


cd nastąpi...

Margolcia

Wielkie przygotowania:

 

 


Procedura uzyskania upragnionego pozwolenia na budowę - zwana w niektórych kręgach inwestorów - drogą przez mękę - w naszym przypadku okazała się być historią... prawie niegodną wzmianki. Wszystkie papierki, zgody, rysuneczki, mapki i opracowanka udało nam się w bezboleśnie krótkim czasie pozbierać i przedstawić. Formularze zostały wypełnione, wnioski złożone, a odpowiedzi w terminach przewidzianych, uzyskane. Jedynym mankamentem jak się okazało była sporna kwestia interpretacyjna - czy pokoik w wieżyczce wystającej nieznacznie ponad poddasze zaliczyć do poddasza czy jako kolejną kondygnację, co w tych rejonach raczej stanowiłoby o jedną kondygnację za wysoko. Suma sumarum postanowiono pójść petentom, czyli nam, na rękę i pożadaną decyzję 20 lutego A.D.2003 oficjalnie wydano. Z tej też okazji coś niecoś w domu po tym fakcie obalono. Tak to oto bramy do raju zwanego budowaniem zostały urzędowo otwarte i reszta tego brzemienia spoczywała już teraz tylko na naszych, a raczej na naszych wykonawców barkach. W marcu, zaraz po otwarciu sezonu myśliwskiego, ruszyły, na szeroką skalę zakrojone, poszukiwania wykonawcy. Okazało się, że nie jest to takie łatwe zadanie, zwarzywszy na fakt, iż wykonawca powinien był posiadać własne zasoby wodne i prądowe w postaci baniaka z wodą i agregatu z prądem. Kwestia doprowadzenia prądu przez miejscową energetykę była bowiem w owym czasie jeszcze w powijakach, a dostawy wody ze studni głębinowej od pobliskiego dostarczyciela, wobec braku prądu dla jego pompy i hydroforni, stały pod dużym znakiem zapytania. I w ten sposób koło absurdu się zamykało - nie ma wody, bo nie ma prądu, nie ma prądu, bo energetyka ! Podczas rozmów dwustronnych(Pan Kierownik i my kontra potencjalni wykonawcy) mało kto z adwersarzy podzielał nasz optymizm, co do możliwości wykonania określonych w harmonogramie prac w tych nieco mniej komfortowych warunkach. Poszukiwania trwały jednak nadal. W tak zwanym międzyczasie doszło do dwóch znaczących wydarzeń. Pierwszym był fakt, iż jakieś sk... synki ukradli nam całą siatkę ogrodzeniową, pomimo, iż była ona soczyście i osobiście przeze mnie ospray'owana w 11 kolorach supertęczy. Terroryści spod znaku Brygad Złomiarzy nie zapomnieli zatroszczyć się także o bramę wjazdową oraz o kilkanaście słupków, których brak najbardziej nas zabolał. Na pocieszenie pozostał nam tylko kluczyk od kłódki do bramy, której już nie ma oraz świadomość, iż ten bezlitosny akt terroryzmu godzący w wolność inwestowania na świeżym powietrzu dotknął również prawie wszystkich naszych okolicznych sąsiadów. Na pochybel złodziejom ludzkich marzeń... i siatek ogrodzeniowych. Drugim wydarzeniem był fakt wytyczenia przez geodetę naszego przyszłego domostwa. Wtedy to oczyma wyobraźni przemierzając odległości pomiędzy palikami przez moment widzieliśmy już nas szczęsliwych, starzejących się w tych murach z dorastającymi dziećmi, widok z okna na ogród pełen kwiatów i drzewek im tym podobne romantyczne obrazki. Niestety rzeczywistość zmusiła nas do powrotu na ziemię i ponownie skłoniła do rzucenia się w wir poszukiwania wykonawcy, który by to marzenie urzeczywistnił.

 

 


cd nastąpi

Margolcia

W oczekiwaniu na cud:

 

 


Rok 2002 okazał się rokiem zastoju pod znakiem czekania na przekształcenie działki z rolnej w budowlaną. Terminy wciąż się przesuwały, a problemy piętrzyły. Nie zrażaliśmy się jednak tym faktem, gdyż znaleźliśmy sobie nowe zajecie. Zajęliśmy się mianowicie poszukiwaniem kierownika budowy oraz dokonywaniem niezbędnych korekt w projekcie, a także snuciem wizji o całokształcie domu i ogródka, finansowym planowaniem inwestycji oraz oczywiście ciułaniem PLN-ów. W połowie roku mieliśmy już swojego kierownika budowy - godnego zaufania fachowca z polecenia, ktory przeszedł sito naszych krzyżowych pytań związanych z procesem budowlanym(gorsze od lustracji) i został obustronnie zatwierdzony przez komisje w składzie Moja Małżonka i ja. Zaraz po uzgodnieniu warunków Pan Kierownik wziął się od strony fachowej za dokonywanie wyceny stanu surowego otwartego naszego domku oraz za uzgodnianie ze mna technologii jego wykonania. I muszę przyznać, że nasze emocjonalne podejście do budowy i spraw z nią związanych różniło się od bezlitosnych wyliczeń Pana Kierownika.( o bagatela: 20% - oczywiście to myśmy niedoszacowali). I kiedy zaczynała nas dopadać delikatna depresja inwestora, nagle gdzieś okolo początku września gruchnęła wieść od gminy - przekształcenie idzie pełną parą - spodziewane w na początku listopada. Jak zapowiedzieli, tak tym razem zrobili. Znów zaświecił promyk nadziei. Z lekkim poślizgiem, w sam raz na Gwiazdkę otrzymaliśmy przezent od gminy - działkę budowlaną gotową do rozpoczęcia najważniejszej inwestycji w życiu. Tak się podnieciliśmy tą wiadomością, że nie czekając na rozwój wypadków kazaliśmy sobie naszą "plantację trawy i chwastów" osłupkować i osiatkować, wstawić bramę wjazdową i kłódkę, co ku naszej uciesze oznaczało posiadanie kluczy do własnego... kawałka pola.:) Niedługo potem rozpoczął się też wyścig po pozwolenie na budowę.

 

 


cd nastąpi.

Margolcia

cd Pierwsze kroki

 

Nie pozostało mi nic innego jak tylko zciągnąć tu moją Piękniejszą Połowę i przekonać ją, iż pomimo tych kilku znaczących wad - to jest to miejsce , o którym marzyliśmy. O ile zadanie dokonania prezentacji działeczki było tzw pryszczem, o tyle przekonanie Szanownej Małżonki co do zasadności kupna takiej działki okazało się zadaniem z cyklu prawie niewykonalnych. Po długich targach uzgodnilismy w końcu, że ostateczną decyzję podejmiemy po wizycie w urzędzie gminy, w którym mieliśmy zasięgnąć szczegółowych informacji na temat, terminu przekształcenia na działki budowlane, przyłącza wody, prądu, gazu itp. Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. W parę dni potem nasza wiedza była już prawie kompletna. Na moje szczęście nie wyglądało to tak najgorzej. Był wówczas czerwiec, a przekształcić ziemię mieli do końca września, woda i prąd mogą zostać dociągnięte natychmiast po przekształceniu. Niestety nie będzie gazu ani kanalizacji, ale w dobie butli z propanem i przydomowych oczyszczalni nie był to problem nie do wyeliminowania. Najgorszą sprawa była kwestia 1,5 km odcinka polnej drogi dojazdowej wśród pól, która rzucała cień niepokoju na ewentualną kwestię dojazdu po deszczu lub w zimie. Jednak moje szanse rosły.

 

Posiadacz ziemski - to brzmi dumnie:

 

Rodzinny proces decyzyjny i legislacyjny dotyczący kupna w/w nieruchomości był burzliwy i obfitował w nagłe i nieoczekiwane zwroty sytuacji. Szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. W końcu na początku sierpnia 2001 roku po wizycie u rejenta staliśmy się Dumnymi Posiadaczami Własnego Skrawka tej Planety. Nastały czasy częstych wycieczek we własny plener, spacerów po okolicznych lasach i euforii z faktu, że zrobiliśmy duży krok w kierunku posiadania swojego własnego domku z ogródkiem. Nasza radość nie trwała jednak długo. Pierwsze objawy niepokoju wystąpiły na etapie wyboru projektu domu. O dziwo okazało się,że nie jest to wcale takie proste. Postawić na prostotę, funkcjonalność i ekonomię(mierz finanse na zamiary) czy puścić nieco wodzę fantazji wychodząc z założenia, że buduje się zazwyczaj raz w życiu, że może to trać nieco dłużej i że rodzina wciąż może się powiększać? Tysiące przejrzanych projektów, setki katalogów, dziesiątki rozmów z właścicielami własnych czterech kątów i wreszcie ustaliliśmy, że najlepszym momentem na przeprowadzkę jest chwila kiedy nasza mała pociecha będzie miała iść do szkoły podstawowej , a więc gdzieś około roku 2006-2007. To był co prawda dość odległy termin, ale dawał on nam potrzebny spokój, czas i chłodne podejście do zaplanowanie budowy, zebrania doświadczeń i opinii na ten temat i przede wszystkim do zebrania adekwatnej góry PLN-ów na ten cel. Na jakiś czas do naszych serc powrócił spokój, tym bardziej że zwyciężyła koncepcja pójścia w projekt bardziej udziwniony i co ważniejsze taki projekt został znaleziony i zakupiony. Padło na "Kazimierza" z Archipelagu - projekt zaiste szatański i odważny - dom w stylu skrzyżowania japańskiej pagody z góralską chatą. Nam się jednak spodobał, a zwłaszcza odkryta altanka w bryle budynku - dobra na rodzinne śniadanka i pokoik w wieżyczce jako punkt obserwacyjny, lub "izba wytrzeźwień" dla gości z daleka. Działka jest , projekt też czas więc na uzyskanie pozwolenia na budowę. I tutaj, jak zwykle w bajkach bywa, pojawia się czarny charakter w postaci bezdusznego urzędasa gminnego lub powiatowego, który z uśmiechem na twarzy poinformował nas, że są pewne "obiektywne" problemy z przekształceniem terenów rolnych, na których znajduje się nasza działka na tereny budowlane i że sprawa zawędrowała na wokandę ministerstwa rolnictwa czy coś i może to jeszcze jakiś bliżej nieokreślony czas potrwać. Doznaliśmy krótko pisząc delikatnego szoku. Jeszcze miesiąc wcześniej wszystko było na najlepszej drodze, a dziś nasze marzenia miałyby prysnąć jak bańka mydlana? Czyżbyśmy się sami nabili w butelkę? Na szczęście okazało się, że nie. Kilka kilometrów wychodzonych ścieżek do różnej rangi urzędników i już wiemy, że problem jest natury niedopracowania przez gminę planu zagospodarowania i muszą go oni zmienić i ponownie zatwierdzić. Tak więc w naszym przypadku technicznie nic się nie zmieni tylko wydłuży w czasie, a zgodnie z naszym założeniem czasowym realizacji budowy to opóźnienie nam nie przeszkadza. Co się odwlecze to nie uciecze. I z tą nadzieją weszliśmy w rok 2002.

 

cd nastąpi

Margolcia

Podniesiony na duchu zapisami starych wyjadaczy forumowych postanowiłem w słowach paru spisać dzieje naszej przygody zwanej Budowaniem Własnego Gniazdka Rodzinnego. Ponieważ jednak mam znaczne opóźnienie czasowe, więc postaram się w kilku zdaniach streścić historię walki o swój kawałek podłogi z czasów już minionych i jak najszybciej dobrnąć do czasów obecnych, by móc regularnie ewidencjonować postęp prac i rozliczne dookólne problemy z tym procederem związane.

 

Początki:

 

Pomysł wejścia w rolę inwestora i rozpoczęcia wieloletniej drogi przez mękę w labiryncie niuansów budowania własnych czterech kątów pojawiał się już roku 1999 podczas nocnych Polaków (czytaj: małżonkowych) rozmów, jednakże tak naprawdę dojrzał do realizacji w zimną styczniową noc Roku Pańskiego 2000, kiedy to na świat przyszedł nasz jak dotąd jedyny potomek. Konieczność przemeblowania całego mieszkania spółdzielczego w wieżowcu z wielkiej płyty o klitkach zwanych pokojami, by dostosować je do potrzeb rozszerzonej składowo rodziny, uzmysłowił nam nieuniknioność podjęcia próby zrealizowania naszych marzeń o naszym własnym skrawku ziemi na tej planecie - domku z rabatkami, ogródkiem i miejscem do wylegiwania się na słoneczku. Tak więc pod koniec stycznia rzeczonego roku decyzja zapadła. Idziemy w budowane.

 

Pierwsze kroki:

 

Rozpoczęliśmy zakrojone na szeroką skalę poszukiwania optymalnej działki w optymalnej cenie. Koleżanka małżonka z racji aresztu domowego spowodowanego opieką nad nowonarodzonym wyszukiwała ofery, a ja dokonywałem wizji lokalnych. Za kryterium przyjęliśmy działkę najlepiej do 30 km od Poznania, w którym mieszkamy, około 1000-1500 mkw i żeby było blisko do lasu i nad jakieś jeziorko. Nasze poszukiwania trwały... 1,5 roku, ponieważ kolejne oglądane lokalizacje zawsze miały jakiś feler; a to słup wysokiego napięcia, a to brak mediów, a to horrendalna cena itp, itd. W końcu któregoś pięknego czerwcowego dnia 2001 roku stanąłem w miejscu, które zawładnęło moim sercem. Co prawda działka 2500 mkw, polna droga dojazdowa i żadnych mediów, ale za to rolna w trakcie przekształcania(a więc relatywnie tania), a za plecami las, w dodatku położona na wzgórzu z widokiem na rozległe pola i usytuowana w otulinie Puszczy w grupie tylko 10 działek, co gwarantowało w przyszłości brak uciążliwości ze strony jakiegokolwiek przemysłu ciężkiego i do tego pewną zaściankowość oraz poczucie powstania ewentualnej małej wspólnoty - tylko 9 sąsiadów. w promieniu kilku 2km.

 

cd nastąpi



×
×
  • Dodaj nową pozycję...