Odkąd pamiętam mówiłam "nigdy w życiu, żadnego domu!!"
Dom, to same problemy i tylko tak go postrzegałam:) problemy,stres i strach, że Cie okradną. Oczywiście przyjemność w posiadaniu własnego ogrodu widziałam jak najbardziej, szczególnie przebywając u kumpeli tej czy innej, ów ogród przy własnym domeczku posiadającej ale dusza moja i serce nie rwało się w stronę posiadania własnego raju na ziemi, na tyle mocno, abym poglądy swe zmienić chciała :)
No cóż , przyznać się muszę bo wypada, stuknęła mi trzydziecha ( grubo ponad 2 lata temu, no już nawet prawie 3 lata temu, no nie ważne ale zawsze to trzydziecha ) i nie wiem skąd narodził sie pomysł...( może właśnie z tej trzydziechy:) ) z tym domem, z tą działką... i to w dodatku na złożach węgla brunatnego, jakby nie było innych pięknych i przy okazji mniej stresujących miejsc na ziemi :)
Do trzydziechy mówiłam,że nigdy w życiu nie chce mieszkać w domu. I sama nie wiem tak do konca dlaczego, no może dlatego,ze baba jestem, troche wygodna bo mieszkanie w plombie (czyt. bloku z wielkiej płyty, gdzie jeden blok prawie na drugiego włazi) było jak dotąd wygodne, nie trzeba martwić się o ogrzewanie,bezpieczeństwo i takie tam :) ale co dokładnie mam na myśli pisząc "takie tam " to sama nie wiem. Jakoś tak w bloku, gdzie sąsiad na sąsiedzie mieszka, wydawało mi się dużo bezpieczniej niż domku i nie chciałam brać sobie na głowę większego stresu ( o ironio! a kupiliśmy działkę na złożach, jakby stresu było mało ) no ale wracam do tematu... poza tym dbanie o ogród, palenie w kominku wydawało mi się do tej pory jakieś takie nie dla mnie.
Wszystko jak widać do czasu... :)
Kiedyś, całkiem niedawno...przy pięknej pogodzie poczułam,ze mam dość siedzenia z dziećmi w typowej, osiedlowej piaskownicy, gdzie full dzieciaków wydziera się w zabawie, ryczy i wyrywa sobie zabawki mając nad głowami swoje rozkrzyczane mamusie próbujące uspokoić te swoje "niegrzeczne" pociechy. Łomatko, któregoś dnia miałam tego serdecznie dość, na tyle serdecznie,żeby zamarzyć...
...i tak marzyło mi się, coraz bardziej i bardziej i o dziwo nie przechodziło, tylko coraz mocniej rysowało coś w sercu, coś nowego i tak zupełnie odmiennego.
Rozum krzyczał " nie dasz rady, nie mamy tyle kasy "... a serce grało " poradzimy sobie "