Dziennik Aggi
Przez Aggi,
- Czytaj więcej..
-
- 0 komentarzy
- 1 267 wyświetleń
Przez Aggi,
Przez Aggi,
Przez Aggi,
ciąg dalszy ciągu
Właśnie na intencję ziemską kończę trzecią szklaneczkę pewnej mieszaniny. Bardzo dobrej.
Ciekawe, co będzie dalej… czy mój ulubiony Zakład Energetyczny pozwoli się przegnać na sąsiednie, czy się będzie opierał. Gdyby się opierał wyślę męża. Skoro moje metody nie działają tam korzystnie, to może jego podziałają, bo ma zupełnie inne .
Przyznam się, że ten spłachetek gruntu, który zakupiliśmy to jest 2700 m2, co w sumie daje 13 080 m2 i ja się osobiście z tym czuję jak Związek Radziecki Breżniewa – wszystko mam duże . W sensie własności ziemskiej oczywiście, bo inne to już niekoniecznie . Jeszcze musimy odwalić formalnie oczekiwanie czy Agencja Nieruchomości Rolnych nie zechce skorzystać z prawa pierwokupu, ale to już pestka. Od mieszaniny gubią mi się literki, ale później się na szczęście znajdują.
Przez Aggi,
Dramatycznie przerwanego wątku energetycznego ciąg dalszy
Dokonało się! Zawarliśmy dziś warunkową umowę zakupu małej działki rolnej obok!!!! Tak właśnie chcemy się pozbyć ZE z jego "małym domeczkiem" z naszego Hektara, niech się budują na tym obok, do woli... Gorzej jak stawią opór....
Przełamiemy?!!!!
Przez Aggi,
Feng Shui
Miewam fazy. Bardzo męczące. Wprawdzie podejścia do tematów bywają u mnie krótkie, ale za to niezwykle poważne . Zakupiłam książkę o feng szui. Nie pierwszą, ale w porównaniu z guanem, które znajdowałam wcześniej w wydawnictwach o tej tematyce, ta akurat pozycja jawiła się jako dzieło znakomite, rzeczowe i dogłębne. Zapoznałam się z dziełem i omal nie zeszłam! Mój piękny projekt ma mankamenty !!! I to jakie! Nałożenie siatki bagua odsłoniło mi brutalną prawdę: nie będzie dobrze! Dłubałam się w zagadnieniu dość długo popadając w coraz czarniejszy koszmar. Postanowiłam spotkać się ze specjalistą w tej materii – koszmar się pogłębił, specjalista bowiem nie miał litości. W ostatnim drgnieniu instynktu samozachowawczego wysłałam rozpaczliwca do mojej koleżanki Marty od lat mieszkającej w Chinach. No bo kto, jak nie ona, ma mieć o tym rzetelne pojęcie?
Moja M.
Mądra istoto. Strasznie mnie to fengshui niepokoi.
Co do architektury - będzie ładnie! Chateczka z dachem
spadzistym, okienka piękne…. Problem polega na tym
ze po nałożeniu siatki bagua okazuje się, że nie ma w tym projekcie
prawie całej strefy dobrobytu (łojezu jak my utrzymamy ten dom !?) i części strefy związków (przyjdzie się rozwieść z tej biedy ) No bo zgodnie z zasadami, dom powinien być na planie kwadratu lub prostokąta, a mój zasadniczo jest, ale z jednego boku środkowa część jest wysunięta w stosunku do całości
Okropnie się mecze! Jeśli wysunę te ściany w jedna linie, to zamiast
malowniczej rzeźby dachu będę miała klocek nakryty czterospadowym
daszyskiem
Jeśli ich nie wysunę... no właśnie to co wtedy? Bieda i rozwód..;( ,
osmarkane dziecko w dwóch różnych butach, głodny, zapchlony pies,
bezrobotny były mąż, moje zęby z braku kasy na dentystę - popsute, odzież pozbierana po rodzinie, ja jako pomoc domowa u zamożnych sąsiadów, kury na jajka i wychudzona krowa w ogrodzie, żeby mleko było... ?
Poza tym zetknęłam się z takim jednym magikiem-radiesteta, chociaż nie powinnam w ogóle przebywać w pobliżu tych ludzi, bo kontakty z nimi rujnują mnie psychicznie. Wyszłam od niego z mieszkania i pojechałam sobie popłakać na stacje benzynowa po drodze. Czuje się jak zając postrzelony w sam środek dupy. Ożesz q-rwa!!!! Jak ja się nienawidzę wtłaczać w jakieś siatki bagua!
Napisz co jadlaś obrzydliwego? Jesz kandyzowane insekty? Czy pyszne )))?
Buziaki!A.
Moja A,
Chyba musze Cię jednak mentalnie kopnąć, czujesz??? No właśnie. Wyplątuj
się z tej siatki bagua natychmiast!!!
Połączenia neuronowe mi już dawniej siadły, ale cos mi mówi, ze temu,
który wytworzył analogie miedzy czworościanem i dobrobytem siadły jeszcze
wcześniej.
Wiadomo, starożytni myśleli obrazami i dorabiali praktykę do teorii
kosmologicznych, ale nie przesadzajmy. Większość bunkrów niechcący była
pobudowana w kształtach political correct i popatrz jak to się
skończyło dla trzeciej rzeszy. Przyznaję, kiepska analogia, ale cóż
można wymyślić w obliczu bagua:)))
Insektów do jedzenia tu nie ma, no, poza podłogą w nocy. ale nie narzekam:)
Zaraz idę spać, bo ledwo się trzymam na nogach od tego leniuchowania.
Za dużo czytam i siada mi na mózg. ostatnio o postseksualności, czy Ty
wiesz jakie bzdury się obecnie wypisuje na ten temat?!
Życzę miłego poniedziałku i dawaj z tym spadzistym dachem. Duchy
przekupisz pieczonym prosięciem. One też są przekupne.
Ściskam – M.
W ten oto sposób Marta przy pomocy III Rzeszy załatwiła mój problem z siatką bagua na zawsze
Przez Aggi,
Praca nad projektem
Do Belfegora trzeba było wleźć na wieżę. Bardzo wysoką. To mu dawało przewagę na wejściu, bo zanim się człowiek pozbył zadyszki Belfegor był w rozkwicie wątku i nic go już nie mogło powstrzymać. A że mówił ciekawie, to właściwie nikt się nie starał. Dobrze, że padło na Belfegora z tym projektem, bo żadnego cementowego technokraty bym nie zniosła! Z Belfegorem rozumieliśmy się bez słów. Czyli bez moich słów………, czyli że wystarczały te kartki…
Gwardziści Belfegora jego piękne wizje przełożyli jak należy na projekt, w pełni tego słowa znaczeniu. Procesy myślowe i decyzyjne musiały zachodzić szybko, bo do końca roku musieliśmy mieć pozwolenie na budowę, to było nasze to be or not to be.
Udaliśmy się dnia pewnego z wizytą. Do kuzyna mego – Krzysia, pod Warszawę. Krzyś, choć młody bardzo, to w pracach budowlanych był już silnie zaawansowany, bo jechaliśmy na rekonesans stanu surowego zamkniętego. Dumna jestem z Krzysia niemożliwie, bo skala jego dokonań tego roku bardzo była imponująca. Obejrzeliśmy chałupę, rozsiedliśmy się na workach po cemencie w salonie. Układ i rozmiar jadalni oraz salonu Krzyś ma bardzo zbliżony do tego, co mamy w projekcie. Popatrzyliśmy w lewo , popatrzyliśmy w prawo , popatrzyliśmy na siebie … za mały ! Obszar za mały ! A tu projekt na ukończeniu!
Następnego dnia popędziłam do Belfegora i, zanim doszedł do słowa, zaordynowałam sobie poszerzenie budynku po osi o jakieś półtora metra. Gwardziści popatrzyli na mnie ze zgrozą i niesmakiem. Operacja okazała się możliwa, ale z kolei efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania . Pewnie gdybym sobie spokojnie policzyła to by mi oczekiwań nie przeszedł, ale ja do liczenia czuję obrzydzenie, więc palnęłam na wyczucie, no i salon w nowej wersji wyszedł na 67 m2. Czy myślicie, że miałam odwagę teraz dla odmiany zażyczyć sobie zwężenia budynku po osi o jakieś powiedzmy 0.7m? Otóż nie miałam.
Przez Aggi,
Studium tynków zajęło mi parę lat, później przerzuciłam się na mrzonki - marzyli mi się książęta z pałacami, dalej był okres burżuazyjny – wille z basenem, później polskie dwory… jak widać rozwijałam się równolegle z ojczyzną .
Oprzytomniałam gdzieś kole 20-stki. Wylądowałam mając jakiś horyzont estetyczny, szkicowałam sobie detale, fotografowałam napotkane budynki, które mnie czymś urzekły, robiłam sobie notatki z tego, co mi się aktualnie podoba, kreśliłam niezliczone rzuty poziome. W końcu zaczęłam kolekcjonować wydawnictwa z projektami gotowymi, co znakomicie rozwija poglądy . Domu, który w pełni spełniałby moje oczekiwania, oczywiście nie znalazłam. Mimo, że ewoluowały moje oczekiwania i ewoluowały dostępne projekty. Jedne były bliższe, inne dalsze, ale nigdy bingo. W ostatnich latach najbliżej plasowały się zawsze projekty pracowni Archipelag. Po naniesieniu poprawek właściwie dałoby się coś wybrać, ale tak strasznie kusiła mnie perspektywa wymyślenia sobie niepowtarzalnego domu dla siebie. Tak bardzo chciałam mieć tą przyjemność – usiąść z architektem, opowiedzieć mu co lubię, co mi się podoba, jakie szczegóły są mi do szczęścia niezbędne… Mąż też tak sobie to właśnie wyobrażał, na szczęście….
Architekta szukałam w internecie, tak sobie, bez większego przekonania i bez szczególnej determinacji. Znalazłam kilka stronek lokalnych pracowni, wysłałam maile z zapytaniem czy byliby zainteresowani przygotowaniem projektu domu jednorodzinnego i za ile. Odpowiedzi dostałam 3. Między innymi napisał Belfegor, którego wybrałam wyłącznie za to jak wyglądał na zdjęciu na swojej stronie i tylko dlatego, że strona miała wyjątkowo przyjazny klimat. Belfegor mianowicie wyglądał tak jak go nazwałam – diabelsko znaczy . Bladego pojęcia nie miałam że oto dobijam się do Belfegora większości architektów w tym mieście, sławy, filaru i wirtuoza . Postać ta porażająca (nie mylić z przerażającą, którą w żadnym razie nie była) znakomicie zrozumiała, czego ja chcę, chociaż mimo wrodzonego talentu nie udawało mi się Belfegora przegadać . Nie zawsze też udawało się do końca powiedzieć, o co mi chodzi. Ale na to znalazł się sposób: dostarczałam zdjęcia z pozakreślanym i namiętnie pisałam karteczki oraz listy . I było ok. Belfegor opowiadał mi o wszystkim przez 2 godziny, a ja później wciskałam mu w rkę kartkę z rozpisanymi pomysłami, albo wysyłałam maila z instrukcyjką . Wcale mi to więc nie przeszkadzało, tym bardziej, że Belfegor pod wszystkimi innymi względami był fantastyczny. Po dwóch pierwszych spotkaniach zrobił odręczny szkic chałupki… Pięknej….
Przez Aggi,
Czytam opowieści forumowiczów o dojrzewaniu decyzji dotycząceych wyglądu wymarzonego domu, o poszukiwaniu projektów i za każdym razem jest to fascynująca historia.
Mój najbardziej wstecz oddalony, a zapamiętany, zachwyt architektoniczno-estetyczny datuje się jakieś 26 lat do tyłu i dotyczy domu mojej przyjaciółki Magdy. Otóż Magdy tata otynkował dom dodając do tynku potłuczone szkło i to szkło mieniło się w słońcu, od czego mnie, uczennicy czwartej klasy odebrało mowę z zachwytu . Nawet z okien przejeżdżającego nieopodal pociągu było widać jak się błyszczy – wiem, sama widziałam. Już wówczas postanowiłam zbudować w przyszłości dom obowiązkowo dodając do tynku potłuczone szkło ! Jakby tego było mało, mieli w holu kominek i kanapy do przyjmowania gości, a schody były lekką konstrukcją drewniano-metalową, niespotykaną wtedy zbyt często. Jedna ze ścian na piętrze również ozdobiona była zatopionymi w tynku potłuczonymi talerzami. Nie muszę mówić jak przygniotła mnie ta awangarda i jakie przyniosłam do domu pretensje o brak tłuczonego szkła i kominka w holu . Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego tłuczone szkło budziło w moich rodzicach taką wesołość.
Przez Aggi,
Ujawniała się oto w pełni miłość naszego Psa do H2O. Pies od dawna zaliczał z upodobaniem wszelkie akweny, przeczołgiwał się przez kałuże, próbował upchnąć 35 kilowe ciałko w wiaderku z wodą, miskę z piciem wprawnym chwytem wywracał sobie na łeb, a w „starym” domu zdarzyło się, że wniósł odkręcony szlauch do podlewania przez taras wprost do salonu ( w końcu jest spod znaku Wodnika, więc czemu ja się dziwię).
Ulubionym miejscem rekreacji Psa na działce stał się wystający z murawy kran. Jeśli tylko ciekła z niego woda – Pies urządzał sobie kąpiele błotne. Odtąd na wszelkie wyprawy działkowe zaczęliśmy zabierać ze sobą wanienkę plastikową, gustowną, w kolorze białym . Wanienka była od razu napełniana wodą, Psisko wchodziło, kładło się i zażywało przyjemności do woli. Dziecko pchało się zaraz za Psem, czego niestety nie przewidziałam od razu. Pogoda akurat była raczej chłodnawa, a rajtuz na zmianę nie było wcale. Była za to duża ilość papieru kuchennego w rolce. Z tego papieru sporządziłam latorośli piękne onuce , nawet w buty dało się toto upchnąć. Widok! Rewelacja! Panienka 6-cio letnia, włosy potargane, sukieńczyna ubłocona, w sweterku dziura, onuce na chudych kopytach, a do tego wszystkiego z nosa zwisał śliczny zielony gilek . Już miałam podetrzeć, ale pomyślałam: onuce i bez gila, jakoś niestylowo. I zastawiłam, aż przysechł
Przez Aggi,
Zaniedbałam się trochę z pisaniem, ale firemka odsysa mnie ostatnio ze wszystkich sił do potencjalnych wzlotów…
Wierzę w różne dziwolągi. Przesądy olewam, gnębię i ignoruję, ale mam takie różne sprawy, w które jednak wierzę. Na przykład w pamięć ścian. Jestem przekonana, że w ścianach zostają emocje mieszkańców, i te dobre, i te złe.
Moje pierwsze mieszkanie kupiłam od pewnej pary emerytów. Ludzie ci zamieszkiwali tam przez kilkadziesiąt lat, kochający się, pełni szacunku do siebie nawzajem, wyciszeni, kulturalni. Czułam do nich wielką sympatię i transakcja zakupu była doprawdy przyjemnością. Dłuższy czas później utrzymywaliśmy ze sobą kontakty, opowiadałam im, co zmieniam, jak przebiega remont. I to mieszkanie miało taki pozytywny klimat, było nam w nim bardzo dobrze…
Z kolei dom kupiliśmy od ludzi, którzy przeżywali wiele konfliktów i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta atmosfera gdzieś w tym domu nadal tkwi. Mimo tego, że zrobiliśmy generalny remont i wywaliliśmy z niego wszystko do ostatniej listewki. Coś jest nie tak, nie lubię do tego domu wracać, nie cieszyło mnie urządzanie go na nowo. Owszem bardzo doceniam fakt, że go mam, że dziecko ma kawałeczek ogródka, ale to jest takie racjonalne podejście, bo emocjonalnie nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Być może i z tego względu przestały mnie interesować siedziby „używane” i tak uparcie i nieracjonalnie szukałam ziemi, która podziała na zupełnie inną sferę niż rozsądek.
W tym kontekście nikogo chyba nie zdziwi wizyta radiestety na moim polu, która dokonała się w newralgicznym momencie okołozakupowym. Magik ów – znany mi skądinąd i uchodzący w tych okolicach za guru, obejrzał wszystko i obmierzył jak należy. Podzielił mój pogląd, że miejsce jest doskonałe . Wyznaczył cieki wodne i naniósł siatkę promieniowania. Okazało się, że mój hektar przecina zaledwie 7 cieków (tymczasem w aktualnym domu są 4 na powierzchni 55m2 ) i to w sporych odległościach, więc dom bez przeszkód da się umiejscowić na terenie wolnym od cieków.
Przez Aggi,
Jeden Pan umówił się ze mną na widzenie. Pan reprezentował firmę, która współpracuje z ZE w zakresie czegoś tam. Jeden Pan był miły, więc zapoznałam go z moim projektem, podarowałam mu też jedną mapkę geodezyjną żeby się nie trudził, a ja mam dużo egzemplarzy.
Jeden Pan wyjawia mi, że oto ZE przystępuje do realizacji obiecanego podłączenia mojej bezsensownej posiadłości. W związku z czym, on mnie zapytowuje, czy ja się zgodzę żeby sobie ZE postawił na terenie mojej działki, wcześniej odkupionym ode mnie, taką tam … rozdzielnię. Jasne, że się godzę – odpowiadam radośnie. Jeden Pan patrzy na mnie z ojcowską troską i mówi, że taka rozdzielnia to jest budyneczek. Jaki budyneczek? Ja myślałam, że taka szafa blaszana. A tu się okazuje, że sprawa jest poważna, musi być budyneczek. Z daszkiem. Cieszę się, że z daszkiem, zawsze to ładniej . Jeden Pan interesuje się elewacją mojego domu, żeby daszek estetycznie KJM współgrał. No tak, mówi, zrobi się kopertowy, ale na karpiówkę ZE na pewno się nie zgodzi.
Później spływa na mnie pełnia wiedzy o rozmiarach budyneczku: 5 x 3 x 2 m oraz o wielkości gruntu, który musze poświęcić, czyli długość razy szerokość plus ustawowe 4 metry z każdej strony. Powoli przestaje mi się to podobać. Oszpecą mi mój Hektar! Jeden Pan pociesza mnie, że jak obsadzę zielskiem to nie będzie tak widać. No dobrze, a promieniowanie, a buczenie???
Póki co, odpowiedź jest jedna: chcesz mieć babo ”prund”, to się musisz poświęcić, bo nikt inny umowy nie podpisał.
Umawiam się z Jednym Panem na telefon niedalekiej przyszłości, poza deklaracjami ustnymi nie składam żadnych innych i zaczynam kombinować co zrobić. I to jest właściwie koniec opowieści o elektryczności. Wrócę do tematu, jak zamknę kolejny etap – czyli wyekspediowanie ZE z mojego Hektara – o ile się uda. Planowany czas akcji – grudzień.
Przez Aggi,
Moje pismo istotnie musiało wywrzeć wstrząsające wrażenie, bo po upływie jednego, jedynego miesiąca ZE wydał z siebie dość istotne pierdnięcie w moim kierunku.
UWAGA, UWAGA, teraz będzie ważne!
Otóż otrzymałam oryginały umowy przyłączeniowej podpisane przez osoby uprawnione do reprezentowania ZE w ilości trzech kompletów oraz pismo przewodnie. Pismo przewodnie w zwięzłym przekładzie było nośnikiem takich mniej więcej informacji:
Ty wredna, natrętna babo, czepiasz się nas już od dłuższego czasu i nie dociera do ciebie, że nie mamy interesu w przyłączeniu cię do sieci, bo tam szczere pole i ogromnie się na ciebie wykosztujemy. Jesteś jednak na tyle namolna, że dla świętego spokoju zrobimy ci na rękę Czego się obrażasz, że tyle trwało? Musiało tyle trwać, bo należało pomyśleć. Teraz mamy pomyślane i żeby nie było, że cię nie przeprosiliśmy, to cię przepraszamy.
Termin przyłączenia ZE wyznaczył sobie na październik 2005, opłata za przyłączenie wyniosła circa 2600 pln. Tu ciekawostka dla wszystkich, którzy właśnie dostali umowy z określonym terminem płatności – podobno warto zapłacić jak najszybciej i nie czekać na ostatni dzień terminu. Bo cała machina proceduralna w ZE uruchamia się z chwilą dokonania płatności, dopóki kasa nie wpłynie nie ruszą nawet paluszkiem.
To nawet logiczne, a poza tym zapłaciliśmy szybciutko i oto pewnego dnia odezwał się w telefonie Jeden Pan, który z ramienia ZE będzie realizował plan przyłączenia mojego Hektara do ich kabla. Od takiego tempa to mi szczęka opadała, sami rozumiecie, nie byłam przecież przyzwyczajona.
Przez Aggi,
No, no, ale to nie znaczy, że ja się tak miotałam i głupiałam bez kontaktu z ZE im. Lenina. Jak najbardziej z!
Nadużywana Koleżanka wyjawiła mi imię nazwisko i numer telefonu Specjalisty, który zajmował się moją sprawą. Jaki to był odporny gość! Nie brała go ani metoda „na sierotkę” (szeroko i skutecznie przeze mnie stosowana i polecana), ani metoda „na kompetentną”, ani „na ostatecznie wk - wioną”. Nic Specjalisty nie ruszało, albo się już urodził taki asertywny, albo został świetnie wyszkolony. Najpierw była stara śpiewka, że umowa wysłana, ooooo… już dawno. Ale później okazało się, że jest ciągle w podpisie u Prezesa, bo się łajdaczka położyła „nie na tej kupce”. Następnie powstała wątpliwość czy Prezes to w ogóle podpisze, bo przecież im się to nie opłaca, to moje przyłączenie. Następnie ja musiałam ochłonąć, bo odebrałam pozwolenie na budowę i wytraciłam nieco impet, więc odpuściłam im przez 2 miesiące. Po upływie tego czasu Odporny Specjalista zadzwonił do mnie z własnej woli. Miał skubaniec intuicję, bo właśnie obmyślałam treść wyjca, którego zamierzałam im wysłać, ale Specjaliście udało się przemówić do mnie ludzkim głosem – grzecznie i czułością poprosił mnie o najdalej 2-3 tygodnie cierpliwości, bo właśnie powstaje nowa możliwość rozwiązania mojego przyłącza i świetlana przyszłość się rysuje. Ok – poczekam, czemu nie. To był luty 2004. Szlag mnie trafił w sierpniu. Dzwonie do Nadużywanej i referuję mój problem. A Nadużywana mówi jak zwykle:
- Napisz ty kochana jakieś pismo, że tyle czekasz, to może się coś ruszy.
Pismo? Ależ proszę bardzo! Piszę pismo z lubością, ale jadu nie puszczam. Pismo jest wzorem opanowania, żadnych inwektyw, żadnych bujnych porównań, żadnych złośliwości…same daty. Kto, co, kiedy…… Żeby im się łatwiej czytało na koniec każdego zdania sumuję okres, który upłynął na niczym. Wysyłam.
Następnego dnia dzwonię do Nadużywanej sprawdzić czy się moje pismo aby na niewłaściwej kupce nie położyło. A ona mówi:
- Ale zadyma się zrobiła. Po co Ty takie pismo napisałaś, ja myślałam, że to jakoś delikatniej będzie sformułowane… Potraktowali to jako skargę, dostało czerwone numerki i teraz jest afera!
Jak delikatniej? Przecież tam były tylko fakty, daty, nic więcej.
Przez Aggi,
Finisz trwał tyle, co ciąża – 9 miesięcy, o ile zbyt lekkomyślnie nie zakładam, że to, co mam teraz to się nazywa „finisz”, a nie na przykład „sina dal” .
Kombinowałam sobie w swoim ciasnym rozumku, że skoro ZE dał warunki przyłączenia, to znaczy – wiedział co robi, przemyślał, obadał, zdecydował. Jeśli jeszcze do tego dołożyli projekt umowy przyłączeniowej jasne jest, że wszystko mają pod kontrolą. Równolegle „robił się” projekt domu i czas był wysoki podpisać umowę z ZE i przygotować wszystko na ZUD i do pozwolenia na budowę. Oczywiście ostatecznej wersji umowy do podpisu ani widu, ani słychu…
Zaczęło mnie powoli nosić. Nadużywana koleżanka z ZE uspokajająco powtarzała mi za każdym razem:
- To się nie uda. Tyle razy ci mówiłam – nie masz co liczyć, że ZE zdąży z tym wszystkim na czas.
Miotało mną po mieście w bezsilnej wściekłości jak nieprzymierzając Shrekiem po Duloc. I właściwie to już miałam ogłupieć doszczętnie, kiedy mój architekt po konsultacjach tu i tam podsunął mi rozwiązanie. Olewamy umowę! Zostajemy z warunkami przyłączenia, do tego dokładamy moje oświadczenie, że uzupełnię dokumentację jak już będę miała czym. Gdyby to nie przeszło to doprojektuje się na cito jakiś milutki agregacik prądotwórczy
No to ja myk w samochodzik i pędzę do gminy sprawdzić czy tak się da. (Wtedy - 2003 jeszcze gmina wydawała pozwolenia). Lecę najpierw do Miłego Młodego Człowieka, opowiadam co słychać, otrzymuję stosowna i budującą dawkę otuchy i zostaję wysłana z moim problemem do Tego Pana Inżyniera. Ten Pan Inżynier okazuje się być bardzo komunikatywnym gościem, więc rozsiadam się na trochę dłużej Jest naprawdę sympatyczny, chętnie służy radą, zadaje mi pytania i widać, że wcale nie ma ochoty pozbyć się gadatliwej petentki. Na koniec rozmowy dochodzimy do sedna i okazuje się, że rozwiązanie jest do przyjęcia. Opęka się bez łaski ZE!!! Hurrrraaaa!
Przez Aggi,
Bardzo jestem z siebie zadowolona, że wszystko mi się udało tak ładnie załatwić . Trwam więc w przekonaniu o zaspokojeniu ZE i oczekuję na szczęśliwy poród decyzji o warunkach przyłączenia. Po trzech tygodniach zaczynam przebierać nogami, wrzesień się zaczął, a u mnie ciągle kaszana. Z debilnej wiary w cuda oswabadza mnie pan M z M&M, który dostał warunki i dzwoni poradzić się mnie co dalej. Jak to dostał!? A ja?! Gdzie są moje?!
Obdzwaniam wszystkich – wszyscy dostali! I to już z 10 dni temu. O niech szlag trafi prawa Murphy-iego! Dzwonie do tej nadużywanej koleżanki:
- Beee – buczę jej w słuchawkę – oni wszyscy mają, a ja nie mam . Błagam, sprawdź dlaczego.
Sprawdza i mówi:
- Nikt nie wie co się stało z Twoimi, podobno były pisane, kolega pamięta. Pewnie zaginęły. Napisz pismo, że nie dostałaś i prześlij faksem, to może ktoś się zajmie.
Jak to zaginęły, jak to może się zajmie?!?!? Ja nie mam czasu na zaginięcia i możezajmowanie. Pochylam się więc w pokorze i zgrzytając zębami smaruję pismo grzeczne, żeby mi oddali moje warunki przyłączenia.
Oddają, wspaniałomyślnie razem z projektem umowy przyłączeniowej. ZE deklaruje budowę przyłącza i podłączenie nas do sieci… po roku 2004. To ciekawe rozwiązanie trzeba przyznać, po roku 2004 jest wprawdzie rok 2005, ale trudno zaprzeczyć, że jest też 2010 i 2059 . Dobra, nie będę się handryczyć, biorę co dają, bo mi się spieszy a poza tym muszę mieć komplet dokumentów do pozwolenia – a to jest mój cel numero uno. Pisemnie zwracam się więc do JW ZE o przygotowanie finalnej wersji umowy przyłączeniowej, deklarując że wersja wstępna mnie satysfakcjonuje. No, myślę sobie, finiszujemy, nie jest źle.
Przez Aggi,
Sąsiad Story cd
Odczekałam oczywiście trochę, żeby dać ludziom czas na reakcję, ale żadna reakcja nie nastąpiła Wobec tego wsparłam się numerem 913 i dotarłam telefonicznie do pierwszych sąsiadów, tych z lewej – najaktywniejszych . Umówiliśmy się na spotkanie na działce najbliższy weekend. Zakupiłam flaszeczkę, zabrałam potrzebne formularze i pognałam. Po pokonaniu krzaczorów okazało się, że z lewej strony jest niewielki ogródek ze starannie skleconym z desek domeczkiem letniskowym, właścicielami okazali się państwo M&M. Małżeństwo po 40-stce. Gospodynią imprezy, w której wcześniej nie zdecydowałam się uczestniczyć była ich latorośl. Niemniej jednak przyniesiona flaszeczka znalazła miłą aprobatę, znalazło się też ciasto i inne smakołyki.
Spędziłam z nimi urocze popołudnie, okazali się być rezydentami zasiedziałymi i doskonale zorientowanymi w życiu towarzyskim i majątkowym okolicy. Wymieniliśmy też poglądy na temat ich ex-sąsiada Dzięcioła i to, co u mnie było tylko powierzchownym odczuciem, oni poparli bulwersującymi przykładami. Okazało się np. że Dziaduleniek z Babuleńką z prawej nie mają doprowadzonej wody, bo dzięcioł odmówił im zgody na przekopanie się przez jego ziemię, a na ciągnięcie od ulicy nie było ich stać . Zresztą M&M bardzo wspierają tych starszych państwa. Powód, dla którego zniknęli z widoku – to choroba Dziaduleńka. Uzyskałam moc bezcennych informacji i kilka numerów telefonów oraz wiarę, że w tej okolicy spotykam dobrych ludzi i rzeczywiście Dzięcioła należało wygryźć . Podpisali też wniosek do ZE i obiecali, że włączą w sprawę kogo się da z kolejnych działek .
Kolejne kroki skierowałam do właścicieli ziemi po przeciwnej strony drogi, niestety przepisali już swoje działki na syna. Syn mieszka pod Wrocławiem. Wyposażyli mnie w telefon i już wkrótce udałam się pod Wrocław na negocjacje. Syn podszedł do sprawy przyjaźnie, wniosek podpisał i jeszcze dołożył mi numer telefonu do człowieka, któremu ostatnio jedną z działek sprzedał. Człowiek też okazał się zainteresowany – mam kolejny wniosek . W międzyczasie odezwał się jeszcze jeden sąsiad popędzony przez M&M. Jest więc i następny wniosek! Pojechałam na koniec do Dziaduleńka i Babuleńki – ucieszyli się i też podpisali. Tak oto, oprócz mojego, złożyłam w ZE 5 innych wniosków .
Przez Aggi,
Sąsiad Story lipiec 2003
No przesadziłam z tymi polami. Wcale nie jest najgorzej: otóż po prawej stronie mojej działki stoi baraczek, a przed baraczkiem widziałam raz na ławeczce dziaduleńka i babuleńkę. Ukłoniłam się grzecznie, oni się odkłonili, psy wymieniły nieuprzejmości. Problem w tym, że dziaduleniek i babuleńka przestali się pojawiać.
Po lewej zaś stronie są nieprzeniknione krzaczory, ale…ostatnio z krzaczorów dochodziły obiecujące odgłosy imprezki. Już, już miałam lecieć, dobrosąsiedzkie więzy cementować i podlewać, kiedy dotarło do mnie, że przyjęcie jest już raczej w fazie oddawania i kochani sąsiedzi mogliby się na mnie nie poznać i mylnie wziąć mnie za jakiegoś buca, co przyleciał domagać się spokoju . W trosce o jeszcze nienarodzoną obopólną sympatię pozostałam na swojej ziemi, nasłuchując mimowolnie jak szkodzi alkohol
Tak oto pierwsze kontakty bezpośrednie nie zostały skonsumowane. Pozostała paląca potrzeba odszukania wszystkich i zagnania tego stadka w objęcia ZE. A tu Ustawa o ochronie danych osobowych – z gminy pewnie nic nie wydębię…Spytać nie ma kogo. Polazłam wprawdzie do sklepu na róg (tam gdzie osioł będzie po piwo latał), ale spuścili mnie z wodą. Też się widocznie ustawy boją. Zagrzewam się do walki myślą, że skoro odnalazłam w Niemczech producenta mysich pipek* z Lichtensteinu – co podreperowało mi swego czasu bardzo nadwątloną wiarę w siebie i utwierdziło w przekonaniu, że przy odpowiedniej dawce determinacji nie ma rzeczy niemożliwych – to nie ma powodu, abym nie odnalazła kilku osób w Kalonce. Mam przecież dokumentację do wodociągu! I to jest to! Podłączyli się wszyscy wkoło i mam w papierach oświadczenia z adresami domowymi. Bingo!
Jako osoba pisząca preparuję do wszystkich pismo przewodnie. Dochodzę, bowiem do wniosku, że nawet jak mnie oleją, to później będzie mi łatwiej wytłumaczyć, kto jestem i czego chcę. W piśmie przedstawiam się jak należy, opisuję sytuację z ZE, dołączam wniosek o warunki przyłączenia, częściowo wypełniony, żeby się ludziska nie męczyli oraz kopertę zwrotną ze znaczkiem, zaadresowaną na mnie, deklarując, że uzupełnię te wnioski o mapkę sytuacyjną i złożę w ZE żeby nikogo nie fatygować. Podaję wszystkie swoje namiary i proszę o kontakt w razie pytań lub wątpliwości. Już chyba więcej zrobić się nie da? No i co? No i oczywiście olali mnie wszyscy. Cdn
* mysie pipki – welurowa tkanina obiciowa
Przez Aggi,
A teraz o Leninie
Kacuś kacusiem, szczęście szczęściem, a tu się trzeba uwijać żeby zdążyć! Otóż ta Ustawa o kształtowaniu ustroju rolnego, co nią tak straszyłam Dzięcioła razem z Ustawą o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, która weszła w życie 11.07.2003 to jest tak naprawdę wrzód na mojej dupie . Warunki zabudowy wydane mi na podstawie „starych” planów zagospodarowania przestrzennego i pod rządami poprzednich ustaw są ważne do 31.12.2003. I tego dnia najpóźniej MUSZĘ otrzymać pozwolenie na budowę. W przeciwnym razie moje plany przestaną mieć szansę realizacji na wiele lat, a na działkę będę sobie mogła przyjeżdżać pod namiot Mam więc pół roku na załatwienie spraw dotąd niezałatwialnych. Nie wiem czy z wrodzonej głupoty, czy z nadmiaru optymizmu, nawet przez moment nie wątpię, że mi się to uda. Póki co pędzę do Gminy pochwalić się Miłemu Młodemu Człowiekowi sfinalizowaną transakcją, ustalić dalsze kroki i pobrać niezbędne druki.
Wodę mam. Na gaz nie ma szans. Przyłącze Elektryczne! To jest mój cel!
Czy ktoś podziela mój pogląd, że Zakład Energetyczny to takie miejsce gdzie nie ma z kim rozmawiać, a kompetencje pracujących tam osób owiane są tajemnicą? O ile w ogóle jakiś Wilhelm Zdobywca do jakichś osób, poza panią z okienka, zdoła się przedrzeć. PETENT Zakładu Energetycznego powinien być świadom swojej małości i w pokorze składać swe pisma u pani w okienku. Petent ZE powinien nosić właściwie miano „pacjenta”, bo wówczas ZE odnosi spektakularny sukces w skutecznej terapii i amputacji głupiego pomysłu jakoby jakaś to epoka w naszym kraju była „miniona”. ZE powinien przykładnie nosić imię W.I.Lenina. W ten oto sposób biorę sobie odwet za wiele miesięcy olewania mnie sikiem prostym.
Na początek pierwszy, właściwy terytorialnie ZE (z litości nie powiem który) długo czytał mój wniosek o wydanie warunków przyłączenia, czytał i czytał, ze trzy tygodnie. Ale nic dziwnego, wniosek był przecież napisany bardzo małymi literkami. Później ZE uznał za stosowne uświadomić mi stopień skomplikowania moich żądań. Biurwy męskie i żeńskie mnie tam osyczały i ocharczały, chociaż byłam zrobiona „na sierotkę” jak to do Urzędu….W ogóle pomysł na przyłączenie się do sieci elektroenergetycznej w jakiejś Kalonce jest przecież po prostu niesmaczny.
ZE uznał się za niewłaściwy do załatwienia mojego zboczonego żądania i odesłał mnie do innego ZE. Inny ZE rykoszetem usiłował przewalić mnie powrotem do tych zdegustowanych, ale ja już ległam Rejatnem w drzwiach i wreszcie ktoś się pochylił nad drobnymi literkami po raz wtóry. Jak się pochylił – tak został. Czas płynął i płynął…. Wreszcie nie wytrzymałam i zadzwoniłam do mojej koleżanki – tej od poszukiwania dokumentów Dzięcioła i pytam:
- Słuchaj, o co wam znowu chodzi?
Poszła uczynnie zapytać. Wraca i mówi:
- Nic nie ruszy dopóki więcej osób z twojego sąsiedztwa nie złoży wniosków. Dla ciebie samej nie będą się wysilać. Słuchaj musisz dotrzeć do tych ludzi i skłonić ich do jakiegoś działania.
He - przecież wkoło same pola. Gdzie ja tych sąsiadów znajdę….
Przez Aggi,
Teraz będzie o szczęściu
http://foto.onet.pl/upload/20/40/_462348_n.jpg
Jestem obszarnikiem (może obszarnicą )!!!!! Rolnikiem jestem, co mi z ustawowej definicji jak byk wynika! Spełniło się moje marzenie! Latyfundia ukochane, ziemio moja V klasy, moje chwasty, żarnowce, jarzębino, leszczyny, brzózki! Przysięgam, miałam odruch, żeby paść na kolana i ucałować we wjeździe… ale w końcu poleżałam tam tylko trochę na pleckach, tak żeby dobrze poczuć
Obalamy na okoliczność wino musujące, trochę z kieliszków, trochę z gwinta. Jest też lekki kacuś w związku z upłynnieniem wszystkich naszych oszczędności oraz popadnięciem w znaczne długi od razu na wstępie. Ale kacusia jak zwykle czas leczy, więc pewnie niebawem przyzwyczaimy się do myśli o pustym koncie i świeżo nabytym zagonie.
Dziecko oblatuje sto razy dookoła stare fundamenty ustalając z tatusiem, w którym miejscu będzie stała stajnia na tego konia, co Dziecko go chce. Proponuję od razu, żeby to był osioł, taki, co weźmie w pysk portfel i pokopytkuje do sklepu na rogu po piwo. Potrzebna też będzie koza do koszenia trawnika. Mój mąż zaczyna mówić coś nieprzychylnego o kozich bobkach, dziecko zastrzega, że żadnych bobków zbierać nie będzie. Pies dostał głupawicy i z podkulonym ogonem pędzi osiągając prędkość torpedy. Co jest o tyle zaskakujące, że naszemu Psu do tej pory nigdy i nigdzie się nie spieszyło. Ociężała poczciwina nie tylko nie osiągała większych szybkości, ale i szczekać nie umiała. To znaczy owszem, szczekała, ale tylko na komendę i tylko pod warunkiem, że wyraźnie widziała cos do żarcia w nagrodę. Wała z siebie zrobić nie pozwalała. Nie ma kąska na widoku? Nie ma szczekania! A tu tymczasem niczym pies stróżujący popędziła z awantura do bramy, kiedy przyjechali nasi znajomi. Z wrażenia aż mi się nogi poplątały…
Ale kicz, co?
Przez Aggi,
Przez Aggi,
Przez Aggi,
Maj 2003, ogłoszenia w środowej Gratce nader liczne, mój mąż zaznacza 8. Dzwoni, umawia mnie na czwartek, który mam wolny i w całości mogę poświecić poszukiwaniom. Jadę, ustawiam sobie wizyty tak, żeby mnie nie miotało od krańca, do krańca – tylko po kolei.
Trochę mnie wkurza, kiedy miejscowi uważają, że trafili na jelenia i wciskają kosmiczne kity. Stoi taki przed domem, godzina jest 11, ale jemu już paruje czaszeczka, nóżki niestabilne. Poletko ma obok 25 m szerokości i 800 m długości – ziemia rolna na bank. A ten mi mówi, że budowlana i po 40 zł za m2, ładnie jest, ale tylko na horyzoncie, bo obok stoi rudera mojego rozmówcy, a z drugiego boku obórka sąsiada. No to spadam… i w tym stylu wszystkie inne. Na koniec zostawiam sobie do obejrzenia hektar, facet nie chciał przyjechać, prosił żebym zadzwoniła jak będę blisko, to mnie poprowadzi na telefon. Dzwonię, jadę wg. wskazówek. Pyta mnie czy widzę po prawej w odległości 50 m od drogi zieloną siatkę. No widzę. Ok. – mówi – tam jest drewniana brama, otwarta, proszę sobie wjechać i obejrzeć. Jadę i patrzę, żadnej bramy nie widzę, zawracam, znów jadę wzdłuż i znów nie ma bramy, zawracam, jadę, nic… gdzie do cholery jest ta brama?!
Rezygnuję, jest już późno, cały dzień jeździłam pod wybojach, mam dość. Dojeżdżam kilometr do asfaltu, włączam kierunkowskaz i myślę sobie: „ No co ty? Tak się poddasz i odjedziesz? Głupiej bramy znaleźć nie możesz, blondynko jedna?” Zawracam. Znajduję służebność na gruncie sąsiada - drogę dojazdową do tajemniczej bramy oraz bramę, otwieram, wjeżdżam. Wysiadam z auta i w jednej sekundzie wiem, że to jest moja ziemia, że to musi być tu, że nie odpuszczę.
Przez Aggi,
Przez Aggi,
Poszukiwania działki trwały 2 lata. Oczywiście ze zmienną intensywnością, jednak zawsze kiedy mogłam gnało mnie w tamtą stronę.
Obejrzałam w tym rejonie jeszcze kilkanaście działek budowlanych od 2000 do 4000 m2, w cenach od 35 PLN/m2 wzwyż, ale to nigdy nie było to! Rozwiązania pośrednie nie bardzo do mnie przemawiały, bo albo było ładnie i drogo, albo nieciekawie i też nie tanio, a poza tym hektar miał być! A tu co?
Przez Aggi,