Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    58
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    228

Entries in this blog

abromba

Dziennik Abromby

Wspomnienia wspomnieniami, ale od miesiąca nie mam natchnienia wspominać więc wsiadamy do wehikułu czasu i mamy 13 lutego AD 2005 r. A tu- KONIEC WIDAĆ , KONIEC!!!

Wczoraj pomalowalismy pierwszą warstwę sufitu w naszej sypialni. Górę dzielnie postanowiliśmy zrobić sami. Do pokoju Krzyśka wybrałam zielony Groszek czy też groszkową zieleń Dekorala - i ciepłe i optymistyczne. Na dole płytki juz połozone, zostało jeszcze fugowanie. Kominek grzeje.

I tylko martwię się, że w związku z opadami śniegu będzie bajoro wokół budynku - nie było czasu podsypać się jak należy.

Jutro spotkanie z parkieciarzem, który ma też robić schody i kuchnię i w sprawie rozprowadzenia kominkowego i obudowy.

Zdjęcia w aparacie, tylko muszę mieć chwilę żeby je poprzerzucać na dysk i do albumu.

abromba

Dziennik Abromby

Próba ściągania humusu dwa razy udała się nie powiodła, za trzecim razem cos tam ściągnął. Ale z 1/3 tego, co trzeba było (teraz wiem, że trzeba było nająć ludzi do kopania ręcznego - uniknęłabym późniejszych kłopotów).

 


A my tymczasem rzuciliśmy się w wir zakupów. Tak się bowiem szczęściwie składa, że moja szacowna budżetowa instytucja ma bardzo korzystne pożyczki mieszkaniowe - 3% w skali roku, do 10 lat rozłożenia. Postanowiliśmy zawalczyć o jakieś 80 tys - ale wymagane było 30% już wydanego wkładu własnego. No to zaczęliśmy. Kupilismy na faktury Maxa, inne cegły, sporo stali. Po miesiącu poszukiwań zdecydowaliśmy się na dachówkę ceramiczną von Muellera - była promocja na czerwoną angobę. Kupiliśmy więźbę.

 


To znaczy: za wszysko zapłaciliśmy, dostaliśmy faktury, spisaliśmy umowy bezpłatnego przechowania - ale towaru w ręku nie mieliśmy. Jako prawnik stwierdzam, że bardzo to było ryzykowne - ale nie mieliśmy tego gdzie złożyć, a o tę pożyczkę warto było walczyć. Ostatecznie na koniec kwietnia dostałam wiadomość, że przyznali nam 60 tys. Wtedy wydawało mi się, że to dużo kasy na budowę

 

 


W międzyczasie ogrodziliśmy działkę. Ponieważ wiadomo było, że będą konieczne jakieś podsypywania, a strach było wkopywać słupki stalowe - po prostu wstawiliśmy stemple i napięliśmy siatkę. Ze stemplami nie trafiliśmy - były jodłowe - najmniej żywiczne. Teraz wiem, że jeśli już, to trzeba starać się dorwać daglezję albo (stary i sprawdzony sposób) opalić tę część, która ma być wkopana w żarze dogaszającego ogniska.

 


Co prawda na razie nadal te nasze słupki stoją.

 


Na szczęście siatkę, jak i większość stali kupiliśmy w marcu - a co się potem przez Chińczyków z cenami stali działo, chyba każdy pamięta.

abromba

Dziennik Abromby

Skoro było sucho, to podciągnęliśmy na działkę wodę - przecisk i 25 m. Bilet wkupny dla gminy 2500 (o rany, teraz to się nie chce wierzyć), robota 3500. Cóż, działka w drugiej linii nie należy do tanich w uzbrojeniu - a dla szukających działki poddaję pod rozwagę ustalenie, ile taka impreza kosztuje w gminie (moja chyba zwariowała z tą opłatą, ale mądry Polak po szkodzie). Woda dotarła do działki przed Sylwestrem, a my stanęliśmy przed najbardziej nieprzyjemną inwestycją większości umów - prądem.

Naturalnie zaspaliśmy z wnioskiem, złozyliśmy go w maju 2003 - więc naturalnie otrzymaliśmy termin realizacji przyłacza za dwa lata - w maju 2005. Prośby i pisma nic nie dały - że budowa, małe dziecko, co musi na wieś, bo alergia

W tym miejscu muszę wyjaśnić, że jestem prawnikiem - legalistą, przestrzegam wszelakich nakazów i zakazów (no mosze czasem na trasie docisnę, ale mniej niż statystyczny Polak). I nigdy w życiu nie dałam łapówki.

 

A to był ten PIERWSZY RAZ. Co było robić - budowa w szczerym polu, znikąd podciągnąć, a pomysł z generatorem budził tylko śmiech.

 

Oficjalnie to się nazywa "zlecenie projektu przyłacza" - za 2000 po miesiący mieliśmy prąd na działce. Plus 600 zł za RB plus 1200 legalnej opłaty.

W lutym 2004 pojawił się prąt a śnieg przysypał pobojowisko po ciągnięciu wody i prądu.

 

A potem nadszedł marzec i odwilż. Wiosną 2003 było sucho - jakieś małe kałuże. A teraz woda płynęła z sąsiednich pól, podnosiła się, podnosiła... Na działce między nami a drogą gminną była do pół łydki - no po prostu katastrofa. Całe pola w wodzie, jak w poglądowych zdjęciach pt. "tereny nie nadające się pod budownictwo".

I nic nie wsiąkało - czego inteligentni profesjonaliści (czyli my) nie uwględnili w swoich rachubach.

Diagnoza była następująca:

1) facet ciągnący wodę przerwał dreny

2) latem podsypał się jeden z sąsiadó i zasypał rów melioracyjny, i tak niezbyt drożny

3) odwilż była zbyt nagła

4) koniunkcja powyższych możliwości.

Mieliśmy zacząć 21 marca.

Facet który przyjechał ściągać humus na początku kwietnia zakopał się koparką. Wykonawca stwierdził, że musimy czekać. No to pełni rozpaczy czekaliśmy.

abromba

Dziennik Abromby

Czy jest jakiś dzienny limit postów? Bo zaczynam się rozkręcać. Ach, taki dziennik to cudowny wynalazek dla egocentryków!

 

 


Stanęło na 34 tys netto - stan surowy otwarty z opapowaniem. Na głowie wykonawcy zdjęcie humusu, wszystkie narzędzia i barak dla ekipy.

 

 


Ale przed rozpoczęciem robót prawniczo - geograficzne małżeństwo postanowiło rozpoznać grunt (mąż geomorfolog - czyli z grubsza to, co na wierzchu). Mąż geomorfolog przeanalizował cyfrowe mapy geologiczne i glebowe - i wyszło, że w sumie to mamy wielką niewiadomą, bo teoretycznie są tu piaski gliniaste i gliny zapiaszczone, ale często są różne przewarstwienia. Mieliśmy pożyczyć z Wydziału Geografii taki profesjonalny 3 - metrowy świder, ale ostatecznie mąż wykopał profesjonalną odkrywkę glebową.

 

 


Uwaga: wszystkie słowa "profesjonalnie" są użyte celowo, abyście później mogli zobaczyć, z jakim to skutkiem dwójka profesjonalisów profesjonalnie rozpoznawała teren

 


Wyniki rozpoznania : humus na 30- 40 cm, poniżej glina zapiaszczona/piasek gliniasty - zbite, nieprzepuszczalne, na głębokości 1,5 m sucho.

abromba

Dziennik Abromby

Tak więc w lutym 2003 dostaliśmy pozwolenie na budowę, a 9 marca 2003 o godz. 12.20 urodził się Krzysztof Benedykt i na pół roku działka i budowa odeszła na bardzo dalszy plan. Coś tam jeszcze dosadziliśmy, posialismy trawę łąkową, raz mąż dzielnie zaczął kosić kosą chwasty i te trawy(urosły po pierś).

 


A 11 listopada 2003 r. znajomi zaciągnęli nas do swoich znajomych, którzy postawili stan syrowy w 4 tygodnie. Pojechaliśmy, zobaczyliśmy schludną budowę, schludnego wykonawcę - i napaliliśmy się. Umówiliśmy się z nim następnego dnia i dość jasno postawiliśmy sprawę, że nie mamy czasu być codziennie na budowie 32 km od Centrum, że my zarabiamy a on ma budować...

 


Oj nie mówcie tak nigdy Waszym wykonawcom...

 


Facet dała nam wycenę.

 


Aha, o domu trzeba napisać. No więc jak pisałam -taki baardzo typowy (trzymajcie kciuki za tę cyfrówkę męża - a zaiste potężna to ma być maszyna) Wyszło 170m użytkowej, do tego garaż 34m.

 


No więc nasz Potencjalny Wykonawca Nr 1 wycenił toto (siedzicie) na: 50 tys za robociznę, a w wersji z materiałami stanu surowego otwartego - do etapu opapowania - 200 tys.

 


No tacy naiwni inteligenci to my nie jesteśmy... Kuzyn posprawdzał tę ofetę z Sekocenbudem i wszystkie przeszacowania nam wykazał.

 

 


Zaczęliśmy szukać dalej. Był więc pan X za 29 tys. netto, byli całkiem sensowni górale za 23. Ale Abromba prawnik tak sobie pomyślała: co ja będę się za góralami po Beskidach uganiać, jakby były jakieś problemy. I tak trafiliśmy na Pana Romana. Być może to odwołam, ale jak na razie jest to bardzo jasny punkt naszej budowy. Do Pana Romana trafiliśmy przez naszą nianię - też jasny punkt. Rzuciliśmy pytanie, czy może zna kogoś kto się budował - mówi że tak, jej kuzyn radca prawny. Po nazwisku kancelarię kojarzę, dobry to prawnik jest zaiste, dzwonię - a on mówi że faceta naprawdę poleca, bo też nie miał czasu być na budowie, ale przy odbieraniu etapów architekt i nadzór - bo miał to wątpliwe szczęście być wytypowanym do kontroli - nie mogli się nadziwić.

 

 


A propos, łapiecie się w tych zdaniach wielokrotnie złożonych

 

 


Przychodzi Pan Roman - i wiem, że to nie jest najistotniejsze, ale po pierwsze bił od niego spokoj, a po drugie - to człowiek naprawdę na poziomie. Nie jestem strasznym snobem, tylko snobem umiarkowanym , ale jednak przeszkadza mi niemożność porozumienia się z niektórymi ludźmi, choćby byli fachowcami.

 

 


Mąż przystąpił do negocjacji.

 


No bo zapomiałam dodać, że o ile ja znam się na prawie, to zupełnie nie znam się na robieniu interesów. A mój mąż to prawdziwy Lodzermensch (no może pod-Lodzer, ale też z włókienniczej rodziny) i naprawdę skutecznie się targuje. Tak skutecznie że ja zwykle zażenowana wychodzę, bo mnie niestety nauczono, że targować się nie wypada.

abromba

Dziennik Abromby

Pod koniec 2002 r. przystąpiliśmy do sporządzania projektu. Miałam dużo czasu na przeglądanie projektów, bo miałam zwolnienie w ciąży i byłam za adaptacją projektu gotowego.

 


Ale wtedy mój mąż, który ma jakieś dziwne szczęście do znajdowania sobie "mistrzów" postanowił, że najlepiej będzie, jak projekt zrobi nam jego znajomy z pracy, w tamtym okresie traktowany przez niego jak mistrz włąśnie w dziedzinie urbanistyki.

 


I tak pojawił się u nas pan J.Ł. J - szacowny sześćdziesięciolatek w fularze z fajką i bardzo wysoką samooceną. No i ogromnym wyczyciem artystycznym. Wizję domu zaakceptował - taki dwuspadowy z lukarnami i naczółkami - jak to ja mówię, typowy dom na pola nie udający dworku.

 


Ale Pan J.Ł.J. bardzo do dworku dążył - np. chciał nam na przestrzał w linii północ południe zrobić amfiladę sieni, co jest naturalnie spójne z koncepcją architektury dworkowej, jednakowoż nieco marnuje przestrzeń. Wszędzie proponował portfenetry, co moim zdaniem w aspekcoe posiadania małych dzieci nie jest do końca mądre, a ponadto zwiększa straty ciepła, ale wg niego między ścianą a oknem tak naprawdę to nie ma różnicy. Chciał też w holu na dole zrobić stopień, bo to mu rozwiązywało problemy konstrukcujne. Bogu dziękować, że się nie zgodziłam, bo już widzę Krzyśka biegającego po tym holu. Generalnie nie umiał zrozumieć, że to ma być dom dla ludzi z małymi dziećmi. No i generalnie podkreślał, że jest artystą a od szczegółów technicznych jest wykonawca. Toteż, jak pisałam, w projekcie mam z detalami wzór na balustradzie ale np. komin mam raz z jednej, a raz z drugiej strony lukarny (na rzucie elewacji) (ciekawe, czy PINB dowali mi karę za budowę niezgodnie z projektem )

 


W kilku tematach pisałam o wynikach jego (architekta artysty) działalności artystycznej, w tym najświeższym o kominie, nie chcę się powtarzać. Starałam się jak mogłam, żeby to poprawiać i właściwie to ja powinnam mieć prawa autorskie do tego projektu w 50 %.

abromba

Dziennik Abromby

Wesoła, w której się wychowałam, odpadała ze względu na ceny. Od początku wiedzieliśmy bowiem, że działka ma mieć powyżej 1000 m. Szukaliśmy na wschód od Warszawy - jedno miejsce nawet nam się podobało, ale okazało się, że ma iść tam A2. W innym okazało się, że opowieści o scaleniu działek to bajki. No i po miesiącu dotarliśmy w okolice Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Był słoneczny sierpień (najgorsza pora na kupowanie działek - pamiętajcie, by kupować wiosną!!). Bardzo nam się ta okolica spodobała - takie przemieszanie ulicówek, nowszych skupisk domów, lasów i pól. I tak trafiliśmy na pole kukurydzy, na którym znajdowały się nasze działki.

 


Aha, od początku naciskałam, żeby mieć działkę nieco w głębi, od sięgacza lub drogi wewnętrznej. Naczytałam się o wypadkach na wiejskich drogach, gdy dzieciak wyskoczy z posesji za piłką albo na rowerze i trafi na jakiegoś rajdowca. Tak więc z pierwszej od ulicy działki zrezygnowaliśmy, a nabyliśmy dwie - rolno - budowlaną (bo pas zabudowy to 50m od drogi gminnej) i rolną. Dzięki temu wyszło taniej - a całej działki i tak się nie zabudowuje. No i ta rola była wreszcie żyzna, o co mi chodziło. Jak pisałam, wychowałam się w Wesołej, na wydmach. I w ten piasek lało się wodę, sypało kompost, a i tak był piasek. No to chciałam mniej sucho i żyźniej. No i było mniej sucho, zwłaszcza na wiosnę

 


I we wrześniu 2002 zostaliśmy właścicielami .

 


Zaraz po podpisaniu aktu notarialnego ruszyliśmy na te zaorane i zabronowane 22 arów czynić nasadzenia. Na szczęście zapobiegliwie od kilku lat tworzyłam własną miniszkółkę drzewek, więc miałam brzozy, sosny, modrzewie, dzikie czereśnie, śliwki, trzmieliny no i trochę innych rzeczy.

abromba

Dziennik Abromby

Kiedyś trzeba zacząć wspomnienia, więc zaczynam dziś (drugi dzień sama w domu!!!). Przecież nie zacznę pisać, jak się wprowadzimy.

 


Na razie będzie niestety nudno, bo bez zdjęć gdyż:

 


a) mąż jest tradycjonalistą lustrzankowym, a skany robi głównie ze slajdów - dom jest na nagatywach

 


b) nie umiem robić tych sztuczek z wklejaniem zdjęć.

 


ALE:

 


mąż tradycjonalista się łamie i w najbliższym czasie planuje nabyć wspaniałego cyfrowego Nikona, bo nie ma czasu na skanowanie

 

 


ERGO

 


zdjęcia też będą, jak mnie ktoś nauczy wklejania (polecam wysyłanie na priv )

 

 


No to zaczynamy ab ovo

 

 


Jak to bywa, zaczęło się od istotnej zmiany sytuacji życiowej - bardzo bolesnej, bo zmarła moja Mama. Przed śmiercią uregulowała sprawy własnościowe, tj dom rodziców został przepisany na brata ze zobowiązaniem do spłaty mnie. No i nagle zostaliśmy bez dostępu do ogródka i składu rzeczy niepotrzebnych, za to z ekspektatywą większej gotówki. A zarazem, jak w większości tych historii, okazało się, że na świat ma przyjść potomek.

 


Właściwie to jesteśmy straszną parą kupujących. Mąż jest geografem robiącym w planowaniu przestrzennym, a ja prawnikiem. Więc wiadomo było, że wszystko musimy sprawdzić i przeanalizować.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...