Wpadłem na genialny pomysł (przynajmniej tak mi się w tym momencie zdawało) że tu gdzie będzie stał blaszak, w samym jego rogu, wywiercimy sobie studnię. Będzie mały hydroforek ze szlauhem do podlewania trawki, a dlatego w blaszaczku żeby go można czasem zostawić na działce pod kluczem. Chociaż blaszak - jako sejf - nie nadaje się, to jednak bariera psychologiczna jest - nie każdy złodziej się włamuje :).
Studniarz we wsi bierze 50 zł za metr wiercenia (fedruje nawet do 80 metrów), a jak wody nie będzie to kasuje 10 zł. Chłopi mówią że tu, panie, woda jest wszędzie. Działka niedaleko - znalazł już na 10 metrach. Na innej, też niedaleko, nie było i na 40 metrach. Więc jest dylemat i kalkulacje czy to się opłaca? Tym bardziej że wodociąg biegnie w drodze... Stwierdziliśmy z żoną że taka darmowa woda to dobra sprawa ale tylko wtedy, gdy inwestycja jest w rozsądnych granicah. My tę granice określiliśmy na 1000 zł razem z hydroforkiem. Powiemy studniarzowi żeby wiercił tylko do 15 metrów. Jeśłi nie będzie wody, to trudno. 150 zł za fatygę i tyle.
Na zdjęciu wcześniejszym tu gdzie wytyczyłem blaszak zaznaczyłem studniarzowi na czerwono gdzie ma wiercić. Facet nie wie nawet gdzie ta działka, ale mówi że sobie poradzi i znajdzie... No tylko żeby nie wywiercił sąsiadowi, bo bedę musiał od niego pożyczać wodę :)
Ta studnia zmobilizowała mnie i moją żonę do rozmowy o przyszłości. Czy robimy tu działeczkę rekreacyjną, jak wolał mąż, czy planujemy się kiedyś budować, jak wolała żona.
Rozmowa była burzliwa, trwała caaały wieczór i pół nocy. No i - tak jak w sejmie - posłowie zmęczeni, musieli podjąć decyzję. Nasza decyzja także zapadła. Po przeanalizowaniu wielu za i przeciw... decydujemy się
POSTAWIĆ NA TEJ DZIAŁCE DOM!!!
Od razu zastrzegałem - tani, mały, skromny, oszczędny, bez kredytu, swoimi siłami, z przerwami, nawet kilka lat ale bez kredytu. Żona tylko kiwała głową, godzi się na wszystko aby tylko mąż się nie rozmyślił. Cieszy się. Będziemy mieli domek. Ja od razu głowa pełna zmartwień. Jak, kiedy, kto... itd Jak ona może się cieszyć? Przecież to droga przez mękę.
Następnego dnia udaliśmy się do znajomej mojej żony - pani architekt.
Tani? Mały? prosty? Proszę bardzo. Oto projekcik ostatnio popularny.
Powiedziała że jak dla nas zrobi nam go za 2500 zł łącznie z adaptacją. Wszelką papierologię urzędową bierze na siebie - my tylko załatwiamy mapkę do celów projektowych.
No, kurczę, myślę sobie - brzmi zachęcająco - jak odejdą urzędy i wszelakie uzgodnienia - to może nie będzie tak źle. Przecież warunki do wody i prądu już załatwione. Co prawda na działkę rekreacyjną ale cóż za problem. Ludzie budują na poźyczonym prądzie to ja nie mogę na swoim? Ogrodniczym :) ?
Zabraliśmy koncepcję projektową do domku. Pan Jaro od razu wziął linijeczkę i ponanosił swoje uwagi (postaram się coś wkleić przy następnym podejściu do komputera).
Urodę domku przetestowaliśmy na rodzinie. Pierwsze wrażenie - domek prosty, skromny, no i uwagi typu: ja to wolę dach kopertowy a nie dwuspadowy itd. Nieważne. Dla mnie piękny bo prosty i nie powinien być zbyt drogi. Zaryzykuję że ze stanem surowym chcę się zmieścić w 70 tysiącach. I ani grosza więcej. Ryzykowne? Zobaczymy. Wyjdzie w praniu...
Dodam tylko że dostaliśmy też kosztorys od pani architekt. Zastrzegała że to raczej górna granica cen robocizny i materiałów (ceny jakieś z kosmosu) ale najważniejsze, że jest wykazana ilość materiałów od gwoździa po lakier do klepki. Na te ceny nie patrzę bo szkoda zdrowia. Dom według tego kosztorysu ma kosztować 300 tys. zł. Jakiś absurd, póki co. Za dwa lata moźe się okazać że wcale nie, ale na razie nie biorę pod uwagę, że mogę tyle wydać na taki prosty domek z betonu komórkowego kryty blachodachówką. 70 tys. i zamykam drzwi wejściowe, a potem zobaczymy...