ALBO MY ARCHITEKTA ALBO ON NAS
Na początku stycznia znajomy poleca architekta i zaczyna się jazda. 04.01.2007r uzgadniamy z architektem, że załatwi pozwolenie na budowę wraz z papierkologią (mieszkamy 500km od miejsca budowy). Jeśli chodzi o cenę architekt powiedział jakoś siędogadamy. Dajemy mu 4 egz. projektu domu , wypis z gminy, warunki przyłączeń wody, kanalizacji, prądu. Około 20.01. dostarczamy warunki z gazowni. Zaznaczamy, że bardzo zależy nam na szybkim uzyskaniu pozwolenia na budowę. Architekt przy 1 wizycie zapewnia, że ma solidną ekipę do wykonania piwnic i przy nas zadzwonił do ekipy i powiedział, że ma klienta, który będzie wykonywał piwnice. Ponadto miał załatwić mapkę do celów projektowych, badania gruntu. Około 15 lutego zaczynamy konkretniej interesować się na jakim etapie są załatwienia. Znowu kurs do Koszalina (architekt sadzi farmazony zamiast mówić o konkretach, piep…..y o zaletach bidetu). Niby wszystko miało już "pójść" na ZUD. A niestety ok 10.03, oczywiście po wielu telefonach i ponagleniach, architekt stwierdził, że jakaś osoba jest na chorobowym i trochę się w ZUDzie przeciągnie, a to znowu inna katastrofa.12 marca znowu kurs nieplanowany do Koszalina i z powrotem. Obejrzenie mapki, chcemy zmienić rodzaj ogrodzenia i bramy wjazdowej. Na następny dzień wysyłamy architektowi scany ze zdjęć jak płot i brama wjazdowa ma wygladać. 19 marca "wyszły" dokumenty z ZUD-u. I okazuje się, że architekt nie "odrolnił" działki, pomimo, że w styczniu ustalaliśmy, że trzeba to szybko załatwić, chyba zapomniał. ponoć złożył pismo o odrolnienie. Dokumenty poszły na odrolnienie i co się okazuje? Architekt informuje, że osoba odpowiedzialna za odrolnienie zachorowała i do 21.03 na zwolnieniu. 28 marca architekt olewa nasze telefony (nie odbiera lub jest zajęty), dzwonimy do Wydziału Środowiska i okazuje się że nie ma tam wogóle naszych dokumentów, a tak wogóle to się czeka teraz miesiąc. Acha, przy ostatniej wizycie u architekta jak zaczęlismy naciskać, żeby podpisać umowę z wykonawcą piwnicy, na następny dzień architekt zadzwonił i powiedział, że niestety, ale wykonawcy mają do listopada pozajmowane terminy. ALE JAZDA NORMALNIE BEZ TRZYMANKI. Pomimo wielu telefonów totalna olewka. Za usługę policzył nam 7 tys!!!!!!!!! (przy czym wliczone jest w to: odrolnienie (później okazało się że nic nie kosztowało, mapka -450zł, badania geologiczne – 1800zł (jak się później okazało wziął tylko wypis za 200zł), adaptacja (zmian w projekcie prawie żadnych - likwidacja 1 pary drzwi w piwnicy, plan zagospodarowania w postaci płotu (który de facto nie został wykonany). Z budową chcemy ruszyć 15-20 maja, a wniosek 29 marca jeszcze nie poszedł, a gdzie uprawomocnienie? Do tego dochodzi jeszcze sytuacja, że trzeba zgłosić do Konserwatora zabytków (jakieś dawne grodzisko, chociaż sąsiedzi nic nie znaleźli), a to znowu się przesuwa. Na nasze ponaglenia architekt zapewnia, że do konserwatora zgłasza się jak jest już pozwolenie na budowę. Płacimy 3 tys zaliczki. W końcu 02 kwietnia składany jest przez architekta wniosek o pozwolenie na budowę – dostał pełnomocnictwo (oczywiście bez odrolnienia). Architekt już wie że mu nie ufam, bo mi przesyła faxem ksero złożonego wniosku. I zauważamy pierwszy błąd. Wpisany został nasz poprzedni adres zameldowania (sprzed 3-ch lat). Ale ponoć to nieważne (według architekta). Czekamy, czekamy. Około 10 kwietnia dzwonimy do architekta, który twierdzi że Pan zajmujący się naszym pozwoleniem jest na urlopie. Około18.04 wykonujemy telefon do Wydziału Budownictwa i okazuje się, że został wysłany do nas list z prośbą o usunięcie błędów w złożonej dokumentacji i o uzupełnieniu o brakujące dokumenty (oczywiście na poprzedni adres). No więc w samochód i do Koszalina. Okazuje się, że są błędy na mapce, brak decyzji na zjazd z drogi oraz dziennika urzędowego woj. Koszalińskiego. Na taką decyzję czeka się parę dni, a czas ucieka. Architekt ma to załatwić. Ponadto ma sporządzić spis treści do złożonej dokumentacji oraz ponumerować strony. 28.04 znowu kurs do Koszalina. Okazuje się że musi być decyzja od Konserwatora zabytków i od archeologa. Architekt maślane oczy… bo ja się dowiadywałam i dopiero wtedy jak będzie pozwolenie… Szybko do konserwatora zabytków, a tu długi weekend, pani pracuje na ¾ etatu i wzięła sobie urlop. Jeśli chodzi o archeologa ma się tym zająć architekt. Około południa telefon: … panie Sebastianie mam smutną wiadomość, archeolog jest na urlopie i będzie dopiero w poniedziałek…. Dzięki uprzejmości Pani z sekretariatu otrzymujemy namiary na archeologa „który nie jest na urlopie”. Załatwiamy tą sprawę pozytywnie i czekamy na Decyzję Konserwatora. Ale niestety do pracy trzeba chodzić, decyzję ma odebrać architekt 07.05.2007r. Odbiera ta decyzję i dostarcza do Starostwa do kancelarii. Trzeba czekać aż poczta „dojdzie” do właściwej osoby. W dniu 09.05 dzwonimy do Pana „od pozwolenia” i okazuje się, że są trzy sprawy (decyzja od Konserwatora musi się uprawomocnić 14 dni, błędny numer działki na decyzji o odrolnieniu i na decyzji od geologa. Znowu wolne z pracy i 500km w jedną stronę. Podczas drogi telefon do architekta, który twierdzi, że geologa on sam załatwi. O nie, miarka się przebrała. O 7.30 wpadamy do Starostwa i wycofujemy pełnomocnictwo architektowi, zabieramy dokumenty i szpula do Konserwatora Zabytków, pisemko i uprawomocnienie decyzji. Następnie do geologa i poprawka na decyzji. Przy okazji wychodzi sprawa, że żadne badania nie były wykonywane. Najgorsza sprawa z odrolnieniem. Facet jest w delegacji, a tego nikt inny nie zrobi. Koczujemy więc do 11.04 w Koszalinie i rano stawiamy się w Starostwie. Wydanie postanowienia do błędnej decyzji zajmuje czas około 4 godziny (natomiast uprawomocnienie „od reki”). Pan „od Pozwoleń” drukuje decyzję i składa dokumenty do sekretariatu i około 13.00 mamy pozwolenie na budowę w raz z dwoma kompletami dokumentów w rękach.