Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    249
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    357

Entries in this blog

Agduś

http://images4.fotosik.pl/140/44e38b48f69b72d0.jpg" rel="external nofollow">http://images4.fotosik.pl/140/44e38b48f69b72d0.jpg' alt='44e38b48f69b72d0.jpg'>

PRÓBA

To była próba. Właśnie założyłam album, dodałam do niego zdjęcie i wkleiłam je tutaj. Udalo się, jak widać! I to za pierwszym razem! Jestem dumna z siebie.

Ten facet na akwarium to Centuś - największy luzak wśród kotów, jakiego znam.

To teraz biegnę zmniejszać zdjęcia z podłogówką i zaraz je powklejam.

Agduś

UDAŁO SIĘ!

 

http://img468.imageshack.us/img468/227/bwentylacja1mb8.jpg" rel="external nofollow">http://img468.imageshack.us/img468/227/bwentylacja1mb8.jpg

Na zamówienie (już nie pamiętam kogo): tak wygląda płaska część rury od wentylacji w miejscu, gdzie przebija strop.

 

http://img127.imageshack.us/img127/527/bwentylacja3pr6.jpg" rel="external nofollow">http://img127.imageshack.us/img127/527/bwentylacja3pr6.jpg

A tak w miejscu, gdzie wychodzi ze stropu na dole.

 

http://img357.imageshack.us/img357/9734/bwentylacja2st3.jpg" rel="external nofollow">http://img357.imageshack.us/img357/9734/bwentylacja2st3.jpg

Tutaj przechodzi z nieocieplonej płaskiej rury na ścianie w ocieploną okrągłą , która zostanie ukryta w ociepleniu dachu.

 

http://img366.imageshack.us/img366/4493/btynkixu0.jpg" rel="external nofollow">http://img366.imageshack.us/img366/4493/btynkixu0.jpg

Nasze śliczne równiutkie tynki, na które tak długo i z utęsknieniem czekaliśmy.

 

http://img233.imageshack.us/img233/1518/bstyropian1xz0.jpg" rel="external nofollow">http://img233.imageshack.us/img233/1518/bstyropian1xz0.jpg

Początek układania styropianu w sypialni Weroniki.

 

http://img233.imageshack.us/img233/6671/bstyropian2tb6.jpg" rel="external nofollow">http://img233.imageshack.us/img233/6671/bstyropian2tb6.jpg

Pokój Madzi już dokładnie wyłożony styropianem.

 

http://img127.imageshack.us/img127/3526/bprzypalaniesy9.jpg" rel="external nofollow">http://img127.imageshack.us/img127/3526/bprzypalaniesy9.jpg

Suszenie tynków metodą ekspresową? Nie, to tylko układanie papy termozgrzewalnej.

 

http://img127.imageshack.us/img127/9022/bpapa1pj1.jpg" rel="external nofollow">http://img127.imageshack.us/img127/9022/bpapa1pj1.jpg

Równiutko ułożona papa w salonie. Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia rury doprowadzającej powietrze do kominka, bo ułożenie papy wokół niej to istny majstersztyk!

 

http://img127.imageshack.us/img127/6823/bpapa2sz4.jpg" rel="external nofollow">http://img127.imageshack.us/img127/6823/bpapa2sz4.jpg

A tutaj juz się panowie nie postarali. Część rur i peszli wyciągnęli na wierzch, resztę (w tym i te jeszcze niezakończone, które i tak trzeba było wyciągnąć na wierzch) pokryli papą.

 

http://img127.imageshack.us/img127/7471/bwiba1up8.jpg" rel="external nofollow">http://img127.imageshack.us/img127/7471/bwiba1up8.jpg

Z dedykacją dla tych, którzy wróżyli nam, że mokra więźba z drewna świerkowego popęka i poskręca się. Nie popękała i nie poskręcała się. Jest nad podziw prosta. Pewnie to zasługa naszego cieśli.

 

Miało być jeszcze jedno zdjęcie, ale już nie mam cierpliwości. Jutro postaram się pokazać podłogówkę.

Najprawdopodobniej to jakies dziwne Yahoo, które nie wiedzieć jak i kiedy nam się zainstalowało, uniemożliwiało użycie ImageShack. Wreszcie udało nam się to paskudztwo usunąć i jakoś powklejać zdjęcia. Nie było łatwo, bo wciąć IS pokazuje fochy i raz podaje adresy zdjęcia a raz nie. No ale jakoś w końcu poszło! Proszę docenić moje poświęcenie (spójrzcie na godzinę wysłania posta), zwłaszcza, że mamy dzisiaj za sobą wczesną (sobota!) pobudkę w uroczym wykonaniu Małgosi i wycieczkę w Pieniny!

Agduś

HEJ MŁOTY, DO ROBOTY!

Podłogówka skończona. Wczoraj koło południa panowie zameldowali nam o tym radosnym fakcie i pojechali dalej w Polskę, tym razem odpalać pompę ciepła.

Podłogi w całym (prawie, bo bez garażu i pomieszczenia gospodarczego) domu są pokryte srebrną folią i plątaniną białych rurek. Ładnie to wygląda.

Nasz strop znowu ucierpiał, bo trzeba było przeprowadzić rurki od solarów do zbiornika. Trzeba przyznać, że zrobili to z głową i poprowadzili tak, że ich ukrywanie nie będzie wymagało żadnego dodatkowego obudowywania.

Odwiedził nas też wylewkarz, podyktował, co mamy kupić (jakieś straszne tony piasku i cementu!) i zapowiedział się na środę. Cóż było robić, zapakowaliśmy najmłodsze dziecię w auto i objechaliśmy najbliższe hurtownie w poszukiwaniu cementu. Przy okazji znaleźliśmy nasz wybrany tynk w cenie niższej niż w polecanej przez Kierbuda hurtowni. Na wiaderku zaoszczędzimy 13 zł. A może jeszcze uda się parę groszy utargować przy większym zamówieniu (cement, wszystkie inne cuda do otynkowania, parapety). Zawszeć to coś!

Wylewkarz był bardzo zdziwiony widokiem naszych progów. Po długim przekonywaniu uwierzył, że "to tak ma być", czyli, że ma je zalać wylewką tak, że tylko odrobina będzie wystawała.

Nareszcie znaleźliśmy potencjalnego wykonawcę schodów. Zobaczymy, jak nas wyceni.

Wczoraj po południu Andrzej zabrał się za koszenie naszych włości. Nie dokończył, bo przyszedł na bajerkę pasterz owiec i zajął mu trochę czasu. Koniecznie chciał zobaczyć naszą podłogówkę. Zresztą budzi ona duże zainteresowanie. Sąsiad też już był ją oglądać. Dopytywał się o pompę ciepła. Podchodzi do niej sceptycznie, ale widać, że go to kusi. Pewnie będzie zimą sprawdzał, czy nie marzniemy i jak szybko kręci się nam licznik prądu.

Dzisiaj od rana razem ruszyliśmy do boju. Małgo była zachwycona perspektywą zabawy w dużej piaskownicy i pomagania rodzicom.

Kończąc koszenie, Andrzej znalazł pod brzózką ślicznego czerwonego kozaczka!

Dużo dobrego można powiedzieć o naszych ekipach (z jednym wyjątkiem), ale nie to, że potrafią utrzymać porządek. Mówiąc bez ogródek - mamy na działce straszliwy bajzel! Przystąpiłam właśnie do próby zmniejszenia go. Po kilku godzinach wytężonej pracy zauważyłam, że koszmarna góra śmieci koło baraczku budowlańców nieznacznie się zmniejszyła. W większości śmieci przeniosły się w inne miejsca, ale już posegregowane, co ma nam ułatwić pozbywanie się ich. Papiery (te, do których dotarłam) zostały spalone, folie i butelki PET wylądowały na jednym stosie, drewno podzielone na takie, które jeszcze może się przydać i resztki zostało ułożone bądź podzieliło los papierów, reszta śmieci też znalazła tymczasowe miejsca. Przy okazji poznałam upodobania naszych budowlańców - degustowali głównie piwko "Tatra" (ale nie w nadmiarze) i wspomagali się jakimiś napojami energetyzującymi.

Część gruzu wywiozłam taczką na nieutwardzony odcinek drogi za naszą działką. Swoją drogą, dziwnie to wygląda, bo normalna droga kończy się przy naszej bramie. Nasi przyszli sąsiedzi z dalszych działek będą musieli sobie powalczyć na własną rękę z urzędem.

Drugie ognisko paliło się za domem. Tam Andrzej utylizował nadmiary brzozowych gałązek.

Ciekawe, czy nasi budowlańcy poczuwają się do usunięcia całego tego badziewia - wszelakich folii, papy, styropianu i całej reszty śmieci. A jeżeli nie, to co z tym zrobić? Grubą folię chyba się gdzieś wykorzystuje jako surowiec wtórny. A resztę na śmietnik?

A zdjęć dalej nie ma! I nie będzie, dopóki ktoś mi nie podpowie jakiegoś innego sposobu wklejania tak, żeby były widoczne na forum. Linków nie chcę robić, bo mnie samą denerwują i prawie nigdy nie otwieram w ten sposób zamieszczonych zdjęć. ImageShack nadal konsekwentnie odmawia mi współpracy. A zdjęć mam mnóstwo!

Agduś

?

Co się dzieje z tym ImageShack? Nie można wkleić zdjęć! Czy ktoś może mi podpowiedzieć inną metodę? Jakiś inny program? I koniecznie instrukcja obługi tegoż w wersji dla opornych. Ale koniecznie taki, który wkleja zdjęcia widoczne od razu w dzienniku, a nie tylko linki do nich.

Prooooszę!

Agduś

W LABIRYNCIE

 


Był kiedyś taki polski tasiemiec - chyba pierwsza telenowela...

 


A nasz labirynt powstaje na podłogach w domu. Właśnie wróciliśmy z budowy, na którą wpadliśmy z krótką gospodarska wizytą. Wystyrmałam się po drabinie na górę i ... stojąc na ostatnim stopniu poważnie zaczęłam się zastanawiać, jak wejść. Podłoga w większości pomieszczeń była pokryta srebrną folią, a po niej wiły się białe przewody tworzące klasyczny labirynt. Ślicznie to wyglądało - całkiem jak na zdjęciach w katalogach. Oczywiście nie miałam aparatu, ale jeszcze zdążę zrobić zdjęcia, bo wylewki zaczną zalewać te cuda dopiero w przyszłą środę.

 


A na odjezdne zobaczyłam pierwszy raz nasz dom oświetlony wieczorem! (Oczywiście agregat.)

 


Dzień spędziliśmy usiłując wybrać drzwi wewnętrzne i załatwić jeszcze inne sprawy. Chcieliśmy odwiedzić otwierany dzisiaj i mocno reklamowany największy w Małopolsce salon stolarki budowlanej. Niestety - okazało się, że dzisiaj otwarcia nie będzie, bo nie zdążyli wyremontować lokalu . Podjechaliśmy do mniejszego punktu tejże firmy, ale trafiliśmy na pana, który nie umiał udawać, że zależy mu na sprzedaniu nam czegokolwiek. Szybko oglądnęliśmy baaardzo skromną ekspozycję i przestaliśmy panu przeszkadzać. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że nie znalazłam tam ani jednych drzwi, które podobałyby mi się bardziej niż te widziane w marketach budowlanych.

 


Odwiedziliśmy jeszcze dwie firmy z kominkami. Jak do tej pory wszyscy są dziwnie zgodni co do ceny. Po oglądnięciu naszego projektu zgodnym chórem wołają: 4000 zł nie licząc wkładu i kafli. Tym większe było nasze zdziwienie, gdy na targach budownictwa jeden pan wyłamał się mówiąc: 2000 zł. Musimy wysłać do nich maila, żeby wypowiedzieli się oficjalnie i określili, co w chodzi w zakres prac i materiałów za te 2000. Jeżeli jednak okaże się, że za całość i u nich zapłacilibyśmy 4000, to wybierzemy chyba jednak poznanego dzisiaj pana, który wykazał się zdroworozsądkowym podejściem do sprawy i zaproponował nam baaardzo bogaty wybór kafli różnych producentów.

 


Na deser zostawiliśmy sobie wizytę w urzędzie. Oczywiście niczego nie załatwiliśmy, zostawiliśmy zgłoszenie budowy poś, które na pewno zostanie odrzucone, a my sie od tego odwołamy. Na koniec poprosiłam wyjątkowo zabetonowaną oberbiurwę, żeby możliwie szybko odrzucili nasze zgłoszenie, żebyśmy mogli szybko się odwołać od ich decyzji. Okazuje się, że decyzje Ministerstwa Infrastruktury są mniej ważne, niż "bo zawsze tak robimy".

 


A za chwilę może wreszcie powklejam zdjęcia.

Agduś

PUZZLE

Od dzisiaj robi nam się podłogówka!

Wczoraj rankiem ruszyliśmy do pracy na budowie. Najpierw Andrzej pociął i przykręcił do ścian szczytowych na wysokości jętek dwie belki, na których oprze się w niedalekiej przyszłości podłoga strychu.

Tymczasem dwóch panów z naszej głównej ekipy pohukiwało na dole palnikiem, układając drugą warstwę czarnej mamby.

Kierbud wpadł sprawdzić, jak im to idzie. Był wyraźnie zadowolony, kiedy powiedziałam, że, korzystając z jego rady, pojechaliśmy do wskazanej hurtowni wybierać tynki. Zaplanowaliśmy większe prace na przyszły tydzień. Zaczną ocielpanie i tynkowanie, potem ocieplą dach, zrobią podbitki, a na koniec wyleją murek pod siatkę i wymurują ogrodzenie od frontu. Chyba o niczym nie zapomniałam.

Kiedy Andrzej wyłączył wreszcie agregat, zadbałam o nastrój i przy wtórze Queenów, a potem Chóru Aleksandrowa zaczęlismy układać styropian w posprzątanych uprzednio przeze mnie pokojach na górze. (Już sama nie wiem, który to raz zamiatałam je!) Najpierw zrzuciliśmy na dół nadmiar styropianu. A potem się zaczęło! Ale to fajna zabawa! Podobało mi się! Układaliśmy, docinaliśmy, wycinaliśmy rowki na peszle i śmieciliśmy kuleczkami styropianu. Takie duże puzzle! Bawiliśmy się jak dzieci.

Panowie od czarnej mamby wprawdzie wyrażali jakieś zastrzeżenia co do pracy kobiet na budowie, ale powiedziałam im, żeby lepiej milczeli, bo jak jeszcze kilku ich kolegów pojedzie do Anglii, to kto wie, czy nie zaczną pracować w ekipie mieszanej. Chyba, że będą musieli szybko przypomnieć sobie język braci ze wschodu, żeby dogadać się z nowymi kolegami z pracy. Trzeba przyznać, że obecność kobiety na budowie conieco łagodzi obyczaje - po każdej nierządnicy padało słowo "przepraszam". Zresztą nierządnice nie latały zbyt często.

Żeby się nie znudzić układanką, od czasu do czasu tłukłam w rytm muzyczki młotkiem w dłuto, odłupując nadmiary tynku wylane przy podłodze. Ani raz nie trafiłam w rękę!

Ułożyliśmy białe posadzki w dwóch pokojach na górze i trzeba było jechać pozbierać dzieci z placówek edukacyjnych. Po obiedzie jeszcze Andrzej pojechał na budowę trochę się pobawić.

I nawet aparatu nie zapomniałam! Pochwalę się zdjęciami, jeżeli Andrzej mi je dzisiaj przerzuci do komputera, bo ja jeszcze tej sztuki nie opanowałam (ale wklejam sama!).

Dzisiaj rano sama dokończyłam układanie w trzecim pokoju, czekając na ekipę od podłogówki i kolejny raz pozamiatałam na górze. Nie było to łatwe, gdyż przeciąg i kuleczki styropianu to nie jest najlepsze połączenie, gdy się chce posprzątać.

Jednocześnie pilotowałam przez telefon nadciągającyh speców od naszego ogrzewania. Przyjechało trzech sympatycznych panów uroczo "zaciągających" po kresowiacku. Oprowadziłam ich po domu i wskazałam, gdzie podłogówki ma nie być (najbardziej rozbawiło ich, że mają zostawić nieogrzewane miejsce na legowisko psa). Przy okazji zauważyłam, że panowie od czarnej mamby nie popisali się. Chyba już im się spieszyło, więc poprzykrywali jak leci rurki i peszle w łazience na dole. Jakoś nie pomyśleli, że jeżeli są tam jakieś zaślepione rurki, to zapewne coś do nich zostanie podłączone, więc powinny byc na wierzchu. A już miałam ich chwalić za wyjątkowo dokładne otulenie wylotu powietrza do kominka!

Trochę zaskoczyło mnie to, że nasza nowa ekipa ma zamiar nocować na budowie.

Wieczorem Andrzej był tam dwa razy usiłując ich namówić do skorzystania z ciepłej wody w tymczasowo naszej łazience, ale twardziele twierdzili uparcie, że nie w takich warunkach już przychodziło im nocować. Ciekawe, czy śpią na styropianie. To ma w końcu niezłą tradycję w Polsce.

A jutro wybieramy się do nowego sklepu z drzwiami. Mam nadzieję, że coś znajdziemy.

Agduś

500 zł ZA DNIÓWKĘ

 


Własnie tyle "zarobiliśmy" dzisiaj, oczywiście wydając pieniądze. Kolejny piękny słoneczny dzień spędziliśmy w marketach budowlanych. Dzieci na szczęście zostały z babcią (chociaż babcia ma już odmienne zdanie na temat tego, czy rzeczywiście "na szczęście").

 


Efekty: 9 płyt OSB (z 17 potrzebnych, ale więcej w sklepie nie było) z rabatem 5%, schody strychowe za 199 zł (zamiast 270 zł), gres do garażu po 13 zł za metr, do niego impregnat, klej i fugi (5% rabatu), 4 płyty do obudowywania wanien po 10 zł (80 % rabatu) i jakieś tam śrubki, coś do narzędzi itp drobiazgi.

 


W nagrodę za tyle oszczędności i za cały dzień spędzony na poszukiwaniu panów obsługujących kolejne działy sklepów ( w każdym było ich co najmniej 3 razy za mało ) kupiłam sobie rodzinkę bojowników do akwarium.

 


A poza tym, oczywiście, wietrzyliśmy domek i, oczywiście, zapomniałam aparatu, żeby zrobić obiecane zdjęcia.

Agduś

FOTOREPORTAŻYK

Niestety zrobiłam tylko dwa zdjęcia i baterie siadły. Jutro postaram się poprawić.

 

http://img73.imageshack.us/img73/9439/nowadrogamt3.jpg" rel="external nofollow">http://img73.imageshack.us/img73/9439/nowadrogamt3.jpg

To nowa wersja naszej drogi. Drobna różnica jest!

 

http://img180.imageshack.us/img180/368/zachdsocawewrzeniutc5.jpg" rel="external nofollow">http://img180.imageshack.us/img180/368/zachdsocawewrzeniutc5.jpg

A to zdjęcie nie wnosi niczego do wiedzy budowlanej.

 

Dzisiaj rano pojechaliśmy na budowę pootwierać wszystkie okna na górze, coby się wietrzyło. A potem ruszyliśmy do Krakowa na targi budownictwa.

Wciąż zastanawiamy się nad wkładem do kominka i szukamy wykonawcy, który by nam tenże kominek zbudował według naszego projektu. Kusi nas Tarnava. Jakoś przemawia do nas ten żeliwny solidny odlew. Zastanawiamy się tylko, czy w wypadku, gdy kominek nie jest podstawowym źródłem ciepła, nie byłby to przerost formy nad treścią. Ale, jeżeli nie Tarnava, to co? Nie chcemy też badziewia z marketu, bo jednak mamy zamiar w tym palić. Jakoś tez nie mam ochoty na przeszukiwanie licznych i długich wątków na temat wkładów kominkowych. Już chyba jestem zmęczona tym całym budowaniem. A tu własnie teraz trzeba wytężyć uwagę, żeby przy wykańczaniu możliwie małym kosztem uzyskać satysfakcjonujący efekt.

Na deser wybraliśmy (chyba) tynk zewnętrzny: Greinplast, akrylowy, 3132 (jeżeli komukolwiek, cokolwiek to mówi). A na cokół Resimarm 425. To jeszcze nie jest ostateczna decyzja, bo chcemy porównać z ofertą naszego dostawcy styropianu. Najważniejsze, że kolor nam odpowiada, chociaż trudno sobie wyobrazić cały dom, widząc tylko małą próbkę. Jednak i tak łatwiej niż na podstawie samych kolorowych papierków, które zawsze tak lubiłam przeglądać (ojciec z racji zawodu miał ich zawsze dużo w pracowni).

Agduś

SPODENKI W PASECZKI I DYSPERBIT

 


No właśnie, czy ktoś może ma pomysł, jak doprowadzić do ich rozstania? Na razie przylgnęły do siebie i nie mają zamiaru się pożegnać, co mnie wcale nie cieszy, jak łatwo się domyślić.

 


W środę po południu odbierałam w pośpiechu tynki. W pośpiechu, bo własnie miałam odebrać dziecie z przedszkola. Dokładniejszego oglądania tynków postanowiłam dokonac komisyjnie wieczorem. Panowie uprzątnęli zgrubsza błotko gipsowe (częściowo zaschnięte), ale i tak zostawili niezły bałaganik.

 


Wieczorem, pozostawiwszy babcię na pastwę naszych córek, ruszyliśmy do boju uzbrojeni w łopaty i miotły. Andrzej zasypywał dziurę - efekt niefortunnego pomysłu na umieszczenie zbiornika wody kotłowej (od początku czułam, że nic z tego nie będzie), zwożonym taczkami gruzem i piaskiem, a ja wmiatałam tam resztki tynku. Brak odpowiedniej techniki i wrodzona niechęć do wykonywania prac w rękawiczkach kolejny raz dały się we znaki, bo pierwszy bąbel na dłoni pękł mi już po godzinie pracy. Mimo pootwieranych ma oścież wszystkich okien (suszenie tynków), pył unosił się gęstymi tumanami. Przy okazji podnosząc czasem wzrok znad podłogi, obserwowaliśmy NASZ zachód słońca, a później migającą do nas wieżę (jakaś wysoka antena).

 


Pracę kończyliśmy w całkowitych ciemnościach, więc miałam poważne wątpliwości co do jakości jej wykonania. To, czy zamiatam już czystą czy też zabłoconą podłogę poznawałam tylko po oporze, jaki stawiała miotle. W pewnej chwili spojrzałam kątem oka i ze zdziwieniem stwierdziłam, że lepiej będę widziała, gdy zdejmę całkowicie już nieprzejrzyste okulary, pokryte grubą warstwą gipsu.

 


Za to, gdy wyszliśmy wreszcie w poczuciu dobrze (?) wykonanego obowiązku (pierwszy raz pozamiatałam MÓJ dom!), nagrodził nas widok rozgwieżdżonego nieba, zapach świeżego powietrza nad łąkami i cykanie świerszczy. To NASZE gwiazdy, NASZE powietrze i NASZE świerszcze!

 


Oczywiście dzieci wykorzystały okazję. Moja pielęgnowana w drodze powrotnej wizja trzech czyściutkich dziewczynek leżących w swoich łóżeczkach została po powrocie boleśnie skonfrontowana z rzeczywistością.

 


Wczoraj na plac boju wkroczyli przedstawiciele naszego głównego wykonawcy z wiadrami dysperbitu i rolkami czarnej mamby. Przywitałam ich przerywając obserwację dzielnych budowniczych drogi, którzy zaczęli dzień pracy normalnie, to znaczy od przerwy śniadaniowej.

 


Pogwarzyłam sobie z Kierbudem o tynkach, izolacjach i wylewkach. Za półtorej tygodnia maja zamiar zabrać się za ocieplanie i tynkowanie z zewnątrz! Nareszcie dom nabierze jakiegoś wyglądu! I nareszcie mogę się zająć wybieraniem czegoś, co mnie naprawdę interesuje - koloru tynku!

 


Wieczorem przyjechaliśmy na budowę razem z dziećmi, bo babcia już wyjechała. Podłoga była dokładnie odskrobana z resztek gipsu i wysmarowana dokładnie dysperbitem. Niestety jeszcze ze dwa otwarte wiaderka stały sobie na dole. Podczas gdy my z pomocą Weroniki wrzucaliśmy styropian na górę (na dole by przeszkadzał, a pozostawiony na zewnątrz mógłby zmienić właściciela), nasza średnia córeczka wymyśliła, że ta czarna maź w wiaderkach służy do mycia butów . Co gorsza, zaraziła tym pomysłem swoją młodsza siostrę. Czy muszę opisywać efekty? Dość napisać, że mamy z głowy żółtą sukieneczkę, spodenki w paseczki, dwie pary skarpetek i tyleż par tenisówek. Poza tym Andrzej spędził dłuższy czas usuwając czarne pręgi z średniej pary nóżek za pomocą oleju rzepakowego.

 


Styropian wylądował na górze i został porozkładany w pokojach rodzajami tak, żeby nie blokował dostępu powietrza do schnących ścian. Przy okazji pozbyłam się złudzeń, że styropian to taka lekka biała pianka. Paczki tego lepszego styropianu lekkie nie są.

 


Na koniec zostawiłam list do wykonawców z prośbą o intensywne wietrzenia domu.

 


Chciałam się pochwalić zdjęciami, ale niestety coś się stało z nasza kartą w aparacie. Andrzej włożył tę słabszą, z którą aparat został kupiony, ale wtedy zapomnieliśmy zabrać aparat na budowę. Może wreszcie dzisiaj uda sie zrobić kilka zdjęć...

 


Wczorajszy wieczór Andrzej spędził na przeliczaniu metrów kwadratowych, które zostały otynkowane. Dziwne, bo wyszedł mu zupełnie inny wynik, niż tynkarzowi! Łatwo się domyślić, że tynkarz widział tych metrów więcej niż my. Różnica w cenie, bagatelka, ponad 2000 zł! Na szczęście jeszcze nie zapłaciliśmy, więc nasze górą. W dodatku panom pomyliło się, która ściana komina miała zostać nieotynkowana i nie wpadli na pomysł, że, mimo nietynkowania jednej ze ścian w łazience (bo po co, skoro będzie cała w płytkach) wnętrze okna należało otynkować. W efekcie cała otynkowana ściana komina zostanie zabudowana kominkiem, a odkryta jest "łysa". No i coś z tym oknem trzeba będzie zrobić.

Agduś

POZIOMKOWA? MALINOWA?

 


Nie będziemy mieszkali przy Bławatkowej ani Stokrotkowej. Przy okazji załatwiania (a własciwie usiłowania załatwiania) Czegoś Ważniejszego dowiedziałam się, że stanęło na runie leśnym. Jeszcze nie wiem, jakie jagódki staną się patronami naszej ulicy, ale też może być. Grunt, że to nie będzie ul. Kaczyńskich, Giertycha ani Leppera.

 


Postanowilismy, że na wszelki wypadek pozałatwiamy sobie wszystko, co potrzebne do zrobienia tymczasowego przyłącza prądu i poczekamy na działania ENIONu. Jeżeli takowych nie zaobserwujemy, przyłączymy się prowizorką. Zaniosłam już dzisiaj prośbę o pozwolenie na pociągnięcie kabla wzdłuż drogi gminnej.

 


Oczywiście kolejny termin zakończenia prac tynkarskich obiecany przez naszą cud - ekipę nie zostanie dotrzymany - miało być dzisiaj, będzie (?) jutro. To i tak nie ma znaczenia, bo podłogówkę zaczną robić pewnie we wtorek, a do tego czasu zdążą położyć izolację przeciwwilgociową. Na razie na podłodze jest niezły bałagan. Ciekawe, jak się będzie sprzątało tę grubą warstwę rozciapanego i zaschniętego już gipsu.

 


Przy okazji pobytu na działce zauważyłam stojące w gotowości bojowej maszyny drogowców - czyżby zamierzali się wywiązać z obietnicy? Pewnie się boją Kracika. Póki co odpoczywali przed pracą.

 


Zapłaciłam już za fuchę - podmurowanie okien i drzwi, chociaż to ostatnie jeszcze nie zostało wykonane. Właśnie mam w samochodzie, który zaczyna wyglądać jak nieco zaniedbana śmieciarka, dwa bloczki Ytonga do podmurowania drzwi wejściowych. Czekam na dostawę styropianu, żeby je zawieźć przy okazji. Obsztorcowałam fuchmana za zachlapanie drzwi pianką i niewytarcie jej od razu. Teraz zaschła i nie wiem, jak ją usunąć. Obiecał to zrobić.

 


Zrobiłam sobie jeszcze wycieczkę do ulubionego urzędu w Wieliczce, żeby dowiedzieć się, jak załatwić sprawę oczyszczalni. Niby mamy ją wpisaną w projekt budowlany, który został zatwierdzony, ale, jak się zresztą domyślałam, to za mało. Fakt, ze w projekcie nie ma żadnego rysunku tejże oczyszczalni. Wzięłam ze sobą wszystkie dokumenty przygotowane zgodnie z instrukcją na stronie Bioeko, ale i to nie zadowoliło pań zasiadających za biurkami. Zapisałam sobie całą listę brakujących, ich zdaniem, papierków. Między innymi wymagają projektu oczyszczalni wykonanego przez uprawnionego projektanta. Tymczasem na stronie Bioeko informują, że wystarczy prawidłowo wykonany schemat oczyszczalni własnoręcznie wrysowany na mapkę geodezyjną 500.

 


Zadzwoniłam do przedstawiciela Bioeko. Wcale nie był zaskoczony, ale obiecał przysłać wykładnię przepisów, którą dostali z Ministerstwa Infrastruktury, opisującą taki sposób załatwienia tej sprawy. Nieźle by było, bo taki projektant zaśpiewa sobie co najmniej z 5 stówek, no i potrwa to jeszcze. Gdy tylko dostaniemy ten papierek, wybiorę się tam jeszcze raz. Bardzo jestem ciekawa, co panie zza biurek na to. Ciężko im będzie to przełknąć! Tym bardziej, że jedna z nich pokazywała mi, pierwotnie odrzucone zawiadomienie przygotowane właśnie według wytycznych Bioeko, uzupełnione już przez grzecznego inwestora o projekt. Jakież to wszystko było pięknie odpicowane! Całe grube teczki starannie oprawione! Niektóre chyba grubsze niż nasz projekt budowlany!

 


Jako przykład inwestorskiej beztroski ("do odrzucenia!") pani pokazała mi papiery oprawione w "teczkę z wąsami" - taką samą, w jakiej zanieśliśmy do tegoż urzędu projekt budowlany! Jednak wrodzona przekora nie pozwoli mi iść do introligatora, żeby oprawił zawiadomienie o budowie poś w purpurowe okładki ze złotymi literami. Chociaż śmiesznie by było ! Sądzę jednak, że liczenie na poczucie humoru u biurwy to czysta naiwność.

 


P.S. Miało być krótko, a wyszło jak zwykle!

Agduś

NO PO PROSTU SZOK!!!

 


Dzisiaj dostaliśmy list z ENIONu. Otwierałam go zdziwiona, że tak szybko zareagowali na naszą prośbę o podłączenie tymczasowe. Kiedy zaczęłam czytać, moje zdziwienie urosło do niebotycznych rozmiarów.

 


Po pierwsze ENION tłumaczy się, dlaczego tak długo trwało projektowanie linii. Po drugie przeprasza (!!! !!!), za "niedogodności związane z przedłużającym się terminem realizacji zasilania" naszej działki!!! Po trzecie (i to już mnie mniej dziwi) obiecuje, że po otrzymaniu pozwolenia na budowę niezwłocznie ją rozpocznie. Po czwarte pisze: "Tak więc przy braku innych czynników uniemożliwiających prowadzenie prac budowlanych sieci możliwe będzie podłączenie Pańskiego budynku we wnioskowanym przez Pana terminie".

 


I co teraz robić??? Uwierzyć im??? Czy jednak na wszelki wypadek załatwiać pozwolenia na tymczasówkę lub podłączenie do sąsiadów na podlicznik?

 


Chyba jednak na wszelki wypadek będziemy załatwiać zgodę od gminy na przeprowadzenie tymczasówki wzdłuż ich drogi. A, jeżeli ENION się wyrobi, to będziemy mieć miłą niespodziankę.

 


Dzisiaj zaskoczył nas telefon od tynkarzy, że im zabrakło wody. Dziwne, najpierw twierdzili, że wystarczy to, co jeszcze było w beczkach. Po pierwszym dniu zmienili zdanie, więc przewieźliśmy beczki pod dom, napełniliśmy po brzegi (2000 l) i odstawiliśmy na działkę spokojni, że to już wystarczy. Tymczasem jednak zabrakło! Szybko znaleźliśmy innego traktorzystę, bo uznaliśmy, że tamten pierwszy strasznie zdzierał. Drugi okazał się tańszy. Właśnie woda kończy wypełniać zbiorniki. Sądzę, że to już wystarczy!

 


Kolejny raz wykorzystaliśmy Felusię w roli ciężarówki przerzucając na działkę pokaźny ładunek suszonego od zeszłej jesieni drewna do kominka (zaczęło przeszkadzać naszej gospodyni). Jeszcze jeden taki transport czeka ją jutro. A potem przewiezie rozmontowany plac zabaw naszych córek, bo właścicielce domu przeszkadza on w oraniu działki. Ale będzie pięknie, kiedy dzieci pójdą się pobawić na taką zaoraną działkę! A jak ciekawie będzie wyglądała podłoga, kiedy po działce pobiega sobie pies i wróci do domu!

Agduś

DZIECI, UCZCIE SIĘ FIZYKI - NAPRAWDĘ WARTO!

 


Kiedyś to musiało nastąpić... Dotychczas wszystkie ekipy pracujące na naszej budowie mogłam polecić każdemu z czystym sumieniem. Aż wreszcie pojawiła się ekipa niegodna polecenia nikomu oprócz jakiegoś zajadłego wroga. Z braku takowego, nie polecam jej nikomu.

 


Dzisiaj powinniśmy mieć już gotowe tynki i izolację przeciwwilgociową podłogi na gruncie. Mamy otynkowane 4 ściany i nic więcej...

 


W dodatku właściciel firmy nie poczuwał się do obowiązku zawiadomienia nas o trudnościach i przesunięciu terminu zakończenia prac. Ba, jeszcze nawet po telefonie Andrzeja, gdy zaniepokoił nas brak postępu prac, uspokajał, że do piątku na pewno skończy. Nie skończył

 


Przyczyną opóźnień była awaria tej ich maszyny do rzucania tynkiem. Przez telefon facet usiłował wmówić Andrzejowi, że to przez zbyt niskie napięcie, jakie dawał nasz agregat, coś im się tam przepaliło. Mnie by pewnie wmówił, bo moja ulotna wiedza wyniesiona z lekcji fizyki w podstawówce (z lekcji fizyki w LO nie wyniosłam nic) nie wystarczyłaby, żeby z nim dyskutować. Na szczęście Andrzej fizyki uczył się pilnie, więc zaraz zgasił faceta, tłumacząc mu, że zbyt słaby prąd nie może przepalić czegoś, co jest przystosowane do silniejszego (pewnie użył bardziej fachowych terminów). W dodatku ich maszyna popsuła się pracując już na normalnym prądzie z sieci ciągniętym od sąsiadów i wywaliła im korki.

 


Maszyna miała prawo się popsuć, tynkarze nie mogli nic zrobić, ale ten telefon powinien był wykonać właściciel firmy, a nie my.

Agduś

ŚWIATEŁKO W TUNELU

(Oby to nie były reflektory nadjeżdżającego pociągu.)

Po czwartkowej niemiłej rozmowie z właścicielką wynajmowanego przez nas domu (póki ciągnęła od nas niezłą kasę, była miła, nawet bardzo, teraz chce nas wyprowadzić stąd, więc już nie musi być miła i nie jest) dowiedzieliśmy się, że do 1 listopada mamy się wyprowadzić. Termin cokolwiek nierealny, "ale przecież coś tam państwo chyba robicie na tej swojej działce!". (Nie, obijamy się i czekamy, aż domek sam się wybuduje.) No ale kij jej w oko, w końcu nie mieszkamy tu dla przyjemności i, gdy tylko będzie to możliwe, wyprowadzimy się z pieśnią na ustach. Pod tym względem nasze pragnienia są dziwnie zgodne. Na pewno nie zostaniemy ani dnia dłużej niż to będzie konieczne. Teraz, żeby nam umilić życie, pani ma zamiar zaorać ogród - od tego zaczyna remont domu (domu, który do remontu się nie nadaje, ale to już nie nasza broszka).

Tak się złożyło, że tegoż samego dnia zaczęliśmy rozmowy z sąsiadami na temat ewentualnego podłączenia się do jakiegoś prądu. I, za pierwszym razem - bingo! Trafiliśmy na bardzo miłych ludzi. Ich dom jest jedynym podłączonym do specjalnie dla nich zbudowanej linii. (Wprawdzie mamy bliżej sąsiadów, ale ich domy są podłączone do i tak już przeciążonej linii.) Nie mają nic przeciwko podzieleniu się z nami prądem na zasadzie podlicznika, jeżeli nie da się inaczej. Pół nocy nie spałam, planując, co, gdzie, kiedy i jak trzeba teraz załatwiać, żeby się jak najszybciej podłączyć.

Mamy teraz dwie możliwości:

- podłączyć się do skrzynki sąsiadów, założyć podlicznik i z nimi się rozliczać

- dogadać się z (piiii) ENIONem (ble!), żeby podłączyli nas do tej linii dwa słupy wcześniej i podpisać z nimi (ble!) jakąś umowę.

W pierwszym wypadku musimy pociągnąć troche dłuższą linię. Ta istniejąca zakręca pod kątem prostym wgłąb ich działki i tam jest skrzynka. Musielibyśmy wrócić się dwa słupy do drogi gminnej, w dodatku nie wolno nam powiesic swojego kabla na słupach (piii) ENIONu! Zaletą tego sposobu jest chyba prostsze załatwienie sprawy.

Jeżeli wybierzemy dogadywanie się z (piii) ENIONem, to chyba pociągniemy prąd od tego słupa w drodze gminnej, więc trochę bliżej. Nie wiem, jak to od strony formalnej wygląda, ale mielibyśmy chyba wtedy jakąś umowę z nimi na tę prowizorkę. Nie wiem jeszcze, czy taka umowa jest honorowana przy odbiorze.

Wczoraj rano pobiegłam do gminy zapytać, czy wydadzą zgodę na poprowadzenie tej prowizorycznej linii wzdłuż ich drogi. Podobno nie będą robili trudności.

Potem pojechałam do Huty prosto w paszczę lwa. W (piiii) ENIONIe chyba trafiłam na tego (piiii) specjalistę od niespełnialnych obietnic (facet chyba powinien się leczyć, bo to mi wygląda na jakieś zaburzenie). Gdy wyłuszczyłam sprawę, zapytał: "A po co to pani? Przecież my tam jeszcze w tym roku wybudujemy linię." Z trudem się powstrzymałam i nie powiedziałm mu tego, co pomyślałam. Nie omieszkałam jednak wypomnieć obietnic składanych sąsiadom 3 lata temu ("Zanim dostaniecie pozwolenie na budowę, będziecie mieli prąd na działce!"), nam ponad 2 lata temu (pisemne zapewnienie o dostawie prądu na plac budowy) i wszystkich przez te ponad dwa lata składanych zapewnień (projekt będzie gotowy za 2 miesiące, za miesiąc, do końca roku, do końca 2006 będzie już prąd). Powiedział, że, jeżeli nie będzie przeszkód natury technicznej, to dostaniemy zgodę na tę prowizorkę. Nawet, biorąc poprawkę na to, z kim rozmawiałam, prąd powinno dać się załatwić!

I tym optymistycznym akcentem kończę. Jednocześnie zapewniam, że nasza walka o wyegzekwowanie wcześniejszych obietnic (piiii) ENIONu trwa.

Agduś

JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA...

Wczoraj zawitała u nas kolejna ekipa - tym razem to tynkarze. Na szczęście Andrzej później ruszał do pracy, więc ich przywitał na budowie i zaopatrzył dodatkowo w różne materiały budowlane potrzebne do podmurowania okien i drzwi. To panowie wykonają na ochotnika w ramach fuchy.

Tak pięknie miało być, a tymczasem... Dzisiaj rano panowie uruchomili agregat i maszynę do tynkowania. Otynkowali jakąś ścianę, wyłączyli wszystko, a przy kolejnym uruchamianiu coś się przepaliło i koniec! Agregat nieczynny, prądu nie ma - no po prostu czarna rozpacz! Na szczęście mamy sąsiadów. Co prawda dzielą ich od nas trzy działki (puste), ale póki co, to nasi najbliżsi sąsiedzi. Z lekką tremą szłam do nich prosić o prąd, bo sami go nie mają i są podłączeni do domu córki. Bałam się, czy nie dojdą do wniosku, że dwie budowy i jeden normalnie funkcjonujący dom to za dużo jak na jedno przyłącze. Na szczęście nie widzieli żadnego problemu!!! Oczywiście nie obyło się bez dłuższej rozmowy na temat ENIONu. Podobno, gdzie dwóch Polaków, tam trzy odmienne zdania, tym razem jednak wszyscy byli wyjątkowo zgodni w opiniach na temat tej instytucji. Jeden z tynkarzy powiedział, że, gdy usłyszał o budowaniu na agregacie, to był pewien, że dom będzie stał w środku puszczy i przeżył szok widząc go w pobliżu innych domów.

Tynkarze przeciągną przez pola dłuuuugi kabel i będą dalej tynkowali.

Wczoraj odwiedziliśmy kolejny sklep z flizami i ... wreszcie znalazłam! Znalazłam inspiracje i to liczne, a nie gotowca, więc teraz tworzę wizje naszych łazienek i kuchni, kompilując części kolekcji trzech firm (jedna z nich ma najładniejsze moim zdaniem, ale też i najdroższe, niestety). Ba, teraz mam więcej pomysłów niż pomieszczeń do flizowania! Łazienkę na dole już "mam", kuchnię też, górne łazienki prawie gotowe. Jeszcze tylko dobrać konkretne płytki i ... policzyć. Niestety te najładniejsze do najtańszych nie należą, ale jakoś się pokombinuje, żeby znaleźć złoty środek. Tym bardziej, że nie chcę wykładać ścian płytkami od podłogi do sufitu. Trochę miejsca zostawiamy na malowanie, żeby móc za jakiś czas coś małym kosztem zmienić.

Agduś

UBAW PO PACHY

 


Do pewnych spraw lepiej podchodzić z humorem, więc się staram, jak mogę.

 


Oczywiście tym, co spędza nam sen z powiek (dosłownie) i czasami odbiera przyjemność z patrzenia, jak nam domek to rośnie, to dla odmiany jest dziurawiony okrutnie, jest ENION. Wszechmocny, wszechwładny, potężny, z nikim i niczym się nieliczący ENION.

 


Po tym, jak nam znienacka wbił nóż w plecy informując (w odpowiedzi na nasze pismo, bo tak sam z siebie nie poinformowałby oczywiście o niczym), że dobrodziejstw elektryfikacji nie zaznamy tak prędko, jak się śmieliśmy spodziewać, popadam w skrajne nastroje. Szybko doszłam do wniosku, że głęboka depresja nic nie da, więc zrezygnowałam z popadania w nią. Za to ruszyliśmy do boju. Najpierw Andrzej szybko przygotował listę instytucji, które należy zawiadomić o naszym nieszczęściu (czyli ENIONie). Następnie przystąpił do płodzenia pism. Mamy już ustalony, wielokrotnie wypróbowany system: on pisze, ja czytam, sprawdzam, poprawiam, Andrzej zatwierdza i ... ziuuuu... posyłamy. Najpierw poszły dwa. Przedwczoraj powstały dwa następne. A potem siedliśmy sobie razem i zaczęliśmy się zastanawiać, do kogo by tu jeszcze...

 


Przypomniała mi się rada, którą znalazłam w komentarzach (dziękuję), żeby zapłodnić nasze elyty myślą o jakimś UKŁADZIE, który siedzi w rzeczonym ENIONie i szkodzi, ryje, podrywa autorytety, pasie się niezasłużenie naszą krwawicą.

 


Chwilę trwało przełamywanie oporów wewnętrznych, a potem pooooszło! Odpowiedniej treści list został wysłany, gdzie się dało. W końcu, co mamy do stracenia? Pożerujemy trochę na fakcie, że wybory samorządowe za pasem i chyba każdy rozsądny człowiek rozumie, że w tej sytuacji trzeba pokazać, jak na szczeblu lokalnym pomaga się "zwykłym ludziom". A my zobaczymy, kto chce nam pomóc i wyciągniemy z tego wnioski. Przesłankami do ich wyciągania nie omieszkamy się podzielić na forum publicum (wnioski sami sobie wyciągajcie, choćby za ogony).

 

 


Druga sprawa, to kontakty z "naszym" kredytodajnym bankiem. Otóż wystąpiliśmy o wypłacenie drugiej transzy kredytu. Postęp prac budowlanych udokumentowaliśmy w stopniu wyższym od wymaganego fakturami. Pani z banku przyjechała na budowę i obfotografowała wszystko, co miała wypisane w liście prac należących do pierwszego etapu. Pochwaliła nas, że małe co nieco z drugiego etapu też jest zrobione. Odjeżdżając przyznała, że mają chwilowy bałagan, więc w dwa dni (jak to NORMALNIE u nich bywa) nie zdążą nam pieniędzy przelać, ale w ustalonym w umowie terminie tygodnia na pewno się zmieszczą. I co? I bulba! Tydzień już minął, wykonawcy czekają na kasę za skończoną robotę, a kasy na koncie nie ma! Faktem jest, że wykonawcy wyrozumiali są i spokojnie do sprawy podchodzą, wierząc w naszą uczciwość, ale to nie usprawiedliwia banku! Wczoraj jakiś pracownik banku bił się w piersi do telefonu (było słychać w drugim końcu pokoju!), że dzisiaj najpóźniej pieniądze będą na naszym koncie. Obaczim.

 

 


Kolejna "zabawna" historia dotyczy projektu przyłącza wodociągowego. Otóż jakiś czas temu (nie chce mi się sprawdzać w dzienniku, kiedy dokładnie to było) zamówiliśmy u tutejszego inżyniera od przyłączy wszelakich takowy projekt wraz ze wszystkimi niezbędnymi uzgodnieniami. Nawet uczestniczyłam wraz z nim w spotkaniu z szefem tutejszych wodociągów, na którym to spotkaniu ustalono, że natychmiast po naniesieniu wykonanego już wodociągu na mapę można będzie projekt zrobić i uzgodnić. Wprawdzie szef miał jeszcze inny pomysł, ale inż. uznał go za science fiction i odrzucił. Po tym spotkaniu, zaopatrzywszy inżyniera we wszystkie niezbędne jego zdaniem papiery (w tym egzemplarz projektu z czerwonymi pieczątkami i mapkę) poszłam do domu i czekałam. Czas mijał, hydrant stał, a inżynier milczał. Budowlańcy brali wodę z beczek i nie narzekali, a nas zaprzątnęła walka o prąd. Tymczasem zrodziła się wątpliwość, czy wody wystarczy na tynkowanie i wylewki. Trochę głupio znowu brać traktorzystę, żeby przeciągnął przyczepę z beczkami pod dom, nalewać wodę wężem ogrodowym i apiat' ciągać to na budowę, gdy hydrant za płotem drażni oczy swą soczystą czerwienią. Przez jakiś miesiąc usiłowaliśmy się do inżyniera dodzwonić. Bez skutku. Tymczasem szef zagadnięty o to zeznał, że wodociąg już jest na mapie i nie ma przeszkód, żeby projekt i przyłącze wykonać. Kolejne telefony "odbierane" przez automatyczną sekretarkę inżyniera, przekonały nas, że trzeba się z tym panem rozwieść. Już nawet znaleźliśmy jego potencjalnego następcę, kiedy wreszcie telefon odebrał człowiek. Po dłuższej wymianie zdań umówiliśmy się, że przyjdę odebrać projekt. Dzisiaj udało mi się spotkać z panem inż. a następnie z geodetą, który, rzekomo, miał wykonać tę istniejącą rzekomo mapkę i rzekomo przekazać ją inżynierowi, który rzekomo na nią niecierpliwie czekał. A co się działo naprawdę? Tego nie udało mi się ustalić, bo wersje są różne.

 


Fakty (???): inwentaryzacja powykonawcza w postaci mapki geodezyjnej nie istnieje, bo nigdy nie została przez wodociągi zamówiona, mapki "pięćsetki" do projektu przyłącza nikt u geodety nie zamawiał, więc geodeta nie mógł jej przynieść inżynierowi, a inżynier mógł na nią czekać ..., mapka dla wodociągów nie ma nic wspólnego z mapką, której potrzebujemy, zaginiony projekt budowlany odnalazł się cudownie na pianinie u inżyniera. Zamówiłam mapkę (600 zł ) i poszłam do domu. Wciąż tylko nie rozumiem, dlaczego nikt mi nie powiedział, że mam takową zamówić. Kazali mi czekać na tę inwentaryzację, twierdząc, że bez niej nic się nie da zrobić. Tymczasem inwentaryzacji nie ma i być może nie będzie, a ja miałam po prostu na własną rękę zamówić u geodety mapkę i zapłacić za nią. A to mogło już być zrobione parę miesięcy temu!!! Pan inżynier przyznał się w końcu, że zapomniał o naszym projekcie!

 

 


Tymczasem dzisiaj zadzwonił nasz tynkarz. Robotę mają zaczynać od poniedziałku, więc się ich wcześniej nie spodziewaliśmy. Nie wiem zresztą, jak się udało ten termin przeforsować, bo wcześniej facet twierdził, że przed 10 września to się nie wyrobi za Chiny Ludowe. A teraz właśnie Andrzej pojechał na budowę w trybie alarmowym, bo panowie przerzucają sprzęt.

 


Swoją drogą to jakieś signum tempori, że człowiek musi szukać wykonawcy i prosić go, żeby w swój napięty terminarz "wcisnął" gdzieś jeszcze jego budowę. I jak tu w takim wypadku dyskutować o pieniądzach? Na szczęście (odpukać) póki co pod tym względem nie możemy narzekać. Tynkarzowi zapłacimy 19 zł za m2. Chyba przyzwoicie?

 


W przyszłym tygodniu mamy mieć ściany otynkowane a podłogę pokrytą izolacją przeciwwilgociową (podwójna papa termozgrzewalna). Przy okazji któraś z ekip podmuruje nam wreszcie okna i drzwi. A w następnym tygodniu podłogówka. I tym optymistycznym akcentem kończę.

 

 


Na deser kilka zdjęć:

 


Eeee, coś mi ImageShack odmawia współpracy. Zdjęcia będą "inną razą".

Agduś

TO MEGALOMANIA?

Z wrażenia zapomniałam zadać panom pytanie, które dręczyło mnie od dzisiaj (bo dopiero dzisiaj byłam w stanie spokojnie to przemyśleć) - zastanawiam się mianowicie nad tym, na grzyb wykuli nam dwie dziury w elewacji na czerpnię i wyrzutnię powietrza do rekuperatora, skoro powietrze powinno dostawać się do niego z gwc. Logicznie rozumując, skoro przekuli dziury w wylewce na gruncie i w stropie, żeby przeprowadzić tamtędy pokaźnych rozmiarów rurę, to po co jeszcze czerpnia w ścianie? Niestety przypomniałam sobie o tym pytaniu dopiero, kiedy weszłam na górę w celu udokumentowania wyglądu domu w okowach kabli i rur, a wtedy panów już nie było.

Jednak nasze kontakty jeszcze się nie zakończyły, więc będzie okazja, żeby zapytać.

Czy cytowanie samej siebie nie zakrawa na megalomanię? Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.

Udzielam odpowiedzi na postawione powyżej pytanie. Otóż dowiedziałam się, że czerpnia w ścianie to nie pomyłka wynikająca z rutyny, ale celowe działanie. Zimą powietrze będzie się ogrzewało w gwc a podczas upałów tamże chłodziło. W chłodniejsze letnie, wiosenne i jesienne dni nie będziemy chcieli się jeszcze bardziej chłodzić i wtedy zrobimy "pstryk",(jeszcze nie wiem czym), a powietrze popłynie przez czerpnię w południowej ścianie szczytowej.

Dzisiejszy dzień zaczęłam od rozmowy z samym burmistrzem Kracikiem. Tematem tej krótkiej z konieczności (kolejka pod drzwiami) pogawędki była nasza - gminna droga i jej opłakany stan. Na pamiątkę Pan Burmistrz zostawił sobie zdjęcia tejże i obiecał zainteresowac się sprawą. Pażywiom pasmotrim. Teraz możemy się spodziewać zapowiedzianej zemsty Pana Od Dróg, który obiecał nam, że w razie interwencji wyżej zamknie nam drogę na czas remontu i nie dojedziemy na budowę. Jeżeli w międzyczasie nie popada solidnie (na co się, iestety, zanosi), to można będzie dojechac spokojnie przez sąsiednie działki. Glina ma tę właściwość, że po suchych dniach staje się twarda jak asfalt. Gorzej po deszczach, bo wtedy można na niej trenować jazdę off road pod warunkiem, że się ma niezły samochód terenowy.

A po południu, wracając z odwiedzin u Smoka (z trzema smokami w trzech parach łapek), wpadliśmy do "salonu" płytek ceramicznych. Co za moda dziwna zapanowała?! Nie ma normalnyh płytek! Wszystkie jakieś takie "aleganckie", pozłacane, z gzymsikami... I wszystkie beznadziejnie podobne do siebie! Co ja mam na ściany w łazienkach położyć???

Agduś

ZAKWASY, BĄBLE I LISTA BUBLI

 


Andrzej spędził piękną słoneczną sobotę w całości na budowie, starając się doprowadzić do jakiego - takiego porządku okolice domu. A ja dotarłam tam koło południa, oczywiście z całą gromadką. Dziewczyny dzielnie chwyciły taczki i układały na paletach pocięte brzozowe pieńki. Kiedy znudziło im się to zajęcie, starsze pobiegły do nowopoznanej koleżanki z sąsiedztwa, a najmłodsza nadal wytrwale nam pomagała. W ramach rozrywki chwyciłam maczetę wykonaną z piły i rąbałam nią cieńsze gałązki. Te wyczyny zaowocowały u Andrzeja solidnymi zakasami, a u mnie bąblami na dłoniach (bo nie posłuchałam dobrej rady małżonka i nie założyłam od razu rękawiczek).

 


Wieczorem zawitał u nas pan, który być może zbuduje nasz kominek. Okazało się, że ma firmę budowlaną i buduje domy od fundamentów po czubek komina pod klucz. Zapoznał się z naszym pomysłem na kominek i ma przedstawić swoją wycenę.

 


Zapomniałabym - od piątku mamy bramę garażową firmy Normstahl. Całkiem ładna jest! :) Pan, który przyjechał do nas wcześniej, żeby wszystko wymierzyć, a potem, żeby podpisać umowę, tym razem pojawił się jako monter. Ponieważ rano Andrzej zawoził agregat na jakąś budowę, żeby sprawdzić, czy "uciągnie" agregat do tynków ("uciągnął"), nie miałam samochodu. Wyszłam więc na budowę na piechotkę zabierając 2/3 córek. Pan Od Bramy, zauważywszy brak samochodu w okolicy domu, rozbroił mnie pytaniem: "To pani dzisiaj na nóżkach przyszła?" Po ustaleniu wysokości osadzenia bramy, co nie było łatwe, zostawiłam panów z bramą i poszłam sobie na targ. Wczesnym popołudniem przyjechał po mnie, żeby zabrać mnie na budowę i pochwalić się wynikami pracy. Podobało mi się! Brama przylega równiutko, chodzi lekko i ładnie wygląda.

 


A teraz łyżka dziegciu do tej beczki miodu, czyli o wykrytych ostatnio usterkach:

 


1. Panowie murarze z nieznanych mi przyczyn osadzili nadproże drzwi z pom. gospodarczego do garażu jakieś 6 cm niżej niż drzwi zewnętrzne. Co nimi powodowało? Jakoś wcześniej tego nie zauważyliśmy. Szydło wyszło z worka właśnie przy ustalaniu wysokości montażu bramy garażowej. Mieliśmy zamiar na podłogę w garażu położyć tyleż styropianu, co w domu i wylewkę zrobić tej samej grubości, chociaż garaż nie będzie ogrzewany. Tymczasem okazało się, że drzwi zewnętrzne są osadzone tak "na styk", a te do garażu za nisko. Jak teraz z tego wybrnąć? Oczywiście trzeba będzie dać najwyżej 5 cm styropianu (może lepszego?) i jakąś cieńszą wylewkę za to zbrojoną. Tak samo będzie w pomieszczeniu gospodarczym, bo drzwi otwierają się w jego stronę.

 


2. Pan Kominkowy zauważył wchodząc, że drzwi zewnętrzne są "brzydko" osadzone. Rzeczywiście we framugach widać łby śrub (nie wiem, czy można było to zrobić inaczej), a niektóre z nich są jakby niedokręcone. Inna sprawa, że to mogło nastąpić później, bo drzwi wciąż są niepodmurowane.

 


3. Usiłując zamknąć drzwi do garażu po zamontowaniu bramy zauważyłam, że to se ne da. Hydraulik stwierdził, że te drzwi tak mają i fachowo podparł je od dołu butem, jednocześnie przekręcając zamek. Na szczęście panowie od okien i drzwi jeszcze się u nas pojawią, więc wyegzekwuję wyregulowanie tych drzwi. Przy okazji wymienią te podrapane klamki okien.

 


4. Nie podoba mi się zasypana tylko ziemią dziura w podłodze w miejscy, gdzie wchodzi do domu rura z gwc. Przecież nie było sensu zasypywac jej na równo z podłogą ziemią, bo trzeba tę dziurę zalać betonem. Czeka nas wygrzebanie tej ziemi i wylewanie betonu.

 


5. Musimy też odkopać miejsce, gdzie taż rura przebija ścianę fundamentową. Panowie wycięli w tym miejscu folię kubełkową, przebili się przez styropian i ścianę fundamentową, a potem to zakopali. Nie wiemy, jak to miejsce wygląda, ale folię to na pewno trzeba tam dać z powrotem i jakoś posklejać z pozostałą po bokach.

 


6. Pan Koparkowy przed zakopaniem gwc zapytał, czy może bardziej rozgrodzić działkę, żeby było mu wygodniej tam kręcić koparką. Oczywiście nie było przeciwskazań. Nie wpadliśmy jednak na pomysł, że on dokona tego łyżką koparki. Zniszczył nam kawał siatki!!! Na razie nie zgłosił sie po zapłątę za wykonana pracę , ale mam ochotę odliczyć mu koszt zakupu siatki.

 


W dodatku czerpnia powietrza jest jakby trochę pochylona. mam nadzieję, że to jej nie zaszkodzi, ale na ten temat wypowiedzą się specjaliści przy najbliższym spotkaniu.

 

 


Może jeszcze dzisiaj wkleję kilka zdjęć przedstawiających naszą bramę i efekty porządków wokół domu.

Agduś

BURZENIE UWIECZNIONE

 


Dzisiaj po południu wydzwonili nas panowie z Globaltechu. Zabrzmiało to poważnie: "Czy może pani przyjechać na budowę? A z mężem pani może?" Mogłam. Dzieci wyrwane z domu w strojach podwórkowych, niedosmażone frytki wyrwane z oleju i biegusiem na budowę.

 


Oczywiście nie katastrofa budowlana była przyczyną alarmu. Dom jakoś wytrzymał ten zmasowany atak i, chociaż podziurawiony, stał sobie spokojnie. Celem naszego przybycia było stwierdzenie, że dwa etapy prac ekip Globaltechu zostały wykonane. Z wrażenia zapomniałam zadać panom pytanie, które dręczyło mnie od dzisiaj (bo dopiero dzisiaj byłam w stanie spokojnie to przemyśleć) - zastanawiam się mianowicie nad tym, na grzyb wykuli nam dwie dziury w elewacji na czerpnię i wyrzutnię powietrza do rekuperatora, skoro powietrze powinno dostawać się do niego z gwc. Logicznie rozumując, skoro przekuli dziury w wylewce na gruncie i w stropie, żeby przeprowadzić tamtędy pokaźnych rozmiarów rurę, to po co jeszcze czerpnia w ścianie? Niestety przypomniałam sobie o tym pytaniu dopiero, kiedy weszłam na górę w celu udokumentowania wyglądu domu w okowach kabli i rur, a wtedy panów już nie było.

 


Jednak nasze kontakty jeszcze się nie zakończyły, więc będzie okazja, żeby zapytać.

 


Niestety nasz dom wygląda z każdym dniem brzydziej. Okropne! Pocieszam się, że niedługo jakoś to wszystko pochowamy w ścianach, ścinkach, sufitach. Już widać, gdzie będzie kilka nieplanowanych a koniecznych sufitów podwieszanych. Jakoś to trzeba będzie wykombinować, żeby wyglądało, jakby "tak miało być".

 


A oto dowody:

 

 


http://img53.imageshack.us/img53/786/reku7rq8.jpg


Oto nasz gwc. Prawda, że śliczny? Całkiem jak na zdjęciach w reklmówkach Globaltechu. Aż żal zasypywać go. Mam nadzieję, że będzie równie praktyczny jak ładny!

 

 


http://img183.imageshack.us/img183/3359/reku6zw5.jpg


Dowód na to, że mamy drzwi. (W piątek mamy mieć też bramę garażową!)

 

 

 


http://img241.imageshack.us/img241/7731/reku5ue4.jpg


Nasza spiżarka się zmniejsza! Te śliczności, to rura prowadząca od gwc do rekuperatora.

 

 


http://img183.imageshack.us/img183/4721/reku4yp3.jpg


Rura w tle ta sama, a po lewej będą zmywarka i zlew.

 

 


http://img292.imageshack.us/img292/1296/reku3fr8.jpg


Łazienka dla gości. No wiem, nie rozpieszczamy ich obszerną łazienką, ale cóż, tak wyszło... Te czerwone rurki to miejsce baterii prysznicowej - tu będzie kiedyś kabina.

 

 


http://img176.imageshack.us/img176/4170/reku2ji5.jpg


Takie słoniowe trąby wiszą nad każdym pokojem na górze.

 

 


http://img176.imageshack.us/img176/3530/reku1iu2.jpg


Niezła plątanina!

Agduś

BURZĄ NAM DOM!

 


Wczoraj znowu budowa wyglądała tak, jak powinna - czyli jak mrowisko. Rano zaczęło się od 8.05. Na budowie stawili się:

 


1. Ja z Małgosią

 


2. Pan koparkowy z koparką

 


3. Pan wywrotkowy z wywrotką piasku

 


4. Pan hydraulik z ekipą

 


5. Ekipa Globaltechu z kanałami wentylacyjnyymi

 


6. Druga ekipa Globaltechu z gwc na wielkiej przyczepie.

 


No i zaczęło się!

 


Po ustaleniu ze wszystkimi, co, gdzie i kiedy, po odebraniu piasku i żwiru oraz dostarczeniu zapasu paliwa do agregatu, co zajęło mi jakieś dwie godziny, byłam wolna. Dzięki temu mogłam bardziej niż wczoraj dopieścić rodzinę kulinarnie, co nie wywołało zachwytu mojej średniej córki - wielbicielki makaronu z serem.

 


A potem była cisza. Telefon milczał!

 


Milczał do popołudnia, kiedy to zadzwonił jeden taki z Globaltechu i zaproponował mi, żebym przyjechała zrobić sobie zdjęcia gwc przed jego zasypaniem. Oczywiście pojechałam z aparatem na budowę! Po południu może wkleję te zdjęcia. Uwieczniałam ten nasz gwc ze wszystkich stron, a panowie cierpliwie czekali. W końcu jeden zapytał, czy jeszcze będę robiła zdjęcia, bo jak nie, to oni zakopują. Ponieważ fotoreportaż uznałam za zakończony, pozwoliłam zakopywać. Chciałam jeszcze zrobić kilka zdjęć wewnątrz domu, żeby uwiecznić te wszystkie kable, rury i kanały, ale najwyraźniej przeszkadzałyśmy tam panom z wszystkich ekip, którzy jakoś sobie nie wchodzili w drogę, ale ja i trzy dziewczyny, to już było najwyraźniej zbyt dużo. Zdążyłam tyllko zauważyć, że nasze piękne, równe ściany i stropy są bezlitośnie dziurawione, a dom oplata coraz gęstsza sieć kabli, peszli, rurek i kanałów. Burzą nam dom!!!

 


Popołudnie i wieczór spędziliśmy na poszukiwaniu najładniejszego z najtańszych kompletnych zestawów podtynkowych. Kupiliśmy w Praktikerze za 368 zł trzy takie i załadowaliśmy je do Felusi (częściowo na dach). Zaraz jadę na budowę zawieźć je hydraulikom.

Agduś

MAKARON Z SEREM

 


Nie było odpowiedzi na pytanie, kim był ten tajemniczy pan, który wybił nam z głów pomysł inwestowania w poś, a więc i nagród nie będzie.

 


Tymczasem na budowie pojawił się autentyczny przedstawiciel Bioeko i ... kupujemy . Wiem, wiem, pisałam, że ten zombi już nie wstanie... A tu taki numer!

 


Kolejna poważna rozmowa na budowie dotyczyła podłogówki. Przyjechał wykonawca tejże, coby wszystko obejrzeć, dogadać i umówić się na termin wykonania prac. I tu wyniknęły znowu problemy - istna kwadratura koła! Otóż ktoś, już nie wiem kto, wmawiał nam, że najpierw się robi podłogówkę i wylewki a potem tynkowanie (odwrotnie niż przy wylewkach bez podłogówki). Przyjęliśmy to za dobrą monetę i zaplanowaliśmy kolejność: elektrycy, wod - kan., wentylacja, podłogówka, wylewki, tynki, ostatnia warstwa wylewki pod linoleum, podłogi i inne ozdobniki typu kontakty, pstryczki - elektryczki, anemostaty itp. Już nawet mamy na oku jednego tynkarza, tylko jeszcze nie wiemy, czy jego maszynie wystarczy nasz agregat. Tymczasem wszystko nam się pomieszało, bo nie mamy pewności, jak to z tymi wylewkami będzie - pod linoleum powinny być idealne, więc nie można po nich hasać z rusztowaniami i paćkać tynkiem, a ta ostatnia warstwa to jakiś dziwny wymysł tych od linoleum, w dodatku nie wiadomo, czy będzie dobrze związana z ta normalną. Może jednak ta ostatnia warstwa rzeczywiście musi być? (Podobno ci od linoleum sami ją robią, bo inaczej nie dadzą gwarancji na swoją robotę.) Mieliśmy dzisiaj znaleźć odpowiedź na te wątpliwości, ale jakoś czasu nam nie stało. Jakby co, to możemy nie zdążyć z tynkami przed podłogówką.

 

 


A ten tytułowy makaron? To podstawowe pożywienie rodziny budującej się (ku radości dzieci) w dniach przesilenia budowlanego.

 


A miało być dzisiaj tak pięknie...

 


Rano wieli pojawić się panowie z Globaltechu (wreszcie!!!) i zacząć rozprowadzanie kanałów wentylacji mechanicznej. Jeszcze wczoraj upewniliśmy się, że gwc nie będą robić w tym etapie, a więc nie musimy zawracać sobie głowy załatwianiem koparki, piasku, żwiru, styropianu i takich tam.

 


Dzisiaj rano panowie zadzwonili, że jadą, a potem umilkli na czas dłuższy. Okazało się, że trochę pobłądzili, wbrew moim radom pojechali przez Wieliczkę, a nie przez Hutę i w dodatku zamiast jechać prywatnym objazdem za złotówkę, wybrali "państwowy" dwudziestopięciokilometrowy. No ale w końcu szczęśliwie dotarli.

 


Biegiem wybrałam się na budowę. Najpierw norma - obchód (drabina ), ustalenia, agregat. Mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca na Mistrala a potem z wciśnięciem do którejś łazienki grubej rury idącej z parteru na strych. W końcu się udało, chociaż zapewne panów elektryków nie ucieszy widok wyrwanego ze ściany kabla, który niedawno położyli w pracowicie wyciętym w ścianie rowku. Trzeba będzie go wetknąć w inną ścianę.

 


Na koniec niespodzianka - ekipa od gwc może być jutro albo pojutrze. Innej opcji nie ma! Terminy napięte. No cóż? Drobiazg - na jutro trzeba było załatwić koparkę, tonę żwiru 10 - 20 mm płukanego, pół tony piasku i transport tego wszystkiego na budowę. Pestka!

 


GG to genialny wynalazek - pozwala oszczędzić duuużo kasy, gdy musimy z Andrzejem uzgadniać różne rzeczy, kiedy jest w pracy. Telefon do faceta od poś (w końcu można jednym transportem przywieźć więcej piasku i żwiru) i szybkie wyliczenia, ile czego trzeba. Żeby było ciekawiej, do gwc miałąm zamówienie w tonach a do poś w kubikach (np. 1 tona i 9 m3 żwiru). Nie wiem, ile razy odrywałam telefonami faceta z Globaltechu od pracy, żeby ustalić godziny pracy koparki. Nie wiedziec czemu, koniecznie chcieli nadzorować kopanie dziury - prostokąta o wymiarach 6 na 7 metrów i głębokości 1,5 m. Chyba to nie jest zbyt skomplikowane dla operatora koparki? W końcu ulegli - on zaczyna o 8.00, a oni przyjadą koło 10.00. Zarys dziury jest wypalikowany.

 


Wycieczka do najbliższej żwirowni (z dziećmi oczywiście) przyniosła zaskakujące informacje: otóż żwir o takiej granulacji nie jest tutaj znany! Po prostu w okolicy takiego nie kupię. Owszem, mają w ofercie inny (2 - 16 mm), ale jest nie do kupienia, bo "schodzi jak świeże bułeczki". W dodatku jest drogi. Załatwienia transportu też mi pani nie wróżyła na jutro. W innych żwirowniach nie mam czego szukać, bo jest tak samo. Załamka!

 


Raport do Andrzeja i powrót. Po drodze zakupy obiadowe - ser do makaronu, bo niczego innego nie zdążę już ugotować.

 


Tymczasem po powrocie zastałam na gg wiadomość, że żwir 2 - 16 można bez najmniejszych problemów kupić od ręki w każdej innej żwirowni! Oj, podpadła mi tamta pani!

 


Jeszcze tylko kolejny maraton telefoniczno - gadulcowy i już wszystko dograne - żwir taki też może być (ja do faceta na budowę, on do szefa, potem do mnie), transport załatwiony i dogadany. Jutro o 8.00 pierwsze spotkanie na budowie (koparka, transport piasku i żwiru oraz pan od wod-kan., który zadzwonił już później). O 10 przyjmuję dzisiejszą ekipę od wentylacji i nową od gwc.

 


Biegusiem odbyło się karmienie szczęśliwej dziatwy ulubionym ich daniem i prędko po Andrzeja na busa a potem na budowę. Wytyczyliśmy miejsce na gwc i pooglądaliśmy sobie istniejące już kanały wentylacyjne. No cóż - piękne to to nie jest. Musimy jakoś to pozakrywać. Może da się na metal nakleić jakąś siatkę i zatynkować to paskudztwo?

 


Na zakończenie dnia zabrałam dzieci do cyrku, a Andrzej bawił się na budowie rozgradzając działkę, żeby koparka mogła wjechać i ścinając kilka brzózek, które poległy robiąc miejsce na gwc. Będzie drewno do kominka.

Agduś

KTO TO BYŁ???

 


Za chwilę przedstawię Wam zagadkę do rozwiązania. Czekam na odpowiedzi w "komentarzach". Może nawet będzie jakaś nagroda...

 


Gwoli wstępu (można pominać, jeżeli ktoś nie lubi wstępów):

 


W sobotę, spełniając obietnicę daną dzieciom, pojechaliśmy do Wesołego Miasteczka w Chorzowie. Za jedyne 90 zł kupiliśmy 3 karnety (Małgosi się nie należał, bo za młoda, ale i tak jeździła na wszystkim "na karnet taty" - jak nam wytłumaczył pan obsługujący jedną z pierwszych przy wejściu karuzel) i za 10 zł "wejściówkę" dla mnie (za samą przyjemność przekroczenia bramy i spaceru po parku!!!). Opłacało się, bo nawet nie jestem w stanie zliczyć wszystkich przejazdów, które zalliczyli.

 


Ad rem:

 


Tuż przed wejściem na karuzelę z łabędziami Andrzejowi zadzwonił telefon. Rozmowa trwała całą rundę na łabędziu i jeszcze trochę (że też on coś słyszał w tym hałasie!). Po jej zakończeniu wyglądał na baaardzo zdziwionego ( ). Okazało się bowiem, że dzwonił do niego przedstawiciel Bioeko, żeby się umówić na spotkanie na budowie. Jego zdumienie nie miało ponoć granic, gdy usłyszał, że z przedstawicielem tejże firmy już rozmawialiśmy i zostaliśmy przez niego definitywnie zniechęceni do idei poś na naszej działce. Po dłuższej serii pytań i zadziwień rozmówcy przeszli do rzeczy. Otóż poś proponowana nam przez Bioeko ma kosztować 6700 zł z montażem i uruchomieniem. Naszym obowiązkiem pozostanie wykopanie dziury (na szambo też by ją trzeba wykopać) i wykonanie studni chłonnej (wykop, kręgi, żwir i/lub piasek, podłączenie). Nie widzą problemu z użytkowaniem tejże w naszych (opisanych przez Andrzeja) warunkach gruntowych.

 


Co nieco się to różniło od wersji przedstawionej przez rzekomego projektanta wysłanego do nas przez Bioeko!!! Przypomnę, że jego zdaniem poś kosztuje 7000, a jej projekt, transport, instalacja i uruchomienie oraz wykonanie studni chłonnej o wymiarach 2 na 2 metry (pierwsza wersja) i 4 na 4 metry (druga wersja), pożrą drugie tyle (lub więcej). Poza tym ten tajemniczy człowiek w ogóle starał się ze wszystkich sił zniechęcić nas do idei poś (skutecznie). Wybrzydzał i znajdował same wady i trudności. Ponieważ nie widziałam przyczyn, dla których miałby to robić, uznałam, że może to on mówi prawdę, a przedstwiciele innych firm od poś po prostu chcą nam za wszelką cenę wcisnąć swoje produkty, nie martwiąc się tym, czy ma to sens w wypadku naszej działki, czy nie.

 


A teraz to ja już nic zupełnie nie wiem!!!

 


Ponieważ jednak pogodziliśmy się z myślą o szambie, do tematu poś podchodzimy już bez emocji. Zobaczymy co wyniknie ze spotkania z przedstawicielem Bioeko. Może działając na spokojnie utargujemy coś? Jeżeli w ogóle się zdecydujemy...

 


Pozostaje wciąż jednak pytanie: KIM BYŁ TEN FACET??? Jaki on miał biznes w tym, żeby zniechęcić nas do poś w ogóle a do poś bezdrenażowego w szczególe? I O CO W TYM WSZYSTKIM BIEGA???

 

 


Tymczasem z innej beczki:

 


Dostaliśmy maila od Thermogolvu, że od bodajże od 28 sierpnia pompy ciepła mają podrożeć. Przyspieszyło to naszą decyzję o dokonaniu zakupu jeszcze teraz, kiedy złotówka jest stosunkowo mocna (cena jest przeliczana z euro). Niedługo powinniśmy dostać umowę, a zapłacimy po odbiorze.

 

 


I jeszcze inna beczka:

 


Po dłuższej wymianie maili z firmą Globaltech wreszcie jesteśmy umówieni na wykonanie instalacji wentylacji mechanicznej z rekuperacją, gwc płytowego i dgp (to ostatnie gratis). Mają zacząć w czwartek. Nasze dyskusje via internet dotyczyły warunków umowy. Pochwalę się, że wynegocjowaliśmy to, czego chcieliśmy.

 

 


Na koniec aktualności:

 


Panowie Elektrycy skończyli tę część robót. Wrócą pozakładać skrzynki, panele i takie tam inne, kiedy przyjdzie na to czas. Jeszcze nie widzieliśmy efektów ich działań, bo skończyli wczoraj wieczorem, a my wóciliśmy z Chorzowa już właściwie dzisiaj, bo po północy.

 


Kiedy przedwczoraj zapytałam ich o formę i czas płatności, pan zamachał rękami, jakby się od muchy opędzał i powiedział, że o pieniądzach to na razie nie rozmawiamy (oczywiście kwota została ustalona wcześniej). Dopiero po robocie, gdy już sobie to wszystko oglądniemy, zaakceptujemy lub nie, oni usuną wskazane usterki, wtedy pogadamy o przelewach i ich terminach.

 


Pewnie niedługo wyskoczymy na budowę, żeby obfotografować wszystkie okablowane miejsca. Potem będzie jak zanlazł w razie wątpliwości, gdzie można wiercić, a gdzie lepiej nie.

Agduś

ZASKAKUJĄCE WŁAŚCIWOŚCI SLIKATU

 


Ależ się ludzie rozpisali! Wystarczyły 3 dni milczenia żeby wylądować na drugiej stronie!

 


Pozwolę sobie przypomnieć, że dwa tygodnie temu spędziliśmy na budowie upojne popołudnie zwiedzając nasz dom z Panami Elektrykami. My oddawaliśmy się wysilonej pracy umysłowej, by przewidzieć wszystkie przyszłe potrzeby i dobrze zaplanować rozmieszczenie gniazdek, włączników, lamp, gniazdek antenowych, telefonicznych itp. Panowie zaznaczali to wszystko pracowicie na ścianach za pomocą mojego czerwonego cienkopisu, który w ten sposób zakończył swój krotki żywot. Ponieważ pożegnaliśmy go, zanim skończyliśmy obchód, w garażu używali już zwykłego długopisu, który zostawiał znacznie mniej widoczne ślady.

 


Po dwóch godzinach, z Małgosią śpiącą spokojnie na rękach Andrzeja, w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku udaliśmy się wreszcie do domu na zasłużony odpoczynek w miłym towarzystwie gości, którzy dotarli pod naszą nieobecność i byli podejmowani przez nasze starsze córki.

 


Zupełnie spokojnie pojechałam zatem dzisiaj rano na budowę, żeby wpuścić tam Panów Elektryków. Już po wyjściu z auta uświadomiłam sobie, że moje klucze od bramy i agregatu są nadal u montujących okna, a klucze Andrzeja pojechały z nim do Krakowa. W dodatku wydawało mi się zza płotu, że pod klamką pojawił się nowy zamek, do którego nie mam klucza. Szybko wykonałam zwrot na pięcie, pokazałam PE, gdzie jest agregat i wydarłam z oszałamiającą prędkością do sklepu z oknami. Niestety jest on na targowisku a dzisiaj piątek, więc wjazd w wąskie i zastawione samochodami uliczki kosztował mnie trochę nerwów, ale na szczęście odbył się bez strat.

 


Szczęście nadal mnie nie opuszczało, gdy weszłam do sklepiku. Wprawdzie szefowa zrobiła wielkie oczy, kiedy usłyszała pytanie o klucze od budowy, ale akurat był też jeden z ekipy montującej nasze okna i on wiedział, że są one w samochodzie. Już struchlałam na myśl o pościgu za ich samochodem, kiedy tenże pracownik stwierdził: "o, właśnie podjechał". W dodatku podjechał z naszymi szybami do wymiany (w miejsce tych ze źle osadzonymi szprosami). Już po chwili miałam klucze w dłoni i marszobiegiem z dzieckiem pod pachą gnałam do samochodu.

 


Otworzyłam bramę. Idąc do domu jeden z PE zaproponował, żebym jeszcze raz się rozejrzała i potwierdziła, że wszystko, co zaplanowaliśmy dwa tygodnie temu, jest aktualne. Mieliśmy jeszcze ustalić ostatecznie wysokości umieszczenia wszystkich tych ustrojstw.

 


Weszliśmy do budynku, rozejrzeliśmy się i ! Zamurowało nas!!! Na ścianach nie było NIC!!! Ani śladu mojego zamordowanego cienkopisu!!! Nawet cienia śladu!!! Za to zapiski długopisem na ścianach garażu ocalały, choć wydawały mie się jeszcze bledsze niż wcześniej.

 


W ten sposób odkryłam zaskakujące własciwości silikatów. Właściwie to możnaby wykorzystać je w reklamie. Widzicie to? Dwoje baaardzo niegrzecznych dzieci pisze po ścianie z silikatu. Oczywiście są to wyrazy zaczynające się na ch, k, itp (resztę wyrazów zasłaniają własnymi ciałami, bowiem reklama ma być emitowana przed godziną 23.00 w telewizji publicznej) W innej wersji (dla telewizji zaangażowanych) nieco starsi młodzieńcy mogą wypisywać hasła wyborcze wrażych partii. Tymczasem rozbawiony właściciel domu spogląda na to spokojnie zza firanki sącząc kawę marki "kawa", bo on wie, że te słowa znikną bez śladu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. (copyright)

 


Ale to wyobraziłam sobie dopiero teraz. O godzinie 9.30 na budowie ujrzałam inną wizję: kolejny obchód domu połączony z wysiloną pracą umysłową i cała odpowiedzialność spoczywająca na mnie! O wchodzeniu po drabinie już nie wspomnę!

 


Tymczasem i tak musiałam zostawić Panów samych i pognałam po starsze córki, żeby odstawić je na zajęcia. Zaopatrzyłam najmłodszą pociechę w Bakusia, batonik i picie, żeby osłodzić jej chwile przymusowo spędzone na budowie. Okazało się, że bawiła się doskonale prowadząc dyskusje z PE.

 


Kiedy przyjechałam po tym wszystkim, okna były już wymienione!

 


Usadowiłam Małgosię na wygodnym kawałku drewna i przystąpiliśmy do odtwarzania wsiąkniętych fresków. Oczywiście po obrysowaniu parteru musiałam kolejny raz pokonać drabinę. Zostawiłam Małgosię, żeby zabawiała rozmową jednego z panów i z drugim poszłam na górę. Tutaj poszło nam szybciej niż na dole. Potem Panowie zamienili się i na górę wszedł ten od "zadań specjalnych" czyli internetu, alarmów, telefonów, anten itp. Zanim zaczęliśmy sprawdzać, czy wszystko jest zaznaczone tak, jak trzeba, usłyszałam głośne zachwyty długością, logicznością i bogactwem wypowiedzi naszej najmłodszej pociechy. Nie powiem - miło mi było!

 


Po ustaleniu już wszystkiego wreszcie udałam się na targ po owocki. Dosyć już miałam jeżdżenia, więc odstawiłam auto pod dom i poszłam na piechotę. Kolejny raz nawiedziłam sklep z oknami i poprosiłam o wymianę dwóch uszkodzonych podczas montażu klamek (podrapały się). Oczywiście usłyszałam, że nie ma problemu. To mi się podoba! Oglądnęłam też progi do naszych drzwi. Oczywiście na razie ich nie położymy, żeby się nie zniszczyły.

 


Jeszcze mały spacerek w poszukiwaniu sklepu z kominkami (okazało się, że już go nie ma), wizyta u "dostawcy" internetu w sprawie kabla i już można było odebrać dziewczyny z zajęć.

 


Na koniec spacerek na budowę, żeby zreferować PE sprawę kabla do internetu, a po drodze rozmowa w stolarni na temat heblowania desek na podłogę strychu. W drodze powrotnej trochę popsioczyliśmy z sąsiadami na ENION. Sąsiedzi byli zaskoczeni informacją, jakoby jakieś protesty mieszkańców okolicy uniemożliwiły tej miłej instytucji wykonanie instalacji w zaplanowanym wcześniej terminie. Okazało się, że ani oni, ani najbliżsi ich sąsiedzi z nikim z ENIONu nie rozmawiali, a tym bardziej przeciwko niczemu nie protestowali.

 


I wreszcie powrót do domu na zasłużone śniadanko (godz. 15. 00).

 

 


A na deser nasz ostatni rachunek za gaz: suma 102 zł. W tym 30 zł za zużyty gaz. reszta to abonament, opłaty przesyłowe i inne haracze. I po co mieć gaz w domu?

Agduś

ŻEBY WRÓCIĆ NA PIERWSZĄ STRONĘ...

 

 


Nareszcie kilka zdjęć domku z oknami:

 

 

 


http://img368.imageshack.us/img368/8805/aaokna2xo0.jpg


Jak widać, to zdjęcie było juz zrobione po zamontowaniu wszystkich okien - nawet tych na strychu, który jeszcze nie ma podłogi, co zapewne sprawiło panom nieco problemów. No ale najważniejsze, że sobie poradzili.

 

 


http://img509.imageshack.us/img509/1207/aaokna3sg8.jpg


A to największe okno - z salonu na południe.

 

 


http://img509.imageshack.us/img509/9930/aaokna4xc5.jpg


Jakoś nie wyobrażałam sobie tych wąskich okien pokoju "komputerowego". Gdybym je widziała oczyma wyobraźni przed złożeniem zamówienia, nie miałyby pionowych szprosów. Są tak wąskie, że poziome wystarczyłyby w zupełności.

 

 


http://img368.imageshack.us/img368/8012/aaokna5so4.jpg


A tutaj widać te niezgodnie z zamówieniem osadzone szprosy w wąskich okienkach (dokładniej w jednym z nich). Miały być na takiej samej wysokości, jak w pozostałych oknach. Podobno w najbliższych dniach powinny zostać wymienione (tak zapewniają sprzedawcy).

 

 


http://img453.imageshack.us/img453/9571/aaokna6an0.jpg


A tutaj pomyliła mi się kolejność - to zdjęcie było robione w pierwszym dniu działalności ekipy montującej okna (co zresztą widać).

 

 


http://img368.imageshack.us/img368/2779/aaoknoff8.jpg


http://img442.imageshack.us/img442/8494/aaokna1ga4.jpg


Tak wygląda obecnie nasza droga dojazdowa do domu. Oczywiście jest to droga gminna. Szanując swój czas postanowiliśmy już nie rozmawiać z Panem Od Dróg, bo znów, w zależności od nastroju, poinformuje nas, że mamy się cieszyć, że w ogóle cokolwiek zrobił albo zacznie obiecywać, że kiedyś drogę dokończy i skarżyć się, jaki to on zapracowany jest. W wolnej chwili uderzę wyżej.

 

 


Zgodnie z umową dzisiaj miał zacząć pracę elektryk. Nie w poniedziałek, bo w weekend żenił syna, więc przewidując możliwą poniedziałkową niedyspozycję, umówił się zawczasu na wtorek. Niestety dzisiaj zadzwonił z pytaniem, czy dużą różnicę nam sprawi, jeżeli zacznie w piątek. Nie sprawi nam. A swoją drogą, to niezłe wesele musiało być, skoro aż do piątku będzie wracał do formy!!!



×
×
  • Dodaj nową pozycję...