Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    249
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    358

Entries in this blog

Agduś

POŻEGNANIE Z POŚ

 


Po wczorajszym spotkaniu z kolejnym przedstawicielem firmy instalującej poś drugi raz pochowaliśmy pomysł zakupu takowej. Tym razem wbilismy jej kołek osikowy, żeby juz nie wstała.

 


Na początku planowaliśmy właśnie poś - nawet w pozwoleniu na budowę ją mamy. Potem, gdy okazało się, że drenaż wymagałby baaardzo głębokich wykopów i/lub wymiany gruntu, porzuciliśmy tę myśl. Forum natchnęło mnie myślą o poś bezdrenażowych, które mogłyby funkcjonować i u nas. Takoż pomysł wstał z grobu i zaczął nas dręczyć jak zombi. Zgłębianie tematu zajęło nam duuużo czasu. Spotkaliśmy się z przedstawicielami dwóch firm.

 


Pierwszy oświadczył:

 


- nie ma problemu z umieszczeniem oczyszczalni przed domem (nie chciałam z tyłu, bo jednak raz w roku szambowóz musiałby wjechać na działkę)

 


- może być nawet pod podjazdem

 


- nie ma problemu ze zrobieniem studni chłonnej

 


- drenaż jest be, bo po około 5 latach zatyka się i jego regeneracja wymaga rozkopania działki (oni się tego w ogóle nie podejmują, bo roboty dużo, ogród zrujnowany a efekty wątpliwe).

 


Drugi rzekł:

 


- umieszczenie poś przed domem jest problematyczne

 


- musimy zacząć od wykonania badań geologicznych, potem się okaże, co dalej

 


- studnia chłonna jest be, bo jedna nie wystarczy, trzeba kilka, a może się okazać, że jest to w ogóle niemożliwe

 


- lepszy byłby drenaż (jeżeli drenaż, to na grzyb nam droga biologiczno - mechaniczna oczyszczalnia, skoro do drenażu wystarczy taka za 3 tys.?)

 


- a w ogóle to oczyszczalnia może i kosztuje 7 tys, ale ze wszystkim zapłacimy min. 14 tys!

 


Ponieważ do oczyszczalni z drenażem jednak nie jesteśmy przekonani, to rozwiązanie odpadło.

 


Po powrocie do domu jeszcze raz policzyliśmy wszystko. Akurat przyszedł rachunek za wodę, więc mieliśmy świeże dane na temat jej zużycia. I wyszło nam, że, jeżeli zapłacimy za poś 14 tys (licząc wszystko - materiały, robociznę, projekt i samą oczyszczalnię), to na zero wyjdziemy po 11 latach! Potem zacznie być taniej niż za wywóz szamba. Jeżeli po dwóch latach (jak obiecują) zrobią nam kanalizę, to poś wyjdzie na zero po 38 latach! (Oczywiście zakładając, że ceny za ścieki się nie zmienią, nie będziemy produkować ich więcej itp.)

 


Teraz szukamy szamba o pojemności min. 8m3.

Agduś

LIST Z ENIONU

 


 


I to by właściwie mogło być na tyle.

 


Przed chwilą przeczytałam odpowiedź Enionu na nasze pismo do nich. Oczywiście oni niczego nigdy nie obiecywali. Obowiązuje idiotyczny termin podłączenia zapisany w umowie. Wszystkie wcześniejsze pisma są nieważne. Wystąpiły trudności niezależne od nich.

 


Obiecali nam, że prąd będzie na działce w TYM ROKU. Mieliśmy nadzieję, że uda się to jakoś przyspieszyć i podłączyć dom jeszcze jesienią (choćby późną). Tymczasem z powodu ww. trudności do końca roku mają wykonać projekt i dostać pozwolenie na budowę!!! Potem poczekają na sprzyjające warunki atmosferyczne, ogłoszą pewnie kilka przetargów, zastanowią się, jeszcze raz uzgodnią, potem jeszcze ktoś się obudzi i zaprotestuje i .... przyszłoroczne Boże Narodzenie może spędzimy w nowym domu.

 


A MIAŁO BYĆ TEGOROCZNE!!!

 


O nie! My tak łatwo nie odpuścimy. Ja nie mam zamiaru tu spędzać jeszcze jednej zimy z myszami, grzybami i piecykiem, który żre gaz jak głupi!!! Nie mam zamiaru płacić przez kolejny rok za wynajem, jednocześnie spłacając raty kredytu!!!

 


Do boju!!!

Agduś

SĄ OKNA!!!

 


Ale zanim napiszę o tym radosnym fakcie, baaardzo proszę wyżej wpisaną "oczyszczalnię" o usunięcie tego wpisu z MOJEGO dziennika budowy. Nie jest to niestety uważny czytelnik tegoż dziennika, bo nie doczytał, że oczyszczalni z drenażem nie chcę i nie mogę mieć.

 


No a teraz wracam do tematu. Od rana pełna gotowość bojowa. Po odprowadzeniu najstarszej latorośli na miejsce zbiórki uczestników wycieczki rowerowej (czy wiecie, że w Niepołomkach są DARMOWE zajęcia dla dzieci podczas wakacji? ), wróciłam do domu kurcgalopkiem. Wsiadłam w auto i pojechałam po owocki na targ. Baardzo nie chciałam, żeby telefon "zapraszamy na budowę" zastał mnie z wózkiem pełnym dóbr wszelakich na targu, bo pchanie tak obciążonego pojazdu po piaszczystej drodze do najzabawniejszych zajęć nie należy. Dlatego też wybrałam się tam autkiem.

 


Przy okazji wpadłam do naszego sklepiku z oknami, coby zapytać, gdzie sa nasze okna i czemu nie na budowie. Właśnie wtedy przyjechał właściciel z naszymi oknami! Dałam mu klucz do budowy i spokojnie dokończyłam zakupy.

 


Oczywiście potem pojechałam na budowę, żeby "zainstalować" na niej naszych kolejnych wykonawców. Pokazałam, skąd się bierze prąd, skąd paliwo do niego. Panów nieco rozbawił pomysł wnoszenia po drabinie na górę okien i pojechali po rusztowanie.

 


Zobaczylismy się ponownie późnym popołudniem. Kilka okiem błyszczało dumnie szybami, w kilku otworach były już ościeżnice.

 


Po raz kolejny okazałam sie główną brakarką tej budowy, bo od razu zauważyłam, że w czterech wąskich oknach są źle osadzone szprosy. Na szczęście obecny tam właściciel firmy od razu przyznał "mea culpa" (no może niedokładnie tymi słowy) i stwierdził, że to żaden problem - szyby zostaną wymienione.

 


jutro pójdziemy podziwiać już wszystkie okna i porobimy zdjęcia. Dzisiaj zrobiłam tylko jedno, a potem baterie w aparacie padły .

Agduś

KONIEC UPAŁÓW!

Słucham właśnie prognozy pogody. Wynika z niej, że nasze okna nie będą wprawiane pod wpływem upałów. Mam nadzieję, że, zgodnie z obietnicą, jutro okna i jedne z dwojga zamówionych drzwi pojawią się na budowie. Do tego mam obiecaną ciekawą historię drugich drzwi, które na razie nie dotarły od producenta. Wysłucham, owszem, nawet z zainteresowaniem, ale mam nadzieję, że ta historia nie będzie zamiast drzwi i, że tak w ogóle kiedyś je ujrzymy we właściwym miejscu. Ba, mam nadzieję, że to będzie w najbliższej przyszłości. No cóż, nadzieja matką ... wynalazków.

Wreszcie odezwał się dzisiaj właściciel firmy, która ma nam robić wszystko, co związane z wentylacją mechaniczną i rekuperacją. A już zaczynałam się zastanawiać, czy nad nami nie wisi jakieś fatum, które w końcu pozbawi nas jakiejkolwiek wentylacji.

Jutro kolejne pieniądze wypłyną z naszego konta, jako zapłata za działówki.

Wujek wciąż dziwi się, że chcemy tak grubo ogacić naszą chałupkę. Fakt, że wszyscy mówią o 15 cm styropianu, a my upieramy się przy 20. Z wyliczeń wyszło Andrzejowi, że nie będzie dużo drożej, a za to dużo cieplej. To może jednak ma to sens? Jak sądzicie?

Agduś

FOTOREPORTAŻ

 

http://img196.imageshack.us/img196/8269/aa4rysunkily7.jpg" rel="external nofollow">http://img196.imageshack.us/img196/8269/aa4rysunkily7.jpg

Pokoje wyczarowane kredą na podłodze. Taki widok przedstawił się naszym gościom podczas spotkania na szczycie.

 

http://img437.imageshack.us/img437/7462/aa5wizytavh2.jpg" rel="external nofollow">http://img437.imageshack.us/img437/7462/aa5wizytavh2.jpg

Drabinę pokonali wszyscy, choć w różnym stylu (spotkanie na szczycie).

 

 

http://img483.imageshack.us/img483/6194/aa7dziawkimo8.jpg" rel="external nofollow">http://img483.imageshack.us/img483/6194/aa7dziawkimo8.jpg

http://img409.imageshack.us/img409/4742/aa8dziawkicq2.jpg" rel="external nofollow">http://img409.imageshack.us/img409/4742/aa8dziawkicq2.jpg

25. 07. Rosną działówki (pod wpływem upałów).

 

http://img409.imageshack.us/img409/3029/aa9dziawkiac8.jpg" rel="external nofollow">http://img409.imageshack.us/img409/3029/aa9dziawkiac8.jpg

http://img181.imageshack.us/img181/3059/aa10dziawkidb2.jpg" rel="external nofollow">http://img181.imageshack.us/img181/3059/aa10dziawkidb2.jpg

http://img409.imageshack.us/img409/5017/aa11dziawkivv7.jpg" rel="external nofollow">http://img409.imageshack.us/img409/5017/aa11dziawkivv7.jpg

26. 07. Widok ze strychu (jasne, że to nie ja robiłam te zdjęcia!).

Agduś

MÓZG SIĘ LASUJE!

 


Ratunkuuu!!!

 


Piątkowe popołudnie spędziliśmy na budowie. Było to na tyle wyczerpujące, że nasza najmłodsza latorośl zasnęła na moich rękach!

 


Czas minął nam na rozmowach. No, nie były to miłe pogawędki ze znajomymi, jak zresztą łatwo się domyślić.

 


Pierwszy był pan z firmy sprzedającej i montującej poć z POliplastu. I po tej rozmowie jesteśmy w punkcie wyjścia! Okazało się bowiem, że tenże pan był zaskoczony informacją, jakoby oferowana przez niego oczyszczalnia wytrzymywała 4 - 6 tygodni bez dopływu ścieków. A to był dla nas jej główny atut! Tymczasem miłe bakterie juz po dwóch tygodniach kończą swój pracowity żywot padając z głodu jak muchy. Oczywiście nie łudziliśmy się, że Poliplast ma na swoje usługi jakieś szczególnie odporne, zmutowane bakterie, ale sądziliśmy, że, dzięki opisanemuna stronie www. i w ulotkach przepompowywaniu osadu, są one dłużej jakimiś resztkami odżywiane i najsilniejsze osobniki konsumując ciała słabszych pobratymców te obiecane 4 - 6 tygodni przetrzymują, żeby potem zasilone świeżymi ściekami zacząć się radośnie mnożyć. Niestety, pan rozwiał nasze złudzenia i roztoczył przed nami wizję proszenia w oczyszczalni komunalnej o słoiczek osadu czynnego! A fe!

 


Za to pochwalił się, że taż firma wykonuje także wiele innych pożytecznych rzeczy: od instalacji wod-kan, poprzez kominki z dgp po podłogówkę. Ba, nawet można pogadać o linoleum!

 


Niestety, znowu trzeba będzie studiować materiały dotyczące poś!

 


Drugie spotkanie było bogate w konkrety Podejmowaliśmy mnóstwo brzemiennych w skutki decyzji. Na szczęście trochę o tym wcześniej myśleliśmy i w dodatku pomagali nam panowie elektrycy. Jak sięłatwo domyślić, planowaliśmy, gdzie chcemy mieć lampy, włączniki, gniazdka, telewizory, komputery, telefony. No, z tymi telefonami to tak trochę na wyrost, bo, póki w Niepołomicach nie pojawi się konkurencja TP, póty telefonu stacjonarnego mieć nie planujemy. Doszliśmy jednak do wniosku, że lepiej mieć te kabelki w ścianach, niż potem się głowić, jak je do nich przyczepić.

 


Z pełną świadomością wagi tych decyzji wędrowaliśmy po całym domu. Oczywiście znowu musiałam wejść po drabinie! Na szczęście panowie elktrycy trochę nam podpowiadali, więc mam nadzieję, że nie obudzimy się za jakiś czas z ręką w nocniku, gdy okaże się, że, by zgasić światło na schodach, trzeba po nich zejść na dół, a potem wrócić po ciemku.

 


Zastosowaliśmy pomysł podglądnięty kiedyś w domu, który oglądaliśmy szukając jakiegoś gotowego lokum. Dom nam się nie spodobał (jeszcze mniej właściciel, który nagle podniósł cenę zaskakując panią z biura nieruchomości), ale patent jak najbardziej. Mianowicie wszelkie włączniki światła będą na wysokości opuszczonej ręki. Dzięki temu nie trzeba będzie biegać za dziećmi i świecąc i gasząc im światła, zanim podrosną. Poza tym wygodne jest gaszenie światła bez podnoszenia ręki.

 


Oczywiście już zastanawiam się, czy wszystko dobrze sobie zaplanowaliśmy. Chyba trzeba będzie tam iść, oglądnąć to, co zostało narysowane i dokładnie przemyśleć.

 


W weekend nasłuchalismy się komplementów na temat naszego domu. To było jak balsam na moją duszę, bo włąśnie byłam na etapie wyszukiania wszelkich możliwych błędów.

 


A niedzielę spędziliśmy, na przekór ministrowi edukacji, w marketach budowlanych. Tym razem wszystko dokładnie zanotowałam i już wiemy, gdzie są najtańsze wanny, umywalki, muszelki, płyty OSB itp. Nic, tylko kupować!

 


A przy okazji znalazłam w gazecie taaaaki pomysł na podłogę w łazience dzieci! Trzeba pomyśleć o nim na spokojnie, czy uda nam się to zrobić. To zadanie Andrzeja.

 


O kurczę! Późno już! To może zdjęcia z budowania ścianek działowych wkleję dzisiaj przed południem?

Agduś

WPŁYW UPAŁÓW NA BUDOWANIE...

 


oczywiście jest negatywny. Upały są teraz głównym tematem wszelkich wiadomości i rozmów. Od pytania o temperaturę zaczynają się rozmowy międzymiastowe. Kończą się komentowaniem prognoz, które są monotonnie pesymistyczne: będzie gorąco.

 


Wpływ upałów na naszą budowę przejawił się w wolniej niż to było założone rosnących ściankach działowych. I juz tam na zawsze zostanie zamurowany i pokryty tynkiem. Będziemy mogli pokazywać wszystkim te ścianki z wmurowanym wpływem upałów...

 


Ścianki zwwu miały być gotowe w środę, tymczasem urosną do przewidzianej wysokości dopiero jutro. Specjalnie nas to nie załamało, bo wpływ upału ujawnił się również w czyichś oknach, wymienianych właśnie przez ekipę, która ma i nam wstawiać okna. Ekipa pokonana przez ww upały, jak łatwo się domyślić, wstawia tym ludziom oprócz okien także wpływ upałów, co, rzecz jasna, zabiera więcej czasu niż samo wstawianie okien. Ciekawe, jak będzie wyglądał świat oglądany przez wpływ upałów. W każdym bądź razie, owa ekipa najchętniej pojawiłaby się u nas w poniedziałek. Pod wpływem upałów wyraziłam zgodę. Zresztą, co miałam zrobić, gdy miła pani sprzedająca nam okna była, jak zwykle, bardzo rozmowna, a przed jej biurem w Felusi siedziały moje trzy córki, bratanica i psuczka, niecierpliwie czekając, aż pojedziemy wreszcie nad wodę? Byłam gotowa zgodzić się na wszystko, byle tylko wreszcie ruszyć w kierunku zielonego od glonów kąpieliska z wodą ciepłą jak zupa szczawiowa.

 


Dowiedziałam się przy okazji, że nasze (i nie tylko nasze) drzwi mają w poniedziałek dotrzeć do Krakowa. Jeżeli upały na drzwi nie wpłyną, to będą w Niepołomicach we wtorek. Poczekamy, zobaczymy.

 


Tymczasem pod wpływem upałów wybraliśmy chyba poś. Poliplast wygrał z Bioeko o 4 tygodnie, chociaż jest, niestety, droższy. Najbardziej przemówiła do nas wizja roztoczona przez przedstawiciela Bioeko - Wracamy z dłuższych wakacji (ciekawe jakim cudem na nie pojedziemy, spłacając kredyt ). Pod wpływem upałów jedziemy, jak to najczęściej robimy, nocą. Przed powrotem do domu musimy jeszcze wpaść do pobliskiej komunalnej oczyszczalni ścieków, żeby poprosić o podarowanie nam porcji bakterii, coby zastąpić nasze, które w czasie posuchy zginęły śmiercią głodową. Już wolałam się nie wgłębiać w to, w jakiej postaci te bakterie by były, bo coś mi podpowiadało, że to po prostu kawałek komunalnych ścieków zamieszkiwanych i konsumowanych przez owe pożyteczne bakterie. Brrr, jakoś nas nie zachwyciła ta wizja.

 


Gwoli usprawiedliwienia dodam, że napisałm tę część pod wpływem upałów. Przepraszam.

Agduś

OMC* UŚMIECH KIERBUDA

No to się zaczęło kończenie tego etapu budowy. Dzisiaj rano, zgodnie z umową, pojawiłam się na budowie uzbrojona w wiedzę i plany. Dotarłam tam jednocześnie z Kierbudem.

Na dzień dobry wyjął plany, które dostał od Andrzeja i chciał się upewnić, czy wszystko ma być tak, jak na tych rysunkach. Niestety nie miałam dla niego dobrych wiadomości - są drobne zmiany. Westchnął ciężko i stwierdził, że musi to sobie narysować. Wspomniałam, że ścianki są już "po nowemu" narysowane na podłodze, ale chyba mnie w tym momencie nie słuchał. Staliśmy na parterze, tuż obok kilku białych linii.

Kierbud właśnie miał zamiar zacząć nanosić zmiany na swój rysunek. Wspomniał jeszcze, że teraz będą musieli to sobie narysować na podłodze, kiedy wreszcie jego wzrok padł kilka centymetrów od stopy. I w tym momencie Kierbud PRAWIE SIĘ UŚMIECHNĄŁ! Brygadziście też się wyraźnie humor pooprawił. Wprawdzie zażyczyłam sobie sprawdzenia na wszelki wypadek prawidłowości wyrysowania wszystkich otworów drzwiowych, coby potem nie było jakichś kłopotów. To zostało natychmiast wykonane.

Niestety kolejny raz musiałam wejść w bliższy kontakt z drabiną. Tu wyraźnie widać jedyną (moim zdaniem) przewagę schodów wylewanych nad drewnianymi - wylewane już by były, a na drewniane jeszcze poczekamy.

Małgo bez protestów została na dole z Kierbudem, kiedy ja obchodziłam nasze hektary pod dachem z brygadzistą.

Na górze trzeba było jeszcze rozwiązać sprawę obejścia drewnianego słupa w naszej sypialni (po której stronie muru go zostawić) i "przestawić" ściankę przy drzwiach łazienki dziecinnej tak, żeby weszła tam ich wymarzona wanna narożna zamiast prostokątnej.

Oczywiście nie mogło być tak, żebym wszystko, co powinnam wiedzieć, wiedziała. Zaciełam się na pytaniu o wysokość ścianek, bo nie pamiętałam, jakie grube będą kolejne warstwy podłogi. Na szczęście wystarczyło podać wysokość minimalną, jeżeli będzie trochę za wysoko, to nie zaszkodzi - i tak na czymś sufit musimy powiesić.

Po południu odwiedziliśmy prawie wszystkie markety budowlane w Krakowie w poszukiwaniu niebieskich luksfer o wymiarach 24 na 24 cm. Niektóre próbowaliśmy obdzwonić, ale okazało się, że szybciej jest do nich dojechać, niż się dodzwonić. Takich luksfer nie było nigdzie, więc kupiliśmy mniejsze.

 

Wieczorem oglądnęłam, jak chyba większość ludzi, prognozę pogody. Większych złudzeń nie miałam. Jeszcze wczoraj prognoza w internecie obiecywała deszcz przed południem, ale już dzisiaj się z tego wycofali. Na szczęście i tak się nie łudziłam, więc nie przeżyłam zawodu. Zastanawiam się tylko, czy wobec tego, co się teraz dzieje, mądrze robimy inwestując w pompę ciepła. Przecież za parę lat nikt nie będzie niczym grzał zimą, bo nie będzie zimy. Może lepiej w porządną klimatyzację włożyc tę kasę? Zaizolowanie ścian ma sens, bo się wolniej będą nagrzewały w porze suchej. W porze deszczowej wystarczy przez kilka pierwszych lat palić wieczorami w kominku, potem już nawet i to nie będzie konieczne. No chyba, że zechcemy posiedzieć przy ogniu patrząc przez okna na deszcz i opowiadać młodszym dzieciom, jak wyglądał śnieg i jak fajnie było pojeździć sobie na nartach... Pokażemy zdjęcia z ostatniej zimy.... Pośmiejemy się, wspominając, jak nam to egzotyczne zjawisko białego puchu krzyżowało plany budowlane... Ulepimy z plasteliny bałwanka... A otwierając okno sprawdzimy, czy siatki są szczelne, bo z malarią nie ma żartów, a i znalezienie skorpiona w kapciu do przyjemności nie należy.

-----------------------------------------

* OMC - "o mało co"

Agduś

W BLOKACH STARTOWYCH

 


W całym domu są starannie wyrysowane kredą na podłodze (a raczej na jej pierwocinach) ścianki działowe. Pewnie powinni się tym zająć panowie murarze, ale woleliśmy to zobaczyć, zanim klamka zapadnie. Jutro mam być na budowie o ósmej, żeby odpowiedzieć na ich wszystkie pytania. Zaraz chwycę ostateczną ( ) wersję projektu, żeby zastanowić się, o co jeszcze mogą mnie jutro zapytać. Szerokości otworów drzwiowych..., wysokości..., wszystko muszę sobie zapisać.

 


Te dzieła malarstwa napodłogowego są autorstwa Andrzeja, który spędził na tym upojnym zajęciu upalne sobotnie popołudnie. Podobno samo malowanie to był mały pikuś w porównaniu ze sprzątaniem ton pyłu, żeby się do podłoża dostać.

 


Dzisiaj odbyło się zaplanowane naprędce forumowe spotkanie na szczycie. Naszą budowę odwiedziły Sylwka i jk69 z przedstawicielami rodzin. Trochę dziwnie się czuliśmy w roli odpowiadających na pytania (nie śmiem użyć słowa "ekspertów"), bo sami jeszcze mamy tych pytań multum.

 


Wszyscy wspięliśmy się na górę po zbitej przez Andrzeja drabinie. Okazało się, że nie tylko ja ostrożnie sobie poczynam poruszając się po tym sprzęcie. Najodważniejsi byli oczywiście przedstawiciele najmłodszego pokolenia, którzy pokonali drabinę bez strachu, chociaż w różnych stylach.

 


A teraz sprawdzę, czy wszystkie wymiary są prawidłowo naniesione na planie. Mamy też jeden nieco szalony pomysł, dla realizacji którego trzeba było nieco skomplikować ścianki. Wprawdzie nie jest pomysłem autorskim, tylko podejrzanym, ale udoskonalonym. Na razie nie pochwalę się, żeby nie zapeszyć...

Agduś

KOMPUTEROFOBIA

Chyba dostanę jakiejś komputerowej fobii. Przedwczoraj spędziłam czas dłuższy w internecie zgłębiając tajniki różnych poś. A wczoraj nawet nie chciało mi się spojrzeć na komputer! Każda poś jest najlepsza i jedyna w swoim rodzaju. Znowu trudny wybór przed nami. Na szczęście czasu już mniej, więc trzeba będzie chyba rzucić monetą albo kostką, bo moneta ma tylko 2 strony!

O rany, te upały już mi chyba całkiem wypaliły mózgowie, bo jakoś starciłam zapał do zgłębiania wiedzy o oczyszczalniach.

A drzwi z Gerdy jak nie było, tak nie ma. Podobno jakaś tam pani wyjechała na urlop. Po kilku telefonach z przynagleniami po prostu przestała w ogóle odbierać i to bez względu na numer, z jakiego się do niej dzwoni. Ja ją rozumiem - ma urlop. Ale czy to jest jakaś mała firemka garażowa, żeby wyjazd jednej pani całkiem rozwalał pracę??? Podobno nie my jedni czekamy na drzwi, którymi ona się zajmowała. O co w tym biega? To ona osobiście miała je zrobić? A może dowieźć je powinna na plac budowy?

Za to w firmie od bram zgubili pomiary naszego otworu na bramę garażową i muszą jeszcze raz przyjechać. A już mieliśmy wczoraj umowę podpisać!

Chyba upały wszystkim się rzuciły na mózgi! I to mnie nie dziwi! A zapowiadali deszczowe lato!

Agduś

GORĄCYCH DNI CIĄG DALSZY

 


W kalendarzu przy czwartku 6 lipca miałam juz od dawna wpisaną jedną sprawę niezwiązaną z budową do załatwienia w Niepołomicach o godzinie 14.40. Trochę później okazało się, że muszę być wcześniej w Nowej Hucie, co niestety oznaczało konieczność pojechania tam samochodem, żeby zdążyć na 14.40 z powrotem. Westchnęłam ciężko, ale ten wyczyn nie przekraczał moich możliwości, choć też i nie napawał mnie radością. W gorącym (dosłownie i w przenośni) tygodniu okazało się, że przed wyjazdem do Huty czeka mnie jeszcze wycieczka do Wieliczki po rynny.

 


Jak już pisałam, niestety w hurtowni, która zaoferowała nam rynny w najlepszej cenie, nie mieli ich w tym tygodniu. Okazało się, że w centrali w Warszawie siadł system komputerowy i w ogóle mieli problemy z zaopatrywaniem hurtowni. Drugą pod względem atrakcyjności ofertę przedstawiła firma właśnie z Wieliczki. Z tego wszystkiego już się całkiem pogubiłam i nie wiem nawet, której firmy rynny kupiliśmy w końcu. Chyba to Plannja miała problemy z komputerami, więc my mamy Lindab.

 


Poukładałam sobie wszystko: wyjazd z domu tak, żeby zdążyć na 8.00 po rynny, potem na 11.00 do Huty i powinnam spokojnie wrócić do Niepołomic przed 14.00.

 


W środę usłyszałam radosną wiadomość, że najpierw muszę jeszcze być o 8.00 w hurtowni w Niepołomicach, która dysponuje ostatnimi 15 arkuszami blachy (jakaś posucha zapanowała - nigdzie blach nie można było kupić!).

 


Od rana pełna mobilizacja. O 8.00. stawiłam się po blachy. Zapłaciłam, poczekałam, aż panowie załadują mi trzy pokaźne rulony do samochodu i zawiozłam na budowę. Dekarz oczekiwał mnie jak kania dżdżu. Natychmiast zabrał się do wycinania czegoś z tych arkuszy. Tymczasem ja wpadłam do domu po starsze dzieci, które były (o dziwo) gotowe już do wyjazdu. Na szczęście dzień wcześniej otwarto wreszcie wyremontowany mostek na trasie do Wieliczki, więc szybko dojechałam. Baaardzo ucieszył mnie fakt, że do hurtowni skręcało się na światłach, bo nie bałam się potem wyjeżdżać z powrotem w lewo. W tej hurtowni niezbyt mi się spodobało. Wprawdzie pan, który na podstawie rysunku dachu i konsultacji telefonicznych z dekarzem przygotował mi ofertę, był bardzo miły, ale potem poradził mi, żebym poszła do szefowej zapytać o rabaty i transport. I tu przestało być miło. Okazało się, że ofertę dla nas to ona dzień wcześniej przygotowała i na jej podstawie podała Andrzejowi telefonicznie cenę. Jednak małe co nieco trzeba było dołożyć. Tymczasem szefowa, ku widocznemu zdumieniu pracownika, oświadczyła, że dla tak małych zamówień rabatów nie daje. Właściwie to byłam gotowa płacić tak, jak się dzień wcześniej umówiła z Andrzejem, bo nie wiedziałam, czy ta cena zawiera rabat, czy też nie. Jednak zdumienie miłego pracownika spowodowało, że poczułam się zrobiona w balona. Innego wyjścia nie miałam, bo dekarz czekał na haki i śruby (rynien nie musiał mieć tego dnia). W dodatku transport niby mógłby być, ale przecież mogę to sobie sama zabrać. Zniesmaczona zapłaciłam i podjechałam pod magazyn. (Swoją droga byłam tego dnia łakomym kąskiem dla ewentualnych kieszonkowców. Nigdy wcześniej nie nosiłam przy sobie takich pieniędzy, jak teraz. A sądziłam, że w dzisiejszych czasach takie kwoty wysyła się przelewem! Tymczasem wiele firm życzy sobie jednak żywej gotówki.)

 


Najpierw pracownicy załadowali mi te wszystkie dzindziboły, szczodrym gestem dorzucając do wyliczonej ilości śrubek jeszcze garść. Potem załadowali na dach rynny, bardzo starannie je przywiązując do bagażnika dachowego (wzbogaciliśmy się o bardzo porządne taśmy). Nie wiem czemu wszystkich (od dekarza poczynając) bardzo bawiła perspektywa przewożenia rynien na dachu. Fakt, że od przodu Felusia wyglądała jak czołg, a od tyłu jak katiusza... Przy okazji wysłuchałam opowieści o facecie, który, jadąc na urlop z pokaźnych rozmiarów psem, zabierał ze sobą ogromną budę i ... kojec dla swojego pupilka. Wszystko to załadował na dach Opla, upewniając się wcześniej u producenta, że dach wytrzyma. W sumie Felusia z rynnami na dachu przy tym zestawie to mały pikuś. Zresztą kiedyś wygladała ciekawiej, gdy Andrzej przewoził na niej płytę meblową w całości - przypominała lotniskowiec.

 


Dotoczyłam się z tym na budowę, dekarz łapczywie rzucił się na haki i śruby, ale reszty nie chciał, więc musiałam zawieźć to do domu i schować w garażu. Jeszcze przed domem zrobiłam to zdjęcie:

 


http://img156.imageshack.us/img156/493/b560706czogob4.jpg

 


Reszta dnia minęła zgodnie z planem, a wieczorem dom wyglądał tak:

 


http://img152.imageshack.us/img152/9070/b4pierwszedachwki60706wv9.jpg

 


Przez następny tydzień wysłuchiwałam telefonicznych relacji o postępach budowy i o spotkaniu z przedstawicielem firmy, która wykona wentylację z rekuperacją. Rozmawiałam z nim wcześniej telefonicznie i umówił się na spotkanie w czwartek. Oferta, którą nam przedstawił wydaję się całkiem korzystna - przy zamówieniu wentylacji, rekuperatora i GWC dostaniemy w prezencie rozprowadzenie ciepłego powietrza z kominka. W dodatku w cenie normalnego rurowego GWC będziemy mieli jakiś nowszy - płytowy. Chyba pójdziemy na to.

 


A po powrocie zobaczyłam to:

 


http://img157.imageshack.us/img157/5175/b1170706poddachemmi5.jpg


http://img157.imageshack.us/img157/8195/b3170706poddachemhp6.jpg

 


Dekarz jeszcze z własnej inicjatywy zrobił jakieś takie coś nad rynną w miejscu, w którym będzie do niej wpływało więcej wody. Rynny z jaskółek wypuszczają wodę bezpośrednio na połać i właśnie pod nimi są te "ochraniacze".

 


W tym tygodniu budowa stoi, bo murarze będą dopiero w najbliższy poniedziałek. Trzy dni zajmą im ścianki działowe, a na koniec tygodnia umówiłam już montaż okien i drzwi (jeżeli Gerda je zdąży dostarczyć, bo na razie jeszcze nie dotarły ). To nie znaczy, że możemy nic nie robić - trwa intensywne planowanie dalszych kroków i umawianie fachowców. i wciąż wybieranie, decydowanie... Ech, kiedy się to skończy?

Agduś

WSPOMNIENIA GORĄCEGO TYGODNIA

 


Wróciłam i, zgodnie z obietnicą, nadrabiam zaległości.

 


Największym problemem okazała się konieczność dostarczenia na budowę folii we wtorek rano. Oczywiście Andrzej zaproponowł, że to ja pojadę do Krakowa i przywiozę folię. Po szybkim przeanalizowaniu trasy, którą musiałabym pokonać, zdecydowanie odmówiłam. Tam trzeba zawrócić na ruchliwej, szerokiej drodze, środkiem której w dodatku jeżdżą tramwaje. Ja rozumiem, że większości czytających te słowa taki manewr nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, ale wyobraźcie sobie, że ktoś kazał Wam wystartować pasażerskim odrzutowcem - dla mnie to porównywalny stopień trudności. Wprawdze raz tam jechałam, ale miałam wtedy małża za pilota i drugą parę oczu.

 


Wobec mojej kategorycznej odmowy pozostało tylko jedno rozwiązanie: Andrzej musi się urwać z pracy i załatwić to sam. Oczywiście nie miał z tym problemu, bo i tak swoje musi zrobić i zrobi, co do czego nikt nie miał wątpliwości. Jednak urywanie się z pracy w jakimkolwiek celu nie leży w naturze mojego małżonka, więc nie był tym zachwycony.

 


Folia została dostarczona na czas.

 


Kole południa nadjechał pan z tamtejże hurtowni, przywożąc zamówiony wraz z folią styrodur do ocieplenia grzbietów ścian szczytowych. Pan był bardzo szarmancki i pocałował mnie w dłoń, przedstawiając się. Pewnie tego pożałował, bo pół minuty wcześniej kroiłam czosnek do kiszenia ogórków (chyba, że lubi zapach czosnku). Styrodur wylądował w garażu, a kolejna faktura w bardzo ważnej szufladzie.

 


Wieczorem wybraliśmy się oczywiście na budowę. A oto, co zobaczyliśmy:

 

 


http://img88.imageshack.us/img88/8354/a5prawiepodfoling5.jpg


http://img142.imageshack.us/img142/647/a7prawiepodfolixc1.jpg


http://img238.imageshack.us/img238/3198/a8prawiepodfoliil0.jpg

 


A przed domem były, jak zwykle, ślady gości:

 


http://img142.imageshack.us/img142/5729/a5ladygociit7.jpg

 


Dzień wcześniej byliśmy na budowie, żeby zmierzyć wysokość ścian szczytowych. Dwie pierwsze były równe z górnymi krawędziami krokwi, kolejna o 3 cm niższa, a ostatnia w kolejności budowania była ... schrzaniona! Różnice w wysokości dochodziły do 5 cm!!!

 


We wtorek Andrzej ustalił z kierbudem, że w środę rano przyjadą panowie, coby ten błąd naprawić za pomocą piły. Tymczasem, jak widać, dach nad tą ścianą już został przykryty folią. Obawialiśmy się, czy w takim razie uda się to wyciąć nie uszkadzając folii. W dodatku kiełkujące od kilku dni podejrzenia, że kierbud nie miał racji co do sposobu ocieplenia ścian szczytowych, zamieniły się w pewność - to se ne da! Niestety nie mogliśmy wyładować emocji, bo znamy tylko numer służbowej komórki kierbuda, którą tenże wyłącza po 15.00 (i w sumie ma do tego święte prawo). Żeby jeszcze troszkę podnieść nam ciśnienie, zadzwonił dekarz - zabrakło folii i musimy dostarczyc na budowę, oczywiście rano, jeszcze jedną rolkę. Radość Andrzeja nie miała granic - musiał urwać się z pracy.

 


W środę bladym świtem zadzwonił z budowy kierbud. Już został ucieszony rozmową z Andrzejem na temat sposobu ocieplenia tych nieszczęsnych ścian. Samochodu nie miałam, dzieci były w stanie porannej degręgolady, więc perspektywa wycieczki na budowę średnio mi odpowiadała. Na szczęście miałam w garażu argument w postaci dwóch paczek styroduru, których, choć lekkie, nie miałam zamiaru tachać na plecach na budowę. Kierbud musiał podjechać. Zaatakowałam go o sposób użycia tegoż styroduru. Nie miał pomysłu, więc musiał przyjąć nasz. Usiłował wystąpić z pretensjami: "to trzeba było tak od razu mówić!", ale szybko mu przypomniałam, że ja właśnie tak mówiłam od razu, a on mnie przekonywał, że można inaczej. "A ja panu uwierzyłam, bo komu mam wierzyć?" Na takie dictum już nie miał odpowiedzi.

 


Na szczęście wycinanie ścian nie wydawało się im niczym trudnym, mimo położonej folii. Dzięki temu, że kupiliśmy więcej styroduru (grubości 6 cm), bo sądziliśmy, że, zgodnie z zarysem koncepcji kierbuda, potrzebne będą paski nieco szersze niż ściana, mamy teraz baaardzo dobrze ocieplone grzbiety ścian - po 12 cm styroduru na każdej!

 


Wieczorkiem, oczywiście, pognaliśmy na budowę, żeby skontrolować sposób ocieplenia. Nie mieliśmy zastrzeżeń, poza tym, że w jednym miejscu zaprawa się wykruszyła (wydłubaliśmy ją, a następnego dnia to zostało uzupełnione bez interwencji).

 


Oczywiście udokumentowaliśmy i ten dzień, ale zdjęcia będą dopiero, gdy rozładujemy aparat.

Agduś

TRZY GORĄCE DNI

Zanim przejdę do meritum, nie omieszkam pochwalić się, że tym razem wycieczka nam się udała. Pogoda dopisała, było trochę słońca, trochę chmur, chłodny wietrzyk, wspaniałe widoki. Trochę chyba przesadziliśmy z długością trasy. Do domu wróciliśmy przed północą (oczywiście nie chodziliśmy nocą po górach, trochę czasu zajął nam powrót samochodem).

Chociaż to nie na temat, nie powstrzymam się przed zamieszczeniem tu kilku zdjęć z tej wycieczki.

http://img530.imageshack.us/img530/8104/a2gry4nj.jpg" rel="external nofollow">http://img530.imageshack.us/img530/8104/a2gry4nj.jpg

http://img166.imageshack.us/img166/688/a3gry2hz.jpg" rel="external nofollow">http://img166.imageshack.us/img166/688/a3gry2hz.jpg

http://img166.imageshack.us/img166/593/a4gry1ha.jpg" rel="external nofollow">http://img166.imageshack.us/img166/593/a4gry1ha.jpg

 

W poniedzialek rano spodziewaliśmy się naszego cieśli, z tym, że nie na pewno. Nie zadzwoniliśmy do niego w niedzielę, bo w górach jakoś nie myśleliśmy o tym, a po powrocie było już ździebko za późno (wprawdzie do nas można spokojnie dzwonić koło północy, ale nie wszyscy prowadzą taki dzienno - nocny tryb życia).

Bladym świtem koło 7 rano zwlokłam się z łóżka, żeby dać ewentualnie prezyjeżdżającej ekipie klucze od bramy budowy (Andrzej wstał duuużo wcześniej). Nawet, o dziwo, nie miałam monstrualnych zakwasów. I na tym zwleczeniu się z łóżka skończyły się moje zadania związane z budową tego dnia, bo ekipa nie nadjechała. Andrzej wykonał kilka telefonów i ustalił, że:

- we wtorek na pewno zaczną

- we wtorek będzie potrzebna folia i to już od samego rana

- hurtownia, w której folię obstalowaliśmy, nie może jej dostarczyć przed południem

- rynny, a właściwie tylko haki i śruby, będą potrzebne w środę

- hurtownia, która zaproponowała nam tak korzystną cenę rynien, nie ma ich na razie na składzie i nie będzie miała w tym tygodniu

- w innych hurtowniach rynny są (albo nie), ale droższe.

I tak zaczął się gorący tydzień, o którym napiszę pewnie dopiero za w drugiej połowie sierpnia, bo jutro wyjeżdżam na tydzień, odrywam się od budowy i od komputera!

Agduś

AKTUALNOŚCI SOBOTNIE

 


Dzisiaj, bez wyrzutów sumienia, bo lało, spędziliśmy przedpołudnie na wędrówkach po składach budowlanych. Zamówiliśmy na poniedziałek folię wstępnego krycia, wyłaz dachowy z podwójną hartowaną szybą i styrodur do ocieplenia grzbietów ścian szczytowych. Dostaliśmy też przyzwoitą ofertę na rynny Plannja i zapewne tam je kupimy. Są trochę jaśniejsze od dachówek, ale chyba nie da się tak idealnie dobrać .

 


Czekamy na cieślę - obiecał, że postara się być w poniedziałek. Lepiej niech się naprawdę stara!

 


Poza tym dostaliśmy dwie oferty na wentylację z rekuperacją (Mistral). Wyglądają powaznie, więc zastanawiamy się już nad tymi dwiema ofertami i nie szukamy nowych. Obie są spoza Małopolski.

 


A jutro pewnie znowu w góry, bo ma być pogodnie, ale nie upalnie.

Agduś

FOTOREPORTAŻ

 


A tak budowa wyglądała w czwartek wieczorem:

 


http://img93.imageshack.us/img93/3279/24budowa2906066qq.jpg


Znany wszystkim widok z okna pracowni. Za oknem balkon nad wejściem.

 

 

 


http://img127.imageshack.us/img127/6039/25budowa2906063wn.jpg


Prawda, że uroczo wygląda ta plątanina desek? Aż żal, że to wszystko zniknie pod wełną mineralną i kartongipsem...

 

 

 


http://img58.imageshack.us/img58/4889/budowa12906064xw.jpg


A jaki śliczny komin! I na nim ta wiecha z rumianków. Za taką wiechę coś się panom należy (już czeka w barku).

 

 

 


http://img58.imageshack.us/img58/351/budowa22906068ea.jpg


I znowu okna pokoi córek, a za nimi skazane na ścięcie brzózki (chyba, że Anpi je sobie wykopie i posadzi u siebie )

 

 

 


http://img58.imageshack.us/img58/6538/budowa32906068oo.jpg


A to domek od tyłu. W tle Puszcza Niepołomicka.

 

 

 


http://img110.imageshack.us/img110/8622/budowa2906068bj.jpg


A tutaj chyba panom zabrakło bloczków 18 cm i dokończyli ścianę "dwudziestkamiczwórkami". Dziwnie to wygląda, ale ta grubsza ściana będzie już na strychu. Musimy się zastanowić, co z tym fantem zrobić.

Agduś

DO TRZECH RAZY SZTUKA

 


Trzeci raz zabieram się do opisywania kolejnych przygód budowlanych.

 


W poniedzialek bladym switem (o 6.30!) obudził mnie telefon od Kierbuda. Okazało się, że budowa stoi, bo zabrakło paliwa do agregatu. Bezskutecznie usiłując udawać, że mówię dziarskim głosem i w ogóle nie jestem zaspana, obiecałam, że za moment paliwo dostarczę. Na szczęście w bagażniku mieliśmy przywieziony w niedzielę z Krakowa zapas tańszego niż w Niepołomkach paliwa. 10 minut później usiłowałam jakoś dotrzeć do najstarszej córki z informacją dokąd i po co jadę, żeby mogła uspokoić młodsze siostry, gdyby się obudziły pod moją nieobecność. Wyszłam z domu nie mając pewności, że będzie pamiętała tę rozmowę, bo wyglądała mało przytomnie.

 


Załadowałam jeszcze kilka pięciolitrowych butelek mineralnej i chwilę później byłam na budowie. Okazało się, że tym razem zawalił Kierbud, bo paliwa zabrakło już w piątek koło południa, a on zapomniał do nas zadzwonić.

 


Oczywiście po powrocie zastałam wszystkie trzy dziewczyny pogrążone w głębokim śnie.

 


Czekałam na telefon z Euronitu. Miałam nadzieję, że przyjadą zanim stojący na podjeździe samochód znajdzie się w pełnym słońcu. Niestety, samochód im się popsuł i dostawa miała nadjechać dopiero po południu. Tymczasem nasza Felusia szybko zamieniała się w piekarnik, mimo pootwieranych okien. Szaleńcza myśl, żeby wjechać nią do garażu, nawet nie przemknęła mi przez głowę. Ważne, żeby znać swoje możliwości.

 


Wreszcie telefon od kierowcy z Euronitu z prośbą o naprowadzenie. Będzie za półtorej godzinki, może trochę mniej. I był!

 


Zabrałam jedną z córek, bo pozostawienie wszystkich trzech w domu mogłoby wywołać u mnie przedwczesną siwiznę. Mobilnym piekarnikiem ruszyłam na budowę, zgarniając po drodze kierowcę czekającego w umówionym miejscu.

 


Na naszej pięknej drodze spotkałam na wpół upieczonych budowlańców, którzy uciekali już przed słońcem. W tej sytuacji rozgrzeszyłam się z układania palet z dachówkami na stropie. W końcu sama tych palet z balkonu do środka nie przetargam, a kierowca dźwigiem pod szkieletem dachu niewiele mógłby zdziałać.

 


Uplasowałam się w głębokim cieniu i z okna podejrzliwym wzrokiem obserwowałam rozładunek. Trzeba przyznać, że kierowca sprawnie sobie poczynał. Wytypowałam jedną paletę, którą uznałam za najbrutalniej potraktowaną i, gdy przestało mi juz grozić wbicie w ziemię przez spadajace z dźwigu paczki dachówek, rzuciłam się do oglądania jej zawartości. Oglądnęłam z bliska, obmacałam, nieomal obwąchałam i ... znalazłam!!! Znalazłam jedną pękniętą dachówkę! Pozostałe palety potraktowałam podobnie, co kierowca zniósł ze stoickim spokojem. Kiedy już zakończyłam swoje poczynania, podszedł i pokazał list przewozowy, wyliczając, ile paczek powinien dostarczyć. Szybko przeliczyłam paczki - zgadzało się. Dachówki wentylacyjne i gąsiory policzyłam już wcześniej, ale teraz zrobiliśmy to jeszcze raz komisyjnie. Wszystko było ok. Poinformowałam go z satysfakcją, że jedna dachówka jest pęknięta, ale okazało się, że w transporcie mam 17 sztuk gratis przeznaczonych na stłuczki. No to podpisałam, że wszystko dotarło i pogadaliśmy sobie chwilę o dachach, budowach i pogodzie.

 


Ledwie wróciłam do domu (zabierając po drodze Andrzeja, który właśnie wrócił busem z Krakowa), przyjechał facet z Akordu z resztą akcesoriów, które mieliśmy zamiar przechować w garażu, żeby nie dostały nóg. Niestety nie był to jedyny cel jego przyjazdu - nic za darmo - trzeba było zapłacić za dachówki i resztę.

 


We wtorek też jakoś temperetura nie zachęcała do wychodzenia z domu. Wprawdzie było w nim gorąco i duszno, jednak po wyjściu na podwórko i powrocie, szybko doszłam do wniosku, że w domu panuje miły chłodek. Niestety nie dane mi było rozkoszować się nim, bo sielankę zakłócił telefon od Kierbuda: co to znaczy "antracytowy" klinkier? Po krótkiej wymianie zdań ustaliliśmy, że to to samo, co grafitowy ("A, to tak trzeba było od razu!"). Umówiliśmy się za pół godziny na budowie. Pół godziny to dokładnie tyle, ile potrzebuję, żeby wybrać się z dziećmi z domu (no, może trochę mniej, gdy nie trzeba zwracać specjalnej uwagi na stan czystkości ich ubrań i zabierać zaopatrzenia na dłuższy spacer). Po chwili drugi telefon - w składzie nie mają takiej zaprawy do klinkieru. - Parę dni wcześniej zarzekali się, że mają!

 


Spotkanie na budowie miało na celu ustalenie, co robimy ze ścianami szczytowymi. Podburzona przez Anpiego (i nie tylko) byłam w bojowym nastroju - TNIEMY! Dzieci wygoniłam na sąsiednie pole, żeby nie snuły się po budowie i ... zostałam zaproszona na górę. Tu trzeba wyjaśnić, że mam bardzo niechętny stosunek do drabin w ogóle, a do tych, po których mam gdzieś włazić, w szczególe. Nie wiem czemu, zawsze mam wrażenie, że drabina ze mną koniecznie będzie chciała się przewrócić do tyłu. Zawsze najpierw sprawdzam, na czym wyląduję plecami przykryta drabiną. No ale nie było wyjścia, przemogłam się i wylazłam (bywałam już na górze, ale wtedy życzyłam sobie trzymania drabiny przez cały czas). Moje bohaterstwo napełniło mnie dumą.

 


Gotowa do boju wysłuchałam argumentów Kierbuda, który zaznaczył na początku, że będzie tak, jak zadecydujemy - każemy ciąć, to wytną. Powiedział, że pod kontrłatami i łatami zmieści się jeszcze 7 cm styropianu lub styroduru, a to powinno wystarczyć. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy wystarczy. Z jednej strony ocieplenie ściany od zewnątrz, z drugiej wełna pomiędzy krokwiami, z góry 7 cm styroduru... brzmi nieźle. Najgorsze było to, że komórka Andrzeja nie odpowiadała i musiałam sama podjąć decyzję! Stanęlo na tych siedmiu centymetrach.

 


Na koniec jeszcze musiałam zaprowadzić Kierbuda do innej hurtowni (tam mieli rzeczywiście tę zaprawę). Na wszelki wypadek uprzedziłam go, że kierowca ze mnie, jak z koziej d... trąba, ale dojechaliśmy.

 


A potem już było spokojnie. W czwartek murarze skończyli kolejny etap, czego nie omieszkali zaznaczyć wiechą. I tym razem dali wyraz swoim zdolnościom artystycznym, robiąc wiechę z kwitnących rumianków.

 


Na wszelki wypadek zdjęcia umieszczę w następnym poście, bo jeżeli mi to wszystko znowu wetnie ...

Agduś

WRRRR

 


Już dwa razy próbowałam wkleić kolejny odcinek. Za pierwszym razem napisałam kawałek, a potem przyszła burza, więc chciałam zamknąć komputer. Niestety, nie udało mi się zapisać moich wypocin - może to już burza zadziałała? Wcięło je bezpowrotnie.

 


Za drugim razem napisałam cały porządny post, a potem chciałam wkleić zdjęcia i tak namieszałam, że, oczywiście, znowu wrąbało mi wszystko. Tym razem to była ewidentnie moja wina!

 


A teraz idę odsypiać wczorajsze (wcięte) pisanie po nocy.

Agduś

A, i jeszcze jedno pytanko, a właściwie to dwa:

1. Ściana szczytowa została wymurowana równo z górną krawędzią krokwi (te skośne grube belki chyba tak się nazywają?). To oznacza chyba, że między dachówką i krawędzią tejże ściany nie zmieści się już nic oprócz folii. Czy tam nie powinno być miejsca na wełnę??? Bo jakoś tak mi się widzi, że to będzie potężny mostek termiczny. Jak to powinno być?

2. Wzięłam w palce zastygniętą paćkę zaprawy, która była używana chyba do murowania komina. Bez wysiłku roztarłam ją na proszek. Czy to normalne, panie doktorze?

Kto im odpowie? Oczywiście mogę poszukać odpowiedzi w starych numerach Muratora, ale kiedy to zrobić? Łudzę się, że ktoś kliknie w czerwone literki "kometarze" i odpowie.

Agduś

PRACOWITY TYDZIEŃ ZA NAMI

 


Aż się zdziwiałam, że tylko na drugą stronę spadłam. Chyba inni też nie mają czasu pisać.

 


Dawno się nie odzywałam, bo po prostu nie miałam czasu.

 


A w tych górkach, o których wspomniałam poprzednio, to nam tak dolało, że lepiej nie mogło! Na łysym szczycie góry mijaliśmy się z burzą!!! Pioruny biły ze wszystkich stron, a my kicaliśmy jak przerażone zające! Najmłodsza, przytulona do taty w nosidełku, powtarzała tylko: boję się gurzy! Średnia, mimo przerażenia, dzielnie biegła z tatą za rękę. Najstarsza, najbardziej świadoma zagrożenia, biegła nie przestając powtarzać: po co myśmy pojechali w te góry, trzeba było iść na basen, ja już nigdy w góry nie pójdę, jak będzie burza ... Ja biegłam z duszą na ramieniu, sercem w gardle i przydeptując wyplute płucka, ciągnąc za sobą spanikowaną psicę, która co chwila próbowała mi wskoczyć na plecy. Dzieci potem przeżywały to przez kilka dni. Ja też.

 


Wracając do meritum, czyli na budowę:

 


W poniedziałek rano zadzwonił do mnie cieśla. Pognałam na budowę (autem). Przede wszystkim zapytał, czy mamy gwoździe, śruby i papę, a ja zrobiłam wielkie oczy. On był przekonany, że my się sami domyślimy ile i czego będzie potrzebował i zaopatrzymy go w niezbędne przedmioty. Wytłumaczyłam mu, że, niestety, to jest nasz pierwszy budowany dom i obiecałam, że przy następnym sie poprawimy. Tymczasem wysłałam go do składu budowlanego na zakupy. Pojechał tam, choć bez zachwytu.

 


Pokazałam, gdzie jest agregat i uświadomiłam sobie z przerażeniem, że nie pamiętam, jak się go uruchamia. Zapytałam więc, czy instrukcja jest potrzebna. Na szczęście okazało się, że z agregatem poradzili sobie sami. Za to cieśla zażyczył sobie jeszcze kilku rysunków, co zapewniło mi odrobinę rozrywki tego dnia. Potem juz wszystko potoczyło się gładko: szkoła, przedszkole, ksero, budowa, zakupy, dom (to już na piechotkę, bo wolę chodzić, niż jeździć i co chwilę wyjmowac dzieci z fotelików, wkładać zapinać i znów wyjmować), budowa, przedszkole, dom, ufff.

 


A dom wieczorem wyglądał tak:

 


http://img397.imageshack.us/img397/9899/264190606dachpo1dniu0sm.jpg


http://img397.imageshack.us/img397/8881/210406dachpo1dniu1wl.jpg


Tegoż dnia jeszcze na budowie pojawili się WW (Wujek Wykonawca - gwoli przypomnienia) oraz kierbud, coby rzucić fachowym okiem na poczynania cieśli.

 


We wtorek cieśla zakończył stawainie szkieletu dachu (nie zrobił wiechy !) i ustąpił pola murarzom. niestety jakoś nie miałam czasu wybrać się na budowę z aparatem, więc ten etap nie został uwieczniony.

 


Na odjezdne powiedział, kiedy NIE przyjedzie kontynuować (w przyszłym tygodniu), niestety nie chciał powiedzieć, kiedy PRZYJEDZIE. Zaraz po niedzieli zaczniemy go dręczyć telefonami, bo jakoś nie mamy ochoty znowu przez dłuższy czas patrzyć, jak nam budowa stoi. Faktem jest, że, gdyby od tego denerwującego miesiąca nicniedziania odjąć 2 tygodnie na wiązanie betonu i tydzień na deszcze, to zmarnowany został tylko tydzień, a to już łatwiej znieść.

 


W środę budowa odpoczywała, a w czwartek bo boju ruszyli murarze. Zaczęło się od telefonu od kierbuda, który zażyczył sobie poznać dokładne wymiary okien strychu (właśnie piechotką podążałam w stronę przedszkola) oraz poinformował, że benzynka w agregacie wyschła. Szukanie wymiarów okien zrzuciłam na Andrzeja, który ma w swoim SPECJALNYM ZESZYCIE wszystko (no, prawie wszystko, bo tego akurat nie miał, ale i tak sobie poradził), za to benzynka była niewątpliwie moim zadaniem. Przedszkole, dom (kanistra nie woziłam na co dzień pod wózkiem), bankomat, stacja benzynowa, budowa (samochodu nie miałam tego dnia, więc wiozłam piaszczystą drogą pod wózkiem - spacerówką o małych kółkach pełny kanister - 12 ltrów paliwa). Do tego żar z nieba - mam nadzieję, że chociaż trochę schudnę dzięki tej budowie!

 


Murarze spędzili na budowie czwartek i piątek, tymczasem my szukaliśmy cegieł klinkierowych w kolorze antracytowym. I znalazły się. Właśnie dzisiaj nasza biedna Felusia dostarczyła je w ilości 150 sztuk z Krakowa. Trochę jej się przy tym kółka schowały, ale przeżyła ten wysiłek. Wspólnymi siłami całej rodzinki rozładowaliśmy to na budowie.

 


A dzisiaj nasz domek wyglądał tak:

 


http://img101.imageshack.us/img101/4825/240606domzeszkieletemdachu6nu.jpg


Przed domem Felusia po rozładowaniu.

 

 


http://img383.imageshack.us/img383/6154/magoiklinkier5hn.jpg


A to najmłodsza pomocnica i klinkier.

 

 


http://img383.imageshack.us/img383/1548/240606poddasze6gj.jpg


http://img45.imageshack.us/img45/2808/240606szkieletdachu9gl.jpg


http://img45.imageshack.us/img45/3662/240606zpoddasza7si.jpg

 


Jeszcze w piątek zadzwonili do mnie z Euronitu składając propozycję, która chyba powinna mnie zachwycić: mogą mi przywieźć dachówki za godzinkę, zamiast w poniedziałek! O dziwo ta propozycja mnie nie zachwyciła. Nadeszła w momencie, kiedy właśnie pakowałam do samochodu miednicę z naręczami kwiatów (pracowicie wiązanych do drugiej w nocy w bukiety), stosy bombonierek i trzy córki wystrojone odpowiednio do okazji. Zgodnie ze starannie przygotowanym planem, miałam godnie reprezentować samą siebie i dwie Rady Rodziców (w dwóch placówkach oświatowych) jednocześnie. Na szczęście w przedszkolu ograniczyło się to do skierowania córki do odpowiednich pań (tych majmilszych i najukochańszych) z odpowiednimi prezentami. W szkole trzeba już było wysłuchać licznych przemówień, które miały wprowadzić dzieci w atmosferę wakacji, dokończyć układanie bukietów i wreszcie przejść do klasy na rozdanie świadectw i właściwe pożegnanie z paniami.

 


A dachówki przywiozą w poniedziałek. Sama będę musiała je przyjąć, oglądnąć zaakceptować ich stan i ilość lub nie! Taka odpowiedzialność! I jeszcze załatwić, żeby od razu wylądowały na górze odpowiednio rozłożone na stropie! Jak ja to zrobię z dzidkiem plączącym się pod nogami? Jakoś zrobię.

Agduś

STAGNACJI CIĄG DALSZY

 


Nasz cieślo-dekarz miał się dzisiaj pojawić na budowie, żeby wszystko oglądnąć. Zrezygnowaliśmy więc z wypadu w górki, chociaż właśnie dzisiaj miała być najładniejsza pogoda tego długiego weekendu. Rano, o przyzwoitej porze, zadzwoniliśmy do niego, ale okazało się, że disiaj nie może przyjechać, bo coś tam go zatrzymało ! A na wypad w górki było już za późno !

 


Pojechaliśmy do Krakowa, żeby w naturze zobaczyć wybraną bramę garażową i umówić się na dalsze poczynania mające doprowadzić do zakupienia i zamontowania tejże w naszym domku. Niestety - firma od bram też miała długi weekend !

 


Jedyne, co nam pozostało to wizyta w kolejnym markecie, coby porównać ceny różnych przedmiotów, które zamierzamy zakupić. Wypadli niekorzystnie, ale z pewnych względów opłaca się u nich kupić. Obiecują, że, jeżeli kupimy u nich, a potem znajdziemy to samo ale taniej, oddadzą podwójną różnicę w cenie. To się opłaca! Tylko pytanie: jak im udowodnić, że gdzie indziej to samo jest tańsze? Ktoś próbował? Proszę o refleksje!

 


A na koniec, po wielu długich konsultacjach telefonicznych z cieślo-dekarzem, zamówiliśmy dachówki i wszystko, co z nimi związane. To tak dla poprawy nastroju po kompletnie zmarnowanym dniu.

 


Teraz jeszcze musimy porównać ceny rynien.

 


A jutro chyba jednak w górki. Może nam nie doleje tak bardzo?

Agduś

PRAWIE ZAKUPY (PRAWIE ROBI RÓŻNICĘ)

 


Znaleźliśmy miejsce przyszłego zakupu dachówek. O dziwo jest to miejsce, które niedawno opuściliśmy zniesmaczeni wysoką ceną. Wczoraj Andrzej zadzwonił tam i rozmawiał z innym panem, który zdementował plotki rozsiewane przez kolegę, że 1,99 to cena netto. Okazało się, że brutto i to z 22% VAT. Zostawiliśmy mu rysunek dachu, żeby nas podsumował. Obiecał przysłać w poniedziałek. Wyglądal na takiego, który przyśle, chociaż to nie jest takie oczywiste.

 


Może trudno w to uwierzyć, ale nikt nie chce nam zrobić wentylacji z rekuperacją. Nie mamy żadnej poleconej firmy i szukamy tak trochę po omacku. Rozsyłamy pytania do różnych firm. Na razie dwie odpowiedziały, reszta nas olała! Chyba cierpią na nadmiar kasy i klientów. Chciaż nawet w takiej sytuacji elementarna grzeczność nakazywałaby odpowiedzieć "mamy w nosie klientów, właśnie pojechaliśmy na wakacje, bo już nie wiemy, co z kasą robić" albo coś innego w ten deseń.

 


Z tych dwóch, jedna napisała, że są zajęci i odpowiedzą za tydzień (to było z miesiąc temu), z drugiej nawet ktoś dzwonił i umówił się na wizytę na budowie ... dwa tygodnie temu. Nie muszę dodawać, że się nie odezwał więcej nawet po ponownym pytaniu wysłanym e-mailem.

 


A może ktoś z czytających potrafi polecić jakąś sensowną firmę z okolic Krakowa?

 


Po drodze zatrzymaliśmy się, żeby dziewczyny mogłu pogłaskać słonia. Potem biegały depcząc ekspozycję przeznaczoną do deptania. Chyba wybraliśmy kostkę na chodnik do domu i płytki do ogrodu.

 


Resztę dnia spędziliśmy zwiedzając Castoramę (wybraliśmy mozaikę na podłogę), różne salony z łazienkami i IKEĘ. Zarysował sie poważny problem: w żadnym z tych sklepów nie znalazłam niczego na ściany w łazienkach, co by mnie rzuciło na kolana. A w końcu, jeżeli jakieś płytki kupimy i położymy na tych ścianach, to potem będziemy na nie patrzyć przez bliżej niesprecyzowaną, ale zapewne większą ilość lat. Jasne jest więc, że chciałabym patrzyć na nie bez obrzydzenia, przymusu czy też znudzenia przynajmniej przez pierwsze lata. Chociaż nie, widziałam coś, co baaardzo mi się spodobało, ale, niestety, nie zobaczyłam kawałka ściany tym wyłożonego, tylko mały kwadracik, jako próbkę. Owszem, próbka mnie zachwyciła, ale nie jestem pewna, czy na większej powierzchni wyglądałoby to równie zachwycająco. A poza tym, nie czarujmy się, choćbym z zachwytu padła jak rażona piorunem, to i tak tego na ścianach miała nie będę z bardzo prozaicznej przyczyny - cena tegoż kwadracika przewyższała ceny metra kwadratowego "normalnych" płytek (czyli takich dla plebsu). I to kilkakrotnie przewyższała.

 


Może po prostu nie te sklepy odwiedziliśmy? Pamiętam, że kiedyś zupełnie bezinteresownie zwiedzałam sklep firmowy "Opoczna" i wiele wzorów mi się tam podobało. Ładne też miał Paradyż.

 


Wszystkie płytki podłogowe wyglądały na bardzo śliskie. Zresztą, co ja na to poradzę, że nie lubię płytek na podłogach?

 


Za to znaleźliśmy zestaw niewymowny do ubikacji - taki, jak chciałam, czyli wiszący i to w przyzwoitej cenie. Bardzo przyzwoitej. Sprzedawca twierdził, że to dlatego, że w zestawie nie możemy niczego wymienić - musimy brać taki, jaki jest z całym dobrodziejstwem inwentarza. Rozglądnęłam się. Owszem, były tam muszelki o bardziej finezyjnych kształtach (na drugi rzut oka), o piękniejszych przyciskach, ale doszłam do wniosku, że nie zamierzam spędzać zbyt dużo czasu na kontemplowaniu wyglądu tegoż przedmiotu i właściwie jest mi obojętne, czy ma bardziej, czy mniej nowoczesny wygląd. Zresztą różnice były subtelne.

 


Ponieważ spodobały mi się umywalki za 600 zł i za 88 zł, wybór będzie łatwy.

 


Wciąż szukam zlewozmywaka i nie mogę znaleźć. Gdybym dzisiaj zauważyła jakiś szczególnie piękny, natychmiast byśmy go kupili!

 


Przez IKEĘ przebiegłam jak burza (normalnie potrafię spędzić tam dużo czasu) wskazując tylko: to, to i to chcę mieć, a mój małż dzielnie odpowiadał za każdym razem, że "to się da zrobić". Chyba tylko krzesła tam kupimy! No, w końcu przez ostatnie lata na wszelkie okazje życzył sobie dostawać w prezencie kolejne dziwne przedmioty (w większości metalowe i warczące głośno po podłączeniu do prądu), których ma teraz zamiar użyć do zrobienia tych wszystkich pięknych mebli. Nie mam powodu, żeby w to wątpić, bo nasze łoże małżeńskie wykonał samodzielnie w większości wykorzystując do tego celu sosnowe półki na książki przywiezione z Opola.

 


Chałupa jeszcze dachu nie ma, ale ja już myślę o wyposażaniu i urządzaniu wnętrz! No ale ileż można dumać o silikatach, styropianach, pompach ciepła, dachówkach i oczyszczalniach ścieków?

 


A tymczasem biorę się za haftowanie kolejnego krakowskiego gorsecika - tym razem dla najmłodszej córci.

Agduś

ADRES NA NIBY

Ponieważ w zakładzie energetycznym odmówili rozmawiania z kimś, kto nie ma zarezerwowanego numeru na dom, poszłam dzisiaj do naszego urzędu, żeby zapytać, kiedy nasza uliczka otrzyma nazwę a my adres. Oczywiście poszłam tam z uśmiechem na twarzy i niezłomnym zamiarem zdobycia odpowiedniego zaświadczenia nawet po trupach. Na szczęście wystarczył uśmiech!

Po niezbędnej porcji zdziwień, że ZE nie chce zawierać umowy na numer działki, dostałam papierek z adresem wziętym z sufitu. Wprawdzie najbliższa uliczka nazywa się Cmentarna, ale nie odpowiadała mi ta nazwa. Nie odpowiadała chyba też właścicielowi restauracji, która, choć stoi najbliżej cmentarza, ma adres przy ul Pięknej. A swoją drogą, to już chyba jest jakaś uświęcona tradycją złośliwość z tymi ulicami "Cmentarnymi" - czy ulica przy cmentarzu nie może się nazywać jakoś inaczej?

Pan, zajmujący sie adresami dodał do ostatniego istniejącego numeru przy Pięknej kilka - kilkanaście numerów i wypisał mi odpowiednie zaświadczenie. A w przyszłości i tak będzie Bławatkowa (nawet pamiętał tę nazwę!).

Jutro wreszcie wypadałoby znaleźć miejsce, w którym kupimy dachówki! Dziwne - wszyscy na forum piszą o cenach poniżej 2 zł za sztukę, a my nie znaleźliśmy tańszej niż 2,3x zł (oczywiście brutto).

Wrócił temat oczyszczalni ścieków, ale nie takiej z rozsączaniem, bo przy naszej glinie to jest niemożliwe. I znowu należy nabyć kolejną porcję wiedzy na temat oczyszczalni ze złożem biologicznym i z osadem czynnym. Najgorsze, że jakoś mi ostatnio przeszedł zapał do poszerzania mojej wiedzy na takie tematy. No ale mus to mus. Poszerzam.

Agduś

O TYM I O OWYM

 


Zacznę od ostrzeżenia:

 


Jeżeli zamierzasz się przeprowadzić do Krakowa lub w jego okolice, a jesteś lub masz zamiar być rodzicem dziewczynki w wieku przedpierwszokomunijnym, to pamiętaj - bez stroju krakowskiego się nie obędzie. W przedszkolu dziecię będzie tańczyło krakowiaka, a w Boże Ciało na pewno zechce sypać kwiatki (bo koleżanki sypią). Strój oczywiście można kupić, ale nam się zechciało zaoszczędzić jakieś 250 zł, więc wydaliśmy 100 zł na aksamit, cekiny, koraliki, wstążki i inne takie, a następnie wspólnymi siłami wyzdajaliśmy kompletny strój (kupując tylko korale i wianek). Trzy noce spędziłam na haftowaniu gorsecika, co mnie doskonale uwolniło od spraw związanych z budowaniem. Efekt był zadowalający.

 


Panowie budowlańcy pojawili sie na budowie i zdjęli szalunek stropu. Od razu zrobiło się jaśniej i przestronniej. Nareszcie widać, jakie naprawdę są nasze pomieszczenia na parterze. Mamy zamiar wybrać się na budowę z miarką i kredą i narysować sobie ścianki działowe, meble kuchenne i inne. To będzie jak dziecinna zabawa w budowanie i urządzanie domu.

 


Po przerwie spowodowanej wyszywaniem gorsecika zabieramy się na poważnie za kupowanie bramy garażowej.

 


Po tych opadach w dziurze na zasobnik wody kotłowej woda stoi po brzegi! Nawet nie ma co wypompowywać, dopóki nie będziemy miec dachu. Ściany też mokną . Oj będzie tej wody do odparowania, będzie! A lato podobno nie ma zamiaru być upalne.

 


Andrzej był w zakładzie energetycznym, umowe podpisał, ale jeszcze musimy dostarczyć zaświadczenie o zarezerwowaniu numeru na dom. I tu się pojawił problem, bo tam nie tylko numerów nie ma, ale nawet ulic. Dopiero teraz mają zamiar zabrać się za nadawanie im nazw. Nawet zaproponowali nam, żebyśmy coś zasugerowali. Mają zamiar nadać tym uliczkom nazwy od kwiatów, zwierząt lub drzew. Po naradzie rodzinnej wybraliśmy Bławatków (Bławatkową) lub Stokrotek (Stokrotkową). Długo nie mogliśmy wybrać, w końcu rzut moneta wskazał bławatki jako patronów naszej uliczki. Na wszelki wypadek w urzędzie podałam obie możliwości ze wskazaniem na bławatki. Gdyby upierali się przy zwierzętach - Biedronkowa.

 


I tyle w tym miłego, gorzej, że na pytanie, kiedy nadadzą te nazwy i numery, pan przewrócił znacząco oczami, co zapewnie należałoby tłumaczyć: "a któż to może wiedzieć?" A co z naszą umową z zakładem energetycznym?

 


I jeszcze dla równowagi po moim ostatnim poście: w wydziale ksiąg wieczystych załatwiałam wpis do hipoteki. Oczywiście sąd wysłał listy do nas i do banku i czekał na zwrotki, które nie wracały. W końcu andrzejowa spłyneła a ja przyniosłam zwrotkę i podpisałam ją na miejscu. Pani opatrzyła ją adnotacją "duplikat" (?!) i wyznaczyła termin odbioru wypisu dla banku. Przyszłam po wypis i dowiedziałam się, że dotarła wreszcie moja zwrotka (niepodpisana przeze mnie, bo listy poszły na nasz adres stałego zameldowania, pod którym nie mieszkamy). Oczywiście ta spóźniona okazała się ważniejsza, więc, żebym miała czas na ewentualne zaprotestowanie (???!!! ), termin uprawomocnienia wpisu się przesunął! No ale nic to, już odebrałam.

Agduś

CZY JESZCZE POWINNO MNIE COKOLWIEK DZIWIĆ?

 


Odbyłam dzisiaj rano (o 7 rano!!!) baaardzo dziwne spotkanie.

 


Umówiłam się z inżynierem, który ma nam zaprojektowac przyłącze wody, na spotkanie z dyrektorem tutejszych wodciągów. Ta nieludzka pora jest jedyną godziną, kiedy istnieje jakakolwiek szansa na spotkanie go w miejscu pracy. Potem wybywa w teren i nikt nie potrafi go zlokalizować. Na szczęście mam blisko.

 


Weszliśmy. Po wyjaśnieniu, kto i po co przyszedł, dyr. odezwał się do mnie w te słowa (mniej więcej): wezwałem panią ( ), żeby powiedzieć, że już możecie się podłączyć do wodociągu. Przyznam, zdziwko mnie chapło! Jak to "wezwałem"??? Jako żywo nie czułam się wcale wezwana!!! Ze zdziwienia tak mnie zatkało, że nawet nie zapytałam, jakimż to prawem mnie "wzywa"! Jak to "możemy się podłączyć"??? Przecież właśnie po to przyszliśmy! Trzeba sprawdzić, czy te warunki aktualne (mamy z 2004 roku, oficjalnie jeszcze ważne do października, ale lepiej sprawdzić, bo wystawione jeszcze zanim ktokolwiek o wodociągu tam zaczął marzyć), zrobić projekt, uzyskać jakieś zezwolenia, zatwierdzenia, uzgodnienia, czy diabli wiedzą co jeszcze (odpuściłam sobie wnikanie w tę papierologię po znalezieniu polecanego fachowca, który zgodził się zająć wszystkim). A dopiero po przebrnięciu przez to wszystko można się podłączyć do wodociągu, założyć licznik, podpisać pewnie jakąś umowę i odkręcić kran. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam do dzisiaj.

 


Jeżeli tu ktoś do tej pory narzekał na urzędy, to raczej na nadmiar formalności, a nie na ich brak. I co teraz? Podłączać się? A co z umową? Jak płacić za wodę? Na jakiej podstawie?

 


A potem ciekawie porozmawiali sobie obaj panowie. Dyr. optymistycznie twierdził, że można uzyskać uzgodnienia przyłącza do wodociągu, który wprawdzie istnieje w rzeczywistości, ale na żadnej mapce go nie ma, inż. był przeciwnego zdania. Zgodnie uznali, że należy ukryć fakt, iż nasz dom już częściowo istnieje. Stanęło na tym, że spróbujemy zrobić tak, jak proponował dyr. ("ale to się nie ma prawa udać"), a, jeżeli nie wyjdzie, to poczekamy na oficjalną mapę geodezyjną z naniesionym wodociągiem i uderzymy jeszcze raz.

 


Oficjalna wersja, dla urzędu, do którego należy teraz uderzać brzmi: przyłącze od nieistniejącego, ale zaprojektowanego i zatwierdzonego domu do nieistniejącego ale zaprojektowanego wodociągu. Żeby było śmiesznej to przyłącze zdaniem dyr. może już istnieć w chwili załatwiania uzgodnień.

 


Chyba na tym etapie budowy już nic nie powinno mnie dziwić, ale jednak zdziwiło.

Agduś

WYBRALIŚMY!!!

Z dumą i niebywałą radością ogłaszam wszem (zwłaszcza zainteresowanym) i wobec, że wybraliśmy pompę ciepła!!! (OKLASKI!)

Właściwie to wybraliśmy już jakiś czas temu, ale czekaliśmy do dzisiejszej wycieczki. Nic nas nie zaskoczyło in minus, więc decyzja została podjęta i przyklepana. Już wiemy, co i kiedy teraz mamy robić. Może wreszcie przestanę zasypiać z myślą o pompie ciepła i budzić się z nią (ostatnio pompa musiała dzielić moją uwagę z dachówkami).

Dzięki pomysłowi jednego pana mogliśmy pojechać do Jasła dzisiaj, korzystając z dnia wolnego. Oczywiście nasza najmłodsza pociecha, którą w tygodniu muszę budzić o godzinie 7.00., bezbłędnie wyczuła, że jest to dzień wolny i obudziła się o 5.55.

W znakomitych nastrojach wyruszylismy do Jasła. Najpierw męczyliśmy pytaniami P. Kołodzieja. W tym czasie nasze starsze córki szalały z psicą (naszą) po jego ogrodzie, a psica zachęcona przez nie skąpała się w oczku wodnym tylko delikatnie je demolując. Oglądnęliśmy na miejscu różne pompy, kolektory i zbiorniki. Omówiliśmy sposób podłączenia do zbiornika kolektorów i kominka. Upewniliśmy się, że zbiornik może stać w dziurze pod pierwszym spocznikiem schodów. Trochę to im odbierze uroku, ale coś za coś - to jest najlepsze miejsce - najbliżej odbiorników cwu i w środku domu, blisko do miejsca zakopania pompy. Posłuchaliśmy, jak pracuje pompa (rzeczywiście jak baaaardzo duża zamrażarka, ale to nie problem, bo nasza wyląduje pod drewnianym tarasem koło ściany spiżarki, a poza tym ściana jest z silikatu, więc hałasu się nie boimy wcale), pooglądaliśmy kolektor rurowy i zabraliśmy mokre córki (deszcz i otrzepująca się psica) i mokrą Emi w dalszą drogę.

Następnym punktem programu była wizyta u użytkownika pompy (3 sezony). Kolejna porcja pytań (tym razem mniejsza). Ogólnie wrażenie pozytywne, właściciel pompy jest z niej zadowolony, rachunki za prąd niższe niż nasze za gaz (w domu o połowę mniejszym), chociaż dom (jego) jeszcze nieocieplony.

A później zastąpiła część rozrywkowa wycieczki - spacer po "Skamieniałym Mieście" w Ciężkowicach. Akurat w tym czasie nie padało, więc się nam udał. Warto, chociaż, niestety, czeskiemu "Skalnemu Miastu" nie dorównuje.

Oczywiście po drodze kontemplowałam górskie widoki (oj, połaziłoby się, połaziło!!!) i ... domy, dachy, elewacje. Obsesja! Mam nadzieję, że to się da jakoś wyleczyć!

No, to pompę mamy z głowy! Teraz tylko dać na mszę, żeby złotówka na przekór działaniom różnych pomysłowych panów rosła w siłę (cena pompy zależy od kursu szwedzkiej waluty). Nadzieja w tym, że rzeczeni panowie są teraz zajęci czymś innym, więc może przez jakiś czas nie będą wymyślali nic bardziej rewolucyjnego niż religia na maturze (proponuję kilka dłuższych debat nad tym, czy jednak nie powinna być obowiązkowa).



×
×
  • Dodaj nową pozycję...