Odyseja kosmiczna zbliża się do końca ...
Początek końca to dzień wczorajszy.
Ponieważ na budowie pojawili się instalatorzy podłogówki, pilnie wystąpiło zapotrzebowanie na styropian rozłożony gdzie trzeba i jak trzeba. Wariant z samodzielnym rozkładaniem odpadł z powodu braku czasu i jakiegokolwiek pojęcia - choć to proste podobno zajęcie jest (jak czytam w innych Dziennikach). Naturalnie padło na kosmitów jako najbliższej, wolnej sile roboczej... Kosmita główny owszem, wyraził zainetersowanie zleceniem, ale zażądał 1200 zł prawie . No taka głupia, to ja już nie jestem, no może głupia, ale aż nie tak, że zacytuję piosenkę śliczności wielkiej. Więc ja na to, że 600 w ostateczności zapłacę, choć z ciężkim sercem. Tyle mniej więcej zaproponował wylewkarz. Szkopuł w tym, że zanim pojawi się wylewkarz, musimy ułożyć na połowie posadzek podłogówkę, więc ekipa wylewkarska może się jeno przydać do drugiej, bezpodłogówkowej połowy roboty.
Kosmita łaskawie się zgodził, ale zapowiedział, że nic nie będzie rozładowywał oraz że usługę wykona w czwartek, choć byliśmy umówieni, na środę na budowie. Było bowiem do przeniesienia sporo róznych rzeczy w obrębie przyszłej podłogówki zalegających. A najcięższe z nich to płyty OSB, których zamówienie ponad miesiąc temu spowodował kosmita, krzycząc, że już, natychmiast, na gwałt potrzebne są. I leżą tak sobie niebożątka, nikomu nie potrzebne, za to przenoszone w kółko z kątą w kąt. Ot, kosmiczne planowanie ... Nie podjęłam dyskusji. I to był właśnie początek końca.
Potem przyszedł dzisiejszy poranek, który wyglądał zupełnie inaczej niż poranek wczorajszy. Zamiast wiosennej ciepłoty, z nieba lały się strugi deszczu i chłód . Poprzedniego wieczora umówiłam się moim sąsiadem-filozofem, który ma być wykonawcą ogrodzenia, że pomoże rozładować mi ten nieszczęsny styropian. Sąsiad filozof, o czym przekonalam się dopiero na placu boju z lekko poirytowanym kierowcą z hurtowni pod bokiem, uznał, że okoliczności przyrody nie sprzyjają pracy fizycznej i mnie mowiąc bez ogródek - olał!!! Nie on pierwszy zresztą, bo wcześniej zrobił to dość dokładnie deszcz. Na dodatek okazało się, ze klucze od licznych kłódek strzegących bram mego przyszłego raju, były łaskawe się zdematerializować.
7.30. Leje jak z cebra. Ja na środku błotnistego podjazdu rozpaczliwie próbuję dobudzić sąsiada oraz dowiedzieć się kiedy przyjadą hydraulicy z kluczami. Uff,
kierowca z hurtowni zgodził się przyjechać raz jeszcze za godzinę.
No i za godzinę, w nadal padającym deszczu, wraz z sąsiedem filozofem rozładowaliśmy transport styropianu, który nie jest ciężki ale za to duży...
I wtedy podjęłam decyzję, że to koniec kosmitów w moim, wystarczająco już skomplikowanym i wypełnionym niespodziankami (oraz bólem egzystencji ) życiu!!!
Nie żebym jakoś brzydziła się pracy - ja sobie chętnie pobuduję i ponoszę i więcej i ciężej, ale wolałabym o tym móc samej decydować - kiedy, jak i za ile
A potem na budowie nastąpił zwyczajowy młyn - hydraulicy chcą znać szczegóły umeblowania wnętrz, i gdzie kaloryfery ofkors; nadjeżdża samochód z Panami od DGP, którzy również chcą poznać szczegóły wystroju mego domu. Na poddaszu trzeba używać wyobraźni, bo tam nie ma ścianek działowych, jest za to wiele rupieci ... Ustalamy, że turbina będzie umieszczona w pralni - miała być na stryszku, ale Panowie ocenili, że to niepotrzebne, dodatkowe metry instalacji. Pewnie im się kuć nie chciało. Wpierw próbowali zainstalować mi to ustrojstwo w salonie, ale się nie dałam - jeśli nawet szumi "tylko" jak pół suszarki, to jednak szumi!!! Mam nadzieję, że nie będzie jej słychać w naszej sypialni, z której do pralni tylko krok a ścianki będą z GK (ale nie bezpośrednio sąsiadujemy z tą pralnią).
Pożaliłam się mojemu hydraulikowi na kosmitów.
Wróciłam do pracy a tu telefon od hydraulika - mam dla Pani fachowca od poddaszy, jest na budowie, może się Pani z nim spotkać!
Pewnie! Pędzę! Kolejny raz przerabiam oprowadzanie wycieczki po nieistniejącej zabudowie poddasza. A tu proszę na lewo porąbana ścianka kolankowa i jej skomplikowanie okienne... Tu natomiast ściana poraniona do betonowej krwi i czekająca na opatrunek z GK na plackach. A pod nogami - uwaga - bardzo przewiewny strop ...
Pan jest miły.... Po doświadczeniach z kosmitą, już boję się cokolwiek pisać. Ten też wydawał się być miły i mądry i sympatyczny. Niestety, czar prysł był, a moje poddasze leży i kwiczy.
O oknach nie wspominam, na razie.
POdsumowanie:
1. do soboty podłogówki i kaloryfery (oczywiście bez kaloryferów)
2. poniedziałek - wylewkarz 2,3,4 dni?
3. przyszły tydzień - rozwiązać problem okien
4. połowa tygodnia Nowy Pan od Poddasza zwany odtąd Nowym - jak nie ten, to inny - no jakiś nowy MUSI być!!!!
5. koniec przyszłego tygodnia - nerwowe oczekiwanie na montaż okien niepołaciowych czyli normalnych oraz bramy garażowej, choć ma nastąpić to w zbliżającym się najdłuższym weekendzie nowowczesnej Europy...
A w piątek mam się spotkać z ew.glazurnikiem, dzięki Irminie dzięki.
Mam nadzieję, że się dogadamy.
Wciąż nie mam szamba oraz drzwi wejściowych do domu. No i parkieciarzy - czas by termin obstalować, co by na lodzie nie zamieszkać
PO za tym całe mnóstwo szczegółów, o których nawet nie mam siły pamiętać i pisać ...
Kosmici jutro kładą swoją porcję styropianu a potem dowiadują się, że już tu nie pracują. (za robotę wykonaną zapłacę, choć powinnam im coś utrącić za straty moralne ....).Czy ktoś może dać na mszę za tego Nowego, co by mi się udał?