Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    26
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    84

Entries in this blog

joan

Nasze miejsce na ziemi

(Bosze - co ja tu nawypisywałam... )

 

 


Dziennika nie dokończyłam - ale budowę tak...

 


Wprowadzilismy się w grudniu 2006 r.

 


Było wspaniale - rodzinnie przytulnie komfortowo...

 

 


Ale życie to pasmo wyzwań....więc pora podąć nowe...

 


wszystkie znaki na niebie wskazują na to, że nasze miejsce na ziemi zmieni swoje położenie geograficzne- oznacza to ni mniej ni więcej jak to, że:

 

 


Dom idzie na sprzedaż - a my musimy przeprowadzić się bliżej Warszawy - aaaaaaaaa

joan

Nasze miejsce na ziemi

Czas na podsumowanie kosztów dotychczasowej budowy

 


1. zakup działki +opłaty notarialne 30.800

 


2. Przygotowanie

 


- projekt 1.700

 


- mapki geodezyjne+wytyczenie działki 750

 


- adaptacja projektu 550

 


- wnioski urzedowe+umowa w ZE 2.250

 


- operat szacunkowy dla banku 450

 


- tymczasowe przyłacze energ. (materiały) 320

 


- pakamera (dawnia chłodnia) 350

 

 


razem: 6.370

 

 


2. Konkretne efekty - stan zero

 


- koparka (fundamenty, piasek, wywóz zbędenj ziemi 2.470 (bez faktuy)

 


- stal 970

 


- piasek (8 wywrotek) 1.600 bez f-ry

 


- materiały (bloczki, izolacje,stryopian, folia kubełkowa) 10.000

 


- beton B10 (14,5m3) i B 20 (16 m3) 6.600

 


- rury kanaliz. + robocizną 950

 


- robocizna (murarze) 2.600

 


razem: 25.200

 

 


Dodam, że to wszystko przez fundamenty - za wysokie, ale o tym napiszę kiedyindziej

 


 

joan

Nasze miejsce na ziemi

Zaczęliśmy 4 lipca - czyli 1 miesiąc temu - dziś moge pochwalić się już prawie skończonymi ściankami nośnymi - od wczoraj zaczynają sie wspinać działowe. Kopała kopareczka (spieczona słońcem glina),fundamenty zasypywała kopareczka - fachowcy nie chcieli się przemęczać. Kopareczka w sumie wyniosła nas 2.600 bez faktury

 


Musiałam się pożegnać z moim marzeniem o usytuowaniu salonu - przez duuuże szklane drzwi przesuwne od razu na drewniany tarasik a potem na trawkę- bez schodków, wszystko w jednej płaszczyźnie. Przez spadek terenu trzeba było wynieść domek wyżej i to właśnie od strony tarasu jest wysoko - cóż bedziemy skakać

 


No i przez to jesteśmy wyżej od sąsiada - aż dziwne bo poziom naszej podłogi wypadnie na poziomie parapetów okiennych sąsiedniego domku. On też ma spadek, ale chyba nic sobie z tego nie zrobił, bo od strony górki ma podmurowane ogrodzenie - ja z tej strony mam wjazd do domu. Powyżej jest dużo pola - a wiosną widziałam ile mazi gliniastej wraz z topniejącym śniegiem potrafi spłynąć w dół . Stąd ta przezorność. A dodatkowo na fundamenty chyba z 5 warstw dysperbitu - wszędzie gdzie się dało+stryropian 6cm+folia kubełkowa na zewn.+potrójna izolacja pozioma (na ławie, na ostatnim bloczku fundamenowym, za 1 warstwą cegły litej). Oby nie był to przerost formy nad treścią...

 


Na ściany wybraliśmy Faelbet 24 cm pióro-wpust (choć w tym przypadku raczej powinno się to aż taż szumnie nazywać). Ale bloczki równe, zwarte.

 


Padł już wybór (tak na 99%) dot. okien - GIDANEX mahoń (z uwagi na drzwi tarasowe przesuwane, bezprogowe) - u nas mamy ich 4 m (powiększyliśmy o 1 m). W sumie mamy 3 okna 200x140, małe okrągłe fi 60, 1 tarasowe 60x230, no i to przeogrrromne. Wycenili ten zestawik na coś koło 15 tys. netto (przyjadą z Wrocławia, sami wezmą wymiar). Najbardziej zaskoczyła nas cena tego okrąglaczka - ok. 1.900zł Była nawet okazja żeby to zmienić - na kwadratowe, ale nie - będzie takie - w końcu to Bank za to płaci

 


Poza tym widziałam je na żywo (niepokojąco ładne - kilka razy przejeżdżałam obok nich - przyciągały mnie, aż postanowiłam miec podobne) Włłascicielka domu z tymi oknami zachwalała firmę - mimo odległości -400km- nie było problemu z wymianą stłuczonej zespolonej szyby - ona stłukła oczywiście).

 


mój mąż przy okazji wizyty we Wrocławiu "wpadł" na halę produkcyjną Gidanexu - podejrzał proces technologiczny - tak dla pewności - za co zapłacimy takie pieniądze (znaczy bank zapłaci). Był pod wrażeniem.

joan

Nasze miejsce na ziemi

dla przypomnienia, cytuję co napisałam w kwietniu o wybranej ekipie:

 

 


12 tys. za stan surowy, i niepijacy, niepalący - świadkowie Jehowa, przykładni, mało rozmowni na budowie i porządek trzymają) - SPRAWDZENI , /i]


po miesięcznej znajomości mogę powiedzieć:


11 tys :) , rzeczywiście niepijący .


Rzeczywiście Mało rozmowni, ale z tego wynika że też mało kontakowi - mało mówią ale też i nie słuchają co się do nich mówi. My swoje oni swoje. Oj długo sie docieraliśmy.


Poza tym, że mało mówią i nie słuchają, to jeszcze nie potrafią czytać - po kilku dniach pracy postawili nowe warunki co do sposobu rozliczania się - miało być za etapy(zgodnie z umową) , zażyczyli sobie tygodniówki ("ja Pani w umowę się nie wczytywałem" ). Właściwie wymusili szantażem, że jak nie - to się zwiną. Nawet nie przyjechali pare razy żeby nas przestraszyć. I UDAŁO IM SIĘ.


Pocieszające jest to że są Tani i w miarę solidni (przekątne prawie idealnie równe).


Ale (musi być jakieś ale) porządku nie trzymają - pewnie przesadzam

joan

Nasze miejsce na ziemi

Dawno nie pisałam - czas nadrobić straty - a zacznę od zdjęć:

 


1. mojej rodzinki

 


http://foto.onet.pl/albumy/album.html?id=41440&q=majamik&k=4" rel="external nofollow">http://foto.onet.pl/albumy/album.html?id=41440&q=majamik&k=4

 


2. mojej budowy

 


http://foto.onet.pl/albumy/album.html?id=41439&q=majamik&k=4" rel="external nofollow">http://foto.onet.pl/albumy/album.html?id=41439&q=majamik&k=4

 

 


zdjęcia nie najnowsze, wkrótce wstawię więcej, ale zainteresowanym poiwedzą więcej o autorce czytanego dzienika i "okolicznościach" w jakich powstawał

 


Wkrótce po uzupełnieniu zdjęć bedzie trochę teorii i rozważań psychologiczo-filozoficznych - to wszystko na podstawie dotychczasowych doświadczeń niedoświadczonych, ale jakże zapalonych inwestorów

joan

Nasze miejsce na ziemi

Wiedziałam, że budowa domu czegoś mnie nauczy. Jeszcze nie mam ścian - doły pod fundament zaledwie - ale nawet tyle nauczyło mnie... pokory i cierpliwości. Wiem że jak umawiam się z fachowcem na poniedziałek to będzie w środę ale tylko na pół dnia bo kończy poprzednią robotę. A kolejnego dnia popsuje sie mu samochód więc przyjedzie w piatek - czyli popracuje 1 dzień w tygodniu. (To nic że biorę urlop, który przepada - przepadło ich tyle że z dziećmi mogę wyjechac jedynie na tydzień wakacji... , a resztę spedzają w dusznym przedszkolu i na półkoloniach... )

 


A szukanie w pełni sezonu innych - zero szans - nawet próbowaliśmy - jeździlismy po okolicznych budowach, gdzie wyjątkowo murarze pracowali. Najblizszy termin to wrzesień- październik.

 


Z natury jestem niecierpliwa - płacę więc oczekuję mieć wszystko szybko i dobrze. Potrafię ustawić do pionu 9i innych i siebie jak trzeba). Ale w takich przypadkach jestem bezsilna - murarzy wcale nie przeraża groźba zerwania umowy. W razie czego zostaje zasiłek dla bezrobotnych - dadzą sobie radę...

 


Sami nie postawimy ścian - choc i takie chore pomysły nam przychodzą do głowy. Nic tylko usiąść i płakać.

joan

Nasze miejsce na ziemi

MAMY!

 


1. Pozwolenie na budowę - leżakuje sobie od tygodnia jak młode winko (czas oczekiwania 11 dni ).

 


2. Decyzję o przyznaniu kredytu - z tego trochę trudno sie cieszyć patrząc 30 lat w przód - jak bedziemy wyglądać spłacając ostatnią ratę kredytu - ile zmarszczek i kilogramów przybędzie...

 


Kopareczka umówiona, fahofcy też. Czekamy w blokach startowych.

 


To jakiś sen...

joan

Nasze miejsce na ziemi

I na razie żadnych przykrych zmian w łańcuchu dobrych zdarzeń , o którym pisałam ( tak nazwę chyba nasz domek - choć nazwa niepopularna i długo sie wymawia) - czyli wszystko zgodnie z planem, zadnych schodów.

 


Może nawet zbyt gładko to wszystko się układa - bo tym samym szczęscie przybliża sie dużymi krokami - a my na to szczęście słabo przygotowani.

 


Wniosek o pozwolenie dojrzewa na biurku urzędnika, wniosek o kredyt także. Miła Pani w BPH walczy o 1,8% we frankach, jak nie wywalczy będzie 2%. To i tak przyspieszona ewolucja procentowa (dla mnie rewolucja), bo w tym samym banku ale innym oddziale w tym samym mieście inna miła Pani kilka tygodni wcześniej zapewniała bijąc sie w pierś że mniej niż 3% to już nie da rady. Intuicja (lubie ją coraz bardziej za dobre podpowiedzi) kazała mi szukac dalej- no i masz! Jak stanie na 2% też się ucieszę bardzo! Strach pomyslec co będzie się działo dalej- bankowcy wyjda na ulicę i będą dawać prowizję klientom za to że zechcą wziąć kredyt mieszkaniowy na 0%.

 


Działeczka przetalerzowana (koszt - 1 flaszka wysokoprocentowego płynu dla miłego Pana rolnika-właściciela talerzy), prowizorycznie ogrodzona taśmą (pomysł męża co by sie w oczy nam rzucała i nikt nie miał wątpiliwości że to NASZA działeczka) i czeka na Ciąg dalszy.

 


Fachowcy umówieni, ale kierownika brak bo po jednym takim, który zażyczył sobie 3 tys za wizyty po pracy etatowej (czyli wieczorami od czasu do czasu), czujemy sie zbici z tropu. Ale casting trwa więc na pewno kogoś znajdziemy.

 


A ja jak mantrę wciąż powtarzam ŁDZ (łańcuch dobrych zdarzeń) to na czas budowy MOja Religia, na razie działa - oby nie przestała.

joan

Nasze miejsce na ziemi

Warunki przyłącza energetycznego po 4 dniach!!

 


Adaptacja projektu 550 złotych!!

 


Szczypię się, bo nie wierzę że tak gładko wszystko idzie.

 


Mamy kandydata na kierownika - casting w poniedziałek.

 


Nadal jednak nie mogę się zdecydowac na rodzaj ściany - 2 czy 3 warstwowa - może kierownik coś podpowie?

 

 


Ale w przyrodzie RÓWNOWAGA MUSI BYĆ, więc całe to napięcie, bieganina, konieczność podejmowania szybkich i dobrych decyzji odbija się na naszych relacjach przyjacielsko-małżeńskich...

 


Zanim więc zobaczę z okna tarasowego NASZEGO DOMU nasze dzieci z psem na naszej trawce biegające, może wiele spraw zmieni swoje dawne znaczenie. Może trzeba się zatrzymać, może ten Dom to mrzonka, może to jednak ponad nasze siły...

joan

Nasze miejsce na ziemi

Tak więc nasze DZIEŁO zaczyna nabierać realnych znaczeń - wczorajsza wizyta u notariusza zaowocowała kupnem działki - JEST NASZA!!!

 


Teraz już boję sie nadmiernie entuzajzmować i tak naprawdę to nie potrafimy się cieszyć - w strachu przed przerwaniem łańcucha dobrych zdarzeń pobieglismy do Zakładu Energetycznego po warunki , gdzie spędzilismy 2 godziny! Pani w okienku nam zakomunikowała że proces projektowania przyłącza ma trwać do 8 miesięcy! (30 m kabelka w ziemi w linii prostej) - toż to dopiero projekt będzie - jeśli projektant z zacięciem kubistycznym... Pocieszam sie tym "do " 8 miesiecy, bo jest jeszcze termin "od" i tego sie trzymam.

 


Zaraz potem wizyta w starostwie. Miły Pan (którego juz niedługo przyjdzie mi molestować w słusznej dla mnie sprawie) powiedział że na pozwolenie poczekam 2-3 tygodnie. Do przełknięcia - może nawet molestowania nie będzie. Mapki są - sztuk 5. Szukamy architekta do adaptacji i niewielkich zmian (ceny juz zasłyszane to 1500, 800 - duży rozstrzał).

 


Chyba za dużo naczytałam się na forum o kominach i piecach, bo zadecydowałam że komina w kotłowni nie będzie, bo chcę piec gazowy z zamknięta komorą spalania, przy którym tradycyjny komin jest zbedny. Ale jeden Pan sie zdziwił co ja wygaduję - przy nim jeszcze trzymałam fason do końca, ale w domu po zastanowieniu , to już sama nie wiem (bo niby skąd? - tylko powatarzałam zasłyszane zalecenia). A taką madralą tez nie chcę być - bo łatwo w swym zacietrzewieniu i poczuciu wszechwiedzy popełnić błędy.

 


Ale tak naprewdę to dopiero początek drogi - rodziców już nie informujemy o każdym małym kroczku - zastosujemy system odsłon - widzieli działke - następnym razem zobaczą dom w stanie surowym - TATAM! Większe wrażenie (może nawet szok). Nie znamy litości dla niedowiarków - oby tylko im serduszka wytrzymały...

joan

Nasze miejsce na ziemi

Mamy jednak kolejną nauczke - Pani która podpisała z nami umowę przedwstępną na kupno mieszkania dzwoniła bardzo czesto, zaczepiała na ulicy - kiedy sie wyprowadzimy? (przezorni wskazaliśmy w umowie termin końcowy - czerwiec 2006 czyli mielibyśmy jeszcze rok). Chcieliśmy przyspieszyc spieniężenie naszego mieszkanka i zaproponowaliśmy - że Pani da nam teraz 30tys. (oczywiscie z odpowiednim aneksem w umowie notarialnej) a my sie zobowiążemy że wyprowadzimy się do końca wakacji (wynajelibysmy cos na czas intensywnych prac w naszym domku, byłaby kaska i Pani wreszcie by nas przestała nękać). Po telefonie z nasza propozycją Pani sie ucieszyła - miała szukac tych 30 tys. juz chciała swój duży mebel do nas nawet wstawić, ale na drugi dzień wszystko odwołała, tzn. postawiła warunek, że da zaliczkę, ale jak wyprodzaidzimy się już, tzn. do końca maja.

 


HA< HA< HA, wtedy to już żadna zaliczka, a i zaden to interes dla mojej rodzinki (2+2+pies) tak w ciagu trzech tygodni wynieść się bylegdzie. Tak więc zrewidowaliśmy nasz plan - pieniądze na poczatek domku pożyczymy (całe szczęście że możemy, choc męza sporo to kosztowało - musiał ukorzyc sie przed rodzinką i wysłuchac wiele) a pomysłowej Pani oddamy mieszkanko 30 czerwca 2006r. Nie to żebyśmy byli złosliwi, ale za dużo tych zmian planów, hustawek nastrojów w naszym niezbyt długim życiu.

 


Mąż był taki wściekły że zapowiedział że zabierze z mieszkania wszystko (wczesniej chcielismy wszystko zostawić (kuchnia z zabudową, garderoba, łazienka) - wystarczyłoby sie wprowadzić.

 


W przypływie przyzwoitości chcieliśmy nawet odświeżyć mieszkanko - malowane w ub. roku). Ale rzeczywistośc jest brutalna dla nas więc w takiej szkole życia szybko skończymy z dotychczasowym poziomem przyzwoitości...

joan

Nasze miejsce na ziemi

Meczące jest to trwanie w zawieszeniu - czekajac na decyzję Banku, róznej maści pozwolenia, mapki, etc. Zazdroszczę wszystkim którzy zastanawiają się nad wyborem parkietu, terakoty, przycisków do spłuczek... Jak też tak chcę!!!

Jak na razie żadne konkretne decyzje nie zapadły - choć i owszem - mamy projekt - wozimy go ze sobą na wszelkie zjazdy rodzinne i nieśmiało pokazujemy zainteresowanym (chyba jednak nie za bardzo - bo Oni chyba nie widzą nic szczególnego w tych rzutach, projekt szybko kartkują tak dla przyzwoitosci, my nieśmiało wtrącamy co jeszcze dodamy, co ujmiemy, ale wychodzi na to że mówimy do siebie z mężem bo pozostali szybko zmieniaja nieciekawy temat na im wygodny. (Ale co tam - dla nas ten domek już stoi, w snach widzę operacje słoneczne w ogrodzie - kiedy słoneczko zachodzi za dom sąsiada (romantycznych zachodów słońca mieć nie będziemy - to juz sprawdziłam).

Ale ja jeszcze im wszystkim pokażę - po pierwsze zbuduję, po drugie urządzę, po trzecie bedę z uporem maniaka zapraszać na trawkę tych wszystkich mieszczuchów-niedowiarków aż silą absorbcji (czy dyfuzji może) zakażę ich chęcią posiadania conajmniej tak miłego, własnego kątka.

 

Bardzo bym chciała juz zacząć, bo juz wszystko mam ustalone - koniec czerwca wchodzą murarze koniec sierpnia, ciesla i dekarz, październik okna, kominek, elektryka, posadzki.... Trzymam kciuki za własną naiwność i kobiecą (!) skłonność upraszczania procesu budowy domu...

joan

Nasze miejsce na ziemi

Jak się pouskarżałam w forum to od razu los bardziej życzliwy - i ekipy się znajdują (12 tys. za stan sutowy, i niepijacy, niepalący - świadkowie Jehowa, przykładni, mało rozmowni na budowie i porządek trzymają) - SPRAWDZENI , ale im chcę powierzyć tylko murarkę (więc bedzie mniej niż 12 tys.). Znalazłam też cieślę i dekarza (poleconych i sprawdzonych m.in. przez forumowicza Maćka) - 35 zł/mkw więźba + dach (folia, deskowanie, orynnowanie, blacharka, kominy i okna połaciowe ile zechcę). I ponegocjować jeszczę mogę (słowa dekarza).

 


Tak myślę, że lepiej jak cieśla z dekarzem współpracować będą, to i "czapeczka" mojego domku solidna i ładna będzie. Murarze to murarze, jak sama nazwa wskazuje, i nad konstrukcjami z drewna niekoniecznie muszą się doktoryzować. Może sie mylę, ale postanowiłam więcej słuchać mojej kobiecej intuicji (choć dopiero niedawno uwierzyłam w jej istnienie).

 


Projekt będzie jutro, więc i tak po weekendzie majowym ruszymy w przygode z papierologią urzędową (nie wspomniałam też, że goedetę znaleźliśmy uczynnego, pomoże z pozwoleniem - to może szybciej będzie - nie to żebysmy prosili - mamy swoje zasady, ale jak sam tak z siebie chce pomóc, to czemu nie?) No i elektryka mamy znajomego (choć nie znamy się za bardzo, takiego na "dzień dobry" i nic więcej , ale to nawet lepiej, bo nie chcemy za darmo ale DOBRZE, a już zrobilismy niezależny sondaż w kwestii jego fachowości - i wypadł wzorowo). :)

 

 


Tak więc nie jest źle - może zła passa skończyła się z chwilą kiedy postanowilismy przejąć sprawy w swoje ręce, a nie czekać na okazje, ślepy los i łaskę pośredników? A tak, naszą dużą i dobrą (?) energię tchniemy w parę ton materiału i w tym przez kolejne lata będziemy utrwalać nasze szczęście...

joan

Nasze miejsce na ziemi

No i oczywiście mój mały domek:

http://www.krajobrazy.com.pl/index.php?strona=domek&nazwa=PIASEK_PUSTYNI" rel="external nofollow">http://www.krajobrazy.com.pl/index.php?strona=domek&nazwa=PIASEK_PUSTYNI

 

(zrezygnuję ze szprosów w oknach, okna troszke powiekszę, zrezygnuję z wykuszu - jest mały ale chyba niepotrzebny, kolumienki jak mają byc to proste, elewacje też troche skromniej - w projekcie nad cokołami są jakieś ozdóbki). Troszke w środku zmienię. Podobny projekt do Adriany z Archipelagu, choc nie na pierwszy rzut oka - no i inna kolorystyka. Ale mamy wąską działkę, więc by się nam nie zmieściła.

joan

Nasze miejsce na ziemi

Nie byłabym sobą gdybym nie poruszyła dręczacego mnie tematu - dyskredytacji kobiet w tematach budowlanych.

Kilka dni temu krewny (równolatek, też myslący o budowie domu) powiedział do mojego męża mniej wiecej tak: "No, to teraz może przejdziemy na bardziej męskie tematy" pokazujac nowo zakupiony przez niego projekt. Do feministki mi daleko, ale to zabolało. Nie chcę wyjść na wojowniczkę - lubię i cenię mężczyzn, korzystam z ich wiedzy w wielu tematach, ale na Boga budowa domu to nie wiedza tajemna, z która przeciętna kobieta nie dałaby sobie rady (o ile w ogóle ją to zainteresuje). Mnie interesuje, chcę wiedzieć DLACZEGO? Dopóki się nie dowiem bedę niespokojna. Dlatego tez tak cięzko pracowało się wykończeniowcom w moim (teraz nie moim) mieszkaniu. Zawsze pytałam: dlaczego? Dla nich tak miało być, po prostu, i koniec kropka.

Od męża też pewnie wiem więcej - to po prostu konieczność, uważam że to naturalne - on nie ma czasu) a któreś z nas musi TO wiedziec żeby ktoś znów nas, naiwniaków ,nie wykiwał (bo młodzi, bo kobieta, bo przez telefon nie dosłyszał).

I tak wokół. Nie wiem czy to specyfika małej miejscowości, czy tak ma być? Czuje wciąż ten niewymowny opór w mężczyznach, gdy słuchają kobiety, która potrafi jednak odróżnić lukarnę od połaci, wie co to murłata, czym rózni się PTH od Maxa czy Silki (przynajmniej w wyglądzie).

Ja dam sobie radę - mąż na budowie będzie w weekendy. Ale o ile byłoby łatwiej gdyby mężczyźni sobie odpuścili tę walkę ze swoją męska ambicją...

joan

Nasze miejsce na ziemi

Kwiecień 2005

 

 


Bardzo lubię swoją pracę więc z nieukrywaną przyjemnoscią w jej trakcie zagladam na forum muratora, i czytam, czytam, czytam.

 


Im wiecej czytam tym lepiej wiem czego nie chcę. A nie chcę blachy na dachu, styropianu i betonu komórkowego (znalazła się wybredna). Teść jako jedyny zaczął sie dopytywać co zamierzamy po tym jak zobaczył że chyba nie żartujemy (podpisana umowa przedwstępna na kupno działki).

 


On że styropian, ja że wełna. Mój dom, moja hipoteka i nie popuszczę. Nie lubię nylonowych i poliestrowych ubrań. Taką mam teorie też co do domu i żadne wyliczenia wskaźnikowe mnie nie przekonają. Mogę negocjowac do do okien (drewno czy PCV) bo sprawdziłam i takie i takie. Tu zadecyduje cena (a mam fizia co do okien, bo muszą byc duuuże, choć bez zbytnich strat ciepła).

 


Działka jak pisałam nieduza, ale dłuższa, więc zostanie sporo trawki przed oknem tarasowym (wychodzącym na południe).

 


Ciekawostka dla śledzących moje poukładane losy: O granicę działki toczy się spór gdzieś w Sądzie(o centymetry - podobno wcześniejszy geodeta się dziabnął), ale nie bedzie to miało wpływu na pozowlenie na budowę (pytalismy w starostwie), wystarczy że nie postawię ogrodzenia za a przed miedzą Pana, za którą właściciel konika do ciężkich prac ornych wykorzystuje. To kolejne schody, ale nas już nic nie zatrzyma.

 

 

 


[/b]

joan

Nasze miejsce na ziemi

Tak naprawdę to olśnienia doznaliśmy pewnego lutowego poranka (snieg wokół, ale słonko ostro grzało). Po tych rozczarowaniach troche zobojetniałam, po telefonie z agencji dot. obejrzenia domu, bez wiekszej nadzei na miłe zaskoczenie wybralismy godznke przed pracą.

Z jednej strony zarezerwowane mieszkanie w Warszawie (pani wciąż pytała czy przedłużamy), ale pojechaliśmy. srednio ciekawa okolica, ale domek... Wystarczyło że weszliśmy do środka - spojrzelismy na siebie z mężem i oczy nam chichotały z radości. Na twarzach oczywiście powaga. Ale to było to. Po tych paskudztwach domek z PTH, dachówką ceramiczną, oknami "do samej ziemi" wydał się nam CUDEM. Taki normalny, bezpretensjonalny, przemyślane rozwiazania instalacyjne. Budowany z sercem i rozumem w zapasie. I zrozumieliśmy że nie jest taka ważna działka (700m kw.) bez nasadzeń, ważne jest to co w środku, właśnie "TO COŚ"

Oczywiście domu nie kupiliśmy (właściciel wystawił dom na sprzedaz "na próbę", wybiera się na stałe do USA, czeka na pozwolenia, chciał wiedzieć ile dostanie jak już się zdecyduje) to nas już nie zdziwiło, ale to uczucie i ten usmiech w oczach został. To jest to, czego potrzebujemy tak od serca. I nie zmienimy zdania - żaden apartamentowiec w W-wie (nawet z tej wyższej półki na Mokotowie) nie zrobił na nas takiego wrażenia.

Zaczęliśmy rozpowiadać nowinę - zbudujemy sobie w rok własny dom.

Jak pisałam rodzina pukała się w głowę - wszyscy z lekkim uśmieszkiem (juz tyle razy zmienialiśmy nasze plany). Nikt nie rozumiał że tak MUSIAŁO być, że to pewnych decyzji sie dojrzewa. Kupno domu czy mieszkania to poważna sprawa - zreszta nikt z tych "życzliwych" osób nie mieszka we własnym domku - marzenia porzucili przywykłwszy po parunastu latach do blokowisk - wolą zmienić kolejny raz samochód niż poczuć TO coś, gdy rozłożą swój leżaczek na swojej ziemi i nawet słonko byłoby wtedy bardziej ich. (Ja romantyczką niedługo zostanę).

 

Tak więc szkoda że najbliżsi nie popierają (o pieniądze ich nie prosimy, więc niech tam), robimy swoje, choc trochę przykro, ze nie chcą choć posłuchać o naszych marzeniach i planach.

joan

Nasze miejsce na ziemi

2004-2005

Kilkanaście wycieczek do Warszawy - juz nie na zakupy. Szukamy mieszkania z rynku wtórnego lub pierwotnego. Czasem niezłe cacuszka - z duzymi oknami. Przyjemna obsługa w biurach nieruchomosci- sami szukali nam mieszkań. Zawsze jednak jakieś ale. Jak fajna lokalizacja to trzypokojowe, troche za mało, no a ceny- bylismy przygotowani na wiele. Zresztą jak przewartościowac całe swoje życie - to w komforcie chociaż. Wybrałam dwupoziomowe na Bemowie (fort Bema) zieloniutko jak na W-wę, duże okna w projekcie). szkoła i przedszkole blisko, basen, hala sportowa. Niewiele ponad 400 tys. (czyli kredycik 300). Ale tak jakoś co przejeżdżałam obok domków to mnie ściska - ta zielona trawka, sielanka.

Znajomi kupili domek pod Płockiem, zaprosili naszą rodzinkę i Pękliśmy, jak właściciel rozpalił kominek, a za oknem widzieliśmy nasze dzieci biegajace z psem po ogrodzie...

No i (chyba celowo) zaczęliśmy zbierac minusy życia w stolicy. Z mężem i tak nie bedę sie widziała częściej a dzieci? Tu po pracy zabieram dzieci ze szkoły i przedszkola, psa z domu i jedziemy na spacer , i o 16.15 jestesmy sobie w lesie, ogladamy mróweczki w mrowisku, wygrzewamy sie w słoneczku. Nie stoję godzinami w korkach, nie ma tego ciśnienia, a jak chcę poczuć cywylizację (te lepsze jej strony) - 90km i jestem w godzinkę w teatrze, w klubie, kinie, na wystawie, zakupach......

 

Może gdyby nie dzieci, rzuciłabym sie w wir życia na maxa, ale chcę stworzyc im prawdziwy, szczęsliwy, spokojny i zdrowy dom. Na miejscu są dziadkowie - ich ostoja, koledzy.

W weekendy sporo okolicznych (i czystych) jezior (moglibyśmy popływać na windsurfingu), lasów na spacery. Czyli jakie wnioski?

 

BUDUJEMY DOM

joan

Nasze miejsce na ziemi

do 2004 - c.d

Potem był jeszcze dom w stanie surowym otwartym z ugietym o grubości 8 -12 cm stropem żelbetowym (3-4 cm różnicy w ugieciu w 40 m salonie) (bo taniej było, kierownik budowy zadecydował, w wpis w dzienniku .. jeden). Były tez inne domy- niespodzianki i dużo zmarnowanego czasu na ich oglądanie. Ale w tych trzech szczegółowiej opisanych już mieszkałam - w wyobraźni oczywiście. Już tak mam że jak coś mi się spodoba to nie spię przez kilka dni i żyję tym "na ful": tu bedzie stała komoda, tam posadzę magnoliowe drzewko, i kolory dobieram. Parę takich wypraw w głąb wyobraźni i miałam dośc. Czułam się wypruta i wyżuta jak pluszaki moich dzieci po zabawie z naszym pieskiem.

No i notorycznie nieobecny mąż, i wszystko na mojej głowie. DOSYĆ.

Decyzja: Domu nie znajdziemy - żyjemy w chorym, prowincjonalnym miasteczku. Wyprowadzamy się ... do Warszawy.

joan

Nasze miejsce na ziemi

2003-2004

Lubię zmiany, choć nie chaos, a tak wygladało nasze życie gdy zaczęlismy szukac domu, najpierw w okolicach Płocka. W biurach nic tylko Gargamele i Maszkarony. A nasze oko cieszyły projekty minimalistyczne, nowoczesne, modernistyczne. To oczywiscie w teorii i tylko w prospektach. Życie pokazało że nawet o zwykły, skromny (bez tralek, lewków, krasnoludów, złoceń, łuczków) domek jest trudno. Pan w biurze nieruchomosci otwarcie przyznał ze jest oferta oficjalna i dla wybranych - nieoficjalna. Z zalotnym usmiechem przyznałam że chciałabym znalezć cos z tej nieoficjalnej - Pan sie zarumienil i owszem zadzwonił z ofertą, wszystko było ok., ale.... 20 cm od wjazdu do garażu (w bryle budynku) stał sobie słup sredniego napięcia, druciki przechodziły przez cały dom. Biuro nie zauwazyło nawet tego "szczegółu". ZE nie dawał żadnych nadziei na jego usunięcie. Więc o domku z baaardzo duzymi oknami szybko musielismy zapomnieć. Kolejny dom też sie nam sposobał, choc okrągłe dziury w ogrodzeniu z siatki nie pozwalały mi zasnąć w nocy (czyżby OBCY? - byłam świezo po filmie "Znaki"). Negocjacje trwały (słabi w tym jesteśmy, ale zdesperowani chcieliśmy po prostu MIEĆ DOM). W tzw. międzyczasie dowiedzieliśmy się, że te koła w ogrodzeniu zrobili złosliwi pracownicy właścicielki domu która była dla nich złą szefową, wyzyskiwała ich bezdusznie i nie płaciła. Ups. Problemy finansowe? No tak, do tego komornik, sprawy w Sądach, temat "do wyjęcia" za kilka lat. Pani w depresji, na psychotropach...

joan

Nasze miejsce na ziemi

2000-2003

 


Przypomnę - kupilismy mieszkanko na poddaszu (III piętro) na Płockiej Starówce (słabiutko wypada przy pięknej krakowskiej, wrocławskiej, toruńskiej, czy gdańskiej), ale jednak to Stare miasto, specyficzny klimat, a i mąż zawsze chciał w starej kamienicy z wysokimi pokojami. Mnie takie mieszkania kojarzyły się z wiecznym zimnem, a jak pisałam nie lubię chłodku. Poszlismy na kompromis - nowa plomba na Starówce z widokiem na ceramiczne czerwone dachy, blisko nad Wisłę, trasy spacerowe, cisza.

 


No właśnie - CISZA. To pojecie wzgledne i szybko okazało sie jak bardzo jestesmy naiwni - developer sprzedając nam mieszkanie zapewniał że w części piwnicznej zrobi na 500m kw. bawialnię dla dzieci, takie Eldorado. Nawet prospekty pokazywał, choc wtedy nie skupialismy się zbytnio na innnych problemach. No ale "bisnes is bisnes" i developer szybciutko i w tajemnicy przed lokatorami kamienicy zrobił w piwnicy... pub- dyskotekę. Nieczego nie wyciszył, bo liczył na skuteczność mega -stropów, i ich dźwiękochłonność. No cóż, przeliczył się bo w piątkowe i sobotnie wieczory i noce słyszelismy przekrój przebojów z list TOP Trendy x conajmniej 5 powtórzeń + piski dziewcząt przy pierszych tonach np. Jesteś moim Aniołem czy Twoje czarne oczy (to ostatnio). Najgorszy był moment zasypiania - natarczywe basy dzieciom na szczęscie nie przeszkadzały, ale nam tak. Próbowaliśmy wszystkiego - oglądalismy do bólu filmy, dzwonilismy z prośba o przyciszenie. Po tym jak kilka razy odwiedzili nas właściciele pubu i stwierdzili ze nam się coś ubzdurało i że nic nie słychać a jeśli już to telewizor sąsiada albo lodówkę z kuchni, stwierdzilismy że robią z nas idiotów. A ja tego baaardzo nie lubię. Przyjęliśmy zatem inna taktykę - interwencje na policji po godz. 22, na przemian z innymi sąsiadami. Po paru miesiącach sprawa trafiła do Sądu Grodzkiego. Właściciele dyskoteki chyba się przestraszyli (mogli stracić koncesję na alkohol), zaczęli ROZMAWIAĆ z nami. Ale trwało to krótko - imprezy się nasiliły - juz nie tylko w weekend ale też w dni powszednie. No nie, kupiłam mieszkanie zadłużajac się na kilka ładnych lat, a teraz mam to znosić - nawet ze sprzedażą mieszkania będzie trudno - pewnie na tym sporo stracę. Na dodatek sąsiedzi wcześniej zapowiadajacy solidarność teraz solidarnie zaczęli się wypierać, że im cos przeszkadza. Podobnie policjanci, nagle przestali cokolwiek słyszeć.

 


Nie popuściłam i dobrze przygotowałam się w temacie. Tym razem sędzia zaczął drążyc temat i poczułam że nie wszyscy są przekupni i zastraszeni. To samo chyba zrozumieli własciciele "tancbudy" i w ramach rekompensaty zaproponowali kupno ode mnie mieszkania na korzystnych warunkach. Mając takie przejścia, starciłam zaufanie do otoczenia - wszystko nagle zaczęło mi przeszkadzać. Nie chciałam wiecej słuchac kłócących się po nocach sąsiadów, w przejsciu mówic sobie grzecznie dzień dobry a w pamięci mając treść wykrzykiwanych wyzwisk.

 


Mąż dostał pracę w Warszawie, 12-13 godzin poza domem, + przestalismy już kochac nasz wyśnione mieszkanko i zaczelismy widzieć coraz więcej minusów mieszkania na Starówce (ścisła zabudowa, a obok kamienica z opalaniem piecowym - efekt zamkniete wiecznie okna - bo któś postanowił spalic jakies śmieci, plastyki. jak zapomnielismy szczelnie zamknąc w całym mieszkaniu fruwały płatki zwęglonych śmieci, które po nieuważnym roztarciu na białej narzucie na łóżko...) ach, odechciało mi się.

 


Więc postanowiliśmy: szukamy domu.

joan

Nasze miejsce na ziemi

Wprowadzilismy się w czerwcu 2000r. i miesiąc po tym dowiedzialiśmy sie że zostaniemy rodzicami po raz drugi. Przypomnę - dwie male (9 i 11 m kw) sypialnie, pewnie nie długo nacieszymy się intymnością. Przeprowadzka do salonu - możliwa ale to otwarty salon +kuchnia +przedpokój. No, zobaczymy jak to będzie.

 


Marzyłam o córeczce - i udało się!!!

 


w lutym 2001 r. przyszła na świat moja mała kopia , i od razu zamieszkała w naszej sypialni. Dwoje dzieci =dwa razy więcej wszystkiego, ale ciasno nie było. Zaczęło brakować balkonu i piwnicy. Wczesniej oślepieni szczęsciem własnego m nie przewiązywaliśmy do tego uwagi. Balkon moze mniej ważny, ale piwnica? No własnie, tak naprawdę to wszystko zaczęło się od PIWNICY....

joan

Nasze miejsce na ziemi

od - do 2000r.

 

 

Od zawsze w blokach - 10lat z rodzicami w kawalerce, 9 kolejnych w trzypokojowym mieszkaniu z wielkiej płyty, 6 następnych znów w kawalerce z chłopakiem/narzeczonym/mężem(20 m kw. kuchnia we wnęce) w miedzyczasie z także z synem. Przeprowadzka 4 lata temu do nowego mieszkania (na starówce), dwie sypialnie, salon połączony z kuchnią - dla nas samych i rodziny, była rewolucją - wydawało nam się że te 60 m kw. podłogi (ze skosami) wystarczy nam do końca, tyle przestrzeni, syn na rowerku jeździł po naszym jesionowym parkiecie. Nie oszczędzalismy na urządzeniu mieszkanka - tyle lat męczarni - odbilismy sobie bezkompromisowym wyborem materiałów (w końcu panele tańsze, ale...), gres + przypadkowe ogrzewanie podłogowe czyniło nasze mieszkanko przytulnym , zwłaszcza dla mnie zmarźlaka, któremu i w upalne lato bywa zimno, a tu - cieplutka podłoga pod nogami. Juz wtedy przywiazywałam uwage do tzw. parametrów cieplnych (okna na poddaszu termofloat), dachówka ceramiczna (na poddaszu pod blachą byłoby ciężko), wspomniany gres naturalny (miło oddawał ciepełko),itp.

 

Przy tym towarzyszył mi Murator - a nie np. ELLE DECORATION - to dziwne, bo przecież mieszkanie kupiłam od developera, nie budowałam, sama po prostu chciałam WiEDZIEĆ więcej. Dlaczego rurki takie a nie inne, dlaczego to i tamto. Fachowcy mieli mnie dość. Jak przychodziłam konrolować pytali - a kiedy można będzie porozmawiać z mężem? No to wtedy wkurzałam się na maksa. Czytałam więcej a moją tajemną wiedzę trzymałam dla siebie, bo wszyscy mężczyźni uwzięli sie na mnie (poza synem). Jak odpuszzczałam, zaczynała się fuszerka - fug w łazience wstydzę się do dziś, niedoróbki widoczne gołym okiem. Mąż oddał mi pałeczkę - przestał się wtracać i zrozumiał że jak chcemy miec dobre wykończenie to nie wystarczy męskie braterstwo ale przysłowiowy bat nad głową (przepraszam prawdziwych fachowców - wtedy trafiałam tylko na "poleconych" mistrzów wciskajacych kit).



×
×
  • Dodaj nową pozycję...