No dobra. Milczałam, bo nic się nie dzialo , a potem się stresowałam i smuciłam.
Ale akcja wreszcie ruszyła.
Mamy wodę na działce.
Mamy częściowo wypalone krzory, okazuje się, że spalenie ususzonych na wiór nie przedstawia problemu. No, może tylko taki, że Mąż robił to w niedzielę, przy 35 stopniach :)
Mamy wytyczony budynek, pihhhu!!! W poniedziałek geodeta z mierniczym o mało nie dostali udaru, ale nasz skomplikowany rzut im wyszedł. Chyba.
Mamy fajnego sąsiada, co pożyczy prąd, bo szanowny Vattenfall ma czas do 31 sierpnia i chyba nie podepnie nas szybciej. Przy okazji się dowiedziłam, że u nich też potrzebny jest projekt, który też musi się wyleżeć na wszystkich możliwych biurkach...
Pierwsza transza kredytu wpłynie na nasze konto w piątek.
A dziś - param param! ...WJECHAŁA KOPARA...!!!
A więc budujemy NAPRAWDĘ. Tyle się naczekałam, że cieszę sie jak głupia.
Powieść w odcinkach pt:"Jak się dać wy@#$ firmie budowlanej i jeszcze się z tego cieszyć" może mi kiedyś przejdzie przez klawiaturę.