Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    170
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    94

Entries in this blog

Żona budowniczego

19 lipca 2005

 

 


SAWA i Ania dzisiaj jak zwykle od rana krzątali się po budowie. Miałam dołączyć do nich po pracy i nawet zabrałam ze soba do bagażnika ubranko robocze. Niestety, z moich planów nic nie wyszło - z pracy wyszłam o wpół do siódmej.

 

 


Zmęczona dotarłam do domu, ale oczywiście nie mogłam wytrzymać. Położyłam Filipa do łóżka i wyciągnęłam SAWĘ na działkę. Mój mąż nie miał zbyt szczęśliwej miny (w końcu był tam 11 godzin), ale grzecznie ze mną pojechał. Moim oczom ukazał się wspaniały widok: łaty nabite tak równo, jakby stały na baczność w żołnierskiej kompanii - to dekarze zrobili taką musztrę wśród naszego drewna. I do tego ten zapach - jak na tartaku. No, ale to w sumie po wczorajszym dniu było do przewidzenia, że chłopaki fachowo wykonają swoją pracę - muszę przyznać, że się nie zawiodłam.

 

 


Największa niespodzianka jednak czekała mnie za domem. SADZONKA MODRZEWIA A więc mamy nasz "DOM POD MODRZEWIEM". Co prawda na razie jest to modrzew pod domem, ale za kilkanaście lat na pewno będzie odwrotnie :)

 

 


Trawnik jeszcze żyje, lebioda ginie. Czyli jeszcze jeden udany dzień na budowie.

 

 


PS. Bramy nadal nie wybraliśmy - jeszcze się zastanawiamy. Hoerman ładniejszy, Wiśniowski tańszy. I co tu zrobić? Musimy jeszcze przespać się z problemem.

Żona budowniczego

18 lipca 2005

 

 


Super, dekarze dzisiaj przyszli

 

 


A więc rozpoczynamy nowy etap budowy. Po dzisiejszym dniu mamy czarny dach - cały ofoliowany.

 

 


Nasi dekarze byli wychwalani przez kilka osób, że bardzo profesjonalni, szef wpisany na listę stowarzyszenia dekarzy, z certyfikatem fakro, no w ogóle och i ach. SAWA oczekiwał ich z przejęciem i już wyobrażał sobie jak rzucają się w wir pracy.

 

 


A ekipa przyjechała zaraz raniutko i rozpoczęła jak w biurze : zagotowali wodę, zrobili kawę, na spokojnie ją wypili przy naszym turystycznym stoliku w salonie (razem ze swoim szefem) i dopiero ruszyli na dach. SAWA już był pełen obaw, że to jacyś niedzielni pracownicy skoro zaczynają od śniadania. Prawie już załamał się, że tym razem trafiliśmy na leserów. Ale okazało się, że to sprawne chłopaki. Zwijali się sprawnie i koło szóstej dach już był w całości pokryty folią.

 


Jutro mają nabijać łaty i pewnie potem sobie pójdą na inną budowę. Dopiero po kilku dniach mają wrócić i kontynuować prace.

 

 


http://foto.onet.pl/upload/33/29/_506759_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/23/55/_506760_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/29/0/_506758_n.jpg

 


Oto co jeszcze dzisiaj się działo:

 

 


Udało nam się dzisiaj spotkać z panem od bram garażowych. Chcemy bramę segmentową. Mamy do wyboru dwie sensowne: Hoermana i AW Wiśniowskiego. Ta druga o grubości 4 cm kosztuje tyle co Hoermana 2 cm. No to chyba wybierzemy krajową produkcję - a niech tam: teraz Polska (podobno jest to już przyzwoity poziom, nie tak idealny jak niemiecki oryginał, ale w porządku). Czy będzie to dobry wybór? Może ktoś już ma doświadczenie w tym zakresie? Rzucam temat.

 


No i oczywiście stary dla mnie problem: kolor. Ponieważ nie mają w kolorze orzechowym (tak żeby pasowało do okien) to zostanie RALowski brąz (jeden z odcieni) - mam nadzieję, że potem chociaż dopasujemy kolor drzwi wejściowych, bo inaczej to wyjdzie nam z tego niezła mozaika A może ja jestem tylko przewrażliwiona, że odcienie powinny być dobrane idealnie? Pewnie i tak drobne różnice zostaną zniwelowane przez warunki atmosferyczne.

 

 


Rozmawialiśmy też z drugim elektrykiem. Rzucił cenę dwa razy niższą niż ten pierwszy (!). Nieźle byśmy się nacięli, gdybyśmy nie szukali dalej. Do tego ten wydaje się bardziej profesjonalny (znajomi już go testowali i nie było zastrzeżeń). Tak więc jak nie trafi się nikt inny - wybierzemy tego.

 

 


Ostatnie dni myślę intensywnie o urządzaniu domu. Przeglądając różne zdjęcia w internecie i prasie jestem w tym wszystkim już tak zagubiona , że nawet myślałam o zatrudnieniu architekta wnętrz. Jednak cena (50zł za m.kw.) bardzo szybko wyleczyła mnie z moich wątpliwości - za te pieniądze będę miała urządzony przynajmniej jeden pokój. Nie będę więc wyrzucać "pieniędzy w błoto" (jak już mam wyrzucać w błoto, to wolę w to ogródkowe - przynajmniej będzie pożytek ), najwyżej mi się coś nie uda. Satysfakcję będę miała na pewno dużo większą podejmując decyzję osobiście

Żona budowniczego

17 lipca 2005

 

 


A jednak niedziela nie była taka zła - dzięki Bartarowi. On też ma łączone płatwy i jego fachowcy nie zrobili z tego problemu. Tak więc będziemy dalej "dyskutować" z naszym kierownikiem.

 

 


Z tego wszystkiego zapomniałam wczoraj napisać o elektryce. Zaczęliśmy robić pierwsze przymiarki. Podstawowym naszym rekwizytem stała się kreda. Przeszliśmy przez dolne pomieszczenia rysując na ścianie "zajączki", kółka i inne dziwne symbole. Te zajączki to stąd, że w projekcie elektrycznym wyłączniki prądu oznaczone są kółeczkiem z kreskami, które wypisz-wymaluj przypominają słuchy. Nasza wyobraźnia zaczęła szaleć i w pewnej chwili skręcaliśmy się ze śmiechu, jak padło hasło "Wchodzisz do pokoju i po lewej stronie zapalasz zajączka"

 

 


Zjawił się też pierwszy gość, który jest kandydatem na naszego elektryka. Niby wszystko OK (50 zł za punkt z materiałem, 25 zł bez materiału), ale jakoś tak dziwnie cwaniakowato wyglądał. Nie wzbudził naszego zaufania. Już samo to, że źle mówił o firmie, w której pracuje (wiadomo, że nam robiłby instalację popołudniami prywatnie). No i tak w ogóle: czasami masz przeczucie, że ktoś nie jest do końca w porządku (sprawiał wrażenie kogoś, kto wyuczył się parę sekwencji w stylu "klient nasz pan", ale widać, że nie jest do końca szczery).

 


Będziemy szukać dalej (a propos: może znacie jakiegoś solidnego niedrogiego elektryka z Piotrkowa Trybunalskiego lub okolic?).

 

 


Niedziela minęła nam pod znakiem imprezy urodzinowej Filipka. Oczywiście punktem kulminacyjnym był spacer rodzinny na działkę. Moi rodzice i brat widzieli po raz pierwszy dom ze ściankami działowymi. Sądzę, że im się podobało.

 

 


Jutro chyba ruszają do akcji dekarze. Super :)

 

 


Aha, jeszcze jedno: lebioda zaczyna więdnąć Moje opryski przynoszą skutek!

Żona budowniczego

16 lipca 2005

 

 


Dzień rozpoczął się bardzo niewinnie. Pospaliśmy prawie do ósmej - w końcu sobota. Już wczoraj zaplanowaliśmy, że cały dzień spędzimy na działce. SAWA - porządki, ja - nasza lebiodka na trawniku. Dzieci spokojnie miały zająć się sobą.

 

 


No i rzeczywiście. Ja rozpoczęłam moją walkę o 9-tej. Po pięćdziesięciu minutach wiedziałam już, że jest to walka bardzo nierówna, powiem więcej: rzeź mojej osoby dokonywana przez umiejętnie dowodzoną przez naturę armię lebiody . Całe szczęście, że SAWA wydał rozkaz odwrotu - pojechaliśmy oglądać bramy garażowe.

 

 


Bramy udało nam się zobaczyć, gorzej ze sprzedawcą. Niestety, w sobotę według naszych obserwacji marne mamy szanse na jakiekolwiek zakupy - pewnie sprzedawcy za dużo zarabiają, bo wszystko z reguły jest pozamykane lub nie ma z kim rozmawiać.

 

 


W drodze powrotnej wstąpiliśmy do hurtowni ogrodniczej. Ja, pełna rezygnacji, zapytałam miłej pani przy kasie czy przypadkiem nie ma jakiegoś środka chemicznego na "moje" lebiodki, który jednocześnie nie zniszczyłby mojego trawnika. Jakież było moje zdumienie, gdy pani odpowiedziała, że ma Moja radość była bezgraniczna. Jak ja wycałowałam to małe pudełeczko za 14zł w samochodzie. Gdy tylko dotarłam na działkę od razu przystąpiłam do oprysku. Niestety, po dwóch godzinach nadciągnęła burza Znowu natura okazała się silniejsza. Ale mam jeszcze ten środek w buteleczce i jak tylko pogoda się ustabilizuje podejmę kolejną batalię. Tym razem zwycięską.

 

 


Popołudnie nie było już tak sielankowe. Zjawił się nasz kierownik budowy. Obejrzał efekt pracy murarzy. Ogólnie mu się podobało, ale...

 


No właśnie to małe "ale". W tygodniu był u nas na budowie i oglądał kładzenie więźby. Murarze ustalili z nim, że dwa słupki przy strychu zostaną zastąpione ścianką - tak nam praktyczniej to wyglądało. Dzisiaj zaczął wydziwiać, że słupki byłyby jednak lepsze, bo ciężar się lepiej rozkłada i będą lepiej pracować pod ciężarem niż ściana z cegły. Mogę zrozumieć jego argumenty i chyba podłożymy jeszcze te słupki. Tylko dlaczego zmienił zdanie po kilku dniach? Nie mógł od razu tak mówić?

 


To jeszcze nic. Nasz dach opiera się na dwóch płatwach 14 metrowych. Ponieważ byłby problem w zdobyciu tak długich kawałków drewna, więc te 14 metrów jest odpowiednio połączone z dwóch części (m.in. strasznie grubą śrubą). Kierownik budowy to widział - nic wcześniej nie mówił. Dzisiaj zaczął się zastanawiać, czy takie połączenie jest wystarczające, czy może jednak trzeba to jeszcze jakoś inaczej wzmocnić. A skąd my u diabła mamy to wiedzieć ? Przecież nie jesteśmy inżynierami i tego nie policzymy za niego! Ma się zastanowić, przedyskutować jeszcze sprawę z dekarzem itd. A my siedzimy teraz jak na szpilkach, bo po pierwsze nie wiemy jak to się skończy, a po drugie nie mamy pojęcia, czy rzeczywiście może to być problem poważny. Katastrofa, znowu okazuje się, że to my powinniśmy się znać absolutnie na wszystkim...

 

 


No to niedziela dla nas nie będzie już taka spokojna jak sobotnie przedpołudnie, bo będziemy chodzić jak struci, zastanawiać się nad problemem i wertować internet, żeby liznąć jeszcze trochę tego tematu.

Żona budowniczego

15 lipca 2005

 

 


Jedno jest pewne - jak zaczynasz budowę to stajesz się innym człowiekiem. Oto dzisiejsza scenka:

 

 


Godzina 6.30, ja od pół godziny na nogach, wykąpana i szykuję się do pracy. SAWA jeszcze śpi, wczoraj postanowił, że robi sobie wolny dzień od budowania. Nagle budzi się i jęczy pod nosem: "Tam tyle roboty, a ja tu sobie leżę..."

 

 


Prawda, że to nienormalne? Niby człowiek może sobie poleżeć rano, a tu coś woła, ciągnie cię na budowę. Taki zew natury budowniczego i tyle

Żona budowniczego

14 lipca 2005

 

 


Dzisiaj chwila relaksu i sprzątania. Chociaż na moment - zanim przyjdą dekarze. Dom prezentuje się naprawdę okazale. Aż cieszy oko.

 

 


Teraz już zaprzątają moją głowę sprawy związane z urządzeniem. Przecież trzeba się brać za elektrykę, a bez koncepcji w głowie jak mam zaplanować te wszystkie gniazdka? Muszę zacząć robić jakieś szkice, bo koncepcje mam różne, a co gorsze jakoś dziwnie rozmijają się one z koncepcją naszych dzieci Tam gdzie ja planuję łóżko, to one biurko. Tam gdzie ja biurko, one szafkę. Zwyczajnie - różnica pokoleń

 

 


Chyba wszystkie siły natury sprzysięgły się przeciw naszemu trawnikowi. Jak nie susza (z którą sobie radzimy, najwyżej zapłacimy za kilanaście metrów sześciennych wody), to krety (było ich w sumie pięć). Jak nie krety, to teraz chwasty. Lebioda rośnie aż miło, jeszcze nie widziałam tak gęstego wysypu tej rośliny. Ale walczę dzielnie. Dzisiaj wypieliłam wiadro ocynkowane tego dziadostwa. Pewnie będzie jeszcze ze trzy razy tyle. I to różne wielkości - od całkiem sporych po takie małe upierdliwe kurduple, które jak podrosną, to zrobi się z nich chyba mały zagajnik No, ale nic - zakasałam rękawy i będę zdobywać specjalność ogrodnika.

 

 


Taka działka to jednak zbliża ludzi. W bloku wszyscy przemykają do swoich mieszkań - dzień dobry, ładna dzisiaj pogoda. A przy domu najpierw z jednej strony dziesięć minut z jedną sąsiadką, potem z drugiej z drugą z piętnaście - leci czas aż miło. Dobrze, że razem będziemy mieć tylko czterech sąsiadów, bo pewnie przy moim gadulstwie nic bym nie zrobiła. Ale to naprawdę miło.

 


W sumie jest tak samo jak u moich rodziców na osiedlu domków jednorodzinnych - też ze swoimi sąsiadami mogą sobie pogadać. Już myślałam, że to coś ze mną nie tak, bo w sumie nie mamy żadnych bliższych znajomości w naszej klatce przez 5 lat jak tu mieszkamy - a tu proszę: ze mną ludzie też znajdują wspólny język Czyli nie jest jeszcze tak źle. I super - bo ja naprawdę jestem gadułą.

 

 


Aha, dzisiaj nasz Filipek kończy 5 lat - imprezka w niedzielę. Przez naszą budowę nawet nie kupiliśmy jeszcze dziecku prezentu. No, ale przecież tworzymy dla niego największy prezent w jego życiu - dom, który będzie jego jak tylko będzie chciał (oczywiście jak już spłacimy kredyt hipoteczny ).

Żona budowniczego

13 lipca 2005

 

 


Dzisiejszy dzień zapisuję złotymi zgłoskami: MURARZE ZAKOŃCZYLI DZISIAJ SWOJĄ PRACĘ

 

 


Oto bilans materiałów, które zostały:

 


- dwie cegły klinkierowe (kominowe) z 1 palety zakupionej

 


- paleta bloczków kozłowickich z 2000 sztuk (w tym 1,5 palety odsprzedane sąsiadowi),

 


- 3 i pół sztuki cegły pełnej zwykłej + kilka taczek gruzu z 11,5 tysięcy sztuk

 


- cement 0 kg

 


- drut fi 12 - 2,5 mb oraz fi 6 - 50kg z prawie 2,5 ton stali

 


Stemple - odsprzedane, deski szalunkowe- również.

 

 


SAWA jak major Hubal: nie puścił żołnierzy z pola walki do momentu zużycia wszystkich granatów i amunicji

 

 


Murarze na pewno super - dali nawet rabat za robociznę SAWY oraz korzystanie z naszej betoniarki. Mój mąż jest jednak mistrzem w targowaniu - ja to z reguły jak głupia baba: płacę to co w cenniku. A on nigdy nie popuści. Nawet pomidory na targu taniej kupi. Tak więc teraz te umiejętności wykorzystuje w pełni. Kurcze, dlaczego on się nie weźmie za handel, tylko tak ciągle na etacie. Przecież taki talent się marnuje

 

 


No, ale chciałam wam jeszcze pokazać jak po kolei finiszowaliśmy z pracami murarsko-więźbowymi.

 

 


Jak już wspominałam największe wrażenie więźba zrobiła na naszym synku. Oto jego reakcja:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/6/40/_504934_n.jpg

 


Dziwił się szczególnie jak duże gwoździe mamy na budowie:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/22/51/_504938_n.jpg

 


Oto dowód na kaskaderskie wyczyny ekipy:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/43/24/_504931_n.jpg

 


A taki był malowniczy efekt ich pracy:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/43/24/_504942_n.jpg

 


Oczywiście wszystko odbywało się pod czujnym okiem "kierownika budowy":

 

 


http://foto.onet.pl/upload/28/54/_504944_n.jpg

 


Najbardziej fascynująca jest plątanina krokwi na naszym strychu,

 

 


http://foto.onet.pl/upload/36/73/_504945_n.jpg

 


więc ja - czyli dumna inwestorka - postanowiłam sobie uwiecznić ten obrazek:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/9/20/_504956_n.jpg

 


Mój mąż chyba też dobrze się poczuł w tym miejscu:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/15/40/_504957_n.jpg

 


Dzieci bardzo miło spędziły czas na budowie:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/46/40/_504948_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/33/52/_504949_n.jpg

 


Był oczywiście wianek:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/1/16/_504950_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/11/93/_504953_n.jpg

 


oraz grill wiankowy:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/29/97/_504954_n.jpg

 


Oto jak wyglądał nasz dom w dniu 9 lipca 2005:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/1/86/_504958_n.jpg

 


W dniu dzisiejszym, czyli 13 lipca 2005 po zakończeniu prac (a więc wybudowaniu wszystkich ścianek działowych) SAWA postanowił wypróbować naszą łazienkę. Na zdjęciu widać mojego mężą leżącego w wannie i oglądającego TV (przynajmniej jest to próba generalna)

 

 


http://foto.onet.pl/upload/28/94/_504963_n.jpg

Żona budowniczego

Czy ktoś mógłby mnie pochwalić? Tyle zdjęć wstawiłam we wcześniejszych postach, że już drugi album założyłam w sieci. A tu żadnych komentarzy

 


A może nikt już nie czyta mojego dziennika?

 

 


Jeżeli nawet nie - to nic nie szkodzi. Zostanie on dla potomności. W końcu najlepszych pisarzy doceniali dopiero po śmierci

Żona budowniczego

12 lipca 2005

 

 


Jednak nie mogę być pomocnikiem murarza. Starość nie radość i zdrowie już nie to Po sobotnim przerzucaniu cegieł mój lewy nadgarstek odmówił posłuszeństwa - zbuntował się i boli jak diabli

 

 


Dzisiaj znów potwierdziła się stara zasada forumowiczów: sprawdzaj wszystkich fachowców. O mały włos nasza osobista wymarzona łazienka w sypialni stałaby się ogólnie dostępnym pomieszczeniem! Na szczęście dotarłam po pracy na budowę na tyle wcześnie, że moja interwencja nie spowodowała kompletnego rozwalania ścianki działowej. Najstarszy z fachowców źle spojrzał na rysunek i o mały włos drzwi zostałyby przestawione na drugą ścianę. I tak trzeba będzie wycinać szlifierką część ścianki, ale nadproże powstało już zgodnie z planem, więc na niewielkich stratach się skończy.

 

 


Moja kontuzja nie jest odosobniona. Dzisiaj Filipek stłukł palec młotkiem. Może to doświadczenie nauczy go co znaczy słowo "nie" wypowiedziane przez mamę Stłuczony paluszek, a bandażem była zabandażowana cała dłoń i niestety musiałam wycierać łzy płynące po małej twarzyczce szerokim strumieniem

 

 


Jutro murarze planują zakończenie prac. Zobaczymy.

Żona budowniczego

10 lipca 2005

 

 


Dzisiaj piszę szybciutko bo mam jeszcze sporo pracy.

 


Z tą stroną www nie idzie mi jak trzeba. Webmajster pracuje jak żółw, do tego mam problem z wstawianiem zdjęć. Nie wiem jak w Webmajsterze stworzyć album - bo tylko wtedy zdjęcia wczytują mi się na stronę.

 


Będę bawić się dalej, ale na razie nie mam czasu. Dlatego też założyłam fotoalbum na Onecie - tutaj idzie mi szybciej z tymi zdjęciami.

 

 


Wczoraj, tj. w sobotę odbył się oczywiście "wianek" - więźba gotowa, wiecha zawieszona na szczycie domu. Teraz domurowywane są ścianki, więc za kilka dni murarkę będziemy mieć z głowy. Impreza odbyła się zamiast obiadu, bardzo symboliczna (po prostu grill na naszym tarasie) i krótka, bo zanosiło się na deszcz, a właśnie powstawał nasz komin. Rzeczywiście, potem krótko lunęło, na szczęście bardzo szybko można było wrócić do pracy.

 


Aby przyspieszyć pracę ja, SAWA i nasze dziewczyny woziliśmy cegłę na ścianki działowe na parter naszego domu. Czyli kwalifikacje pomocnika murarza już zdobyłam

 

 


Od jutra zaczynam pielenie naszego trawniczka - lebioda i osty, podobnie jak krety, upodobały sobie naszą trawkę. Aha, właśnie grasuje u nas czwarty (!!!) kret - a może to wrócił jeden z tych wypuszczonych w pole? Czy ktoś wie ile kretów może mieszkać na dziesięciu metrach kwadratowych trawnika? Będę liczyć skrupulatnie i oczywiście was poinformuję

 

 


Dzisiaj w niedzielę pełen relaks. Oczywiście na budowie byliśmy jak zwykle. Tym razem układaliśmy cegły na chudziaku i stropie, żeby zorientować się jak będą przebiegać ścianki działowe. Niektóre z nich będą zbudowane z pustaków kozłowickich, bo zostało nam ich chyba ze 3 palety (niestety za dużo kupiliśmy ich), a z kolei cegły nam zabraknie.

 


Okazuje się, że zarówno w projekcie, jak i w wytycznych murarza ilość materiałów nam się trochę "rozjechała". I tak mamy szczęście: sąsiadowi źle ucięto więźbę na dach i musiał czekać kilka dni na materiał. U nas na szczęście belki były zgodne z podanymi wcześniej wymiarami.

 

 


Wczoraj Filipek był bardzo szczęśliwy - stał z murarzem na rusztowaniu. Radość w jego oczach była bezgraniczna! Jeszcze jak by mógł pomachać trochę kielnią, to byłby w siódmym niebie. Ale i tak jak "kierownik budowy" pilnuje wszystkich fachowców, żeby nie próżnowali :) Najchętniej nasze dziecko "pobiegałoby" po krokwiach, no ale na to mu oczywiście nie pozwolimy.

Żona budowniczego

9 lipca 2005

 

 


Słuchajcie wszyscy, słuchajcie!!!

 

 


Założyłam własną stronę www Jest na razie barrrdzooo skromna, bo dopiero udało mi się zamieścić na niej cokolwiek (męczyłam się z tym od tygodnia, ale na szczęście udało się).

 

 


Będę ją uzupełniać fotkami i będziecie mogli tam zaglądać od czasu do czasu - fotki będą ilustrowały moje komentarze na forum. Jestem z siebie bardzo dumna. SAWA też pewnie będzie dumny ze mnie

Żona budowniczego

8 lipca 2005

 

 


Kolejny dzień ciężkiej ciesielskiej pracy. Pomiędzy krokwiami pojawiają się kolejne belki. Widzę już gdzie będą znajdowały się okna dachowe. Dzięki powstającej konstrukcji nasz dom jest widoczny już z daleka.

 

 


SAWA rozbiera szalunki, na których "trzymał się" strop i robi ogólne porządki.

 

 


Dobrze, że zaczęliśmy budowę jako pierwsi - nasi sąsiedzi są troszkę za nami i dzięki temu "utylizujemy" resztki naszych materiałów budowlanych. Jeden sąsiad kupił zbędne pustaki, drugi odkupi od nas deski szalunkowe, a stemple sprzedamy do spalenia. Te parę groszy przyda się na kolejne materiały.

 

 


Jutro chyba będzie "wianek" po zakończeniu więźby - murarze przygadują, że bez flaszki się nie obędzie :) . No to musimy coś zorganizować. Napracowali się zdrowo, więc należy im się chwila relaksu.

 

 


Dzisiaj SAWA ewakuował z trawnika drugiego kreta - niestety dzisiaj po południu ruszająca się kopka zasygnalizowała mi kolejnego mieszkańca tego terenu. Czyli jutro ciąg dalszy polowania Murarze bardzo się dziwią, bo podobno złapanie kreta to sztuka. Widocznie SAWA jest zdolnym sztukmistrzem

Żona budowniczego

7 lipca 2005 - cd.

 

 


Tak jak prawie każdego popołudnia pojechałam na naszą działkę razem z Filipkiem. Mój synek na widok naszego domu krzyknął "Nie wierzę własnym oczom!". Rzeczywiście, widok jest już imponujący. Krokwie strzeliście pną się do góry. Miałam ze sobą aparat i zrobiłam kolejne 40 zdjęć i filmów - ciekawe kiedy to wszystko wywołamy (chyba nigdy, bo jak już zbudujemy nasz dom, to będziemy liczyć każdy grosz ).

 

 


Ekipa to po prostu kaskaderzy - chodzą sobie po tych belkach bez żadnego strachu. Podziwiam ich, bo ja sama mam problem z opanowaniem strachu kiedy stoję wysoko bez trzymania. Jutro powinni kończyć prace w drewnie i zostanie im wtedy resztka murowania: kominy i ścianki działowe. Może przed niedzielą zdążą, chociaż będzie pewnie trudno.

 

 


Widzę, że mój kochany mężulek (SAWA) jest już bardzo zmęczony tym tygodniem. Wydaje mi się, że to zmęczenie ciągnie się tak naprawdę od półtora tygodnia, kiedy w sobotę sam (!) pięknie ułożył całą przywiezioną więźbę. Ja z Anią tylko malowałyśmy impregnatem, a po tych dziesięciu godzinach miałyśmy dosyć. SAWA przekręcał nam te bele przy malowaniu, a do tego jeszcze z nami trochę malował. Efektem były siniaki na przedramionach. Był jednak z siebie bardzo dumny - dzięki jego ogromnemu wysiłkowi zdążyliśmy z malowaniem przed niedzielnym deszczem.

 


Jestem pełna podziwu dla jego uporu - dzięki niemu budowa tak szybko posuwa się do przodu.

 

 


Wczoraj Ania i SAWA upolowali na działce kreta :) . A było to tak: ponad tydzień temu powstał nasz pierwszy trawniczek. Podlewamy go z namaszczeniem, chuchamy i dmuchamy, a tu w pewnym momencie pojawiły się "malownicze" kopki. Kret znalazł na tym terenie dużo robaków do jedzenia, bo chyba przywędrowały do nas wszystkie dżdżownice z pobliskiego pola.

 


Polowanie dla nas zakończyło się sukcesem, ale niestety dla kreta nie bardzo - chcieliśmy go wypuścić, ale przypadkowo oberwał szpadlem jak chciał uciekać. Ania prawie się popłakała i chciała zorganizować mu pogrzeb. Niestety, to chyba nie będzie koniec polowań - nadal kolejna bestia ryje nam pod trawnikiem. Mam nadzieję, że tą uda się nam usunąć bez drastycznych metod.

Żona budowniczego

7 lipca 2005

 

 


Dzisiaj dostałam ofertę na okna od firmy Petecki Zapraszają mnie do dalszych kontaktów. Czyżby też czytali mój dziennik?

 


Odpisałam im, że się spóźnili. Zresztą w ofercie wstawili "marne" 15% rabatu, a do końca kwietnia dawali 30% (cena targowa), więc nie popisali się na starcie. Ich strata - ja już podpisałam umowę, więc ten wybór mam z głowy.

Żona budowniczego

Od dnia dzisiejszego będę pisała już na bieżąco mój dziennik. We wcześniejszych postach dodam jeszcze pominięte kawałki oraz zdjęcia. Ale na razie mam problem z Webmajsterem - chodzi strasznie wolno, a dodatkowo nie mogę wypchnąć na serwer mojej strony z jednym, ale jakże pięknym zdjęciem

 

 


5 lipca 2005

 

 


Nasz domek nabrał już kształtów - mamy parter i ściany poddasza. Dzisiaj zamówiłam okna - tutaj też miałam kolorystyczny problem, tak jak z dachówką. W końcu wybrałam kolor orzech.

 

 


Aha, okna kupujemy w Budvar Centrum, pięciokomorowy Lord z szyba P4 i okuciami WK1. Wiem, że narażę się na krytykę niektórych forumowiczów (no bo pewnie profil za cienki, a okucia WK1 są do bani ), ale musieliśmy się zmieścić w zaplanowanym budżecie, więc wybór jest taki, a nie inny. Zaletami tego wyboru jest stabilność firmy (moi rodzice kupowali u nich okna prawie pięć lat temu i nadal są na rynku), 10 lat gwarancji, miła obsługa (byłam nawet zadowolona, że wydaję tyle kasy, a to już na polskim rynku coś), no i niewygórowana cena (dostaliśmy duże rabaty). Okucia są ROTO-wskie, profile Thyssena - to w sumie nie tak źle za 14,5 tys.zł za 18 różnych okien z ładnymi klamkami (w odcieniu brązu).

 


Pomimo mnóstwa firm sprzedających okna tak naprawdę są one wszystkie strasznie zacofane. Wysłałam kilka zapytań mailem, m.in do Urzędowskiego, Peteckiego oraz firmy p. Mielczarka ze Zduńskiej Woli (okna z profili Schuco-Corona). Tylko z tej ostatniej dostałam ofertę, o którą prosiłam. Z firmy Peteckiego zadzwoniła jakaś panienka, powiedziała jaka jest ogólna cena. Poprosiłam o dokładną ofertę i takowa nie dotarła do mnie do dnia dzisiejszego Widocznie nie chcieli na nas zarobić - trudno, ich strata.

 

 


6 lipca 2005

 

 


Dzisiaj nasi murarze zaczęli budować nam dach. Wciągnęli na górę największe belki. Stałam z buzią otwartą (tak jak mój pięcioletni synek), gdy zobaczyłam jak sprawnie wciągnęli na górę kilku metrową belkę Po prostu fascynujące. Bałam się, że ten ciężar runie na ziemię, a tu nic z tego: belka sprawnie wylądowała na balkonie, a potem jeszcze wyżej. Potem nasza ekipa potańczyła jeszcze na tej belce w czasie mocowania jej wielkimi wkrętami do drugiej belki i było po wszystkim :) Rewelacja.

Żona budowniczego

KIEROWNIK BUDOWY

 

 


Do naszego kierownika budowy trafiliśmy przez panią z banku. Poleciła nam ona tego pana jako bardzo skutecznego w załatwianiu wszelkich formalności. Niestety, opinia ta była bardzo na wyrost. Tak naprawdę pan ograniczył się do złożenia papierów w urzędzie i to dopiero mój mąż wydreptywał ścieżki od biurka do biurka, uśmiechał się czarująco do pań i w ten sposób przepychał nasze sprawy do przodu. Po otrzymaniu pozwolenia na budowę nasz kierownik był wyraźnie zdziwiony, że tak szybko można załatwić pozwolenie

 


Drugim jego hitem było uzupełnienie dziennika budowy. Potrzebowałam go do banku. Spotkaliśmy się w umówionym miejscu i dziennik został wypełniony szybko na masce mojego samochodu :) , a daty zostały wybrane losowo z kalendarza, aby wszystko się zgadzało.

 


Oczywiście nie jest aż tak źle - pojawia się od czasu do czasu na naszej budowie przed kluczowymi momentami budowlanymi, ale niestety papierów nie prowadzi na bieżąco.

 


Aha, jeszcze jedno. Jak płaciłam mu zaliczkę był zszokowany, że poprosiłam o pokwitowanie Najpierw poczułam się jak z Marsa, ale potem doszłam do siebie i stwierdziłam, że u diabła nie znam tego gościa, a to są w końcu nasze pieniądze i mam prawo wymagać.

 

 


MURARZE

 

 


Przed wyborem ekipy murarzy mój mąż sprawdził dokładnie na forum czego może spodziewać się w zakresie ceny. Gdy już miał ugruntowany pogląd ile może kosztować wybudowanie naszego domu poprosił o ofertę dwóch wykonawców.

 


Jeden był z polecenia naszego kierownika budowy. To już była podstawowa wada - jak wiadomo kierownik ma pilnować wykonawców i odwrotnie: wykonawcy powinni krytycznie oceniać zalecenia kierownika. Do tej wady doszła jeszcze cena - dość wygórowana.

 


Druga ekipa to szwagier koleżanki. Ale to nie jedyna jego zaleta Cena rozsądna, ekipa z dużym doświadczeniem (jest on "majstrem" przynajmniej w drugi pokoleniu, bo pracuje z ojcem, od którego przejął rodzinny biznes). Mało mówi, pracuje jak mrówka, łapie szybko (w końcu to absolwent politechniki) i bardzo dyskretny (nie ma np. przechwalania się komu to on budował domy - a budował sporo naprawdę dużych domów - wiem to z innych źródeł). Trafiliśmy więc jak na razie dobrze (żeby nie przechwalić, bo muszą jeszcze położyć nam więźbę). Oczywiście również i tu najważniejsza była bieżąca kontrola prac, bo drobne "mankamenty" też się przytrafiały, ale ogólnie było fachowo.

 

 


Murarze zaczęli od kopania fundamentów (6 kwietnia 2005):

 

 


http://foto.onet.pl/upload/37/66/_503938_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/40/2/_503937_n.jpg

 


Filip oczywiście testował głębokość wykopów (to był dla niego wspaniały labirynt :) ):

 

 


http://foto.onet.pl/upload/27/12/_503942_n.jpg

 


SAWA pracował ostro przy chudziaku pod stopę fundamentową:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/4/42/_503941_n.jpg

 


A oto nasz "poligon" fundamentowy w całej okazałości:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/11/4/_503940_n.jpg

 


Potem nastąpił długo oczekiwany moment wylewania fundamentów (7 kwietnia 2005):

 

 


http://foto.onet.pl/upload/27/27/_503945_n.jpg

 


Betoniara dowoziła nam beton - na szczęście się nie zakopała w naszej glinie :

 

 


http://foto.onet.pl/upload/37/98/_503946_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/11/55/_503951_n.jpg

 


FUNDAMENTY

 

 


Nasze fundamenty są bardzo solidne - tak sądzę licząc ile na nie wydaliśmy

 


Powstały z bloczków betonowych (oto zdjęcie z 19 kwietnia 2005):

 

 


http://foto.onet.pl/upload/22/93/_504381_n.jpg

 


Weszło w nie 30 ton piachu, które przerzucili SAWA i mój brat, pod uważnym okiem mojego Taty przez tydzień czasu (czyli po 15 ton na głowę). Tak wyglądały w dniu 1 maja 2005:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/12/79/_504382_n.jpg

 


W dniu 2 maja 2005 zostały wylany chudziak:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/33/14/_504383_n.jpg

 


10 maja 2005 rozpoczęło się budowanie ścian parteru (na zdjęciu majster i pierwsza cegła):

 

 


http://foto.onet.pl/upload/43/98/_504384_n.jpg

 


Efekt murowania naprawdę napełnił nas optymizmem - zdjęcia zrobione w dniu 26 maja 2005:

 

 


Nasza jadalnia

 


http://foto.onet.pl/upload/43/53/_504396_n.jpg

 


Widok od strony południowo-zachodniej

 


http://foto.onet.pl/upload/36/68/_504385_n.jpg

 


Widok od strony zachodniej - z tej strony będzie wjazd na podwórko i wejście do domu

 


http://foto.onet.pl/upload/4/97/_504386_n.jpg

 


Nasz taras

 


http://foto.onet.pl/upload/17/6/_504388_n.jpg

 


Widok od strony nieistniejących jeszcze schodów na wejście do salonu

 


http://foto.onet.pl/upload/44/84/_504389_n.jpg

 


Wejście do jadalni z kuchni

 


http://foto.onet.pl/upload/45/5/_504399_n.jpg

 


Przedpokój - w głębi łazienka

 


http://foto.onet.pl/upload/40/16/_504401_n.jpg

 


Widok od strony wjazdu/wejścia

 


http://foto.onet.pl/upload/6/44/_504387_n.jpg

 


A oto nasza pracowita pociecha (tą taczkę kupiliśmy z okazji rozpoczętej budowy):

 


http://foto.onet.pl/upload/33/46/_504405_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/43/17/_504406_n.jpg

 


STROP

 

 


W połowie czerwca następny ważny etap - strop. Zdecydowaliśmy się na strop tradycyjny. Mieliśmy duży problem z podjęciem decyzji, bo zarówno tradycyjny strop, jak i bloczki terriva mają swoich zwolenników. Ceny były porównywalne. Zdecydował aspekt praktyczny - na tradycyjnym stropie ścianki działowe można przesuwać do woli, a to dla nas jest ważne, bo w przyszłości da nam więcej możliwości, gdyby trzeba było coś przebudować na poddaszu.

 

 


W dniach 14-15 czerwca 2005 zostało położone zbrojenie stropu:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/15/34/_504439_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/9/60/_504441_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/5/60/_504444_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/47/15/_504448_n.jpg

 


16 czerwca 2005 - wylewanie stropu

 

 


http://foto.onet.pl/upload/15/48/_504464_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/27/9/_504465_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/4/55/_504466_n.jpg

 


W sobotę 25 czerwca 2005 przywieziono nam więźbę. W ramach oszczędności malowaliśmy ją we własnym zakresie. Nawet ja zaangażowałam się w to przedsięwzięcie:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/13/10/_504467_n.jpg

 


Na początku lipca 2005 (dokładnie 1-go) mury poddasza były już gotowe:

 

 


Łazienka i pokój od strony wschodniej

 


http://foto.onet.pl/upload/49/86/_504468_n.jpg

 


Widok na stryszek

 


http://foto.onet.pl/upload/45/13/_504469_n.jpg

 


Dwa kolejne pokoje

 


http://foto.onet.pl/upload/47/54/_504470_n.jpg

 


Widok w całej okazałości

 


http://foto.onet.pl/upload/30/49/_504471_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/21/25/_504472_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/7/42/_504473_n.jpg

 

 


DEKARZ

 

 


Poszukiwania dekarzy były żmudne. Po pierwsze dachówka ceramiczna - to już wykluczyło sporą grupę "specjalistów". Zapraszaliśmy na budowę co najmniej kilku, aż w końcu udało nam się wybrać najbardziej sensownego.

 


Jeden kandydat wydawał się nawet niezły, ale po zasięgnięciu opinii u jednego z inwestorów okazało się, że jego pracownicy podają sobie narzędzia rzucając je do siebie Już widziałam oczyma wyobraźni tą podziurawioną folię na naszym dachu.

 


Drugi "fachowiec" podał swoją cenę. Jak SAWA zapytał czy to cena na fakturę, zaczął mu wyliczać, że w takim przypadku musiałby doliczyć jeszcze 7% VAT oraz 15% podatku dochodowego. Mój mąż nie wytrzymał i grzecznie zapytał czy ma jeszcze w takim przypadku zapłacić mu ZUS za jego pracowników. Pan był wzburzony i w ten sposób zakończyły się dalsze negocjacje.

 


Za dwa-trzygodnie powinniśmy mieć już pokryty dach, więc poinformuję niezwłocznie wszystkich forumowiczów czy wybór był trafny.

 

 

 


WYBÓR DACHÓWKI

 

 


Niektórzy mówią, że od przybytku głowa nie boli, a jednak ... Wybór pokryć dachowych jest wprost niewyobrażalny. Ja osobiście dostałam oczopląsu. Wybór dachówki to jak wybór perfurm - nie można na raz testować zbyt wiele, bo po kilku rodzajach już nie wiadomo, który odcień jest który.

 


Poprosiliśmy w końcu o 3 wyceny: Roebena , Koramiki (to się chyba inaczej pisze) i Meyera (jak to stwierdził sprzedawca - mercedesa wśród dachówek). Oczywiście "mercedes" odpadł pierwszy jako dwa razy droższy od konkurentów. Pozostałe dwie oferty były zbliżone cenowo, więc zadecydowała estetyka.

 


Jeden podstawowy wniosek: trzeba się targować, targować i jeszcze raz targować (wtedy upusty są nawet do 35% od ceny katalogowej!).

 

 


W dniu 2 lipca 2005 dachówka dojechała na naszą działkę. Od tego czasu w naszym 64-metrowym mieszkaniu mamy skład folii paraprzepuszczalnej, kolanek rynnowych, kołnierzy okiennych i mocowań dachówki wszelkiego rodzaju, a teren budowy wzbogacił się o następne palety:

 

 


http://foto.onet.pl/upload/29/99/_504475_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/40/15/_504476_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/18/67/_504474_n.jpg

Żona budowniczego

WCZESNA WIOSNA

 

 


Jak już wcześniej wspomniałam 5 stycznia 2005 dostaliśmy pozwolenie na budowę. Ponieważ zima była lekka mieliśmy nadzieję na szybkie rozpoczęcie prac. Jakież było nasze rozczarowanie, kiedy nagle spadł potężny śnieg

 


Kiedy śnieg już zginął ujawniła się potężna "wada" naszej działki. Wierzchnia warstwa gruntu zalega na potężnych złożach gliny. Sąsiad z uśmiechem poinformował nas, że jak w pobliskiej rzeczce zacznie brakować wody to on może ciągnikiem wjechać na swoje pole, które jest położone nieopodal naszego gruntu. No to nieźle się wpakowaliśmy

 


W lutym i marcu robiliśmy kilka podejść koparką, żeby zdjąć warstwę ziemi, ale kończyło się to źle dla przyjeżdżającego ciężkiego sprzętu (zakopane koła, urwane części, przekleństwa operatorów).

 

 


Oto co działo się marcu 2005:

 

 


22 marca 2005 - zdjęcie naszego Filipka przed pierwszą "małą architekturą" - garażem

 


http://foto.onet.pl/upload/38/17/_503560_n.jpg

 


26 marca 2005 - walka koparki i operatora z naszym terenem

 


http://foto.onet.pl/upload/14/14/_503244_n.jpg

 

 


W końcu podjęliśmy decyzję, że jedynie stare dobre metody mogą się sprawdzić: szpadel, łopata, taczka i ręce. W pamiętną sobotę 2 kwietnia 2005 (jak wiadomo w tym dniu zmarł wieczorem Papież) ekipa w składzie: SAWA, mój brat, mój tata, szwagier SAWY oraz nasze dwie małoletnie podopieczne (zbuntowane 14-to i 16-to latki) zebrała ziemię z 2/3 powierzchni pod dom. Resztę skończyli w poniedziałek.

 

 


http://foto.onet.pl/upload/4/69/_503563_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/17/53/_503935_n.jpg

 


http://foto.onet.pl/upload/29/95/_503936_n.jpg

 

 


GEODECI

 

 


SAWA zamówił na wtorek 5 kwietnia 2005 geodetę do wytyczenia naszego domu. W poniedziałek pojawiła się ekipa geodetów i zaczęli prace na działce sąsiada. SAWA podszedł do nich rozczarowany, że to nie nasz dom będzie wytyczony jako pierwszy. Gadka-szmatka z panami: a z jakiego biura jesteście (wiadomo - chciał sprawdzić, czy nie przepłaciliśmy za tą usługę). Okazało się, że biuro to samo! Po dalszej wymianie zdań panowie powiedzieli, że przyjechali rozejrzeć się w terenie, bo to właściwie jutro wytyczają dom. SAWA załapał, że godzina usługi jest taka sama i złapał się za głowę. Oni przygotowywali się do wytyczenia naszego domu na działce sąsiada

 

 


Jak już wyjaśniło się, że powinni odwiedzić inną działkę, przenieśli się na nasz teren. SAWA miał ich cały czas na oku. Panowie mierzyli, mierzyli, a w pewnym momencie zaczęli się strasznie śmiać. Podeszli do SAWY i powiedzieli, że ziemia jest zebrana nie w tym miejscu co trzeba. SAWA aż się zagotował - dwa dni ciężkiej roboty ręcznej na marne? Ale coś mu nie grało, kazał im sprawdzić jeszcze raz. No i okazało się, że źle nanieśli sobie projekt do swojego urządzenia

 


SAWIE kamień spadł z serca, panowie geodeci poprawili sobie wszystko w programie i następnego dnia zgodnie z planem wytyczyli nasz dom.

Żona budowniczego

PLAN DOMU

 


W poprzednich moich postach pominęłam bardzo istotny "szczegół" - wybór projektu. Od razu wiedziałam, że musi to być projekt typowy. Nie wyobrażałam sobie projektowania na gorąco z architektem, bo ja nawet jak musze zaopatrzyć się w nową sukienkę to idę do sklepu, nie do krawcowej. Trudno mi wyobrazić sobie efekt końcowy.

 


W tym chyba okresie SAWA trafił na strony Muratora i trafiliśmy na słynnych Prymulkowców. Byłam w totalnym szoku, że Internet tak może zintegrować środowisko osób budujących domy. To coś jak szkoła rodzenia - wszyscy mają ten sam stan fizyczny i psychiczny

 

 


Kupiliśmy tony katalogów i zdefiniowaliśmy nasze potrzeby. Dom miał być oczywiście mały. No i jednocześnie miał mieć kotłownię, garaż, osobną łazienkę dla nas, 3 pokoje dla dzieci, gabinecik dla mnie oraz najlepiej kawałek strychu do suszenia prania (teraz w blokach jest z tym problem)... Przy tak zdefiniowanych potrzebach łatwo zorientowaliśmy się, że domek nie będzie mały i wpadały nam w oko projekty powyżej 200 m.kw.

 


W międzyczasie zainteresowaliśmy się jeszcze "kanadyjczykami", ale po rozmowach z firmą HAAS wiedzieliśmy, że jest to rozwiązanie co najmniej drogie.

 


Więc wróciliśmy do naszy katalogów. Sytuacja była naprawdę patowa. Zdesperowani pojechaliśmy do moich rodziców i postanowiliśmy "opić" nasze smutki. Efekt był zdumiewający: po godzinie (czytaj: półlitrówce) projekt został wybrany :)

 


"Dom pod modrzewiem" ma jak dla mnie jedną "wadę" - nie ma dla mnie gabinetu, ale SAWA wymyślił, że na stryszku, przy kominie zorganizuje dla mnie "moje małe miejsce na ziemi". Na dole mamy kuchnię, jadalnię z salonem oraz naszą sypialnię z łazienką. A na górze trzy sypialnie oraz łazienka dla dzieci i wspomniany stryszek. Garaż i kotłownia też są oczywiście. A wszystko na powierzchni 170 m.kw.

 

 


Dla zainteresowanych załączam link do strony Archonu:

 


http://www.archon.pl/index.php?act=12&sid=m3f029d63c71c3&intra=ae0c1e8194d2c2111f598a81ffa3294e&crc=74c5eeef2edc472de89d1c8524b00e79&lang=pl" rel="external nofollow"> Archon - dom pod modrzewiem

 

 


Na stronach Archonu są też zdjęcia z realizacji. Jednocześnie udało nam się nawiązać za pomocą Internetu kontakt z p.Piotrem, który podesłał nam zdjęcia ze swojej realizacji (nawet z wnętrza), więc nie musieliśmy się domyślać jak pewne rozwiązania wyglądają.

 


Póki co jestem z naszego wyboru zadowolona i w miarę wzrostu murów budynek podoba mi się coraz bardziej.

Żona budowniczego

TYTUŁEM WSTĘPU cd.

 

 


Najśmieszniejsze jest to, że jeszcze 10 lat temu byłam pewna: nigdy w życiu własnego domu. Przytulne mieszkanko w bloku, gdzie telefon, kablówka, bezproblemowy dojazd z centrum oraz żarówka wymieniona przez administrację. Bo sama pamiętam mieszkanie na końcu miasta, gdzie autobus miejski dojeżdżał raz na godzinę, telefon założony w II klasie szkoły średniej, wszędzie daleko i zazdrość z powodu nowych dżinsów koleżanek. Tak, domyślacie się już - moi rodzice budowali własny dom .

 


No więc było mieszkanie: pierwsze. Potem, gdy powiększyła nam się rodzina: drugie, większe. I te wszystkie luksusy z "małymi dodatkami" - sąsiadka z góry zmiatająca balkon bez szufelki oraz dym papierosów na klatce schodowej. No i znowu zrobiło się ciasno (64 m.kw to w końcu nie Wersal) ...

 

 


Mimo wszystko ja bym jednak się nie zdecydowała na budowę, bo większe mieszkanie (100 m.kw.) w nowym bloku wydawało mi się bardzo atrakcyjne. I do tego moja mama "Dzieci, wy nie wiecie co to znaczy budowa. Najgorszemu wrogowi tego nie życzę". Na szczęście mieszkanie okazało się bez garażu i pomysł upadł.

 

 


Kolejnym pomysłem było kupienie gotowego domu. Rozglądaliśmy się kilka tygodni. Ale pomysł upadł z kilku powodów. Kwoty, które życzyli sobie sprzedający były horrendalne. Do tego te opłaty notarialne od wartości nieruchomości (jakieś zawrotne kilkadziesiąt tysięcy !). Po obejrzeniu kilku domów, wiedziałam już jedno: nawet jak wyremontujesz starszy dom i zrobisz z niego pałac, to z rur i tak będzie nieprzyjemny zapach (chyba, że rury też wyprujesz - a tego nie zamierzaliśmy).

 

 


No i mój mąż wziął sprawy w swoje ręce. Pod koniec lata rozpoczął rajd po mieście i oglądał działki. Trafiały nam się różne: jak fajna, to droga; jak tanio za metr to duża; jak w ogóle tania to bez planu zagospodarowania. Szczęśliwym miesiącem okazał się wrzesień - znaleźliśmy 922 m.kw., po tej samej stronie miasta, gdzie mieszkają moi rodzice (będę mogła po drodze do domu odbierać synka, jak mama zabierze go z przedszkola, a później szkoły). Na początku października 2004 staliśmy się posiadaczami gruntu rolnego, ale z warunkami zabudowy (rewelacja: podatek rolny 17,40zł za rok).

 

 


http://foto.onet.pl/upload/14/48/_503226_n.jpg

 


ZAŁATWIANIE FUNDUSZY

 

 


Osobną historią jest przeprawa z bankiem. Nasze fundusze oczywiście są zamrożone w mieszkaniu, w którym obecnie mieszkamy, więc całość póki co zdecydowaliśmy się sfinansować z kredytu. Bank, w którym wcześniej zaciąnęliśmy kredyt na mieszkanie (a co tam, napiszę, Kredyt Bank) spłacony w ciągu 5-ciu lat zamiast 20-tu, bez żadnych zaległości, problemów, nie był w stanie udzielić nam kredytu! Bo chcieliśmy na grunt i budowę. Okazało się, że w takim przypadku wypłacaliby nam transze po 5 tys.zł, żeby wypłacone kwoty nie przewyższyły wartości budowanej inwestycji. Paranoja!

 


Przeszukałam strony internetowe banków, no i pat: jak chcieli finansować grunt z działką - to 20% udziału własnego. Jak bez udziału własnego - to grunt z działką nie bardzo.

 


Kolejny raz w moim życiu przekonałam się, że nie ważna instytucja - ważni są ludzie w niej pracujący. Takich ludzi spotkałam w Lukas Banku i udało się.

 

 


ETAP PAPIEROWY

 

 


Okres od 7 października 2004 do 5 stycznia 2005 mogłabym nazwać okresem śmiesznym, gdyby ktoś mi opowiadał historię załatwiania naszego pozwolenia na budowę.

 


Przed zakupem działki wydano nam warunki zagospodarowania. Jako laicy ucieszyliśmy się, że można się budować. Przeoczyliśmy jeden szczegół: nigdzie nie napisano w jaki sposób działka ma być zaopatrywana w media. A sprawa okazała się bardzo istotna, bo bez tego odpowiednie instytucje nie wiedziały, że nasz dom mieszkalny powinien mieć zasilanie w różne zdobycze ludzkości (wodę, gaz, prąd - o ściekach nie wspominam, bo kanalizacji u nas jeszcze nie ma).

 


Dodatkowo dojazd do naszej działki odbywa się drogą prywatną, na której mamy ustanowioną służebność. Czyli posesja nie znajduje się bezpośrednio przy drodze miejskiej i trzeba było doprowadzić wszystkie media, a nie tylko organizować własne przyłącze. Okazało się, że służebność w akcie notarialnym nie jest honorowana przez ZE, wodociągi czy gazownię. Muszą być osobne oświadczenia właścicielki, że wyraża zgodę na przeprowadzenie instalacji przez tą swoją działkę (naszą drogę).

 

 


Do wydania pozwolenia na budowę potrzebne nam były warunki z Zakładu Energetycznego oraz wodociągów. Zakład Energetyczny sobie ogólnie poradził , ale przy tym nas trochę skubnął. Stwierdził, że nasze podłączenie wymaga podwieszenia nowego kabla na odcinku od transformatora i wymianę słupa, z którego mieliśmy ciągnąć prąd. SAWA biegał więc do wszystkich właścicieli, na których terenie stały słupy elektryczne (chyba z pięć rodzin) i brał ich zgody na wejście ekpiy, zapłaciliśmy za projekt tej modernizacji (dobrze, że udało się go zrobić na skserowanych mapach z geodezji, bo geodeta nieźle by nas skasował).

 


Warunki nam wydali, projekty zatwierdzili, ale linii nie zmodernizowali, bo poczekają na pieniądze unijne Czyli zrobiliśmy im dokumentację, która pewnie i tak straci ważność zanim wezmą się za modernizację. Jednak w sumie zachowali się OK porównując z wodociągami.

 

 


Wodociągi to historia z czeskiego filmu. Ponieważ wodociąg miał biec po gruncie prywatnym wymyślili sobie, że warunki nam wydadzą jak podpiszemy z miastem porozumienie, w którym zgodzimy się za darmo przekazać ten wodocią miastu. Jak napisałam im pismo, żeby podali nam podstawę prawnę dlaczego jest im to potrzebne do wydania warunków i jak nie chcą wydać warunków to niech napiszą, że mamy wykopać sobie studnię - to warunki wydali, ale napisali w nich, że mamy mieć umowę z miastem na przekazanie wodociągu . To już nie wstrzymywało nam wydania pozwolenia na budowę, więc dostaliśmy je w styczniu .

 


Sprawa z wodociągami toczyła się oczywiście dalej. Dzięki pomocy forumowiczów Muratora dowiedliśmy, że miasto nie może za darmo od nas wołać wodociągu, jeżeli nie mamy takiego życzenia i w końcu podjęto z nami negocjacje (tak się to nazywało ), w wyniku których wodociągi położyły same rurę, a my zrobiliśmy dokumentację i zapłaciliśmy opłatę przyłączeniową.

 

 


Najlepiej jak na razie zachowała się gazownia. Jeszcze nie mamy gazu (bo i dom jeszcze jest w początkowym stadium budowy), ale sami załatwili wszystkie papiery i to bez większych problemów. Stawiamy im szóstkę z plusem.

 

 


Dzięki etapowi papierowemu SAWA "osiwiał", a ja stałam się żoną sfrustrowanego budowniczego. Na szczęście to mamy już za sobą.

 


[/img]

Żona budowniczego

Podjęłam życiową decyzję: będę pisać dziennik budowy!

Pozazdrościłam tym forumowiczom, którzy piszą. Za parę lat będą mieli co wspominać.

Ponieważ nasza przygoda z budowaniem rozpoczęła się osiem miesięcy temu w następnym "wejściu" zacznę od krótkiego streszczenia.

 

Tytułem wstępu

 

Po pierwsze:

Dlaczego nazywam się "żona budowniczego"? Oczywiście dlatego, że to mój mąż (SAWA na tym forum) jest główną siłą napędową tego przedsięwzięcia. Pierwotnie miałam nazwać się "Żoną sfrustrowanego budowniczego" ale niestety taka nazwa była zbyt długa.

 

Po drugie:

Całe szczęście, że trafiliśmy na to forum. Jest nam zdecydowanie łatwiej, bo mogliśmy dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. No i mam motywację, żeby udokumentować nasze doświadczenia budowlane.

 

Na razie tyle - wracam do pracy. Do dalszego pisania wrócę wieczorem.

 

http://murator.com.pl/forum/viewtopic.php?p=740205#740205" rel="external nofollow"> Komentarze do mojego dziennika - zapraszam



×
×
  • Dodaj nową pozycję...