Obiecałem w komentarzach odcinek kryminalny.
Dziś mamy grudzień, a sprawa wydarzyła się kilka miesięcy wcześniej. Więc temat jak u Słowackiego "uleżał się jak tytuń". Piszę już bez emocji.
W sąsiedniej wsi był ludowy festyn. Festyn ludowy to już nie to co 30 lat temu, a szkoda. mało folkloru, a wiele kiczu. Niemniej jednak dla młodego chłopaka jakim jest mój najstarszy wnuk atrakcja.
Córka wzięła go, wsadziła do fotelika i pojechała. Ja zostałem w młodszym którego festyny jescze nie interesują.
Minęły dwie godziny i lada chwila spodziewałem się powrotu córki z najstarszym wnukiem kiedy odezwał się telefon: Tato, wypadek. przyjedź. Najmłodszego więc w fotelik, i jazda. Dojeżdżam do szosy tak daleko jak mogę. Polna droga pełna samochodów. Na szosie błyski niebieskich świateł.
Biegnę. Samochód córki stoi na środku drogi mocno uszkodzony. Obok samochodu potężny motocykl, a właściwie to co z niego zostało. Dalej ekipa pogotowia zajmuje się motocyklistą. Policja, Straż Pożarna, tłumy gapiów, korek w obie strony.
Córka zatrzymała się przed skrętem w lewo w polną drogę prowadzącą do "komturii". Kierowca motocykla, na maszynie kolegi, nie mając prawa jazdy wyhamował na jej samochodzie. Motor - złom, naprawa samochodu prawie 10.000 zł. Wnuczek siedział na tylnym siedzeniu, twarzą w kierunku jazdy. zarówno jemu, jak i mojej córce nic się nie stało. Gdyby pojechał młodszy, siedzący w foteliku twarzą do tyłu... Szkło z rozbitej tylnej szyby było w całej kabinie.
Motocyklista w czepku się urodził. Wprawdzie połamany i niewiele brakowało by zginął, jednak przeżył.
Samochód został naprawiony. Trwało to 2 miesiące.
Motocyklista był trzeźwy. Według wyliczeń biegłego jechał ok 130 km/godz.