Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    247
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    300

Entries in this blog

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Pierwszy maja zbliżął się dużymi krokami. Nie piszę tu o Święcie pracy i pochodzie - Partia, Gierek, Partia, Gierek... To se ne vrati. Chociaż obecnie niczego człowiek nie może być pewien. Skoro teoria ewolucji Darwina to tylko jedna z hipotez, a na dodatek kłamstwo, zalegalizowana pomyłka i opowieść o charakterze literackim... to wszystko możliwe. Ale wracam do "naszych baranów" jak mawiają nad Sekwaną czyli do otrzymanej pierwszej transzy kredytu. Jedyne rozwiązanie które nam się nasuwało, to kupić jak najwięcej materiałów przed wejściem 22% VATu.

Zawsze powinno trochę kasy sie zaoszczędzić.

Najpierw wyprawa po Warszawie. W hurtowniach oczywiscie wszystko wykupione. W hipermarketach tłumy. Ceny - chyba trochę wyższe niż wczesniej... Może to wina nowych okularów. Mocniejsze szkła to i ceny widać wyraźniej.

Kupuję co się da, oczywiście mając w ręku "papierową dyskietkę" z wypisanymi materiałami. Jadę do komturii. Brakuje podgrzewacza do wody. Elektrycznego bo gazu nie ma. Castorama, Praktiker, Obi Po drodze. Są, ale nie takie jak bym chciał. Jeszcze jeden Hipermarket budowlany. Też pudło. Do ostatniego muszę zboczyć kilka km. Ryzykuję. szukam takiego o pojemności 100 - 120 l. Jest, ale 80 l. Chwila zastanowienia i kupuję. Teraz wiem, że nie był to zły wybór. Ciepłej wody starcza, nawet jak kilka osób korzysta z prysznica po wyjściu z sauny. Może to dzięki termostatycznym bateriom? Bałem się, że będzie zbyt mały. Zbyt mały pojemnością, bo jeśli chodzi o objętość... Samochód combi, "trochę" załadowany wcześniej kupionymi dobrami. Karton z podgrzewaczem żadną miarą nie chciał się zmieścić w samochodzie. Ustna perswazja nie pomagała. Przemawianie do ambicji - też nie. Było już ciemno. Otworzyłem karton, wyjąłem kupiony baniak i wszystko to, co w kartonie znalazłem i z wielkim trudem wepchnąłem to do samochodu. A że człowiek jestem kulturalny, nie chciałem zostawiać pustego kartonu na parkingu. Pomyślałem, że musi być jakieś miejsce gdzie mogę to opakowanie złożyć. Spotkany pracownik sklepu zapytany o składowisko opakowań odparł.: "a walnij pan tu pod ścianę". Cóż miałem robić? Walnąłem.

C.d.n.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

No i zaczęło się.

Zaświadczenia z pracy na bankowym druku. Niby informacje te same ale bank ma swój własny druczek i innych nie toleruje. Wypis z rejestru gruntów, wypis z księgi wieczystej, a więc wyprawa do powiatu, zaświadczenie o niezaleganiu z podatkami, PITy, Dowody osobiste - właśnie swój uprałem razem ze spodniami i zniknęły wszystkie pieczątki. Musiałem wyrobić nowy, a to trwa. Zbliżało się nasze wejscie do Unii i VAT 22%, zależało więc nam by kredyt był wcześniej. Szukanie na gwałt ekipy, co nie było takie proste.

Na bankowym druku musiałem zrobić dokładną rozpiskę co będzie robione, kiedy (dokładny termin) i za ile. Poszaleli. Wszystkiego nie byłem w stanie przewidzieć bo przecież wiele zależy od pogody, ekipy itd. Napisałem jak potrafiłem najlepiej wiedząc, że zycie zweryfikuje terminy, a pewnie i koszty.

Wycena "komturii". Rzeczoznawca z bankowej listy wpadł na 5 minut, rozejrzał się, wziął papiery, cyknął kilka zdjęć, spytał o odległość do jeziora i miasta i tyle go było. Wycenę zrobił nawet dość szybko. Rachunek przyprawił mnie o ból głowy. Na szczęście wycena była na poziomie takim, że bank nie miał wątpliwości, że zabezpieczenie jest solidne.

I wreszcie nadszedł ten dzień. Podpisanie umowy kredytowej. Ręce nas rozbolały od stawiania parafek i podpisów na niezliczonej ilości dokumentów. Jeszcze tylko weksle i za kilka dni pieniądze miały być na koncie. I faktycznie były. Mieliśmy trzy miesiące wakacji od spłacania rat, zero materiałów, zero ekipy...

cdn

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Do budowy potrzebne są nie tylko materiały i ekipa, ale głównie pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Do krezusów nie należę. Przez kilka lat prowadziliśmy remont na małą skalę, głównie wykonując prace zabezpieczające ładując w komturię wszystkie oszczędności. Ciągle były dyskusje - brać kredyt, czy nie, w złotych czy we frankach. Przyznam się, że bałem się kredytu. Moja żona była za. W końcu uległem i zaczęły się schody, a właściwie chodzenie po bankach. Zrobiłem analizę kosztów prac do wykonania, dorzuciłem 10% na nieprzewidziane, zaopatrzyłem się w zaświadczenia o wysokości zarobków i rozpocząłem zbieranie ofert. Już na samym początku dostałem pałką w łeb. Pierwszy bank "macie państwo zdolność kredytową, ale z uwagi na wiek możemy udzielić kredytu hipotecznego na 5 lat. Raty kosmiczne. To nic, że do emerytury pozostało 11 lat. Takie mamy przepisy"

 


Bank drugi, zaświadczenia te same. "Nie macie państwo zdolności kredytowej na taką kwotę. Gdyby zarobki były wyższe to tak, nawet na 15 lat"

 


Bank trzeci: "Zdolność kredytowa jest, możemy udzielić kredytu na 15 lat. Gdzie zamierzacie się państwo budować? Na wsi? Nie my udzielamy kredytów tylko na budowy w mieście"

 


Bank czwarty: "Udzielamy kredytów tylko na budowę nowego. Na remont nie"

 


I tak dalej i tak dalej.

 


Wreszcie udało się. Znalazłem bank który chciał dać kredyt na remont, uznał nas za wystarczająco młodych nie przeszkadzało mu, że budowa we wsi zabitej dechami na końcu świata, a spłatę był gotów rozłożyć na lat 15.

 


Oczywiście to nie jest koniec tej historii z bankiem.

 


C.d.n.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

By dokładnie zmontować wszystkie pary krokwi wbiliśmy w ziemię pręty zbrojeniowe które ułatwiły dokładne ułożenie każdej kolejnej pary krokwii.

Dość trudne było wciągnięcie krokwi na górę. Były jednak dość ciężkie. Jeden z nas stał na górze i ciągnął drugi pchał od dołu. Udało się. Przymocowaliśmy krokwie do murłaty, usztywniliśmy jedną ukośną dechą by się nie kiwały i obiliśmy całość deskami.

Następnym etapem było pokrycie daszku papą i zasmarowanie połączeń. Łatwizna, tylko dlaczego tyle lepiku było na ubraniu? Stroje robocze stały się nieprzemakalne.

W czasie tych prac doznałem niewielkiego urazu. Wbite w ziemię pręty, cięte szlifierką miały bardzo ostre zadziory. Jeden z nich porządnie rozciął mi nogę. Cięcie było tak precyzyjne, że dłuższy czas nic nie czułem. Zorientowałem się dopiero gdy skarpetka stała się lepka od krwi. Blizna długości kilkunastu centymetrów została do dziś.

 

Strasznie się rozpisałem budowlano. Chyba kolejne odcinki trzeba będzie poświęcić jakieś niebudowlane tematy. Co o tym myślicie?

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Napisałem wczoraj jak to komtur z synem dach nad wiatrołapem budowali, ale zrządzeniem losu komputer się zbiesił i nim wysłałem wszystko zniknęło.

 


Spróbuję odtworzyć.

 


Jak pisałem wcześniej, cieśla to zawód zanikający, a dobry cieśla to unikat. Papraków i pijaków w rodzaju pana Henia miałem dość więc wziąłem sprawę dachu w ręce swoje i syna. Dach to przecież podstawa

 


Pobliska hurtownia dostarczyła materiały: belki, deski, papę, gwoździe różnej wielkości, podkładki i lepik. Zabraliśmy się raźno do dzieła. Obaj widzieliśmy jak robił dach pan Henio, ale doszliśmy do wniosku, że po pierwsze nie był on dobrym nauczycielem ciesielki, nauka picia trunków wychodziła mu znacznie lepiej, jak również stosowana przez niego metoda wyznaczania i zacinania krokwi nie była najlepsza, bo albo krokwie krzyżowały mu się w kalenicy, albo ich końcówki dzieliło pół metra.

 


Przypomniawszy sobie podstawy geometrii i funkcji trygonometrycznych, wymierzywszy bardzo dokładnie miejsce gdzie miał być postawiony dach, skonsultowawszy walory estetyczne z żoną komtura (zawsze lepiej skonsultować i mieć święty spokój, niż słyszeć, że dach odrobinę bardziej stromy, lub bardziej płaski lepiej by wyglądał) przystąpiliśmy do pracy.

 


Krokwie miały być łączone u dołu belką do której później mieliśmy przyczepić deski stanowiące strop wiatrołapu.

 


Postanowiłem, że każdą parę krokwi złączymy na dole i gotowe wciąniemy na górę. Wiatrołap wymurowany był bardzo precyzyjnie. odchyłki wynosiły zaledwie kilka milimetrów.

 


C.d.n

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

4 kilogramów rydzy to i komtur z żoną nie zje podczas kolacji przy świecach

 


Mieliśmy te rydze na obiad następnego dnia i na kolację, dobrze, że w wioskowym sklepie było jeszcze czerwone, wytrawne wino po okresie urlopowym. Poza sezonem jest "Cycula", "Siedemnastka", "Byk, co zwala z nóg", ""Wśniowe mocne 18%" i parę innych wynalazków w skład których wchodzą: woda, spirytus, landrynki o odpowiednim kolorze i dużo dwutlenku siarki by to jakoś zakonserwować. Miejscowi mówią na te trunki... "mózgoje.y". Sorry. To był cytat.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Dokończenie wiatrołapu czyli wykonanie tynków podłogi, a zwłaszcza dachu odbyło się później. Więc zgodnie z obietnicą będzie teraz wspomniany wątek romantyczno-romansowy z nutą kulinarną.

W 2001 roku, jesienią, przyjechałem do "komturii" sam na cały tydzień. Pogoda była piękna, las 200 m od domu. Postanowiłem iść na grzyby. Przyznać się muszę, że grzybiarzem jestem od dziecka i jeśli grzyby są to je znajdę. Oczywiście dobrze jest znać nie tylko "zwyczaje" grzybów, czyli szukać je pod takimi drzewami z jakimi żyją w symbiozie, ale także miejsca w lesie gdzie często występują.

Trochę podgrzybków, jakiś koźlak - proza. Wyszedłem na małą trawiastą polankę otoczoną świerkami. W trawie zauważyłem bladopomarańczowy kapelusz. Pewnie wełnianka pomyślałem. Ale dlaczego lekko zzieleniała? Pochyliłem się i nie miałem wątpliwości. To był rydz! Na niewielkiej polance rosło ich ze trzydzieści. Kolacja była wyborna. Rydze smażone na masełku. Pycha. Może trochę ciężkostrawne i tuczące danie, ale baaaardzo smaczne.

Oczywiście zadzwoniłem do żony i podzieliłem się z nią tą pyszną wiadomością. Zazdrościła. Miała przyjechać dopiero za kilka dni, w piątek wieczorem.

Następne dni spędziłem w komturii wykonując różne drobne prace. W piątek rano nie wytrzymałem i popędziłem do lasu, a konkretnie na małą "rydzową" polankę. Widok jaki zastałem przyprawił mnie, starego grzybiarza o kołatanie serca. Cała polanka usiana była rydzami. Po obraniu było tego ponad 4 kg.

Wieczorem odebrałem żonę z autobusu. Nic nie mówiłem o rydzach. Kiedy weszliśmy do chałupy i zobaczyła górę pomarańczowych rydzy na stole oniemiała z wrażenia. Kolacja była wspaniała. Raczyliśmy się rydzami popijając winem. Uczta godna Lukkulusa. Czy było romantycznie? Tak, bowiem tego wieczoru wyłączono prąd i kolacja była przy świecach.

A później zamknęły się za nami drzwi sypialni.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Miał przyjechać i przyjechał o 8 rano. Oczywiście z żoną, białym strojem i "orężadą". Pracował jak robot. Tego dnia skończył murowanie i przygotował szalunek pod wylanie wieńca. Następnego dnia ułożył zbrojenie, zalał wieniec i poprosił o wypłatę. Zapłaciłem z przyjemnością. Do tempa i jakości pracy nie miałem najmniejszych zastrzeżeń. Tylko ta nawijająca bez przerwy jego żona...
tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Zdzichu nie wracał, bo nie tylko pojechał do Wałbrzycha spotkać się z dawno niewidzianym bratem, ale skoczył jeszcze do wujka. Do Francji.

Musiałem szukać nowego wykonawcy, bo czas naglił. Trafił sie gostek w średnim wieku, który właśnie wrócił z pracy w Niemczech. Wrócił na kilka dni, ale zgodził się podjąć pracę. Materiały były. Następnego dnia przyjechał z żoną, dużą butelką jakiejś różowej "orężady", swoimi narzędziami i... białym kombinezonem który był jego strojem roboczym. Pracował szybko, czysto i starannie. Pomocnikami byłem ja i mój syn. Dał nam popalić. Ledwo nadążaliśmy z mieszniem zaprawy docinaniem i podawaniem bloczków. Najciekawsze było to, że po zakończeniu pracy jego kombinezon był... nieskazitelnie biały. Nigdzie nie było też placków zaprawy. Zużył 100%. W czasie 8 godzin wypił 2 litry różowego płynu i to były jedyne przerwy na jakie sobie pozwolił. Prawie się nie odzywał. Natomiast jego żona prze 8 godzin mówiła. Co mówiła? Tego nie powiedziała.

Miał przyjechać następnego dnia rano.

Ciąg dalszy nastapi

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Zgodnie z obietnicą tym razem będzie o budowaniu. W końcu to forum budowlane i dzienniki budowy - dzień po dniu...

 


Staram się utrzymać chronologię wydarzeń i to co dziś opiszę miało miejsce już po zrobieniu wylewki na stropie.

 


Oczywiście kluczową rolę odgrywała zakupiona z przygodami betoniarka. Znów ten sam błąd. Zakupiony mieszalnik. Po prześledzeniu dyskusji na Forum o wadach i zaletach posiadania lub nie wiatrołapu, doszlismy do wniosku, że z uwagi na występujące zimą na Mazurach temperatury, takie "urządzenie" bedzie przydatne. Kolejnym powodem, wynikającym z naszego kilkuletniego doświadczenia było przekonanie, że jeśli tu zamieszkamy na emeryturze, to musimy zabezpieczyć się w żywność na kilka dni, gdy śniegi nas odetną od możliwości zaopatrzeniowych.

 


Zdzichu wykopał więc stosowną dziurę w ziemi, zazbroił i wymieszawszy odpowiednią miksturę w naszym mieszalniku zalał. Wiadomo, beton musi dojrzeć, więc Zdzichu na kilka dni wyjechał do rodziny na drugi koniec Polski. Minęły trzy dni, cztery, tydzień Zdzichu nie wracał.

 


Ciąg dalszy nastąpi.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Zacząłem dziś czytać ostatnie wpisy do... swojego dziennika. Co ja wypisuję! Przecież to dziennik budowlany ma być. A to wszystko się kupy nie trzyma. Pies, grzybki, słoneczko, zima, lato. Zaczynam sie obawiać czy nie dostanę bana od Redakcji za zaśmiecanie Forum.

Składam więc samokrytykę i obiecuję, że to się do natępnego razu nie powtórzy. Jutro postaram się napisać coś o budowaniu.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Dziś na Mazurach piękna pogoda. Słonecznie, ciepło, na niebie ani jednej chmurki. Można sądzić, że to jeszcze lato. Tylko słońce jakoś niżej na niebie i drzewa zaczynają nabierać nowych barw. Rano pies znajomego wręcz wyciągnął mnie na spacer. Zabrałem go, bo znajomy wyjeżdżał na kilka dni nie miał z nim co zrobić. Pies jest uroczy. Poszliśmy drogą w kierunku lasu. Pies szalał z radości. Biegał po łąkach jak opętany. W lewo, w prawo, do przodu. Co chwila wracał machając przyjaźnie ogonem pewnie by okazać jak się cieszy. Szliśmy leśną drogą. Pies z nosem przy ziemi, ja wpatrzony w pobocze. Miałem nadzieję, że znajdę jakiegoś grzybka. I znalazłem. Na skraju lasu, przy samej drodze. Łącznie 42 koźlaki i to duże, jednego podgrzybka i jednego borowika. Spacer trwał niecałą godzinę. Zbierałem tylko przy drodze. Przykre było to, że przy drodze leżą puszki po piwie, plastikowe butelki, worki po nawozach i cała masa innych śmieci. W głębi lasu jest podobnie. Inna sprawa to chamstwo niektórych zbieraczy. Idzie taki bezmózgowiec, zobaczy muchomora i go kopnie. A te czerwone tak pięknie wyglądają w leśnej ściółce.
tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Kiedy tak siedzę sobie w "komturii" i patrzę na to co już zrobione, a nie wszystko dotychczas opisałem, widzę również to co jeszcze trzeba zrobić i chyba właśnie najgorsze są te "końcówki. W tym roku, z uwagi na brak kasy, w dalszym ciagu jestem bezrobotny, a spłacamy kredyt, prace właściwie ustały. Owszem, zrobiłem instalacje elektryczna w dwóch pomieszczeniach, pouzupełniałem tynki, wycyklinowałem podłogę w pokoju do pracy, ale to są drobiazgi które mogłem sam zrobić bez nakładu finansowego. Materiały były, robocizna własna. Myślę, że łatwiej jest budować nowe. To, że chałupka służy całej rodzinie jako miejsce wakacyjnego i weekendowego wypoczynku, utrudnia jednocześnie prowadzenie prac wiążących się z koniecznościa czasowego wyłączenia któregoś pomieszczenia z eksploatacji. A zrobić trzeba jeszcze niestety sporo. Nie sa to jakieś wielkie prace, w chałupie da się już mieszkać przez cały rok i to całkiem komfortowo, ale... To "ale" wstępnie podliczyłem na 50k zł.
tomek1950

Mazurska chałupa komtura

W ten piękny, niedzielny poranek... Zaraz, zaraz jest 14:30 No dobrze, zacznę od początku.

 


W ten piękny, niedzielny dzień siedzę na tarasie "komturii" i piję kawę. Wieje lekki wschodni wiatr. Niby nic dziwnego. Często, kiedy tylko jestem tutaj siadam na tarasie, piję kawę, patrzę na pobliski las, rosnącą przed tarasem jabłonkę, wsłuchuję się w odgłosy przyrody. Ale dziś stojący na stole laptop ma takiego "dingsa" umożliwiającego połączenie z internetem. Ten wpis do dziennika powstaje więc w miejscu które opisuję od kilku miesięcy.

 


Jak pisałem na początku dziennika jestem mieszczuchem od wielu pokoleń. Kontakt z przyrodą jaki miałem to wróble i gołębie przylatujące do wysypanych na parapet okruchów, wiewiórki w warszawskich Łazienkach i zbieranie grzybów w podwarszawskim lesie. Od czasu gdy stałem się posiadaczem wiejskiej chałupy kontakty z przyrodą stały się, mogę chyba tak napisać, codziennością. Widok spacerujacej za płotem sarny, polującego na gryzonie lisa czy przelatującego żurawia stał się widokiem codziennym.

 


A pory roku. Budząca się wiosną do życia przyroda. Pierwsze, jasnozielone listki na drzewach, krzyk żurawi, żółta od kwitnących mleczy łąka. Lato z zapachem kwitnącej lipy i poziomkami o niesamowitym aromacie. Jesień malująca drzewa brązem, żółcią i czerwienią. Sroga zima i skrząca się w słońcu pokrywa śniegu na zamarzniętym jeziorze.

 


Czy widzałbym to wszystko siedząc w Warszawie? Napewno nie.

 


I narazie tyle bezpośrednio z "komturii"

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Znów wpadłem na jeden dzień, zaległości domowych tyle, że nie wiem w co ręce wsadzić, a i koleżanka małżonka nie daje przy komputerze posiedzieć tylko woła: "Weź się Tomek za robotę czas (----) będzie potem"

 


Proszę więc o wybaczenie i wyrozumiałość. Na kilka dni wracam jeszcze do "komturii".

 


A grzybów w lesie

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Minęły od ostatniego wpisu dwa tygodnie i nic nie napisałem. Wybaczcie proszę. Siedzę w "komturii", daleko do cywilizacji. Ledwo komórka łapie sygnał. Czasami wpadnę do miasta. Jest tam jedna kawiarenka internetowa z 3 komputerami. Jak jest wolne miejsce, sprawdzam pocztę, czasami zajrzę na forum, ale tam nie ma warunków by coś sensownego napisać. Niedługo wrócę na dłuższy czas do cywilizacji i coś skrobnę oraz o ile mój komputer "zaprzyjaźni" się ze skanerem zacznę uzupełniać dotychczasowe wpisy zdjęciami.

Pozdrawiam.

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Niektórzy moi czytelnicy domagają się więcej grozy. Dreszczyku. Może powinienem pisać kryminał bydowlany w odcinkach? "Kup pan cegłę za 100 zł, cegła tańsza od kapoty" (Ewa chce spać).

Dokończę jednak wątek o mazurskim huraganie który szczęśliwie ominął naszą komturię. Piszę to na podstawie relacji naszego sąsiada który w tym czasie był w naszej chałupie i tynkował ściany.

 

"W pewnej chwili, a było to koło południa, zaczęło się nagle ściemniać. Wyszedłem przed dom. Ciemno było jak późnym wieczorem. Cmury były dosłownie czarne. Nagle zerwał się silny wiatr. W powietrzu zawirowały liście i patyki. Wiatr wzmagał się przyginając drzewa do ziemi. Nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałem na własne oczy. Zamknąłem chałupę i pobiegłem do swojego samochodu. Ruszyłem w kierunku mojego domu bo bałem się o rodzinę. Było tak ciemno, że musiałem włączyć światła. Normalna noc. Wszystko wokół fruwało.

 

Tyle relacji naocznego świadka. Jego dom stojący w odległości kilometra od mojego też szczęśliwie ocalał, ale we wsi kilka budynków było zniszczonych. Niektóre stoją z pozrywanymi dachami do dziś.[/i]

tomek1950

Mazurska chałupa komtura

Patrząc na to pozostało z Puszczy Piskiej chciało się płakać. Zwały usuniętych z szosy drzew ułożone na poboczach tworzyły coś na kształt wąwozu. Na jezdni leżały drobne gałęzie i igliwie.

Czasami tylko, pomiędzy sterczącymi kikutami stało jedno całe drzewo, mocno pochylone od wiatru. Nie cała Puszcza padła. Były miejsca, gdzie zniszczenia były znacznie mniejsze. Zwróciła na to uwagę córka. Huragan spustoszył głównie kwartały lasu porośnięte jednakowymi drzewami. Kwartał sosny - wycięty w pień, kwartał brzozy podobnie. Ale tam gdzie las był mieszany zniszczenia były dużo mniejsze.

Minęliśmy Pisz. W Jeglinie za mostkiem na kanale Jeglińskim, po prawej stronie stoi niewielki domek. Zawsze podziwiałem rosnące przed nim dwa duże, srebrne świerki. Stały, obcięte wiatrem do połowy. Równo z kalenicą.

Takie zniszczenia oglądaliśmy aż do Orzysza. W Kociołku Szl. naszym oczom ukazał się neogotycki kościół przysłoniety dotychczas potężnymi lipami. Wszędzie widać było też porwane przewody linii energetycznych.

Za Orzyszem zniszczeń już prawie nie było. Dopiero ostatnie 5 km prowadzące leśną drogą do "komturii" znów pokazało co huragan potrafi zrobić z lasem. Kilkanaście hektarów zostało powalone.

"Komturia" była nietknięta. Rosnące dwie wielkie lipy nie doznały uszkodzeń podobnie jak i trzy duże świerki.

tomek1950

Uprzejmie informuję, że wreszcie... udało mi się założyć w internecie album Jestem niezmiernie z tego dumny i wreszcie okraszę mój dziennik fotkami.

 


A oto dowód:

 

 

 


http://images4.fotosik.pl/62/a46e22ea97d67a63med.jpg

 


Na kamiennych schodach tarasu komturii siedzi prawie cała moja rodzina + przyjaciele.

 

 


Niestety muszę dziś wracać do komturii, więc następne zdjęcia po powrocie.

 

 


Siły jakieś tajemne, a może duch mieszkający w komturii odwrócił to zdjęcie. W żaden sposób nie daje się ono "odkręcić"

tomek1950

Zniknął post Wilczy 75 - mojego imiennika Tomka. Może szkoda. On jechał tą trasą w tym samym czasie. Rozumiem jego przeoczenie, że wpisał się do dziennika, a nie do komentarzy. Ten widok był straszny.

 


Tomku pozdrawiam Cię i Moją moją, czyli Twoją twoją.

tomek1950

Połamanych drzew jest więcej, ale to jeszcze nie tragedia. Za "hopką", ci co znają tę trasę wiedzą o czym piszę , Zwalniam. jest już ustawiony znak ograniczenia szybkości. I bez tego znaku wszyscy by zwolnili, a właściwie od kilkunastu kilometrów jedziemy w kolumnie i jakoś nikt nie wyprzedza. Widok jest przerażający. Z obu stron szosy, na poboczu pietrżą się kilkumetrowe zwały połamanych i usuniętych z asfaltu pni. drobne gałęzie leżą jeszcze na jezdni. Tam gdzie był las... nie ma lasu. Sterczą tylko połamane kikuty drzew. Jedne wyrwane z korzeniami, inne złamane na wysokości kilku metrów. I taki widok jest po obu stronach szosy aż po horyzont.

 


C.d.n

tomek1950

Pierwsze ślady przejścia huraganu widoczne były już w okolicach Łomży. Połamane gałęzie, pochylone drzewa, ale nie wyglądało to tragicznie. Gdyby nie informacje w telewizji chyba nie zwróciłbym na to większej uwagi.

Zatrzymaliśmy się na obiad kilkanaście kilometrów przed Łomżą w zajeździe "Pod Topolami". Tak nawiasem, jedzenie świetne, porcje ogromne, ale ceny ostatnio znacznie podskoczyły.

Łomża, Piątnica, Kisielnica - skręt w lewo na Pisz, Orzysz i Giżycko. Las stoi jak stał. Mały Płock, Kolno nieliczne ślady zniszczeń. Pocieszamy się, że tę okolicę huragan jednak ominął. Dojeżdzamy do Wincenty. To ostatnia wieś przed przedwojenną granicą z Prusami Wschodnimi. Mijamy mostek na rzeczce Wincencie, fundamenty jakiś zabudowań, chyba bydynków dawnego przejścia granicznego i rampy kolejowej, mały cmentarzyk żołnierzy poległych w czasie I Wojny Światowej i jesteśmy w Jeżach. To już dawne Prusy Wschodnie. Obecnie Mazury, województwo Warmińsko-Mazurskie.

Wjeżdżamy w Puszczę Piską. Kilka zwalonych drzew. Nie wygląda to tragicznie. Takie jest życie. Narodziny, życie, śmierć. Śmierć naturalna w wyniku starości lub przerwana nagle nieszczęśliwym wypadkiem.

Dwa zakręty i wjeżdżamy na 8 km prosty odcinek szosy w kierunku Piszu.

C.d.n.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...