Obiecałem, to piszę. Jak mus, to mus. Żeby było chronologicznie:
Początek listopada 2005 r. - po wcześniejszych perypetiach z bankami i różnymi towarzystwami finansowymi, znaleźliśmy wreszcie z Małżonką ofertę kredytu hipotecznego DOSTĘPNEGO dla nas. Wskoczyliśmy w galowe szmatki , zebraliśmy do walizy tonę wymaganych przez TEN Bank dokumentów, wpakowaliśmy po drodze dzieciaczki "na służbę" do dziadków i do Krakowa. Tylko pora jakaś taka była trochę zwariowana, bo do PTF-u dotarliśmy dopiero ok. 17:35 (to akurat utkwiło mi w pamięci, gdyż wzrok bazylisz... znaczy się Pani Doradcy Klienta był niezwykle wymowny i sprawił, że odruchowo zerknąłem na busolę, a placówka czynna była do 18-tej). Po wstępnej analizie zaskoczonej Pani Doradcy Klienta (bo nie dość, że mieliśmy wszystkie wymagane papierzyska, to jeszcze mieliśmy też zdolność kredytową ) nie wahając się długo poprosiliśmy o sporządzenie wniosku kredytowego. Pani Doradca Klienta oczywiście ten wniosek sporządziła z wszelkimi dodatkowymi dodatkami :) i drżącym głosem poinformowała nas, że Wniosek nabierze mocy urzędowej dopiero z chwilą wpłaty na konto PTF-u "opłaty na poczet operatu szacunkowego w wysokości 658,80 zł" (ROZBÓJ to tak na marginesie). Podałem jej oczywiście nasze namiary w tym maila, coby przysłała nam nr konta, na który należy dokonać wpłaty i rozstaliśmy się w zgodzie, miłości i pokoju. Po kilku dniach i telefonicznych przypomnieniach nr rachunku w końcu do nas dotarł mailem, co zaowocowało faktem, że:
10 listopada 2005 r. przelew z "opłatą na poczet operatu szacunkowego" wyszedł z naszego konta. Następnego dnia okazało się, że przelew tam doszedł (ale go, bidoczka, nóżki musiały boleć ) i Pani Doradca Klienta z radością jagnięcia pędzonego na rzeź poinformowała nas, że teraz poczekamy dni kilka na wykonanie operatu przez fachowca (z którym ona nas umówi), a później to już z górki, czyli kolejne kilka dni czekania na decyzję, a potem na I transzę. Na pewno przed końcem roku dostaniemy pierwszą kasiorkę (to by nam pasowało, bo przecież od nowego roku ma wzrosnąć VAT!!!, a coś byśmy już kupili i zaoszczędzilibyśmy przez to jakiś grosik). Uszczęśliwieni telefonicznym zapewnieniem naszej Pani Doradcy Klienta czekaliśmy z niecierpliwością na Pana Wyceniacza. Faktycznie zostaliśmy umówieni z nim przez naszą Panią Doradcę Klienta i po kilku dniach operat został wykonany. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy otrzymaliśmy telefon, że po pierwsze operat jeszcze nie doszedł w formie pisemnej tylko mailem (i tak będzie sobie wędrował jeszcze przez całe dwa (2!!!) tygodnie, a po drugie, to okazało się, że jednak do kredytu wymagane jest przeniesienie pozwolenia na budowę na nowego inwestora, o czym nas niestety zapomniała poinformować, ale jak się postaramy, to i tak powinniśmy wyrobić się do końca roku z wypłatą I transzy (dodała na pocieszenie nasza "ukochana" Pani Doradca Klienta). No cóż, nie pozostało nam nic innego, tylko dowieźć im to przeklęte pismo (sprawa i tak była już w toku, bo pozwolenie mi wygasało 2 stycznia, a chciałem jeszcze załatwić wpis kierownika i geodety do dziennika budowy, których casting trwał). Po wielkich bojach w Starostwie w Krzeszowicach Dziennik Budowy wydały mi Panie Urzędniczki, na poprzedniego Inwestora.
Dnia 12 grudnia 2005r. wybraliśmy KierBuda, który wpisał się nam piknie do Dziennika.
Z wszelkimi potrzebnymi papierzyskami udaliśmy się dnia następnego do Krakowskiego PINBud-u w celu zgłoszenia rozpoczęcia budowy. Przepisywanie pozwolenia na nowego inwestora (czyli na nas) było już w toku i ...
dnia 19 grudnia 2005r. udałem się, umówiony wcześniej do naszego "ukochanego" Starostwa w Krzeszowicach po odbiór "Przeniesienia Pozwolenia Na Budowę Domu Jednorodzinnego ... Na Nowego Inwestora". Jakież było moje bezbrzeżne zdziwienie, a waściwie szok, kiedy Pani Urzędnik z niewinnym uśmiechem na ustach poinformowała mnie, że "przecież wysałam pocztą, tak jak się umawialiśmy...", ja na to"jak to k...wa, się umawialiśmy, skoro jeszcze przed godziną dzwoniłem i miałem przyjechać po papierek osobiście?!!!!", a Ona: "... musieliśmy się w takim razie źle zrozumieć, ale nic się przecież nie stało... przyjedź Pan 2 stycznia to podbijemy panu decyzję ostateczności i będzie po sprawie...". Alem się wtedy wkurzył, ale przecież idą ŚWIĘTA, to trzeba sobie wybaczać . Po Świętach udało mi sie jeszcze dogadać z geodetą i wpisał mi się do Dziennika budowy ratując tym samym pozwolenie na budowę przed przedawnieniem. SUPER!!! A żeby nie było zbyt słodko, to Bank dalej zwleka z wydaniem choćby opinii o przyznaniu, bądź nie kredytu, pomimo tego, że przefaksowałem im wydębioną od Pani Urzędnik kopię Decyzji Przeniesienia. No nic, trudno, trochę stracimy na tym vacie, nic to.
I nastał dzień 2 stycznia 2006r.. Pędem do Krzeszowic po ostateczność na Decyzję O Przeniesieniu Pozwolenia Na Budowę. I tu znowu SAJGON, bo mi france nie podbiją, bo odebrałem dopiero tydzień temu z poczty, a mogłem przecież osobiście odebrać w Starostwie.... JEZU, jak to usłyszałem.... Zresztą nie ważne (chyba mnie tam znienawidziły te Panie Urzędniczki) i tak nic nie wskórałem.
Dnia 6 stycznia 2006r. zmobilizowałem się do spróbowania swoich sił w "bajkopisaniu" , czyli otworzyłem z pomocą kilku z Was nasz Dziennik, który drogi czytelniku właśnie czytasz, o ile jeszcze się nie uśpiłeś! I na koniec, suprajz, po moim ostatnim wpisie z dnia 10 stycznia, w którym to obiecywałem m.in. obsmarowanie PTF za czekanie na decyzję o przyznaniu kredytu, dostaliśmy telefon od naszej Pani Doradcy Klienta, że mamy wreszcie decyzję i zaprasza nas na podpisanie Umowy.
Umówiliśmy się na jutro, znaczy już dzisiaj , o 12-tej (w samo południe!!!). A w piątek 13-tego umówiliśmy się z projektantem na dokonanie zmian w projekcie. Potem "tylko" zgłoszenie projektu zastępczego i rozpoczynamy budowę. A nie napisałem chyba jeszcze, że ekipę też już mamy, tylko umowę z nimi podpiszemy na początku przyszłego tygodnia....
Ufff... Ale się popisałem, aż mnie ręce bolą. Dobra, szanowny Czytelniku, idź już spać, bo nie chce mi sie już pisać, sio... Znaczy się Dobranoc, spotkamy sie pewnie niedługo. Pa pa