Jako że nasz dom kończył będzie szpaler zabudowy szeregowej, byłem całkiem spokojny o projekt. Typowy, myślę sobie. Po pierwszych poszukiwaniach, żaden z lokalnych "projektantów" nie posiadał typowego projektu (dodam że takich domów na tym osiedlu jest około 100!) a kwota za indywidualny projekt około 10 tysi. Normalnie ręce mi opadły i złość wzięła. I tutaj zaczyna się historia jak to przyszły inwestor (przy pomocy kilku życzliwych mu osób) wziął sprawy w swoje ręce i usiadł przed kompem. Siedzenie i rysowanie konstrukcji i architektury zajęło mi 6 m-cy!!! Tysiące pomiarów i jeszcze więcej zmian koncepcji + roczny brzdąc + żona na 2 etatach = 180 dni przed kompem. Ale za to teraz w AC czuję się jak ryba w wodzie. Potem drukowanie, składanie wszystkiego do kupy. O przejściach z urzędami nie będę pisał bo zajęło by to ze 40 stron, ale o jednym muszę bo tego to nawet Chuck Norris by nie wymyślił. Absurd polega na tym że projektowana rura kanalizacyjna przechodzi na dł. jakichś 4 m przez działkę gminy. I za to muszę już teraz płacić chociaż fizycznie jej tam nie będzie jeszcze przez co najmniej 3 lata. Dobre co?! Pozwolenie dostaliśmy jeszcze w 2011 ale zanim się uprawomocniło to był 2012 i nici z odliczenia różnicy VATu za materiały. Murarza mamy zamówionego debeściaka, sprawdzony, dachowiec też dobry, sprawdzony. Drewno na dach wycięte w zimie, już przetarte na wymiar, schnie. Teraz tylko modły do Najwyższego o małe opady wiosenne i w pod koniec maja jedziemy z koksem jak to mówią. Mam nadzieję że nie zanudziłem i obiecuję że następne wpisy będą krótsze i poparte fotami.