Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    100
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    105

Entries in this blog

Anisia3

Wreszcie robota na budowie nabrala tempa.

 


W piatek postawili parter, ułożyli płyty stropowe, a dzisiaj po południu kierbud dzwoni, żeby mu szybko przysłać elektryka. Najlepiej jeszcze dzisiaj, no ostatecznie jutro, bo do środy instalację trzeba wyprowadzić przez strop, żeby potem nie kuć. Zadzwoniłam do elektryka. Dzisiaj już nie może. Nie ma się co dziwić, było coś koło godz. 15. Ale jutro rano pojedzie na działkę i zobaczy co jest do zrobienia to wyceni robotę. Mam nadzieję, że tez zrobi.

 


Poza tym nasz kiero stwierdził, że dzisiaj wpadnie do mnie, bo musi mi dać fakturę. Oj, tego to nie lubię. Powiedziałam mu, że może wpaść. Jestem w domu, fakturę też niech sobie przyniesie, a co mi tam. A jakbym go tak przytrzymała z kasą przez miesiąc jak ja na niego musialam czekać...

 


Jeszcze jedną niespodzianke mialam dzisiaj, ale ta była denerwująca (poza fakturą oczywiście ) Mialam rano zadzwonić do MPO,żeby mi powiedzieli dokładnie o której przyjadą odebrać kontener. Dzwonię o pare minut po 9 rano. Dyspozytor mówi, że dał zlecenie kierowcy, ale zaraz się dowie o której u mnie będzie i do mnie oddzwoni. Dzwoni jakieś 15 minut później i mówi, że kierowca juz był u nas i nikogo nie zastał. Przyjedzie jutro. W porządku, nie byłam pewna o której chłopaki mieli być na budowie i czy w ogóle dziajs będą. Mąż pojechał na działkę, żeby dorzucic do kontenera trochę śmieci skoro jeszcze nie zabrany. Dojechal na działkę i dzwoni do mnie, że chłopaki są od rana i kręcą zbrojenie. O której przyjechali? Ano przed ósmą. To o której był ten z MPO. Miałam zadzwonić rano, a on w nocy jeździł? No nic. dzwonię jeszcze raz do MPO i pytam o której był ten pan u nas. A tu dyspozytor mówi, że raptem 15 minut przed moim telefonem, tym pierwszym. Niemożliwe. Budowlańcy już tam byli. No i teraz nie wiem, czy w MPO stosuja takie dziwne praktyki, bo za każdy dzień płacimy dodatkowo. Spotkaliście się z czymś takim? Czy po prostu chłopina nie był i już. Dyspozytor yeż wziął taka ewentualność pod uwagę twierdząc, że nas oszukał. Tylko czy potem każą mi płacic za jeden dzień dodatkowo?

Anisia3

YES! YES! YES!

 


Dzisiaj przyjechaly ściany! Wreszcie się doczekaliśmy. Jak tylko mąż odwiózł naszą córkę do przedszkola od razu chcialam jechac na budowę. Mieli robic juz od godz. 8. A tu juz po 9. Niestety, maluch zasmarkany, kaszle. Trzeba iść z nim do lekarza. Zadzwonilam i o dziwo! były jeszcze na dziś miejsca, nie trzeba sterczeć aż wszyscy wejdą i pytać czy nas lekarz przyjmie. Wizyta na 12.10.

 


No, to ja zdążę na budowę. Mąż do mnie z pretensjami, bo może mieć lada moment dostawę, a co Piotrusiem. Przecież na budowę w taką pogodę go nie zabiorę. Na dodatek chorego. Męża z nóg zwaliło. Ale co tam jego dostawa, przecież nasz dom ważniejszy. Traf chciał, że przyszła wiadomość, żę dostawa zaraz.

 


- Ubieraj Piotrusia, odwieziesz nas do sklepu i pojedziesz na działkę - zadecydował mój chłopina. Przecież i tak bym pojechala.

 


Jak dojechalam było juz dobrze po godz. 10. Patrzę dźwig stoi już na działce, a na ulicy samochód z naszymi ścianami.

 


Wchodzę do domku, bo na zewnątrz byl tylko dźwigowy i stwierdził, że kierownik pojechał do sklepu, zaraz będzie. W środku chłopaki gotują sobie wodę na herbatkę i mówią, że samochód nie może wjechać na działkę, bo się zakopuje. Normalnie to już by kończyli robotę do tej pory. W dwie godziny?

 


Przyszedł nasz kierbud, przyniósł bułki i kiełbaskę. Zły jak diabli. Musial zamówić drugi dźwig. Będą ściany przenosic na dwa dźwigi, bo samochód nie podjedzie, a nasz domek w głębi działki. Z uśmiechem powiedzialam mu, ze to kara boska. Mógł tak długo nie czekać z tymi ścianami. Po drodze jakieś fuchy robił, inne domki, to teraz ma za karę. Musi zapłacić za dwa dźwigi, bo ja juz sie tym nie martwię. Mam umowę podpisaną na usługę i kwotę znam z góry.

 


Jak będą stawiać piętro to utwardzi wjazd jakimiś płytami, bo na drugi dźwig już go nie stać.

 


No dobra, czekamy na tendźwig ponad pół godziny. Jedzie do nas około godziny. Nie mogłam dłużej tam siedzieć, bo trzeba z maluchem jechać do lekarza. ZA dwadzieścia dwunasta wyjechalam z działki. Po dziecko do męża i do przychodni. Trochę się spóźniliśmy, ale było mało ludzi. Piotruś jest niemożliwy. Zaczepia wszystkich w przychodni. Podchodzi do miłego pana, o mało nie zabrał mu telefonu komórkowego z ręki. To jego ulubiona zabawka. :)

 


Jak wyszliśmy z przychodni dochodziła pierwsza. Maluch zmęczony, to mi zaśnie w samochodzie. JAdę na działkę. :)

 


Przy wjeździe na osiedle widać, że coś się dzieje. Dźwig wystaje nad zagajnik dzielący moją uliczkę od dużej ruchliwej drogi.

 


Rzeczywiście, jak przyjechałam to dwie ściany juz były na swoim miejscu.

 


A teraz juz prawie nie będzie gadania. Za to przyspieszony pokaz montażu naszych ścian.

 


A jeszcze słowo. Jak wyjeżdżałam to były podkładki na których miały stanąć ściany. Aż dech mi zaparło jak zobaczyłam te podkładki. Jak pudełko od zapałek. I na tym ma stanąć tona albo i dwie? A najcięższa ściana szczytowa waży 4 tony.

 


http://images11.fotosik.pl/20/408d6038a1afd0cb.jpg

 


A teraz jak montowali ściany:

 

 


http://images12.fotosik.pl/13/d5c51b3d3bade76d.jpg

 


Tu jeszcze czekają na ulicy.

 


A taki widok zastałam po przyjeżdzie na działkę półtorej godziny później.

 

 


http://images12.fotosik.pl/13/fc3eeafa746a222e.jpg

 


A tu dwa dźwigi podają sobie elementy. Jeden z chłopkaków nieźle sobie radził. Trzymał się tych łańcuchów dźwigowych jak małpa.

 

 


http://images14.fotosik.pl/21/568bd436e4c6847d.jpg

 


Jedzie sobie ścianka nad naszym ogródkiem.

 

 


http://images13.fotosik.pl/13/7d7c49c529529368.jpg

 


I przyjechala na miejsce. To będzie ściana między salonem a kuchnią, taką półotwartą.

 

 


http://images13.fotosik.pl/13/3dd6d2c193ade372.jpg

 


Okazało się, że jest za długa. Kierownik dał ciała i nie zmierzył dokładnie przed oddaniem projektu na produkcję. No to sobie chłopaki sciankę przycięli.

 

 


http://images14.fotosik.pl/21/f85f9cb70581791f.jpg

 


Postawili ścianę i nagle facet zaczyna wiercić mi dziurę wiertarką. W mojej ścianie. Drugi biega z wiaderkiem i kielnią i pod tą ścianę wali zaprawę, ze tylko świst. I już nie widać pudełeczek od zapałek. A te dziury jak sie okazało konieczne. Coby się nie zawaliło.

 

 


http://images14.fotosik.pl/21/f84172bf016f3288.jpg

 


Samo montowanie jednego elementu nie trwało dłużej niż 10 minut. żałuję, że nie sprawdziłam dokładnie czasu. Ale jeszcze będzie piętro.

 


A tu kolejna jedzie na swoje miejsce.

 

 


http://images14.fotosik.pl/21/92a597486cb7556a.jpg

 


Ale na tym się skończyła moja dzisiejsza obserwacja, bo Maly się obudził. Upłakał się jak nie wiem, bo chwilę siedział w samochodzie zanim do niego przyszłam. Jeszcze wypatrzyliśmy ślimaka, który wylazł spod ziemi, bo przecież przyszła wiosna i do domu. Ciąg dalszy jak zastygnie strop.

 


[/url]

Anisia3

Tadamm!!

 


Myślałam, że ten moment nie nastapi nigdy. Fundamenty czekają od pół roku i nic. Miało byc przed świętami. I też nic. Potem kolejny termin. Między świętami Nowym Rokiem. Oczywiście znowu nic. Mój kierownik powiedział, że ma wolne i juz w tym (czyli tamtym) roku nie pracuje.

 


Dzisiaj rano dzwoni i pyta czy przyjadę na działkę, bo chce być w tym czasie. Oczywiście wiedziałam, że miał być dzisiaj, ale bałam się myśleć co może się wydarzyć.

 


Wypiłam w domu kawę, poszłam do męża po samochód i pojechałam. Zajeżdżam kilka minut po południu i taki oto widok zastałam.

 

 


http://images4.fotosik.pl/278/3a40c6592deea160med.jpg

 


Aż miło było patrzeć.

 


Daszek miał zdejmować mój mąż. Tak się umówiliśmy, żę przed stawianiem ścian, roboty przygotowawcze zrobimy sami. Ale ponieważ opóźnienia juz przeszły same siebie. Na początku grudnia powinny być gotowe ściany i ich montaz miał się zacząć około 7 grudnia - najpóźniej - to kierownik sam z siebie zaproponował, że w ramach rekompensaty rozbiorą ten daszek.

 


I jeszcze jedna niespodzianka. Stropodach miał byc drewniany. Chłopaki zerwali pokrycie i jakieś dechy, ja juz piojechałam do domu, bo strasznie przemarzłam na działce i w drodze złapał mnie telefon od kierownika.

 


- Strop jest żelbetowy, w bardzo dobrym stanie. Co robimy? Zrywamy czy zostawiamy, co skutkuje tym, że pomieszczenia pod nim będą miały 2,40 m wysokości zamiast planowanego 2,50.

 


Szybka konsultacja z mężem i decyzja, że zostawiamy. W tym miejscu będzie wejście, wiatrołap, ubikacja i pokoik może dla gości, może coś na kształt gabinetu.

 


Jak bardzo się cieszę, że wreszcie coś się dzieje! Chce mi się tańczyć z radości.

Anisia3

Wiedziałam, wiedziałam, że coś wyskoczy.

 


Oczywiście termin realizacji moich ścian przesunął się o kilka dni, chociaż nikomu nie podałam dokładnej daty. No nie wytrzymam. AAAAAAA!!!

 


Podobno wszystko przez to, że na kończonej właśnie przez mojego kierbuda budowie wieżowca w Warszawie spadła z ósmego piętra ściana. Wstrzymano im budowę na kilka dni i stąd opóźnienie. Znajomy wyśmial mnie.

 


- Pierwszy raz rozmawiasz z budowlańcami? Widziałaś tą ścianę, co spadła? - zapytał ze śmiechem. - Przecież ja już dawno iwedzialem, że nie zbuduja ci tego w grudniu, a ty teraz się o tym dowiedziałaś?

 


Tak wyglądała wczoraj moja rozmowa z przyjacielem. No i jak tu się nie wściekać? Zagroziłam, że nie zapłacę wykonawcy. Zapewnił, że teraz już nie będzie żadnego poślizgu, a w ramach rekompensaty rozbiorą daszek na tym budyneczku, który już jest. Bo miał to zrobić mój mąż.

 


Wiem, że to żadne pocieszenie, ale pocieszam się, czytając inne dzienniki, że nie tylko ja borykam się z opóźnieniami, przesunięciami, kasą i znikającymi wykonawcami. No i jak tu wierzyć ludziom? [/url]

Anisia3

Nic się nie dzieje... Nuda...

 


Frank minimalnie drgnął do góry. Tak było przynajmniej wczoraj, ale jeszcze nie biorę transzy. Może po niedzieli nie spadnie znów na łeb.

 


Tak sobie czekamy. Nie moge znieść tej bezczynności. Pojechaliśmy wczoraj na działkę. Mąż zasypał prawie cały kabel energetyczny. Gazownicy jeszcze nie przystąpili do przyłącza od rury do granicy działki. Na co czekają? Kupa gruzu sprzed działki została uprzątnięta, bo im trochę przeszkadzała. Dzięki koledze z forum, który zabrał ode mnie trzy ciężarówki starych cegieł. Wielkie dzięki.

 


A ja wczoraj nie zapomnialam aparatu fotograficznego i uwieczniłam dziką różę, która wypuściła świeże listki. Wiosna przyszła!

 

 


http://images4.fotosik.pl/240/a7e0988c7be2dd28med.jpg

 


http://images4.fotosik.pl/240/7b6c412ab86c0e5fmed.jpg

Anisia3

Znam datę montażu naszych ścian. Nie, nie powiem kiedy to się stanie. Za ic w świecie. Powiem jak już sie zacznie. Ile razy pochwaliłam sie czymś - zresztą czymkolwiek i w jakiejkolwiek dzidzinie życia - zawsze potem wychodziło nie tak. ZAwsze!! Albo coś się przesunęło, albo było trochę inaczej, albo całkiem się rozwaliło. Znacie to? Ja wiem, że u mnie dokładnie tak jest za każdym razem. Teraz będę więc trzymać tę datę do końca w tajemnicy. Oczywiście i tak przesunęło się trochę i nie będzie tego dnia, co mialo być. A jakże!

 


Byle tylko nie wydarzyła się jakaś katastrofa nuklearna albo inny diabeł. Trzymajcie za nas kciuki.

Anisia3

Dzisiaj bladym świtem obudził mnie telefon. Nieprzytomna, bo kto dzwoni po siódmej? , odebrałam, żeby dzwonek nie obudził dzieci - w końcu do przedszkola jeszcze dużo czasu, to i mama może pospać - a tam pani miłym głosem mówi mi coś o więźbie. Dotarło do mnie,że więźba możę być kilka dni wcześniej u nas. Tylko po co? Powiedziałam, że raczej kilka dni później. U nas to juz normalne, że przesuwamy wszelkie terminy na póżniej a ci się spieszą. Żeby tak jeszcze z ekipami gadka była podobna.

 


- Proszę pani, my chętnie popracujemy, wybudujemy domek szybciutko. Jutro zaczynamy. - Pomarzyć dobra rzecz. Niestety jeszcze nam się tak nie zdarzyło, żeby ekipy sie spieszyły.

 


Kłamię, byli tacy co im się spieszyło. Efekt znany. Dobrze, że nic w powietrze nie wysadzili.

 


A ja tymczasem sprawdzam sobie ceny okien dachowych i wychodzi mi, że różnice są.... 3 zł.

Anisia3

Skończyła się definitywnie pierwsza transza. Właściwie, to nie wiem cieszyc się czy smucić. Tak naprawdę to ona skończyła się przy płaceniu elektrykom za nowy kabel i rozdzielnię. Zaliczkę na więźbę wysupłałam z mojego konta, a dziś poszło 2 tys. zaliczki na dachówkę. Też z mojego konta. Oj szybko topnieje jak nie ma dopływu kasy. Muszę coś wymyślić na tym wychowawczym, bo zginiemy z głodu.

 


Pierwsza część pieniędzy z drugiej transzy - na ściany - już poszła do wykonawcy, ale obyło się bez mojego pośrednictwa, tylko bank od razu przelał im pieniądze, więc w ogóle nie czuję tej drugiej transzy. Teraz musimy już wziąć pieniądze, ale tak zwlekam, bo frank tak bardzo żle stoi... Mam nadzieję, że chociaż ze 3 grosze pójdzie do góry, a on nie chce. Zbiesił się czy co?

 


TAk więc przy sprawdzaniu kursu franka mija mi czas, a przy okazji załatwiamy różne sprawy związane z budową. Oj, żeby juz tesciany stanęły, to przynajmniej coś się będzie działo, a tak mam tylko poczucie przeciekającego mi przez palce czasu.

 


Wracając do dachówki, będziemy mieć braasa, tradycyjnego czerwonego, chociaż mojemu mężowi bardziej podobał się ten ciemnoczerwony odcień. Ale chyba trudno byłoby dobrać do niego resztę elewacji, a zwłaszcza kolor okien, Ta ciemna czerwień dachówki jest zbyt wyrazista i nie wiem jak by to się komponowało np. ze złotym dębem na oknach... A ten jak na razie najbardziej mi się podoba. Ale przed nami jeszcze sprawdzanie oferty na drewniane okienka. Chciałoby się mieć tyle fajnych ekologiczmnych rzeczy m. in. drewniane okna, a jak przychodzi co do czego to i tak przeważnie powód wyboru tego czy innego elementu jest jeden.

Anisia3

Po miesiącu nieobecności pojechałam dzisiaj na działkę. Ojej, jak strasznie smutno, szaro i ponuro. Ostatnio jeszcze było dużo liści na drzewach. Jeszcze przed furtką pomyślałam sobie, że gdybyśmy zobaczyli tę dzialkję po raz pierwszy własnie o tej porze roku, to nigdy byśmy jej nie kupili. U sąsiadów rośnie kilka iglaków, to przynajmniej mają trochę zieleni, a u nas nic, zero. Same bezlistne gałęzie na drzewach. Ale za to latem.... Morze zieleni, drzewa owocowe. To nas tak ujęło.

 


Ale zebrało mi sie na wspominki. A tymczasem dzisiajszy wpis jest poświęcony głównie stanowi zero, bo sfatografowałam to, czego zapomnialam w sierpniu.

 

 


http://images2.fotosik.pl/266/c3ebd29338e653f7med.jpg

 


I troszkę w zbliżeniu

 

 


http://images3.fotosik.pl/266/113892f8b604431emed.jpg

 


Nasz pies biega właśnie po salonie.

 


Anisia3

Dzisiaj usłyszalam wiadomość, która z nóg mnie zwaliła. Od początku naszego borykania się z budową Jaką budową? Od trzech miesięcy stan zero. A więc od początku, czyli od kupna działki.... panowie od dachu nie mogą się doczekać, kiedy do nas wejdą To fachowcy, którzy pracują z naszym kierownikiem budowy. Ponoć solidni.

 


Tylko, że nasze ściany się przesuwają o kilka dni.

Anisia3

Oj życie. Ci z gazowni są dobrzy. Dzisiaj zadzwonił do nas facet, który ma robic przyłącze, bo w gazowni powiedzieli mu, że nie mamy uzgodnień w ZUD-zie, więc nie można nić robić. A sama dalam im pozwolenie na budowę, które pani przy mnie skserowała i w którym jak wół stoi, że mamy pozwolenie na dom i przyłącza: kanalizacyjne i gazowe. No nieprzytomni są. Przecież bez uzgodnień w ZUD-zie nie dostalibyśmy pozwolenia.

 


Czy nic w tym kraju nie może byc załatwione szybko, po ludzku i bez problemów?

Anisia3

Ponieważ wywaliło mi fotki, a nie umiem ich wkleić, a może się nie da w to samo miejsce, to wrzucę stan przed jakimikolwiek robotami raz jeszcze.

 


http://images1.fotosik.pl/265/033ea77561f5fc08med.jpg

 


Chcialam dzisiaj wkleic ostatnie zdjęcie, czyli stan na dziś, stan zero , ale okazało się, że nie zrobiłam takiego zdjęcia. Sama nie wiem jak to przegapiłam. Ale nic straconego, przy najbliższej wizycie na działce trzeba będzie to uwiecznić.

 


Dzisiaj zamówiłam drewno na więźbę. Dlaczego to wszystko jest takie drogie?

Anisia3

Postanowiłam ubarwić mój dziennik zdjęciami. Bo taki troche monotonny. Każdyw końcu lubi obrazki i może ktoś ze mną pogada w komentarzach...

 


Ale po kolei.

 


Dzisiaj panowie elektrycy położyli nowiusieńki kabel energetyczny. Stary był, ale brakowało jednej żyły i na dodatek coś się stało z siłą. Zdecydowaliśmy się na nowy. Trochę to kosztowało, ale może przytnajmniej poleży w ziemi bez awarii kilkadziesiąt lat. Mamy też nową rozdzielnię. Szkoda tylko, że nie podłączyli kabelków ze starego budyneczku, bo nie mamy np. w łazience światła.

 


Będę wklejać codziennie jakieś fotki z postępów budowy. Ponieważ postępów prawie nie ma to fotek będzie niewiele.

 


A oto domek, który stał jak kupiliśmy działkę. Będzie częścią naszego nowego. Tu gdzie okno, będą drzwi wejściowe. Pod spodem zasłonięty przez choinkę jest wjazd do garażu.

 


http://images2.fotosik.pl/253/458a4a68efdbd4d9med.jpg


Tak to wyglądało latem. Od początku sierpnia zaczęły się roboty. I tak było 3 sierpnia.

 

 


http://images4.fotosik.pl/216/897ebccff5004a13med.jpg

Anisia3

To gazownię mam już z głowy. Wczoraj podpisałam umowę. :) Wykonanie 3 metrów przyłącza do działki zlecą wybranej przez nas firmie. A u mnie na działce juz leży zakopana w ziemi rura od gazu. Nawet jak przyjdzie mróz to będą mogli zamontować szafkę. I nie wiem co tam jeszcze.

 


A w sobotę elektrycy położą mi nowy kabel energetyczny. Mąż wykopał rów przez całą długość działki. Oni mają położyć kabel, podłązcyć do licznika i zrobić nową rozdzielnię w tej części naszego domku, która już istnieje, czyli pod schodami.

 


Jak przyjadą montować ściany, to prąd musi być i basta.

 


A w ogóle to czy ktoś mi powie, czy czasem nie przepłącam tym elektrykom. Zażądali 700 zł za robociznę. Stanęło na 600 zł. To dużo, mało czy w sam raz?

Anisia3

Nie można się chwalic zawczasu. Po raz kolejny się o tym przekonałam. Tyle tylko, że teraz to częściowo z mojej winy. Otóż miałam dzisiaj jechać do gazowni podpisac umowę. Wczoraj dzwonili, że będzie umowa. Mało tego, dzisiaj rano zadzwoniła pani Krystyna z gazowni Serio. To nie żart. Powiedziała, że umowa jest i mogę przyjechać. Powiedziałam jej, że na pewno będę. Miałam do załatwienia różne rzeczy po drodze, m. in. wysłanie paczki na poczcie. Prosta sprawa. Ale jakaś Angielka biedziła sie przy okienku, bo ona ani słowa po polsku, a pani w okienku ani w ząb po angielsku. Wysyłając list polecony musiała biedna podać polski adres. A ona tu tylko przejazdem i to na cztery dni. Mnóstwo tłumaczenia, w końcu jej napisałam mój adres jako nadawcy i po 15 - 20 minutach pojechałam do gazowni. Wchodzę, a pan na portierni mówi, że tam już nikogo nie ma, bo w biurze pracują tylko do godz. 15. A tu na zegarze 8 po. I kicha! Umowy nie podpisałam. I ja, i Krystyna z gazowni musimy poczekać do poniedziałku.

 


Jak to jednak nie opłaca się być dobrym.

Anisia3

Dzisiaj zadzwoniła do mnie pani z gazowni! Hurra! Chociaz na początku mnie wkurzyła, bo stwierdziła, że w tym roku to oni juz nie zdążą podłaczyc gazu... Pare dni wczesniej mÓwili przecież coś innego. Okazało się, że kobicina była niedoinformowana, bo facet z którym rozmawiałam nie przekazał jej, że przyłącze ma robić firma prywatna, znana gazowni i gazownia ma im zlecić wykonanie tego przyłącza.

 


Ale wyklarowałam jej wszystko od początku i jutro jadę podpisać umowę :) Mam nadzieję, że do jutra nikt tam o niczym nie zapomni, bo chyba się wkurzę...

Anisia3

No i sobie czekam na umowę z gazownią. Na jutro powinni przygotować, a tymczasem pan z firmy, która ma nam robic to przyłącze już upomniał się o klucze do działki. :) Może rzeczywiście od razu zaczną jak tylko złożymy swój podpis pod umową?

 


Czy ktoś wie jaka będzie pogoda pod koniec listopada i przez cały grudzień? Jak by tu dobrze to załatwić z tymi na górze, żeby nie skuli lodem naszej pięknej błękitnej planety? w naszej szerokości geograficznej oczywiście.

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

No i proszę! Mieliśmy dziś podpisywać umowę na wykonanie przyłącza gazowego i kicha. Facet uprzedził, że gazownia wymaga najpierw umowy przyłączeniowej i pewnie będą chcieli sami zrobić przyłącze, bo potem nie chcą tego od ludzi odkupić. JAk to wymaga umowy, skoro przed wakacjami rozmawiałam z nimi i sami mi odradzili robienie przyłącza przez gazownię? Bardzo miły pan uznał, że te dwa metry do ogrodzenia to żaden interes dla gazowni i taniej dla mnie będzie zlecić to jakiejś firmie.

 


Ale co tam. Od czego są telefony? Po rozmowie z facetem, który miał nam robić przyłącze i instalację wewnętrzną (to drugie oczywiście dużo później), dzwonię do gazowni. Ten sam pan, z którym rozmawiałam kilka miesięcy temu mówi, że rzeczywiście u nich się pozmieniało. Ale ponieważ to tylko dwa metry to oni mogą to zlecić firmie zewnętrznej. Na szczęście tej naszej, bo ich znają i to dobrzy fachowcy. Notabene byli pracownicy gazowni, tylko zwolnieni w ramach restrukturyzacji. Uff! :) Tyle tylko, że sprawa przeciągnie się o kilka dni, przynajmniej, bo teraz święta, więc nikt nie przygotuje umowy. NAjwcześniej w połowie przyszłego tygodnia.

 


Mili czytelnicy mojego dziennika zapraszam do komentowania, tudzież podtrzymywania na duchu, ewentualnie wysuwania sugestii.

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

Zrobiło się zimno, a musimy walczyć z ziemią. Może nie zmrozi tak szybko, bo rowek pod kabel energetyczny nie wykopany do końca, a i gaz nieruszony. Koniecznie musimy podpisac umowę na ten gaz, bo mieli wchodzić z robotą w ubiegłym tygodniu. Cena dogadana, teoretycznie wszystko o.k. Niestety, jak nie ma bicza w postaci terminu na papierze, to wykonawcom się nie spieszy. I oczywiście pan, który miał wziąć klucze od działki, żeby od rana zaczynać, a nie czekać na nas, nie pojawił się.

 


Dzisiaj musieliśmy przelać zaliczkę na konto wykonawcy ścian. A kurs franka niziutki. Niestety, nie mogliśmy dłużej czekać. Resztę transzy przelewaną na nasze konto wstrzymaliśmy. Ruszy ten frank trochę do góry czy nie?

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

Teraz to juz czekanie do grudnia, chociaż po drodze mamy zakładanie gazu i położenie nowego kabla energetycznego od skrzynki, bo musi być pięciożyłowy, a jest cztero. Na dodatek gdzieś w ziemi coś sie stało z jedną żyłą - tą od siły. Więc damy juz cały nowy. Co sie może wydarzyć? Pewnie wszystko.

 


Ale, ale. Uwaga. Miesiąc temu robili nam kanalizację i było bez zastrzeżeń Przyjechali, w jeden dzień wykopali dół w ulicy na 3,5 metra głęboki. Na drugi dzień poprowadzili rury przez działkę i już. Pojechałam tylko do ZWiK- u umowę podpisać. Jedyne co mają zrobić jeszcze to wylać trochę asfaltu, ale to na ulicy. Podobno w Łodzi kolejki po asfalt.

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

Na drugi dzień przyjechał jeden i zaczął kopać. Następnego dnia przyjechał jeszcze jeden, bo wszystkich od razu - a potem robiło ich czterech - nie mozna było zabrac z innej budowy, bo właśnie kończyli. Wykopali i bardzo się zdziwili, że trzeba humus zdejmować. Kazałam zebrać i już. Zebrali, ale ta kupka ziemi, którą usypali, to z pewnością nie był cały humus. Nie wiem, czy w sumie 1/5. Wylali ławy i kierownik budowy koniecznie chcial to zobaczyć. Na szczęście. Deszcz lał, niedziela,, nikomu nie chciało się jechać, ale ponieważ siedzę całymi dniami w domu z dzieckiem, to pojechałam najpierw po kierownika, a potem z nim na dzialkę, zostawiając w domu męża. Wchodzimy na działkę, cisza. Dziwne, bo ekipa mieszka u nas w tym domku gospodarczym. Kierownik popatrzył na ławy i za głowę się złapał. Nierówne, w jednym miejscu wystaje pieniek drzewka. Miało być dookoła domu po 40 cm, a przez środek aż 50, a tu jest góra 30 cm. Wchodzi kierownik do domku, ja zostałam na zewnątrz. Szybko wyszedł. Żaden z murarzy się nie obudził Kazał mi zadzwonic do ich szefa. Na drugi dzień o godz. 6 rano szef ma być na budowie. Panowie sobie porozmawiali i przy następnej wizycie kierownik uwag nie miał. Chłopaki tylko bardzo się dziwili, że kazał im beton wylewany juz na wierzchu dokładnie wyrównać, bo w ten sposób to jeszcze nie robili.

 


Skończyli w połowie sierpnia. Zostały do rozszalowania schody do garażu i do wylania dwa schodki z korytarza do salonu.

 


W międzyczasie wściekłam się na złamany czubek choinki rosnącej przy domu, bo wyglądało na celowe złamanie. Zreszta poruszałam tę sprawę na forum Za namową forumowiczów kazałam odkupic choinkę i posprzątać po sobie. Powiedzmy, że posprzątali, kiedy po jakimś tygodniu przyjechali rozszalować schody i dokończyć robotę. POsprzątali dokładnie nasze kubki i grzałkę, sekator, osełkę do noży, siekierkę i nie pamiętam co jeszcze. No i zabrali swoje ciuchy.

 


Ich szef, pan Mariusz, bardzo miły chłopina, niegłupi, tylko nie panuje nad tymi matołkami. Jeździ z budowy na budowę. Jest wszędzie czyli nigdzie. Chciał u nas robić resztę, ale zdecydowaliśmy się na ściany prefabrykowane z keramzytu, chociaż sporo droższe w porównianiu z tradycyjnie murowanymi. Dlaczego? Chyba juz nie muszę tłumaczyć. Teraz trzymajcie kciuki, żeby w grudniu nie było mrozu, bo na grudzień mamy termin.

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

Jak sobie przypominam co przeszłam, żeby zdążyc z papierkologią na macierzyńskim to jeszcze mi sie słabo robi. Oczywiście nie zdążyliśmy. Dokumenty były gotowe dopiero w połowie kwietnia, czyli o póltora miesiąca za późno.

 


Nie muszę chyba mówić co w tym czasie robiłam. Pozwolenie dostaliśmy w połowie maja i jeszcze trzeba było czekać na uprawomocnienie, bo budujemy w granicy działki. Coś jak bliźniak. Dom sąsiada stoi już ze 20 lat.

 


W czerwcu złożyliśmy dokumenty do banku o kredyt. Tu cudem się udało. Załapaliśmy się na bezproblemowy kredyt we frankach, bo chociaż umowę podpisywaliśmy w lipcu, to liczył się termin złożenia wniosku.

 


No i pod koniec lipca ruszyliśmy. Nie. Nie bez problemów. Mialam umówionego faceta od fundamentów i przyłączy- gazu i kanalizacji. Przychodzi termin, dlaiśmu mu klucz od działki, chciał 2 tys. zaliczki. Zgodziliśmy się Chyba na mózg nam padło. Ale znów Bóg nad nami czuwał. Mieliśmy przywieźć mu pieniądze na działkę. Przyjedżamy, a tu nikogo ani śladu. Dzwonię. Nie odbiera. Znowu dzwonię. Już miałam się wyłączyć jak odebrał. Spadł z mostka dzień wcześniej i stłukł sobie rękę. Jutro zaczyna.

 


Niestety, nie zaczął. Dzwonię. Ręka mu bardzo spuchła, jest w przychodni.

 


Na trzeci dzień już sam zadzwonił, że w mostku był gwóźdź i to na ten gwóźdź się nabił. Przez dwa dni dawali mu leki na co innego, a tu nagle zakażenie krwi się wdało. Biedaczysko. Na pewno w piątek, czyli piątego dnia od kiedy miał u nas robić, zacznie. Nooo. Ale nie zaczął. Dzwoniłam ze 30 razy. wysyłałam SMS-y. Nic. Napisałam mu, żeby zwrócił klucze do działki i projekt. Też zero odzewu. Znalazłam inną ekipę. Zaczną w ciągu tygodnia. Hurra! Rzeczywiście zaczęli. Drugiego dnia o mało nie wysadzili w powietrze naszego budyneczku i domu sąsiadów.

 


Gotowali sobie coś na swojej butli gazowej i rozsczelniła im się. Rzucili ją pod drzwi naszego garażu, obok siatki. Sąsiadka siedziała z dzieckiem w pisakownicy i zobaczyła, że się pali. A te barany zamiast ich uprzedzić, zwiali na ulicę i tam czekali na straż pożarną. Dobrze, że przynajmniej ich powiadomili.

 


Przyjeżdżamy nadrugi dzień, a tu nikogo nie ma. Furtka otwarta. Dopiero sąsiedzi nas zawołali i opowiadają całą historię.

 


Zadzwonilismy do ich szefa, przyjechał. Też nic nie wiedział. Okazało się, że murarze uciekli nad ranem do siebie w lubelskie. Szef dał kolejną ekipę juz na drugi dzień. Uff, jestem zła jak sobie to przypominam. Musze sobie zrobic przerwę. [/url]

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

Po wizycie w urzędzie pojechalismy, a pewnie najpierw zadzwoniliśmy, do właścicieli. Pytamy, jak z tą wodą, a oni mówią, że wszystko w porządku, bo przecież syn zakładał jak tam mieszkał w 2000 roku. Wcześniej woda była doprowadzona tylko do działki.

 


Sęk w tym, że na mapach było widać, że kończy się tuż za granicą ogrodzenia, ale nie ma studzienki z wodomierzem. No nic. Zanim do nich pojechaliśmy, to przedzwoniłam do wodociągów. Pani szuka i szuka. NIe barzdo chce z nami gadać, bo przecież nie jesteśmy właścicielami. Podalam jej nazwisko właścicieli, adres. I nic. Umowę mają podpisaną sąsiedzi z lewej, sąsiedzi z prawej, a nasi nie.

 


Cóż się okazało? Wodę doprowadzili sobie na lewo. Nie wiem, czy szkoda im było kasy, czy jak, ale twierdzili, że nie mieli złych zamiarów. Nawet zamontowali sobie w domku wodomierz. Tylko pytam po co? Skoro nie podpisali umowy z wodociągami ani na wodomierz, ani na płacenie ryczałtem. Stanęło na tym, że oni tę wodę zalegalizują na własny koszt. W końcu łaski nie robią, sprzedając działkę z wodą.

 


Jeszcze dla pewności zawarliśmy taki paragraf w umowie przedwstępnej, daliśmy zaliczkę i czekamy. Rzeczywiście zaraz zamówili fachowców ze ZWIk-u. Przyjechali pomierzyli, stwierdzili, żę w portządku, ale to nie wystarczy. Muszą być papiery zanim ZWIK podpisze umowę. Muszą więć wykonać całą dokumentację powykonawczą, geodezyjną itp.

 


A nas czas nagli. Termin porodu na koniec października. Żeby dostac kredyt musimy mieć nie tylko działkę, ale i pozwolenie na budowę. Podpisujemy akt notarialny na początku października. Niezwykle miły pan notariusz, widząc mój spory brzuszek i prawiąc mi komplementy, ajk to pięknie wyglądam, stanął na wysokości zadania. Bo do podpisania aktu musieliśmy mieć warunki zabudowy. Sam zadzwonił do urzędników i powiedział, żeby mi je szybko dali. Na drugi dzień pojechałam odebrać gotowe WZ. W takim błogosławionym stanie można naprawdę dużo rzeczy załatwić

 


Chociaż notariusz miał klientów upychanych kolanem, wcisnął nas i podpisaliśmy akt. Tym sposobem 6 października 2005 r staliśmy się posiadaczami ziemskimi z niewielką pomocą banku. Nasz kawałek ziemi, nasza posiadłość na tym świecie liczy sobie 754 m kw i mieści się na obrzeżach Łodzi.

 


Uff! Przynajmniej tyle zdążyliśy załatwic przed porodem. Ale nie spocznę póki nie zamówię projektu. Musi być indywidualny, bo chcemy wykorzystać mały budynek gospodarczy, w którym w przyziemiu jest też garaż. Jest architekt. Polecony przez znajomego męża. Na dodatek buduje domy w kilka dni. Też nie wierzyłam. Ale okazuje się, że wszystko jest możliwe. Budują z prefabrykatów. Zlecamy projekt, facet przyjechał, pomierzył, zrobił wstępne rysunki. Umawiamy się na kolejne spotkanie. Dzwoni do mężą, kiedy możemy się spotkać, a mąż jedzie do mnie do szpitala. Dzień wcześniej lekarz kazał mi się położyć. No i mamy 28 października. Po czterech godzinach męczarni przyszedł na świat nasz syn. Pomarszczony jak nie wiem. Wyglądal jak straszny dziadunio. Od razu stał się maskotką dziewczyn, które leżały ze mną jeden dzień. Przychodziły do niego 2-3 razy dziennie.

 


Wychodzimy ze szpitala, pomalu dochodzę do siebie i zaczynam ganiać męża, żeby juz projekt kończyć. Rzeczywiście, pod koniec listopada projekt jest gotowy, teraz tylko po warunki przyłącza kanalizacyjnego i gazowego i do urzędu. Ale co z wodą? Poprzedni właściciele nic się nie odzywają. Dzwonię do nich, a oni nic nie wiedzą.

 


Ktoś im nawalił, nie ma projektu, w ogóle nie iwadomo o co chodzi. Szybko szukają nowego projektanta. Znaleźli. Tymczasem jest już grudzień, zbliżaja się śiwęta, a my z niczym nie możemy ruszyć. W ZWIKU dali nam pismo, że nie dostaniemy warunków na kanalizację dopóki nie będzie załatwiona sprawa wody.

 


Wydzwaniam do ....... bez przerwy. W styczniu okazuje się, że sprawa musi przejść przez nadzór budowlany. Kolejne urzędasy Oni tylko potrafia zatruc życie. Ale pojawiło sie światełko w tunelu. Na zarządzie Zwiku moga podjąć decyzję o niewysyłaniu sprawy do nadzoru. Czekamy. Trzy tygodnie na darmo. Musi iść przez nadzór. A tam pan nam powiedział, że on ma na to 30 dni. A mój urlop macierzyński za miesiąc się kończy. A razem z nim dochody.

 


Niestety, na s...... z PINB-u to nie działa. Jest zimno. Dachy sie walą pod ciężarem śniegu i inspektorzy mają pełne ręce roboty. Dziwne, że o godz. 14 nigdy juz ich nie ma. Ależ biadaki są zapracowani. A nasz pan inspektor na dodatek musi jeździć swoim samochodem na inspekcje. Biedaczysko. I wydaje ciężko zarobione pieniądze na benzynę. Dwa dni przed upływem urzędowrgo terminu raczył zjawic się na naszej działce. Popatrzył. Coś tam sobie napisał. Dobrze, że mój mąż tam pojechał, bo chyba bym dziada zatłukła. Za kilka dni kazał zadzwonić. Za jakie kilka dni? Najdalej za dwa dni powinien dać nam odpowiedź na piśmie. Złośliwy s.... przekroczył termin o ponad tydzień.

 


Mamy luty i decyzję z PINB-u. Teraz do Zwiku po warunki kanalizacji, podpisujemy umowę na wodę. Zakładają swój wodomierz. Teraz tylko przyślą faktury. Fakt, poprzedni właściciele zapłacili za legalizację, ale za założenie wodomierza przez ZWIK do dziś wiszą nam kasę. Zreszta wypomnieli, ile to pieniedzy na to wydali. A kto kazał im na lewo wodę ciągnąć? W końcu zobowiązali się wszystko uporządkować. Chyba trzeba będzie się upomnieć o resztę kasy.[/url]

Anisia3

Pod górkę, czyli dziennik Anisi

A miało być tak pięknie... Przynajmniej od pól roku powinniśmy mieszkać we własnym domku. Tymczasem mamy wylane fundamenty i na razie tyle. Ale od początku...

 


Za własnym domkeim zaczęliśmy sie rozglądać jakieś 3-4 lata temu. Wcale nie zamierzaliśmy budować. Budowa zabija, wszyscy nam to powtarzali. Chcieliśmy co najwyżej wyremontowac jakiś stary domuniek, na naszą kieszeń. Oczywiście na kredyt, bo mieliśmy tylko mieszkanie własnościowe, w które zresztą wpakowaliśmy się strasznie W starej kamienicy, bez centyralnego ogrzewania i w złej okolicy Stare Polesie w Łodzi, pełno lumpiarstwa i ruchliwa ulica pod oknem. Po prostu dramat.

 


Kiedy jednak zaczęliśmy szukać domku, okzało się, że ze sprzedażą naszego mieszknia, w które włożyliśmy dużo za dużo pieniędzy nie jest tak prosto. Ludzie kręcili nosem, okolica nikomu się nie podobała. Wcale im się teraz nie dziwię. Co tu zrobić - kupić domek na kredyt i bujać się parę lat ze sprzedażą mieszkania? Trochę nam się nie uśmiechało. Zejść z ceny, żeby ktoś to kupił? Też niedobrze.

 


Znaleźliśmy maleńki domek - 50 m kw w fajnej okolicy. Za 80 tys. zł. Domek drewniany, trzeba gop rozbudować, bo ma tylko dwa pokoje i małą kuchenkę oraz z tyłu za kuchnią łazienkę. A pokój dla dziecka? Trzeba by pociągnąć poiętro. Nad częścią domku się da, bo dobudówka kuchenno-łazienkowa jest murowana. Napaliśmy się strasznie. Kupujemy. Tylko, czy bank da nam kredyt 100 tys.? Jest wrzesień, rok 2002. I co z tą naszą norą? Zastanawiamy się, jeżdzimy oglądać. Jeździ też mnóstwo ludzi, bo cena atrakcyjna, a właściciele, starsi ludzie, chcą przed zimą wyprowadzić się do dzieci. Sami już nie mają siły nic robić w ogródku, a u syna będą mieć pokoik w bloku na Śląsku. Po jakichś trzech tygodniach dzwonimy do dziadków zapytać o coś jeszcze i trach. Domek juz zadatkowany. Ktoś nas wyprzedził.

 


Bardzo to przykre. Przeglądam ogłoszenia w gratce. Jeżdżę oglądać jak coś się trafi atrakcyjnego cenowo. Ale w porównaniu z pierwszą ofertą dziadków to kicha. I drogo.

 


Poszukiwania chwilowo ustały. Po zimie może znów zaczniemy.

 


W następnym roku, czyli 2003 oglądamy umiarkowanie. Ogłoszenia przeglądam i jak coś fajnego znajdę jedziemy z mężem zobaczyć. I tak przez około rok. I nic.

 


Zaczęliśmy pomalutku przyglądać się ogłoszeniom o działkach. Ale nadal szukamy domku do remontu.

 


Nagle jak grom z jasnego nieba spada na mnie, że chcą mnie wyrzucić z roboty Koniec świata! Z naszych marzeń o własnym domku nici. Nikt nam nie da kredytu. Na życie może brakować, a co dopiero dom. Ale nie dam się zwolinić. Powód był idiotyczny. Kompletnie niezgodny z prawdą. Wypowiedzenia mi nie wręczono. Odwołuję się do sądu pracy, bo szef ustnie powiedział, że mnie zwalnia. Wypowiedzenie ustne też skutkuje, chociaż jest obarczone błędem. Mam na odwołanie 7 dni. Jak nie zdążę, to jestem wywalona. Zdążyłam. Jestem na zwolnieniu, nie minął tydzień i otzrzymuję list od pracodawcy. Wypowiedzenie jest nieskuteczne. No, to bardzo miło, ale jak już jestem na zwolnieniu to przynajmniej zrobię porządek z kręgosłupem, bo mnie boli. Minęło parę miesięcy. Wrócic do pracy czy szukać czegoś innego? Pewno będą szukać haka na mnie. Ale trudno. I znów wiadomość nie z tej ziemi. Jestem w ciąży.

 


Kłopoty z pracą, jedno dziecko już mamy... Lekarz stwierdził, że nie mogę się denerwować. Na zwolnienie. No to siedzę. Ogłasaamy się, ze sprzedamy mieszkanie. Przychodzą oglądają i nic. A czas ucieka. Nagle jest. Pewien Anglik mieszka sobie w Łodzi i chce tu się uczyć. Przez kilka lat wyda sporo kasy na wynajem. Kupuje. Tańczę z radości. Zeszliśmy z ceny, bo już tak nienawidzę tego miejsca, żę robi mi się niedobrze jak wchodzę do klatki schodowej. Wiecznie śmierdzi i brudno.

 


Sprzedaliśmy. Klamka zapadła, szybko wynajmujemy mieszkanie, brzuszek rośnie. Jest już lipiec 2006. Szukamy domu i od czasu do czasu przeglądam ogloszenia o dzialkach. Ktoś nam radzi, żeby pojechać do Urzedu gminy w Nowosolnej, bo oni kiedyś sprzedawali. Jedziemy. Mój mąż jest zachwycony okolicą. Nie pochodzi z Łodzi, ja zreszta też nie, ale tu studiowałam. Przy Pomorskiej pola, pasą się krowy, jakoś tak fajnie sielsko i pachnie latem. Niestety, w gminie popatrzyli na męża jak na wariata. Dzwonimy po ludziach, ktorzy przy drogach wystawiają ogłoszenia o sprzedaży działek. Albo cena z kosmosu, albo między cmentarzem i wysypiskiem, albo pomyłka. Wracamy.

 


KoŃczą się wakacje. Przglądam ogłoszenia w Gratce. I ... działka z prądem i wodą oraz budynkiem gospodarczym w Nowosolnej. Koleżanka zdobyła namiary. Jedziemy. Oglądamy działkę przez siatkę. Patrzymy na siebie.... Na działkę... Na siebie. Mąż dzwoni od razu do właścicieli. Umawiamy się za kilka dni na oglądanie, bo właścicielka w szoku. Nie wiedziala, że syn dał ogłoszenie. Wprawdzie wspominał o tym, ale tak szybko się to stało.

 


Umówiliśmy się za kilka dni. Oglądamy. NAm się badzo podoba. Cisza, spokój, a blisko do Brzezińskiej i dobry dojazd do centrum. Zaklepujemy działeczkę, umawiamy się na podpisanie umowy przedwstępnej i bierzemy wypis z rejestru gruntów do warunków zabudowy. Idziemy z wypisem do urzędu, a tu pani nam mówi, że wody to na tej mapie nie ma JAk to nie ma? Skoro sprzedają z wodą i prądem. Syn właścicieli nawet tam mieszkał przez rok. Bez wody się nie da. Ale o tym jutro. Nie mam już siły.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...