Blaszak w całości, kibelek w kawałkach
W sobotę przewieźliśmy blaszak i kibelek. Pięknie, ale rzeczywistość była znacznie bardziej zakręcona. Zamówiliśmy HDS (żeby był dźwig i platforma w jednym). Jesteśmy w składzie (w którym zamówiliśmy HDS), przypominamy się, że to na dziś i pierwsze pytanie kierowcy:
- A dźwig jest?
- A dźwig z HDS nie da rady?
- No, wie pan... (i tu dłuższy wywód o ograniczeniach sprzętowych). Potem jeszcze wątpliwości czy da radę wjechać przez bramę.
Żeby nie przeciągać sprawy zawozimy faceta na miejsce akcji. Łaskawie stwierdził, że wjedzie. Teraz ma dostawę i przyjedzie za godzinę. Mamy trochę czasu na przygotowanie blaszaka do przewiezienia. A parę rzeczy trzeba zrobić.
Kierowca przyjechał po godzinie. I znowu zaczęło się jęczenie:
- Panie tu mokro, nie wjadę bo się zaryję.
- Kable wiszą. Zerwą się!
- Co najwyżej przez ogrodzenie, ale dźwig nie sięgnie
- Ale pan musi zaczepić taśmy na hak.
- Nie mam czasu, spieszy mi się.
- itd.
Dobrze, że byliśmy przygotowani i poza HDS-em mieliśmy wszystko, co tylko mogło się przydać w czasie akcji. Skończyło się, że mąż z lekkością motyla wskoczył na dach blaszaka, zaczepił taśmy za hak, jedną ręką trzymał się haka a drugą ręką odgarniał kable, które zwisały całymi girlandami przy siatce.
Czynność prosta, dźwig podciągnął blaszak bliżej ogrodzenia, podniósł, przeniósł ponad siatką (mąż cały czas stał na dachu blaszaka) i postawił na naczepie. Transport na naszą działkę to już pikuś.
Kibelek przewieźliśmy naszym samochodem. Trzeba go było tylko trochę rozmontować. Jak nas przyciśnie złożymy go z powrotem w jedną gustowną całość.