Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    322
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    122

Entries in this blog

ms.

O niezbadanym przebiegu drenu

 

Ostatnie uzgodnienia to:

brama przy drodze gminnej - bez problemu w parę dni. Bez problemu, bo droga nie istnieje

melioracja - parę dni, ale...

 

Tak się składa, że każdy kto ostatnio występuje o uzgodnienie do melioracji dostaje potem mapę, na której aż gęsto od sieci drenów czy sączków. I oczywiście wszystko najchętniej pod budynkiem.

 

My wiedzieliśmy o "naszym" drenie, bo przy granicy działki jest studzienka melioracyjna. W rowie (ale należącym już do sąsiada) widać koniec rury. Woda z niego wali, aż miło.

 

Dlatego trochę byliśmy zaskoczeni przy odbiorze decyzji, kiedy zobaczyliśmy piękny dren wyrysowany na naszej działce, dokładnie pod garażem.

 

Co robimy z tym fantem?

Walczymy, prostujemy czy zamiatamy pod dywan?

Wybraliśmy opcję ostatnią i jakby nigdy nic wystąpiliśmy o pozwolenie na budowę.

ms.

Jednak nie ze wszystkim nam tak dobrze szło.

 

Zbieranie kompletu uzgodnień i warunków zabrało nam prawie 3 miesiące.

I tak:

projekt - przesyłka kurierska

ZEW-T - standardowo 3 tygodnie, ale odpowiedź wysłali pocztą a w tym czasie strajkowali listonosze

woda, kanalizacja - tydzień

gaz - miesiąc bez trzech dni, tu już od razu zaznaczyliśmy, że odbiór osobisty

zgoda autorów projektu na dodatkowe zmiany - kilka dni

wypis z rejestru gruntów - tydzień

odrolnienie - kilka dni, ale odebraliśmy po dwóch tygodniach (uprawomocnienie)

 

Najczęściej do odrolnienia potrzebna jest mapa z naniesionym przez architekta budynkiem i planem zagospodarowania działki. Tak należy zrobić, gdy ziemia jest lepszej klasy (I, II lub III lub wyższej, ale pochodzenia organicznego). U nas i ziemia licha i pochodzenia nieorganicznego - obyło się bez dokładnej mapy.

 

Potem był zastój, bo ciągle czekaliśmy na mapę do celów projektowych (zamówiona była najwcześniej, jeszcze przed projektem).

 

Wszystko mamy, architekt bezrobotny, a map niet.

W końcu jest - po dwóch miesiącach i jednym tygodniu.

 

Z mapą (nie lubię tego pieszczotliwego określenia mapka) mogliśmy startować po dwa ostatnie uzgodnienia.

ms.

Dziś odebraliśmy pozwolenie na budowę.

 

Do tej pory jestem w szoku, że tak szybko. Czekaliśmy 23 dni, wykonując w tym czasie tylko dwa telefony.

 

Pierwszy - komu przydzielono naszą sprawę i że jeszcze do niego nie zajrzeli

Drugi - okazało się, że "nasza" pani jest na dłuższym zwolnieniu lekarskim, a osoby zastępujące nawet go nie tknęły.

 

Następnego dnia - telefon od p. naczelnik z informacją, że już!

ms.

Dziś zadzwoniła p. naczelnik i powiedziała, że finalizują nasze pozwolenie na budowę. Parę poprawek architekt może nanieść od ręki i w zasadzie to wszystko.

 

Łomatko, ja się nastawiłam na czekanie prawie do końca marca.

Nic szybciej nie zacznę, bo dla ekipy jestem druga w kolejce na ten rok.

ms.

O tym, jak pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy budowę na własne oczy.

 

Z mężem nie jesteśmy jedynymi inwestorami, którzy wchodzą w budowę domu mając o tym nikłe pojęcie. Coś się kiedyś widziało, coś się komuś pomogło, ale nigdy na poważnie.

 

W październiku, a dokładnie 14 października Jewrioszka rozpoczął swoją budowę. Ponieważ miał niekrępującą działkę, dużo wykarczowanych brzózek, od słowa do słowa zaprosił do siebie na ognisko. Mi z wrażenia pomyliły się dni i zamiast w niedzielę pojechaliśmy do niego w sobotę.

 

Humus był już zdjęty, budynek wytyczony. Ekipa właśnie robiła wykopy pod fundamenty. Szło im pięknie, wykopy równiutkie, jakby ktoś kroił nożem. Niby nic wielkiego, ale my byliśmy pod wrażeniem.

 

Następnego dnia przyjechaliśmy oczywiście ponownie, tym razem już na ognisko właściwe. Była Abromba i Pontypendy z rodziną. Pogoda nie rozpieszczała, raz po raz moczył nas przelotny deszczyk, ale kiełbaski, grzaniec i domowe nalewki pomogły nie zwracać uwagi na takie drobne niedogodności. Jednym słowem było bardzo miło!

 

Wróciliśmy do domu z mocnym postanowieniem poprawy z pchaniu spraw formalnych dotyczących budowy.

 

Jewrioszkową budowę odwiedzaliśmy systematycznie (i mam nadzieję nadal będziemy). Widzieliśmy postawione ściany, wylany strop, budowę więźby i wielki finał stanu surowego otwartego (w połowie stycznia) - gotowy dach.

ms.

To jest mój pięćsetny post na forum. Zaraz po wysłaniu automatycznie przeskoczę do kategorii DOMOWNIK FORUM. Wolałabym być domownikiem w swoim domu, ale to nieprędko.

 

A wracając do wątku kanalizy...

Spotkanie z p. naczelnik było bardzo konkretne i pierwszy raz udało nam się POROZMAWIAĆ, a nie odpierać ataki i insynuacje. Co więcej, okazało się, że wystarczy jedynie oświadczenie woli pierwotnych właścicieli. Żadnego notariusza, żadnego poświadczania podpisów.

 

Co więcej, pani naczelnik uzgodniła z prawnikami gminy treść oświadczenia, które zadowoli nas, gminę, komitet.

 

Mając tak wyprostowaną sprawę, szybko umawiamy się z pierwotnymi właścicielami na podpisanie przez nich oświadczenia (nie mylić ich z ludźmi, od których kupiliśmy działkę).

 

Z oświadczeniem, pismem przewodnim, mapą 1:1000 udajemy się do p. sołtys, żeby stać stać się formalnie członkami komitetu.

 

Niestety, droga od zaistnienia na liście członków komitetu do spuszczenia wody w sedesie będzie długa.

 

Nitkę z kanalizacją trzeba wybudować, a właściwie przedłużyć o jakieś 50 metrów. Ale ma to zrobić gmina, moje koszty mają się ograniczyć do przyłącza na terenie posesji.

ms.

http://elnetplus.waw.pl/~d.sitarski/inne/dzialka/row2.JPG" rel="external nofollow">http://elnetplus.waw.pl/~d.sitarski/inne/dzialka/row2.JPG

Nasz rów melioracyjny nr 7.

http://elnetplus.waw.pl/~d.sitarski/inne/dzialka/widok.JPG" rel="external nofollow">http://elnetplus.waw.pl/~d.sitarski/inne/dzialka/widok.JPG

Tylko ostatnia brzózka z lewej strony jest moja, pozostałe rosną już u sąsiada.

ms.

Nie było ważne, że mam akt notarialny. Nieważne, że mam oryginał dowodu wpłaty. Wpłata na komitet była dobrowolna, nie wymagano dodatkowych formalności, nie było żadnej umowy. A teraz bez notariusza ani rusz!

 

Udało mi się dotrzeć do pierwszych właścicieli działki. Jakimś cudem, nie przeprowadzili się w siną dal, nie wyemigrowali. Co więcej, okazali się bardzo porządnymi ludźmi i powiedzieli, że nie będą mi robić żadnych problemów z cesją.

 

Przypomniało mi się, że mamy w rodzinie dwie prawniczki. Jedna daleko, więc tylko konsultacja telefoniczna. Z drugą napisałyśmy pismo, w którym aż było gęsto od wysoce zawiłych sformułowań prawnych.

 

Ogólnie chodziło o zmuszenie gminy do podania podstawy prawnej sposobu załatwienia sprawy, który rzekomo był jedyny, słuszny i niepodważalny.

 

Po złożeniu pisma od razu umówiłam się na rozmowę ze zwierzchnikiem osoby, z którą się wcześniej bezskutecznie mocowałam.

ms.

Na każde uzgodnienie trzeba było trochę poczekać. A jak zaczęliśmy odwiedzać urzędy postanowiłam wrócić do sprawy kanalizacji.

 

Pierwotni właściciele działki wnieśli w odpowiednim momencie opłatę (w 1999 roku!) i tym samym stali się członkami Społecznego Komitetu Budowy Kanalizacji. Potem zaczęła obowiązywać nowa uchwała rady gminy i każdy, kto po 1 stycznia 2000 r. chciał się podłączyć do kanalizy miał płacić.

 

A pieniądze są niemałe - ok. 20 tys., z tego sama studzienka 12 tys.

 

Był jednak mały problem, bo pierwotni właściciele nadal figurowali jako członkowie Komitetu. Wystartowałam najpierw w gminie, potem do Komitetu i znowu do gminy - i się odbilam.

 

BEZ NOTARIALNIE POŚWIADCZONEJ CESJI NIE DA RADY!

ms.

Kiedy były już widoki na projekt (wciąż nie było pełnej dokumentacji, więc nie mogliśmy go kupić) wystartowaliśmy o warunki przyłączy.

 

Pierwsze starcie: kupiliśmy w składnicy map podkłady geodezyjne dla naszej działki, skala 1:1000.

 

Mając mapy mogliśmy uderzać dalej:

prąd - ZEW-T Konstanci-Jeziorna,

woda, kanalizacja - gmina

 

Do każdego wniosku należało dołączyć kopię aktu notarialnego, wypis i wyrys z mpzp, mapę. Dobrze, że wcześniej narobiłam sporo kopii tych dokumentów i obyło się bez nerwowego szukania ksero w ostatnim momencie.

 

W "moim" starostwie środa jest dniem bez interesanta i szybko musieliśmy sobie to zapamiętać.

ms.

Niestety, projekt był w przygotowaniu. Nie mogliśmy go kupić. Zdecydowaliśmy, że trochę poczekamy. Niestety, to "trochę" trwało do połowy października.

 

W związku z tym zrobiliśmy sobie przerwę w sprawach budowlanych. Mogłam oddać się buszowaniu po forum. Znalazam grupę "Piaseczno i okolice".

 

Z forum niestety jest tak, że trudno jest znaleźć coś na 100% na tak czy 100% na nie.

ms.

http://www.domoweklimaty.pl/index.php?id=4&hid=2070" rel="external nofollow">Zenit z pracowni Domowe Klimaty

 

Co ma ten dom, czego nie miały inne projekty?

 

Nasi dotychczasowi faworyci mieli garaże dwustanowiskowe lub przynajmniej możliwość adaptacji z jednostanowiskowego na dwustanowiskowy. Mały do z dużym garażem wygląda groteskowo. Tym bardziej, że mamy właściwie półtora samochodu. Mój maluch jest schodzący i pewnie nie ptrzetrzyma budowy.

 

Dobra, ale projektów małych domów z garażem jest sporo, więc dlaczego Zenit?

 

Spodobało się nam zaplanowanie wnętrza. Najbardziej salon, w oknami "na przestrzał". Parę lat temu byliśmy na Bornholmie. Jeździliśmy rowerami po całej wyspie i bardzo zaintrygowały nas tamtejsze domy. Czyściutkie, okna oczywiscie bez firanek, zasłon itp. i przez okna od frontu można było spojrzeć na podwórko z tyłu domu.

 

Zenit ma właśnie taką otwartą przestrzeń i okna umieszczone idealnie naprzeciwko siebie. Ten sam efekt został powtórzony w łazience. Dom jest bardzo symetryczny i ma dokładnie tyle pokoi, ile nam potrzeba.

 

Z zewnątrz - przypomina mi wiejską karczmę z XIX wieku. Nawet dach ma nietypowy - tzw. dymnikowy. Poczatkowo chciałam zrezygnować z drewnianych słupów, ale mi przeszło.

 

Bryła jest idealna na naszą działkę. Garaż i pomieszczenie gospodarcze zajmują ścianę północno-wschodnią. Nasz sąsiad z prawej strony (płd.-zach.) i tak nas będzie zacieniał, więc z okien byłyb niewielki pożytek.

 

W ten sposób dom otwiera się na ogród, co nam bardzo odpowiada.

 

Dlatego Zenit wygrał konkurs na projekt domu dla nas.

ms.

Minął marzec, potem kwieceń też jakoś szybko zleciał, nastał maj, a my nadal bez projektu.

 

Do żadnego z trójki faworytów nie byliśmy przekonani na tyle, żeby zdecydować się na jego realizację. Bardzo denerwowało mnie, że na projektach Muratora nie ma rzutu dachu. Z tego powodu kilka razy jedźciłam na Kamionkowsą, prosiłam o pokazanie projektu (tu podawałam numer) i dopiero wtedy wiedziałam co i jak.

 

Raz nawet, o mało co, a kupilibyśmy projekt dg16 z Bauherra. Informacje na ich stronie są jednak bardzo skąpe. Korespondencja mailowa jakoś się nie rozwinęła, więc stwierdziliśmy, że nic na siłę.

 

Gdzieś tak, powiedzmy w czerwcu, trafiłam na stronę pracowni Domowe Klimaty. Po pierwszej wizycie nic mnie nie zainteresowało. Za drugim podejściem Darek wybrał opcję "projekty w przygotowaniu" i był to celny strzał.

 

Zobaczyliśmy dom Zenit.

ms.

O kupnie działki poinformowałam moją rodzinę. Z uwagi na odległości równie dobrze mogliśmy kupić działkę na Księżycu - i tak by nie pojechali obejrzeć.

 

Rodzina męża jest na miejscu, ale powiedzieliśmy im dopiero po miesiącu. I od razu zapakowaliśmy się do samochodów i ziuuu na wizję lokalną. Teść z miną znawcy chodził po włościach, pokiwał głową. Skwitował krótko: trzeba ogrodzić. Od tej pory ile razy się z nami widział, zawsze padało pytanie: czy już się ogrodziliście?

 

Nie, nie ogrodziliśmy się do tej pory.

 

Tak naprawdę pierwszy i z całą kawą na ławę o kupnie działki dowiedział się urząd skarbowy. Dzień po transakcji wystąpiliśmy z pytaniem, czy zapłacona przez nas kwota nie odbiega od średnich cen w tym rejonie. Po miesiącu z hakiem dostaliśmy odpowiedź, że nie odbiega i postępowanie zostaje umorzone.

ms.

Dziś niebudowlano, ani nawet około działkowo.

 

W niedzielę zainaugurowaliśmy sezon narciarski. Co prawda tylko śladówki, ale frajda niezła.

 

Do zeszłego roku śladówki traktowałam nieco po macoszemu. Jak był śnieg, to z reguły w środku tygodnia. Do soboty czy niedzieli zawsze stopniał lub lekko stopniał i zamarzł ponownie. Na moich Germinach pamiętających czasy NRD to dopiero była rzeźba. Nigdy nie mogłam pracować nad techniką bo głównie walczyłam o życie w jednym kawałku.

 

Ale w zeszłym roku śnieg dał się wszystkim we znaki. Śmigi rozpoczęliśmy w sylwestra a ostatni raz tak gdzieś pod koniec marca. I w końcu złapałam o co w tym wszystkim chodzi. Zjazdy nadal ze śmiercią w oczach (narty nie mają krawędzi, pięta ruchoma), zupełnie inaczej niż na zjazdówkach.

 

Wczoraj po przypięciu nart, po paru ruchach ciało odnalazło właściwy rytm i wyszło nam całkiem fajne kółko w lesie koło Grodziska.

ms.

Marzec przyszedł tak jakoś szybko. Przypomnieliśmy się sprzedającemu, że już czas. Znowu przyszło nam załatwiać wypis z hipoteki. Tego roku od marca drastycznie zmalały opłaty za wpis do hipoteki.

 

W księgach wieczystych masa ludzi, w porównaniu z jesienią. Wydział, który obsługuje naszą gminę jest skomputeryzowany i wypis dostaje się od ręki. W dzień podpisania aktu notarialnego sprwdzam kontrolnie, czy nie wpłynął wniosek o dokonanie zmiany. Nic, czysto!

 

Z działkę płaciliśmy gotówką. Z odrobiną smutki patrzyłam, jak nasza krwawica znika w przepastnych kieszeniach sprzedającego. Akt notarialny podpisany. Jeszcze tylko teczka z dokumentami dotyczącymi działki - dowody wpłat za dociągnięcie mediów. I pismo z gminy o zapłatę podatku - 3 zł.

ms.

Początkowo działka miała być tylko lokatą, ale nie wytrzymaliśmy!

Podstawowe media były dociągnięte. Skrzynka do podłączenia prądu stała od paru ładnych lat. Woda i gaz w drodze. Wieś jest skanalizowana, a pierwotni właściciele (nie ci, od których kupiliśmy) w 1999 roku wnieśli pełny wkład na rzecz Społecznego Komitetu Budowy Kanalizacji.

 

Żal było zostawić taką fajną nieruchomość odłogiem - 1500 mkw, wjazd od północnego-zachodu. Zorientowane na strony świata są narożniki działki. Od frontu za uliczką biegną tory kolejki wąskotorowej. Przeciwległą granicę stanowi rów melioracyjny. Za rowem pola, które z czasem będą podzielone i pójdą pod zabudowę.

 

Zaczęliśmy przeglądać gotowe projekty domów.

 

Bardzo przyjemne zajęcie.

 

Określiliśmy nasze potrzeby: parterówka, garaż (najlepiej dwustanowiskowy), dwie sypialnie, pokój dzienny, pomieszczenie gospodarcze, powierzchnia mieszkalna 90-120 mkw.

 

Jeśli jakiś projekt nie odpadł po 5 sekundach, robiłam wydruk i do segregatora. Po jakimś czasie przeglądaliśmy wydruki, jeśli coś nie pasowało - do kosza. W taki sposób została grupka finalistów.

 

Raniuszek z Muratora

Kolorowa jesien z Muratora

dg16 z pracowni Bauherr

ms.

Do września 2005 roku poza trwaniem w postanowieniu nie zrobiliśmy nic. Nie szukaliśmy, nie jeździliśmy.

 

Tak się złożyło, że działka nas znalazła.

Jeden ze wspólników Darka napomknął mimochodem, że na działce obok niego pojawiła się tablica NA SPRZEDAŻ. Niedługo potem byliśmy u niego na małej popijawie. Jeszcze na trzeźwo obejrzeliśmy sobie ten teren. O mediach wiedzieliśmy wszystko wcześniej. Przynajmniej jednego sąsiada już znaliśmy.

 

Decyzja - wchodzimy!

Dzwonimy, proponujemy spotkanie, ale okazało się że właściciele nie są z Warszawy. Mieszkają w moim rodzinnym mieście. W dodatku właścicielka jest głównie za granicą i do sprzedaży upoważniony jest jej ojciec.

Załatwiamy wypis i wyrys z rejestru gruntów (wystąpiła właścicielka, ale my odbieramy), wypis i wyrys z miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Sprawdzam hipotekę. Czysto.

 

W listopadzie 2005 podpisujemy umowę przedwstępną. Termin sprzedaży w marcu 2006 roku. Wpłacamy spory zadatek.

Aha, jeszcze się okazało, że sprzedający nie dość, że są z mojego miasta, to bliska kuzynka tych ludzi przez całe liceum była moją profesorką od j. polskiego.

 

Taki drobny zbieg okoliczności.

ms.

Wypada się przedstawić.

Marta i Darek.

 

Jesteśmy małżeństwem z młodym stażem i lekko posuniętym wiekiem. Tak ogólnie mówiąc większość forumowiczów dopiero za 10 lat będzie miała mniej więcej tyle, ile my teraz.

 

Do kupna działki dojrzewaliśmy ponad rok. O domu nawet nie myśleliśmy. Chociaż w czasie włóczęg rowerowych zaintrygowała nas ogromna liczba budowanych nowych domów jednorodzinnych. Na pierwszy rzut oka nie były to jakieś niesamowite rezydencję (chociaż i takie też widywaliśmy).

 

I tak pod koniec 2004 roku postanowiliśmy - kupujemy działkę. Najlepiej budowlaną, bo to dobra lokata kapitału i będzie można ją korzystnie sprzedać za ileś lat.

 

Na początku 2005 roku wyjechaliśmy na miesiąc do Ameryki Środkowej. Po powrocie wspólnicy z firmy męża założyli mu szlaban na dłuższe urlopy. Dotarło do nas, że nie będziemy się mogli realizować w podróżach egzotycznych. Ale umocniło to nasze postanowienie w sprawie kupna działki.

 

Chwilowo na postanowieniu się skończyło.

ms.

dziś złożyliśmy wniosek o pozwolenie na budowę.

 

Dziwne, nie czuję żadnej euforii. Prawie dwa i pół miesiąca występowania, uzgadniania, ponaglania i temu podobnych rzeczy. Cztery egzemplarze projektu plus aneks. W ręku została potwierdzona kopia wniosku.

 

Chyba się upiję. Nie, to nie jest dobry pomysł. Wino do obiadu pijamy bardzo często, więc wymyślę coś innego. Wiem, pójdę do kina!

 

Jeśli zajrzałeś/zajrzałaś do mojego Dziennika budowy, proszę o komentarze, dobrym słowem nie wzgardzę a krytkę przyjmę dzielnie na klatę.

 

http://forum.muratordom.pl/viewtopic.php?p=1621005#1621005" rel="external nofollow">ZENIT Marty i Darka - komentarze



×
×
  • Dodaj nową pozycję...