Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    24
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    33

Entries in this blog

gaga2

Z Muratorem w ręku

w sobotę 27 listopada roku pańskiego 2004 dokonaliśmy czynu heroicznego - wraz z całym dobytkiem ruchomym zdołaliśmy przeprowadzić się do prawie że ukończonego domu. Ciągle jeszcze nie działa nam deszczówka i dlatego wodę w wc spłukujemy wiadrami, może elektrykowi wreszcie uda się podłączyć płytę elektryczną i piekarnik; jak znajdę chwilę czasu to może zakupię jakieś karnisze i powieszę namiastki firanek.... kiedyś..., w niektórych pokojach szczęśliwie zawiesimy lampki papierowe z Ikei.... ale to wszystko to nic. Jesteśmy lekko oszołomieni tak radykalną zmianą jaka się właśnie dokonuje w naszym życiu: oto my mieszczuchy od dwóch pokoleń...zamieszkaliśmy na wsi.... jeszcze nie potrafię do końca zdefiniować wszystkich uczuć które mnie ogarniają w związku z przeprowadzką, jeszcze nie do końca uświadamiam sobie, jak wielka to jest zmiana.... ale to wszystko już się dzieje... :)

 


A jak udało się nam dotrzeć do tego etapu.... postaram się opowiedzieć zimową, wieczorową porą, jak już wygrzebiemy się spod stosu kartonów i worów, które zalegają we wszystkich pomieszczeniach domu....

 


i jeszcze jedno: nasi architekci zdecydowali się umieścić projekt naszego domu na swojej stronie www, więc czuję się uprawiona do podania linka:

 


tak oto zaczęła się nasza przygoda z budową tego właśnie domu:

 

 

 


http://architekcimr.com.pl/p03.htm" rel="external nofollow">projekt naszego domu

gaga2

Z Muratorem w ręku

znikający tynkarze

 


Tak się złożyło, że sprawa załatwienia ekipy tynkarzy spadła na moją głowę. W końcu to na moje żądanie usunięto z kosztorysu naszego "o mało co" generalnego wykonawcy właśnie wykonanie tynków wewnętrznych. Jeszcze w zeszłym roku rozpoczęłam poszukiwania, rozesłałam wici, zapytałam na forum rozeznałam się w cenach... i dość szybko znalazłam ekipę chętną do pracy za ceny podawane na forum. Był to mój osobisty sukces, wreszcie udało mi się znaleźć kogoś, kto pracuje według średnich stawek z Listy prac wykonawców :).

 


Skoro ekipa była polecona, nie chciało mi się za bardzo sprawdzać ich dalszych referencji. Jeszcze w zimie umówiłam się z szefem ekipy na budowie na oglądanie domu i ścian, dogadaliśmy się wstępnie co do ceny i terminu i wszystko było OK. Mąż mnie chwalił, ja chodziłam dumna z siebie......

 


Wiosna tego roku opóźniała się bardzo, prace na naszej budowie także, więc nagle okazało się, że mamy poważne opóźnienia w harmonogramie - i tynki nie mogą być wykonane we wstępnie umówionym terminie. Szybko skontaktowaliśmy się z gościem, ale okazało się, że to dla niego nie problem. J. przygotował nowy harmonogram, pomny napomnień , że z uwagi na brak okien trzeba szybko wprowadzić ekipę tynkarzy zaraz po elektryku. Więc J. negocjował z elektrykiem i hydraulikiem terminy wykonania prac, żeby wszystko było gotowe na przyjazd tynkarzy. Ludzie pracowali po 9-10 godzin, także w sobotę, żeby wyrobić się w czasie....bo przecież zaraz po nich mieli wejść tynkarze....Na tydzień przed robotą J. jeszcze raz umówił się na spotkanie na budowie z szefem ekipy, ustalił z elektrykiem i tynkarzem sposób montowania puszek....i o dziwo wszyscy zdążyli - ściany były gotowe na przyjazd tynkarzy w terminie....

 


tylko tynkarze zniknęli....

 


na początku J. rozmawiał spokojnie z szefem, ten się przyznał, że ma jakieś opóźnienia i kłopoty na innej budowie i że zacznie za tydzień

 


nie zaczął...

 


potem już nie odbierał komórki, więc dzwoniliśmy do domu.... odbierała żona i tłuymaczyła, że mąz jest jeszcze na tej innej budowie, że ma tam poważne problemy.... i że na pewno zacznie w następnym tygodniu...

 


.... nie zaczął....

 


jeszcze wierzyłam, że coś z tego będzie, trzeba dać gościowi szanse, przecież on tylko się opóźnia, ale kiedyś zacznie...

 


nie zaczął.....wyłączył komórkę.....

 


czy telefon w domu wyłączył nie wiem, ale nikt nie odpowiadał....

 


no to wściekła zostawiłam mu wiadomość na automatycznej sekretarce, żeby przynajmniej się opowiedział, czy się opóźni z robotą czy nas olewa....bo chcemy szukać kogoś innego.....

 


nie odezwał się.... gościu zniknął.....

 


potem dowiedziałam się, że podobno wysłał jakiegoś pracownika do nas na budowę, a tam podobno pracująca ekipa nastraszyła go, że my jesteśmy niepoważni i zalegamy z płatnościami sama nie wiem co o tym myśleć, czy gość zmyślał i jeszcze psuł nam opinię czy rzeczywiście na naszej budowie panuje niezdrowa atmosfera... widocznie wredni jacyś jesteśmy......

 


Przez te telefony i złudne nadzieje straciliśmy około miesiąca. Dopiero wtedy do nas dotarło, że nie ma co liczyć na tę ekipę, bo się nie pojawi i już.....ale mi się dostało od J.....że niepoważnych ludzi sprowadzam.....że nie mamy tynkarzy i to moja wina.....

 


głupio mi się zrobiło, no bo to ja wszystko załatwiałam, i jeszcze jakoś tak naiwnie zaufaliśmy gościowi że nie spieszyliśmy się z podpisaniem umowy.... wszystko na gębę...

 


Rozpoczęłam poszukiwania nowej ekipy tynkarzy..... zamieściłam ogłoszenie na Grupie Śląskiej, w dziale ogłoszenia, wyciągnęłam książke telefoniczą i zaczęłam kwerende po firmach. Szukałam tylko ekip do tynków gipsowych "z agregatu" :)

 


I co się okazało..... że najbliższe terminy wykonania tynków wszyscy oferowali w październiku....my ich potrzebowaliśmy na zaraz, czyli na maj.... zrobiło się dość nieprzyjemnie..... w domu kilometry kabli, rurki do c.w.u.,. geberity... a okna tylko zabezpieczone folią..... dobrze że okolica spokojna....

 


W akcie rozpaczy zaczęłam szukać ekipy poprzez google wpisując na zmianę "tynki gipsowe", " Katowice", "z agregatu" i różne takie warianty.... i znalazłam stronę firmy, która specjalizuje się wyłącznie w tynkach gipsowych maszynowych.... i mieści się jakieś 50 km od naszej budowy. Strona bardzo profesjonalna, informacje o wykonanych inwestycjach, fotki, podane ceny - zbliżone do tych z forum.... no to dzwonię na podany numer telefonu. Hurrraaaa!!!! mają ekipę.....na lipiec..... jeszcze zeszli z ceną na wiadomości o ilości metrów do wykonania.... Tylko co my zrobimy do lipca.....

 


to była szybka decyzja: zmiana planów, wbrew regułom najpierw robimy wylewki, potem tynki. Szef firmy w umowie na piśmie zagwarantował nam, że nie zanieczyści wylewek....

 


tynkarze spisali się dobrze, w czasie pracy zabezpieczali wylewkę pasami papy, potem resztę skrobali specjalnym skrobakiem, wylewki czyste, robota wykonana w tydzień.....jak się potem okazało, że są pewne niedoróbki i nieprzeszlifowane miejsca, bez słowa gadania przyjechali na miejsce i poprawili wszystko tam gdzie trzeba...

 


Więc jakoś zachowałam twarz, bo szybko naprawiłam "swój" błąd i znalazłam nowych tynkarzy :) ufff.....

 


A co nerwów nas kosztowało, to nasze..... dobrze że i w tym roku wybraliśmy się na rekolekcje małżeńskie - z dziećmi :)

gaga2

Z Muratorem w ręku

droga przez mękę czyli starania o kredyt preferencyjny

 


Od początku było wiadomo, że będziemy się starać o kredyt preferencyjny na nasze instalacje ekologiczne. Rozmach naszej budowy przekroczył nasze początkowe wyobrażenia stąd potrzeba szukania dalszych pieniędzy. Mieliśmy już za sobą doświadczenia związane ze staraniem się o kredyt w kasie mieszkaniowej, więc mieliśmy już jakieś wobrażenia o tym, jak można traktować klienta w banku. W KM potraktowano nas luksusowo, byliśmy tam stałymi klientami, więc nasza rola polegała na złożeniu dokumentów, wypiciu kawy przy stoliku Pani konsultant, podczas gdy Pani weryfikowała nasze dokumenty i w miłej atmosferze złożyliśmy stosowne podpisy. Załatwienie całej sprawy było lekkie łatwe i przyjemne.

 


Bez pośpiechu i w pogodnej atmosferze przygotowywaliśmy się zatem do złożenia wniosku o kredyt preferencyjny. Nie mieliśmy zadnych wątpliwości co do naszej zdolności kredytowej, gdyż nasze wyniki finansowe za rok ubiegły jak i za pierwsze pół roku były godne pozazdroszczenia. No, muszę przyznać, że dochody J. nieco spadły w związku z jego zaangażowaniem na budowie no i nieszczęśliwym złamaniem łokcia i związanym z tym pobytem w szpitalu w zimie. Uprzedzeni o warunkach stawianych przez bank z wszystkimi wykonawcami pozawieraliśmy umowy, J. wypełnił wszystkie dokumenty bankowe, formularze, przygotował szczegółowe kosztorysy i harmonogramy, do tego załączył informacje o naszych dochodach. Pewnym problemem okazało się wykazanie moich dochodów, bo ja rozliczam się podatkiem ryczałtowym na podstawie dochodów sprzed dwóch lat, a zatem z czasów mojej ciąży i urlopu macierzyńskiego. Poprosiłam więc naszą księgową o wypisanie zaświadczenia o moich dochodach za rok obecny i przekazałam J. dokumenty do ich dalszego opracowywania. Pierwszy zgrzyt nastąpił niestety pomiędzy nami - jak zobaczyłam kwotę kredytu, o jaką mamy się starać. Hm....trudno mi podjąć decyzję o zaciagnięciu jakiegokolwiek kredytu, tym bardziej że nasze zarobki są czasami niestabile. Obliczyłam więc kiedyś sobie - dla naszych wewnętrznych potrzeb - jaką część zarobków możemy bez stresu i obniżenia poziomu życia przeznaczyć na spłatę kredytów, tak obliczoną ratę miesięczną pomnożyłam przez okres kredytowania i na tej podstawie wyszła mi kwota kredytu, o jaką możemy się starać. Podejście J. było inne: on policzył ile maksymalnie, biorąc pod uwagę wszystkie inwestycje ekologiczne i minimalną kwotę kapitału własnego, możemy dostać kredytu. No i nasze wyobrażenia nieco się rozeszly w rzeczywistości..... J. był zły, że musi coś zmieniać w przygotowanych przez siebie wnioskach, ja byłam zła, że powpisywał do wniosku nierealne założenia i kwoty. Niestety nasze odmienne zdania w tej sprawie wytworzyły w domu nieprzyjemną atmosferę wokół całej budowy noi i samego kredytu. Skoro jednak kiedyś trzeba było z tym wnioskiem wystąpić, któregoś dnia J. zadzwonił do mnie z informacją, że jesteśmy umówieni w banku na określoną godzinę, żeby złożyć gotowy wniosek. Cóż było robić, rzuciłam swoją robotę i pojechałam do banku. Nasze umówione spotkanie nie do końca okazało się umówione, bo była zwykła kolejka, zostaliśmy przyjęci dopiero po 1,5 h , na dodatek okazało się, że starannie przygotowany przez J. wniosek jest zdaniem pracownika banku - przygotowany nie tak jak trzeba, bo..... jest za bardzo szczegółowy.... . W sumie pan przyjął nasz wniosek, ale kazał go poprawić w kilku miejscach, kazał założyć konto w banku i powiedział, że osoba odpowiedzialna za te kredyty jest na urlopie, potem nie bedzie mieć dla nas czasu i dlatego nasz wniosek zostanie rozpoznany może za 2-3 tygodnie. W sumie w banku spędziliśmy jakieś 4 h, moja wściekłośc rosła z godziny na godzinę, mój stosunek do kredytów, banków, .... i męża...... pogarszał się z minuty na minutę..... moje zaległości w pracy też rosły w tempie arytmetycznym.... dobrze, że to nie skończyło się jakimś rozwodem . Za to po wyjściu z banku J. tak gwałtownie ruszył autem, że o mało co nie staranował słupka z jakimś znakiem drogowym i uszkodził drzwi od strony pasażera. Do szkód moralnych zwiazanych ze staraniem się o kredyt spokojnie możemy dopisać wgniecenie w drzwiach naszej Sieny. Zresztą mamy je do dzisiaj - nikt nie ma czasu jechac do blacharza....

 


Wracając do kredytu - nagle zaczęło się nam bardzo spieszyć, bo nadchodziły już terminy płatności za wykonane prace, a sprawa kredytu się ślimaczyła. Cóż, skorzystaliśmy z uprzejmości Bardzo Ważnej Osoby i dzięki jej telefonowi następnego dnia udaliśmy się do banku na podpisanie umowy. Niestety, tak to jest, jak się korzysta z telefonu Bardzo Ważnej Osoby..... pracownicy banku dawali nam do zrozumienia, że zostali zmuszeni do zajęcia się naszą sprawa, ale tak generalnie to pewnie jesteśmy złodzieje i wydrwigrosze którzy mają zamiar okraść bank i nie oddać żadnych pieniędzy. Moje zaświadczenie od księgowej zostało potraktowane niemalże jako próba oszustwa, ale mimo to dano nam umowę do podpisania. No i jeszcze jedno - nasze umowy z wykonawcami okazały się mało istotne - najważniejsze były pieczątki wykonawców na kosztorysie. Pani łaskawie zezwoliła nam na dostarczenie tych pieczątek w terminie późniejszym - ale jak tego nie zrobimy, to bank wypowie nam umowę.... A na końcu usłyszeliśmy słowa: "bo to jest proszę Państwa, kredyt preferencyjny, i dlatego trzeba go tak dobrze udokumentować..."

 


Podpisaliśmy umowę, a ja potem przez całą noc nie mogłam spać. Na dodatek właśnie w tym czasie zajmowałam się sprawą klientów, którzy swego czasu zaciągnęli poważne kredyty i potem z różnych przyczyn, także życiowych, nie byli w stanie tych kredytów spłacić.... i bank wypowiedział im umowy..... czy muszę dodawać, jak mnie nastrajała ta sprawa do naszej umowy kredytowej

 


W sumie pretensje możemy mieć do siebie, sami sobie zafudowaliśmy takie stresy, łącznie z mało przyjaznym nastawieniem personelu banku. Mam nadzieję, że nasze regularne i terminowe spłaty rat podreperują nasz wizerunek w tym banku.....

gaga2

Z Muratorem w ręku

GWC - pomyłka życiowa?

 


tak czytam te swoje posty sprzed kilku miesięcy i pusty śmiech mnie ogarnia.... moja naiwność i wiara w dobre intencje fachowców zostały zweryfikowane przez tzw. życie.

 


Nasz dziennik budowy zakończyłam na etapie, gdy na działce ekipa wykopała wielki dół na GWC i na czas jakiś zniknęła z placu budowy. Podobno czekali na transport żwiru....

 


Zaraz potem wyjechaliśmy na kilka dni w góry, i w tym czasie zadzwonił do nas pracujący na budowie elektryk z informacją, że w czasie ulewnej burzy brzegi GWC osunęły się, i wraz z piachem zalały częściowo zgromadzony na dole żwir. Szybko wsiedliśmy w samochód i zajechaliśmy na budowę. Na szczęście okazało się, że żwir został zanieczyszczony tylko z jednej strony - taką łachą piachu. Wezwani na budowę fachowcy ocenili, że wystarczy tylko zdjąć wierzchnią warstwę żwiru z tej strony, przepłukać i po kłopocie. Nauczeni jednak tym doświadczeniem zażądaliśmy natychmiastowego ukończenia GWC i zasypania dołu. Przyjechał transport brakującego żwiru, niestety po jego wysypaniu na działkę okazało się, że żwir był zanieczyszczony gliną. Podjęliśmy więc szybką decyzję - zamawiamy nowy transport, ten zanieczyszczony żwirek wykorzystamy np. na wykonanie opaski żwirowej wokół domu i zażądamy od dostawcy obniżenia ceny. Drugi transport żwiru przyjechał już należytej jakości, fachowcy położyli rury, projektant nadzorował wykonanie, my byliśmy zajęci swoimi sprawami.... Jakie było nasze zaskoczenie następnego dnia, jak pojechaliśmy sprawdzić stan robót.... po naszym polu żwirowym nie zostało ani śladu, wszystko zasypane, nawej J. nie zdążył żadnych zdjęć zrobić. I dlatego nie wiemy, czy do końca wszystko zostało wykonane tak jak należy, czy styropian zalano warstwą chudziaka itp... Co gorsza, kilka dni potem nagle ni z tego ni z owego dostaliśmy sms od projektanta z uwagą, że on u siebie przeliczył wymiary złoża i jego zdaniem złoże zostało wykonane o jakieś kilka m2 więcej niż to wynika z projektu, i że w związku z tym może to skutkować większymi oporami przepływu powietrza i jeszcze nie wiadomo czym itp.

 


To co on - ten projektant - robił w czasie nadzorowania prac???

 


Skończyło się na tym, że projektant wycofał się ze swoich zastrzeżeń (ze strachu przed odpowiedzialnością ???) i zgodził na obniżenie swojego wynagrodzenia. Dobrze to naszej sprawie nie wróży....

 


Ale to jeszcze nie koniec perypetii....

 


któregoś pięknego dnia, jak zwykle otwarłam skrzynkę na listy i wyjęłam niepozorną kopertę z pieczęcią wykonawcy GWC. W środku była faktura..... nogi się pode mną ugieły w najgorszych snach nie przewidywałam takich kosztów, to przekraczało wszelkie granice przyzwoitości. Cała zdenerwowana zadzwoniłam do J., a ten spokojnie mi wyjaśnił, że tak to on uzgodnił z wykonawcą, bo przecież wykonawca pokazał mu rozliczenia na papierze i faktury i trudno się było z nimi nie zgodzić. No tak, ale JA na to nie wyrażam zgody. Nie i już. To był jakiś absurd. J.pokazał mi wyliczenia wykonawcy.... no tak, wykonawca miał sobie doliczyć 15% od wartości materiałów. A zrobił to tak:

 


zliczył ceny materiałów brutto, potem dodał koszty niemałe robocizny (godziny razy jakaś stawka), jeszcze jakieś koszty telefonów dojazdów , to wszystko zsumował, doliczył od całości 15% a na sam koniec do wszystkiego doliczył VAT. Zgroza. Jeszcze nigdy w czasie budowy nie wkurzyłam się tak, jak wtedy gdy zobaczyłam to "wyliczenie". A dla mojego męża było ono takie sobie OK, no może rzeczywiście dużo wyszło, powiedział J....

 


Dużo???? To było koszmarnie dużo.

 


Oświadczyłam, że nie zapłacimy. Jak się z nami nie dogadają i nie zejdą do poziomu uzgodnionego, to niech się nami sądzą. A niech to.... sądów się nie boję. Umowa była ustna, my jakieś GWC na działce mamy, jak oni chcą nas oskubać, to niech się zastanawiają jak to skutecznie zrobić. Byłam gotowa zapłacić jedynie tyle, ile wynikało z faktur za materiały plus 15%. I tylko tyle. Wrrrrrr.....

 


Po kilku pismach i nerwowych rozmowach (wszelkie telefony w tej sprawie mąż kierował na mnie, jako do jedynej osoby upoważnionej do negocjacji)... doszło do spotkania. Mąż się zmył i ja zostałam sama na placu boju....Najpierw wylałam swoje żale (ale na spokojnie, punktując po kolei nasze zastrzeżenia), a potem przystąpiliśmy do rozmów.... Na szczęście goście byli elastyczni (też nie mieli ochoty na proces) i skończyło się na tym, że cena w stosunku do naszych pierwotnych założeń nieco wzrosła, ale i tak była o wiele mniejsza od wartości z pierwszej faktury.... a ponadto J. zobowiązał się wykonać kilka prac dla naszych fachowców bez wynagrodzenia. I na tym się skończyło. Dostaliśmy nową fakturę, zapłaciliśmy, J. już coś tam dla nich popracował, a ja od czasu do czasu pukam się sama w głowę - po co nam to wszystko było.....I co gorsza, to ja znalazłam na forum informacje o GWC, namówiłam J. bo miało być tanio i wygodnie. Wyszło bardzo drogo i nie wiem jak wygodnie, bo instalacja jeszcze nie działa....

gaga2

Z Muratorem w ręku

Jezier zmobilizował mnie do wznowienia prac nad dziennikiem :) i znów korzystam z jego uprzejmości - dzięki temu mogę pokazać kilka fotek z budowy.

 


Na pierwszym zdjęciu prezentuje się południowa elewacja domu, z kolektorami i odkrytymi wiązarami. Co bardziej dociekliwi mogą dopatrzyć się rury czerpni od GWC; hałdy żwiru to pozostałość po mało udanej inwestycji w GWC - jest to żwir podobno płukany, w rzeczywistości zanieczyszczony gliną, który postanowiliśmy przeznaczyć na nieplanowaną opaskę żwirową wokół domu.

 


Drugie zdjęcie to przedmiot dumy J.: nasza tablica z bezpiecznikami w trakcie montażu. Czy mam dodawać, że oprócz tego cuda technniki po domu i garażu plączą się jeszcze jakieś dwie pozostałe tablice ? No i w przedsionku w ścianie zieje wielka dziura przesłonięta gęstą firaną kabli - to miejsce na tablicę teletechniczną.

 


Ostatnie zdjęcie daje pewien obraz naszych instalacji ekologicznych. Są tam zlokalizowane sterowniki od pompy ciepła, zbiornik cwu i sterowanie kolektorami no i jedna z dwóch szafek z rozdzielaczami od podłogówki.

 


A jak doszliśmy do tego etapu.... postaram się napisać już jutro :)

gaga2

Z Muratorem w ręku

Niestety mój kontakt z budową jest nadal wyłącznie wirtualny.... tylko że teraz mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie...

 


Tydzień temu pracując intensywnie w nocy przy komputerze - ścierpły mi nogi - no i "zgrabnie" wstając od komputera skręciłam staw skokowy... siedzę teraz w mieszkaniu z szyną gipsową na nodze i coś się we mnie gotuje ze złości. Na dodatek moi współpracownicy i klienci uznali, że nic się nie stało, przecież nadal mogę pracować.... więc czasami pracuję naraz z dwoma telefonami w ręku ze wzrokiem wlepionym w komputer.

 


Najgorsze jest jednak to, że nie ma mnie na budowie..... nie ma mnie już tam od 4 tygodni bodajże. A dzisiaj zakończył prace elektryk, podobno są już ułożone kable do instalacji RTV, sieci komputerowej i jakichś tam jeszcze innych kabli, które wymyślił J do głośników i czegoś tam... już nawet nad tym wszystkim nie panuję. Podobno (jak ja lubię to słowo ) próby ciśnieniowe instalacji wodnej też przebiegły pomyślnie i wszystko jest gotowe do tynkowania. Swoją drogą to możemy z czystym sumieniem polecić ekipę od instalacji wod-kan: solidnie, sprawnie, za uczciwe pieniądze (to ocena mojęgo męża, ja osobiście nic nie widziałam .

 


Za to niespodziewanie pojawiły się problemy z GWC. Wykonawca najpierw wykopał wielki dół, a potem zaczął kwestionować prawidłowość rozwiązania GWC, zaczął przedstawiać swoje wyliczenia, że niby powietrze nie będzie przepływać przez całe złoże, tylko po jego powierzchni, w spór zaangażowaliśmy projektanta z taniej klimy, ten zabronił jakichkolwiek zmian do projektu ale jego wyliczenia też były mało przekonujące..... w sumie będzie tak jak miało być od początku, w końcu to gość od projektowania od GWC gwarantuje, że osiągniemy zakładane efekty itp.... tylko że w międzyczasie ekipa która miała wykonywac GWC znikła z placu budowy.... od tygodnia na naszej działce jest dziura o głębokości ponad 3 metrów, zabezpieczona tylko czerwoną taśmą...., zgroza.... To wszystko miało być od razu zasypane żwirem.... a tak..... brrr....Podobno wykonawca ma jakieś problemy z pracownikami i nie może wykonać teraz tej pracy..... ale co z naszą dziurą....? to mogli już poczekać z tym kopaniem i rozpocząć prace w czasie, w którym byliby w stanie wykonać całość od razu.... eh, budowanie...

gaga2

Z Muratorem w ręku

od jakiegoś czasu nie mogę edytowac postów (pojawia się błąd) i nie mogę usunąc wszystkich błędów i literówek., za co wszystkich czytelników przepraszam.

 


u nas na budowie nadal wiele się dzieje...... wiem ze słyszenia....

 

 

 


GWC

 


problemy z budową GWC praktycznie pojawiły się od samego początku. Nie mogliśmy się doprosić dokładnego projektu, potem wstępny kosztorys materiałów przekrocfzył nasze najgorsze założenia. WQ jakiś czas potem wykonawcy instacji wentylacyjnej zgłaszali różne uwagi i zarzuty, a na koniec potencjalny wykoanwca GWC stwierdził, że nigdzie nie można dostać żwiru odpowiedniej granulacji, pomimo że projektant wskazał miejsca, gdzie można zakupić odpowiedni żwir.

 


Póki co te przeciwności mamy za sobą, od wczoraj ruszyły prace koparki, dzisiaj mają wykonać warstwy żwiru. Zapewne Ci z Was, co mają już złoże żwirowe nie będą zaskoczeni informacją, że ostatecznie żwir będzie płukany na miejscu.... :).... Im dalej w las tym badziej jestem sceptycznie nastawiona do całego rozwiązania - oby cała ta inwestycja warta była zachodu - oby..... Wstyd się przyznać, ale to ja namówiłam J. na to rozwiązanie.... i mogę mieć tylko pretensje do siebie....

 


Może za koika dni zobaczę parę fotek z budowy, to powiem co o tym myśle... Żartuję, jutro mam obiecane, że zajrzymy tam oboje na budowę.... najwyższy czas... obejrzę osobiście....miejsce gdzie był wykop.... :) .... zanim go zasypano....

 


Za jakiś czas dopiero będę znała cenę tej zabawy - póki co jesteżmy umówieni w ten sposób, że wykonawca przedstawi nam faktury na materiały i do tego dodamy 15% na jego robociznę. Na szczęście gośc wykonał nam już oczyszczalnię i byliśmy bardzo zadowoleni, pracuje solidnie i rozlicza się uczciwie, więc dużo nie ryzykujemy.

 

 

 


kolejni instalatorzy

 


1. za sobą mamy już ciężkie negocjacje w sprawie wentylacji mechanicznej; niestety większość materiałów poszła w górę (te ceny stali....), ale za to robocizna pozostała na tym samym poziomie. J. negocjował wczoraj warunki umowy (nie ceny, ale warunki umowy) blisko 4 godziny; to swoisty rekord... umowa jest surtowa zarównoi dla nas jaki dla wykonawcy.... coś za coś... Ale za to kolejny kłopot z głowy, poza znalezieniem pieniędzy na te wszystkie inwestycje. Przymierzamy się do kredytu w BOŚ, teraz preferecyjne oprocentowanie oscyluje w okolicach 2,85 %ł za kredyt w PLN, szkoda tylko że kredyt jest na pięć lat.... trochę mało

 


2. musimy się pospieszyć z decyzjami w sprawie instalacji alarmowej. idea jest taka,m żeby teraz poprowadzić kabelki, a centralę i czujki zamontujemy w miarę przypływu gotówki. J. na targach znalazł chętnych istalatorów, prowadził z nmimi uczone i rozmowy, coś tam poustalał.... i dodstał pierwsze oferty. Co charakterystyczne - wszyscy instalatorzy jak jeden mąż krytykowali wersję instalacji alarmowej proponowanej przez ZBYCHA (kontraktory plus czujki inercyjne dla okien P4, centrala DCS 5020).... moje wrażenie jest takie, że oni częściowo nie wiedzieli o czym mówią, bo jeśli jeden gość naopowiadał J., że czujki inwercyjne daje się tylko jako naklejane na szyby, i to muszą być po dwie na każde okno, bo okna są dwuskorzdłowe i jeszcze marudził, że kabelki się szybko zniszczą...... przy otwieraniu okien a potem to ja musze to wszytsko prostować, podsuwać pod nos strony www i wypowiedzi na forum...., eh, fachowcy....

 


Póki co znalazł się jeden, który nie skrytykował założeń, ale podjął się przygotowania projektu i oferty według założeń ZBYCHA - za kilka dni zobaczę, na ile to wszystko wycenił. Swoją drogą, ile może kosztować robocizna za założenie każdej z czujek inercyjnych? a montaż kabla? liczy

 


się za mb czy za punkt? i co jeszcze mogą wliczyć w robociznę????

gaga2

Z Muratorem w ręku

Mój dziennik długo musiał czekać na lepsze czasy..... tak to już bywa z budowanie, że rozpoczęcie sezonu wiąża się z permanentnym brakiem czasu na wszystko.

 


A tempo na naszej budowie jest oszałamiające.

 


Początkowo dużo czasu zajęły nam pertraktacje z wykonawcą. Przreyzrcaliśmy się kolenymi wersjami kosztorysów i naszych uwag, róznistych pism i zastrzeżeń, aż szczęśliwie po dwumiesięcznych trudach doszliśmy do porozumienia. Kosztorys na prace dodatkowe został zredukowany do 1/3, w umowie uwzględniono zakupy materiałów dokonane przez nas i tak dobrnęliśly do rozliczeń finansowych i zapłatyy za już wykonane prace.

 


Rozliczenie faktur było sygnaełem dla wykonawcy doi przyspieszenia robót. Szybko stanęły ścianki działowe - i wraz z ich postawieniem pojawiły się nowe wyzwania i szybkie podejmowanie decyzji.

 

 

 


poszukiwania wykonawców instalacji wewnętrznych

 


W naszym domu rosły ścianki działowe, a my nie mieliśmy jeszcze dogadacnyh spraw związanych z elektryką i instalacją wodną. Generalnie prawidłowośc była taka: najpierw dostawaliśmy szokujące cenowo oferty na wykonaniew instalacji, oferty te odrzucaliśmy, szukaliśmy gdzie indziej - a tam - po przedstawieniu projewktu umowy opracowanego przez J.- wykonawcy się wycofywali. Sytuacja zrobiła się nerwowa, bo nie mieliśmy chętnych do pracy na naszej budowie...

 


Ostatecznie wyszło dość nietypowo, bo elektrykę w domu wykonuje nam elektryk z miejscowości leżącej 80 km od nas, a instalację wodną - jakieś 60 km. Tylko tym ludziom opłacało się wykonać instalacje za w miarę rozsądną cenę i na naszych warunkach. I to był dobry wybór - aż miło patrzeć na ich prace - pracują starannie i sumiennie - dobra robota za dobre wynagrodzenie :)

 


Z pojawieniem się elektryka na budowie pojawiły się konflikty małżeńskie. Bo nad nami stał elektryk i żądał natychmiastowej decyzji - gdzie mają być konkretnie te gniazdka i wyłączniki??? Niby projekt był, J. długo nad nijm pracował... ale teraz trzeba było wskazać konkretny punkt na ścianie - tu kinkiet tam lampa, a tam gniazdko. Nie lubię być tak stawiana pod ścianą, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie potrafię podjąć racjonalnej decyzji - brak mi wyobraźni - jak ten dom urządzić. A tu już chą wszystko wiedzieć. Brrr.... W efekcie - zboriliśmy wiele punktów na wyrost - może kinkiet będzie tam a może gdzie indziej. I tak salonie - mamy potenclajne puszki na kinkiery rozmieszczone na wszytskich ścianach co 50 cm.... tak wyszło.... w sypialni nad łóżkiem też są cztery puszki, bo ja wolę mieć dwie lampki po dwóch stronach łóżka, a J. chce mieć centralnie nad łóżkiem dwa reflektorki skierowane na boki. No i decyzję przesunęłiśmy na później, a elektrym z dziwnym uśmieszkiem na ustach wykonał dla nas te puszki.... dla obu wariantów...

 


z instalacją wodną poszło nam łatwiej. projekt jest bardzo szczegółowy, a na dodatek zamówiłam projektyu wnętrz łaziuenek, więc wiadomo było z góry co gdzie będzie stało. Zresztą prace nad projektami łazienek były samą przyjemnością ....oczami wyobraźni, a potem na rysunkach pani architekt nasze łazienki nabierały wyrazu....

 


permanentny brak czasu

 


Niestety budowa nabrała tempa, teraz pracują tam ekipa elektryków i hydraulików, po budowie plączą się potencjalnmi wykonawcy systemu alarmowego, odkorzacza centralnego itp. Nieustannie trzeba rozwiązywac jakieś problemy, i to pomimo tego, że mamy dośc dokladne projekty wszytskich instalacji. Az strach pomyśleć jak by to wszytsko wyglądało bez tych projektów...

 


J. jest na budowie praktycznie codziennie, i siedzi tam godzinami - ustalając, dzwoniąc, negocjując itp... Z tego powodu ciężar utrzymania rodziny spadł w dużej mierze na mnie. Niestety nie ubyło mi w związku z tym obowiązków domowych, dzieci mają swoje prawa.... W tej chwili wygląda to tak, że w pracy nie mam nawet chwili wolnego, pracuję jak szalona, potem szybko do domu, tu czas na gotowanie i przeglądanie kolejnych pism, ofert, projektów - przygotowywanie listy spraw do załatwienia - i robi się późny wieczór, czasami jeszcze musze popracować w nocy i nadrobić zaległości - padam bez sił do łóżka.

 


Na dodatek czuję się całkowicie odcięta od budowy... byłam tam ostatnio ze dwa tygodnie temo.... podobno wiele się zmieniło.... Gdzieś uciekła radośc z budoiwania a pojawił się stres - że tyle decyzji do podjęcia, że goni nas czas i wykonawcy.

 


I jeszcze jedna rzecz - nasze dotychczasowe mieszkanie - jakby w przeczuciu, że zamierzamy się go pozbyć....zaczęło nam sprawiać kłopoty. Wszystko zaczyna się tam, psuć. Zaczęło się od spaczonych drzwi na balkon, które trudno jes teraz otworzyć, potem zaczął przeciekać filtr pod zlewozmywakiem, następnie odpadł front szuflady jednej z szafek kuchennych, jakiś czas potem wyłamały się drzwi z prysznica i uderzając w lustro - rozbiły kawałek naklejanego lustra.... potem urwało się jedno skrzydło z mojej szafy ubraniowej, a wczoraj zaczęła się psuć intalacja elektryczna w kuchni. I to wszystko się dzieje w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy - a konkretnie od czasu, gdy znaleźliśmy kupca na mieszkanie. Jak to wytłumaczyć? Może jakiś parapsycholog się wypowie? My nie mamy czasu zająć się tymi usterkami, żyjemy nadzieją na szsybką przeprowadzkę, a nasze mieszkanie nijszczeje w szybkim tempie....szkoda...

 

 


pompa ciepła

 


Z nastaniem wiosny nadszedł też czas na montaż kolektora gruntowego do pompy ciepła. nasza inwestycja wywołała powszechne zainteresowanie sąsiadów. W okolicy komentowano, że budujemy taki wieeelki basen dookoła domu - chyba z fosą i kładką do wejścia głównego :). Wykop miał ponad 400 m2 i góry piachu i ziemi zasłoniły całkowicie widok na nasze domostwo. W końcu kolektor został ułożony.... tylko nie było go czym zasypać. Zgodnie z wyliczeniami piasek z wykopu nie wystarczał na pokrycie kolektora i wyrównanie terenu do planowanmego poziomu. J więc wymyślił, że część wykopu zasypiemy gliną i dzięki temu polepszymy też parametry naszego gruntu dla potrzeb kolektora. Tylko skąd wiąźć tę glinę? W pobliżu była nieczynna cegielnia, chętni na przewóz gliny też byli, inni chętni - na jej ułożenie w wykopie... tylko zgranie tych chęci w jedno zabrało J. jakieś trzy tygodnie intensywnych rozmów i wyjazdów do Imielina. W końcu jeden z wykonawców gliny "zaskoczył" i szczęśliwie wykop zasypano - gliną i potem piaskiem. Niestety - jak zwykle mnie przy tym nie było - i szanowni Panowie sami zdecydowali, do jakiej wysokości ten piasek nasypać.... równiótko pod sam przyszły cokolik. Taaaaa..... a gdzie humus, szlachetni panowie? Bo na piasku ogrodu chyba nie da się założyć, nieprawdaż? teraz mnie uspokajają (tzn. mąż, inspektor nadzoru i operator koparki), że ten grunt osiądzie..... i będzie miejsce na humus...... no zobaczymy.....

 


A swoją drogą, jakiej grubości warstwa huumu jest racjonalna dla założenia ogrodu na piasku?

gaga2

Z Muratorem w ręku

zapasy z zimą

nieśmiało nadchodzi wiosna i czas wznowić zapisy dziennika. Tym bardziej, że dzisiaj ruszyły na nowo prace na budowie...

A zimą to było tak:

bardzo nam zależało na wykonaniu wylewek i ścianek działowych, mieliśmy bardzo ambitne plany, że jeszcze w lutym wykonamy drewniany strop i wentylację mechaniczną, ruszy elektryka itp....

skończyło się na tym,że po długich ponagleniach ostatnim wysiłkiem wykonawca zrobił wylewkę w domu..... i na tym szczęśliwie zakończył działalność. Na ścianki działowe nie starczyło już rozpędu.... i tak nasz domek zapadł w długi sen zimowy..... jego inwestorzy też jakby zapadli się w sobie i sprawy budowlane odeszły w kąt...na dodatek pojawiły się nowe kłopoty zdrowotne.... a ja zimą zwykle ograniczam swoją aktywność życiową po pracy - na ile dzieci pozwolą - do polegiwania z książką na kanapie.....

i tak niepostrzeżenie minęła zima....

i nagle obudziliśmy się oboje z przerażeniem... jest tyle spraw do załatwienia, nie mamy wykonawców na żadną z instalacji w domu, nie mamy ścianek działowych, żadnych wiążących przemyśleń o wystroju domu itp... zgroza....

na dodatek pojawiły się kłopoty z wykonawcą.... wystawił nam fakturę i kosztorys na roboty dodatkowe.... byliśmy delikatnie mówiąc - nieco zaskoczeni....

nasze pisma i rozmowy z wykonawcą przeciągały się, a budowa stała...

za oknem zaczęły ćwierkać ptaszki, zazieleniły się nieśmiało drzewa....a u nas nic....

do ostatniego piątku.... 27 marca....

tego dnia spotkaliśmy się w wykonawcą, nasze argumenty w postaci zdjęć z każdego etapu budowy, wyliczenia inspektora nadzoru i dokładne rzuty np. instalacji kanalizacyjnej - pozwoliły osiągnąć kompromis...

i dzisiaj ekipa rozpoczęła prace nad ściankami działowymi....

nasze zmagania z czasem zimowym mamy już za sobą....

i wszystko zaczyna nabierać tempa...

gaga2

Z Muratorem w ręku

awantura o dach

 


Nasze mury powstawały z pewnym opóźnieniem, tak że z konieczności przesunął sie termin montażu więźby. Ostatecznie uzgodniono datę montażu na połowę października. Jeszcze przed ustaleniem tego terminu J. nalegał na wujka, żeby z nim podpisac umowę i uzgodnić termin. Bardzo nam zależało,żeby dekarze weszli na dach zaraz po montażu więźby. I tu na kilka dni przed przyjazdem ekipy z Wielunia wujek oświadczył, że on musi dokończyć robotę gdzie indziej i nie może rozpocząc robót u nas. No i zaczęło się. J. podszedł do sprawy bardzo ambicjonalnie, uparł się - że więźba suszona komorow itp MUSI być natychmiast przykryta folią, że drewno nam zamoknie, zniszczy się itp. itd. Zapytałam o to na forum, ale odpowiedzi były w tonie uspokajającym. Sytuacja była nieciekawa, ja nie widziałam w tym większego problemu, że sprawy się opóźnią o kolejny tydzień, ale nie J. W sumie to była dość przykra sprawa, bo to mój wujek, ja zaproponowałam, żeby jego firma kładła dachówki - i to za rozsądną cenę, a teraz musiałam wysłuchiwać niekończących się pretensji - od J., od pozostałych członków rodziny no i od wujka. W końcu wzięłam dzieci ze sobą i pojechałam do wujka na negocjacje. Atmosfera była miła, uzgodniliśmy terminy, tylko dwa dni opóźnienia w stposunku do harmonogramu, wszystko w spokojnej atmosferze, bez wzajemnych pretensji, umowa podpisana. Żyć, nie umierać.

 


I co się okazało? Że ekipa wujka jest najsolidniejszą, najbardziej terminową ekipą jaka pracowała na naszej budowie. Są bardzo sprawni i staranni jednocześnie, dach powstaje w należytym tempie, atmosfera na placu budowy przemiła. Jesteśmy bardzo tym zbudowani. teraz żałuję, że od początku nie zleciliśmy wujkowi budowy całego domu. Ale z drugiej strony jak pomyślę, co musiałam wysłuchać z obu stron w tej sprawie....

 


A dach mamy piękny, jestem zachwycona. Jeszcze są wykonywane dalsze prace, rynny itp. ale wszystko zmierza ku dobremu końcowi.

 


Następnym razem postaram się odszukać faktury za dotychczasowe etapy.

gaga2

Z Muratorem w ręku

rzecz o dachu perforowanym.... czy wizje architekta widziane oczyma inwestora

 


Podczas powstawania projektu naszego domu powstał problem należytego doświetlenia pomieszczeń położonych przy tarasie. Wtedy to też architekt zaproponował nam wykonanie "dachu perforowanego"

 


otóż jest to odkryty fragment więźby nad częścią tarasu. Oglądnęliśmy wizualizacje - i zachwyciliśmy się - to jest to - co nadaje charakter naszemu domowi. I już było wiadomo, że z tego pomysłu nie zrezygnujemy.

 


Pierwsze problemy zaczęły się jeszcze podczas fazy projektowania - konstruktor projektujący więźbę nie bardzo wiedział jak rozwiązać ten detal, żeby nie było widać płytek Mitek.

 


Skończyło się na tym, że architekt spokojnie wyjaśnił, że te wiązary obuduje się ładnie obudową stolarską i będzie pięknie. My chcieliśmy żeby było pięknie, więc powiedzieliśmy OK, jak tak ma być, to niech tak będzie....

 


Drugi problem zgłosił nam na targach budowlanych przedstawiciel Marleya gdy chcieliśmy zamówić rynny - że w takim dachu nie da się prawidłowo zamontować rynien, i że on jeszcze nie widział dobrze rozwiązanego problemu orynnowania takich dachów perforowanych.

 


Skończyło się na tym, że architekt spokojnie wyjaśnił, że on przewidział w projekcie więźby takie wycięcia w wiązarach - żeby zmieścić rynnę...

 


Potem nie myśleliśmy już o dachu perforowanym.... do czasu wizyty w tartaku, gdzie zamówiliśmy więźbę. Właściciel zwrócił nam uwagę na to, że taki fragment odsłonięty więźby wymaga odpowiedniego zabezpieczenia, i że koniecznie musi być wykonana obróbka blacharska odkrytych części wiązarów... najlepiej z miedzi

 


Tu już architekt nic spokojnie nie wyjaśniał, gdyż problem był mu obcy...

 


Potem na budowę przyjechały elementy naszej więźby, ekipa bardzo sprawnie - bo w ciągu 6 dni - postawiła więźbę, wszyscy byli zadowoleni... tylko..... jakoś ta więźba nad tarasem nie odpowiadała moim wyobrażeniom o dachu perforowanym... Czyżby nieuzgodniona zmiana projektu ? Więźba nad tarasem różni się od rysunków przekroju tego fragmentu domu....

 


No i jeszcze dobiła mnie uwaga szefa ekipy montującej więźbę... właśnie dyskutowaliśmy o sposobie tymczasowego zabezpieczenia tego fragmentu więźby - jeszcze przed wykonaniem obudowy stolarskiej -(stanęło na tym, że dekarze póki co położą tam folię paroprzepuszczalną i przybiją łaty i kontrłaty) gdy facet oświadczył, że najlepiej - jako wersję docelową - na tej więźbie nad tarasem położyć jakiś przezroczysty plastik, bo i tak nie da się tego drewna zabezpieczyć (nie pamiętam teraz nazwy materiału, ale tak mi się to skojarzyło). Na moim dachu perforowanym pięknym drewnianym detalu domku o charakterze dworku jakieś przezroczyste pleksi??????!!!!!!!!!!!

 


Tego było za wiele....

 


Na dodatek okazało się, że architekt nie przejrzał chyba do końca projektu więźby w tym fragmencie, bo jego wyobrażenia o wyglądzie dachu perforowanego było inne niż to wynikające z projektu... i te wyobrażenia przedstawił w rysunku elewacji i przekroju.... Więźba jest wykonana zgodnie z projektem konstrukcyjnym, tylko jest lekko niedopracowana pod względem achitektonicznym.... to nie tak miało być.... Trzeba było na szybko podjąć jakieś decyzje i uratować ten nasz ukochany detal.... co oznaczało - większe ilości drewna na obudowę stolarską, duuuuuuuuuuuuuużo większe wydatki na obudowę tego cuda i mieszane uczucia, czy o to nam chodziło w tej całej sprawie.

 


Niestety nie umiem opisać na czym polega problem z innym rodzajem wiązarów nad tarasem od tych wyobrażonych przez architekta - w skrócie w jego wizji wiązary miały mieć taki sam wygląd i zakończenie jak wiązary przy podbitce - i przede wszystkim, dach perforowany mial się zaczynać na dużo wyższym poziomie. Teraz belka podtrzymującą wiązary nad tarasem jest na wysokości nadproży - i nieco psuje widok z okien.

 


Pozostał jeszcze problem rynien - zdaniem dekarzy nie da się wykonać na tyle głębokiego wcięcia, żeby nie naruszyć konstrukcji wiązara i jednocześnie prawidłowo wykonać obróbkę blacharską i wyłożenie folii do rynny... trzeba bedzie wykonać dodatkowe deski łączące wiązary na określonej wysokości... no i jeszcze trzba pomyśleć nad dobrym zabezpieczeniem drewna narażonego na warunki atmosferyczne... skopńczy się chyba na obróbkach blacharskich.... i tyle będzie z dachu perforowanego.

 


Być może musimy przejść przez tę drogę przez mękę, żeby dojść do efektu, który będzie powalać zwiedzających na kolana.... a być może wcale nie musiało tak być.... i może ten dach perforowany nie jest takim cudem, o jakim marzyliśmy....

 


O efektach przekonamy się w przyszłym roku, jak wykonają podbitkę i obudowę wiązarów nad tarasem....

gaga2

Z Muratorem w ręku

Tu się należy kilka słów komentarza. Dzięki uprzejmości Jeziera udało się opublikować zdjęcia mojego domku vel pałacyku. Wersja z dachówkami na 19.11.03, a zdjęcie więźby - z dnia oblewania wiechy - koniec października. Jak widać na załączonych obrazkach, dziennik ciągle ma opóźnienia w stosunku do czasu rzeczywistego. Kiedyś to nadrobię :)
gaga2

Z Muratorem w ręku

jak to z tym piachem było...

 


Wyszkoleni na kilku rocznikach Muratora - wiedzieliśmy czego chemy - chcieliśmy dom parterowy bez podpiwniczenia, za to z podłogą na gruncie. Pomni przestróg zamieszczonych w rozlicznych artykułach wiedzieliśmy, że prawidłowo wykonana podłoga na gruncie musi być wykonana na zagęszczonym piachu. I tak - jako świadomi inwestorzy - żeby zapewnić sobie prawidłowe ubijanie i zagęszczanie piachu:

 


1. zawarliśmy z wykonawcą umowę, w której zobowiązał się do zagęszczenia piachu o stopniu ubicia wynikającym z projektu,

 


2. przewidzieliśmy w umowie odbiory poszczególnych warstw piachu,

 


3. mieliśmy też wykonane badania geotechniczne gruntu (sam piach) i wyniki tych badań przekazaliśmy wykonawcy,

 


4. zawarliśmy umowę z inspektorem nadzoru, w której przewidziano odbiory poszczególnych warstw ubitego piachu.

 


I tak spokojni nie zaprzątaliśmy sobie dłużej głowy problemem podłogi na gruncie.

 


O święta naiwności...

 


Po wybudowaniu fundamentów ekipa przystąpiła do zasypywania i zagęszczania piasku. Generalnie wsypywano piasek z wykopów, potem polewano i zagęszczano takimi ubijakami spalinowymi. Pisaku częściowo zabrakło, tak że musieliśmy jeszcze zamówić 12 wywrotek piachu dodatkowo.Inspektor nadzoru pierwszą warstwę odebrał badając grunt za pomocą pręta. I wpisał się do dziennika budowy. Potem już tych odbiorów nie było, bo inspektor był na urlopie, potem były inne pilniejsze sprawy, nam i wykonawcy spieszyło się z budową, bo prace były opóźnione w stosunku do harmonogramu... No i J. chciał dokonac odbioru wszystkich warstw za pomocą sondy - przez firmę geologiczną. I tak stanęły już mury, a warstwy piasku czekały na swój odbiór. pewnego pięknego dnia przyjechali geolodzy, dokonali pomiarów, stwierdzili że stopień ubicia jest żaden i nie spełnia żadnych kryteriów, a przyczyną tego stanu rzeczy jest...... rodzaj użytego piasku..... podobno lepiej nie da się go zagęścić. I beztrosko stwierdzili, że piach trzeba wymienić, jakieś drobne 400 m3 piasku, wywożonego taczkami przez otwór drzwiowy i wsypanie ta samą drogą nowych 400 m3 innego, lepszego piasku. Oczywiście wykonawca poczuł się zwolniony z odpowiedzialności - jego zdaniem to projekt powinien zawierać informację, że nasz piasek z wykopów nie nadaje się do zagęszczania...

 


Cóż, wezwaliśmy na dywanik, tj.na budowę: inspektora nadzoru, wykonawcę, architekta .... oni wszyscy trochę się nas boją i każdy drży, że będziemy go po sądach ścigać... a przecież chodzi o to, żeby znależć najlepsze dla nas i dla wszystkich rozwiązanie. Badania stopnia ubicia zostały powtórzone przez inną firmę, wyniki się potwierdziły, piach najlepiej był ubity w tych miejsach, w których wsypano piasek osobno zakupiony.... i J. zwołał kolejną burzę mózgów, tym, razem z udziałem konstruktora i geologa. W sumie skończyło się - póki co - dość szczęśliwie - konstruktor zaproponował wzmocnione zbrojenie płyty i dylatacje między płytą a ścianami idące przez wszystkie warstwy podłogi, jest to koszt niewielki, więc wykonawca się zgodził, my też nie rościmy sobie pretencji z tego tytułu.... ale za ubijanie piachu nie zapłacimy, co to to nie... wykonawca dowie się o tym przy ostatniej płatności...

 


Teraz, po tych doświadczeniach - myślę, że podłoga na gruncie wcale nie musi być dobrym pomysłem.... (J. uważa inaczej)... A że w miedzyczasie poszerzyłam swoją wiedzę w zakresie geologii i fizyki.... człowiek całe życie się uczy...

gaga2

Z Muratorem w ręku

mury, mury, mury....

 


To niesamowita radocha patrzeć, jak nasz domek rośnie w oczach. Najpierw były ściany fundamentowe - ale mieliśmy frajdę - J. jeździł codziennie na budowę, robił setki fotek a potem przesyłał mi mailem do pracy. Swoją drogą to mieliśmy świetny pomysł - zimą kupiliśmy taki aparacik cyfrowy za 300 zł, akurat na potrzeby budowy, no i teraz J. fotografuje jak najęty, fotki przesyła do mnie i do inspektora nadzoru. Tak więc budowa z mojego punktu widzenia jest bardziej wirtualna niż realna. Niestety przez te wyjazy na budowę J. nadgania zaległości w pracy wieczorami - po położeniu dzieci spać znika i wraca czasami i o północy. Chyba długo tak nie pociągniemy...

 


A na budowie ruch, że hej. Zaraz po wybudowaniu ścianek fundamentowych - zbrojenie wieńca na ściankach i płyt tarasu i ganku. Ależ tam jest tego żelastwa... Na dzień przed odbiorem zbrojenia pojechaliśmy do Imielina nacieszyć się widokiem. No to cieszę się i cieszę, ale coś mi nie pasuje - czy aby to zbrojenie tarasu i ganku ma leżeć bezpośrednio na piachu - bez chudziaka? Coś to nie tak... O tym wszystkim pomyślałam dopiero w nocy, nie mogłam spać, a projekt był w samochodzie. Nie chciało mi się wstawać w nocy i chodzić po osiedlu. Ale rano opowiedziałam o moich wątliwościach J. - to on miał być obecny przy odbiorze. Szczęśliwie J. na odbiór zbrojenia i deskowania zaprosił naszą pania konstruktor, bo inspektor był na wczasach. I dobrze zrobił - okazało się, że miałam rację - to zbrojenie na płytach tarasu i ganku nie powinno leżeć na piachu - bez podkładu betonowego. Zgodnie z projektem miał to być rodzaj stropu, a wyszło coś w rodzaju podłogi na gruncie. Po konsuktacji pani konstuktor wymyślono rozwiązania zastępcze - folia pod zbrojenie plus odwodnienie płyty tarasu i coś jeszcze - i dano zgodę na betonowanie. Tym razem chcieliśmy być przy tym obecni. Betoniarka się spóźniała, wreszcie o szóstej telefon - beton jedzie na budowę. No to my pakujemy dzieci do auta -i na budowę. Ach, co to był za widok, beton się leje, pompa na ponad 30 m, dzieci zachwycone, nasz mały nie wie co ze sobą zrobić z radości, mała lata dokooła i popiskuje... sama radość...

 


Niestety - beton przyjechał tak późno, że prace skończono dopiero po 22.00. J. miał wątpliwości, czy w takich warunkach zachowano wymiary i poziomy, zawezwał więc geodetów, ci pomierzyli nasze wieńce - i okazało się, że mamy różnice poziomów ok. 4 cm na jednej ze ścian - dł. 12 m. Reszta ok. Podobno tę różnicę mają wyrównać zaprawą przy murowaniu ścian parteru. Teraz chwalę sobie decyzję, że nie zdecydowaliśmy się na porotherm na cienkich spoinach... Jednak kultura wykonawstwa ma tu wiele do powiedzenia. Co z tego, że wymiary wieńców były - przed zalewaniem - oznaczone przez geodetów czerwonym sznurkiem - skoro tego sznurka nie było widać po godz. 20.00 ? teraz wiem, że należało raczej odmówić betorniarkę i zabronić zalewania wieńców po 18.00. Mądry Polak po szkodzie.

 


Do wybudowania murów parteru jeszcze daleko - najpierw zasypywanie i ubijanie piasku, ocieplenie fundamentów styropianem, wybudowanie ścianki dociskowej itp.

 


Ubijanie piasku to osobna opowieść, ale reszta prac ruszyła do przodu, i tak oto nagle na naszej działce zaczęły rosnąć prawdziwe mury... nasza euforia sięgnęła zenitu, J. dzwonił do mnie do pracy w różnych dziwnych godzinach, ja rzucałam wszystko - i do samochodu - na budowę. W ciągu 10 dni powstały ściany naszego domku. Victoria!!!

 


tylko..... mały problem.... my o naszym domku mówimy z czułością - "domek" tymczasem - nasi sąsiedzi - dotychczas bardzo pozytywnie nastawieni - zaczęli coś przebąkiwać o budowli rozmiarów hotelu... czy pałacu... ... nawet tłumaczenie - że to dom parterowy - jakoś nie przemawia...

gaga2

Z Muratorem w ręku

zakupy materiałów

 


Przez zimę zdążyłam się już zadomowić na forum i wyczytałam m.in., że warto zakupić materiały w zimie - z dużym rabatem - przechować w hurtowni, i potem w odpowiednim czasie przywieźć na budowę. No dobra - w lutym i marcu ruszamy na poszukiwanie materiałów. J. wziął na siebie zakup Porothermu, ja - dachówki. J. z zestawieniem materiałów w ręce umawiał się z kolejnymi hurtowniami i prowadził grę nerwów - na jednej kartce notował każdą hurtownię i wielkość proponowanego rabatu - i takie informacje podawał dalszym hurtownim z zapytaniem, czy dadzą więcej. W ten sposób doszedł do 21% rabatu, ale zdecydowaliśmy się zakupić wszystko w miejscowej hurtowni z rabatem 20%, za to z pełnym zaufaniem do właściciela (to on sprzedał nam działkę). Z dachówką było więcej problemu, w końcu zdecydowaliśmy się na Wiekora Holenderka Narvik, mieliśmy już 14% rabatu, ale w końcu mój wujek budowlaniec zaoferował najlepszą cenę, więc dachówki nie kupiliśmy, a uzgodniliśmy z wujkiem, że dachówkę dostarczy wraz z robocizną. I na tym zakończyliśmy nasze zakupy zimowe....

 


Teraz mamy umowę z wykonawcą na ryczałt, w tym materiały (oprócz tych już zakupionych i więźby), ale jeśli my znajdziemy materiał w cenie niższej od tej wynikającej z kosztorysu - mamy prawo zakupić materiał, a jego wartość jest odejmowana z kosztorysu. Póki co w ten sposób kupiliśmy:

 


- styropian FS 20 na ocieplenie fundamentów, całe drewno do domu (więźba, podbitka itp), klinkier, zaprawa do klinmieru i fuga, a także cegły na komin.

 


W sumie jestem zadowolona z tego układu, bo: nie interesują mnie podwyżki materiałów (to zmartwienie wykonawcy), za to mogę czasami oszczędzić na drogich materiałach - negocjując z hurtowaniami korzystne ceny; jeśli nie mam na to czasu - i tak nie muszę się martwić zaopatrzeniem. I tak - z powodu zakupu porothermu - J. miał sporo zamieszania z koordynowaniem dostaw odpowiedniej ilości palet na dany dzień roboczy.

 


I jeszcze pozwoliłam sobie na małe szaleństwo. Niedawno w okolicy ogłosiła upadłość duża firma handlująca wyposażeniem łazienek. Można było u nich zakupić po bardzo preferencyjnych cenach różne ciekawe rzeczy. Skusiłam się (jest to jakieś ryzyko, bo w razie wady rzeczy - nie można żądać wymiany czy obniżenia ceny) - i jeszcze przed rozpoczęciem budowy ruszyłam na zakupy. Przyznaję się - poszalałam, kupiłam baterie do wszystkich łazienek, komplet łazienkowy, jakąś umywalkę, stelaże Geberita - wszystko bardzo wysokiej jakości za przystępną cenę. Tak szczerze - to pomyślałam sobie - że póki są jeszcze pieniądze na koncie, to łatwiej jest je wydać na nieco ponadstandardowe wyposażenie, a potem - jak przyjdzie czas na wykańczanie łazienek - to już nie będę miała tyle pieniędzy i zmuszona będę do szukania kompromisów. A dzięki tej upadłości - już coś mam.

 


A teraz zestawienie wydatków na materiały:

 


porotherm (30, 25 i : 16.134,00

 


wydatki łazienkowe: ok. 5000,00

 


cegła na komin: 450,00

 


cegła na garaż i ściankę dociskową: 1582,40

 


styropian FS 20 na ocieplenie fundamentów:381,33

 


klinkier Kalahari cieniowana: cegła perforowana: 3.710,00

 


klinkier kalahari cieniowana: cegła 1/2: 4.387,00

 


klinkier kalahari pełna (na komin) 432,00

 


zaprawa do klinkieru: 760,00

 


fuga do klinkieru (antracyt): 104,00

 


nadproża Porotherm: 3.493,15

gaga2

Z Muratorem w ręku

przyłącza

 


Przyłącza zasługują na osobną opowieść... Jeszcze przed złożeniem wniosku o decyzję o warunkach zabudowy wystąpiliśmy o warunki przyłącza wodnego i elektrycznego. Miejscowy Zakład energetyczny wydał warunki, i przesłał umowę o wykonanie przyłącza- z zaznaczeniem, że może być podpisania najpóźniej w terminie 3 miesięcy od daty wydania warunków. Termin realizacji przyłącza - 3-5 miesięcy od podpisania umowy. Wszystko wydaje się OK. Dzwonię do ZE z pytaniem, kiedy mam podesłać umowę, a Pani zadaje pytanie - czy mam pozwolenie na budowę - nie, nie mam, nie mam nawet jeszcze decyzji o warunkach zabudowy. Aaaaa, powiedziała Pani, to umowa nie może być podpisana. Dlaczego? Bo nie mamy prawomocnej decyzji o pozwoleniu na budowę, nawet jeśli my podpiszemy umowę, to nie podpisze jej ZE, i nic z tego nie wyjdzie. A co z tym terminem trzech miesięcy - minie bezskutecznie. Trudno... Jeszcze nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, co to oznacza. Po otrzymaniu pozwolenia na budowę dzwonię do ZE z informacją, że mamy już pozwolenie na budowę. To miło, mówi Pani, ale już minęły trzy miesiące na podpisanie umowy, teraz mamy nową umowę, z terminem realizacji 2005 rok. To co mamy robić - mogą Państwo złożyć nowy wniosek o warunki tymczasowego przyłącza i wykonać je na własny koszt. Radzi, nieradzi (prąd na budowie musi być), składamy nowe wnioski, 120 zł dodatkowego wydatku (za warunki przyłącza), i u miejscowego elektryka zamawiamy wykonanie przyłącza na czas budowy - jakieś dodatkowe 1200 zł. To prąd już jest.

 


Z wodą nie było takich problemów, jak z ZE, mamy zatwierdzony projekt, tylko że docelowe przyłącze ma się mieścić w pomieszczeniu gospodarczym w garażu.... którego jeszcze nie ma... Znów zamawiamy miejscowego fachowca, który ma podobno chody w wodociągach - na wykonanie przyłącza tymczasowego (w studzience) - kolejne dodatkowe koszty. I pierwsze spięcia na budowie - mój mąż cierliwie tłumaczy fachowcowi, że ma być wszystko zgodnie z projektem (przebieg wodociągu był przedmiotem wielu dyskusji i izgodnień z achitektem, każdy centyment się liczy), a facet - że on woli to zrobić inaczej... tak sobie przez godzinę dyskutowali, ja z dziećmi krążyłam na niby spacerku, no ale w końcyu się dogadali. Przyjechała kopara, zrobiła wykop, gość położył rurki, zrobił studzienkę - i żąda kasy. Zgodnie z umową miał jeszcze załatwić odbiór w wodociągach i geodetę do naniesienia przyłącza na mapy. A on już chce całej zapłaty - był taki wściekły, że myślałam, że pobije męża - nie mieliśmyu kasy przy sobie. To był nasz pierwszy kontakt z fachowcami, gość był miesjcowy, J. nie chciał z nim zadzierać - i następnego dnia pojechał i zapłacić za całość. Czy muszę dodawać, że do dziś nie mamy odbioru przyłącza...? Woda na budowie jest (nie pytajcie jak) a ja drżę na myśl, że to co się tam wyprawia to kradzież wody. I to tylko dlatego, że fachowiec nie ma dla nas czasu...[/i]

gaga2

Z Muratorem w ręku

jeszcze przed rozpoczęciem robót jedziemy na działkę - dawno nas to nie było, ostatni raz późną jesienią. Generalnie - dotychczas działkę widywaliśmy jedynie wczesną wiosną i późną jesienią - bez zieleni. Toteż zrozumiałe, że po przyjeździe przeżyliśmy szok - nasza działka okazała się pełnym uroku młodniaczkiem brzózek i sosenek. Wyglądało to ładnie, tylko że w takich warunkach nie da się budować. Wszystko trzeba było wyciąć, uchowało się zaledwie kilka brzózek w granicy działki. Chciałam uratować sosenki (miały do 1 m wysokości), ale niestety - ani to pora na przesadzanie, wszędzie susza, u nas piaski - i moje ukochane sosenki - jedna po drugiej padły. . Aha - Utrzymała się za to nasza choinka bożonarodzeniowa - specjalnie kupowaliśmy świerczka w pojemniku - z myślą o jego zasadzeniu na działce. Co prawda zmarniał nam na balkonie, zwłaszcza po obfitych opadach śniegu w kwietniu - ale teraz J. przesadził go - z pomocą synka - i teraz nasz świerczek rośnie sobie dumnie w narożniku południowo - wschodnim. To J. teraz ma: syna, zasadzone drzewko - czekamy na dom...

 


Zleciliśmy sąsiadowi wykopanie brzózek - i czekamy na pierwsze wykopy.

 


W początkach lipca mamy telefon - wykopy pod fundamenty zrobione. Musze to koniecznie zobaczyć - wykop jest przeogromny, bo tzw., szerokoprzestrzenny, i to pod nasz dom parterowy. Nasza działka do tej pory ślicznie zielona - składa się teraz z ziejącej dziury i czterech wysokich pagórków - dwa z humusem, dwa z piaskiem. Pojawiła się też rachitycznie wyglądająca budka, sklecona z jakiś starych desek, i częściowo pokryta papą. Piachu na naszej działce są nieprzebrane ilości - śmiejemy się, że częściowo piach sprzedamy naszemu sąsiadowi, właścicielowi hurtowni z materiałami budowlanymi.

 


A nasi fachowcy ruszają do dzieła - przez pierwszy tydzień starannie układali deskowanie pod podkłady betonowe na chudziaka. Jestem zła, bo myślałam, że chudziak będzie z pompy (wedle projektu - B10), a oni coś tam kręcą w betonarce, piach mają za darmo. No tak - zgodnie z umową pateriały dostarcza wykonawca, chyba że my cos znajdziemy taniej - i uprzedzimy go o zakupie na tydzień przed robotą - i wówczas to my dajemy materiał. Póki co - postanowiliśmy, ze etap fundamentów odpuszczamy - niech się wykonawca martwi o zaopatrzenie.

 


Czas na budowie się wlecze, zbrojenie ław trwało jakieś dwa tygodnie, a z wygodnictwa (ale my za to płacimy ) zamówili gotowe elementy. Nasz inspektor nadzoru nieśmiało zauważa, że pierwszy raz w swojej karierze widzi projekt zbrojenia dla domu jednorodzinnego ze stali fi 20.

 


Samo wylewanie ław odbyło się pod naszą nieobecność. Udało mi się namówić J. na krótki wyjazd w Pieniny - na rekolekcje małżeńskie. Muszę przyznać, że taki wyjazd pomaga jakoś przetrwać burze i wichury związane z budową domu...

 


W dniu, w którym mieli wylać ławy - dzwonimy do inspektora - jak to wszystko wygląda - podobno jest OK. Sprawdzająco zadaję niewinne pytanie, czy ze zbrojenia jest wyprowadzone uziemienie instalacji odgromowej - jakie uziemienie pyta zaskoczony inspektor... Tak, pańskie oko konia tuczy - nie było nas kilka dni, a już niedopilnowane... Ławy zalane, teraz naprawić się nie da , trzeba będzie kuć. Ale nie na nasz koszt. Naszła mnie też taka refleksja, że nasi fachowcy patrzą wyłącznie w rysunki projektu, a opisu nawet nie trzymają na budowie. A jest tam sporo informacji, np. wypisana drukowanymi literami uwaga, żeby nie zapomniec o instalacji odgromowej... Inspektor też się nie popisał, szkoda mowić.

 


No i jeszcze J. ma satysfakcję, że on nie chciał zostawić budowy, ja postawiłam na swoim, zmusiłam do wyjazdu no i proszę, to moja wina, że niedopilnowane, itp.

 


Ale i tak - z radości fruwam w powietrzu - nasz dom się buduje!!! Jakoś ciągle nie mogę sobie do końca uzmysłowić, że to już za rok - i będziemy mieszkać w wymarzonym domu... jest po prostu SUPER!!!

gaga2

Z Muratorem w ręku

dawno mnie to nie było, odcięto mnie od internetu ale już jest dobrze...

 


U mnie właśnie stawiają więźbę, a wedle dziennika jeszcze nie zawarliśmy umowy z wykonawcą... trzeba przyspieszyć

 

 


przedmiary, kosztorysy

 


W kwietniu dostaliśmy pierwsze przedmiary od architekta - zgodnie z umową - na stan suowy. Zgłosiliśmy kilk uwag, odebraliśmy poprawione przedmiary - i oddaliśmy mojemu wujkowi do zrobienia kosztorysów. Wkrótce potem J. późnym wieczorem pojechał odebrać ten kosztorys - do domu wrócił po północy i mowi: to może najpiew sobie usiądź... To ile ma ten dom kosztować? ..... cisza.... Nerwowo biorę kosztorys do ręki - i mimowolnie siadam na kanapę... To przekracza moje siły. TO JEST NIEMOŻLIWE!!! Dom nie może tyle kosztować!!! To tylko stan surowy - i to jeszcze bez więźby i okien. Ale liczby są nieubłagalne - wyraźnie pisze - 240.000 netto... za 186 m2 - bez więźby i bez okien... bez naszych instalacji pompy ciepła, podłogowki, rekuperatora, kolektorów, deszczówki itp... Wniosek jest tylko jeden - nie stać nas na taki dom.

 


Jeszcze raz biorę kosztorys do ręki, biorę przedmiary - i nocami liczę. liczę, sprawdzam, liczę, jeszcze raz sprawdzam... chyba zrobię nową specjalizację - kosztorysowanie - i wreszcie mam!!! jest błąd. Przecież same fundamenty nie mogą kosztować 100.000, prawda budujący Forumowicze?

 


W przedmiarze robót kosztorysant licząc wielkość ścian fundamentowych omyłkowo - zamiast pomnożyć je o wysokość ściany 0,75m - pomnożył przez wysokość 75m - potem od tej wielkości policzył wieniec na fudamentach, a następnie - ilość izolacji przeciwwilgociowej Dietermanna.

 


Nie chce mi się sprawdzać reszty przedmiaru - przecież jeśli profesjonalista nie dostrzegł takiego błędu, to mógł się pomylić i w innych pozycjach. Piszemy maila do architekta - z żądaniem spotkania. Będzie awantura. Szczęśliwie - architekt nas przeprosił, przyznał, że jest mu wstyd za współpracownika, zaproponował, że przedmiary zostaną opracowane na nowo przez zupełnie inną osobę, i tak stanęło. W ramach redukcji kosztów zrezygnowaliśmy z Dietermanna i zastąpiliśmy styropian ekstrudowany styropianem zwykłym. Koszt naszego domu wraca powoli do normalnych rozmiarów. Tylko ja chodze jakaś taka blada, niewyspana i zrezygnowana... Cała ta sprawa kosztorysów bardzo mnie przygnębiła i zabiła cały entuzjazm związany z budową. najgorsze jest to, że te przedmiary - jeszcze z błędem - daliśmy do wyceny potencjalnym wykonawcowm.

 

 


wykonawcy

 


Uzbrojeni w przedmiary ruszamy do potencjalnych wykonawców - z prośbą o przestawienie oferty cenowej. Wykonawców mamy dwóch - sprawdziliśmy ich budowy, oglądał je też nasz przyszły inspektor nadzoru i pozytywnie zaopiniował. Firmy są porównywanle, więc liczyć się będzie głównie cena. Chcemy mieć umowę pod klucz, tylko że z powodu opóźnienia prac projektowych mamy tylko skończony projekt wykonawczy budynku bez instalacji - te wycenimy później. Ja prowadzę negocjacje z jedną firmą, J. z drugą. I kolejna już w naszej budowie niespodzianka - wydawałoby się, że nakłady pracy na wykonanie poszczególnych prac powinny być takie same - i zbieżne z naszym kosztorysem inwestorskim. Tymczasem jest inaczej, każda firma podaje swoją stawkę robocizny i narzutów, ale ich oferty nie są wprost porównywane, bo przy niektórych pracach stosują inne nakłady robocizny, np. na ułożenie dachówki, położenie klinkieru itp. Z pomocą wujka budowlańca ustalam możliwe pułapy negocjacyjne - żeby nie przepłacić i ruszam na dalsze rozmowy. Z jedną firmą już właściwie wszystko ustaliłam - poza ceną dachu - wedle porady wujka nie powinni wziąść za położenie dachówki więcej niż 25 zł netto za m2 (osobno są liczone łaty, kontrłaty, folia i obróbki) - ta cena pokrywa się z danymi na forum - więc na negocjacjach jestem twarda - zejda z ceną położenia dachówki - mają zlecenie na budowę całego domu inaczej do widzenia. W wielkich bólach proponują 30 - dziękuję, bo druga firma bierze akurat za dach dużo mniej - i generalnie ma nieco niższe stawki robocizny. Jedziemy do drugiej firmy - dogadujemy się co do stawek, mają jeszcze tylko poprawić kosztorysy po korektach przedmiaru robót. No to problem z głowy - tak nam się wydawało. Tylko, że jakoś długo nie mogliśmy sie doczekać na poprawiony kosztorys, czas uciekał, pozwolenie na budowę dawno prawomocne, a my mamy termin bankowy na dostarczenie umowy z wykonawcą - w przeciwnym wypadku albo bank odmówi kredytu, albo cała procedura zbierania dokumentów rozpocznie się na nowo. Na trzy dni przed upływem terminu bankowego mamy nowy kosztorys od wykonawcy. ZGROZA!!!!! Niby ceny robocizny te same, ale nakłady - inne!!! jak to !!!! Bo podobno kosztorysant się pomylił - i cena za dach wzrosła trzykrotnie!!!! wyszło jakieś 75 zł /m2 - a ja kłóciłam się z konkurencją o 30. szlag mnie trafia, przez całą noc piszę uwagi i korekty do kosztorysu, podobno się na nie zgadzają, więc w wigilię terminu bankowego jedziemy wieczorem do domu wykonawcy - w miłej atmosferze - mamy podpisywac umowę. Na miejscu zaglądam do kosztorysu - prawie nic się nie zmieniło, tylko materiały - zostały wyłączone z umowy, dlatego ostateczna kwota jest mniejsza. Za dach nadal jest te nieszczęsne 75zł/ m2, a my mamy 380 m2 dachu domu i 80 m2 daxchu garażu, jest o co się kłócić; za tynki gipsowe 42zł/ m2 a za sufit z g-k - 98 zł/m2. O nie - tego nie zniosę. W ostatniej chwili żądam wyłączenia tynków z umowy, tak samo położenie sufitu, a co do dachu - wściekła dzwonię do wujka - że mnie urządził, kazał negocjować 25 zł, a ja teraz mam płacić 75! I tak tym sposobem zmusiłam wujka, żeby to jego firma położyła mi dachówki i resztę dachu - w cenie po 25 zł/m2 - a te pozycje wyłączamy z kosztorysu głównego wykonawcy. Całe szczęście, że J. wynegocjował znakomite warunki umowy z wykonawcą - z karami umownymi, z podstawowym obowiązkiem usuwania wad, a nie zmniejszania ceny, z kaucją gwarancyjną i innymi takimi. Sama umowa jest świetna. Polecam . Podpisujemy umowę, następnego dnia pędzimy do banku - i mamy zapewnienie, że w przeciągu tygodnia pieniądze trafią na nasz rachunek. Niestety nic nie wyszło z naszych planów budowy w trybie generalnego wykonawstwa. Miby mamy wykonawcę, który pracuje aż do końca, bo w zakres umowy whcodzi ocieplenie i tynki zewnętrzne, ale bardzo dużo innych prac wykonają firmy zewnętrzne - szukam kogoś do tynków, nie mamy też wykonawców na instalacje. I w ten sposób wychodzi nam system kontraktowy...

 


I tak generalnie - mam dośc budowy, po nocach śnią mi się kosztosysy i niespłacone raty kredytu. Chyba czas na jakis odpoczynek.

 


Zapomniałabym - mamy też inspektora nadzoru - umawiamy się na ryczałt 7500, ale ma być co najmniej raz w tygodniu na budowie.

 


Hm - czas wreszcie wyjśc z tego papierowego etapu...

gaga2

Z Muratorem w ręku

Dalsze koszty:

 


mapa do celów projektowych i mapa wysokościowa 1900 brutto

 


gadania geotechniczne 1000 bez rachunku

 


koncepcja arch. 6000 brutto

 


warunki przyłącza energ. 120,00 brutto

 

 


projekty, decyzje...

 


14 stycznia dostajemy decyzję o warunkach zabudowy. I mała niespodzianka - wedle planów gminy miało być bez szkód górniczych - a tu I kat. Nasz projekt koncepcyjny nabiera rumieńców - po poprawkach konstruktora pewne ściany się pojawiają inne znikają..., to tracimy to zykujemy powierzchnię... teraz nadszedł też czas zajadłych dyskusji - z czego budować, jaki dach, okna, drzwi itp. Ja pilnie czytuję Forum, J. pilnie czyta kserówki Muratora, godzinami siedzimy w necie. I jak zazwyczaj w naszym małżeństwie - kompromis był zawierany dopiero po osiągnięciu wysokiego pułapu cenowego. Ze względu na założone U dla ścian - wyszła nam ściana dwuwarstwowa, ja obstawałam przy porothermie, chociaż architekt podesłał nam faks z materiałami pochodzącymi chyba z artykułu Nie, na Forum wyczytałam, że jednak warto ocieplić wełną, nie styropianem - byle odpowiednio grubą wastwą, więc nam wyszło 30 cm poro + 15 cm wełna. Z Muratora wiedzieliśmy że w domu parterowym warto zastosować wiązary - więc tak też zażądaliśmy od architekta. Jako że jego konstuktor nie bardzo miał o tym pojęcie, i namawiał nas na więźbę tradycyjną i strop drewniany - zleciliśmy wykonanie projektu firmie produkującej wiązary. Zamówiłam też projekty koncepcyjne łazienek - nie bardzo mam wyczucie przestrzeni i wolałam to zlecić fachowcowi. Koszt niewielki - po 200 zł od łazienki.

 


Mamy wreszcie projekt i występujemy o pozwolenie na budowę.

 


Ale to nie koniec prac projektowych - przed nami projekty wykonawcze. Dostaliśmy od architekta listę ponad 19 pozycji - o czym powinniśmy pomysleć przed wykonaniem projektu. To było ponad nasze siły. Chcieliśmy mieć wszystko przesądzone i zaprojektowane jeszcze przed rozpoczęciem budowy - tak żeby nic potem nie zmieniać, ale nie zdawałam sobie sprawy - że to wymaga podjęcia tak wielu decyzji na raz. Co prawda inni te decyzje podejmują dopiero na etapie budowy...Tu muszę pochalić J. Z godnym podziwu samozaparciem przez dwa tygodnie wieczorami z poradnikiem o instalacjach elektrycznych w ręku siedział nad projektem i rysował koncepcję instalacji elektrycznej - gniazdka, punkty świetlne, podłączenia wszystkich urządzeń itp. - i to z zastosowaniem wszystkich tych znaczków i robaczków czytelnych chyba tylko dla elektryka. A J. do wykształcenia technicznego bardzo, ale to bardzo daleko... Aha - punktem wyjścia do projektu tej instalacji był spis wszystkich urządzeń, jakie chcemy zakupić do domu. Ja odmówiłam współpracy, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że w tym miesjcu salonu to właśnie bedzie lampa a tam kinkiet. A J. jest taki - że jeśli już na coś wyrażę zgodę - to potem on się będzie na to powoływać i nic nie pozwoli zmienić. Toteż wolę się zdystansować i ewentualnie wkroczyć z interwencją, jak już elektryk będzie kuł ściany. Ale o tym cicho sza.....

 


Po dyskusji na Forum - jednak decydujemy się na GWC żwirowe i zamawiany projekt (nie wytyczne ) w taniej klimie.

 


Niestety wszystko się opóźnia, pozwolenia na budowę także, prace nad projektami wykonawczymi się wleką, my tracimy już orientację - o czym to jeszcze trzeba pomyśleć na tym etapie - i ja powoli mam tego dość. Przesyt. Mała depresja. Zaglądam w projekt - oglądam rysunki elewacji - i już mi się nie podobają . Niedobrze...

 


Wreszcie - jest! mamy decyzję ale nie mamy ekipy no i nie mamy projektu wykonawczego

 


Martwię się też kredytem z KM. Mamy trzy miesiące na złożenie wniosku i wszystkich dokumentów, w tym projektu, wyceny rzeczoznawcy, harmonogramu i umowy z wykonawcą, a nasze sprawy projektu są jeszcze w lesie. Na forum wszyscy piszą, żeby wniosek składać jak najwcześniej. J wytrzymuje presję czasu i tak zła na siebie zgadzam się, zeby złożyć ten wniosek w ostatnich dniach maja - tj. w ostatnich dniach 3-miesięcznego terminu... Ryzykujemy odmową przyznania kredytu...

 


Z architektem umawiamy się, że najpierw ma powstać projekt wykonawczy stanu surowego wraz ze stosownymi przedmiarami (żeby już zacząć z budową) , a resztę instalacji zrobi się potem - bo czas aż tak nie nagli...

 


I tak, miotając się od projektu POŚ, poprzez wentylację mechaniczną, projekt wod-kan, odkurzacza centralnego do problemu wyboru kolektorów słonecznych, czekamy sobie - jeszcze nieświadomi finansowych konsekwencji naszych wyborów - na pierwsze kosztorysy...[/b]

gaga2

Z Muratorem w ręku

Pełni dobrych myśli przystąpiliśmy do prac nad projektem koncepcyjnym. Dostaliśmy dwa warianty - i już wiedzieliśmy, że zasadniczo to jest to o co nam chodzi, tylko wymaga wielu korekt. Ale nasz dom zaczął już jakoś wyglądać. J. bardzo chcial coś tradycyjnego, marzył mu się dworek itp. - ja jakoś nie mogłam się do tego przekonać - bo ani my szlachta, ani obszarnicy, a dworek potrzebuje przestrzeni. 1500 m2 w gminie miejskiej to trochę za mało na takie aspiracje. Ale wyszlo nam coś w rodzaju pastiżu architektury dworkowej: jest dom parterowy, z elewacją z zachowaniem symetrii, ganek wsparty na kolumnach, ale: ganek jest z klinkieru, podobnie narożniki i ściana wnękowa przy tarasie, a ozdobą tarasu od strony południowej jest odkryty na tym odcinku fragment więźby. Nam się to podoba.

Na prośbę architekta zamówiliśmy badania geotechniczne gruntu - wyszedł sam piach, i brak wód gruntowych co najmniej do 4 m.

 

I wszystko byłoby dobrze i pięknie, gdy...w październiku okazało się, że J. jest bardzo poważnie chory. Jednego dnia diagnoza, następnego - przyjęcie do szpitala, kolejnego - operacja. I strach co będzie dalej, co z nami .... no i co z tą budową...

Stanęło na tym - że póki co kontynuujemy prace nad projektem - to jeszcze nie są tak duże wydatki - i zobaczymy co życie przyniesie. Widziałam, że myśl o budowie jest dla J. bardzo ważna - bo daje jakąś perspektywę na przyszłość. Póki co zwolniliśmy tempa, haromogram dawno przekroczony - ale wszystko powoli bo powoli idzie jakoś do przodu. J. podczas kolejnych pobytów w szpitalu wczytuje się w projekt, nanosi kolejne poprawki, wysyła maile, ja powoli załatwiam uzgodnienia do decyzji o WZiZT. Decyzję mamy dopiero w styczniu. Z oczywistych względów projekt budowlany też się opóźnia.

W tym czasie podjęliśmy też inną ważną decyzję - do tej pory byłam przeciwna nadmiernej pomocy finansowej teściów, z róznych względów. Uważam, że zawsze za taką pomocą idą duże oczekiwania - a ja nie byłam gotowa je spełniać. Ale w takiej sytuacji - skoro ta budowa tak cieszy J. - niech już tak będzie. Instalacji w domu będzie co niemiara, standard wysoki, równie wysoka linia kredytowa u rodziny... widocznie tak ma być. Od tego momentu staram się już nie myśleć o problemach finansowych, i o kosztach budowy. Do czasu....

W styczniu J. zakończył leczenie (i tak ma już zostać - trzeba myśleć pozytywnie) i ruszamy z nowym impetem....

gaga2

Z Muratorem w ręku

Koszty dotychczasowych etapów:

 


geodezyjny podział działki na 4: 2400 brutto

 


radiesteta - 500 zł

 


badania pola elekt. - 1 op. Merci

 


działka z kosztami towarzyszącymi (taksa, PCC, księgi) 43.000,00

 


pronumerata Muratora - wolę nie podliczać...

 


KM - potrącali nam po 1,1% od każdej wpłaty.

 

 


architekt

 


Wyruszam więc na poszukiwania architekta. Najpierw zrobiłam rajd po okolicznych pracowniach - ustalając adresy z książki adresowej. Dzwoniłam też do biura projektowego Muratora, ale oni współpracują z architektami z Warszawy...

 


Moje wrażenia: nikt nie traktuje mnie poważnie (kwestia wyglądu czy może podejścia do tzw. klienta z ulicy?); na pytanie o projekt wykonawczy robią wielkie oczy i bąkają coś o możliwości zamówienia projektu z instalacjami. Ceny za taki projekt - 10.000 - 12.000; Generalnie - namawiano mnie na projekt gotowy - proszę, niech Pani usiądzie, przeglądnie katalogi - z pewnością coś Pani znajdzie...

 


Tylko że ja już przeglądałam tysiące projektów i nic nie znalazłam.

 


Trochę mnie ten przegląd po lokalnych pracowniach zmartwił. Na dodatek teściowie żartowali, że przy naszej dociekliwości i perfekcjonizmie męża to nie znajdziemy żadnego architekta, bo nikt nie będzie chciał z nami pracować i że jak się znajdzie taki naiwny, to przeklnie dzień, w którym zgodził się na wykonanie projektu dla nas

 


Jak zwykle w takich chwilach uderzyłam do szefa - on zna wszystkich w tym województwie - no i polecił nam architekta, młodego, z ambicjami, który potrafi się wsłuchać w potrzeby inwestorów, ale i zaciekle broni pomysłów, które jego zdaniem ważą na wyglądzie i funkcjonalności domu. No dobra - spotykamy się z nim, wyłuszczamy nasze pomysły: że taki i taki dom, że pompa ciepła, rekuperator, kolektory słoneczne, system odzyskiwania deszczówki, odkurzacz centralny i inne takie tam - i od razu znajdujemy wspólny język. Pan grzecznie obejrzał nasze niezdarne rysunki i zobowiązał się do przygotowania koncepcji domu - na jej podstawie mamy podjąć decyzję, czy zlecamy jego pracowni wykonanie projektu. Właściwie to już byliśmy zdecydowani, bo odnieśliśmy zgodnie bardzo dobre wrażenie z rozmowy - a dość rzadko zdarza się nam taka jednomyślność - od samego początku...

 


Tak oto architekt ruszył do pracy nad projektem koncepcyjnym, a J. do pracy nad umową z architektem. Niestety - nie dopilnowałam mojego umiłowanego i pozwoliłam mu wysłać projekt umowy bez przeczytania. To był bardzo poważny błąd... Bo oto nagle, ni stąd ni zowąd dostaliśmy pismo, w którym nasz architekt napisał (mogę chyba zacytować, chyba się Pan nie obrazi? - jeśli czytuje Pan to forum? :) )"[...] cała nasza energia zawodowa i twórcza zamieniłaby się w permanenty strach przed rygorami umowy. W warunkach permanentnego strachu nie ma już miesjca na entuzjazm, twórcze zaangażowanie [...]". No tak - jest źle... Nam architekt przypadł do gustu i chcemy z nim współpracować, a tu takie rozczarowanie. Zażądałam projektu umowy z architektem... Hm, do sprawy trzeba było podejść po kobiecemu - wycofać się z niektórych zapisów, uznać niektóre sformułowania za nieporozumienie... I tak doszliśmy do porozumienia, podpisaliśmy umowę w okrojonym kształcie, z tym, że wynagrodzenie architekta znacząco wzrosło. Myślę, że po przeczytaniu projektu umowy zdał on sobie sprawę z tego, że możemy być trudnymi i wymagającymi klientami - co znalazło odzwierciedlenie w cenie. Do dzisiaj uważam, że dobrze zrobiliśmy, architekt rzeczywiście poświęcił dużo pracy nad naszym projektem - ta praca została należycie wynagrodzona. Co nie znaczy że nasza współpraca przebiegała bez żadnych konfliktów. Każdy z nich udało się jednak zażegnać.

 


Mniej więcej w tym samym czasie zadebiutowałam na forum - i jak się okazało, wyznaczyłam rekord - póki co nie do pobicia - przyznając się do ceny ustalonej z architektem za wykonanie prac projektowych. A niech tam...

 


Nie lubię zaglądać na listę płac wykonawców, bo to jest zawsze frustrujące - gdzie są ci wykonawcy za takie pieniądze...? Do mnie jakoś zawsze trafiają Ci najdrożsi....

 


Nasze marzenia o domu zaczęły nabierać kształtów - na papierze...

gaga2

Z Muratorem w ręku

Lato 2002 było już bardzo pracowite. Ja z dziećmi wyjechałam w góry - na wieś, a J. dojeżdżał w week-endy i przywoził kolejne roczniki Muratora. Oboje rzuciliśmy się na lekturę - J. przygotował spisy treści za ostatnie kilka lat tych artykułów, które wydawały się nam przydatne - i potem tematycznie to wszystko kserował. W efekcie powstała kolekcja ok. 12 segregatorów tematycznych, np. ściany zewnętrzne, więźba itp. - z ksero artykułów z Muratora i innych materiałw, cenników, wydruków rożnych stron www itp. Nasze wyobrażenia o własnym domu były dość zbieżne - w końcu oboje czytaliśmy te same artykuły...

 


Domek miał być prosty w budowie i jak się nam wówczas wydawało - także tani w budowie... No cóż, to nam nie wyszło...

 


Założenia: dom parterowy, nieduży ok. 150 m2, pokoje też nieduże po 12 m2, ale z dużą ilością pomieszczeń pomocniczych: duża garderoba, spiżarnia, pomieszczenie gospodarcze, wiatrołap. Z ekstrawagancji: biblioteka, sypialnia małżeńska z przejściem do własnej garderoby i dalej do własnej małżeńskiej łazienki, sauna w łazience rodzinnej. Wielkość pmieszczeń ustalaliśmy na podstawie wytycznych Muratora... i tak w ten sposób, niechcący, po wnikliwej lekturze, sami doszliśmy do Standardu Muratora - jeszcze przed jego opublikowaniem

 


Co do konstrukcji: postanowiliśmy się kierować współczynikiem U tzw. "racjonalnym" dla każdej przegrody - a rzeczą architekta było takie dobranie elementów, żeby to "U" uzyskać.

 


Potem próbowaliśmy przelać nasze marzenia na papier: to było bardzo zabawne J. wyszedł tramwaj o długości 22 m i pow. 250 m2;

 


u mnie to było coś w rodzaju "L" ale też nie rzucało na kolana.

 


Co do jednego byliśmy zgodni: tylko projekt indywidualny, bo: będzie dostosowany do naszych potrzeb, unika się ewentualnych pomyłek które dość często zdarzając się na etapie "dostosowania" projektu, a poza tym - w Mutarorze podkreślano, że projekt budowlany nie zawiera wielu szczegółów, które pozostawia się decyzji wykonawcy. A że my na budowaniu się nie znamy, sami budowac nie będziemy, możemy się tylko temu przyglądać i płacić - to wszystkie szczegóły budowlane chcieliśmy mieć rozwinięte w projekcie wykonawczym.

 


Uzbrojeni w taką wiedzę ruszyliśmy na poszukowania architekta...

gaga2

Z Muratorem w ręku

Jutro mają zaczynać murowanie ścian - to ostatnia chwila na rozpoczęcie dzennika. A z naszym budowaniem to było tak...

 

 


decyzja o budowie

 

 


Pierwsza myśl o zamieszkaniu we własnym domu powstała jeszcze w dzieciństwie, gdy po raz pierwszy odwiedziłam moją daleką ciotkę w jej własnym, nowo wybudowanym domu. I od tego czasu to było pewne, że ja też tak chcę...

 


W międzyczasie otrzymałam od rodziców małe mieszkanie - zawsze traktowałam je jako początkowy kapitał potrzebny do wybudowania domu. Mieszkanie wynajmowałam, a czynsz odkładałam w banku - na przyszłą budowę. O moich zamiarach wiedział też mój narzeczony, a teraz ukochany mąż - i od początku je akceptował. Różniliśmy się tylko co do czasu, w jakim uda się nam spełnić marzenia - ja myślałam, że to będzie ok. 5 lat po ślubie, on obstawiał lat 10 - i to J. miał rację...

 

 


pierwsze inwestycje

 


W związku z tym, że decyzja o budowie była podjęta, trzeba było zacząć coś robić - i przygotować się do budowy. Jako że byliśmy małżeństwem na dorobku, to pierwszą inwestycją na jaką nas było stać była pronumerata Muratora. Do dziś targają mną ambiwalentne uczucia, czy to była przemyślania decyzja... Dzięki lektrurze Muratora nasza wiedza o budowie domu rosła, niestety rosły też apetyty i wyobrażenia o domu "modelowym".

 


Naszą drugą inwestycją było podpisanie umowy z Kasą Mieszkaniową - początkowo wpłacaliśmy niewielkie kwoty, dopiero z czasem, w miarę jak nasza pozycja zawodowa rosła, zwiększaliśmy wpłaty. I tym sposobem udało się nam wykorzystać w pełni ulgę budowlaną, a w związku z 6-letnim okresem oszczędzania nasza zdolność kredytowa pozwolila na zaciągnięcie kredytu w maksymalnej wysokości. Do szczęścia brakowało nam tylko działki.

 

 


działka

 


Działki zaczęliśmy poważnie szukać dopiero jakieś 2,3 lata temu. Mieliśmy swoje wyobrażenia o działce idealnej, co przyznam, wyobrażenia uksztatowane także artykułami w Muratorze. I tak: działka miała mieć ok. 1200 m2, kształt prostokąta, z mediami w ulicy, i wjazdem od północy, położona w zacisznej okolicy, ale z dobrym i szybkim dojazdem do centrum Katowic, w miarę możliwości bez szkód górniczych. Poszukiwania trwały długo, obrzeża katowic wykluczyliśmy ze względu na ceny - wówczas żądano po ok/. 80 - 100 zł/m2, a działka w której zakochaliśmy się - położona była na terenach z IV kat. szkód góniczych.

 


W końcu ktoś nas zapytał, czy szukaliśmy działek w Imielinie. A gdzie to jest Tak czy inaczej pewnego pięknego upalnego dnia pojechaliśmy do Imielina - i już wiedzieliśmy że tu będzie nasze miejsce. Dojazd - autostradą i obwodnicą, miejsce urokliwe, z zadbanymi domkami i podwórkami, uprzejmi ludzie, śląska gwara, las i duży zbiornik wodny.

 


działkę znaleźliśmy sami, chodząc po okolicy. Właściciel początkowo nie chicał rozmawiać o sprzedaży, potem, chciał nam sprzedać całe 5000 m2, ostatecznie - zgodził się na sprzedaż - to my mieliśmy zorganizować podział działki i wydzielić sobie tyle metrów, ile potrzebujemy. Stanęło na 1500 m2. Sprowadziliśmy radiestetę, zamówiliśmy pomiary pola elektromagetycznego wszystko to tylko potwierdzało nasz wybór. Jedyny problem polegał na tym, że był to już koniec października i koniec ulgi na zakup działki budowlanej. A działka wymagała jeszcze podziału geodezyjnego. Nie będę opisywać w jaki sposób nasz znajomy geodeta dokononał cudu - do końca nie wiedzieliśmy czy transkacja dojdzie do skutku jeszcze w 2001 roku. W sylwestra jechaliśmy do Katowic z duszą na ramieniu i z komórką w ręce, czekając na wiadomość, czy geodeta uzyskał prawomocną decyzję o podziale i przekazał ją notariuszowi. W drodze otrzymaliśmy wiadomość - jest decyzja! możemy jechać do notariusza - i tak szczęśliwi w samo południe 31.12.2001 staliśmy się posiadaczami własnego kawałka ziemi.

 


Wkrótce potem przyszła na świat nasza córa, ja pilnie kończyłam prace nad doktoratem i tak sprawa budowy poszła w odstawkę na dobrych kilka miesięcy...



×
×
  • Dodaj nową pozycję...