AAAAaaaaaaa!!!!!!
Dziś będzie o tym, czego nie ma. I o trudnych słowach na literkę "k". Jak "kondycja" na przykład.
Rano powitała nas pogoda jak marzenie: ciepło i słoneczko. Nareszcie!!!!! Aż się chciało pracować... Trzeba było przeczekać!!!!! A tak... Ech!
Zabraliśmy koszyk z prowiantem, psa (nadużycie semantyczne), dobre humory i sruuuuu na działkę! Mały Żonek - kreatywnie do usuwania gwoździ z desek, ja - do prac prostych typu "przynieś, podaj, pozamiataj, posprzątaj". A właściwie to ostatnie. Generalnie chodziło o to, by przygotować z grubsza teren wokół domu na odwiedziny Nieletnich - tak, by nie trzeba było drżeć, że laski nadzieją się na coś wystającego. A! I posprzątać stronę od sąsiadów, bo kawałki naszego styropianu malowniczo niesione z wiatrem niekoniecznie dobrze komponują się na ich wrzosach i pieczołowicie przycinanych iglakach.
Zebrałam: pół worka szkła - wersja w całości i "tulipan" (wyedukowałam się na filmach kryminalnych ). Asortyment bogaty, z przewagą specjalistycznych mikstur na ból brzucha. Prawdopodobnie była też jakaś specjalna okazja, bo i szampan lał się na naszej działeczce! Do tego worek puszek po konserwach, ze szczególnym uwzględnieniem łososia (koneserzy!), dwa wiadra zardzewiałych gwoździ, taczka złomu wszelakiego, wiadro gwoździ i śrubek niewiadomego zastosowania, które jeszcze zardzewieć nie zdążyły, kilka worów śmieci papierowych, wiadro połamanego styropianu, cztery wiadra suszonej trawy i pół tony drobnych kawałków drewna. Rozpaliliśmy piękne ognisko (następnym razem koniecznie muszę zabrać ziemniaki! Popiołu było od groma), usmażyliśmy kiełbaski i delektowaliśmy się ciszą, modląc się, żeby wiatr gonił dym w stronę przeciwną niż ogród sąsiadów, gdzie dostojnie suszyło się białe pranie.... Oczywiście, jak sąsiadka rzeczone pranie wieszała, włączyła mi się opcja zazdrośnika, bo ja już też tak chcę! Ba, już nawet o myciu okien myślę z rozrzewnieniem... Pod warunkiem, że to będą "TAMTE" okna.
Efekt dzisiejszej pracy? Stos drewna drgnął, ale nieznacznie. Po stronie sąsiadów przejaśniało, a ja nie mam siły ruszyć się z łóżka i "nie czuję pleców", tzn. czuję każde włókienko mięśniowe. Język polski jest strasznie dziwny.... Zaliczyłam też gwoździa w stopie. Na szczęście niegroźnie, więc mam nadzieję, że tężca nie będzie.
Ciąg dalszy walki na działce nastąpi. Liczę, że zajmie nam to jakieś trzy miechy minimum.
Plany na najbliższy tydzień: kupić kafelki, bo pan W. zaczyna się nudzić, a tego nie chcemy i nie lubimy. Za to baaaaardzo lubimy kupować kafelki. I patrzeć, jak Mały Żonek nad fakturą zalewa się łzami....