Nie chce mi się pisać o "drodze przez mękę" urzędów aby na końcu po równym miesiącu oczekiwania otrzymać jedną karteczkę z cudownym nagłówkiem POZWOLENIE... Po prostu wyszliśmy z założenia, że każdy to musi przejść, a urząd to urząd i tak już zostanie.
Ale od "fachowców" których wynajmujemy i płacimy za ich robotę już wymagamy... A zaczęło się nienajlepiej:
Pani Architekt robiąca adaptację naszego projektu nie dość, że żadnej zmiany nie naniosła dobrze (dosłownie: powiększenie tarasu - na jednym rzucie jest, na innym już nie; przedlużenie połąci dachu nad taras - jest tylko w części; przesunięcie okna w łazience - wrysowane drugie, itp - wszystko będziemy zmieniać wpiami do dziennika budowy ), to przeszła samą siebie, wysując na planie zagospodarowania działki budynek o metr większy niż mamy w projekcie . Po prostu - wzięła boczny wymiar nie samej ściany, ale razem z połową ganku
Doszliśmy do tego dopiero po wizycie geodety, gdy odbierając od niego dokumenty po wytyczeniu moja uwagę zwrócił wymiar, którego z projektu nie pamiętałam... Porównanie zagospodarowania z projektem i - OCZYWIŚCIE MIAŁAM RACJĘ! Dzięki Bogu że zaważyłam to teraz a nie po wykopie, zalaniu fundmanetów, postawieniu ścian, albo najlepiej - po zamówieniu za krótkiej więźby
Pominę milczeniem fakt, że przy wydawaniu pozwolenia na budowę nikt w urzędzie nie sprawdził nawet wymiarów budynku projekt vs zagospodarowanie...
Ponowna wizyta geodety dziś, płatność będzie dokonana przez Panią Architekt.
Jeden pozytyw - od samego początku będziemy mieli ograniczone zaufanie do "fachowców"