Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    152
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    410

Entries in this blog

Saskja

Muszę, no po prostu muszę pokazac te małe pyszczki Nie mogę im robić zdjęć z lampą, bo oczka jeszcze świeżutkie, niedawno otwarte Dlatego trochę nieostre, ale dla mnie najpiękniejsze na świecie. Małe mordki z Gaskonii :)

 

 

http://img44.imageshack.us/i/1005321n.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/i/1005321n.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/1414/1005321n.jpg" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/1414/1005321n.jpg

 

http://img198.imageshack.us/i/1005324a.jpg/" rel="external nofollow">http://img198.imageshack.us/i/1005324a.jpg/" rel="external nofollow">http://img198.imageshack.us/img198/5381/1005324a.jpg" rel="external nofollow">http://img198.imageshack.us/img198/5381/1005324a.jpg

 

Takim to dobrze - przytulą się do siebie nawzajem i do mamy, i żadna budowa ich nie obchodzi

 

 

http://img199.imageshack.us/i/1005317k.jpg/" rel="external nofollow">http://img199.imageshack.us/i/1005317k.jpg/" rel="external nofollow">http://img199.imageshack.us/img199/9862/1005317k.jpg" rel="external nofollow">http://img199.imageshack.us/img199/9862/1005317k.jpg

 

A ja, na przekór paskudnym choróbskom, które dopadły moich najmłodszych, zapragnęłam zrobić coś konstruktywnego w stronę przeprowadzki (całkiem nie po polsku, ale wiadomo, o co chodzi).

 

 

Zamówiłam kilka mebli - w sklepie internetowym Kelman. Jeszcze nie wiem, czy mogę go polecić, przekonam się, gdy mebelki przyjadą. Nie nastąpi to z pewnością przed Świętami, ale jakoś na początku stycznia powinny być.

 

 

Kierowałam się li i jedynie FUNKCJONALNOŚCIĄ. Aaa, zapomniałam dodac, ze mowa o mebelkach do spania, tapicerowanych, dla dzieciaków. Dzieciaki to 16- i 8-latek. Leniwi. Bałaganiarze. Kochani, ale idący zawsze na łatwiznę. Jak to dzieciaki. Teraz mają łózko tego typu (pokój wspólny, niewielki, to i łózko wspólne):

 

http://img36.imageshack.us/i/zkobartekbenix.jpg/" rel="external nofollow">http://img36.imageshack.us/i/zkobartekbenix.jpg/" rel="external nofollow">http://img36.imageshack.us/img36/4857/zkobartekbenix.jpg" rel="external nofollow">http://img36.imageshack.us/img36/4857/zkobartekbenix.jpg

 

Nie takie dokładnie, ale podobne rozwiązanie konstrucyjne - różnica polega na tym, że za dnia oba materace leżą na górnym poziomie. I jest źle. A to dlatego, że gdy wieczorem starszy (bo młodszy to w ogole po rozłożeniu nie dosięga do górnego materaca, więc o robieniu wyrka nie może być mowy) szykuje pościel do snu, to musi ją gdzies odłożyć, aby zdjąć na dolny poziom górny materac. Pościel kładzie oczywiście byle gdzie. Przeważnie na podłogę. Na podlodze jest sierść. Zresztą wiele rzeczy jest na podłodze - mam na myśli te maleńkie żyjątka, których nie widzimy. Ja nie chcę, żeby to bylo na pościeli.

 

 

CDN

Saskja

Jak widac, nie jest tak tragicznie i teoretycznie niedługo powinniśmy się przeprowadzac. Jednak są dwa problemy:

 

1) Pan Mąż nie umie sobie odpuścić w pracy. Nie umie i już. Jest dobry w tym, co robi, i chce nadal robić to dobrze. A skutek tego jest taki, że pobudowac może jedynie w soboty i niedziele.

 

2) coś tam się porobilo z naszym kredytem. Ja nie mam pamięci do pieniędzy, naprawdę, nawet nie wiem, ile płaciliśmy za ziemię - dlatego nie zapamiętałam też, o jakie to kwoty chodziło, w każdym razie w związku z tym, że przekroczyliśmy ileś tam procent wartości nieruchomości (oczywiście nie dlatego, żeśmy to przepili, tylko z powodu zmian kursu franka, wzrostu cen i ogólnego kryzysu) - ostatnia transza wpłynęła dużo niższa niż powinna wg tego, co nam przyznano...

 

 

Z tej ostatniej przyczyny również nie urządzę tego domu tak, jak bym chciała. Wiele rzeczy trzeba było i jeszcze będzie trzeba kupić tańszych, gorszych, brzydszych pewnie... Trudno. Nie będziemy na pewno kupować tandety, która udaje, że jest czymś innym - po prostu kupimy mniej, tylko to, bez czego sobie życia nie wyobrażamy.

 

Na dopieszczenie wnętrz przyjdzie czas później.

 

 

CDN

Saskja

Rozpoczęło się wstawianie drzwi - K. robi to sam, oczywiście. To Porta Nova, o ile pamiętam, z szybkami żaluzjowymi.

 

Jeszcze zapakowane wyglądały tak:

 

 

http://img163.imageshack.us/i/drzwi.jpg/" rel="external nofollow">http://img163.imageshack.us/i/drzwi.jpg/" rel="external nofollow">http://img163.imageshack.us/img163/7088/drzwi.jpg" rel="external nofollow">http://img163.imageshack.us/img163/7088/drzwi.jpg

 

A jak wyglądają po wstawieniu, to muszę dopiero sfotografować. Ale powiem Wam, że ładnie.

 

 

Na górze w korytarzu K. położył panele - Dąb Umbria Kronostep. Prosiłam, aby cyknął zdjęcie, więc cyknął - jeden panel

 

 

http://img9.imageshack.us/i/1005052q.jpg/" rel="external nofollow">http://img9.imageshack.us/i/1005052q.jpg/" rel="external nofollow">http://img9.imageshack.us/img9/8751/1005052q.jpg" rel="external nofollow">http://img9.imageshack.us/img9/8751/1005052q.jpg

 

Natomiast w górnych pokojach, sypialniach znaczy, będziemy mieli wykładziny dywanowe. Wiem, że roztocza i te sprawy.. Ale my lubimy właśnie tak, mięciutko. Zawsze tak mieliśmy. Teraz będzie czyściej, bo schody będą miały taka barierkę, żeby psy nie wchodziły - ze względu na raczkującego Jacka. Tak więc odpadnie problem sierści. Będzie dobrze.

Saskja

Zapach Mchu jest też w górnym korytarzu, tu również oczywiscie aparat przekłamał, ale już chyba mniej:

 

 

http://img9.imageshack.us/i/gornykorytarz.jpg/" rel="external nofollow">http://img9.imageshack.us/i/gornykorytarz.jpg/" rel="external nofollow">http://img9.imageshack.us/img9/8364/gornykorytarz.jpg" rel="external nofollow">http://img9.imageshack.us/img9/8364/gornykorytarz.jpg

 

http://img692.imageshack.us/i/grab.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/i/grab.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/1710/grab.jpg" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/1710/grab.jpg

 

i znowu klatka schodowa - tu będzie ładny kinkiecik

 

http://img44.imageshack.us/i/klatkaschodowa.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/i/klatkaschodowa.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/4458/klatkaschodowa.jpg" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/4458/klatkaschodowa.jpg

 

Na górze dwa pokoje są już pomalowane. Dzieciaki same wybierały kolory, nie pozwoliły sobie nic zasugerować... W rezultacie pokój starszego wyszedł za zimny (zielono-niebieski), zaś młodszego - zbyt ciepły (zółto-pomarańczowy).

 

 

Oto ten cieplejszy:

 

http://img44.imageshack.us/i/mackapokj.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/i/mackapokj.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/4540/mackapokj.jpg" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/4540/mackapokj.jpg

 

http://img692.imageshack.us/i/macka.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/i/macka.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/4198/macka.jpg" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/4198/macka.jpg

 

a to zimniejszy:

 

http://img693.imageshack.us/i/oknawojtka.jpg/" rel="external nofollow">http://img693.imageshack.us/i/oknawojtka.jpg/" rel="external nofollow">http://img693.imageshack.us/img693/7508/oknawojtka.jpg" rel="external nofollow">http://img693.imageshack.us/img693/7508/oknawojtka.jpg

 

http://img44.imageshack.us/i/wojtka.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/i/wojtka.jpg/" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/3224/wojtka.jpg" rel="external nofollow">http://img44.imageshack.us/img44/3224/wojtka.jpg

 

Jak widać na zdjęciach "okiennych", w Konkursowym dobrze jest jednak podnieść ściankę kolankową o jeden bloczek. My tego nie zrobiliśmy, bo do naszej ekipy mąż po prostu stracił zaufanie i bał się, że coś schrzanią. Pamiętam dyskusję na ten temat, oni po swojemu "na ch... ci to" i zamierzali zastosować jakies tam uproszczone rozwiązania, a wtedy K. powiedział kategorycznie "Nie!".

 

Teraz będę miała problem z ubraniem w coś tych okien, bo karnisz nie wejdzie, pozostają tylko rolety. U starszego to nie takie istotne, bo ma piękny widok na dęby, ale z okien młodszego widać głównie rozkopane sąsiednie działki.

Saskja

Agatka77, niemal nikt nie zna tych ras, zwłaszcza małego gaskończyka (który tak naprawdę jest średni, a nie mały). A szkoda, bo to cudowne psiaki.

 

A zdjęcia domku? - oczywiście będą, głównie domku. Ale psy czasem się wkomponowują w domek

 

 

AgaJeżyk - no gratulacje. Ja też umiem zrobić berbeluchę z makaronu

 

 

To teraz już o budowaniu.

 

 

W tym punkcie byliśmy, gdy K. zaczął chorować:

 

http://img43.imageshack.us/i/grapokj3p.jpg/" rel="external nofollow">http://img43.imageshack.us/i/grapokj3p.jpg/" rel="external nofollow">http://img43.imageshack.us/img43/4849/grapokj3p.jpg" rel="external nofollow">http://img43.imageshack.us/img43/4849/grapokj3p.jpg

 

Potem przyszli panowie "od wszystkiego" i przygotowali dom do malowania. K. maluje sam. Na dole gotowy jest gabinet, prawie gotowa kuchnia - była już zupełnie gotowa, ale po zamontowaniu okazało się, że na płycie indukcyjnej jets maleńka rysa, więc poszła do reklamacji. Teraz czekamy na nową - i już będzie gotowa.

 

Jadalnia też wymalowana.

 

 

Na fotce mam tylko gabinet - kolor migdałowy z Dekorala, ale jest to farba już nie do zdobycia, nie-lateksowa, taka, jak to dawniej robili. Jakoś tak się na nią uparłam. Ja wiem, że teraz wszyscy malują lateksową, ale tu w mieszkaniu mam pleśń... Bardzo chciałam, aby w nowym domu tego nie było. Gabinet nie ma wentylacji, jest jakby na uboczu, ciąg powietrza go omija - sprawdziłam to susząc tynki. Może i głupio, może niepotrzebnie - ale daliśmy tam tę farbę i już.

 

 

Taki jest ten kolor, bardzo delikatny:

 

http://img43.imageshack.us/i/dgabinet.jpg/" rel="external nofollow">http://img43.imageshack.us/i/dgabinet.jpg/" rel="external nofollow">http://img43.imageshack.us/img43/3884/dgabinet.jpg" rel="external nofollow">http://img43.imageshack.us/img43/3884/dgabinet.jpg

 

Na podłodze wszędzie mam gres Moderno z Opoczna. Jasny. Tylko w holu środkiem puściliśmy ciemny, o smakowitej nazwie Mocca. Już widzimy, że to był błąd, bo psie łapy odbijają się na nim jak pieczątki. A na jasnym tak nie widać...

 

 

http://img35.imageshack.us/i/1005073.jpg/" rel="external nofollow">http://img35.imageshack.us/i/1005073.jpg/" rel="external nofollow">http://img35.imageshack.us/img35/6725/1005073.jpg" rel="external nofollow">http://img35.imageshack.us/img35/6725/1005073.jpg

 

To, co widać po prawej, to klatka schodowa. Pomalowana jest kolorkiem Zapach Mchu Dekorala - uwiodła mnie ta nazwa. Ale kolor też mnie uwiódł. Tylko zdjęcie oczywiście kłamie, on wygląda zupełnie inaczej...

 

 

CDN

Saskja

I w ten oto sposób rozprawiłam się z przeszłością. Chciałam wyjaśnić, że nie jestem aż tak stuknięta, aby w dwóch pokojach gnieździć się w pięć osób z jedenatoma psami. To naprawdę nie tak miało być.

 

Ale skoro jest, jak jest, próbuję robić to, co robię - dobrze. I cieszyc się z tego, co mam.

 

Bo mogłoby być gorzej.

 

 

Teraz już będę mogła na bieżąco opowiadać, co sie u nas na budowie dzieje.

 

:)

Saskja

Ha, odkryłam poważną wadę pisania dziennika. Kiedyś, gdy wchodziłam na FM, poczytywałam sobie dzienniki innych piszących, to tu, to tam, odzywając się rzadko albo wcale. Jako że czasu mam mało i właściwie niemal w każdej godzinie doby choć raz jestem wołana przez najmłodszą latorośl - więc przerywałam sobie w dowolnym miejscu, by potem wrócić (albo i nie) do czytania.

 

Teraz staję przed wyborem - poczytać czy popisać? I ani na jedno, ani na drugie nie wystarcza mi czasu. Straszne

 

 

Może wyznaczę sobie dni - w parzyste czytam, w nieparzyste piszę

 

 

Póki maleństwo śpi, spróbuję dokończyć myśl z poprzedniego odcinka. Zatem K. powiedział, że w wakacje przeprowadzka. Urodziły się szczeniaczki, wszystkie piękne jak malowanie. Do końca, do absolutnego koniuszka nie wiedziałam - zostawiać sobie suczkę czy nie.

 

 

No i którą?

 

Były piękne. Popatrzcie sami, delikatne pysie, mądre spojrzenia:

 

Jennefer:

 

http://img692.imageshack.us/i/jennefergreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/i/jennefergreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/4964/jennefergreyfellowm.jpg" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/4964/jennefergreyfellowm.jpg

 

Jezabel:

 

http://img692.imageshack.us/i/jezabelgreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/i/jezabelgreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/7729/jezabelgreyfellowm.jpg" rel="external nofollow">http://img692.imageshack.us/img692/7729/jezabelgreyfellowm.jpg

 

Najspokojniejsza - Joy:

 

http://img694.imageshack.us/i/joygreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img694.imageshack.us/i/joygreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img694.imageshack.us/img694/1481/joygreyfellowm.jpg" rel="external nofollow">http://img694.imageshack.us/img694/1481/joygreyfellowm.jpg

 

I wśród nich - takie śmieszne pysio - Joko:

 

http://img31.imageshack.us/i/jokogreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img31.imageshack.us/i/jokogreyfellowm.jpg/" rel="external nofollow">http://img31.imageshack.us/img31/7040/jokogreyfellowm.jpg" rel="external nofollow">http://img31.imageshack.us/img31/7040/jokogreyfellowm.jpg

 

Oczywiście, że właśnie Joko podbiła moje serce.

 

 

Pomyślałam, że zrobię taki "zaklad z losem" - jeśli nie będzie na nią chętnych do końca tygodnia, to zostaje u mnie. W piątek dzwoni pani i chce sunię. Ja zaczynam kręcić i nagle uświadamiam sobie, że już kocham tę suczkę i nie mogę jej sprzedać, nikomu, za żadne skarby. No i została.

 

 

Mąż uspokajał, że to tylko kilka miesięcy. Do wakacji. No dobrze, wytrzymamy. Joko rosła, siusiała gdzie popadnie, gryzła buty, meble, kable, jak to szczeniak - a ja urodziłam Jacusia i zrobiło się nam ciasno. No ale to tylko do wakacji.

 

 

A w wakacje. K. zachorował. Dziwna to była choroba. Po prostu przestał słyszeć. Niby tylko na jedno ucho, ale dla kogoś, kto właśnie traci słuch, to jedno ucho to nie jest "tylko". Szpitale, kroplówki, sterydy - nic. I nikt nie zna przyczyny. Wiecie, co powtarzają lekarze? Stres.

 

 

Już nie mówiłam "no kiedy wreszcie zbudujesz?". Tylko czekałam. A K. zatrudnił wreszcie panów do płytek podłogowych (bo choć kochamy drewno, to jednak ze względu na psy cały dół wyłożyć trzeba gresem) i do takich tam jeszcze prac typu ocieplanie skosów (części, bo większość K. zrobił sam).

 

 

Wakacje minęły, panowie "od płytek i reszty" mówili, że lada dzień skończą. Lada dzień miały też być gotowe schody, a także kuchnia z Black&Red&White.

 

Ja stanęłam przed kolejną decyzją - kilku takich wariatów jak ja dopytywało się o szczeniaczki gończego gaskońskiego - to bardzo rzadka rasa, krycie umówione we Francji - kryć czy nie kryć? Panowie, skończycie do grudnia - pytam. Oczywiście, szefowo, skończymy. Wszystko będzie jak ta lala!

 

 

Jak tak, to jedziemy do tej Francji.

 

 

No i cóż. Szczeniaczki jak cukiereczki. Tylko wciąż w tym mieszkanku. A przeprowadzka... hm... może w styczniu.

Saskja

Brrr, masz rację. Ja to nawet jeszcze gorsze brrr zrobiłam - lekarstwo z czosnku, miodu i cytryny. Sąsiadka znalazła przepis w jakimś czasopiśmie i śmy przyrządziły je obie... Ja natychmiast powiedziałam, że jako matka karmiąca pić tego nie moge. Mąż powiediał, że mu niedobrze. Natomiast dwaj starsi chłopcy pili - i byli zdrowi. My z mężam smarkaliśmy jak pieruny, a oni - nic.

 

Jednak na ostatni weekend młodszy wyjechał do dziadków i lekarstwa nie pił. I natychmiast go wzięło...

 

Tylko że nie smarkanie. Wygląda to już bardziej na grypę, bo wysoka gorączka, kaszel i mdłości. Ogólnie jest źle. Oby się najmniejszy nie zaraził, bo odpornosci to on jeszcze nie nabył.

 

 

Skorzystam w tego, ze chora i mniej chora mlodziez przysnęła i wrócę do ubiegłego roku. Otóż K. wtedy postanowił - żadnych więcej ekip, buduję sam, dam radę.

 

Ja z kolei musiałam podjąć pewną decyzję hodowlaną - był pewien pies, cudny, pięknie zbudowany, no rewelacja, po którym bardzo chciałam mieć szczenięta i jedną suczkę sobie zostawić. Żeby miała jego geny. Żeby je przenosiła dalej. Hodowla to jest takie patrzenie w bardzo daleką przyszłość i w pewnym stopniu wróżenie, tyle że nie z fusów, a z tego, jaki jest dany pies, jakie daje potomstwo, jacy są jego rodzice, dziadkowie itd.

 

Problem polegał na tym, że pies był z Australii, w Polsce tylko na krótki czas, i ten czas dobiegał właśnie końca. Jeśli chciałam mieć po nim suczkę, to musiałam kryć natychmiast i odchować szczenieta jeszcze w moim obrzydliwie małym mieszkanku.

 

Zapytałam więc męża, kiedy zamierza skończyć "budować sam". Bo odchować miot w mojej kuchni, OK, mogę, nie pierwszy to raz, dam radę, nawet jeśli z wielkim brzuchem. Ale potem zostawić sobie tę sunię i mieszkać tu, w dwóch pokojach, z trzema psami i maleńką dzidzią, i starszymi synami bałaganiarzami? Co to, to nie. A zatem: kiedy przeprowadzka?

 

 

Odpowiedział - no myślę, że w wakacje...

 

 

Ha ha ha - zaśmiała się królewna zlowrogo. Co to za miesiąc my teraz mamy? Grudzień? No to tak jakby wakacje już za nami, co? a przeprowadzki jak dotąd nie było...

 

 

Ale pretensji do męża mieć nie mogę. Robił, co mógł. Ja też robiłam, co mogłam.

 

 

CDN, bo się dzieciarnia obudziła

Saskja

Eee tam, interpunkcja! Ja nie z tych poprawiających

 

 

"Córka fortuny", masz rację, za ciężka była na tę okoliczność

 

 

A pasikoniki to takie wielkie potrafią być, też takiego widziałam. Na szczęście tylko oczami, z daleka, na czole mi nie siadał :)

 

 

Iwona, ja Ci radzę, Ty się spróbuj odfobiować. Ja też nad tym pracuję. Pomalutku, pomalutku, ale do przodu. Kiedyś to bym nawet 5 minut z takim potworem nie wysiedziała w jednym pomieszczeniu. Teraz - jak wynika z mej mrożącej krew w żyłach opowieści - potrafię wytrzymać dość długo...

Saskja

Nie, nie matematyczka Polonistka i anglistka, 2 w 1

 

 

Dziękuję za miłe słowa. Normalnie chyba urosłam, spodnie jakby ciut za krótkie się zrobiły To z tej dumy

 

 

Wracam do opowieści o POTWORZE.

 

Otóż potwór się obudził. Jak wcześniej wspomniałam, ja mam coś w rodzaju fobii na takie potwory, a fobia polega nie na tym, że sie boję ukąszenia czy czegoś w tym guście, właściwie to w ogóle bym tego strachem nie nazwała, to jest raczej potężne, wszechogarniające obrzydzenie.... Na samą myśl, że to mogłoby mnie dotknąć... Brrrrrr! Wielkie brrrr!

 

 

(Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że poza tym jestem prawie zupełnie normalna )

 

 

Zatem potwór się obudził - obudziło go ciepło bijące z kozy - i począł obijać się o ściany i sufit salonu pobzykując przy tym groźnie. Uciekam do kuchni. Koza otwarta. Muszę ją zamknąć, bo się za szybko wypali. To koza niemal stuletnia, jeszcze poniemiecka. Długo ciepła nie trzyma, a już otwarta to w ogóle.

 

Zaglądam, potwór gdzies przysiadł, przyczaił się. Nie widzę przeciwnika, a to chyba najgorsze. Może jest tuż za mną, może nade mną. Podbiegam do kozy, nerwowym ruchem chwytam pogrzebacz, grzebię w węglach, ręce mi drżą, gdy z powrotem nakładam to takie okrągłe, fajerkę czy jak to się nazywa.

 

Bzyk! Wielki, czarny kształt odrywa się od ściany i lotem pijanego trzmiela zmierza ku mnie. Macham jak opętana pogrzebaczem i spylam do garażu. Siedzę tam, przymarzając po trosze, bo kurtka została w salonie... - a w garażu nie udało mi się jak dotąd przekroczyć 6 stopni. Wreszcie decyduję się wrócić. Potwora nie widać, nie słychać. Oglądam wszystkie ściany, sufity. Gdzieś musi być. Wreszcie znajduję go przycupniętego na kominie.

 

 

Akcja powtórzyła się jeszcze kilka razy, tylko zamiast pogrzebaczem machałam "Córką fortuny" Isabel Allende (polecam, polecam, polecam!!! - ale do czytania; do machania jest nieporęczna, bo to grubaśne tomisko). Nie będę Wam opisywać, jakim wzrokiem patrzyła na mnie Grzanka, moja wyżlica, która była tam ze mną. Leżała na kocu przed kozą i przyglądała się moim poczynaniom. Gdy potwór się budził i krążył porykując po swojemu, otwierała tylko jedno oko i śledziła jego zwariowany lot. Natomiast gdy szalałam z "Córką fortuny", podnosiła głowę i przekrzywiała ją, jakby chciała zrozumieć moją metodę polowania...

 

(Ja oczywiście nie chciałam potwora upolować, nie mogłabym zabić owada większego od komara, to także element mojej fobii).

 

 

Wytrzymałam tak - broniąc się dzielnie - aż nagrzałam dom do temperatury ok. 12 stopni. Potem zabrałam psa i zwiałam.

 

Mąż wrócił z pracy - opowiadam mu, co przeżyłam. Koszmar. No po prostu ledwie żyję. Nie usiadłam ani na chwilę. Stałam w kuchni i się czaiłam. Ale dokładałam. Nagrzałam. Ratowałam tynki. Chcę, aby był ze mnie dumny. Żeby pochwalił. Żeby obiecał, że wypędzi potwora.

 

 

Wiecie, co powiedział mąż?

 

Że on go zna. Potwora. To jego przyjaciel. Tak powiedział!!! Przyjaciel.

 

Powiedział jakoś tak: "Bo wiesz, gdy ja tam wieczorami siedzę i palę w tych kozach, to tylko on mi towarzyszy. Wylatuje zawsze, gdy zapalam światło. Trochę nieprzytomny jest, ale zawsze to żywa dusza. I zauważyłaś? Taki mięciutki, kosmaty jakiś..."

 

 

Nie poszłam więcej palić w kozach. Niech licho porwie tynki. Niech sobie zamarzną. Ja z kosmatym się nie zaprzyjaźnię i już.

 

 

Na szczęście mrozy wkrótce odpuściły i tynki wyschły. Odpadło tylko ciut w gabinecie i garażu, pod samym sufitem.

 

 

Potwora więcej nie widziałam. Mam nadzieję, ze wiosną się wyprowadził na dobre.

 

 

CDN.

Saskja

Wracając do czasów zamierzchłych - pamiętam jeden taki dzionek, gdy paliłam we wspomnianych kozach porozstawianych po całym domu, aby ratowac tynki. Jedna koza w salonie, druga - w korytarzyku między pokojem psim, gabinetem a łazienką; trzecia w garażu. Biegam z żarem na szufelce, aby rozpalić w tamtych dwóch, bo drewno mokre i udało mi się rozhajcowac tylko w salonie. Robi się ciepło. Mogę zdjąć jedną z kurtek i odwinąć jeden szalik. Tylko stopy zamarznięte jak u himalaisty. Sprawdzam na termometrze - już 8 stopni! hurra!!!

 

 

I wtedy budzi się POTWÓR. Potwór jest mutantem. Czymś pośrednim między szerszeniem a potężną muchą. Mieszkał, jak się okazało, w szczelinie w suficie, tej, z której zwisa kabel z żarówką...

 

 

CDN, bo się obudził mały Jacek

Saskja

Pewnie, Iwona, co jednemu pasuje, drugiemu może zaszkodzic. Z tymi fachmanami jednak jest taka sprawa, że oni każdemu załażą za skórę. Jednak w sumie i tak są najlepsi z dostępnych tu u nas ekip (mieszkamy na dalekim zadoopiu, dziki zachód, czarna dziura edukacyjna, itd). Nie mówię o firmach, które za ogromne pieniądze zbudują Ci dom od a do z - tylko o tych tanich złotych rączkach", bo na innych by nas nie było stać.

 

 

No ale jako się rzekło, rozstanie z nimi wisialo w powietrzu i wreszcie stało się faktem rok temu, w grudniu. Od tamtej pory mój biedny mąż usiłował budowac sam.

 

Oczywiście nie mówię o instalacjach - do centralnego ogrzewania zatrudnił człowieka najdroższego, ale i najlepszego w okolicy. To dzięki niemu nie pośmierduje nam w łazienkach - bo przy okazji poprawiał błędy poprzedników. Wylewki też przyjechali robić panowie wcale nie tani. Zrobili pięknie i szybko.

 

W ogóle od tego momentu przeważnie chwaliliśmy i się cieszyliśmy. Ale oczywiście coś za coś. Jak się większość rzeczy robi samemu, to tempo znacząco spada...

 

 

Mały Jacuś wzywa, nie zdążę wkleić zdjęć szczeniorków. Zajrzyj sobie Iwona na http://www.greyfellow.pl" rel="external nofollow">http://www.greyfellow.pl" rel="external nofollow">http://www.greyfellow.pl" rel="external nofollow">http://www.greyfellow.pl - tam w galerii masz sporo fotek i nawet dwa filmiki udało mi się ostatnio nakręcić

 

 

CDN

Saskja

A wracając do naszej ekipy "fachmanów" - rozstanie z nimi nastąpiło, gdy zrobili nam tynki na dole. Nie tylko zrobili to byle jak, ale przede wszystkim z powodu kosmicznej wręcz niesłowności i nieterminowości kładli je w listopadzie i grudniu. A potem przyszły mrozy i mokre tynki pozamarzały na ścianach. Pamiętam, jak K. musiał wyjechac, a ja z Jacusiem w brzuszysku, nie mieszcząca się w żadną normalną kurtkę, zakutana w jakies chusty i szaliki, w kurtkach męża i syna zalożonych jedna na drugą, tupałam na budowę, aby palic w pożyczonych od dobrych ludzi kozach - żeby choć częśc tych tynków uratować...

 

 

CDN

Saskja

Oto góra mojego DOMU:

 

 

http://img705.imageshack.us/i/poddasze.jpg/" rel="external nofollow">http://img705.imageshack.us/i/poddasze.jpg/" rel="external nofollow">http://img705.imageshack.us/img705/4255/poddasze.jpg" rel="external nofollow">http://img705.imageshack.us/img705/4255/poddasze.jpg

 

Zmiany są naprawdę drobne - w zasadzie tylko zlikwidowaliśmy jedną z łazienek, bo i tak nie byłoby nas stać na wyposażenie wszystkich trzech - jesteśmy belframi i nawet biorąc wszelkie możliwe godziny we wszelkich możliwych szkołach... no wiadomo :)

 

 

Tak więc łazienka nr 18 poszła do odstrzału. Powiększyliśmy w ten sposób pokój, a przy tym - niestety albo stety, jak kto woli - powstał w nim słup (bo tamtędy przebiega komin). Słup ma swoje zady i walety, jak wiadomo. Można go ciekawe pomalować, oświetlic go fajnie, można na nim zawiesić duże lustro, ale może też widzieć w nim zawalidrogę.

 

Jeszcze nie wiem. Przekonam się, gdy zamieszkam.

 

 

Już natomiast wiem, że zamiast łazienki należało zrobić tam garderobę. Nie zrobiliśmy. Cóż, czas pokaże, czy to bardzo źle. Jeśli będzie nam jej bardzo brakowało, to się ją szybciutko zrobi. Myślę, że akurat z garderobą nie będzie wielkiego kłopotu.

 

 

Póki co w tym pokoju będzie mieszkał najmłodszy obywatel z mamusią i z tatusiem. Za lat niemal cztery, gdy najstarszy z naszych synów pójdzie na studia, najmłodszy zaanektuje jego pokój. Ja wtedy zamierzam zwiać na dół, do psów

 

Kto wie, może wtedy dokonamy jakichś przeróbek. Wszystko wyjdzie w praniu.

 

 

Aha, w łazience nr 21 oczywiście będzie nieco inaczej. Musi być tam prysznic, wanna pójdzie w róg, a umywalka będzie jedna i po drugiej stronie. Kibelek pojdzie pod okno... ale to najlepiej pokażą zdjęcia, gdy już je zrobię (tzn. gdy już łazienka będzie gotowa do obfocenia )

Saskja

Arctica - "pasja" - jak pięknie to ujęłaś Nie bzik, nie szajba, nie fioł... Tak często słyszę te określenia, że sama zaczęłam ich używać. A przecież "pasja" brzmi o niebo lepiej, choć nazywa w sumie to samo

 

 

lucjanmarek - na górze też zmiany, ale niewielkie. Zaraz wstawię.

Saskja

 

Chyba bym mu wywaliła, że nie ważne ile domów wybudował - ten pierwszy spier...y nie będzie mój !

 

Ha ha, Aga, to wcale nie byłby pierwszy spier...ny :lol: On - jak sie okazuje - tych domów spier... więcej. U tych znajomych np. którzy nam go polecili, potwionie śmierdzi w łazience. Nie wiem, co, podobno coś źle robi z wentylacją. U nas poprawił to później facet od centralnego - bo też bylo źle.

Saskja

Teraz pokażę Wam, jak to w środku wygląda:

 

 

http://img690.imageshack.us/i/parter.jpg/" rel="external nofollow">http://img690.imageshack.us/i/parter.jpg/" rel="external nofollow">http://img690.imageshack.us/img690/3418/parter.jpg" rel="external nofollow">http://img690.imageshack.us/img690/3418/parter.jpg

 

Większych zmian nie wprowadzaliśmy. Jedynie:

 

 

Pokój nr 8 został zmniejszony na rzecz kotłowni. Pokój nr 8 to pokój dla PSÓW, więc meble tam niepotrzebne, a na legowiska i miski, i kojec dla szczeniąt w zupełności wystarczy taki ciut mniejszy.

 

 

Pokój nr 7 to ten gabinet (sypalnia w przyszlości), gdzie ściany nijak nie chciały się spotkać

 

 

W łazience przesunęliśmy nieco ściankę za kibelkiem i w ten sposób uzyskaliśmy wnękę na prysznic. Zaś kibelek jest teraz tam, gdzie w projekcie miał byc prysznic (bo tam jest skos, lepiej pod skosem za przeproszeniem siurac niż brac prysznic).

 

 

Przedłużeniu uległa ścianka między kuchnią a salonem, czyli między 4 a 6. Bo kominka to ja nie chcę mieć tak na wylocie, lecz bardziej w głębi pokoju, a gdy się go przesunie, to już miejsca na nic innego nie wystarczy. Poza tym, jak już pisałam, ta lodówka i jej zad...

 

 

Ponadto zdecydowaliśmy się na drzwi przesuwne dwuskrzydłowe między holem a salonem i takież (tylko jednoskrzydłowe oczywiście) między holem a kuchnią. A to dlatego, że czasem jednak trzeba się od psów odgrodzić. Psy czasem przeszkadzają. Nie nam, ale naszym gościom. A gość, wiadomo, ważny jest. Zdarza się i taki gość, który się psów boi (moje psy są duże). Zdarza się gość z maleńkim dzieckiem. Różnie bywa. Tak więc drzwi będą - na wszelki wypadek.

 

 

Aha, nie będzie natomiast drzwi do garderoby, bo to nie będzie typowa garderoba. Przynajmniej na razie. Tam będą stały szafy na ubrania wierzchnie, których się akurat nie nosi. Bo jak wcześniej pisałam, nie mam pomieszczenia typu stryszek, piwinica itd...

 

 

A teraz muszę się wziąć do roboty, choć fajnie mi się pisze. Najmłodszy w rodzinie wprawdzi śpi i miło byłoby jeszcze pobumelować, ale wzywają mnie takie oto maleństwa (no teraz już ciut większe; kto ciekaw, jak rosną, niech odwiedzi naszą stronę :) :

 

 

http://img402.imageshack.us/i/1005207.jpg/" rel="external nofollow">http://img402.imageshack.us/i/1005207.jpg/" rel="external nofollow">http://img402.imageshack.us/img402/5894/1005207.jpg" rel="external nofollow">http://img402.imageshack.us/img402/5894/1005207.jpg

 

Trzeba im wymienić posłanko :)

Saskja

Jeszcze tylko dodam, że bażantom krzywda się nie stanie. Będę je li i jedynie umieszczała (w klateczce jakiejś) w krzaczkach albo bruzdach, i pod wiatr prowadzila psy, aby "okładały pole", a potem mają wystawić ptaszka i tyle. Nie chwytać. Nie zjadać. Będzie dobrze i humanitarnie.

 

 

Wracając do budowy:

 

 

Zaczęło się wiosną 2008. Budowlańców tfu tfu polecili nam znajomi, którym wspomniani budowlańcy zbudowali dom. O drobnych niedociągnięciach nie wspomnieli, albo wspomnieli w formie żartu. He he...

 

 

U nas jakoś niedociągnięć było... więcej? Albo my jacyś czepialscy jesteśmy.

 

nie będe wymieniać wszystkiego. Tylko garstka: zaraz na początku - źle wytyczone ławy. Jakoś tknęło coś mojego Pana Męża o świcie i pojechał sprawdzić z projektem w łapie, tuż przed laniem betonu. Okazalo się, że ściany "jakoś tak inaczej przebiegają... "Tak jakoś" ściana nośna nie wypadłaby tam, gdzie powinna... Nie udało mi się uzyskać szczegółowych informacji, bo mój mąż ma tę paskudną cechę, że problemy kisi w sobie i im gorzej idzie, tym on mniej mówi.

 

W każdym razie dzięki jego przytomności umysłu ławy poszły tak, jak trzeba.

 

Potem zaczęło się budowanie. Fajnie było. Ilekroć mój mąż, nazywajmy go może po prostu K. - więc ilekroć K. chciał coś po swojemu, inaczej niż się zazwyczaj robi itd. - panowie fachowcy mówili: "A na ch... ci to?!" (i nie chodzi tu o slowo "cholera").

 

Ich jedynym argumentem było - że u innych tak nie robili. U siebie samych też nie. No więc na ch... nam to. Przedłużyć ściankę między salonem a kuchnią (bo obliczyłam, że będzie mało miejsca na meble kuchenne i lodówkę - byłoby widac jej "zadek" z salonu) - na ch... nam taka długa ścianka. Powiększyć kotłownię (bo gazu nam nie pociągnęli, więc piec będzie na drewno i węgiel) - a na ch... nam taka duża kotłownia. No i oczywiście na ch... nam pokój dla psów.

 

A niech to diabli. Na szczęście kotłownię i psi pokój zbudowali wg naszego "chcenia". Jedynie ze ścianką między salonem i kuchnią posłuchaliśmy tych "fachowców" - no i skutek był taki, że miesiąc temu K. dobudował metr tejże ścianki, żeby zmieścił się TV, kominek i żeby zadek lodowki jednak nie demonstrował swych uzwojeń gościom siedzącym w salonie...

 

 

Wracając do większych i mniejszych "skuch" panow budowlańców - pewnego dnia siedząc w kucki w przyszłym gabinecie (miał wtedy prawie skończone ściany), który tak naprawdę ma być w przyszłości moją sypialnią (bo jest obok psiego pokoju) - zauważyłam, że drzwi, gdy się je wstawi, będą szły jakby... z ukosa. No cóż, może i na budowaniu się nie znam, ale jakoś mi się wydawalo, że ściany powinny się... zbiegać... nie wiem, jak to ująć. Tak czy owak, pomierzyłam (choć w sumie nie trzeba było mierzyć, było widac gołym okiem) i wyszło, że gdy się pobuduje jeszcze troszkę, to dwie połowy ściany miną się o jakieś 30 cm

 

 

Ech, szkoda słów. Nie będę brnąć w te opowieści o niedoróbkach i błędach, o tym, jak to schody chcieli nam panowie zbudowac tak, że wynurzałyby się na poziom górnego korytarza w połowie jego szerokości (a zbyt szeroki to on nie jest)... A kiedy K. usiłował facetowi wyliczyć, że źle kombinuje, źle mierzy te schody, z kątomierzem w ręce próbował wytłumaczyć - tamten powiedział "ile ty domów w życiu zbudowałeś? Żadnego. A ja wiesz ile zbudowałem? Ze dwadzieścia. No to o co chodzi?!".

 

Oczywiście zaraz potem schody trzeba było rozkuwać, bo okazalo się, że mój K. miał rację

 

 

CDN

Saskja

Witaj Aga . Ależ masz cudnego jeżyka w avatarze

 

 

Z tymi bażantami, może wyjaśnię - nie jako drób ozdobny, lecz jako pomoce szkoleniowe są mi potrzebne. Bo wyżły powinny wystawiać ptactwo. A u nas ptactwa niet. No oczywiście, są wróbelki, sikoreczki, kraski i inne cuda, ale wyżły wystawiać powinny ptactwo łowne, a tego u nas nie ma. Gdybym nie była hodowcą, to miałabym to w nosie - ja nie poluję, mój wyżeł nie poluje i już, ukierunkowałabym jego instynkty i energię na coś innego. Ale skoro hoduję tę rasę, skoro rodzą się u mnie szczenięta, to powinnam dać o to, aby ich matka przekazala im w genach wszystko, co wyżeł mieć powinien, a więc równiez pasję do wystawiania ptactwa.

 

Problem w tym, że takie bażanty hodowlane mają nieco inny odwiatr (zapach znaczy) i w dodatku - psy nie powinny ich widzieć "w obejściu" Czuć - tak, owszem, niech sobie czują, węszą z nosem pod wiatr, to jest dobre; ale widywac w tym sensie, jak widują np. kury na podwórku u dziadków na wsi - to już nie.

 

Czyż wniosek nie nasuwa się sam? Otóż to! Najlepsze zastosowanie dla balkonu, jakie udało mi się wymyślić - hurra! - będę tam właśnie miala bażanty

 

 

Balkon w Konkursowym jest duży, ma taki fajny okap, wychodzi na południe, więc mi ptaszyny nie zmarzną (latem je oczywiście zasłonię od slońca), a włazi się nań (na ten balkon) z sypialni, do tórej psy dostępu mieć nie będą. Powinno się udać

 

 

Wkleję jeszcze Konkursowego, aby wszyscy Goście mogli sobie moje bażanciory na balkonie wyobrazić.

 

 

Tak powinien wyglądać:

 

 

http://img10.imageshack.us/i/dom38227.jpg/" rel="external nofollow">http://img10.imageshack.us/i/dom38227.jpg/" rel="external nofollow">http://img10.imageshack.us/img10/6196/dom38227.jpg" rel="external nofollow">http://img10.imageshack.us/img10/6196/dom38227.jpg

 

A tak mniej więcej wygląda w tej chwili:

 

 

http://img709.imageshack.us/i/1002216.jpg/" rel="external nofollow">http://img709.imageshack.us/i/1002216.jpg/" rel="external nofollow">http://img709.imageshack.us/img709/583/1002216.jpg" rel="external nofollow">http://img709.imageshack.us/img709/583/1002216.jpg

 

Zbliżenie na miejsce akcji "bażantowej":

 

 

http://img191.imageshack.us/i/1003465.jpg/" rel="external nofollow">http://img191.imageshack.us/i/1003465.jpg/" rel="external nofollow">http://img191.imageshack.us/img191/295/1003465.jpg" rel="external nofollow">http://img191.imageshack.us/img191/295/1003465.jpg

Saskja

Nie pamiętam już nazw tych wszystkich domów, które brałam pod uwagę. Właściwie to chyba pamiętam tylko jeden - Subtelny. Parterowy, z pomieszczeniem gospodarczym w takim miejscu, że przerobiłabym je i miałoby fajne wyjście i wybieg dla szczeniąt...

 

Ale Pan Mąż nie chciał parterowego (cóż, zmienił zdanie na etapie wylewania stropu, gdy już było o wieeeeele za późno).

 

 

Ostatecznie stanęło na Konkursowym. Wersja większa, z balkonem (wrrr, byłam wściekła za ten balkon, ale już nie jestem, już znalazłam dla niego zastosowanie - BĘDĘ TAM TRZYMAŁA BAŻANTY!!!!) i z osobnym pomieszczeniem dla psów, i w ogóle fajny, ale...

 

 

No właśnie, są "ale". Jeszcze nie mieszkamy, a ja już wiem, że są jakieś "ale". Przede wszystkim, nie ma spiżarni. Poza tym, nie ma piwnicy. Nie ma strychu. Nie będę miała gdzie trzymać masy rzeczy: namiotu, śpiworów, menażek, butów turystycznych, butli turystycznych, kurtek turystycznych... ech, długo bym mogła wymieniać. Bo oprócz psów druga nasza szajba to podróże. Nie jakieś ekstremalne, ale jednak. Te najfajniejsze, którymi żyjemy do dziś, to Nord Kapp, Sycylia (ale z namiotem, z dala od hoteli i znanych kururtów), Szlezwik-Holsztyn, takie tam. Mamy jeszcze kilka takich marzeń.

 

 

Wracając do budowy - życie znów spłatało nam figla. Gdy już wybraliśmy projekt, załatwiliśmy kredyt (na całość inwestycji, nie mieliśmy nic - tak, wiem, jesteśmy stuknięci), gdy mury pięły się już do góry, a my założyliśmy się z sąsiadem o kilogram gwoździ, że do wieczora skończymy malowanie krokwi i całej reszty tym konserwującym mazidłem... (wygraliśmy te gwoździe!) - własnie wtedy okazało sie, że za jakieś osiem i pół miesiąca... będzie nas więcej. I co? Osobny pokój dla każdego, tak? a figę!!! Jak to bylo u Woody Allena? "Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszlość", tak?

 

 

CDN

Saskja

Ponieważ był to już schyłek lata, a my byliśy dopiero na etapie - "kupmy tę ziemię, jeśli jest na sprzedaż", więc jasne było, że do wiosny nie ruszymy na pewno. Pan Mąż zajął się zatem formalnościami, bo okazało się, że ziemia, owszem, jest na sprzedaż i jedynym problemem jest w zasadzie drobny i jakże mało znaczący fakt, że.... nie mamy pieniędzy

 

Tymczasem ja zajęłam się wertowaniem katalogu z projektami "Muratora".

 

 

Najmniej chyba zwracałam uwagę na wygląd domu. Nie, nie mogę powiedzieć, że jest mi wszystko jedno, ale dla mnie ten dom nie miał być ładny. Ładnym to ja go mogłam uczynić - a to kolorem ścian i dachu, a to stolarką okienną i drzwiową, a to roślinami dokoła... Dom miał być wygodny. A to oznaczało:

 

- Oddzielny pokój dla każdego domownika oraz osobne pomieszczenie - niekoniecznie pokój - dla psów.

 

- Z pomieszczenia dla psów musiało być wyjście na dwór, i to nie mogło być wyjście na tę stronę, gdzie jest garaż. Wiele projektów, które bralam początkowo pod uwagę, miało nawet fajne pomieszczenia gospodarcze, które chciałam przystosowac dla moich zwierzaków - ale pomieszczenia te wychodziły na stronę frontową. A więc - odpada. Bo pies wybiegnie i wpadnie pod samochód witając ukochanego pana. Bo szczeniaki... bo goście obskakiwani przez moje psy... No nie i już.

 

- Jak najmniej okien dachowych. Wynika to z mojej fobii, którą nazywam "owadofobią", a którą dla odmiany odziedziczyłam chyba po Tatusiu. Wyjaśnię, mój Tatuś nie jest tchórzem. Jest pilotem i latał odrzutowcem. Ileś tam razy było groźnie, raz nawet musiał lądować awaryjnie Iskrą w rzepaku. Dostał medal. Ale wsadzilibyście mu ćmę do samolotu, a pewnie by wyskoczył, nieważne, czy miałby spadochron, czy nie.

 

No dobrze, może trochę przesadzam. W każdym razie JA bym wyskoczyła. Brr, ćma to jest to, czego nigdy w życiu nie chciałabym dotknąć.

 

Jeśli dodać do tego nienawiść do much i komarów i absolutną niemożność zaśnięcia, jeśli w pomieszczeniu jest choć jedna komarzyca - to naprawdę okna dachowe nie są dla mnie. Ja muszę mieć proste okna, a w nich siatki. Moskitierki. Cokolwiek.

 

 

No. I to chyba były najważniejsze kryteria wyboru domu.

 

 

I jeszcze... miał być tani... He he.

Saskja

Hodowlę jednak założyłam. Tak się jakoś dzieje, że zazwyczaj stawiam na swoim

 

Szczenięta - no cóż, czasem naprawdę dawały nam w kość, ale wszyscy to polubiliśmy. Nie odchowujemy ich w końcu często, raptem raz do roku, a kiedy u nas są, to telewizor i komputer nie mają szans, siedzimy z nimi w kuchni i gapimy się na to, jak poznają świat, jak uczą się postępowac w psim stadzie, jak uczą się nas i naszych reguł...

 

I tak napawdę to nie ta zasiusiana kuchnia sprawiła, że zapragnęliśmy mieć DOM. Nie. Sprawiły to kolejne psy. Do Grzanki dołączyła Saskja, niebieska gończa z Gaskonii. I okazało się, że najwspanialszym zajęciem na świecie jest zabieranie ich w pole, na długie, niczym nieskrępowane szaleństwo. A z naszego mieszkanka daleko jest do pól i łąk.

 

I jeszcze się okazało, że chcielibyśmy zostawić sobie córeczkę Grzanki... A to już w dwupokojowym mieszkaniu... wiadomo...

 

 

Tak więc jakoś samo się narodziło rozwiązanie - musimy mieć dom. Malutki, zgrabniutki, na skraju lasu albo pól jakichś. Żeby nie bylo tam ulic i hałasu. Żeby jednoczesnie nie było to zbyt daleko, bo ja jestem najgorszym kierowcą świata, a poza tym dzieci chodzą do różnych szkół, my belfrzy uczymy w jeszcze innych, każdy kończy o innej porze... Tak więc niedaleko.

 

 

Najpierw oglądaliśmy domy na sprzedaż. Żaden się dla nas nie nadawał, ale w sumie nie umiałabym powiedzieć, dlaczego.

 

 

Potem zaczęły się poszukiwania ziemi. Oj, to dopiero były kłótnie Posypało się brzydkich słów co niemiara... Mój Pan Mąż chciał nabyć taki kawałek w kształcie dłuuuuugiej kiszki. Z jednej strony brzydki dom. Z drugiej - nasi znajomi chcieli nabyć drugą kiszkę i zamierzali postawić swój dom. W dali - inne domy. A przed działką - droga i tuż za nią ogromny betonowy płot. O, nie! Po moim trupie!

 

 

Pamiętam ten wieczór, chyba sierpniowy. Znajomi pojechali z nami, obejrzeć jeszcze raz i ostatecznie zadecydować. Był tam właściciel tej ziemi, wszyscy byli na "tak", facet zjeżdża z ceną ciut ciut, aby mnie przekonać. A ja gapię się na ten beton i wyobrażam sobie, że to mój widok z sypialni na przykład. Albo z kuchni, gdy smażę placki ziemniaczane. I wciąz mówię "Nie!".

 

 

Wtedy Mąż wpadł w ten rodzaj złości, którego bardzo nie lubię, taki chłodek ironiczny, nic nie mówi, uśmiecha sie dziwnie i w ogóle lekko kpi. Kazał mi wsiadać do auta i zawiózł mnie za miasto. Dosłownie tuż za znak z nazwą naszej miejscowości. Stanął na polnej drodze, "zaparkował" pod dębem - dębów tam mnóstwo - wlazł po kolana w wysoką trawę, wyciągnął z niej ze dwie kanie (takie grzyby), i powiedział "To jak ci się nigdzie nie podoba, to może tutaj, co?"

 

 

Jako się rzekło, był wieczór. Słoneczko zachodziło. Było pięknie. Cicho. Te grzyby. Te dęby. Powiedziałam "Tak. Tutaj może być" - a jemu szczęka opadła, bo był pewien, że powiem np. "no dobra, niech już będzie tam naprzeciwko tego betonu, bo tu takie odludzie...".

 

 

CDN

Saskja

Tak więc wreszcie po 10 latach Pan Mąż zgodził się na psa. Błagaliśmy go już wtedy w trójkę - ja i dwaj synkowie. Zgodził się, acz niechętnie, na wyżła weimarskiego.

 

 

Życie płata nam jednak niezłe figle. Okazało się bowiem, że wyżeł, a właściwie wyżlica, Grzanka, ukochała sobie właśnie Pana Męża. A jak wierny potrafi być taki wyżeł, to wie tylko ten, kto czytał opowiadanie Nałkowskiej pt. "Pies". To jest wcielenie wierności, miłości, oddania. Taka jest nasza Grzanka. I co? I Pan Mąż wpadł. Po uszy. Pokochał Grzankę. I to był wbrew pozorom pierwszy krok do naszej budowy.

 

 

Drugi krok brzmiał "założenie hodowli". To było moje marzenie, wyniesione z dzieciństwa, kiedy to moja Mama hodowała charty afgańskie - właściwie usiłowała je hodować, bo pożar mieszkania zniweczył jej plany. Odchowała tylko jeden miot, ale to wystarczylo, abym pokochała pracę ze szczeniaczkami (tak, tak, to JEST praca). A zatem krok drugi:

 

- Mężu, założyłabym hodowlę, co? No proooooszę.

 

- Hodowlę? W mieszkaniu? Zgłupiałaś do reszty?!

 

 

Miał trochę racji. Ale nie do końca. Bo jeśli ktoś wie co nieco o szczeniaczkach, to zdaje sobie sprawę, że powinny one miec od początku kontakt z człowiekiem, być socjalizowane, słyszec dziwne domowe odglosy, widywac różnych ludzi itd. Taką socjalizację zapewnia - według mnie - tylko odchowywanie maluchów w domu. No dobrze, w DOMU. Ale w dwupokojowym mieszkaniu?

 

 

CDN.

Saskja

A no faktycznie, prawie sąsiadki.

 

Czy Twoja Nowa Ruda to tam, gdzie jeżdżę na wystawy w grudniu?

 

 

Psy - tak, jeden to wyżeł, drugi zaś - gończy gaskoński. Ściślej biorąc: mały niebieski gończy gaskoński, w oryginale Petit Bleu de Gascogne. Teraz mam jeszcze jedną wyżlicę oraz chwilowo 8 gończątek

 

 

Psy będą odgrywały znaczącą rolę w mojej opowieści, ponieważ - jak wspomniałam w pierwszym poście - to z ich powodu właściwie zaczęło się budowanie.

 

 

Powinnam chyba zacząć od tego, że jestem psiarą z urodzenia, a fioła na punkcie psów wyssałam chyba z mlekiem matki (bo moja Mama tez jest zbzikowaną psiarą). Natomiast Pan Mąż jest zupełnie normalnym człowiekiem, w dodatku wychowanym na wsi, gdzie pies, owszem, ale przy budzie i tylko do stróżowania. W mieszkaniu - po co?!!!

 

 

Błagałam go o psa przez 10 lat. Początkowo miał to być jakikolwiek pies, po prostu pies w typie jakiejś rasy, która by mi się podobała. Potem zaczęłam dojrzewać do idei rasowy=rodowodowy (a nie było to łatwe, przez całe dzieciństwo miałam pseudorasowe kundelki i wydawało mi się, że to jest OK)

 

CDN



×
×
  • Dodaj nową pozycję...