Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    207
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    240

Entries in this blog

YreQ

 


Jest 3 lipiec, zaświeciło słońce nad naszymi głowami. Na budowie sprzęt rozstawia nowa ekipa. Z projektem w rękach ustalamy co, gdzie i jak.

 

 


Tak gwarno jeszcze na mojej budowie nie było.

 

 


Panowie z energetyki przestawiają szafkę.

 

 


Przyjeżdża też nowy kierownik budowy. Tym razem mężczyzna - co mnie bardzo cieszy - zaczynam go obserwować, facet słucha, o co pytam. Trwa to chwilę, bo przyjeżdża była kierowniczka.

 

 


Jest lekko niespokojna, udaje zdziwioną, dlaczego ma wpisu dokonać na budowie, a nie u niej w domu, wypytuje o daty, nie może zdzierżyć, że nowy kiero i nowy majster wzięli sie do roboty i kwituje to za ich plecami - bo byli odwróceni - " a panowie to niepowinni jeszcze ze sobą rozmawiać, bo ja jeszcze jestem kierownikiem budowy" ................ zatkało mnie, oni nie chcieli wdawać się w dyskusje, bo rozmowa sięgnęła by dna i prymitywizmu.

 


A jeżeli mamy być czepialscy, to w dzienniku wpisała, że z dniem 2 lipca zrzeka się funkcji kierownika, a NOWY miał wypisane papiery , że przejmuje funkcję kierownika z dniem 3 lipca - no i nie chciało być inaczej - mówiąc te słowa kierownikiem już nie była.

 

 


Do protokolarnego przejęcia budowy nie doszło. Babka uciekła tak szybko z budowy, że mąż musiał wybiec za nią na drogę i przypomnieć, że projektu nie oddała. Nie omieszkała rzucić mu w drzwiach - niech pan pamięta o prawach autorskich co do projektu. Może ktoś mi wyjaśni o co jej chodziło?

 

 


Jak mąż po wpisie spytał ile się należy za "prowadzenie" budowy do tego etapu - odpowiedziała, żeby zwrócił jej tylko za paliwo skoro musiała dojechac 10 km na działkę.

 


Ale on był nieugięty " chcę się rozliczyć proszę powiedzieć ile to albo dam pani teraz albo przeleję na konto." Nie odpowiedziała nic konkretnego, coś pomamrotała i poszła do samochodu.

 


Została mi jedna warstwa do stropu, nie ma ścianek działowych i kominów, była na budowie trzy razy od początku, w tym - jeśli to ma jakiekolwiek znaczenie - dwa razy zawoził ją specjalnie mój mąż.

 


Czy mogę zapłacić np.1/3 z całej należności, jak sama nie powie ile? Pomóżcie..............może ktoś czyta moje wypociny.

 

 


Lista fuszerek do poprawy - w następnym wejściu.

YreQ

Majster, po tym jak nie odbierał telefonów, dostał zdjęcia z "kaszanką" na budowie. Nie wiedzieć czemu :) - nie oddzwonił .............ale pojawił sie w piątek na budowie ze "swoimi ludźmi" - a że była założona NOWA kłódka (do której nie mieli klucza), to .........prostsze od myślenia było działanie...........przecinakiem rozcięli łańcuch i usunęli problem z dostaniem się na budowę.

 


A że ich działanie było do tej pory takie same, tzn. najpierw stawiali ściany, zaprawa wiązała, a potem jak się okazało, że jest źle, to rozwalali to młotem......to i w tym wypadku ich jedynym myśleniem byłoi : " inwestor kupi nowe"...............

 


Nie wzięli tylko pod uwagę jednego, że mój mąż - spokojny do tej pory człek- mógł skumulować w sobie od marca pokłady siły, a długotrwały stres przerodził się u niego w odwagę i "prawie agresję" - i jak zadzwonił majster, żeby jak nigdy nic oświadczyć, że " będą mieli tygodniowy poślizg" i że cegły im CHYBA zabraknie i .............- ku ich zdziwieniu zostali WYWALENI Z ROBOTY NA ZBITY PYSK - bo łagodniej nie można tego opisać.

 

 


Moje zapiski nie zdołają nigdy oddać tego, co z ekipą "fachowców" przeszliśmy. Nie jest dla mnie żadnym pocieszeniem, że nie jestem pierwsza i nie ostatnia - najbardziej boli to, jak się zawiedziemy na drugim człowieku. Pozostaje mi solidaryzować się z tymi, co podobne doświadczenia mają już za sobą.

 

 


Panowie zabrali "swoje zabawki" i opuścili naszą "piaskownicę" a było to pamiętnego dnia 22 czerwca - są daty, które człowiek pamięta przez całe życie....

 

 


W następnym tygodniu powróciła z zagranicznych wojaży nasza P.kierownik i zamiast przejechać się po wszystkich budowach gdzie kierownikuje, mając ogromne zaufanie do PANA FUSZERKOWCA - zaczęła się kontaktować z inwestorami - do końca nie wiem jak - z nami mailowo - ze słodkim pytaniem " a co tam na budowie słychać"?

 


Dla jasności obrazu nie mogę pominąć faktu, że dzień wcześniej dowiedzieliśmy się - no tradycyjnie oczywiście od osoby trzeciej - że P.K. PRZYLECIAŁA i .............zostało jej doniesione, że ulubiny fachowiec z 2 budów ,przed nami jeszcze, już zdążył wylecieć.

 

 


Parę dni później pojawiła się u nas na budowie - oczywiście na naszą prośbę - była zatroskana, dlaczego PAN FUSZERKA nie odbiera od niej telefonów - usterek i nieprawidłowości na naszych murach nie stwierdziła , powiedziała, że istnieje szkoła wypełniania nadproży do połowy styropianem bez zalania ich betonem - no i chyba była pionierką, bo ani w nadzorze, ani w innych firmach budowlanych, ani inni kierownicy budów - o czymś takim nie słyszeli. Doszło do tego, że ni z gruchy ni z pietruchy stwierdziła, że z gościem powinniśmy się rozliczyć, bo jakieś sciany postawił, i że gdyby sprawa w sądzie się znalazła, to mamy duuużo do stracenia. Protokołu z usterkami sporządzić nie chciała, za to przyznała się, że chciała PANA FUSZERKĘ - bez naszej wiedzy i zgody oczywiście - zaprosić na konfrontację MAILOWEGO TEKSTU MOJEGO MĘŻA, ŻE GOŚCIA NA OCZY NIE CHCE WIDZIEĆ I ŻE JUZ DOŚĆ DOŚWIADCZEŃ ZA NASZE PIENIĄDZE - NIE WZIĘŁA POD UWAGĘ.

 

 


Jeden z forumowiczów w założonym temacie " po czyjej stronie?" odniósł chyba wrażenie, że się czepiam i żebym zdjęcia wkleiła, ale wklejania muszę się nauczyć. A co do czepiania..............nikt nie lubi być zaskakiwany pytaniami, na które nie zna odpowiedzi - a powinien - kierownicy i ekipy budowlane nie lubią , gdy inwestor pojawia sie na budowie, sprawdza, docieka, pilnuje, żeby maniana za rok , dwa lub trzy bokami mu nie wyszła, nie lubią wreszcie - kiedy to KOBIETA zwraca im uwagę i okazuje się dla nich o zgrozo, że na czymś się zna, ma pojęcie i zaczyna wymagać, bo fuszerka nie przejdzie.

 


Oczywistym faktem jest, że super jest iść na skróty, kity wciskać i mieć mniej roboty - bo inwestor się niedomyśli. Murarz zrobi źle i zniknie, a potem niech inni kombinują, jak wyjść z problemów a inwestor niech płaci.

 

 


Drodzy panowie, skończyły się czasy kiedy to wy tylko, jako głowy rodzin budowaliście domy, myśle, że my kobitki też mamy coś do powiedzenia - nie MY z naszej inteligencji zrobiłyśmy sobie wroga.....

 

 


Nauczono mnie, że ludzi, pracę i ciężko zarobione pieniądze powinno się szanować, i że żyć trzeba tak, aby nikt przez nas nie płakał. Jeżeli ZNALAZŁ SIĘ KTOŚ, kto ani mnie ani mojej pracy i cięzko zarobionych pieniędzy nie szanuje - generalnie ma to gdzieś - a do tego, przez kogoś takiego nie raz juz przyszło mi - to uważam, że czas się rozstać a w tym wypadku, to z hukiem.

 

 


OGROMNE DZIĘKI DLA POMYSŁODAWCÓW FORUM, DLA REDAKTOR GAZETY "MURATOR" I DLA POZOSTAŁYCH PISM BUDOWLANYCH.............DZIĘKI ZA TO, ŻE POZWOLILIŚCIE MI PRZETRWAĆ, CZERPAĆ WIEDZĘ I ZAPOBIEC DALSZYM WPADKOM W BUDOWANIU.

YreQ

"Kto ma miękkie serce, musi mieć twardą dupę" - mawia moja babcia, mama i teść...ostatnio.

 

 


Chyba już nie chcę dokładnie wracać do tego co było. Przejście przez zawirowania budowlane sporo zdrowia mnie kosztowały.

 

 


W maju nie było już naszej "pani kierownik" - w sumie jej osoba pojawia się na dobre, jak jej "nie było".

 


Do tego czasu na budowie była trzy razy - żeby odebrac zbrojenie fundamentów, potem żeby zwrócić uwagę majstrowi, który tak przygotował fundament pod późniejszy komin - aby można go było w nośną wcisnąć - ja się nie chciałam zgodzić, on nie słuchał, więc przyjechała a trzeci raz była przy laniu płyty fundamentowej. I to tyle jeśli chodzi o jej NAOCZNE doglądanie budowy. Ahh o przepustach tez mu mówiła, ale ją olał, więc kierowniczka nie wracała do tego tematu - w końcu nie ona miała tam mieszkać.

 


Wyjechała na prawie 2 miesiące do Genewy na wczasy, a zgadzając się na kierownikowanie nic o tym nie mówiła, dowiedzieliśmy się od osób trzecich, o mały włos nie moglibyśmy złożyć papierów o kredyt, bo kto by je podbił? Fundamenty i działkę mieliśmy wnieść jako wkład własny.

 

 


A tam gdzie kota nie ma..........................ale czy wykonawca się jej bał...?

 

 


Przez cały miesiąc nie pokazał się na budowie wcale a miał być po 15 maja - teraz wiem, że najważniejsza jest precyzja, bo listopad też jest po 15 maja, prawda?

 


Wiedział - bo i umowa taka była , a i sam też obiecywał ( m.in. po wpadkach przy fundamentach), że jak wejdzie to z całą ekipą, żeby szybko ściany pociągnąć i strop wylać. Wiedział, że jak mąż przyjedzie na budowę i zobaczy samych ludków od niego - a on będzie fruwał po innych budowach - to ich pogoni.

 


Żeby w ogóle zaczęli robić, trzeba było po nich wydzwaniać albo jeździć.....i obiecywał, że w przyszłym tygodniu, a z tego przyszłego robił się kolejny i tak w koło Macieja.

 


W końcu się pojawili, sam majster był może ze 3 godziny a potem.... zostawił samych............no właśnie, kogo?

 


Ponownie zaczęło się dzwonienie, wyjaśnianie, obiecywanie i kombinowanie, wodzenie za nos - bo dobrze wiedzieli, że nie znaleźliśmy nikogo innego, a materiały kupione, więźba zamówieona na sierpień a dachówka ma być już w tym miesiącu.

 


Przy drugim i trzecim razem robili sami, zaczęło wysadzać korki u sąsiadów , bo "fachowcy" mieli kabel do d...., nagle okazało się , że tak naprawdę sprzętu też nie mają - piszę te wspomnienia i sama w to nie wierzę, dlaczego dałam się w taki kanał wpuścić - rusztowań też nie było, za to świetnie ich funkcję zastąpiły deski do szalunków. Mam np. świetnie zbitą drabinę i inne " dogadzacze". Zaczęły się problemy z porządkiem na działce, codziennie jeździliśmy tam sprzątać, bo folia, worki po cemencie, taśmy i inne rzeczy hulały jak halny w górach, do tego z każdym dniem coraz więcej puszek po piwie wynosiłam.................. - A NIE JA PIŁAM.

 


Oczywiście w między czasie nastąpił brak zainteresowania tym, co stawiają i co w projekcie jest napisane, bloczki murowali, potem je wybijali, przyjeżdżaliśmy i okazywało się, że nie tak wszystko, następnie musieli 2x poprawić nadproża, a za trzecim razem MIARKA SIE PRZEBRAŁA...........a było to 21 czerwca.

YreQ

Stawianie fundamentów było chyba etapem najdłuższym w historii budownictwa jednorodzinnego w Karczowiskach.

 


Tak wyglądało " skoczkowanie" mojego męża - czyli ubijanie poprawkowe po budowlańcach.

 


http://imageshack.us" rel="external nofollow">http://img234.imageshack.us/img234/6784/dsc03344brb1.jpg

 


A tak fundamet po podlaniu.

 


http://imageshack.us" rel="external nofollow">http://img413.imageshack.us/img413/7748/dsc03348dst0.jpg

 


W tym czasie miały miejsce pierwsze łzy - bo na głupotę ludzką i ściemnianie, jestem mało odporna - i pierwsza awantura z ekipą, bo grzeczne proszę i dziękuję nie działało.

 


Po kolejnych obietnicach, że będą a ich nie było, że zgodnie z projektem , a nie było....... z samego rana w słoneczną sobotę ruszyliśmy na działkę - oczywiście musieliśmy czekać.........................aż przyjadą. I oczywiście po zrobieniu miny zbitego pieska, majster myślał, że będzie ok. Obeszłam będący w ciągłej budowie fundament 4x, potraktowałam to jak trening na uspokojenie i się nie dało. Pojechałam tekstami po murarsku - oj tak ......... kląć to oni mnie nauczyli pięknie.

 


1,Postawili mi ścianę w miejscu, gdzie miały być drzwi do pomieszczenia gospodarczego - rozwalali potem 8 warstw bloczków betonowych

 


2,Nie zrobili przepustów - bo nigdzie nie robią

 


3,Nie zauważyli, że garaż jest o warstwę niżej........... - "to się pani Agnieszko wytnie"

 


4,Jak nie chciał pojawić się na budowie, to mówił, że np.cementu starczy na 3 dni, a już w ten sam dzień o 18,30 dzwonił, że się skończył i na 7 rano potrzebuje. Wiedział cwaniak, że nie dowieziemy na rano, to nie przyjechał, ale przez nastepne dni też się nie pokazywał. .........

 


itp, itd................. i im więcej na forum czytałam, tym więcej błędów widziałam juz popełnionych i kolejnych chciałam uniknąć. No, ale palety rozwalonych bloczków nie dało się już uratować.

 

 


W między czasie zaczęło wychodzić na jaw oszustwo majstra - przyniosłam umowę do podpisania, tak jak sie umawialiśmy, a on na to, że nie może podpisać, bo z żoną musi to przedyskutować......oj tak, żona była obecna w naszym życiu budowlanym intensywnie....................

 


Zauważyłam też, że facet więcej łapie jak kobieta do niego mówi, więc wzięłam budowę w swoje ręce.

 

 


Facet generalnie bał sie kobiet...............potrafił o 13,30 zjechać z budowy( gdzie był na niej od 4 godzin) - bo z żoną na zakupy się umówił - śmiech na sali I JAKA JA GŁUPIA BYŁAM, ŻE JUŻ WTEDY GO NIE WYWALIŁAM

 

 


Treść umowy była długo w jego domu dyskutowana, o czym świadczy fakt, że do jej podpisu nigdy nie doszło. Za to okazało się, że na temat vatów, faktur i prowadzenia działalności gość pojęcia nie ma - a skoro nie ma to sprawdziliśmy go................nie mógł podpisać umowy, bo nie mial firmy. Zaczął fisiować - jak to mówią dzieci- z cenami, a to że za ocieplenie fundamentu 2 tys. doliczy, a to, że nie widział 7 veluxów w dachu i za osadzenie po 1000 zł za sztukę chciał i za rynny tez doliczy.............

 


Powoli, powiedziałam, widział pan projekt? TAK. Mówiliśmy co chcemy?TAK. Wycenił pan robote? TAK. Więc o co chodzi????????????????

 


Powiedziałam mu, że ani złotówki więcej nie dostanie, niż to co było ustalone.

 

 


Myśleliśmy o zmianie ekipy- ale żadna nie miała wolnego terminu na ten rok.

 


A że gość obiecał, że będzie już cacy, i że dostał dwa ostrzeżenia ( żółte kartki - jak to mówi mój mąż) - to daliśmy MY NAIWNI - jak sie okazało później- jeszcze jedną szansę.

YreQ

Projektów, które nam się podobały było kilka, z różnych biur projektowych: między innymi "Wiesiołki" " Truskawki", "Szafirki" z Archonu - ale w każdym projekcie czegoś brakowało lub było za dużo. Pewnie - można było zamówić indywidualny i wszystko by grało, ale koszty takiego projektu pewno by nas zjadły. Generalnie założenie było takie, że ma to być domek z poddaszem o pow. użytkowej max do 140 mkw. Oczywiście chciałam mieć balkon przy naszej sypialni i trochę większe niż 3 mkw pomieszczenie gospodarcze, a mąż koniecznie dach kopertowy. Zwracałam też uwage na to, aby wszelkiego rodzaju korytarze nie zabierały zbyt wiele miejsca. Do naszego wydziwiania dołączyła córka, która stwierdziła " a gdzie balkon dla mnie i mojej siostry ( której nie ma )

 


Po jakimś czasie wpadł nam w oko projekt "Halszka" Archetonu, a że został z nami najdłużej - to taki domek zaczęliśmy budować.

 


Ale zanim to nastąpiło.............

 

 


Obsługując różne budowy, mąż natknął się wiosną zeszłego roku na gościa, który stawiał dwa domy naszym znajomym, a że byli z niego zadowoleni, to i my umówiliśmy się na wycene i budowe. Kilkakrotnie pytał, czy bedzie miał ludzi, żeby sprawnie i dobrze to poszło........tak, tak on wie na czym stoi. Do tego wzięliśmy na kierownika budowy też tę sama babkę, z którą mąż- nawiasem mówiąc- znał się również z racji wykonywanego zawodu. I wszystko wydawać by sie mogło, że jest ok - tylko ja byłam dziwnie niespokojna , jak się okazało później - kobiety maja intuicję..........................

 

 


Do tego, w jaki sposób było załatwiane pozwolenie na budowę, i że na to wpływ miały jakieś babskie animozje między kierowniczką budowy, a panią, która te pozwolenia wydawała - nawet mi sie nie chce wracać. Już takich rzeczy jak ona od nas wymagała, żeby dołączyć do dokumentacji - to chyba nigdzie indziej nie wymagają.

 

 


W styczniu ogrodziliśmy - a raczej leśnicy - naszą działkę, bo jak się okazało, to drzewka też można ukraść.

 

 


W marcu wjechała koparka.

 


http://imageshack.us" rel="external nofollow">http://img507.imageshack.us/img507/6368/dsc03155agd4.jpg

 


Musieliśmy wyciąć parę drzew - pozwolenie było- bo okazało się, że rosną w środku domu. Szkoda mi było, bo wyleciała najładniejsza brzoza i sosny. A jak kopara robiła wykop pod fundament, to wykopała taaaaaaaaaaaaki kamol - ze środka ławy. Zdjęcie wkleję jak się nauczę.

 


Nauczyłam

 


http://imageshack.us" rel="external nofollow">http://img74.imageshack.us/img74/4696/dsc03332aeb5.jpg


( córkę sama urodziłam, nie była wykopana )

 

 


Walka o materiały rozpoczęła się na dobre...........nie wiedziałam, że to początek wszystkiego.............bitwy o swoje, szarpaniny z ludzką głupotą, bezczelnością, walka z własną bezsilnością................

 

 


Budowa domu okazała się testem na przysłowie - co nas nie zabije, to nas wzmocni - ........z fachowymi pismami w ręku i forum przed oczami, szykowałam się na .......... wojnę.

YreQ

Pod koniec 2005 roku raz jeszcze skontaktowalismy się z włascicielem działki, która nas tak urzekła. Oczywiście tej w dalszym ciągu nie chciał sprzedać (trzyma dla dzieci), ale zaraz z boku były już zrobione podziały na trzy 18-sto arowe działeczki a przy nich stały już nawet szafki energetyczne. Tylko tych 18 arów trochę kosztowało. Nie wiem jak to się stało, ale facet zgodził się na to, zebysmy sobie scalili te dwie 18-stki i podzilili na działki 12 arowe.

 


Hura wszystko było na dobrej drodze.............tyle tylko, że zima nas zaskoczyła. W lutym podpisałiśmy umowę przedwstępną i rozpoczęliśmy procedury papierologiczne, bo nowych kamieni granicznych do marca wbić nie mogliśmy. I to był najdłużej robiony podział w naszej historii, po drodze musielismy przejść wszystkie panie za biurkami, co to na wszystkim sie znają i takie panie, które w urzędach w czasie wakacji nie zastępują koleżanek........generalnie koszmar.

 

 


Akt własności mieliśmy dopiero na początku października. Chcieliśmy, aby choć u notariusza poszło sprawnie, dlatego akt podpisywaliśmy u kuzynki - trochę na innym terenie, niż nasza działka i kolejny kanał, bo akty tworzy się pod sędzinę z danego sądu i podpisywanie naszego trwało 3 godziny.....bo to nie tak, to siak , a tamto tez powinno być ujęte i wyszło 13 paragrafów....i ta trzynastka łaziła za nami od dnia kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy nasze miejsce na ziemi i chodzi nadal.

 

 


Pocieszeniem w rocznym oczekiwaniu na AKT WŁASNOŚCI była postawa sprzedającego. Facet umówił się z nami na cene w 2005 roku i do października 2006 jej nie podniósł, ani nie wkurzył i nie odmówił sprzedaży.

 

 


Przez cały ten cas wybieraliśmy oczywiście projekt, ale o tym za chwile, bo niedzielna kawusia na balkonie czeka - a nie mam niestety laptopa - co by pić i pisać jednoczesnie można było

YreQ

Nosiłam się z zamiarem rozpoczecia pisania ........... długo. Jak do tej pory perypetie związane z budową opisywałam swojej kumpeli, która momentami umierała ze śmiechu, a ostatnimi czasy coraz częściej załamywała ręce i pocieszała - dzięki Aga. Ostatnio załozyłam wątek pt." po czyjej stronie?" i ......widząc, że nie można uzyskać konkretnej, obiektywnej porady - bo forumowicze muszą mieć pełen obraz sytuacji -obiecałam, że szczegóły i zdjęcia umieszczę w dzienniku, bo duzo się tego uzbierało. Obietnic się dotrzymuje, więc jestem.

 

 


Stan budowy i mojego nastawienia do niej - jest stanem totalnego zawieszenia.........tu i teraz.

 

 


Zaczęło sie tak.............................................

 


W 2003 roku w Wielkanocny Poniedziałek mąż zabrał mnie i córkę na "spacer" samochodem. Wioskę znałam z przejazdów obok niej, w srodku nie byłam.

 


Samochod postawiliśmy przu placu zabaw dla dzieci a dalej na nogach. Piękne osiedle otoczone lasem w zasadzie z 4 stron. Stanęłam sobie w trawie po kolana, mech pachniał, szyszki walały sie pod nogami, ptaki śpiewały i ta cisza mimo wszystko.....................zakochałam się w tym miejscu.

 


Odszukanie właściciela nie było trudne, masakrą okazało się przekonanie go do sprzedaży działki. Telefony, prośby namawiania...gość był nieugęty . Dopadło nas zwątpienie, ale chęć budowy domu nie zniknęła.

 

 


Po jakimś czasie w miejscowości obok znaleźliśmy duuuuużą działkę rolną, którą mogliśmy odkupić od Agencji Nieruchomości Rolnych. Rozpoczęliśmy wszystkie procedury, po trzech miesiącach okazało się, że sprzedaż została wstrzymana ( nie doszło nawet do ogłoszenia przetargu), bo nie wiedzieli, że Krajowa Dyrekcja Dróg i Autostrad ma przy tej działce wkreśloną i zaplanowaną na niewiadomo kiedy, inwestycję przesunięcia drogi. Kolejny klops.........ale niebawem wychaczyliśmy kolejne fajne miejsce po drugiej stronie lasu. Od początku sprawdzanie wszystkiego, a skoro niedaleko domek jakiś się budował, to wydawało się, że będzie ok. Niestety...........grzebiąc w papierach wyszło na jaw, że w lasku jest cmentarz - jakiś poniemiecki, ale nieważne, mieszkać już tam nie chcialam.

 

 


Naszego miejsca na ziemi szukaliśmy dalej. Mijały, dni, tygodnie, miesiące...........

 


( ale o tym co było dalej w kolejnym "wejściu dziennika retrospekcyjnego" )



×
×
  • Dodaj nową pozycję...