Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    104
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    396

Entries in this blog

magmi

opowieści magmi

Z posiadania krewnych urodzonych z cegłami w brzuchach płyną rozliczne korzyści.

Większość z nich już tę cegłę z siebie wydobyła i wmurowała w charakterze kamienia węgielnego we własny dom. W związku z tym mają wiele do zaoferowania w zakresie doradztwa technicznego, finansowego, prawnego oraz artystycznego. Można czerpać pełną garścią z krynicy ich mądrości. Można podsuwać pod ich doświadczone oczy projekty, oferty, obliczenia a nawet działki oraz próbki materiałów budowlanych z niepłonną nadzieją uzyskania cennej porady (zwłaszcza że odsetek zawodowych budowlanców w naszej rodzinie grubo przekracza średnią krajową).

Tak też robimy. Korzystamy, podsuwamy, wypytujemy i wysłuchujemy. A następnie wyciągamy wnioski.

 

Jedna z rad, którą otrzymaliśmy, dotyczyła zakładania ogrodu. Mój tata gorąco nas namawiał, żeby przed wykopaniem fundamentów zedrzeć humus nie tylko spod przyszłego domu, jak to powszechnie jest w praktyce, ale z całej działki. Powód? Wokół wznoszonego domu jeżdżą różne ciężkie maszyny, humus zostaje gruntownie wymieszany z gliną która jest pod spodem (czy co tam kto ma pod spodem...) i jest już niewiele wart. Ponadto, jeśli zgarnie się go wcześniej na jedno miejsce, w takiej kupie (przepraszam za wyrażenie) wszystkie chwasty zmieniają się w doskonały nawóz, a tego co wyrośnie na wierzchu jest znacznie mniej - wystarczy później odrobina RoundUp-u i po 2-3 tygodniach można piekną urodzajną ziemię plantować po całym ogrodzie. Natomiast przekopywanie się przez dziki ugór porośnięty chwastami (to czarna wizja na wypadek gdybyśmy nie posłuchali tej rady) jest znacznie trudniejsze.

Po wysłuchaniu z uszanowaniem seniora rodu skonsultowałam się jeszcze w tej sprawie na forum, a to z powodu wrodzonego lenistwa. Wizja usypywania całych hałd ziemi, które za rok lub dwa taczkami i szpadelkami należy z powrotem rozwieźć tam, gdzie pierwotnie leżały, nieco mnie spłoszyła. Ale forumowicze ogrodowo doświadczeni poparli tę radę, a ponadto wspomniałam zakładanie ogrodu u siostry - rzeczywiście tak się to odbywało, a wynik jest fantastyczny.

Zatem w zeszłym tygodniu zamówiliśmy stosowny sprzęt i w ciągu mniej więcej pięciu godzin z soczyście zielonej łąki porośniętej trawą, ostem, pokrzywami, krzakami jeżyn i leszczyną uczyniliśmy płaską, szaro-burą nieckę o głębokości 20cm, ze zwałami czarnej ziemi na końcu i jęzorem grubego żużla na wjeździe. Prawdziwie śląski krajobraz.

 

http://republika.pl/magmi/zdjecia/dzialka1.jpg" rel="external nofollow">

tak było jeszcze niedawno

http://republika.pl/magmi/zdjecia/zdarty_humus.jpg" rel="external nofollow">

współczesny krajobraz śląski

 

c.d.n.

magmi

opowieści magmi

Mój mąż, ogólnie rzecz biorąc, zbliża się do mojego prywatnego ideału mężczyzny niczym hiperbola do własnej asymptoty. Niemniej posiada pewne drobne wady. Na przykład lubi piwo. Lubi też leżeć na kanapie, co, jak powszechnie wiadomo, działa na każdą kobietę niczym płachta na byka (ciekawe dlaczego? to jakiś atawizm musi być: leży, znaczy się nie poluje na mamuty, czyli wkrótce całe plemię zginie z głodu). No i lubi swoją pracę (oficjalna wersja jest inna, ale ja tam wiem swoje). Wcale by mi to nie przeszkadzało (mam znajomą, której mąż bardzo nie lubi pracy - żadnej - i to jest większy problem), gdyby ta praca nie wiązała się z ciągłymi jego wyjazdami. Ba, nawet te wyjazdy by mi nie przeszkadzały, gdybym w ich efekcie nie zostawała sama w środku budowlano-organizacyjnego bajzlu z własną pracą i dwójką dzieci na głowie.

Gdzieś w połowie lipca siedziałam sobie na Ważnym Spotkaniu Służbowym w Całkiem Innym Mieście, gdy zadzwoniła komórka. Mąż (w tym momencie na występach zagranicznych) oznajmił, że właśnie otrzymał cynk od sąsiada, że robią nam studzienki wodomierzowe. Panowie proszą, żeby ktoś przyjechał i pokazał gdzie chcemy tę studzienkę, więc czy mogłabym?... Puściłam promienny uśmiech do moich rozmówców, po czym skuliłam się z komórką pod stołem i wściekłym szeptem odpowiedziałam, że po południu spróbuję. Po pracy popędziałam do domu, odwiozłam dzieci do mamy, tatę wywiozłam na działkę, wymierzyliśmy, opalikowaliśmy (chłopców od wodociągu ni widu ni słychu), po czym naszła mnie myśl - po co, do jasnej cholery, te paliki? Czy oni nie mają projektu? Przecież studzienki są w nim narysowane jak wół! Okazało się, że owszem tak, ale przecież NIE ROBI SIĘ WEDŁUG PROJEKTU, tylko według życzenia...

Minęło kilka dni. Nasz sąsiad (każdemu życzę takich czujnych sąsiadów) zadzwonił znowu. Chłopcy kopią odejście od wodociągu, ale w całkiem innym miejscu niż nasze paliki. Pojechaliśmy. Zobaczyliśmy. Zadzwonilismy. Okazało się, że to nie studzienka - tym razem to hydrant. Zaprotestowaliśmy: nie chcemy mieć hydrantu na środku wjazdu do garażu! Chłopcy prawie się obrazili. Jak chcieli nam zrobić studzienkę według życzenia, to kazaliśmy według projektu, a jak chcieli hydrant według projektu, to każemy przestawiać. Ale przestawili.

My tymczasem zadzwoniliśmy do projektanta. Jakże to tak? Wszak projektował i wodociąg, i zagospodarowanie naszej działki, czy godzi się hydrant ustawiać na podjeździe? Projektant nas uspokoił: to żaden problem. Oczywiście można przestawić, ale ten hydrant praktycznie nie będzie wystawał ponad ziemię. Jednak podtrzymaliśmy swoje żądania - przestawić.

Następnego dnia pojechaliśmy sprawdzić. Stoi. Piękny, ciemnoniebieski hydrant na granicy naszej działki. I rzeczywiście, tak jak uspokajał nas projektant, prawie nie wystaje z ziemi. Może na osiemdziesiąt centymetrów. No góra metr.

 

c.d.n.

hydrant, który prawie nie wystawał z ziemi

magmi

opowieści magmi

Działką, którą nabyliśmy w 2001 roku, była działką nieuzbrojoną.

Byliśmy tego oczywiście świadomi i fakt ten wyzyskaliśmy jak się dało negocjując jej cenę. Niemniej obecnie, bogatsza o doświadczenie, stwierdzam, że brak uzbrojenia jest wyzwaniem rzucanym przez los duchom awanturniczym, natomiast u ludzi spokojnych może stać się powodem nerwowych tików oraz nawracających koszmarów sennych.

 

Prąd nam się upiekł - jakoś tam, mimochodem, nie wiedzieć kiedy zakład energetyczny postawił na początku ulicy transformator (o ile godzi się nazwać ulicą koryto w glinie wypełnione tłuczniem, zwolna przez sprzęt ciężki rozjeżdżane na bagno), a do listopada tego roku obiecał solennie wykonać podziemną linię kablową tudzież skrzynki.

Ale już z wodą tak łatwo nie poszło. Najbliższy wodociąg kończył się około 600m od naszych działek. Gmina w uprzejmych słowach odmówiła partycypacji w kosztach, tłumacząc się zawile nawałem innych ważnych inwestycji. Jasne było, że jeśli chcemy mieć wodę, to albo należy wykopać sobie własną studnię, albo wraz z sąsiadami wysupłać pieniążki na pół kilometra wodociągu i do tego we własnym zakresie zorganizować jego budowę.

Spotykaliśmy się z sąsiadami przez rok na licznych zebraniach, poznając się dzięki temu całkiem dobrze, a sprawa wodociągu pełzła powoli do przodu.

Najlepszą ofertę wykonania inwestycji złożyło... przedsiębiorstwo wodociągów, które równocześnie wyraziło gorącą chęć przejęcia na własność (oczywiście nieodpłatnie) naszego wodociągu, gdy tylko go za nasze pieniądze wybuduje... Propozycja genialnie bezczelna, ale zgodzilibyśmy sie na to (bo kto jest właścicielem wodociągu, ten odpowiada za jego stan techniczny), gdyby nie fakt, że nie wszystkie działki mają jeszcze swoich właścicieli, a po oddaniu sieci w ręce przedsiębiorstwa szanse na odzyskanie jakichkolwiek pieniędzy od przyszłych dodatkowych użytkowników zmalałyby do zera.

Należało podjąć jakąś decyzję, przy czym oczywiście każdy z sąsiadów miał swoje własne zdanie o tym , jak należy rozwiązać problem. Podtrzymując zatem najlepsze tradycje sejmików szlacheckich, wszyscy ze wszystkimi pokłócili się popisowo w gabinecie dyrektora przedsiębiorstwa wodociągów, gdzie zgromadzili się w celu podpisania umowy - do czego w związku z tym nie doszło. Po czym, przetrawiwszy przez kilka następych dni w zaciszu domowym całą sprawę, oraz doszedłszy do jedynie słusznego wniosku, że woda jednak by się przydała, wszyscy spotkali się po raz kolejny, uzgodnili stanowisko, wyzbyli się uraz i podpisali umowę.

Wodociąg już jest, co napawa mnie głębokim optymizmem i wiarą w ludzi oraz w możliwości znajdywania rozwiązań w sytuacjach konfliktowych.

Niemniej, jestem nieco zestresowana, bo teraz na pierwszy plan wysunął się gaz. Którego też nie ma. Który też trzeba by pociągnąc, bo inaczej przyjdzie nam ostatni grosz wysupłać na ciekły propan. Trzeba to znowu zrobić wespół-wzespół z sąsiadami. I ta perspektywa nieco mnie przeraża.

 

c.d.n.

magmi

opowieści magmi

Podobno każdy Belg rodzi się z cegłą w brzuchu.

Jeśli tak jest, to w naszej rodzinie musi być jakaś utajona domieszka krwi belgijskiej, ponieważ wszystko wskazuje na to, że my też rodzimy się z cegłą w brzuchu. Każde z nas, prędzej czy później, dochodzi do momentu, kiedy najważniejszą rzeczą w życiu, absolutnie nieodzowną i pierwszoplanową, staje się zbudowanie domu. Ulegli tej manii dwukrotnie moi rodzice, uległa siostra, ulegli i ulegają kuzynowie, ciotki i pociotki.

Długo wyglądało na to, że stanowię wyjątek w tej materii, a to na skutek potężnej szczepionki otrzymanej we wczesnej młodości. Była nią obserwacja heroicznych zmagań moich rodziców, zmierzających do wybudowania domu w czasach ciężkiego kryzysu lat osiemdziesiątech. Obiecywałam sobie wtedy solennie, że w żadnym razie, nigdy, przenigdy nie dam się wciągnąć w tak czasochłonną, nerwicogenną i kosztowną zabawę. Do czasu.

Pierwsze symptomy rodzinnej zarazy wystąpiły po urodzeniu córki. Przytłumione nieco na skutek powikłań rodzinnych, z nową siłą obudziły się z drzemki na wieść o mających nastąpić narodzinach drugiego dziecka. Choroba od tego czasu rozwinęła się w postać pełnoobjawową oraz udzieliła się mojemu mężowi (urodzony wprawdzie bez cegły w brzuchu, ale jak się okazuje, można się TYM zarazić).

Pierwsze koty za płoty, jest działka, jest projekt, czekamy na pozwolenie na budowę, a kto chce zobaczyć dokładniej co będziemy budować (i przeczytać dlaczego właśnie TO), tego zapraszam na stronę http://www.magmi.of.pl/" rel="external nofollow">http://www.magmi.of.pl/ (adres jest też pod rysuneczkiem domku w stopce każdego mojego postu).

 

http://republika.pl/magmi/kle_front1.jpg" rel="external nofollow">http://republika.pl/magmi/kle_front1.jpg

c.d.n.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...