Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    45
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    138

Entries in this blog

anirac

Kolejne miesiące upłynęły... Niebo zaszło chmurami...

Wybudowałam, zamieszkałam, zostałam sama.

Jestem pod dachem, jestem w moim wymarzonym niebie, ale bliżej już stąd do piekieł. Trzy miesiące samotności. Dałam radę, zmieniłam to co zmian wymagało, balkony ozdobić kwiatami, blaty kuchenne regularnie olejować, belki wyszlifować...

Małe kroczki kiedyś byłyby krokami siedmiomilowymi w radości spełniania marzeń, dziś tylko ból przynoszą bo już wspólnych oczu nie cieszą.

Ile jest siły w człowieku by przetrzymać piekło? Patrząc na historię ludzkości - niezmierzona moc...

Muszę nabrać dystansu, poustawiać tym razem psychiczne cegiełki i otoczyć się murem. Zamiast w niebie, w wieży zamieszkać.

Wtedy dziennik dokończę, wtedy chmury na niebie rozgonię, wtedy znów usiądę z filiżanką herbaty i ciepłem naparu i dłoni obok rozgrzeję zimną wiosnę...

anirac

Siedzę w kuchni, za oknem deszczowo-zimowa noc, koty walczą o palmę pierwszeństwa na moich kolanach, zegar tyka uspokajająco (tym razem nie myślę o nieuchronności zmarszczek), a ja popijając herbatę wgapiam się w nowy nabytek. Wreszcie stanął w całej swej okazałości, w miejscu ustalonym w momencie wyrysowania tu ściany jakieś 2 lata temu na kartce papieru. KREDENS. Nabożnie wstukuję to słowo, pieszczę każdą literkę, tak jak mój wzrok głaszcze szafeczki, półeczki, szufladki. Dziś jeszcze trochę smutny, zagubiony w nowym miejscu, ze szpetnymi szybkami. Ale obiecałam mu nowe oczka, koronkowe fatałaszki, a może i inny kolor. To już się zobaczy. I ja muszę go oswoić, udomowić, zamieszkać. Dał wystarczająco dużo emocji przy zakupie (licytację wygrałam 14 sekund przed końcem o 1 zł przebijając ofertę), transporcie (gdzie stargowałam cenę o ponad połowę) i wnoszeniu na własnym grzbiecie na czwarte piętro. Czas więc ochłonąć i popatrzeć :)

 


http://images32.fotosik.pl/443/2305e860d67cb1dc.gif

 


Tylko koty jakoś nie doceniają podniosłości wydarzenia i jeden próbuje mu obgryź ranty, a drugi znalazł sobie ciekawsze legowisko:

 


http://images47.fotosik.pl/52/d281286cdc5293fc.gif

 


Jak widać zalety bidetu dostrzegają nie tylko kobiety :)

 

 


Oj, lubię to moje niebo, wybaczam 103 schody do niego, uginające się podłogi, krzywe ściany i ciągle wierzę w potencjał tego miejsca. Bo nawet zwykłe zdjęcia czasami wychodzą niezwykle, że wizyty w galeriach stają się zbędne:

 


http://images30.fotosik.pl/317/723215f1b6a463aa.gif

anirac

Z trudem rozprostowuję zesztywniałe palce i przypominam sobie wygląd klawiatury w kontekście mojego dzienniczka. Dwa miesiące od ostatniego wpisu! Dokładając 20 dni i mogłabym świat przez ten czas objechać. Więc czym się mogę pochwalić? Ano właśnie - ani świat nie zwiedzony, ani strych nie skończony, a regularność odcinków dzienniczka jest rzadsza niż 6-stka w totka. Za to rok nam zmienił ostatnią cyferkę, globalna gospodarka zwariowała, widmo kryzysu straszy w mediach i racie kredytu, a ja dzień w dzień kilkakrotnie wdrapuję się do mojego nieba i znów schodzę na ziemski padół, by gromadzić swoje skarby zgodnie z zaleceniami ewangelisty

 


No i zgromadziłam: 47 paczek desek. Jeszcze nie ułożone, leżakują, wysychają i mam nadzieję, że nie wypaczają się (!) Zrobiłam maleńką przymiarkę jak to będzie pięknie, zajrzałam w czeluście konta, ujrzałam bezdenną pustkę i ... zamknęłam oczy. Podłoga jeszcze musi poczekać. Podobnie jak moje deseczki czekają:

 

 


http://images28.fotosik.pl/317/6f2a544b60450b7b.gif

 


Temat drewna jednak na tyle skutecznie mnie omamił, że nie zważając na prozaiczny brak szeleszczącej celulozy udaliśmy się na poszukiwania stolarza, który zrobi blaty do kuchni. Ba - żeby to było takie proste! Tu 60 cm, tam 50 cm, tu półkole, tam krzywizna, a wszystko jeszcze ukraszone wizją podwójnego blatu. Wszelkie gotowce odpadają, wszelkie konglomeraty na zamówienie też (bo jednak brak kasy jest niekiedy mocno deprymujący). Więc znów stanęło na indywidualnych kombinacjach, targach i końcowym efekcie: bukowe, piękne, grube na 4 cm blaty, o wszelkich krzywiznach i cudach, wykonane zgodnie z szablonem (przy którego wyrysowywaniu kilkakrotnie się pokłóciliśmy) i pasujące! Teraz czas na kosmetykę: wklepywanie oleju, ujędrnianie (utwardzanie), peeling (szlifowanie) i nadzieja na oszałamiający wygląd

 


Tak się prezentują jeszcze w warstwie ochronnej (folii) od strony kuchni:

 


http://images43.fotosik.pl/52/8288f9f2d2540f42.gif

 


A tak od strony jadalni. Krajobraz za wyższym blatem jest niewątpliwym dowodem użytkowania kuchni w jej nieskończonej formie

 


http://images41.fotosik.pl/52/6e5934fd44ff79d8.gif

 


Czarne krzesełko wkrótce przepoczwarzy się w biało-brązowy mebelek, a tymczasem jest niezbędnym elementem przy ustalaniu wysokości blatów.

 


A przy okazji wysokości. Co prawda stałam w kolejce po rozum, jak rozdawali wzrost, ale jako mistrzyni salomonowych rozwiązań mamy trzy poziomy: standardowe 87 cm przy zlewie i ciągu roboczym przy ścianie, 83 cm gdzie niższy blat barku - bo tam będę wałkować ciasto na pierogi, no i barowa górka na 110 cm do wydawania " 2 x ruskie! "

 


Czas na wieczorną herbatkę. Idę więc zaparzyć...

anirac

Dopiero co jesień złotem liści oczy cieszyła (znasz li tylko takie złoto, gdzie budowa dojrzewa ), a już śnieżna czapa przykryła Kraków, zaskoczyła drogowców, moje koty i zmusiła do zwiększonych rachunków za gaz. Jesienny marazm lekko spowolnił podniebne szaleństwa, więc by rozrywek było aż nadto wzbogaciliśmy się o małego futrzaka – kolegę dla pani kotki, która to jednak nie ucieszyła się z “braciszka”, tylko obraziła na jakieś 2 tygodnie. Własnie minął ten okres kociej karencji, maluch wszystkie zakazy i nakazy przyjmuje ze stoickim spokojem i natychmiast o nich zapomina, a Inka przestała przesiadywać na parapecie w łazience i wypatrywać tam lepszej przyszłości i ze zrezygnowaniem znosi obgryzanie własnego ogona przez kocurka oraz odkurzanie przez niego wszystkich misek z jedzeniem.

 


Więc ja teraz z kolei wypatruję lepszych widoków, na przykład podłóg, żebym też mogła coś odkurzać :)

 

 


Na pierwszy ogień poszła kuchnia. Promocyjne płytki w kilku kolorach zostały na dziesięć sposobów przez kilka dni z rzędu układane najpierw w sklepie, a kiedy zapadła decyzja o jedynym słusznym kupnie “tych” i “tych”, rozpoczęłam podobną zabawę już na strychu. Kiedy już dopasowałam wszelkie całości i połówki, karo i szlaczki, cegiełki i docinki, wezwałam rodzicielkę na pomoc by ta dopilnowała kafelkarza pod moją nieobecność. Jak wiadomo instytucja “mamusi” zwykle działa motywująco, toteż i tym razem prawda ludowa mnie nie zawiodła. W południe odebrałam telefon od wściekłego fachowca, po kolejnej godzinie jego głos był już zrezygnowany, a wieczorem kiedy weszłam do domu – płytki były niemal w całości ułożone, fachowiec kompletnie wyczerpany, rodzicielka wielce zadowolona, a ja mam całkiem przyzwoicie położone płytki na wszelkich krzywiznach i skosach.

 

 


Przyglądając się pustce na koncie uznałam, że te 20 metrów ceramiki na podłodze w zupełności zrealizowały tegoroczny plan podłogowy. Nie przewidziałam jednak wyjątkowej promocji na deski sosnowe. A przeciez takiej okazji nie możemy przepuścic. No i nie przepuściliśmy. Dziś więc zaliczkowaliśmy 47 paczek sosny rustykalnej. Mam tylko nadzieję, że za ładną nazwą będą się kryły równie ładne deseczki. Zagłębiam się więc w opary lakierów i olejów by rozgryź ważki problem utwardzenia tego pieroństwa. Już widzę jak się nawdycham tych mądrości :)

anirac

Polska złota jesień puka do drzwi, otwieram je szeroko i zapraszam - to gość mile widziany, który pajęczą nicią załata wszelkie dziury i troski, a z rudych kasztanów wywróży szczęście. Muszę w to wierzyć by nie zwariować, a są przecież i inni, którzy malują świat ciepłymi barwami. Chociażby pani Basia z dołu, która wbrew ogólnie panującej manierze niechęci reszty sąsiadów przyniosła mi wczoraj ciasto, a dziś rosół i powtarza "proszę się nie przejmować, przejdzie im". Więc znów się śmieję z mojego kota, który postanowił się sam podkuć i wskoczył na świeżo wylaną zaprawę kleju na balkonie. :) Dziś przyniosłam naręcze miechunki, a ta pomarańczowo rozdyma się z dumy, że wisi na belkach. Piękne to moje niebo...

 

 


I okna wystrojone w parapety wyglądają słonecznych wizyt. Właśnie parapety! Obskurnie wyglądająca deska została poddana wszelkim zabiegom upiększającym i przeobraziła się szlachetnie.

 

 


Szalunkowe deski przed:

 


http://images49.fotosik.pl/19/5aa059998717ada1.gif

 


Oraz po:

 


http://images24.fotosik.pl/284/adb611256311851c.gif


http://images23.fotosik.pl/283/b8f8839d7c689da8.gif

 


Hmm, jeśli takie zdolności tkwią w rękach mojego chłopa to dlaczego u mnie nie znikają zmarszczki i rozstępy? Widocznie drewno bliższe jego sercu, albo i materiał to wdzięczniejszy.

 

 


Czas więc chyba na parapetówę :) :

 


http://images32.fotosik.pl/378/aa30ccb1289744ed.gif

anirac

Historia ponoć kołem się toczy, ale że w mojej opowiastce protagoniści posiadają mentalność z czasów jeszcze przed wynalezieniem koła, więc to raczej bumerang wrócił i poszarpał nam nerwy. Będę musiala użyć znów użyć brzydkiego wyrazu (wybacz dzienniczku) – wspólnota. Jesienne dni widocznie zostały uznane za zbyt monotonne więc postanowili nam urozmaicić wieczory swoimi wizytami, nasłuchiwaniem na klatce schodowej czy schodzimy/wchodzimy by wyskoczyć z pretensjami oraz rozwinąć epistolografię, skutkującą pismami do administracji. Powody owej nadpobudliwości nie są nam do końca znane, chyba, że to ADHD po menopauzie.

 

 


Sprawa pewnego zagruzowanego komina: komin z mieszkania na parterze okazał się być niedrożny, profetycznie wskazano na III piętro jako miejsce zagruzowania, a następnie już oskarżycielsko na nas jako winowajców owego nieszczęścia, jako że jesteśmy piętro wyżej więc to tylko my mogliśmy wrzucić coś do komina. Argument, że my przy tym kominie nic nie robiliśmy był kompletnie nieistotny, nawet dla administarcji, która do nas wystosowała żądanie odgruzowania (administracja była szalenie zainteresowana naszą bezpośrednią winą, bo mieszkanie na parterze jest gminne, więc ewentualne naprawy w nim spadają na zarządcę). Po dwóch miesiącach wzajemnych przepychanek pogodziłam się z rolą kozła ofiarnego i wezwałam ekipę kominiarzy. Ci zdębieli na wieść, że ja miałabym być winowającą oraz skąd wiemy, że kominowa zawalidroga jest tuż pod nami. Naiwni – przecież trzeba mieć jednego niewątpliwego sprawcę krzywd wszelakich, ale kominiarze nie są we wspólnocie więc tych oczywistych oczywistości, jak mawia klasyk, nie znali. Komin okazal sie być niedrożny na wysokości II piętra, mało tego – z tynku wystawała mocno stara cegła (na oko stuletnia), poluzowana przez nawiercenia wspólnoty, która dosłownie 10 cm dalej wierciła pod wyczystkę oraz od góry przekuwała się z gazem. Do tego sąsiad z III piętra prowadził przez całe lato remont więc równie dobrze też mógł sie przyczynić do obluzowania owych cegieł. Prócz nieszczęsnych cegieł, było jeszcze 5 wiader sadzy (jak rozumiem również ja wsypałam je do komina). Teraz zagadka: kto jest winny zagruzowaniu komina? Brawo: MY!!!!! Przezornie kazaliśmy kominiarzom wystawić fakturę na wspólnotę oraz napisać opinię na szalenie interesujący temat gruzu w kominie. Znudziła mi się rola wspomnianej ofiarnej rogacizny.

 

 


Kolejnego bumerangu dostarczył Aborygen z piętra niżej. Przypomniał sobie o balkonie, tym z modrzewiem syberyjskim. Teraz nie może palić papierosków na balkonie kiedy pada deszcz, bo spomiędzy desek kapie. Zadziwiające jest to, że wcześniej kiedy nie było balkonu jakoś nie skarżył się na swój los. Same deski zostały zaś położone celowo bo wcześniej mieliśmy regularne awantury, że zaciemnimy mu mieszkanie. Podnieślismy więc poziom balkonu o pół metra (czego projekt nie przewidywał) by poprawić mu jasność widzenia oraz zdecydowaliśmy się na deski, a nie monolityczną płytę. Swoją drogą – niepotrzebne były te wszystkie zabiegi, bo na zaciemniony mózg żadne oświecenie nie pomoże. Mój argument, że wcześniej to mu się lało na balkon, a teraz kapie, a wybór desek był podyktowany właśnie jego roszczeniami co do światła, został skwitowany jednym pytaniem: Utnie pani ten balkon, czy nie? No to mnie wcięło, bo jak utnę to przecież już zupełnie będzie mu się lało (pomijam, że nic absolutnie nie zamierzam ucinać własnemu balkonowi) i mówię, że NIE. No to on zamierza mi uciąć... rynnę i rury wod-kan, bo ciągneliśmy je przecież od niego. No proszę – właściciel pionu mi się trafił! I szlag jasny przy okazji też mnie trafia jak o tym myślę.

 

 


A teraz zadyma – dosłowna. Siedzimy sobie błogo w sypialni i zaplatamy postronki z nerwów gdy nagle czujemy swąd. Biegnę do korytarza, a tam siwo. Dym wydostaje się tuż przy podłodze przy ścianie granicznej z drugą kamienicą. W tej ścianie miały być niedrożne i nieużywane kominy, a przynajmniej tak zapewniali nas właściciele sąsiedniej parceli. Piotr pobiegł na dół, a ja zaczęłam intensywnie wietrzyć mieszkanie. Okazało się, że tam na I piętrze jakaś kobitka postanowiła zapalić w piecu po wybraniu najpierw kilku wiader sadzy. Następnie reakcja właściciela na naszą uwagę, że mają nieszczelny komin - “a co mnie to obchodzi, to wasz problem”!!!!

 

 


Usiadłam przy prowizorycznym stole w mojej niewykończonej jadalni. To ja jestem wykończona, zmęczona, zła. Całą moją winą jest to, że tu zamieszkałam i moi sąsiedzi nie mogą przełknąć faktu, że z rudery powstało mieszkanie. Tylko czy tak ma wyglądać moje niebo?

anirac

Piątkowy wieczór, wczesno-jesienna temperatura za oknem, w telewizji film z cyklu zabili go i uciekł oraz wizja wytchnienia dla zmęczonego kręgosłupa - kwintesencja końca budowlanego tygodnia. Właściwie to powinnam napisać - wykańczającego, w pełni tego słowa znaczeniu. Wniesiony wkład kominkowy po 103 schodach, przez dwóch domorosłych strongmenów (w tym osobisty chłop, który następnie zaległ w regeneracyjnej kąpieli) i przy pomocy mojej skromnej osoby zaowocował odciskami, nadwyrężonymi mięśniami i prognozowaną nową dyscypliną sportową - zawodników do niej już mamy :)

 


Ja w przerwach między zajęciami kulturystycznymi rozwijam uprawianie robótek ręcznych i właśnie uszyłam firankę do łazienki co wraz z niedawno kupionym lustrem i wymalowaniem ścian dało względnie ostateczny efekt:

 


http://images25.fotosik.pl/278/5190bfa0f32f7a1c.gif

 


A tu ekscytujący widok (zwłaszcza przy jesiennych szarugach) na grzejnik łazienkowy i zakrytą wnękę, gdzie mieści się pralka i kocioł. Ażurowe drzwiczki oczywiście zostały zamontowane odwrotnie niż planowałam, a ponadto planuję zmienić ich dziewiczy kolor na egzotyczny tek.

 


http://images26.fotosik.pl/279/8e33381024898c0a.gif

 


Kontynuując wątek ablucji - wnęka prysznicowa, tuż obok wanny. Prysznic musi jeszcze poczekać na tłusty rok by zasłonka ewoluowała do stadium szklanych drzwi:

 


http://images26.fotosik.pl/279/71aaf46d1a4177a9.gif

 


Na razie zrealizowałam się w temacie łazienkowym (pozostają jeszcze kwiatki w narożnikach, parapet i półka na kosmetyki) czas więc na kuchnię. Tutaj mam jeszcze dużo miejsca na wyobraźnię, a i rozkosze wnętrzarskie trzeba sobie stopniowo aplikować, więc jak na razie zalążek planowanych wariacji smakowych.

 


Widok z przedpokoju na kuchenną sferę:

 


http://images40.fotosik.pl/14/10ebf6be8c7e65d6.gif

 


Oraz szkielet barku, wykonany ze 100-letniego drewna, czyli kolejne życie krokwi starej więźby:

 


http://images32.fotosik.pl/369/120e20aeadb3eb32.gif

 


A będąc w temacie drewnianym - opisywany wcześniej modrzew syberyjski, czyli wschodni balkon od strony sypialni, z gęstwiną drzewa, które w czasie wiatrów i burzy serwuje nam upiorne emocje:

 


http://images49.fotosik.pl/14/e1ef1cc8fb8ffaa4.gif

 


Mam też mniejszą zieleń i drugi taras, wreszcie wzbogacony w lampki, rokujące romantyczne kolacje w bliżej nieokreślonej przyszłości :)

 


http://images36.fotosik.pl/14/9bd7ced637853b97.gif

 


Hmm, Arnold w telewizji właśnie wybił wszystkich wrogów i z dzieckiem na ręku i z jasnym spojrzeniem zmierza w kierunku The End. Więc na dziś i ja kończę

anirac

Okna deszczem zapłakane wyglądają końca remontu. A ja bym raczej słońca powyglądała by przywrócić względną temperaturę w domu. Jejku – jak to brzmi: W DOMU!!! W moim niebie. Patrząc na słupek rtęci w termometrze mogłam sobie zbudować opozycję w postaci piekła – przynajmniej byłoby tam cieplej. Na razie rozgrzewam się widokiem grzejników i ... tylko widokiem, bo hydraulik znów miał pod górkę, jakieś 4 pogrzeby, 2 rozwody i złapaną gumę w kole, więc nie dotarł na drugi już umówiony termin podłączenia ogrzewania. Nic to – wyciągnę kota z garderoby (ma w końcu wyższą temperaturę ciała niż ja) i pooglądam zdjęcia kominka na internecie. Bo kominek i u mnie będzie, a jakże. Ba, nawet wkład już kupiłam. Co prawda półtora kwintala żeliwa jeszcze nie dojechało, ale mam nadzieję, że zrobiłam kolejny interes życia i wytargowałam jedyną słuszną cenę za monolityczną Tarnavę. Zeszły tydzień upłynął mi pod znakiem dokształcania się z wkładów kominkowych i wreszcie szalenie oryginalnie (jak co najmniej połowa vox populi muratora) wybrałam rodzimy produkt w wersji retro.

 

 


Prześwietliłam ceny u wszystkich dostawców w Krakowie, naczytałam się opinii o kosztach i dowiedzialam się, że za mniej niż grubo ponad 3 tysiące polskich złotych to sie nie da. Tylko, że nie przyjęlam tego do wiadomości (łącznie z prognozowaną od minionego poniedziałku 10-procentową podwyżką na wszystko co grzeje) i znalazłam dostawcę, który pozwolił mi zaooszczędzić 7 banknotów z królem Jagiełło (swoją drogą – kiedyś to było wiadomo na ile wycenia się Waryńskiego, Chopina, Świerczewskiego, Kopernika, a teraz żeby zdiagnozować odpowiedni nomiał to trzeba najpierw spojrzeć na mordę na awersie). Więc zaoszczędzony Jagiełło leżakuje w portfelu i zostanie wydany na inny zbożny cel budowlany. Na przykład na długie śruby “piątki” do deski sedesowej :) Jak je kiedys znajdę.

 

 


Magik od wyrobów sanitarnych śruby i owszem przewidział, tyle, że za krótkie, więc po dwóch miesiącach zjeżdżania z deski w najmniej oczekiwanych momentach, postanowiłam zrobić z tym porządek. Kupiliśmy szpilkę, nakładki, zaślepki i poddaliśmy się romantycznej czynności przymocowywania desek do kibla i bidetu. Po godzinie wytężonej pracy umysłowej i lekkiej fizycznej okazało się, że deska na tyle mocno siedzi, że prędzej miskę urwiemy, ale również nie otworzymy tejże deski :) Bo zaślepki są zbyt wysokie. No to spokojnie rozkręciliśmy wszystko, założyliśmy zwykłe rdzewiejące nakładki i ... jedną klapę otworzymy, ale drugiej już nie Na tym poprzestaliśmy. Kolejnym pomysłem jest ślusarz, który ma poprzedłużać oryginalne śruby.

 

 


Chyba już rozumiem, dlaczego kupiłam te miski w promocji. Mam nadzieję, że zamówiony brzuszek do kominka, mimo swojej ceny, nie bedzie wymagał takich karkołomnych rozwiązań i rozgrzeje skostniałe palce by wystukać dalsze strychowe opowieści.

anirac

Grzecznie zasiadam w sprawozdawczej ławce by odrobić zadanie domowe: jak spędziłam wakacje... Ostrzę stalówkę i wstrząsam kałamarzem, ale zamiast błękitu atramentu wzbijam tuman kurzu, a przetarte spodnie z trudem udają mundurek. Więc i kanikuły były bez tradycyjnego zbierania grzybów i jagód, za to z obfitymi ćwiczeniami małego majsterkowicza. Najlepiej wychodzi kalejdoskop - wszystko się zmienia, kruszy, błyszczy i wywraca, ale żaden model nie jest jeszcze skończony.

 


Ścianki działowe dumnie wypiętrzyły się w wyznaczonych liniach, ale do ostatecznego szlifu jeszcze sporo im brakuje. Tu gniazdko trzeba przesunąć, tam puszka za mała, tu poprawić instalację, tam zwyzywać elektryka. Z napięciem i pod napięciem brniemy dalej.

 


Następna składanka to wschodni balkon. Po wielu planach, zmianach decyzji, karkołomnych pomysłach wreszcie ostała się jedynie słuszna opcja - modrzew syberyjski. Bajkalski wynalazek bezbrzeżnie zawładnął moim sercem. Na razie to największy podróżnik pośród naszych materiałów. A i znalezienie taniego składu drewna było wyzwaniem na miarę myśliwego z Ałtaju. Wytropiłam go wśród bezkresnych stepów google, a następnie wybraliśmy się na rekonesans. Miejscowi w podkrakowskich wsiach nie wiedzieli kompletnie o co pytamy, aż wreszcie jeden światowiec uznał, że terenówką dojedziemy do pierwszego celu i tam mamy dalej pytać. No więc zjechaliśmy jarem w dół wsi i kontynuowaliśmy wywiad zwiadowczy. Wreszcie kobiecina ubijająca kapustę przy bramie machnęła nam ręką, że to właśnie u niej leżą te dechy, a gruby chłop rechotał u płota i pytał czy i kamienia nie chcemy. Bo mo. Na przyszłość zapamiętamy, a tymczasem tylko kilkadziesiąt desek nam wystarczyło i dziś - starannie przebrane, własnoręcznie zaolejowane, zaległy w wiecznym odpoczynku na legarach. Oczywiście sam proces ich przykręcania musiał zostać wzbogacony w długie rozmowy z sąsiadami, o nie zawsze przyjaznych zamiarach, o dodatkowe wzmacnianie przestrzeni pomiędzy belkami, o eksperymenty z wkrętami. Ale oczy cieszą i założony budżet nie świeci pustkami.

 


Po 6 tygodniach nawet łazienka doczekała się powtórnej operacji. Wymienione baterie, poprawiony bidet, skucie części płytek i podłączenie czujnika temperatury do maty podłogowej (bo fachowiec zapomniał, że coś takiego istnieje i beztrosko pozbawił nas przewodu, co wiązało się z wymianą fragmentu podłogi), zdawały się tylko urozmaicać wakacyjne tygodnie. Atrakcji więc po pachy... Teraz czas na kuchnię i wymurowanie barku, półek, szafek... Mam chyba dosyć letnich przygód. Z ulgą wsłuchuję się w pierwszy dzwonek, łudząc się przy tym nadzieją, że będzie nudno i spokojnie, a poszczególne zaliczenia z budowy ściągnę od kogoś.

anirac

Deszczowy lipiec smętnie zalewa łzami krakowski rynek, osnuwa mgłą wawelskie wzgórze i roni mżawkę niepokoju nad moim rajem. Każda kropla jest obarczana niecnymi zamiarami zalania sąsiadów z dołu, wszelkie kałuże są lustrem, w których odbija się widmo złoczyńców od mokrej roboty, w naszym wypadku - przecieków. Ubezpieczalnia znów dostała tornister dokumentów i epistoł do odrobienia w godzinach pracy, a my rozkładamy folię w newralgicznych miejscach i zaklinamy suszę. Uprawiamy akrobatykę by poznać zakamarki duszy naszego dachu i przyczyny snu spędzanego z powiek:

 


http://images28.fotosik.pl/254/b850be7c503baab9.gif

 


By jednak nie utonąć w bezmiarze robót, na osłodę wcinamy rogaliki z jagodami (i nie tylko ), a że jagody dobre na wzrok - to może pozwolą dojrzeć kolejne wiry budowlane i nie damy się w nie wciągnąć:

 


http://images26.fotosik.pl/254/5fcf66a8b26070b6.gif

 


Sił przybyło na tyle by wyżyć się artystycznie na tarasie i wykonać tynk. Efekt stricte oryginalny, krytyki nie przyjmuję, murek przyjmie jedynie warstwę farby :

 


http://images34.fotosik.pl/322/21794343ff21d91b.gif

 


W budowlanym kociołku czas na łazienkę, która jawiła mi się jako oaza wytchnienia, orzeźwienie poranne z lekkim szumem wody w poszczególnych mniej lub bardziej szlachetnych miskach, kojące chłodem w letni dzień i otulające ciepłem w zimowe wieczory. Tyle wizjonerstwa. O kompromisach już było, teraz czas na błędy, których poprawa wiąże się ze skuciem połowy kafelków. Bidet postanowił wystąpić przed szereg i ominąć wszelkie prawidła poziomów. W efekcie jest podwieszony wyżej niż kibelek, a sam efekt podwieszenia został skutecznie ukatrupiony przez wystające wężyki z doprowadzeniem wody. Hydraulik jak widać uczy się cały czas i mimo uniwersalnych stelaży, oblał klasówkę z montażu akurat na mojej łazience. By dodać grzybów w barszcz - wybrana bateria jest do zwrotu bo przy dwóch kurkach nie zamontuję deski bidetowej. Jak widać na lekcjach wnętrzarskiego rozsądku ja też spałam:

 


http://images33.fotosik.pl/330/205fff2d01ef5b7a.gif

 


Pies by drapał tę jedną baterię, ale przez to muszę wymienić wszystkie. A to jeden z nielicznych elementów w łazience, które mi sie podobały. Ironia losu granic nie zna, więc i z wannową muszę sie pożegnać i zakupić jednouchwytową, na którą kręcę nosem na odległość. Ale może wtedy pozbędę się kolanek i złączek do obniżenia baterii, które w chwili obecnej pozwalają na otwarcie okna, ale zaanektowały zbyt dużo miejsca nad wanną. Na narożnik nie patrzę - tam już skuwać płytek nie zamierzam, pierdyknę kwiatka i będzie piknie :

 


http://images26.fotosik.pl/254/fcd957286264813f.gif

 


Z żeby nie było, że my tu wszyscy narzekamy to przedstawiam jedynego zadowolonego mieszkańca podniebnego piekiełka. Ten to ma klawe życie (jak cysorz):

 


http://images29.fotosik.pl/253/e393b1431f5391f2.gif[/img]

anirac

Zbieram resztki sił w garść i zmuszam palce do kakofonii stukotu klawiatury. Dziennik lekko odkurzam, zdmuchuję gips z komputera i przecieram pył z gresu. Znów wszystko upaćkane, zakurzone, nie zrobione, zmęczone, a nawet zirytowane. Nawet kot.

 

 


Dzisiejsza noc zafundowała sąsiadce z piętra niżej dodatkowy nieprzewidziany prysznic. Nam z kolei hektar nerwów i głęboką rozpacz. 15-centymetrowa hydroizolacja i kilka tysięcy złotych zainwestowane w szlamiasto-gumową paćkę o cudownych właściwościach przeciwwilgociowych, zostały utopione w dwóch wiadrach i jednej misce, podstawionych pod kapiący sufit pani Jadzi. By problem nie był zbyt prosty - u nas jest sucho! Łapki nam już wiszą smętnie i bezsilnie.

 

 


Kolejna atrakcja ostatnich dni to TRUDNA łazienka. Muszę być chyba wzorem kobiety idealnej - bo tyle kompromisów poczyniłam. Brak takich a takich płytek - trudno - będą te. Kratka ściekowa w prysznicu jest niesymetrycznie - trudno - brodzik będzie miał inne zalety. Kafelki przy narożniku nie są kontynuacją - trudno - są za to kontynuacją czegoś innego (czego nie widać). Podejście pod baterię wannową jest za wysoko i nie da sie okna otworzyć - trudno - zrobimy złączkę i przejście kolankowe. Poziom podłogi jest za nisko - trudno - może kiedyś położymy druga warstwę płytek (tylko po co było robić ciepłą podłogę). Gdzie zniknęły płytki ścienne? Aha, są na podłodze. Tym razem nie wyszeptałam trudno, tylko ryknęłam niecenzuralnym słowem. A teraz wieczorem myślę - trudno - może nie popękają.

 

 


Udało się za to zrobić pierwszą wstępną nie-parapetówę (z uwagi na oczywisty brak parapetów), ale za szampanem i rodzicielką, która wreszcie zobaczyła materię i efekty zmagań swojej potomkini :) A przy okazji została wykorzystana do rozjaśnienia włosów, bo oglądając się w przypadkowych lustrach widziałam już tylko zapyziały egzemplarz babo-budowy. Tyle, że nie było kiedy poświęcić się zabiegom fryzjerskim, to w przelocie pomiędzy biurem, gazownikiem, a zalanym mieszkaniem, nałożyłam gdzieniegdzie farbę, pożegnałam mamę, która już odjeżdżała do własnych kątów i z chustką i białą mazią na głowie poleciałam po brakujące płytki, rozsiewając wokół siebie woń perhydrolu i zbierając ukradkowe spojrzenia klientów Leroy. Tym sposobem uplasowałam się w czołówce rodzinnych oryginałów. Do tej pory niepokonana była ciotka, która na bułgarskiej plaży zwykła była kręcić włosy na wałki i opalać się w siatce na głowie. :)

 

 


Deszcz przestał padać, jutro kolejny dzień zmagań budowlanych, więc zamykam dziennik i odkładam na wirtualną półkę. Wytrzepię jeszcze kota z pyłu i zmierzam w kierunku niebiańskiego mebla, najbardziej rajskiego w moim budowlanym piekiełku, ... łóżeczka.

anirac

Bolący kręgosłup, nadwyrężony bark, obolałe stopy, zakwasy, kilka kilogramów mniej i spadające ze mnie spodnie – oto bilans ostatnich dni oraz sukces w postaci przeprowadzki. Trzy noce za mną, a przede mną hektary roboty. Zamieszkałam więc w swoim raju, ciągle w wersji dla mocno ubogich. Kibelek przecudnej urody owszem jest, jednak luksusu spłukiwania wody jeszcze nie posiada. Na wyposażeniu mamy za to wiadro i kran z ujęciem wody gdzie kiedyś będzie zlew :)

 


Przypadkowo wykrojony pokoik pełni rolę noclegowni. Łóżko, kwiatki, stolik, kilka kartonów z ubraniami dizajnersko komponują się z nie do końca pomalowanymi ścianami. Reszta dobytku malowniczo piętrzy się pudłami i torbami na ciągłym placu budowy. Nawet czasu nie ma na szampana, o przecięciu wstęgi nie wspomnę. Zwariowana sobota przeprowadzkowa zakończyła się o północy, a kolejne noce są zdecydowanie zbyt krótkie by chociaż trochę stopy odpoczeły. Więc kupuję z zamkniętymi oczami płytki, bo wszystko za szybko się toczy, a decyzje miały być na wczoraj. Nie będzie dwukolorowaje podłogi w łazience, bo nie przewidziałam, że wybrane płytki nie wystepują w wersji podłogowej. Nie będzie drewnianej szafeczki pod umywalką tylko postumnent, który z niewiadomych dla mnie przyczyn odsłania syfon. Nie ma spokojnego zastanowienia tylko krople potu na czole i przepychanie się przez korki by zdążyć z kolejnym transportem. Jest za to pierwsze własne mieszkanie, utytłane w gipsie, trocinach, gładziach, skrawkach płyt, z równie utyłanymi w tym wszystkim kotem i mną. Jutro kolejny pokój ma dostać końcowy gipsowy szlif oraz wstępny kolor. Jak dobrze pójdzie za dwa dni w docelowej sypialni stanie łóżko, a tymczasowa noclegownia przekształci się może w tymczasową kuchnię. Wanna przyjeżdża jutro, reszta płytek też, więc może wzbogacę się o spłuczkę, ale pożegnam się chwilowo z kibelkiem. A mogłam nie oddawać toi toia

anirac

Lato nieśmiało wygląda najkrótszej w roku nocy, kwiat paproci może zakwitnie, a na pewno niebo nad Wawelem rozbłyśnie tysiącem sztucznych ogni, a Wisła ustroi się w przygodne kwiecie wianków, setki życzeń powędrują w kosmiczną przestrzeń, a i moje wraz z nimi by szczęśliwie zamieszkać. Przeprowadzka niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę, że niedługo odcisków się nabawi, a ja rozstroju nerwowego (jeśli już go nie mam). Aktualnie wysoką dawkę adrenaliny i podwyższone ciśnienie serwuje mi energetyka. Zaoszczędzam więc na kawie i od tygodnia każdy poranek rozpoczynam od kilkugodzinnej wizyty w Enionie. Wczoraj urzędnikom udało się nawet zagubić moją teczkę, która odnalazła się wreszcie po godzinie poszukiwań, a wcześniej chciano na mnie wymusić powtórne zdobycie oryginałów pism o poprawności wykonania instalacji, schematów, itp. Oczywiście owe oryginały od dwóch tygodni spokojnie leżakują w urzędniczej teczuszce. Kolejny pomysł na przedłużenie podpisania umowy o dostawie prądu: schemat musi być na odwrotnej stronie oświadczenia, a nie jak u mnie na oddzielnej kartce. Moja propozycja sklejenia kartek "pleckami" wręcz oburzyła pana kierownika, więc w poniedziałek znów stanę w kolejce do okienka "umowy przyłączeniowe"

 


W przerwach pomiędzy kolejkami wybieram płytki do łazienki. Dramat. Aktów już nie liczę, tyle już było moich aktów rozpaczy, że ciągle nie mogę przyoblec własnych wyobrażeń w ceramiczny fartuszek. Ba, nawet mało szlachetny kibelek do społu z bidetem szyderczo sieją gąszcz wahania przy wyborze łazienkowego tronu. Ach, jakie to były proste decyzje przy kupowaniu drutu wiązełkowego, czy drewna na więźbę...

 

 


A tymczasem pora na wizualizację postępów budowlanych:

 

 


Trudna sztuka kompromisów: finanse a pragnienia, w efekcie - okno w pełnej krasie:

 


http://images33.fotosik.pl/294/68ed0687d5ad8d1a.gif

 


Zdecydowanie mniejszy powód do dumy pani domu, bo to kuchnia - czyli budowlany dom uciech:

 


http://images29.fotosik.pl/233/88bcf16072f9632e.gif

 


Żeberka wschodniego balkonu i akrobacje mojego kręgosłupa by pomalować belki impregnatem i nie zaliczyć lotu na 17 metrów:

 


http://images31.fotosik.pl/293/0ddce9e4e3c46e2d.gif

 


Namiastka ogródka na świeżo wykafelkowanym tarasie. Żeby nie było, że nie dbam o estetykę :

 


http://images33.fotosik.pl/294/3f12f4dd0ba893ad.gif

 


A teraz idę wić wianki i rzucić się do falującej wody

anirac

Ferwor budowy, zawirowania w pracy i jazgotanie wspólnoty zaowocowały ciszą, bynajmniej nie błogą, raczej bolesną - straciłam głos. Zapalenie krtani na tyle skutecznie zablokowało moje struny głosowe, że wszędzie musi mi towarzyszyć asysta dźwiękowa :) Dzisiejsza wizyta w elektrowni zakończyła się odbiorem warunków, ale i owocowała w pełne politowania spojrzenia urzędników, gdy cała moja rola ograniczała się do uśmiechów i podpisów, ewentualnie wydawania nieartykułowanych dźwięków. Próba kupna impregnatu do drewna zakończyła się już fiaskiem, a chęć nabycia wody mineralnej spotkała się najpierw możliwością nabycia "półlitrówki". Widocznie mój chrobotliwy szept musiał skojarzyć się sprzedawczyni z konsumentką trunków wysokoprocentowych :) Ba, nawet na budowie nie było lekko. Przycinałam sobie spokojnie papę do pokrycia belek balkonowych gdy wchodzi robotnik i pyta co robię. No to mówię (szeptem), a on na to uradowany: Aaa, to taka tajemnica?!

 


Mam nadzieję, że do piątku odzyskam formę i przywitam werbalnie drzwi sosnowe, miejmy nadzieję, że przecudnej urody oraz równie cudne deski tarasowe z promocji Obi :)

 


Szkoda tylko, że taka niedyspozycja nie trafiła na wspólnotę. Dwa dni temu urządzili nam karczemną awanturę z przyczyn nie do końca nam wiadomych, w trakcie której padły słowa o spłaceniu naszych wkładów w budowę. Oniemiałam wtedy po raz pierwszy, niezależnie jeszcze od stanu gardła. Wczoraj zaś dowiedzieliśmy się powodu takiej rozrzutności naszych ukochanych sąsiadów. Ktoś ponoć zawitał na budowę pod naszą nieobecność i miał zaoferować jakąś niebotyczną kwotę za odkupienie naszego raju. Emeryci chyba dalej uważają się za właścicieli strychu i zaświeciły im się zera w oczętach, na myśl, że staną się milionerami. W przypływie wizji bogactwa wyskoczyli nawet z pomysłem zablokowania naszej budowy. Ciekawe dlaczego nie wpadną na pomysł by pohandlować swoimi mieszkaniami albo zablokować, ale aktywność własnych szarych komórek...?

anirac

Czerwcowy smak truskawek, pachnące letnie dni, wilgotna rosa o poranku...ach jak mocno chciałam to poczuć już u siebie - w swoim raju pod dachem. Moja rozpędzona lokomotywa jak to bywa w PKP ma opóźnienie, a że ze mnie polska patriotka to i nie mogę zawieść tradycji kolei. I tylko sama z kolei z niecierpliwością patrzę w kalendarz i robię mus truskawkowy na wynajmowanym mieszkaniu. A jak już jestem przy musie - to muszę uzyskać ostateczne odbiory. A to już sprawy urzędowe, a one przecież mkną z prędkością żółwia.

 


Produkujemy tony makulatury, pisząc pisma: o nadanie numerów lokalom, o zaplombowanie liczników, o stanie prac by uzyskać drugą transzę kredytu, o końcowe odbiory - kominiarskie, gazowe, czy jakie kto tam jeszcze wymyśli. Rozwijam się więc w kierunku urzędniczych paragrafów i cofam w planach przeprowadzkowych. Nauczona doświadczeniami z biurokracją wiem, że mogę zamieszkać wśród połamanych desek z wystającą rurą w ramach przyszłej łazienki, ale papier na użytkowanie muszę mieć. Aktyw sąsiedzki czuwa :)

 


Więc przykręcamy kolejne płyty do ścian, snujemy się pośród szpalerów płytek w centrach handlowych w poszukiwaniu natchnienia, wybieramy deski tarasowe, fugujemy drugi taras, upychamy wełnę w każdą możliwą dziurę i...czekamy. Aby nuda się nie wdarła w moje życie, również sprawy zawodowe postanowiły stanąć w szranki ze strychową budową. Dzielę więc niewątpliwą radość budowania pomiędzy własne niebo a remontem tego co dla chleba.

 


Zbiera się na deszcz - może trochę ochłonę, ostudzę plany, o kolejny tydzień przedłużę wynajem mieszkania i znowu ruszę z kopyta by staranować urzędnicze zasieki.

anirac

Moja budowa zaczęła przypominać lokomotywę. Najpierw ruszyła powoli, jak żółw ociężale, a teraz i biegu przyśpiesza, i gna coraz dalej... Do wagonów ładujemy kolejnych speców i wykonawców maści wszelakiej. Zamiast kwiatków z belek zwisają liany kabli, znaczy się jest prąd, jest światło. Kinkiety początkowo wymalowane flamastrem na ścianach, dziś obiecująco wystawiają kikuty przyłączy. Nasz mały rurociąg PRZYJAŹŃ oplata gazem kuchnię i łazienkę, cieszy oczy żółtym kolorem i zapowiada rychłe obiadki i kąpiele w gorącej wodzie. A i woda – wczoraj doprowadzona do zlewu – peryskopowo wystaje z podłogi. Łazienka wzbogaciła się o stelaże do kibelka i bidetu.

 


Ba, nawet musiałam podjąć pierwszą widoczną decyzję wnętrzarską – jaki ma być przycisk do spuszczania wody? W swej naiwności nie sądziłam, że zwykła spłuczka przeszła takie stadia ewolucyjne dizajnu, a mnie samej przysporzy tylu rozterek estetycznych.

 


Kwestia finansowa – co to ciężka, ogromna, a ze mnie pot spływa (pod wpływem wizji kredytowej przyszłości, oczywiście), jest wreszcie i tłusta oliwa – czyli decyzja, śmietanka, creme de la creme decyzji bankowych. Najmniej obstawiany bank, najbardziej przyłożył się do sprawy i najszybciej wydał decyzję ( z tak dziurawym okiem, nie dziwne, że nie moge wygrać w totka). Teraz czekam na równie błyskawiczny przelew na konto.

 


By się zdawało, że ta budowa to fraszka, igraszka, zabawka blaszana, tylko inwestorka juz mocno zdyszana :) A dokąd, a dokąd, a dokąd tak gnam? Bo śpieszę, się śpieszę by zdążyć na czas. Za dwa tygodnie przeprowadzka!!!

anirac

Czas na wizualizację budowlanych marzeń:

 

 


Styropianowy kożuszek ciepło otula oficynę:

 


http://images33.fotosik.pl/242/68474ec8be57fd26.gif

 


Ociepleń ciąg dalszy - sypialnia majsterkowicza w pełnej krasie, jak widać sypialnia sprzyja różnym czynnościom :) :

 


http://images27.fotosik.pl/207/6cc6e92d924b0e9c.gif

 


Niedoceniany do niedawna widok z sypialni, z kopułą św. Piotra i Pawła na horyzoncie:

 


http://images24.fotosik.pl/208/9f6cdc5b53544ff4.gif

 


Nostalgiczno-romantyczny nastrój budowy udziela się ekipie, że aż góral na Judahu Skale zawisł :)

 


http://images23.fotosik.pl/207/cb8df55e094a6f31.gif[/img]

anirac

Synowie wolnych miast i wsi, od Karpat do Bałtyku, budowniczowie jasnych dni, murarzu i hutniku!!!

 


Ach, w społeczno-socjalistycznym nastroju, poniosłabym flagę i kielnią machała. No cóż – pochody 1-majowe, przesłonił tuman historii, więc tylko z pieśnią na ustach mogę budować dalej moje niebo. Gdyby jeszcze ktoś mi płacił za to, żebym przestała śpiewać to nawet kredyt by nie był potrzebny. Tymczasem kolejny bank – tym razem spod herbu Łosia (czyt. Nordea) zmaga się z moją sprawą, a ja coraz bardziej czuję się jak ta rogacizna, na samą myśl o spłacie przez najbliższe 30 lat.

 


Nie zważając jednak na ograniczenia budżetowe wyrabiamy dalej 100 % normy i ocieplamy co się da. A da się już sporo: zewnętrzne ściany oficyny, jaskółki, dach od wewnątrz. Pierzynki uni-maty ciepło otulają krokwie, styropian zamierza skutecznie izolować od zimna wszelakiego, a krawędzie dachu stroją się w biżuterię z obróbek blacharskich. Aktyw robotniczy został powiększony o grupę ociepleniową. Świetnie wynegocjowana stawka cieszyła nas przez pierwsze dwa dni, zaś wczoraj świeży narybek odpłynął w siną dal. Być może pomyśleli o strajku. My jednak pomyśleliśmy o telefonie do szefa ekipy, a ten obiecał wywiązać się z umowy. Radość z zakończenia ocieplenia odkładamy więc na kolejne dni maja. Stachanowska norma musi być jednak wyrobiona, więc na dachu rozkłada się druga warstwa papy, a rynny niecierpliwie wyginają się do przyjęcia ewentualnego deszczu. Nawet taras dostał wzbogacił się o tonę cementu, folie, izolacje i działający odpływ, co rokuje na bliskie już otwarcie sezonu pod chmurką.

 


Szarfy już szyć nie będę, ale wstęgę na otwarcie pewnie przygotuję, chyba, że jak Pstrowski – górnik ubogi, wyrobię normę, wyciągnę nogi.

 


anirac

Dni tak galopują w wiosenną dal, że ledwo nadążam za rejestracją poszczególnych zdarzeń. A może i zmęczenie materiału dało o sobie znać i zanim się ucieszę, że to popołudniowa sobota to już zaczyna się poniedziałek i cotygodniowe szaleństwo budowlane. Ale już przede wszystkim budowlane, pomijając drobną kwestię finansową Kilka dni temu nastąpił wielki dzień - PRZENIESIENIE WŁASNOŚCI. Pożegnałam czule umowy przedwstępne, wszelkie uzgodnienia, przedłużające aneksy i stałam się prze-szczęśliwą posiadaczką końcowego aktu notarialnego, a tym samym członkiem wspólnoty mieszkaniowej. W związku z tym mam pełne prawo do protestowania, nasyłania straży miejskiej i blokowania każdego racjonalnego pomysłu. A co! :) Tymczasem, zanim obrosnę we wspólnotowe nawyki, pełna optymizmu i skrzydeł dalej buduję i pcham swój kamień (oby nie syzyfowy) na czwarte piętro.

 

 


A piętro to wyrosło już nad oficyną:

 


http://images25.fotosik.pl/197/25452636369ac107.gif

 


I zza okna sypialni zagląda do mnie wiosna w kwiecie, a właściwie liściu i gałęziach bronionych drzew:

 


http://images27.fotosik.pl/197/18bdc32691078bd1.gif

 


No i korytarz czeka z utęsknieniem na luksfery i promienie zachodzącego słońca:

 


http://images28.fotosik.pl/198/e274319c7a09379b.gif

 


Czas więc i na podział.

 


"Mój dom murem podzielony",

 


po lewej stronie sąsiad, po prawej stronie - ja,

 


a na razie przejście póki drzwi nie ma

 


http://images28.fotosik.pl/198/97619075a00ab2de.gif

 


A na koniec: Nadeszła Wiekopomna Chwila:

 


http://images32.fotosik.pl/222/df62ad55a82281d2.gif

anirac

Kwiecień plecień poprzeplata... I plecie nam się ten tydzień warkoczem wstawionych już okien dachowych i nowych krokwi nad oficyną, a i wstążkę balkonu wplata w budowlany kłos. Tu piękna wiosna zachwyci słońcem, tam deszcz zmoczy świeżo zakotwioną więźbę. Dni naprzemiennie układają się w swoją opowieść o nowym stropie, o otworach okiennych, a nawet o pięknym kasztanowcu, którego bronię jak niepodległości. Bo tuż przy sypialni, tuż za balkonem rośnie wielki rozłożysty kasztan i nawet jak przeszkadza w budowie to nie pozwalam na obcinanie konarów. Już widzę poranne słońce przenikające przez liście, już widzę rude kamyczki turlające się po balkonie. I chyba mnie to bardziej cieszy niż nawet mojego kota, na samą myśl o tych harcach nadrzewnych

 


Oj, urosło to moje niebo, już prawie nie zostawia mi miejsca na wyobraźnię, bo rzeczywistość przesłania dawne obrazy spod powiek. Wysokości wszędzie “złapane”, przyszła podłoga wypoziomowana, mury wzmacniane i przemurowywane, nawet pierwsza ścianka łazienkowa wyrosła hen wysoko, nawet mleczne luksfery kupiłam i czekają na przymiarkę w zewnętrznej ścianie.

 


A w kamienicy nastąpiła odnowa moralna, bo żart prima aprilisowy już by się skończył, a wspólnota od kilku dni nadal uprzejma, wyrozumiała, grzeczna. Aż się boję chwalić. Chwilo trwaj, chwilo jesteś tak piękna!

 


Dziś płaciłam za drewno na więźbę i znów miłe zaskoczenie – uczciwy dostawca pamiętał o tych zwrotach, o których nawet my nie pamiętaliśmy i pomniejszył całą kwotę według swojego rozliczenia.

 


Jeśli tak zawsze wyglądają plecionki kwietniowe, to ja maty zacznę wyplatać. A może to po prostu dobry miesiąc, mój dobry księżyc, za którego czasów kiedyś tam i ja przyszłam na świat...

anirac

Róbmy swoje, póki jeszcze ciut się chce... Śpiewać dalej nie będę, ale i zadręczać się sąsiadami – też nie. Złudzeń co do nich nie mamy żadnych. Wczoraj postanowili przypomnieć o swoim akcie łaski, a mianowicie, że potwierdzili nasze słowa o zabezpieczeniu dachu i zalaniu. A przecież mogli powiedzieć, że było źle zabezpieczone i ubezpieczyciel by tego nam nie uznał. No ludzki sąsiad nam się trafił! Potem się dowiedzieliśmy, że remont pionów w kamienicy (nota bene za nasze pieniądze) jest prowadzony tylko ze względu na nas – żebyśmy mogli się bezpiecznie przyłączyć do wody czy prądu. No i gdzie ja znajdę takich drugich łaskawych i dobrodusznych sąsiadów, którzy zgodzą się na to, żeby ktoś im zapłacił za nowe przewody, a oni tylko przypomną, że za ich dobrą wolę powinniśmy się zrewanżować dodatkowym plikiem banknotów? Tylko mam problemy z definicją tej dobrej woli. No w sumie wykazali duże samozaparcie – żeby nie zapłacić złotówki, a mieć zrobiony remont. Do końca życia się chyba im nie odwdzięczę za to, że mogłam kupić strych, a gmina ze wspólnotą zarządziła generalny remont mediów, oczywiście do trzeciego piętra (bo strych ich nie interesuje – z wdzięcznością przecież zapłacimy drugi raz za możliwość przyłączy).Zamykam temat wspólnoty. Za dużo czasu i nerwów na nich tracę. Są ważniejsze rzeczy.

 


Na przykład wejście. Pięknie wycięte piłą, następnie zastawione płytą, czeka na uroczystą wizytę drzwi wejściowych. Musi się wykazać jeszcze cierpliwością, bo żadne drzwi nie zyskały jeszcze mojej decyzji adopcyjnej. Obecnie przymierzam się do przygarnięcia okien. Czwarta firma zmaga się z kalkulacją, a ja zmagam się z wewnętrzną niechęcią do tworzyw sztucznych oraz jednoczesnym deficytem finansowym, który zgłasza veto rodzimej sośnie. Będą więc PCV w kolorze złoty dąb :) Mam nadzieję, że to nie będzie błąd, w razie czego wypiję za błędy, oczywiście za błędy na górze, a potem może i łoże z baldachimem wezmę pod uwagę

anirac

Musiałam albo strasznie nagrzeszyć, albo wszystko przez to globalne ocieplenie. Pogoda zwariowała w drugą stronę. Mamy zupełnie pełnoprawną wiosnę ze śniegiem, zawiejami i mrozem. Hmmm, wybieram jednak klęskę klimatyczną. Do społu z (pół)klęską budowlaną. Planowane dwa dni wytchnienia, w pieleszach rodzinnych, scenerii wiejskiej wymoszczonej ogólną życzliwością, 300 km od mojej budowy, zostały przerwane niecierpliwym dzwonkiem telefonicznym i rozdrażnionym głosem w słuchawce: “nie sprawdziliście się, zalało nas, proszę tu przyjechać!” Jakim cudem? Dlaczego? Co robić? Szlag jasny by to trafił!

 


Koniec świątecznej sielanki. Oceniwszy, że bilokacja nie wchodzi w grę, samochód nie przypomina wahadłowca, a po czterech godzinach jak w najlepszym razie dotrzemy na miejsce, to niewiele już zdziałamy, uruchomiliśmy gorącą linię telefoniczną. Sąsiedzi (w tym jeden zawodowy dekarz) musieli poradzić sobie sami. My w tym czasie wkładaliśmy zbroję przeciwemocyjną i szykowaliśmy się do stracia w dniu następnym.

 


Ranny wtorek. Nie tylko ze względu na porę dnia, a przede wszystkim na stan psychiczny Piotra po spotkaniu ze wspólnotą, wszystkich przeprosinach z jego strony i zapewnieniu o pokryciu strat.. Po południu dotarła do nas informacja, że uśmiechnięci już sąsiedzi z dołu, rozpowiadają, że będą mieć nowy strop. Usiadłam ze zdumienia. Rozumiem naprawy tynków, usunięcie zacieków przy oknie. Ale jak widać ktoś chce sobie zrobić generalny remont naszym kosztem. I to wpełni znaczenia słowa: naszym. Chcąc uruchomić ubezpieczenie OC, które na szczęscie wykupiliśmy, by pokryć straty, są potrzebne szczegółowe dane poszkodowanych. Na naszą prośbę o podanie np. PESEL-u, dostaliśmy soczysty komentarz, że ich g... obchodzi nasze ubezpieczenie, my mamy im to zrobić. I oczywiście nie podali danych. Mam wielką ochotę użyć argumentu z gatunku wydalonej przetworzonej żywności, że tyle właśnie będą mieć, jak nie zaczną normalnie współpracować. Tym bardziej, że ten zaciek nie jest tylko winą naszego złego zabezpieczenia. W tym miejscu były robione kominy przez wspólnotę i firma, która się tego podjęła nigdy nie osłaniała stropu bo uważała, że nic sie nie dzieje. Parę razy im zwrócilismy uwagę, ale że nic się nie działo mimo deszczów to i potrzeby zabezpieczeń oni nie widzieli. A ta woda po prostu sobie wsiąkała w strop. Więc kiedy my rozebralismy dach, przykryliśmy krokwie folią, a pogoda się zupełnie zbiesiła i podlało mocniej, to i zacieki wyszły. Tylko, że to już jest nasza wina. Fajna ta budowa, nie ma lekko.

 


Liczyłam, że dziś wprawione okna dachowe rozjaśnią trochę ogólne nastroje. Patrząc na pogodę za oknem równie dobrze mogę się szykować do snu zimowego. Może i powinnam zasnąć. W końcu w bajkach przebudzenie zwykle owocowało jakimś królewiczem, ewentualnym zdechłym smokiem, połową królestwa i innymi wygodami mieszkalnymi. Księcia mogę sobie darować, żelaznego smoka mam tuż nad Wisłą, ale te komnaty na pięterku to baaardzo by sie przydały.

anirac

Wiosny ciąg dalszy, zagościła w kalendarzu, w sercach, tylko jakoś w pogodzie nie chce. No to trzeba ją podmalować. Główna część kamienicy czeka już na ostatni make-up, krem, korektor, fluid już jest, pozostał więc puder z papy, wytuszowanie dziur oknami i mocne zalakierowanie rynnami. A potem to już się można światu pokazać. Na lifting czeka oficyna. Udało się odessać starą blachę, wklepać sporo cementu w belkę wspornikową, przygotować podkład ze stalowych dwuteowników i zacząć retusz drewnianych belek. Na dziś koniec zabiegów upiększających, kolejna kuracja za kilka dni, po świętach. A tymczasem pora na wiosenne porządki, zmiany i wagary. To ostatnie zalecenie jako pierwsza wykonała ekipa i już trzy dni temu rozjechała się do domów. Mam nadzieję, że nadmiar cholesterolu w jajkach nie poskutkuje sklerozą i moi górlane nie zapomną wrócić. Ja przez pewnien czas myślałam o topieniu Marzanny, ale uznałam, że i wspólnota ma prawo do życia

 

 


Świątecznie więc wysprzątałam przyszłą kuchnię

 


http://images29.fotosik.pl/180/15f102d6088eb858.gif

 


A tutaj i elektryczność do nas zawitała w pełnej cywilizacyjnej formie

 


http://images34.fotosik.pl/188/06c23d49d7f661fc.gif

 


No więc może czas na przeprowadzkę :)

 


http://images33.fotosik.pl/188/48777256158a81d6.gif[/img]

anirac

Pierwszy dzień astronomicznej wiosny. Równie astronomiczne kwoty zostały już wydane, kolejnych nieziemsko brakuje. Po prostu kosmos :) A do naszego nieba jeszcze kawał drogi, ja ciągle sobie powtarzam, że to już za następnym zakrętem. Oj, długa ta mleczna droga.

 


Ufoludki (czyt. Wspólnota) zajęła się zadaną im przez nas pracą domową i odrabia ją od kilku dni. Muszą zrobić porządek w inwentaryzacji swoich mieszkań i poprzeliczać udziały, żebyśmy my mogli wreszcie ustalić swój udział. Dotychczasowe wyliczenia gminy za każdym razem spotykały się z ich sprzeciwem, a teraz muszą wreszcie oni sami dojść do porozumienia i zaakceptować inwentaryzację by prawnie sprzedać nam lokale na strychu. Dostali więc klocki do zabawy, a my dzięki temu możemy dalej układać swoje strychowe puzzle, z których wyłania się coraz kształtniejszy obrazek. Bo i płyty na krokwiach przykręcone, bo i obróbki blacharskie zaczęte, bo i oficyna, co prawda dalej wyglądająca jak obce ciało astralne, zaczyna się wpasowywać w nasze niebo. Ale i czas zejść na ziemię, a właściwie wrócić do dalszych przygód stropowych, właśnie na tej nowej planecie. Nasz ulubiony projekt, którego przyszłość rysuje się w szarych barwach papieru toaletowego, jak zwykle nie przydał się do niczego. Zamówiliśmy więc wykonawczy u konstruktora, automatycznie pozbawiając się kilku banknotów o najwyższych nominałach. Iluzoryczne wrażenie, że teraz będzie wiadomo co i jak, prysnęło w momencie odbioru kilku kartek owego opus novum i komentarza wykonawcy, wyrażonego w kwiecistej łacinie podwórkowej. Jak mawiają mądrzy ludzie: papier wszystko przyjmie, praktyka juz nie. Tylko po co było wydawać tyle pieniędzy na kolejną drogą rolkę papieru (w dodatku zbindowaną) do tylnej części ciała? Jacyś dziwni jesteśmy, pewnie jak to OBCY

anirac

Zmagań ciąg dalszy. Deszcze, wichury, pesymistyczne prognozy pogody, przestały nam być straszne. Zaprawieni w synoptycznych bojach z coraz mniejszym niepokojem patrzymy w niebo, ale za to z coraz większym niesmakiem – w dół. Bo na dole sąsiedzi. A sądziedzi dysponują dużą ilością wolnego czasu oraz mentalnością obywateli państwa nadopiekuńczego. Wykorzystują więc swoje prawa by wzywać codziennie straż miejską, dręczą uwagami inspektora nadzoru, a nas doprowadzają do białej gorączki. Nieważne czy jest niesiony worek cementu po schodach, czy właśnie trzeba szybko zamykać otwarcie dachu bo idzie deszcz, czy jest godzina 6.00 rano – oni mają PRAWO prowadzić dyskusję o swoim niezadowoleniu, tudzież wysłuchiwaniu po raz tysięczny informacji, jako to przy wykupie przez nich mieszkań (oczywiście za 10 % wartości) gmina pobrała o 2% więcej za grunt i mamy im tę różnicę zwrócić, bo przecież pomniejszamy ich udział w tej królewskiej parceli. To, że zapłaciliśmy za strych, to że w akcie oni zgadzają się na pomniejszenie udziałów, jest kompletnie nieważne. Extra parę tysięcy ma nam ponoć zagwarantować spokój i zgodę. No cóż – poranieni przez ostatnie tygodnie wydarzeniami, osłabieni emocjonalnie, uznaliśmy, że ten bandaż finasowy może nadszarpnie nasz budżet, ale i przyśpieszy sprawy urzędowe. Daliśmy zgodę. Efekt? Wczorajsze spotkanie u natoriausza, które miało uregulować stan prawny strychu zakończyło się posiedzeniem kółka emerytów i udowadnianiu jak to oni są poszkodowani przez remont, jak to oni się poświęcają (rzeczywiście – za nasze pieniądze robią wymianę swoich przewodów kominowych, elektryki, będzie nowa elewacja) dla nas i w ogóle to powinniśmy im być mocno wdzięczni, że możemy wpłacić kolejną partię pieniędzy na konto Wspólnoty. Argument, że bez przeniesienia własności nie jesteśmy w stanie dostać kredytu z banku, a nasze środku po prostu już sie skończyły – był kompletnie nie ważny. I nie podpisali uchwały. Nasze dwa tygodnie uzgodnień, pisanie pism, bieganie do urzędów, ściągnięcie przedstawiciela gminy, umówienie notariusza i zorganizowanie wszystkich ze Wspólnoty, by wreszcie zakończyć to prawnie było chyba tylko naszą fanaberią i zajęciem hobbystycznym z braku innych prac. Wczoraj przekroczyliśmy swoisty Rubikon własnych emocji. Już wiem, że cokolwiek nie zrobimy – będzie źle, bo mają PRAWO to zakwestionować, wszelkie nasze dotychczasowe ustępstwa nie są w ogóle brane pod uwagę, bo dla nich liczy się tylko koniec własnego nosa, więc kiedy my potrzebujemy ich dobrej woli – nie mamy nawet co na to liczyć. A kiedy my chcemy wykonywać własną robotę, zgodnie z projektem i pozwoleniami, bez oglądania sie na miny sąsiadów – to słyszę, że najgorszym dniem w ich życiu było to, że mnie poznali. Cóż – komplemet rzadko spotykany. Pozbawiam więc praw rodzicielskich Nadzieję i zamierzam być mądrzejsza.

Co nas nie zabije to nas wzmocni. Więc kolejna porcja płyt zamówiona i papa już zwija się w rolki ze śmiechu na kolejne pomysły Wspólnoty, i wejście zaczęło się prezentować okazale w całej swej wysokości użytkowej. Przy okazji tego wyjścia – wyburzenie powały odkryło nieznane nam zakamarki duszy mieszkańców kamienicy, a mianowicie schowane mundury ORMO. Więc nic już nie powinno nas zdziwić, a zwłaszcza zachowanie moich drogich sąsiadów.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...