Historia ponoć kołem się toczy, ale że w mojej opowiastce protagoniści posiadają mentalność z czasów jeszcze przed wynalezieniem koła, więc to raczej bumerang wrócił i poszarpał nam nerwy. Będę musiala użyć znów użyć brzydkiego wyrazu (wybacz dzienniczku) – wspólnota. Jesienne dni widocznie zostały uznane za zbyt monotonne więc postanowili nam urozmaicić wieczory swoimi wizytami, nasłuchiwaniem na klatce schodowej czy schodzimy/wchodzimy by wyskoczyć z pretensjami oraz rozwinąć epistolografię, skutkującą pismami do administracji. Powody owej nadpobudliwości nie są nam do końca znane, chyba, że to ADHD po menopauzie.
Sprawa pewnego zagruzowanego komina: komin z mieszkania na parterze okazał się być niedrożny, profetycznie wskazano na III piętro jako miejsce zagruzowania, a następnie już oskarżycielsko na nas jako winowajców owego nieszczęścia, jako że jesteśmy piętro wyżej więc to tylko my mogliśmy wrzucić coś do komina. Argument, że my przy tym kominie nic nie robiliśmy był kompletnie nieistotny, nawet dla administarcji, która do nas wystosowała żądanie odgruzowania (administracja była szalenie zainteresowana naszą bezpośrednią winą, bo mieszkanie na parterze jest gminne, więc ewentualne naprawy w nim spadają na zarządcę). Po dwóch miesiącach wzajemnych przepychanek pogodziłam się z rolą kozła ofiarnego i wezwałam ekipę kominiarzy. Ci zdębieli na wieść, że ja miałabym być winowającą oraz skąd wiemy, że kominowa zawalidroga jest tuż pod nami. Naiwni – przecież trzeba mieć jednego niewątpliwego sprawcę krzywd wszelakich, ale kominiarze nie są we wspólnocie więc tych oczywistych oczywistości, jak mawia klasyk, nie znali. Komin okazal sie być niedrożny na wysokości II piętra, mało tego – z tynku wystawała mocno stara cegła (na oko stuletnia), poluzowana przez nawiercenia wspólnoty, która dosłownie 10 cm dalej wierciła pod wyczystkę oraz od góry przekuwała się z gazem. Do tego sąsiad z III piętra prowadził przez całe lato remont więc równie dobrze też mógł sie przyczynić do obluzowania owych cegieł. Prócz nieszczęsnych cegieł, było jeszcze 5 wiader sadzy (jak rozumiem również ja wsypałam je do komina). Teraz zagadka: kto jest winny zagruzowaniu komina? Brawo: MY!!!!! Przezornie kazaliśmy kominiarzom wystawić fakturę na wspólnotę oraz napisać opinię na szalenie interesujący temat gruzu w kominie. Znudziła mi się rola wspomnianej ofiarnej rogacizny.
Kolejnego bumerangu dostarczył Aborygen z piętra niżej. Przypomniał sobie o balkonie, tym z modrzewiem syberyjskim. Teraz nie może palić papierosków na balkonie kiedy pada deszcz, bo spomiędzy desek kapie. Zadziwiające jest to, że wcześniej kiedy nie było balkonu jakoś nie skarżył się na swój los. Same deski zostały zaś położone celowo bo wcześniej mieliśmy regularne awantury, że zaciemnimy mu mieszkanie. Podnieślismy więc poziom balkonu o pół metra (czego projekt nie przewidywał) by poprawić mu jasność widzenia oraz zdecydowaliśmy się na deski, a nie monolityczną płytę. Swoją drogą – niepotrzebne były te wszystkie zabiegi, bo na zaciemniony mózg żadne oświecenie nie pomoże. Mój argument, że wcześniej to mu się lało na balkon, a teraz kapie, a wybór desek był podyktowany właśnie jego roszczeniami co do światła, został skwitowany jednym pytaniem: Utnie pani ten balkon, czy nie? No to mnie wcięło, bo jak utnę to przecież już zupełnie będzie mu się lało (pomijam, że nic absolutnie nie zamierzam ucinać własnemu balkonowi) i mówię, że NIE. No to on zamierza mi uciąć... rynnę i rury wod-kan, bo ciągneliśmy je przecież od niego. No proszę – właściciel pionu mi się trafił! I szlag jasny przy okazji też mnie trafia jak o tym myślę.
A teraz zadyma – dosłowna. Siedzimy sobie błogo w sypialni i zaplatamy postronki z nerwów gdy nagle czujemy swąd. Biegnę do korytarza, a tam siwo. Dym wydostaje się tuż przy podłodze przy ścianie granicznej z drugą kamienicą. W tej ścianie miały być niedrożne i nieużywane kominy, a przynajmniej tak zapewniali nas właściciele sąsiedniej parceli. Piotr pobiegł na dół, a ja zaczęłam intensywnie wietrzyć mieszkanie. Okazało się, że tam na I piętrze jakaś kobitka postanowiła zapalić w piecu po wybraniu najpierw kilku wiader sadzy. Następnie reakcja właściciela na naszą uwagę, że mają nieszczelny komin - “a co mnie to obchodzi, to wasz problem”!!!!
Usiadłam przy prowizorycznym stole w mojej niewykończonej jadalni. To ja jestem wykończona, zmęczona, zła. Całą moją winą jest to, że tu zamieszkałam i moi sąsiedzi nie mogą przełknąć faktu, że z rudery powstało mieszkanie. Tylko czy tak ma wyglądać moje niebo?