Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    269
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    325

Entries in this blog

ori_noko

Bardzo przepraszam wszystkich entuzjastów, nałogowców , rodzinę oraz przypadkowych czytelników za nie zamieszczenie zdjęć ! Jak udaje mi się wreszcie wykroić trochę czasu to siedzę i próbuję nadrobić zaległości zawodowe.

 


Nie odmawiam tez zdrowej pokrzepiającej drzemce. Zwłaszcza że Zosinek osiągnęła rzadkie mistrzostwo: ONA śpi w ciągu doby 10-11 godzin, ale mi się udaje wykroić dla siebie 6 do 7. No cóż za pięć lat pójdzie do szkoły to będzie musiała zrobić porządek z tym swoim sypianiem na raty.

 


Ogród pochłania resztę sił. Grabimy, robimy aerację, nawozimy, wycinamy – chwasty i przycinamy krzaczki. Pod przykryciem na parapetach rosną aksamitki, lobelie, dziwaczek i taka roślinka która ma odstraszać meszki. Tą ostatnią będę wysiewać jutro bo nasiona muszą w lodówce siedzieć kilka dni.

 


Czeka lobelia zwisła by ją wysiać do donic przeznaczonych przed dom – bardzo lubię te różne odmiany stroiczki bo jak zacznie kwitnąć latem to jarzy się błękitem i bielą czasami do końca listopada. Bardzo wdzięczna roślinka w uprawie.

 


Poza tym dokupię bratki, bo pierwiosnki, krokusy i przebiśniegi już w ogrodzie są. Na razie malutkie kępki z czasem się rozkrzewią.

 


W poprzednich latach pierwszymi kwiatami był u nas narcyz i w tej szarości ziemi niesamowicie rzucał się w oczy. Teraz połacie trawy, krzaki, trochę okrzepłe tuje, czerwone gałęzie derenia, srebrzyste bazie na wierzbie która w przeciągu dwóch sezonów1) osiągnęła ponad dwa metry , delikatnie pociągnięte zielenią brzegi gałęzi … Wiosenny wysyp barw.

 


Minusem naszej fauny, który teraz odkryłam jest znaczna ilość roślin z kolcami. Klonik wędruje radośnie po ogrodzie, a to próbuje wejść na schodki, a to na skarpę obsadzona irgą, a to poklepać różany krzaczek, a to zataczając się przy próbie skrętu omija ognik purpurowy. Jak się patrzy na jej zmagania z przestrzenią to kolec na kolcu siedzi.

 


Czasami malutka siądzie obok na ziemi i ze znawstwem żując określa wiek i pochodzenie kory wokół roślin. Niedługo idziemy na kolejny przegląd techniczny – ciekawe co powie neurolog i rehabilitantka. Jeszcze lekko widać na małej skutki wzmożonego napięcia mięśniowego – nieźle się wyrobiłam w nazewnictwie – jednak rozwojowo na pewno nie ustępuje rówieśnikom. Ma wrażenie subiektywne bardzo nawet pewnej przewagi ..W każdym razie chodzi, a chcąc dotrzymać kroku rodzeństwu zaczyna biegać , usiłuje coś tam gawędzić, nadal je oszczędnie i ćwiczy uśmiechy o podwyższonym współczynniku wdzięku

ori_noko

Można jeszcze dużo opowiadać i pewnie ta wyprawa będzie do nas wracać falami.

 


Nocne jazdy skuterami, mała uliczka zmieniającą się po zmroku w serce miasteczka obsadzona najróżniejszymi typami turystów . Zachód słońca w rozśpiewanym ogrodzie, zapachy, kolory, wspaniali, uśmiechnięci ludzie, przypływy i odpływy morza, wędrówka w niesamowitym upale po zatłoczonym targu, uporczywe targowanie się by z 1000 rupii dostać cenę 150… Mina naszych dzieci na widok łazienki w bardzo przyzwoitym indyjskim hotelu , zgadywanie co zamówiliśmy w knajpce , serdeczność pomocy , niesamowita jedyna herbata którą przyjęła się już w naszym domu, jazda pociągiem przez dwanaście godzin i nagła decyzja ze wysiadamy kilka stacji wcześniej, wyrazisty i piękny żeński głos śpiewający o czwartej co rano pudżę , ubrania kobiet...

 


To chyba najpiękniej ubrane kobiety na świecie . Widziałam panią sierżant w zielonym wojskowym sari – do tego stosowne ozdoby na rękach i nogach.Poezja.

 


Moja dzielna rodzina znosząca upał , złamanie, przyprawy, zanurzenie po czubek głowy w zupełnie innej rzeczywistości, Zosieńka wędrującą na chwiejnych bosych nóżkach w pielusi i kusej bluzeczce.

 


Kręcący się pod sufitem wiatrak, spadające z łoskotem ogromne liście palmy, pani wrzeszcząca po polsku z pasją do telefonu na środku romantycznej plaży i wpatrzone w nią zdziwione twarze Hindusów , wyprawa autobusem na wycieczkę „fakultatywną” gdzie przewodnik znał angielski tak jak ja …czyli w skali od 1 do 10 tak z… -5 , więc mi różnicy nie robiło , reszta była lekko zawiedziona… Ludzie kopiący archaicznymi narzędziami rowy , tymi samymi ciosający z tutejszej skały bloczki budowlane! Krowy idące z dostojeństwem środkiem drogi, fryzjer masujący głowę na krześle z lat pięćdziesiątych, biegnące zewsząd okrzyki: taxi? Riksza ? Taxi ? Taxi? Dwa cielaki walczą wyrzynającymi się rogami, wszyscy ze spokojem mijają je łukiem. Bardzo lubię tam być.

 

 


No i dzięki wyprawie mogliśmy przekonać się jaki jest nasz poziom odporności psychicznej. Sprawdzian odbył się w Polsce. Zaraz po powrocie sobota - pojechaliśmy do prywatnej kliniki żeby obejrzeli pechowe ramię. Chirurg zaordynował rentgena i w pięć minut później promieniejąc radością oznajmił nam że przez trzy tygodnie nic się nie zrosło,a idzie czwarty tydzień, że złamanie jest paskudne, skomplikowane i konieczna jest operacja. Blaszka do wprowadzenia pod kość , rehabilitacja, ponowna operacja by wyjąć blachę . Do zrobienia od zaraz. Cena zbiła nas z nóg. Firma opłaca dodatkowe ubezpieczenia, ale to nie obejmuje nic ponad badania i porady ambulatoryjne…

 


Bierzemy zdjęcie nr jeden z Indii, numer dwa z Certusa jedziemy do szpitala na ostry dyżur. Młodziutka lekarka kieruje nas na rentgen, ogląda wyniki, konsultuje się z lekarzem prowadzącym oddział i mówi że to bardzo skomplikowane złamanie, potrzebna będzie operacja… Mamy wrócić na koniec tygodnia ze skierowaniem do szpitala , wtedy powinien być wzięty pod nóż do końca następnego tygodnia.

 


Idea interwencji chirurgicznej jakoś tak przeraża nas i na wszelki wypadek mąż zapisuje się w kolejkę do speca od złamań które są tak mało optymistyczne. Termin oczekiwania dwa tygodnie.

 


Jedziemy do lekarza rodzinnego, który ogląda już trzy ujęcia rentgenowskie ( o wiecie państwo to skomplikowane złamanie, nie zrasta się i są odpryski ) bez dyskusji daje skierowanie do chirurga. Ten cenny dokument kserujemy - na wszelki wypadek. Chirurg ogląda męża, zdjęcia – ze smakiem opowiada co powinno być zrobione: chodzi o blaszkę którą trzeba będzie trzeba wprowadzić, bo akurat to złamanie …. Kieruje na operację. Od rana jedziemy do szpitala.

 


W rejestracji dowiadujemy się że papier ten jest do niczego , bo szpital honoruje jedynie skierowania wystawione przez własną przychodnie przyszpitalną …. Dobrze . Ustawiam się karnie w kolejce do okienka. Pani żąda skierowania do chirurga…. urazowego. Z całym spokojem na jaki mnie jeszcze stać mówię, ze rodzinny dał do chirurga nie precyzując specjalności ! Pani bierze skierowanie ( ksero) i znika na kwadrans. W wyniku konsultacji dostajemy przedostatni numerek . Jest ósma rano. Na plecach w nosidle siedzi Zosiek, mąż obolały siedzi na tych taborecikach korytarzowych . Za kwadrans jedenasta chirurg urazowy stwierdza: to skomplikowane….i proponuje leczenie zachowawcze, bo……...to nie operacja ratująca życie.

 


Burza mózgów rodziny dalszej i bliższej. Jedziemy na prywatna wizytę u profesora X grającego pierwsze skrzypce w dużym szpitalu – nie będę mu robić obciachu publicznie mówiąc nazwisko. Pan profesor pobieżnie bardzo przegląda klisze, do obojczyka wcale się nie zbliża, przyznaje rację co do konieczności operacji, ba podpisuje skierowanie do swojego szpitala (już nie musimy stać w kolejce w tutejszej przychodni ) za to badanie a la Kaszpirowski inkasuje nominały NPB oraz proponuje żeby przyjeżdżać na dalsze wizyty minimum 6 tygodni z rzędu . Pomachał nam marchewką przed nosem i wrócił do pracy społecznej.

 


W rejestracji okazało się, że gdyby na skierowaniu napisał np. : przyjąć , to sprawa byłaby załatwiona, a tak to możemy ustawić się w kolejce. I już za półtora roku obojczyk będzie naprawiony…

 


Profesor i pani z rejestracji radzili by zapisać się we wszystkich szpitalach i dzwonić. Może ktoś się nie stawi i hyc szczęściarz wskoczy w wolne miejsce… Nic dziwnego, ze wszędzie są monstrualne terminy …Zostały dwa wyjścia. Znajomy Kolega Medyk no i od początku historii mamy zaklepaną wizytę u specjalisty od tego typu złamań, termin oczekiwanego spotkania zbliża się. Kolejny rentgen – po przejściu mojego męża niedługo liczniki będą buczeć, a mi lampka nocna nie będzie potrzebna przy łunie obok da się poczytać….

 


Łamię się i dzwonie do Kolegi – bardzo niechętnie zaciągam tego typu długi. No bo jak to spłacić? Wystrój pokoju mam mu zaaranżować ? Komputer podłączyć? Nie ma problemu, mamy wziąć wszystkie zdjęcia , ominiemy straże , kordony i z kolei jego kolega rozpatrzy sprawę! Oddycham z ulgą. Dobrze czasami sięgnąć po ostania deskę ratunku. Dzień przed korzystaniem z Kolegi Medyka wizytujemy wreszcie super specjalistę .

 


Pan bardzo uważnie ogląda pięć kolejnych ujęć tego cholernego obojczyka. Czyta wyniki, bada, sprawdza jak się to wszystko miewa. I proponuje żeby mąż nie poddawał się operacji, bo widać ze po pięciu tygodniach kość znudzona czekaniem wzięła sprawę na swoje barki i tworzy się wreszcie pomost kostny miedzy odłamkami, a pozostałymi licznymi częściami obojczyka ! Teraz już z górki. Wreszcie !!!!! Jesteśmy zmęczeni tym odbijaniem się od ściany NFZ i stłamszeni psychicznie niepewnością co właściwie powinno być zrobione. Taka dobra wiadomość była już bardzo potrzebna.. Pozostaje przed nami zaczęta sprawa u znajomego…

 


Na myśl by następnego ranka zaliczyć kolejną wizytę w medycznym świecie mąż robi się zielony. Dzwoni i dziękując serdecznie odwołuje alert. Znajomy Medyk odpowiada że nie ma sprawy. Szkoda – znam tego kolegę . Teraz po pomoc będziemy mogli się tam zwrócić w wypadku …właściwie nie ma już takiego wypadku. Droga zamknięta. Natury żadnego z panów nie zmienię.

 


Składam Klonom ofertę, mogą wybrać spomiędzy siebie jedną sztukę do zawodu lekarza. Inaczej wyznaczę ochotnika...

 


Do wyprowadzenia na prosta została jedna sprawa. Podczas tego zwiedzania placówek zdrowia mąż przywlókł taki szczep bakteryjny, ze gdyby ktoś sobie życzył zapalenia płuc w połączeniu z gorączką, zawrotami głowy i wstrętnym duszącym kaszlem to zapraszam ma właśnie na stanie.

 


Kochani potomni ! Nigdy pod żadnym pozorem nie łamcie sobie obojczyka – naprawdę nie warto.

 

 


Jednak tego wyjazdu bym nie odwołała (zwłaszcza ze to nie mnie boli ramię ) miałam okazje przemykać pieszo po lotnisku między kołującymi samolotami . Próbować bananów o lekkim smaku cytryny, jechać rozsypującą się taksówką którą kierowca odpalał na korbę !!!

 

 


A wiecie że w lutym wysiewa się pierwsze roślinki! ?

ori_noko

Wzorując się na zegarze biologicznym małych skrzydlatych przyjaciół postanowiliśmy polecieć do ciepłych krajów. Konkretnie do jednego , do Indii. Mój ulubiony kierunek. Na przyszłość trzeba brać przykład z niedźwiedzi ….

 

 


Najpierw bujne plany włóczenia się rodziny po zabytkach, pociągach oraz wszelakich miejscach kultu upadły ponieważ Klon potknął się schodząc z maty na treningu. I po konsultacji z chirurgiem – ach łza się w oku kręci to ostania wizyta w Poznaniu na Krysiewicza ( przyjmują pacjentów tylko do 14 roku życia )- noga wpakowana w gips.

 


Zdjęcie opakowania nastąpi dzień przed wylotem. Nie zrażeni zmieniamy plany : co tam Delhi, Varanasi i reszta Złotego Trójkąta. Wyjazd potraktujemy lżej zwiedzimy południowe Indie : tydzień na Goa, potem Bombaj , może sił i środków starczy na coś jeszcze.

 


Chudobę powierzyliśmy babci. Podekscytowani , robiąc ostatnie przygotowania sami ściągamy młodemu gips, pakujemy się i w drogę. Podróż ok. Poznań- Frankfurt- Bombaj (jak te Indie cudnie pachną – tęskniłam za tym ogromnie) teraz pociąg na Goa, taksówka i już jesteśmy prawie u celu w Mapusie (dwie doby przerwy żeby złapać oddech) jeszcze jeden mały wysiłek i dojeżdżamy do Vagator.

 


Wynajmujemy dom i radośnie lecimy na plażę. Dzieci w szoku. Nigdy nie widziały tyle biedy i kontrastów na raz. Zakazy związane z woda, owocami je irytują, jedzenie smakuje bardzo choć z lekka dziwi. Nerwowo pilnują nas, bagaży, dokumentów.

 


Zosia podróżując w nosidle na moich plecach, budzi WSZĘDZIE zachwyt, entuzjazm , ludzie machają do niej rękami,delikatnie głaszczą, cmokaja, wołają, oficer na lotnisku daje jej czekoladki i co chwilę ktoś robi zdjęcie ! Gdyby za każdą zrobioną fotografię dostała dolara to koszty wyjazdu zwróciły by się z nawiązką.

 


Zosiak z godnością przyjmowała hołdy oraz wyrazy uznania. Pozowała promiennie do aparatów zarówno telefonicznych jak i wszelkiej maści fotograficznych.

 


Sądzę, że noszenie tak dziecka to dobre rozwiązanie. Później widziałam masę turystów szarpiących się z wózkami na plaży, w samolocie, czy na mało równych indyjskich poboczach dróg...

 

 


Jako doraźny środek lokomocji wybraliśmy dwa skutery. Wprawdzie indyjska rodzina spokojnie pojechałaby na jednym wraz z babcią i zakupami, my jednak wynajęliśmy dwa. I na jednym z nich po czterech dniach pobytu kolega małżonek gwałtownie hamując przed Panem Niespodzianką Na Jezdni złamał obojczyk. Sobie.

 


Bardzo dużo trzeba czyścić obtarć i ran po wypadku w szortach na skuterze. Potem szpital, rentgen i rodzaj szelek wiązanych w ósemkę. Na dobra skreślamy z planów Bombaj i inne takie . Układamy się gospodarzami o przedłużenie wynajmu. Klony opanowały bardzo dobrze jazdę na skuterach .Jedno wozi tatę, drugie mnie z Zośką na plecach. Zwiedzamy okolicę, cieszymy się morzem, zabytkami , fenomenalną kuchnią.

 

 


Siedząc wieczorkiem zaczynamy snuć rozmowę jakby fajnie było zamieszkać tu na 3- 4 lata. Sporo Europejczyków widizeliśmy tak , dzieci chodzą normalnie do szkoły… W środek rozmowy wpada nasza złocista od słońca Furia – ukrywająca się w najstarszym Klonie : natychmiast przestańcie o tym rozmawiać! !!! Zabraniam ! Najpierw mówiliście o domu. I mieszkamy w nim. Potem o większej rodzinie – mamy Zośka. Potem jakby było miło pojechać do Indii i jesteśmy tu ! Nie wolno Wam rozmawiać o zostaniu na Goa !!!!!

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

Planujemy wyjazd. Daleki. I w ramach planu pięcioletniego obejrzeliśmy paszporty. Oboje z mężem jeszcze przypominamy osobniki na zdjęciu, ale reszta? Najmłodszy Klon jest tam rozkosznym pięciomiesięcznym bobasem, starszy Okrąglinek szczuplutkim sześciolatkiem, a córeczka owszem rozpoznawalna pod warunkiem że poszukamy młodej kobiety o podobnej urodzie. Reasumując dokumenty trzeba wymienić.

 

 


Mąż wziął tydzień urlopu z zamysłem, iż jeden dzień poświęcimy na wizytę w Urzędzie paszportowym gdzie załatwimy dokumenty. Pobrał wcześniej stosowne formularze, druki i karteczkę co potrzebne jest do wyrobienia paszportów . Dzieci zwolnione ze szkół ponieważ miesiąc wstecz zrobione fotografie okazały się już nieaktualne.Przestudiowaliśmy uważnie druczek z wymaganiami.

 

 


Realizacja:

 


Rodzina wypakowana przy Starym Rynku i zagnana do firmy Gajek . Lekko słupiała patrzę pani pstryka fotki z prawa, z lewa, na wprost – robi Klonom sesję fotograficzną. Wiem ze to miłe dla oka sztuki, ale czy troszkę to nie pachnie przesadą? Po godzinie odbieramy 9 odbitek, a Zosiek to nawet 12 ! U poprzedniego fotografa za tą samą cenę dostałam 4 sztuki. Pani zapewnia : w razie czego- mamy przyjść to zrobi nowe… Dziwnie to brzmi . Skutek wolnego rynku?

 


Teraz Urząd Wojewódzki. Bardzo miła pani sprawdza najpierw fotografie. Z zaoferowanego pakietu z namysłem wybiera podobizny. Obok w okienku ludzie kolejno są odsyłani do poprawki u fotografa.Ten ma inny kolor włosów, ten się uśmiecha, trzeci jest mało podobny, a czarta pani zrobiła sobie zdjęcie w okularach… Zaczynam doceniać spryt pracownika w firmie Gajek. Urzędniczka sprawdza skrupulatnie czy mamy odpisy metryk, legitymacje szkolne , dowody osobiste, siebie i dzieci.

 


Hm mamy najnowszą metrykę – sądziliśmy, że jak wymieniają dokumenty to pozostali już nie potrzebują… No tak było kiedyś.. Punkt dla Urzędu. Wracamy do domu – odpisów nigdzie nie ma- no tak przeprowadzka…

 


Podejście drugie : Wyjazd do Poznania, na Libelta składam prośbę o metryki – pani zgodziła się przyspieszyć wydanie żebyśmy zdążyli zamknąć składanie wniosku paszportowego do końca tygodnia. I przepisuje mi podanie na jeden wniosek – płacę więc 10 zł mniej. Kochane są te ludzie często.

 


Podejście trzecie : bierzemy dzieci wcześniej ze szkoły ,wieziemy do paszportowni… Pani pieczętuje, sprawdza zgodność . Klony podchodzą kolejno pokazując ,że nie tylko są istotą ze zdjęcia , ale też naszym potomstwem. Musieliśmy prezentować nawet Zośka !

 


Masa podpisów . Wszędzie zgadzamy się na przetwarzanie danych naszych i naszych dzieci – ci ostatni też się muszą szrajbnąć. Wypełniam cztery druki opłat- na jednym nie można. Słodki smak zwycięstwa. Co za radość!!! Jesteśmy na finiszu… Z małym wyjątkiem . Jedno dziecko jest zameldowane gdzie indziej. Trzeba uzyskać poświadczenie miejsca zameldowania na metryce. Czuje narastający wewnętrzny charkot….

 


Podejście czwarte: uprosiliśmy panią by ostatni paszport móc złożyć bez niszczenia dziecku dnia szkoły. Poświadczenie jest, pesel też, legitymacja , zdjęcia, wniosek.- szukamy „naszej” pani – u nikogo innego nie przyjmą podania bez Klona . Jeeeest , gol! Jeszcze kilka pieczątek i odbierzemy za miesiąc.

 


Czego to ludzie nie wymyślą by ograniczyć odpływ siły roboczej z kraju. .. A tak na marginesie. Po odbiór musimy zabrać Klony z ukończonym 13-stym rokiem życia. Są za mali by coś samemu załatwiać a za duzi by rodzice bez ich podpisu mogli odebrać dokumenty. Oczywiście bez legitymacji szkolnych w kraju gdzie jest obowiązek szkolny do bodajże 16 roku życia żadne dziecko nie dostanie zniżki w opłatach paszportowych nawet mając metrykę w zębach. Czasami mam chwile zwątpienia….

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

Co to jest: sterczy na schodku i kwiczy ? - Zosiek. Rozsypuje jedzenie psa ? – Zosiek. Próbuje otworzyć wszystkie szuflady w kuchni? – panna Z .Stoi pod stołem i pokrzykuje? – Klon 04. Tłucze łapką w kominek?... Atakuje czółkiem drzwi ?... Wchodzi pod ławę i nie umie wyjść?... Pakuje do pyszczka wszystko co dopadnie z butami włącznie?... Zrzuca i żuje piloty ?.. . Chichocze uciekając podczas przewijania?... Ćmokta zdobyczny telefon ?... Cicho zakrada się do gabinetu taty i pracowicie wyciąga kabelki wiszące pod biurkiem?.. Ściąga na siebie ręczniki, koce oraz wszelkie rzeczy ułożone do prasowania ?... Wcina chińszczyznę, kuchnie meksykańską – odsuwając się od zupek przeznaczonych dla niemowląt ?- akurat tu można wstawić imiona całej rodziny. :) Na kołdrze rozpostartej na podłodze wśród zabawek z pasją macha pluszową ośmiornicą?... Przewraca się podczas czterdziestej próby stawania i trzymania się kanapy tylko jedną ręką? – dla jasności - nadal chodzi o Zosinka

 


Potem zasypia na godzinkę (jak pojawia się zdrobnienie oznacza czas od kwadransa do maksymalnie czterdziestu minut ) –a jej autorka siedzi bez ruchu próbując zebrać myśli i siły. Z czułością myślę o pralce, zmywarce, ogrzewaniu gazowym …

 


Dosyć tego pasienia się przed komputerem trzeba sprawdzić funkcjonalność urządzeń pomocniczych, albo później bo Ktoś radosnymi okrzykami wabi swój posiłek. Starszy Klon podsumowując karmienie siostry : nostalgia Cię zżera .

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

Rodzina wróciła do obowiązków beztrosko zostawiając krajobraz po bitwie w każdym zakątku.

 


I zaraz w to pandemonium nawiedziła nas koleżanka z malutką (no niecałkiem !!!) córeczką. Dzidzia jest młodsza o 2 tygodnie, a na naszych oczach pochłonęła : średni słoik jarzynowo-mięsnego obiadu, deser mleczno – coś tam, popiła tęgo z butli i udała się na pokrzepiającą drzemkę by nabrać sił przed następnym posiłkiem.

 


Nasz zawodnik z sukcesem uporał się z obiadem w postaci pięciu łyżeczek...marchewki z ziemniakami, częściowo wypluł, a częściowo rozmazał 30 ml soczku i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przypięła się do piersi.

 


Miła drzemka połączona z ssaniem mleka dodała sił : ruszyła na obchód włości. Wpakowała się na schodek – do prac priorytetowych doszła barierka na górze i na dole – tu umyła rączki w misce z wodą psinki (nasz czyścioszek ), szybciutko uciekła do ukochanego kominka. Tam nie tylko widać znajomą twarz w odbiciu szybek to w dodatku są wygodne uchwyty do podciągania się.

 


Stwierdziłyśmy że wprawdzie córeczka koleżanki swój obiadek pogryzła z racji imponującego uzębienia, ale nasza to by posiłek dogoniła. I tak rozstałyśmy się każda zadowolona ze swojego szkraba.

 


Mi w zupełności waga malutkiej odpowiada- zwłaszcza ż wybrałam się z nią na grzyby. Sukces połowiczny : ramię którym nosiłam Zosię z nosidłem odpadło a na drugim przytargałam koszyk z mieszaniną grzybów. Po tym bolesnym doświadczeniu plus z przyczyny utrudnień transportowych postanowiłam wybrać się na grzyby na tzw. ”Architekta ”.

 


Znajomy (architekt ) częstokroć wraca z wyprawy do lasu ze znaczną ilością runa leśnego.

 


Lubię jak to opowiada:

 


Rankiem tak w pobliżu godziny 8-9 pakuję śniadanie, termos. Biorę zawsze duży koszyk – znaczące uniesienie brwi.

 


Mam swoje miejsca - tajemniczy uśmiech - zasadniczo to zawsze jadę w ten sam rejon. Trzeba szukać tak długo, aż zobaczysz wędrujące z koszami kobity. Na tym odcinku lasu zatrzymuję się – tu głos opada do tajemniczego szeptu , wszyscy słuchacze nachylają się by nie uronić nic z tajemnicy zbieracza - podchodzę… Kupuję i odpoczywam. Dobrze się tak od rana przelecieć po lesie…

 

 


Udoskonalę metodę – rano na targ… Do auta się nie dopchamy, a bez rumaka Zośka w knieje nie wezmę. Witaj starości – będę kupowała grzyby !!! To jeden z tych momentów grozy o których dotychczas czytałam. Dwadzieścia lat wstecz wzięłabym dzieci w zęby i kolebiąc zwisającym z paszczęki potomstwem pognała na piechotę, a dziś….. zasłaniam się brakiem samochodu… Cena za postęp cywilizacyjny - borowiki z targu.

 

 


PS. Grzybów nie było

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

Ciemno , głucho , tylko ponure charczenie, chrapanie, kichanie i smarkanie rozlega się wokoło. Rodzina padła. Zaraza : ból głowy, uszu, gardła, monstrualny katar , zawroty głowy- bez gorączki.

 


Rozczulili mnie kiedy każdy dziś się kolejno zgłaszał z nadzieją ze teraz to się troszkę tego (przeziębionego ) Zośka zdystansuje i więcej uwagi na siebie ściągnie.

 


Według kolejności zgłoszeń na świecie relacjonowali swój stan zdrowia i dostawali : wapno, witaminki, aspirynę , okład na uszy , całuska plus nakaz zapakowania się w piernaty. Och jak mnie rodzinka grzecznie słuchała. Nawet Tata Klon. Każdy błyskawicznie przyjmował pozycję : proszę się mną opiekować

 


Termosy herbaty z cytryną opuszczają kuchnię – tylko po południu przygotowałam z 20 litrów tego napoju (chorych ) bogów do tego ambrozja zastąpiona manną na mleku z kapką soku na środek miski .

 


Mam wrażenie że są lekko na siebie wzajemnie obruszeni - przecież nie po to chorują żeby było to zajęcie stadne. Nad każdym mam się pochylić, roztkliwić i zrobić na jutro ulubiony obiadek…gotowania czterech różnych zdecydowanie odmówiłam - to się nazywa asertywności – …. albo zdrowy rozsądek .

 


O rozmiarze klęski żywiołowej mówi fakt że zapowiedziane obostrzenia w postaci braku dostępu do TV , komputera i nakaz dalszego przebywania w łóżku został przyjęty bez szemrania . Niewiarygodne.

 


Ciekawie jest obserwować jak się każdy przygotował do lekkiej grypki:

 


- Tata Klon obok ma książki do angielskiego (podziwu godny optymizm – jeśli go tak głowa boli jak mnie …) laptopa , komórkę i miejsce pod herbatę.

 


- Klon dziewczynka – stos książek z jednej strony fantastyka z drugiej biologia, lampka, kosz , stołek na talerz , kubek oraz duże opakowanie chusteczek. Przygotowane ciepłe skarpetki i polar.

 


- Klon synek leży wśród kredek , książek, miski ziarenek do łupania, zabawek zostawionych przez młodszego braciszka … Wszędzie leżą porozpoczynane opakowania chustek i zużyte w stosiku na podłodze. Termos z herbatą balansuje na skrawku załadowanego do granic nocnego stolika. Ubrany w polar – bo po co ma go zakładać po wstaniu…Ekspansywny jest …

 


- Klon wczesnoszkolny: chustki obok (ale kosz nadal pod biurkiem), stos komiksów, album Andrzeja Mleczko (O!?) kubek z piciem obok poduszki (!) tuż przy lampce nocnej … i kilka niezbędnych do istnienia zabawek w tym ulubieniec też dostał kompresy na uszy…

 


Prawdę mówiąc mogłam im te klapiaki zakroplić czymś, ale kompres ma aż cztery zalety. Człowiek czuje że się o niego troszczą. Z obwiązaną twarzą wygląda się dostojniej a i choroba nabiera odpowiedniego wyrazu. Tak samo była leczona kilka dni wstecz najmłodsza jednostka – więc jest gwarancja że jest się równo traktowanym …No i najważniejsze przy bolących głowach nie zakładają słuchawek na te kompresy by siebie wykończyć głośną muzyką.

 


A jutro damy im wszystkim rosołu z kluskami. Jak tak patrzę z boku to bym się może też skusiła na jakieś bardzo niewielkie chorowanie …

 


W każdym razie planuje ucieczkę z domu zadżumionych – obok tynkują dwa domy – tak trudno się oprzeć zwiedzaniu. Jeden ma bardzo udany kolor. Zieleń. Świetnie dobrana – nie udaje barwy z otoczenia, ani nie dominuje. Lekkie połączenie odcienia dojrzewającego groszku z khaki. Być może tak chwyta za oko bo obok czai się szary budynek W końcu barwa w dużej mierze zależy od otoczenia. Zobaczymy jak zrobią tą szarą bryłę… za nami na tzw górce – większość domów powstawała wcześniej lub równolegle do naszego. No i powstają ogrody. Od tego patrzenia ludziom za opłotowanie dostane kiedyś zeza. U nas skromniutko kwitną nasturcje, róże, aksamitki, begonie jeszcze walczy dzwonek karpacki - reszta to zimozielone i kilka rodzajów1) wierzby, modrzewie, śnieguliczki, budleje, jaśminy świerki, kosodrzewina, funkie i tonące w chwastach irgi , jałowce, daglezje i liguster. Hm jednak całkiem sporo jak teraz zaczęłam wyliczać. Idąc obok naszego ogrodu to widać już trochę pracy, ale z efektów które ma w głowie to niewiele .

 

 


Za to Zosia prze do przodu jak czołg. Wstaje wszędzie gdzie zdoła łapkami sięgnąć i podciągać z czworaków- do klęku - potem na jedno kolanko i wyprost. Niesamowite ile ot trzeba ćwiczeń do rozpoczęcia chodzenia. Odkryła też urok plaśnięcia dłonią o różne materiały. Sprawdza dźwięki o stół, podłogę, wodę, szybę , kanapę… Patrzę na to . Często kosztem ogrodu właśnie, pracy czy działania domu . Po to się ma dziecko. Żeby zobaczyć wszystko od nowa, a czasami nie moc wyjść z podziwu jakież to wspaniale połączenie genów nastąpiło :

 


- synek, spóźniłeś się !

 


- nie miałem zegarka

 


- mogłeś zapytać kogoś na placu

 


- pytałem !!

 


-?????

 


- kolega też nie miał zegarka

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

Wybaczcie nie wklejenie zdjęć ostatnio nie za bardzo wiem w co najpierw ręce włożyć. Wraz z kolorami jesieni życie nabrało tempa i rozmachu. Malutka dzielnie porawiala jakość raczkowania co się równa nie spuszczaniem z niej oka.

 


I pani Rehabilitantka wyznaczyła nam ciąg wizyt w systemie co tydzień. No druga pani Rehabilitantka też nie odeszła w zapomnienie. I tak jazdy do obu pan zdominowały rozkład tygodnia. Klony poszły do szkoły zdobywać wykształcenie, czerpać wiedzę jednym słowem kształcić się – jak mawiał Kłapouchy .

 


Jednak choć ręka swędzi nie napiszę co sądzę o postanowieniach które beztrosko produkuje minister oświaty – w ramach odreagowania opiszę przeciętny wypad do Poznania na zajęcia:

 


Zosiek plus plecak z jej niezbędnikiem plus woda i kanapki jako paliwo plus dwie trzy zabawki plus wygodny szeroki wózek plus motor to znaczy ja doczepiona na końcu. Ten zgrany zestaw toczy się w kierunku stacji. Mój ulubiony wózek ma drobną wadę bardzo ciężko go samemu chwycić i obsłużyć np. wkładając do wagonu czy tramwaju . I ten szeroki rozstaw kół powoduje niemożność wjechania wewnątrz pociągu do przedziału dla podróżnych z dużym bagażem. No zwyczajnie się nie mieścimy w nic co nie jest szerokości bramy. Dzięki temu zawieramy znajomości na trasie włącznie z kokieteryjnym :

 


- Ojejku ależ pan silny !

 


-Sam pan unosi taki ciężki wózek ! Okrzyki brzmią idiotycznie choć podziw jest szczery. Ja akurat wiem ile waży nasza kruszynka wraz z opakowaniem ….

 


Ostatnio szczęście też dopisało - silny mężczyzna bez wstrętu pomógł wnieść pojazd do wagonu, ale wysiadł na następnej stacji . W przejściu prócz karocy byli dwaj schludni wyżelowani i zadbani panowie. Posługiwali się specyficzną polszczyzną. Każde zaczerpnięcie oddechu, przecinek lub wykrzyknik zastępowali przemiennie wyrazami powszechnie uznawanymi za wulgarne (k…a, k…a lub k…a czasami c ..j ty c..ju itd. ) I tak przez te niecałe czterdzieści minut podróży. Ponieważ kto zajrzał do naszej części by wysiąść lub wsiąść to widział kobylasty wózek i natychmiast zmieniał zamiar ,znikał . Tak więc rada nie rada poprosiłam Żelboya o pomoc. Gość zwrócił się do kolegi : Widzisz na co mi k…a przyszło?! Potem pomógł wytaszczyć na peron. Tu ładnie uśmiechnęłam się grzecznie wyrażając wdzięczność: No i c..j dziękuję !

 


Potem już tyko przebieżka na Kaponierę (gdzie 30 lat wstecz pytałam przy otwarciu czemu nie ma zjazdu do wózków i pytanie pozostaje nadal bez odpowiedzi bo to największe poznańskie przejście podziemne ma ino schody… ) zjechanie wózkiem , wciągnięcie z powrotem i już mamy przystanek autobusowy łączący nas z upragnionym punktem w przestrzeni – przychodnią rehabilitacyjną.

 


Tam to już czysta przyjemność pani ogląda postępy Zosiaczka daje kolejne wskazówki i wracamy po śladach do domu.

 


Okropnie zniechęcił mnie ten damski triatlon więc wystąpiłam na forum domowym o zmianę pojazdu na węższy, lżejszy z możliwością obsługi jednoosobowo lub samochód… W ten sposób teraz oczekujemy na dostawę pojazdu zdecydowanie bardziej dostosowanego do drzwi w naszej PKP.

 


Tylko hm.. pani Rehabilitantka w czasie wizyty powiedziała, że chce nas zobaczyć no najszybciej za 3- 4 miesiące tak do kontroli na wszelki wypadek ! No bo córeńka pięknie przemiennie raczkuje, łapki otwarte, tylko nam nóżka do wyćwiczenia zostanie. Od tego momentu zasadniczo przejęła sama obowiązek rehabilitacji. Miałam ogormną ochotę zrobić to samo co Zosia. To znaczy spacerować po gabinecie na czworakach głośno wyśpiewując : la, la , la….

 

 


A dziś wieczorem nasz Klonik pierwszy raz stanęła na nóżkach w łóżeczku…

ori_noko

Z drugiego hibiskusa wykwitają pączki lila. Z trzeciego też, czwarty broni niezależności i ujawnienia kolorystyki. Musze poczytać czym się je zasila na słodko czy kwaśno.

 

 


Nasz prawie najmłodszy Klon odkrył siłę wynikającą z prac ogrodowych. Trudno odmówić prawa do grania na komputerze człowiekowi który z zaciętą miną potrafi skosić 2/3 trawnika w jedno popołudnie. I robi to coraz lepiej, staranniej. Wstrząsająco wyglądały pierwsze próby. Jakieś zygzaki, dziwne sterczące pasma, pogubiona ścięta trawa. Jakby się mścił a nie pracował na dostęp do elektroniki. Kilometry robią mistrza.

 

 


Dom już się niewiele zmienia. Wprawdzie chodzę, powtarzam mantrę : okiennice. Jakby tu pięknie wyglądały okiennice. Do takiego białego domu przydałyby się …. Wiesz takie zielone… Jestem przekonana że do świadomości całej rodziny przesączyła się stosowna wiadomość. Na poważnie to będziemy mogli o takiej ochronnej ozdobie myśleć w granicach trzech lat. No to myślmy.

 

 


Nadal w wolnych chwilach wybiegam do ogrodu taszcząc za sobą Klonika. Leży sobie na brzuszku przypięta do wózka i podziwia świat. Malutka wygląda jak żywy przykład sprawdzania się teorii związanej z alergią: każde kolejne dziecko pary alergików ma wyższy współczynnik uczulania się.

 


I mamy właśnie w domu biedroneczkę. Obsypaną plamkami od stóp do głów. Pewnie byśmy nie mieli gdyby babcia nie musiała na anginę ropną zapisać antybiotyku, bo dziewczyny jadły na spółkę jedno jabłko . A starszą pobolewało gardło… Dzięki temu już wiemy jaką pierwszą rodzinę leków trzeba wpisać na listę rzeczy zakazanych gdzie już trochę produktów figuruje.... Minusem jest zwieszenie na czas choroby ćwiczeń. Kiedy po czterech dniach wróciłam do podstawowego majtania nóżkami, rączkami Zosiak próbowała powalić mnie falą dźwiękową - napotkawszy opór uspokoiła się i wzięła udział w proponowanych rozrywkach. I niech mi ktoś powie że taki maluszek nie umie sobie poradzić z rodziną…

 


Drugi przykład to dział żywienie niemowląt. Jedzenie produktów pochodzenia roślinnego idzie bardzo opornie. Najlepiej jak jest to zdobyczne. Kładziemy w pobliżu rączki kawałek jabłka, nektarynki itp. mała z radością chwyta łup i pracowicie obślinia. To samo podane starte na łyżeczce ląduje konsekwentnie na zewnątrz. Jeszcze większą radość daje zanurzenie rączek w czyimś obiedzie i próba przejęcia całego talerza. I tak ziemniaczek uduszony na mamy talerzu, zaserwowany widelcem jest zjadany z entuzjazmem. Ta sama pyra w jej talerzyku wkładana do dzioba łyżeczką jest absolutnie niejadalna. Na moje oko ciepły obiad zjem z całą rodziną za jakiś rok. Wtedy powinna już samodzielnie jeść. Super będzie wszystkie miejsca przy stole zajęte. Właśnie ! trzeba będzie u stolarza zamówić rozsuwany blat do stołu , jak się reszta rodziny zjedzie to minimum na 12 osób miejsc trzeba nam.

 

 


I tak nam życie płynie między chwastami, ćwiczeniami, a przymierzaniem się do powrotu do pracy. Obok ludzie budują domy, a do nas dociągnięto chodnik. Nikt kto nie mieszka w pasie kurzawy i błota nie ma pojęcia jak to radość dwa metry czystego przejścia ! I jeszcze lampa . Uliczna. Rozpieszcza nas gmina przed wyborami. Klony będą mogły do szkoły pojechać nie nurzając się w błocie po pas - dojdzie też odśnieżanie chodnika przed posesją , ale za taki luksus warto pomachać łopatą. Działka nabiera wartości : woda, prąd, gaz, latarnie, ścieżka rowerowa…

ori_noko

Dzięki deszczom trawa nabrała niesamowitej zieleni. A my chodzimy tzn. kolega małżonek i niżej podpisana po tych zieleniastych połaciach - wyrywamy chwasty. Najdokuczliwsza jest chwastnica, sąsiadka mówi: kurze proso. Bez względu na nazwę jest to silna roślina która stara się wygryźć naszą trawę. Masa tego rośnie. Powaliła nas na kolana. Spędziliśmy w parterze większość weekendu rwąc ręcznie lub dowcipnym wyrywaczem do chwastów Friskasa . Równolegle przedzieramy się przez zachwaszczone rabatki. Jako matka karmiąca co rusz schodzę z placu boju, ale mąż .. no to robi wrażenie. Z uporem dowozi korę, wyrywa , kosi, wyrównuje, poklepuje i inne takie. Do bardzo blokowego człowieka przyszła potrzeba kontaktu z naturą. I jak tak sobie chwast w chwast pracujemy to rozmawiamy, pomilczymy, podajemy narzędzia :)

 

 


Zosia ze względu na wilgoć zmieniła miejsce obserwacji przypięta puszorkami leży na brzuszku w wózku , twarzą do hm wejścia i obserwując krytycznie co też robimy. Uparcie ćwiczy ciałko do raczkowania. Staje pięknie na czworakach kołysze się radośnie do przód – tył. Rączki się końcu męczą i Żabcia pada. Kołysze też często kuperkiem stosując przerzut bokiem całego ciężaru ciała na jedną stronę. Gdyby umiała czytać – wiedziałaby, iż te ćwiczenia są obowiązkowe koło 10-11 miesiąca życia , ale ani jej ani mi to nie przeszkadza.

 


Żeby jeszcze chciała robić sama zestawy na rączki. Codziennie masaże wodne i ręczne i z ozonem i choć raz robione ćwiczenie profesora Vojty i klepanie łapek i prostowanie, a ona uparcie ramionka do tyłu - choć motoryka dłoni polepszyła się zdecydowanie . Pani Rehabilitantka pociesza, ze jak zaczniemy więcej ćwiczyć to efekt wreszcie będzie. Na razie za mało, dużo za mało.

 

 


Przy wejściu od ulicy Żytniej posadziłam wiosną cztery hibiskusy – nie za bardzo orientując się w naturze rośliny. Darowanemu krzakowi nie patrzy się w zęby . Z serca podziękowałam, cmoknęłam w mankiet i zapomniałam.. I tak sobie toto rosło. Wczoraj zakwitło ! Białymi kwiatami z purpurowym środkiem. REWELACJA. Podobno są jeszcze inne kolory, czekam co się wykluje z pozostałej trójki napęczniałej kwiatami. Lubię rośliny które wybrałam, ale ileż radości przynoszą te co wybrały nas .

ori_noko

W strumieniach deszczu przypłynęła para eleganckich forumowiczów . Obejrzeli dom – chyba się podobał . Przybędzie miłośników pana Praktycznego?

 


Przepłoszyłam ich lawiną słów i informacji, ale jeśli chodzi o budowanie przepadam o tym rozmawiać, słuchać zadawać pytania, rozważać projekty i marzyć o następnej budowie. O planowaniu, logistyce dostaw , frontach robót, wyborze materiałów. To prawie takie fajne jak wychowywanie dzieci tylko efekty szybciej widać .

 

 


A w potokach wody zieleń nabrała głębi, soczystości. Krzewy przycięłam, więc puszczają nowe liście, a śnieguliczka zabrała się nawet do drugiego kwitnienia. Z boku ogrodu jest kamieniami wyłożony krąg pod ognisko. Wspaniałe miejsce gdzie w letnie i jesienne wieczory zbieramy się opiekając lub nie jakieś produkty spożywcze. Na obrzeżu swojego czasu posadziłam kilka tui, a przed nimi bliżej kręgu pięć krzewów. W trakcie ostatnich dwóch miesięcy były zagłuszane przez chwasty. Teraz je pogoniłam, obłożyłam korą i dosłownie widać w oczach jak dereń odzyskuje kondycję i urodę . Ten półokrąg zieleni ma nas odgrodzić od sąsiadów – którzy bardzo mili i sympatyczni – vis a vis też maja swoje miejsce do siedzenia w ogrodzie . Bywa iż debaty na świeżym powietrzu nakładają się i taki zielony parawan byłby miłym złudzeniem prywatności dla obu stron. Może kiedyś zadaszymy to miejsce. Jednak dziś pieńki, schludna kostka, ogień buzujący pośrodku są wystarczająco przyjemne.

 

 


Zabrałam się za przetwory . Cztery przeboje kulinarne- bez względu na ilość weków znikają przed lutym . Grzybki w occie – na to przyjdzie mam nadzieję czas, drugie to kompoty wiśniowe, trzecie rodzaj konfitury z czerwonych porzeczek do herbaty oraz klasyka kiszone ogórki. Oszołomiona zeszłotygodniową ciszą , kupiłam owoce, cukier - idę do garażu wybrać stosowne szkiełka.

 


W kącie monstrualny wór z umytymi słoikami, gdzie zakręcone czekają odświeżenia i nadzienia.

 


Teraz kończąc jedzenie czwartego kilograma porzeczek przyznaje racje bratu: telepatia świetna rzecz – szkoda że nie działa. Bo ten tego – chłopaki (Prototyp i Klon ) wzięli ten wór w nim całoroczny zbiór słoi i wynieśli. Na recykling….

ori_noko

Dawno , dawno temu czyli tak z 5 lata wstecz zamówiłam przez Internet książkę „Harry Potter i coś tam”. Wypełniłam formularz zgłoszeniowy, zaznaczyłam opcje „płacę przy odbiorze” i w napięciu czekam. O oznaczonej godzinie pod blok podjeżdża furgonetka .Pan Dostawca niesie bardzo duży pakunek. Zdecydowanym krokiem zmierza do naszego wejścia. Nasłuchawszy się wcześniej historyjek na temat różnych naciągaczy wpadłam w lekką panikę. Jejku przecież to nie książka, to dziwne ogromne COŚ - nie zamawiałam. Nim pan dotarł do wejścia mnie rozbolał żołądek na samą myśl o koniecznej nieprzyjemnej wymianie zdań . Spocona , zdenerwowana czekam przy drzwiach, pan mija mnie krokiem swobodnym i niesie wielką pakę piętro wyżej… Chwilę później kolejny kurier – z książką…

 


Jednak te przeżycia nie zniechęciły mnie do internetowej formy zakupów. Od tych pór mniej lub bardziej systematycznie zasilam kiesę bonzów e- przestrzeni. Tak się o tym rozpisuję, bo właśnie nabyliśmy via Internet pralkę- 30% taniej niż w sklepie „nie dla idiotów” . Poprzedniczka na wiadomość o narodzinach Zosi i zwiększeniu się przydziału prania dostała histerii. Odesłaliśmy na zasłużony wypoczynek.

 


Za to nade mną zawisła świadomość, że lada moment zostanę skazana przy praniu jedynie na łapy. A czy są aż tak pracowite to niezbyt przekonana jestem i wołałbym nie konfrontować wyobrażeń z rzeczywistością. Przyparta do muru pojęłam decyzję, przedstawiłam mężowi podanie wraz ze zdjęciem oraz wszelkimi stosownymi załącznikami.

 


A mąż co? Zaprotestował ? Wpadł w zachwyt ? Przeląkł się? Odtańczył zwyczajowy taniec Indian północnoamerykańskich? Nic z tego . Zamruczał potakująco – zamów - i wrócił do swojej pracy.

 


Wczoraj cud techniki przyjechał. Patrzę, a tu z dostawczego busa wychodzi drobniutka blondyneczka : - A ten sprzęt AGD to gdzie wyładować? W okolicy ani pół krzepkiego mężczyzny…No i razem toto szarpnęłyśmy, włożyłyśmy na wózek i hajda do pokoju AGD. Wszystko gra, buczy, pierze, wiruje.. :)

 

 


Wprawdzie mam nieprawdopodobnie długie wakacje – dwa bite tygodnie z jednym Klonem pod ręką, ale staram się nie obijać po kątach. Obijam się po ogródku. Każdego dnia wynoszę parasolisko, kołdrę i Zosię. Ten zestaw montuje w dowolnym punkcie ogrodu i zaczynam pielić. Póki opadów nie ma to całość się sprawdza.

 


Zosia jeszcze sama nie siedzi, jednak bez dozoru w wózku już bezpieczna nie jest. Od czasu kiedy wykombinowała jak się kulać to świat stoi przed nią otworem.

 


I tak sobie pracujemy, malutka podziwia świat roślin i zwierząt – obok legowiska prawie cały czas waruje nasza psina. Wczoraj co zerknęłam na sunie i córeczkę to nadzwyczaj grzecznie patrzyły w przestrzeń. Małej nie trzeba było przekładać na miejsce, ani ratować psa na którego potrafi się pokulać się osiem kilo w kolorowym śpioszku. W końcu Zosia poprosiła o posiłek plus odprowadzenie do łóżeczka. Patrzę na kołdrę: wszędzie walają się powyrywane kępki trawy. Maleńka ma czarne zaciśnięte łapki z których wystaje kolejna porcja zielska. Jak jej wytłumaczyć które to chwasty ?

ori_noko

Nieporozumienie z bankiem wyjaśnione. Skorygowane, naliczone. Żadnych problemów. :) Tylko informacja z US ponieważ dom oddany końcowo jest od października 2005 to odsetki możliwe do odpisania od kredytu liczy się dopiero od tej daty. Mówiąc inaczej większy zwrot podatku nastąpi w przyszłym roku. Możemy powalczyć o zwrot VAT-u jeszcze. Niewiele tego będzie bo co się dało nabyć na zasadzie 7% plus robocizna , zamiast 22% to tak robiliśmy. Ten wykaz urzędowy zresztą dziwny jest , ale będziemy próbować.

 

 


Wieści z terenu: cały trawnik zasilony nawozem. Podlany i trawa w ciągu dwóch dni tak ruszyła ze wzrostem jak nie przymierzając nasze chłopaki . Chwilę nie patrzysz ,a tu już o kilka centymetrów więcej jest .

 


Odchwaszczamy metr po metrze kładziemy materiał, posypujemy korą. To chyba jedyny sposób żeby nie polewać w ilościach hurtowych ogrodu środkami chwastobójczymi. W każdym razie tylko tam gdzie jest już tak zrobione to chwasty przebiją się sporadycznie. Agrowłóknina kupiona w e- sklepie bo w tubylczym chcą o 100% drożej – nawet jak zamówić konkretną ilość chcieliśmy. Nie to nie.

ori_noko

Cicho niewiarygodnie Klony uczą się podstaw żeglarstwa z dala od domu – Zosieńka została . Organizatorzy tłumaczyli, że za mała. Niech im będzie Siedzimy z Klonikiem w domu, nawet chłodne kafle na podłodze nie dają spodziewanego efektu. Wewnątrz jest momentami 28 stopni i więcej . Maleńka systematycznie popija mleko. Czuję się jak dystrybutor. Dziś dopiero wyrwałam się z tępoty spowodowanej upałami i zaproponowałam wodę . Najbardziej w tym podobała jej się łyżeczka do podawania napitku.

 

 


W kilka dni wcześniej w przypływie szaleństwa nakłoniłam okoliczną Puc Frau do pomocy i na cztery ręce sprzątałyśmy dom. Nie żeby było jakoś szczególnie źle, ale czasami trzeba porządnie przejechać się na miotle (czyżbym urodziła się w Poznaniu) W każdym razie działałyśmy od 6.00 rano do 19.00. Z przerwami na karmienie. Moimi przerwami, bo krępa pani z cukrzycą i po zawale RAZ usiadła napić się wody… Nie wiem na jakie paliwo ona chodzi, ale tez poproszę.

 


A o 19.30 przyjechała stęskniona gromada bo nie mogli już wytrzymać nad morzem w tą gorączkę… Jeśliby uprzedzili to pewnie bym tak się nie szarpała – sądziłam, iż przez minimum trzy dni będę się przechadzać lekkim krokiem po lśniących pomieszczeniach. Gdybym miała siłę się ruszyć to mogłam zażywać tej rozrywki 30 minut. Potem duży pokój został zawalony bagażami, ręcznikami z których osypywał się piasek, buty z radością zrzucono z nóg w przejściu i całość nabrała błyskawicznie swojskiego wyglądu .

 

 


Kiedyś dawno temu jak pisałam , że robimy podlewanie to jeden z dobrych duchów Forum napisał do mnie: to prosta robota i dziś zrobiłby sam. Miał całkowitą rację. Teraz jakakolwiek awaria, zmiana, przeniesienie robimy to sami bez konieczności wzywania, czekania, proszenia i płacenia. Dziękuję.

 

 

 


Mąż przesuwa co po niektóre spryskiwacze, ja godzinę dziennie pielę ogród. Klon leży wtedy na kocyku , zacieniona ogromnym ciągle uciekającym w najmniejszych podmuchach parasolem . Przed wejściem pyszni się 10 sadzonek bukszpanu karłowatego obsypanego korą. Tego gatunku nie trzeba ciąć rośnie, maksymalnie do 60 cm, ładnie podkreśla półkolistość wejścia.

 


Dokopałam się ponownie do pięknie pachnącej lawendy – chyba jeszcze tego dokupię. Z rozsady mam też trochę bukszpanu zwyczajnego i myślę, ze powinien pójść już do ziemi. Zwlekam przez te upały. Tak też od tygodnia jadę po dwa jałowce bo posadziłam z boku domu cztery płożące i aż się tam prosi o dwa elementy pionowe. Może dziś jeszcze? Hm ale trzeba by wyładować pięć worów drobnego kamienia do obsypania rabaty przy drugim wejściu . Zarówno działnie jak i decyzje wydają mi się dziś lepkie od gorąca.

 

 


Byłyśmy na kontroli technicznej. Pani neurolog zadowolona bardzo z postępów, pani Rehabilitantka tak w 70 %. Mówi że widać że ćwiczymy – no chyba ! – ale ciągle za mało. Lepszej organizacji potrzeba, albo dłuższej doby

ori_noko

Zakwitły słoneczniki! Ogromne. Jeszcze takich u nas nie było. Wprawdzie na całym ogrodzie wzeszło sześć sztuk ale mają ponad dwa metry , no są wielkie. Na tle garażu wygladają imponująco. Dynie nadal w natarciu. Nie miałam pojęcia ile one potrzebują miejsca!

 


Poza tym błogi spokój – teoretycznie.

 


Mąż wziął starszyznę plemienną na wyjazd, co by w piasku brodzili, zahartowali wątłe ciałka w Bałtyku (Klon nr2 tego lata przerósł swoich autorów…) , najedli się rybek i frytek oraz jak to nad naszym morzem poćwiczyli niemiecki…

 


Miałam po pierwsze nie sprzątać, nie gotować, nie przesadzać z ogrodem, nie prać , nie prasować, nie myć okien i inne czynności na nie…

 


W planach wyłącznie luz, słoneczko, podawanie mleczka , przewijanie, ćwiczenia i łaskotanie stóp – to dla Zosi – oczywiście.

 


Na razie zapowiedziało się z wizytą pięć osób! Ponieważ nie mogłam patrzeć na bałagan w pokoju głównym więc zadekowałam się z maleńką na górze w sypialni . Jednak na dole wygląda jak po przejściu grupy turystów co oznacza latanie na mopie oraz innym sprzęcie czyszczącym . Przyjedzie matczysko – wesprzeć mnie w samotności – obiad należy zrobić, przecie mamy na skibkach z pomidorem trzymać nie będę. A i jutro zjawi się pan z komunalki spisać liczniki i zarejestrować podlicznik do podlewania…trzeba zrobić przejście przez pokój AGD…. Czy wszyscy sobie tak organizują wypoczynek? Tak więc mając przed sobą wizję zasuwania do upadłego rozłożyłam się z kawą przed komputerem. Potem już sił zabraknie na rozrywki .

 


Trawnik rośnie. Nawet w miejscach uszkodzonych przez wodę zaczynają się wybijać ziarenka. Będę dziś robić fotki to może się coś tam uda zamieścić na onecie. No i znikam pierwszy gość idzie..

ori_noko

Nam te trawniki to chyba nie są pisane. Kolejna burza. Szkód mniej. Jednak łyse place pojawiły się w wielu miejscach. Skończy padać będziemy kombinować.

 


Na razie pod wpływem deszczu dynie ozdobne oszalały. Rozłażą się poza płotek, wyciągając chciwie macki po nowy grunt…

 


Chwasty klaszczą w dorodne liście wołają: „niech żyje system podlewania!”, „chwasty górą !”„ wiwat inwestorzy !” „kochamy opady” i tym podobne okrzyki słychać podczas przechadzki po ogrodzie. Tylko kamienne ścieżki próbując ukryć się w zalewie zieloności skromnie wtapiają się w ziemię i tło.

 

 


Kiedyś czytałam jak to dżungla pochłania każde miejsce i trzeba wydzierać piędź po piędzi ziemię z jej chciwych objęć. Podobało mi się tak dramatyczne przerysowanie. Dziś dochodzę do wniosku- autorzy najwyraźniej na skraju wiosek zaganianych przez roślinność tropikalną nie byli. Słyszeli – owszem. Nie ma słów na opisanie tempa w jakim natura próbuje nas poskromić. I bardzo dobrze.

 

 


Klonik poddawany nauce ruchu też nie opiera się zakodowanym genetycznie elementom rozwoju. Nauczyłyśmy się przewracać z brzuszka na plecy i w drugą stronę próbujemy też – to znaczy ja umiem, Zosia ćwiczy. Prawie się mieścimy w „widełkach” rozwoju w tym wieku.

 

 


Zagapiłam się i odczuwam brak kwiatów w tej chwili w ogrodzie. Tylko aksamitki, bratki i nasturcja kwitnie. Na dniach zostanę sama na gospodarstwie i mam przeczucie co do zwiększenia się ilości kwiatków. A te akurat przeczucia sprawdzają mi się bezbłędnie

 


Dziś Zosiak – pięknie i klasycznie siadła podciągając się trzymana za ręce

ori_noko

Pani z US bardzo miłym głosem poprosiła nas o zestaw różnych faktur i zaświadczeń do wglądu . Między innymi o zaświadczenie z banku ile to też tego kredytu spłaciliśmy. Złożyliśmy do V oddziału PKO BP w Poznaniu podanie o stosowne zaświadczenie i ku sporemu memu niesmakowi wzięto od nas za ten świstek 50 zł ale atmosfera grozy narosła. Mąż z naszych przelewów wie że wpłaciliśmy 3 tys. zł więcej niż wynika z tego drogiego papierka.

 


Będziemy się odwoływać bo z dwóch lat spłaty co roku brakuje w wykazie około 1500zł. Wezwanie do Urzędu Skarbowego czasami się przydaje, aczkolwiek uważam różnice w naszych obliczeniach za deprymującą.

 

 


Kochani potomni: PRZELICZAJCIE !!!!

 

 


Trawa wysiana w sobotę. 900 m2, 65kg nasion, dwa walce, siedem osób w działaniu. Widok budujący, zakola i płaszczyzny nasączone wodą upstrzoną złocistymi w słońcu drobinami.

 


Wieczorem skoczyliśmy do Poznania odebrać przesyłkę – brat pchnął via PKP hydromasaż dla malutkiej. Co porządny brat to porządny brat – dziś coraz trudniej o takich.

 


Dzięki temu oglądaliśmy po powrocie tylko efekty oberwania chmury- zamiast gryząc paznokcie przylepiać twarze do okna w trakcie tej wątpliwej rozrywki. Jakieś 40% trawnika spłynęło na brukowe ścieżki aż do bramy wylewając się na piaszczystą drogę .

 


Niedzielę i poniedziałek spędziliśmy na grabieniu całości, dosiewaniu i wałowaniu. Do poniedziałku poszło kolejne 20kg trawy i moje prawe ramię. Nie trzeba się było aż tak wygłupiać. I przywlókł się Klon nr 3 – głowa boli, gardło boli, kręci mu się przed oczami – 39,5 . Mam nadzieję wyczerpania w tym tygodniu przydziału mało satysfakcjonujących wydarzeń.

 


Polewamy nasionka, popatrujemy w górę . Bardzo proszę o pięć dni delikatnych opadów, albo też żadnych bo jak to się rozhula …

ori_noko

Zrobione!! System nawodnienia działa dobrze, studnia jest w stanie zaspokoić jedynie 1/4 potrzeb wodnych reszta niestety z kurka. Zaboli rachunek. Ale bez wody nie ma trawnika i innych żyjątek .

 


Siedzimy sobie z Klonami na północnym cudownie zacienionym tarasie, co starsi pijają wielkie kubły kawy z mlekiem, młodsi marudzą , najmłodsi ćwiczą łapki i nóżki.

 


Wszyscy gapimy się na pióropusze wody tworzące tęcze na trawnikiem - in spe. Ponieważ ciąg do nowych zabawek mi jeszcze nie przeszedł to pod bliżej nie określonym pretekstem nabyłam matę edukacyjną (na tyle trzymam się jeszcze w ryzach, że zachowuję pozory zabawek rozwijających). Dziewczynka taktownie bawi się tym do upadłego. Dopiero potem mogę ja.

 


Koło nas ponownie zwalnia czasoprzestrzeń. Powody są dwa. Pierwszy to teren równiutko obsiany i zasilany wodą – pełen szpan . Drugi to piasek wysypany na drogę – praktycznie uniemożliwia cyklistom inaczej pokonanie tego odcinka niż pchając rower. Znakomita większość mamrocze inwektywy bo prócz piachu wkurza ujadająca za siatką Narnia. Potem są automobiliści jadący baaaaaaaaardzo wolno .

 


Obie grupy zgodnie nie patrzą na drogę tylko na nasze fontanny, wykręcają głowy i dopiero jak stos drewna odgradza nas od spojrzeń to prawdopodobnie kierują wzrok przed siebie.

 

 


Powoli opanowujemy to znaczy ja i Zosia podstawy ćwiczeń. Jedna rzecz wychodzi nam już zgodnie – reakcje. Klon na widok rozłożonego koca i podkładki na stole protestuje, ja oblewam się potem. Ciekawe co robiłybyśmy gdyby te zajęcia były naprawdę ciężkie. Brrr. Teraz mijają dwa tygodnie od rozpoczęcia – Zosia zaczyna wyrównywać uchwyt obu rąk (poprzednio nie zaciskała wcale dłoni na podanych palcach) i zaczyna współpracę przy nauce siadania.

 


Bardzo lubi masaż bioderek, zadka , nóżek– kto by zresztą nie lubił jak na koniec jeszcze obcałowują. Ćwiczeń Vojty powodujące rozluźnienie napięcia mięśni pleców – nie znosi - podobnie jak takiego dosyć przykrego z naciąganiem główki do tego ramię przy twarzy . Zaśmiewa się w czasie hm bicia piąstkami o podłoże .Robimy wszystkie.

 

 


Rodzeństwo broni się rękoma i nogami przed ćwiczeniem z malutką – jej protesty krają im serca. Wynegocjowałam i egzekwuję prawidłowe chwytanie na ręce, do tego rozprostowywanie dłoni, naciąganie stopy. Na początek dobre i to.

 


Plany ogródkowe wyglądają tak: wyhodować trawę, ściąć , zasilić, wyhodować, ściąć i będzie można zacząć po niej chodzić. Ze skarpy dużej, małej , wszystkich rabat wyprosić chwasty położyć włókninę posypać korą , dosadzić małe Conieco , przesadzić srebrny świerk i dwa modrzewie – luzu im trzeba, przyciąć liściaste krzaczki i inne takie… – do wiosny powinniśmy zdążyć …

 

 


Z uporem maniaka próbuję uzyskać własny kompost – pojemnik już jest pełen, ale chyba za mało wilgoci jest bo mam wrażenie wysychania zawartości niż twórczego zamieniania się w pełen mikro i innych takich kompost. Na razie zgłosiłam zapotrzebowanie na drugi kompostownik. Rodzina obrzuciła mnie niechętnymi spojrzeniami- zapewne ma to związek z uwagami typu: obierki proszę na ogród, butelki do niebieskiego worka, makulaturę składujemy tam... Na razie jestem odosobniona w przestrzeganiu ekologicznego śmiecenia. Wspólnie jedynie śmiecimy.

ori_noko

Walczymy nadal o nasz ogród. :) Podlewanie w 95% gotowe . Jeszcze trzeba rozprowadzić linie kroplujące i naprawić wąż przy hydroforze który zepsuła niżej podpisana – do tego to ja mam dryg. Odchwaścić rabaty , przysypać korą . Pewnie wszystko w weekend jak moja większa połowa wróci z delegacji.

 


Kolejne wywrotki z niesamowicie ciemną ziemią zawitały do nas, czterech krzepkich panów rozwozi to, rozgrabia i udeptuje walcem . Będziemy mieć bardzo dużo trawnika.

 


Oby mąż rzeczywiście polubił koszenie - tak dziś deklaruje. W miarę pojawiania się zarysów trawy moje marzenie ogrodowe przestaje być nękającym dodatkiem do rozmyślań – w ostatnich tygodniach bardziej przerażało niż dawało radość – chyba za dużo pracy zebrało się w jednym miejscu i czasie. Jak widzę że jednak wyłania się coś na konkretnego to czuję radość po czubek nosa. W myślach widzę Klony na bosaka w zielonym dywanie przed domem i chyba o to chodzi

 


A i pożegnałam pana Helpa. Miły , spokojny, zapobiegliwy, o wywarzonych ruchach – najwyraźniej nie dla mnie.

 

 


Ponieważ upały zaowocowały nie tylko spadkiem ciśnienia w rurach z wodą ale też zakazami, to nie wolno jeździć po 11.00 rano po drogach wozom z załadunkiem większym niż 11 ton. Więc nasza ziemia przyjechała dziś o 5.30. Ładnie, jasno - nóżki mi się rozjeżdżały. Mięśnie nie pracują o tej barbarzyńskiej porze.

 


Zostało rozgarniecie ostatnich 15 ton czarnoziemu, nawodnie tego mocno, mocno i posianie trawy.

ori_noko

Właśnie dostałam kępę maciejki, truskawki i cząber. Wszystko rano pójdzie do ogródka.

 


Jednak to co mnie urzeka to warzywnik starszego Klona. Córeczka stwierdziła ze żadne kwiatki jej się nie przyjmują i przeżucia się na "spożywkę".

 


Za drewnianym płotkiem rosną sobie: bób, ogórki, cukinie, dynie, pomidorki, szpinak, sałata, cebula, koper, rzodkiewka , porzeczki i agrest. Ponieważ to pole działania Klona to tylko akcenty dodałam , a tu okrąg z dymki , a tu obramowanie z nasturcji, a tu dyskretnie wetknięta morwa biała i kolejny wesoły krąg ze szczypiorku - w morzu chwastów – ta zadbana enklawa zieleni wygląda uroczo.

 

 


Wsparcie silnym strumieniem ludzkiej życzliwości płynie do nas. Regeneruje .Czekamy na hydromasaż, byłyśmy u kolejnej Rehabilitantki.

 


Pani zaczęła znajomość z Zosią od delikatnego pobudzania mięśni twarzy, potem delikatnie i zdecydowanie masowała kolejne ośrodki nerwowe, aż plecki wiecznie napięte zwiotczały, rączki otworzyły się i pierwszy raz zobaczyłam córeczkę rozluźnioną. Chciałabym umieć tak jej pomóc. No nic pójdziemy tam na kolejną wizytę – ta pani nie ma lęku przed kamerą – wszystko co pomoże usprawnić dziecko przyjmuje… No i bardzo dobrze. Nagramy i dalej do ćwiczeń.

 


Największym stresem okazało się dotarcie na ulicę Świt. Nieznana mi część Poznania w dodatku gro trasy w remoncie. Jadąc na zajęcia kompletnie pobłądziłam, zaglądam spokojnie do skrytki …aaaaaaa mapy nie ma. Dzwonię spanikowana do męża czy potrafi wyprowadzić mnie z plątaniny uliczek – niestety pomysł pilota na odległość nie sprawdza się.

 


Zegarek jednoznacznie pokazuje, ze przekroczyłyśmy już akademicki kwadrans . Żar wali z nieba , mózg nie za bardzo funkcjonuje.

 


No dobra dosyć tego rozczulania się. Wyłączam się ze strumienia samochodów, zatrzymuję kierowcę.

 


- Jest pan cierpliwy?

 


- Eeee ja? No tak.

 


- To proszę mi wytłumaczyć bardzo wolno jak stąd dojechać na ulicę Świt - Pan choć zaskoczony to okazał się zdecydowanie bardziej kumaty ode mnie jeśli chodzi o kierunki świata. Powtórzyłam za nim trzykrotnie wskazówki i jak po sznurku pokonałyśmy wszystkie kolejne światła , skrzyżowania i zakręty

ori_noko

Pierwsza wizyta na rehabilitacji – wychodzę na czworakach . Głowa boli potwornie , dobrze że mąż mógł z nami pojechać. Powrót wózkiem via PKP przekraczał moje możliwości psychiczne .

 


Drobna pani w wieku „późny Balzak” obracała, wywijała Zosieńką która ryczała w głos protestując i zalewając się łzami . Na szczęście ten krzyk nie mówił „boli ” ale „zostaw mnie w spokoju!! Natychmiast”. Rzucała nazwami metod ćwiczebnych wyłapałam nazwisko Vojta. Program mamy mieć mieszany z przewagą metody tego profesora.

 


Kamery nie pozwolono nam włączyć. Kierownik ośrodka zabrania…

 

 


Pytam bardzo, bardzo spokojnie : jak w takimi razie mam się nauczyć rehabilitacji ? W ciągu czterdziestu minut pani pokazała mi masę rzeczy które mam robić z córką, a mi się udało zapamiętać może z trzy ćwiczenia...

 


No dobrze, pani łagodnieje i każe jeszcze raz przyjść następnego dnia, bo kolejna wizyta będzie za miesiąc - sezon urlopowy…

 


Tym razem spotkanie trwa kwadrans pani Rehabilitantka wepchnęła nas w rozkład dnia po wszystkich wizytach. Spokojniej pokazuje mi ćwiczenia , jednak to ciągle za mało. Wracając rozmawiam z moją klientką, której wcześniaczek przeszedł z sukcesem całą podróż złożoną z ćwiczeń , rozciągnięć, masaży. Dziś śladu na dziecku nie ma. Obiecuje użyczyć hydromasażu , przyjechać, pokazać powoli kolejne ćwiczenia, tak pozwoli to sfilmować. Nakłania mnie też do prywatnej wizyty u innej lekarki .

 


Siła płatnej pani polega na tym, że organizuje wyjazdowe weekendy dla rodziców z pociechami . Na takim wypadzie uczysz się jak ćwiczyć. Szkoda, że leczenie ubezpieczone nie obejmuje takiego zdroworozsądkowego przyuczania.

 


Zastanawiam się, najbliższy turnus dopiero we wrześniu - jednak się zapiszę .

 


Do tego czasu jak się doczytałam zestaw ćwiczeń nam się zmieni i tak będę musiała opanować kolejne umiejętności. No cóż życie jest pełne niespodzianek … Tak jak kiedyś przyswajałam wiadomości o budowie, laniu ław fundamentowych tak teraz wertuję książki o rozwoju człowieka, kolejnych etapach, jak wspomóc córeczkę i jak radzą sobie inni ludzie. Patrząc na jej ograniczenia ruchowe sądzę, że przy intensywnej pracy będziemy na prostej w czasie dwóch lat- ludzie dłużej domu budują , ba bywa że leczenie zębów więcej trwa … Teraz tylko krok po kroku, byle się nie zgubić, nie zgłupieć i nie zrobić się zarozumiałym, a wszystko pójdzie jak z płatka.

 

 


No właśnie płatki… Zakwitły mi róże – takie zwykłe kupione po złoty pięćdziesiąt na wyprzedaży w markecie. Wszystkie zakwitły . I są po prostu piękne. Każda w innym kolorze, od purpury przez przebarwioną żółć do bieli i każda w odrobinę innym kształcie kwiatu . Zeszłoroczne okazało się że mi pan Traktor wraz z truskawkami i poziomkami powyrywał z ziemi i usunął. Nie wiem czemu. Pewnie nie lubi tych roślin .

 


Aktualnie dosadzone kwitną obficie, radośnie zupełnie nie przejmując się że nie są z kwalifikowanej szkółki .

 


Irysy zaprowadzone na wiosnę w postaci śmiesznych beczułkowatych korzonków wystrzeliły w górę silnymi liśćmi, a teraz kończą zdobić dół skarpy liliowymi kwiatami.

 


Śmieszna sprawa chciałam z jednej strony zrobić klomb w ciepłych barwach z drugiej w lila i błękitach , a połączyć to delikatnymi biało- żółtawymi irysami jako kolorem przejściowym. Co wyszło ?

 

 


Po pierwsze ostróżki które miały stanowić błękitną grupę po dwóch latach hodowli zakwitły …….. fioletowo. Za nimi jest sporo lawendy w delikatnym lila odcieniu, ale krzak bzu okazał się różowawy – co generalnie nie ma znaczenia bo kwitnie kiedy reszta towarzystwa jeszcze drzemie- bratki wypłowiały od słońca i stały się no zdecydowanie nie liliowe tylko bukszpan uparcie lśni zielenią i chwała mu za to. Jak wspomniałam irysy dostałam nie jak sądziłam po ogrodzie ofiarodawczyni – żółtawe, bo bulwy pochodziły z ogrodu jej siostry …

 


Co do rabatki w ciepłych barwach to znalazły się tam aksamitki i słoneczniki i begonie i takie purpurowe których nazwa mi uciekła. Obok pojawiła się awaryjnie przesadzona i pozostawiona wierzba japońska z różowymi odrostami (raczej powinna być po drugiej stronie z chłodnymi kolorami) kilka kęp traw ozdobnych oraz dwa różaneczniki – prezenty - kolor nieznany. Jak widać nie należy przesadzać w planowaniu. A mi i tak się to wszystko podoba. Za rabatką jest skarpa obsadzona 200 sztukami irgi płożącej i zarośniętej po pas chwastami. Spadek by obsypać toto korą jest zbyt silny, a przerwy miedzy irgami zbyt duże by się chwasty na to nie połakomiły.. Wesołe jest życie amatora ogrodnika, który nie ma czasu

ori_noko

Ostatnio wszystkie dziewczyny z naszego domu zbierają pochwały z prawa i z lewa . Starsza dziewczynka za świetnie zdany egzamin kończący gimnazjum i przyjęcie do wybranego liceum – najmłodsza za wdzięk, przybieranie na wadze oraz cierpliwość przy badaniach.

 


Ja za zauważenie objawów porażenia lewej strony jej ciałka i spowodowanie tychże badań. Szkoda że dla równowagi w ucho nie dostanie żaden medyk doglądający jej na dotychczasowych etapach.

 

 


W szpitalu już mi coś nie grało – choć nie umiem tego określić, chyba ta stópka była wg mnie nie taka jak trzeba – pediatra dyżurny, pediatra ordynator - nic. Uszczęśliwiona porodem, wizją powrotu do domu nie szukałam zmartwień.

 


Och nie ma to jak własny kąt. Domownicy, łóżko, łazienka – same luksusy Euforia minęła i między obowiązkami pojawiają się pytania : Czemu nie obraca główki? Czemu ma tak zaciśnięte łapki? Coraz więcej wątpliwości. Przy okazji badania bioderk pytam ortopedy – nic nie widzi poza tym on zajmuje się biodrami... uch wyzłościłam się w telefonie do brata .

 


Córeczka uporczywie trzyma główkę w jedną stronę, wiec przekładam w łóżeczku, masuję szpotowatą stópkę i dziwię się że nadal się nie układa tak jakbym chciała. U starszego rodzeństwa wyglądało to inaczej….

 


Kolejne szczepienie i kolejny raz lekarz ogląda córcię- nic.

 


W końcu stwierdzam: w piętkę gonię i wymyślam. Można by pomyśleć jakbym chciała mieć chorego brzdąca w domu !

 


Jeszcze raz jednak spisałam obawy i objawy , porozmawiałam ze znajomą co odchowała trójkę dzieci i dwoje wnucząt. Dzięki niej idę do specjalistki od rehabilitacji.

 


Cholera…Teraz wydarzenia posypały się błyskawicznie. Zgadza się Zosinek ma objawy porażeniowe. Skierowanie do neurologa dziecięcego. Dzwonię WSZĘDZIE. Okres oczekiwania : dwa miesiące- wpisuję się na listę – przecież będziemy potrzebować niedługo wizyty kontrolnej. Zapisuję się prywatnie - termin - dwa tygodnie jednak nakłaniam lekarkę do przyjęcia maleńkiej natychmiast . Nim doszło do tej wizyty zaklepuję termin w przychodni rehabilitacyjnej. Termin : półtora miesiąca!!! Fajnie. Włączam cały urok osobisty i kieruję go strumieniem do słuchawki. I …nic.

 


Chwila oddechu i szukam wsparcia. Koleżanka bierze dzwoni do zaprzyjaźnionej jednostki: Zosia ma termin na pierwszą rehabilitację z NFZ za tydzień. Trzeba zrobić jeszcze USG przez ciemiączko – szukamy nie tylko ratunku ale i przyczyny.

 


Opadam powoli z andrenalinowej góry. Wszędzie czytam co możemy zrobić, jak to przebiega, co jest przyczyną i co jej właściwie jest …

 


Zaczynamy rozmowy w domu jak wolno nosić malutką, jak układać rączki, nóżki, łepek, w co się najczęściej bawić- sporo nauki przed nami. Z każdej strony napływa za to jedna zgodna informacja: bez odpłatnej dodatkowej rehabilitacji osiągnięcia są marne. Tym będziemy sobie głowy suszyć w swoim czasie.

 


Na razie szykuję kamerę (wreszcie się na coś przyda) i mam zamiar nakręcić każde ćwiczenia któremu poddadzą dziewczynkę. W ciągu roku do dwóch powinniśmy być na prostej. Idę pogonić Klony do nauki, żeby przynajmniej nikt korzystając z ich pracy przyszłości nie myślał złych rzeczy. Kochani potomni: Jak coś robicie - róbcie to dobrze, najlepiej jak potraficie- wiem , wiem nic oryginalnego już Rzymianie się tego domagali …

 


W każdym razie okazuje się, ze z prywatnego gabinetu nie dostanę skierowania na rehabilitację (czemu?????) inną niż płatną więc musze wrócić do lekarza pierwszego kontaktu.

 


Panie w naszej przychodni ćwierkają nad wózkiem i pocieszają się i mnie na trzy głosy (hm ciekawe skąd wiedzą – przecież dopiero o tym piszę, a wcześniej tylko w śród bliskich rozmawialiśmy… )

 


Pani doktor waha się króciutką chwilę kiedy otwarcie domagam się skierowania. Wyraźnie ma ochotę odesłać mnie ponownie na wizytę do neurologa z NFZ i na wywalczenie tam stosownego dokumentu. Z drugiej strony znamy się już całkiem nieźle i wzdychając wypisuje potrzebne tabelki. Przyzwoity człowiek. Na odchodnym proszę : może pani powiedzieć panu kierownikowi (znanego w naszej mieścinie ze skąpstwa – zwłaszcza jeśli chodzi o kierowanie pacjentów na leczenie specjalistyczne), żeby z pretensjami zjawił się do mnie..

 


Jednak skierowanie na USG dociemiączkowe mam wydębić od neurologa na wizycie nazwijmy ją "państwowej".

 


No i właśnie na tej drodze zbierałam „ochy” i „achy” jaka to jestem troskliwa, spostrzegawcza i w ogóle niezwykła bo inaczej sprawa wyszłaby około ośmiu- dwunastu miesięcy kiedy maleńka nie siadałby ani by nie wstawała.

 


Miałam za każdym razem chęć powiedzieć żeby sobie swoje zachwyty …(niecenzuralne) wpakowali, potem (niecenzuralne) i na koniec duży zestaw uwag na temat NFZ (ABSOLUTNIE NIECENZURALNE). Najdumniejsza jestem w tym wszystkim nie z tego że załatwiałam co trzeba – innego wyjścia nie było ale z tego , że nigdzie nie powiedziałam z głębi serca co myślę.

ori_noko

Pojechaliśmy spory kawałek bo do Warszawy i po drodze mijaliśmy sad . Wśród drzew duży napis SKARPETKI – aż wypatrywałam różnych rozmiarów i kolorów powiewających na wietrze… A potem byliśmy na weselu. I balowałyśmy do rana. Prawie. No konkretnie to do 23.00 . I Zosiak znowu stosował stare sztuczki, uśmiechy, przeciągania się, bezbronne spojrzenia z pyzatego dziobasa zero pojękiwań czy szlochów ..i kolejny skalp uwiązany u pasa. Mam nadzieję, ze jej troszkę ten skoncentrowany wdzięk się rozrzedzi, bo przywyknie i będzie się dziwić że w szkole nie padają do stópek.

 

 


Impreza – udana i wzruszająca. Dotychczas taki wypad na ślub traktowałam jako zabawę bez żadnych podtekstów. Teraz zobaczyłam, że tak naprawdę ideą wesela jest dzielenie się z bliskim ludźmi swoim szczęściem i radością. Dojrzewam czy cóś, bo różne takie przemyślenia miałam aż mi łzy w oczach się kręciły. Zasadniczo to oczy mi się pocą tylko pod wpływem pyłków… Zaczynam rozważać czy na któreś tam lecie nie zrobić nam wesela. Z drugiej strony państwo hm młodzi pilnujący dzieci na własnej imprezie- to może być ciekawe doświadczenie.

 


Przestałam się dziwić ciężko wzruszonym ludziom na weselach.

 

 


A mąż uruchomił całość podlewania. To znaczy system podlewania ma 12 sekcji – dwie obsługują linie kroplujące , pozostałe kierują wodą ze spryskiwaczy. Wspaniały widok. Teraz ostatni etap podłączenie zaworów do programatora i możemy nastawiać zraszanie roślin na 2- 3 w nocy oraz zasypać rowy przeciwpiechotne... Chwasty oszaleją z radości .



×
×
  • Dodaj nową pozycję...