Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    269
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    349

Entries in this blog

ori_noko

Znacie te ogłoszenia : chcesz zarobić 500 zł w weekend – żadnej ściemy !

 


Od teraz w to wierzę. Odkryty przeze mnie sposób wyglądał następująco: poprosiliśmy w kilku firmach o zrobienie wyceny za system nawadniania . To doświadczeie dla osób potrzbujących przeżyć ekstremalnych. Rozwiązania techniczne były różne, choć generalnie sprowadzały się do trzech punktów :

 


1.wywiercimy wam być może wydajnieszą studnię,jak nie to

 


2.podłączymy całość do wody miejskiej

 


3.weźmiemy za to minimum trzy tysiące

 


Buntowaliśmy się bo :

 


a) mamy już wykopaną studnię,

 


b) nie chcemy podlewać z kranu

 


c) znamy lepsze sposoby wydania pieniedzy - np: kupno materiałów do sytemu wodnego... W żadnym punkcie styczności.

 


A wracając do wstępu , gdzie tu zarobek? Ano w weekendy układamy sami system nawadniania (3000zł : 6 dni = 500zł dziennie na plusie )Wprawdzie to trochę więcej czasu zejdzie - akurat nałożyły się opady w każdej wolnej chwili , seria delegacji męża , koniec roku szkolnego (naocznie nagle widać uczące się starsze Klony ) no i katar u maleńkiej. Taki drobiazg załatwia wszelkie plany do końca. Zaczyna się od tego, że są kłopoty z oddychaniem, za tym idą automatycznie problemy z porządnym zatankowaniem brzuszka, słabo napełniona dzidzia krócej śpi, co się przekłada na kompletnie niemrawą matkę … Opóźnienie reakcji ogromne ale nie aż tak by przeoczyć możność zarobienia .

 


Gdyby mąż dostał tydzień urlopu, w czasie którego by nie padało to z pomocą Klonów ułożylibyśmy całość w cztery dzionki – jednak nie należy być pazernym i zadowolimy się zyskiem rozłożonym na weekendy.

 


Wprawdzie cała działka wygląda jak zryta przez szalonego kreta , jednak prace związane z wodą idą do przodu.

 


Nasz pomysł (autor - kolega małżonek ) jest inny niż firm . W pierwotnej wersji chcieliśmy zrobić zbiorniki na deszczówkę i z tego korzystać. Następnie po zapętleniu się w stronę techniczna zagadnienia zrobiliśmy tak :

 


Dom ma wyprowadzenie rur aż do studni. Tak więc studnia dostała prąd i hydrofor, to ujęcie połączyliśmy z rurami nawadniającymi i jest też osobne podłączenie do wody miejskiej z licznikiem na wypadek gdyby zapasy wody w studni okazały się niewystarczające. Wszystko gra i buczy bo jesteśmy już po testach. Dzięki temu cały system będzie zasilany studnią, gdzie jest sonda zabezpieczająca przed pracą hydroforu na sucho , no a gdyby ciężkie lato to się złamiemy i zapłacimy za wodę z kurka. Uff kto nie stracił wątku jest świetnym czytelnikiem...

 


Zrobię kilka zdjęć przed zasypaniem tego.

ori_noko

Jak pani sobie radzi z czwórką dzieci? Jak sobie radzę? Wcale !Wprawdzie z zimną krwią odpowiadam : och to kwestia organizacji. Pewnie tak jest tylko jeszcze nie odkryłam jak ta organizacja ma wyglądać …(i ile osób powinna zwierać, żeby wszystko płynnie chodziło) Jednak to nie dzieci są problemem tylko te zajęcia poboczne…

 


Ciągle coś wisi na tablicy do zrobienia, zasadzić roślinki, wziąć udział w poszukiwaniu zaginionego podręcznika, podziękować sąsiadce z sadzonki, ortodonta, wywiadówka ,nakłonić pana Helpa żeby pracował w tempie które pozwoli mu zachować fuchę a mi nerwy, porządek, zadzwonić do koleżanki w szpitalu, zaopatrzenie domu, nakłonienie dzieci do powtórki materiału, zagłosować na szkołę Klonów w Internecie, stosy odzieży która nie chce się ani sama wyprać, ani złożyć ani wyprasować, pies do szczepienia, rozwiązać tajemnicę znikających skarpetek od pary, wzięcie na ręce kogoś z obitym kolanem, negocjacje z trzema panami co do przekopania odcinka między kanalizacją, a naszą studzienką, o rany u brata szykuje się też maleństwo, gdzie ma być trawnik, rozwiązanie zagadki przykrótkiego śpioszka, jakim cudem starszy Klon chodzi w koszulce młodszego, czemu na USG bioderk w Poznaniu trzeba czekać 3-4 miesiące (jedna z tajemnic których nie przeniknęłam….), z etapu wieczystych planów przeszliśmy do wykonawstwa systemu podlewania, obiad (od trzech miesięcy standardy kuchenne wyraźnie się jeszcze obniżyły ), piszczy elektroniczny kalendarz trzeba zaszczepić najmłodszą dziewczynkę- kiedy te trzy miesiące przeszły…

 


Klonik ma mnóstwo zdjęć – aparat cyfrowy nie nakłada ograniczeń i można utrwalać radosne minki, grymasy malutkiego człowieka. Czasami mąż włącza kamerę i będziemy mogli za kilka lat posłuchać jak pracowicie córeczka uczy siostrę wymawiania „rrrr” i obie zaśmiewają się do rozpuku, brat przewija , a drugi trąca noskiem w policzek . W tym natłoku zdarzają się i takie chwile:

 


Porządkuję komodę na której od dawien dawna stoi ogromny zamykany od góry kufel. Trzymam tam różne różności i między innymi drobne monety . Najmłodszy Klon z zainteresowaniem przegląda zawartość:

 


- Mamo a na co są te pieniądze?

 


- No wiesz jak kompletnie jestem spłukana to biorę kufel, wysypuję i zawsze się tam co nieco znajdzie na czarną godzinę… – patrzę a synek spokojnie zaczyna wybierać spośród ołówków, gumek , nakrętek wszystki drobny i mniej drobny bilon.

 


- tej a co ty robisz?

 


- No właśnie jestem w takiej sytuacji…

ori_noko

Odcinek czysto dziecięcy.

 

 


Jak dało się zauważyć nasza rodzina jest większa . Zosia Oriana rośnie i rozwija się w fantastycznym tempie odbierając okolicznym kobietom rozum a krowom mleko…

 


Przychodzi też nadal sporo odwiedzających między innymi moja koleżanka. Serdeczna i kochana . Z córeczką. Rówieśnicą naszego Klona. Dziewczyny przyjechały z osprzętem który prawie że zmiótł mój stoicyzm . I ciekawa rzecz, wewnętrznie bez sprzeciwu godziłam się na różnice w wyposażeniu noworodkowym , ale znalazł się jeden punkt co chodził za mną i brzęczał. Karuzela nad łóżeczko .

 


Normalnie robiłam krzyżak , sznureczki na których dyndały radośnie zabawki i po sprawie. A teraz zachorowałam . Najpierw udowodniłam sobie, że inwestycja ma sens ponieważ w połączeniu z melodyjkami jest edukacyjną i uspakajającą zabawką, poza tym będę mieć niedługo maleńkiego bratanka to się przyda na dłuższą metę ,poza tym dzieci dorastają to można schować do kartonu i za te 10 lat wyjąć (kompletna bzdura bo nic nie trzymam dłużej niż dwa lata – robiąc regularne przeglądy wszystkich kątów w domu), a tak naprawdę to mam straszna ochotę kupić sobie karuzelę Po rozważeniu wszystkich za i przeciw zrobiłam rajd wózkiem po okolicznych sklepach . Nogi rozbolały, ale zdobyłam… wiedzę jakich karuzel nie chce widzieć nad dzieckiem. Etap wyżej wypad do Poznania , Zosiak w nosidle. Plecy odpadają jednak jestem bogatsza w konkluzję : wiem co chcę , ale budżet... Siadam do Internetu. Przeszukuję serwisy , sklepy, aukcje. Okazuje się że tą drogą mogę kupić lek na moją chorobę o 120 % taniej. Zdumiewające. Nabyłam. Zapłaciłam . Odebrałam paczkę.

 


Myślicie że to koniec ? W zwykłym domu pewnie by tak było. U nas z tego musiała powstać historia:

 


Pamiętacie jak mamie zachciało się karuzeli? I okazało się że kupiła takie skomplikowane coś co bez baterii nie chodzi. I najpierw Klon nr 3 wskoczył na rower – popędził do sklepu. Baterii R20 nie było - pani na popołudnie sprowadzi. Smutno wpatrzeni w zabawkę wysyłaliśmy smsa do starszego Klona – kup 4 baterie R 20.

 


Owszem brat wrócił, ale z trzema ostatnimi które znalazł w mieście Pobiedziska. No to najstarsza pciecha hop na rower i do pobliskiego punktu sprzedaży. Wraca z brakującym ogniwem. Tylko że teraz mamy trzy prostokątne i jedna okrągłą. Komisyjnie oglądamy zabawkę. Taaa . Potrzebne są jeszcze trzy baterie – okrągłe. Do imprezy wciągamy wujka, który zmierza w naszym kierunku. Wiemy na szczęście i na pewno że w sklepie obok jest potrzebne źródło energii.

 


Kochany chłopak – padał na dziób ze zmęczenia, ale podjechał, kupił wszystkie jakie były na składzie. W ilości dwóch sztuk. Pani gdzieś zginęła ta trzecia. Nadal nic nie możemy uruchomić.

 


Mam już w domu dwa razy po trzy sztuki baterii. Nie poddaję się i męczę męża (wracającego z delegacji) telefonami, że w końcu ślubuje pamiętać i kupić na dworcu brakujące draństwo. Przywiózł !!! Triumfalnie montujemy zabawkę i możemy podziwiać jak trzy grube misie szybują nad zachwyconą dziewczynką, przełączać pilotem na światełka i melodyjki. Emocje opadają. Po zerknięciu na zegarek pytam zdziwiona:

 


- o której ten pociąg przyjechał? Normalnie w domu jesteś trochę po siódmej?

 


- Na dworcu nie mieli takich baterii – pojechałem do Media Marktu…-

ori_noko

Romans ogrodowy trwa choć przyznaje: z oporami. To znaczy trwanie jest oporne, a nie przyznawanie się. Pan Help umówiwszy się ze mną na polskich pięć złotych za godzinę pracy nabrał wigoru. Zdecydował się spędzać w ogrodzie minimum dziesięć godzin dziennie. No właśnie spędzać

 


Jednak dobre siły czuwają nad inwestorami, bo pierwszego dnia kiedy pan Help podjął takie postanowienie wydarzyło się tak:

 


Nasz (adoptowany) dziadek przyjechał świecić narodziny najmłodszej wnuczki oraz zasadzić daglezje. Słusznie zresztą przekonany że my tego tak jak on starannie nie wykonamy.

 


Głupio mi się zrobiło , no bo jakże siedemdziesięcioletniego człowieka mam tak wykorzystywać ? W końcu przekonałam, że choć doły pod roślinki mogą już czekać przygotowane . Na wiadomość, ze jest na terenie mężczyzna którego tym obarczę, dziadek ustąpił, dał wytyczne jakich to dziur w ziemi oczekuje i punktualnie pojawił się przed domem. A zbiegło się to jak wspominałam z nową polityką pana Helpa...

 


Wyszedł promienny na powitanie niewinnie wyglądającego siwowłosego pana – szczęśliwy , ze wreszcie mężczyzna w okolicy się jest (bo mojego męża widział pewnie raz w przelocie, a i nawet tego nie był pewien ) Oparł dłonie na łopacie i czeka pochwał. No dziadek pochwalił…. tylko poprosił jeszcze o powiększeni dołów zamiast dwa szpadle szerokie i tak samo głębokie to jeszcze na szpadel poszerzyć, na dwa pogłębić.

 


Pan Help przy trzecim dołku zatroszczył się o zdrowie starszego pana i żeby się biedak nie nadwerężał to niech idzie na herbatkę do domu, a on roślinki zakopcuje no i jutro wszystko tu elegancko załatwi.

 


- Ależ skąd dziś wykopane drzewka ze szkółki to dziś trzeba to posadzić…

 


Co było robić Help zacisnął zęby , dzielnie kopie. Spod oka obserwuje uważnie dziadka. No chłopak ma instynkt. Pojawia się miarka …

 


- Proszę tu potrzymać, a tu pogłębić, a tu przesunąć, teraz sprawdzimy linie wzdłuż, a teraz od płotu, czwartą sadzonkę trzeba przesunąć…. Impreza się rozkręca- dziadek nie znosi fuszerki...

 


Pan Help chcąc zakończyć katusze, szybciutko sadzi roślinki korzystając iż dziadek do domu na obiad odwołany. Duży błąd. Posilony nestor nabiera rozpędu, kręci głową , wyjmuje roślinki i prace idą od nowa…do wieczora. Teraz mam wzdłuż ogrodzenia iglaki , które prężą się dumnie w precyzyjnym szeregu.

 

 


Mój biedny pomocnik następnego dnia od wejścia : dziadek będzie? Otrząsnął się z szoku, choć cały dzień wspominał . Zgodnie z moją prośbą pożegnaliśmy się o czternastej.

 


Jednak dziś wspomnienia zbladły, pan pracował bardzo , bardzo niespiesznie i oznajmił mi , ze zostanie do wieczora. Dziwne, mi na te prace potrzebne by było ze 3- 4 godziny , a słabsza płeć jestem.

 


Sprawdzam karty : pan ostatnio poznał naszego dziadka, a dziś babcia przyjedzie ! Ona też ma zacięcie ogrodnicze – tylko sił mało- pewnie się do pana o pomoc uśmiechnie.

 


Nie do uwierzenia, o 14.00 narzędzia sprzątnięte i tylko w powietrzu unoszące się dźwięczne : zadzwonię !

ori_noko

Magia Forum. Oczy często się kleją, ściągasz pocztę i zastajesz masę życzeń i wsparcia. Niesamowita przyjemność. Dziękuję z głębi mego pręgowanego serca – jak mawiał Tygrysek. Mam nadzieję, że i Wam przeszły święta równie miło jak tu:

 


Na początek mały zjazd rodzinny, pysznościowe jedzonko i telefony od bliskich i miłych ludzi. Na drugie danie z Kaszub wrócił nasz adoptowany dziadek i przywiezie w tym tygodniu daglezje do sadzenia. Na trzecie sąsiadka z bloków na rowerku przytargała karton kłączy irysów i własnoręcznie ukorzenione cisy – na cześć ofiarodawców będzie sobie teraz Regina z Robertem rosły w ogródku, jako deser znajoma obdarowała nas z nieśmiało pękiem pierwiosnków, a na sam koniec matczysko dała do zasadzenia kolejną wierzbę. Życie potrafi być zielone .

ori_noko

Trochę przed świętami mąż podzielił się wiadomością: za nami na górce pobudował się ktoś z pracy. Przy okazji może wpadną, a może i nie. Podał nazwisko coś na M i po chwili rozważań który tez dom może być ich zapomniałam o sprawie.

 


Dwa dni później dzwonek domofonu odrywa mnie od szalonego machania ścierkami- w trakcie drzemek córeczki robię wiosenne porządki. Sympatyczny żeński głos przedstawia się : Iwona M…ńska jestem czy możemy państwa odwiedzić ? Zerkam spłoszona – przy furtce stoi elegancka para małżeńska z dwójką dzieci. Żeby to szlag ! Męża nie ma – pojechał coś dokupić do ogrodu, w domu Sajgon , a wiatr taki że gości na tarasie posadzić się nie da… Swoją droga uduszę małżonka – pewnie zapomniał mnie uprzedzić..

 


Zapraszam więc serdecznie i idę na spotkanie Przeznaczenia. Marzenie każdej pani domu : mieć pierwszą styczność z nowymi ludźmi, sąsiadami w trakcie sezonowych porządków. A co tam – jak są sympatyczni to im odrobina (eufemizm) bałaganu nie będzie przeszkadzać. Witam się wylewnie i zapraszam na herbatę z zaznaczeniem ze kolega małżonek za chwilę wróci i bardzo się ucieszy. Starsze z dzieci ściska w rączkach modlitewnik. Elegancka kobieta obserwuje mnie z osłupieniem :

 


- pani wie kim jesteśmy?

 


- Tak. Państwo są od męża z pracy

 


- Jesteśmy świadkami Jehowy…

 


- Och co za szczęście ! – mój entuzjazm stał się naprawdę nie wymuszony – już się wystraszyłam że to znajomi męża, a akurat robię generalne porządki. Pozwolą państwo że odprowadzę do furtki.

 


Chwilkę pogawędziliśmy jeszcze o psach , ogródkach i każda ze stron podążyła do swoich prac.

ori_noko

Nowa era w życiu obszarników. Wobec gwałtownej potrzeby zapada decyzja o zatrudnieniu pracownika sezonowego. Do prac w ogrodzie. Znalazłam stosownego pana, z rekomendacją od znajomej.

 


Pan Help został umówiony . Pokazałam co jest do pracy i zachęcająco opowiedziałam o planach na przyszłość.

 


Z rozwianym włosem i lśniącym okiem z radością kreśliłam projekt ogrodu : tu trzeba przesadzić, tu przekopać z gnojem, tu wyzbierać kamienie, tu zasadzimy jeszcze 60 sadzonek ligustru, tu też trzeba wyzbierać kamienie, o a tam i tam rozłożymy włókninę i obsypiemy korą żeby walka z chwastami była mniejsza , a tu wzdłuż ścieżki to i nasadzenia i włóknina , a jak to będzie za nami to nawieziemy ziemi , ubijemy, wysiejemy trawę , a potem to się zobaczy …

 


Sądziłam, ż podniosę morale snując wizje jasno mówiące iż zajęcie zaraz się nie skończy , ale chyba otrzymałam efekt odwrotny od zamierzonego. Przy zapowiedzi o przekopywaniu z przefermentowanym gnojem pan miał panikę w oczach, na wieść o zbieraniu i wywożeniu kamieni sam miał ochotę się zabrać jak najdalej od nas. Co ciekawsze do pierwszych prac wybrał chyba najbardziej nieporęczną łopatę jaką mamy. Moja wiara ze zyskałam kogoś znającego się na pracach ziemnych zaczęła blednąć. Po dwóch godzinach sadzenia pan przyszedł na wywiad środowiskowy :

 


Czy starsze dzieci uczą się pobliskiej szkole?

 


Nie, Klony suną rowerami do inszej szkoły.

 


Ale czy na pewno?

 


Na pewno !

 


Aha..

 


Po tej tajemniczej wymianie zdań poprosiłam pana Helpa żeby nim zasadzi roślinkę w dołku to wsypał tam ze 3 łopaty żyznej ziemi i wlał wodę. Tak sadzę w całym ogrodzie i efekty są niezłe. Aż mnie korciło dodać i „proszę zielonym do góry”. Wiara w prawdziwość rekomendacji zbladła.

 


Następnego dnia pan się nie zjawił. Późnym popołudniem telefon z przeprosinami.

 


Kolejny dzionek- Help u domofonu: przyjedzie za dwie godziny. Tym razem proszę przed pracą o wytyczenie miejsc sadzenia , pokazuję jak z pomocą dwóch kołków i sznurka wyznaczyć linię żywopłotu. Mam coraz silniejsze wątpliwości. Po dwóch godzinach deja vu :

 


- Gdzie się uczą dzieci ? – biedny człowiek zapomina że już o tym rozmawialiśmy?

 


- W Pobiedziskach.

 


- Ale kolegów i koleżanki tu mają ? Co?

 


- Nie, znajomych mają ze szkoły i ze starego miejsca zamieszkania - No czego on się tych dzieci uczepił? Coś mu przypominają? Narozrabiały?

 

 


Chwytam telefon i przypieram koleżankę do muru. Po pierwsze: pan Help został wypchnięty do mnie na interwencję żony , po drugie: nie zna się na pracach które podjął bo u nich zielni jest mało, po trzecie: rekomendację dostał w celu zachęcenia mnie bo lepiej być bezrobotnym w naszym ogrodzie niż w domu przed TV, po czwarte trudno w okolicy znaleźć zajęcie gdzie nie mieszkają uczniowie jego żony. Mam ! Tu jest pies pogrzebany! Stąd dociekliwość o miejsce kształcenia. Pan zgłosił w rodzinnym domu chęć bycia dorywczym ogrodnikiem – licząc ze jak tu jest młodzież to automatycznie będzie mógł się wycofać z powodów ambicjonalnych. A tu jedyne dziecko uczące się w pobliżu jeszcze długie lata nie będzie miało styczności z jego żoną… Ciekawe czy ten romans ziemny długo potrwa.

ori_noko

Maleńka rośnie z mniejszymi i większymi obostrzeniami pokarmowymi . Po przejściu na bezmleczną, bezjajeczną i wykluczającą pszenne rzeczy dietę notujemy wyraźne ściszenie głośności i poprawę stanu skóry. To znaczy mama - dieta, okrzyki – Zosia. Hodowla niemowlaczków to miłe zajęcie - do pewnych rzeczy trzeba jednak przywyknąć.

 


Trafił nam się niesamowicie pogodny młody człowiek i mimo ciut więcej niż miesięcznego stażu to wykazuje zacięcie do sportu i współdziałania . Przewraca się z brzuszka na plecy , próbuje „odpowiadać” na czułe zagadywanie, ale największe urocze osiągniecie to uśmiech. Nie tylko ten bezwiedny , ale wyraźnie w reakcji na nasz. Kilka razy już się jej udało. Chwyta za serce.

 

 


Przyjechali wreszcie panowie od kostki i dokończyli opaskę wokół domu, jednak kamienia zostało sporo więc poprosiłam o mały placyk pod ognisko . Jeszcze zostało. No to do placyku doprowadzili ścieżkę. Kamień nadal na środku działki w formie stosu straszy. W takim razie pasek oddzielający przyszły trawnik o działu roślin ozdobnych – uff granit wyszedł cały…

 


I nawet ciekawie to wyszło. Zdjęcia na dniach wpakuję to będzie widać. Spryskaliśmy odbijający i dobijający nas perz. Cóż to za wytrwała roślina – moje pełne uznanie.

 

 


Mąż nabył ligustur i obsadzamy wzdłuż granic własności. Jak się pracuje całą gromadą zaraz widać efekty to aż się chce działać dalej. Poza tym: róże, lilak, kilka bylin, urocza kula bukszpanu, lawenda, bazylia, bratki – a potem nam się ogrodowa kasa skończyła . Po tych nasadzeniach dziwne zmęczona familia chodzi, tylko najmłodszy Klonik szaleje. Ale oan dopingował nas z wózka wiec się to do końca nie liczy. Szukam najdogodniejszego miejsca pod przyszłą piaskownicę, domek ..Równocześnie poważnie się zastanawiam czy to na pewno jest potrzebne? Przecież i tak będzie miała cały ogród do dyspozycji, ten piasek , foremki i wiaderko są takie konieczne? Trzeba sprawę przespać…

 

 


Dziś światem wstaję i zraz hyc do okienka pogapić się na roślinki, a tu widzę puste dołki. Zachwiałam się. Pierwsza myśl : i po co mi pies jeśli ..? Po chwili patrzę dalej i podłączam zasilanie w postaci herbaty : cielę jestem i tyle! To są dziury wzdłuż płotu OCZEKUJĄCE na następne sadzonki. Wczorajsze tkwią bezpiecznie w ziemi

ori_noko

Docieramy się z Klonem nr 4. Idąc dzielnie śladami rodzeństwa trzyma w ryzach żywieniowych matkę i ćwiczymy wstawanie co 2-3 godziny . Na okrągło…

 


Podobno w Legii Cudzoziemskiej robią zajęcia kiedy żołnierze nie śpią po 48 i więcej godzin… ale do tego etapu dojdziemy w czasie ząbkowania – teraz jest super tyle spania .

 


Zaczęłyśmy też spacery . W trakcie wietrzenia się natknęłam się na znajomą z twarzy panią sklepową. Patrzy uważnie do wózka i pyta :

 


- czyje to?

 


- no moje.

 


- niemożliwe JA pani w ciąży nie widziałam!

 


Żywy dowód na istnienie światów równoległych , w jej wszechświecie nie mam więcej potomstwa …

ori_noko

Mając dziś nadmiar energii chcę na chybcika spisać pozytywy macierzyństwa XXI wieku.

 


Po pierwsze można kupić (w Polsce ) wszelkie mniej lub bardziej potrzebne rzeczy dla dziecka ! Żegnaj idiotyczna „Karto” zaświadczająca, że okaziciel niemniejszego dokumentu jest w ciąży i ma prawo kupna 20 pieluszek , 6 kaftaników z bawełny i 6 z flaneli … hm swojego czasu dostałam z przysługujących nam dóbr wyłącznie tetrę ….Po drugie nie ekologiczne pampersy – cudowny wynalazek – żegnajcie wiadra codziennego prania, żegnaj domie zawieszony wystawą bielizny dziecięcej, żegnaj stosie prasowania, żegnaj rozpaczy z powodu awarii pralki… Po trzecie nawet będąc na leżącym zwolnieniu mogłam zorganizować sobie wszelkie potrzebne rzeczy – Internet - i wszystko na ten temat…

 


A przecież nadal nosze wdzięczność w sercu za pracę i czas który dawali mi sąsiedzi teraz i w poprzednich leżeniach- nie musieli, a ofiarowali tyle wyręki, pomocy !!! Tych doświadczeń nie da nawet najszybsze łącze…

 

 


Natomiast zawitałam w świat absurdów o których nie wiedziałam nawet, że istnieje. Po pierwsze z rozmów i publikacji wynika, iż przyjście na świat dziecka to raczej nadzwyczaj kosztowna i ekskluzywna inwestycja . Same dobrowolne opłaty na rzecz medycznego molocha pochłaniają (według mediów patrz np.: Gazeta Wyborcza ) półroczne dochody nieźle prosperującej rodziny. Wmawia się biednym rodzicom (którzy szybko faktycznie będą zubożali i zakompleksieni)że ich potomek nie będzie się prawidło rozwijać bez :

 


leżaczka, bujaczka, chodzika, karuzeli, przewijaka na specjalnym stojaku oraz kompatybilnej wanienki ze spustem wody (chodzi o dziurę i korek w dnie tego ustrojstwa – zapewne by nie wylewać dziecka z kąpielą ),maty edukacyjnej, pałąka z pluszakami i pozytywką, łóżeczka z szufladami i możliwością przerobienia na kołyskę, łyżeczki wygiętej pod specjalnym kątem, miseczki zmieniającej kolor, maty do wanienki, myjki (koniecznie w kolorze ręcznika - to zapobiegnie zwichnięciu podstaw estetyki u dziecka), kubeczka o wymiennych uchwytach, butelki z kilkoma rodzajami smoczków, herbatki wyłącznie określonej firmy …i setek innych gadżetów. O dodatkach które powinna posiadać rodzicielka już nie wspomnę…

 


Pewnie niedługo pojawią się obowiązkowe stroje dla przyszłych ojców , którzy na dodatek będą musieli ostrzyc się na „świeżego Tatusia” w odpowiednio renomowanym zakładzie fryzjerskim (a co z łysymi ??) Mało który budżet domowy – nie mówiąc już o przestrzeni życiowej – jest w stanie zaspokoić tak zakrojone przygotowania..

 


W szpitalu walają się na każdym kroku materiały reklamowe odzieży, odżywek i innych dodatków do dziecka i matki . Gdzieś w tym wszystkim znika zdrowy rozsądek…

ori_noko

W domu brak odpowiedniego sprzętu, skurczę nie ustępują, a ze szpitala nas odesłano… Siedzę sobie i myślę. Im dłużej dumam tym bardziej oczywiste i logiczne wydaje mi się powrót na łono NFZ. Tak przyszła koza do woza….

 


Dzwonie do męża i proszę żeby po raz kolejny zwolnił się z pracy i doholował nas do innego szpitala. Zgodził się , bądź co bądź ani on ani Klony nie mają kwalifikacji położniczych.

 

 


Więc, a piać pakowanie się, jazda do Poznania, procedura przyjęcia. A rano opuściłam pokrewną placówkę … Tu też patrzą na mnie sceptycznie. No niby skurcze, niby coś tego, ale na poród to nie wygląda. Jednak dyżurny wysyła nas na blok porodowy – jak do rana się nie zdecydujemy to będę myśleć co robić dalej.

 


Leże, nudzę się koszmarnie, dobrze że wzięłam książkę . Jedna z pielęgniarek zwróciła mi uwagę: przez to czytanie nie wyglądam na rodzącą… Hm zawsze miałam problem z profesjonalnym podejściem do wielu spraw.

 


Zastanawiam się równocześnie co zrobię jak stąd też nas odeślą. Kompletuję w myślach dane o okolicznych położnych i czuję , że mam serdecznie dosyć tego cyrku. Zdecydowanie powinny być jeszcze inne opcje.

 


Na szczęście nie będę zmuszona do organizowania lotnej brygady . Tak czytając, rozmyślając nad nietrwałością bytu - ciut po północy 24 lutego 2006 urodziła się Zosia, budząc we mnie uczucie ulgi i głębokiej wdzięczności. Wszak doszłam już w planowaniu do aspektu finansowania, ba wytypowałam pokój gdzie ma się rozegrać całość imprezy ….Wspaniale mieć zdjęty znad głowy miecz.

 


Nota bene przekazy dotyczące jej wagi były mocno przesadzone młoda doszła do 3500g i w zupełności starczy. Aha oczywiście wygląda tak jak reszta rodzeństwa. Nie wyłamała się ani na krok, Klon męża pt ”Tak bym wyglądał gdybym był mała dziewczynką” Trudno po tylu próbach uzyskania śladu współautorstwa już się przyzwyczaiłam.

 


Seria smsów do rodziny, przyjaciół i znajomych. Wiecie ile ludzi ma włączone późną nocą komórki !!!?? Niewiarygodne. Natychmiast dostałam kilka zwrotnych ...

 

 


Teraz spokojnie pasiemy się na łonie rodziny i wypróbowujemy inny system grzania domu. Dotychczas ogrzewanie włączone było na paterze, u góry było cieplej jedynie podczas działania kominka. Jednak i tak górne pokoje z założenia były chłodniejsze do spania, a tu mały człowiek przywieziony z tropikalnych temperatur szpitala musi powoli przejść na nasz system. :) Innymi słowy trzeba ogrzać pokój choć do 21 stopni.

 


Hm pierwszy wieczór , piec chodzi, grzeje, buczy a w pokoju z trudem 19 jednostek. Zamykamy drzwi, podwójnie ubieramy młodą i patrzymy z irytacją na kaloryfer. Na szczęście to pokój jest wyziębiony więc powoli uzyskujemy wymagane minimum. Dobrze, iż termometr do systemu grzewczego jest radiowy. Postawiliśmy go w centrum dowodzenia noworodkowego i piec tak długo pracował aż wskazania były zgodne z zaprogramowanymi.

 


W przeciągu tygodnia będziemy obniżać ciepłotę (to znaczy już zaczęliśmy z 21 na 20,5…) aby dało się tu spać i żyć.

ori_noko

Miałam przyjemność gościć forumowiczów, którzy przymierzają się do budowy domu. :) Wspaniałe uczucie mogłam mówić o budowaniu, kosztach, rozwiązaniach , a oni dyskretnie nie ziewali, ani nie podnosili oczu z cierpiętniczym wyrazem twarzy . Dwa małe berbecie spokojnie przeglądały koszyk z zabawkami. I kwiatek mi dali , który urośnie na bardzo duży – sprawdzałam w mądrej książce jak toto cudo hodować. Bardzo cieszyłam się gośćmi w równiutką rocznicę zamieszkania w domku . Jedyną chmurą na horyzoncie była świadomość, iż każde pomieszczenie jest zdecydowanie stęsknione za osobą z kompletem ścierek w łapie. Trudno. Mam nadzieję, że jeszcze los nas zetknie i da się zaprezentowaz od bardziej poznańskiej strony.

 


W trakcie wizyty wiedziałam już ze na pewno wybiorę się do szpitala , bo momentami dostawałam zeza dzięki sygnałom , które wysłała mi z wnętrza córeczka. Z żalem pożegnałam szczęśliwców którzy będą mogli przeżyć swoją przygodę z budowaniem i poprosiłam męża o szybki powrót do domu.

 


Zosia z entuzjazmem zaczęła pukać do wyjścia. Przez całe popołudnie i wieczór rozważaliśmy zasadność tego awanturowania się i zdecydowaliśmy się jej dać kolejną szansę. No bo jak ktoś domaga się przeprowadzki już przez kilka godzin w odstępach co pięć minut…

 


Przeszliśmy ponownie szpitalna procedurę rejestracyjną . Tam z wszelkimi objawami estymy odholowano nas na izbę porodową. Co za radość ! I tak gustownie, przyjść na świat w rocznicę zamieszkania. Miłe dziecko.

 

 


Mąż postarał się o urlop by zająć się Klonami i inne takie, a ja swobodna i radosna miałam na głowie tylko jedno : szczęśliwie urodzić Zosieńkę.

 


Po 12 godzinach córeczka zdecydowała się ….. zmienić zdanie. Ku mojemu osłupieniu wypięła się na wszystko i odmówiła dalszej współpracy. …

 


Efekt ? Odesłali nas do pokoju, pooplatali kablami do urządzenia które rozgłośnie zawodzi puk -chlup- puk i robi zapis tych dźwięków oraz skurczów opakowania.

 


To co myślałam nie nadaje się nigdzie nawet w ocenzurowanej formie.

 


Na szczęście życie trzyma w rękawie małe niespodzianki. :) Po pierwsze wyjątkowo ładny pokój i sympatyczna ciężarówka z nakazem leżenia. W związku z tym (czyli mógł wejść do pokoju ) panią odwiedził mąż i …zaczął zdawać jej relacje z…. budowy. Nie miałam jak wyjść więc bez ujmy na honorze mogłam legalnie cieszyć się ulubionym tematem.

 


Nagle w ucho wpada mi znajome nazwisko, raz , drugi. Nieśmiało zapytałam czy to taka a tak firma… Sąsiadką szpitalną okazała się współinwestora budowy oddalonej od nas o niecałe trzy kilometry. Czysta radość. Mogłyśmy pogawędzić o boniowaniu, kosztach kładzenia kabli, miejscach zaopatrzenia, rozterkach co do koloru tynków czy glazury … Naprawdę lubię te klimaty.

 


Miejscami nawet udawało się zapomnieć czemu leże na niewygodnym łóżku i czemu każda kolejna zaglądająca osoba patrzy z dezaprobatą na faliste linie kreślone przez czarna skrzynkę. W następnej dobie zwolniono nas do domu. Oczywiście w niezmienionym stanie , ja z zewnątrz, Zośka wewnątrz.

 


Obiecałam sobie, że jak znowu będzie kolejna próba wyklucia się to nikomu z rodziny nie wyślę ani pół sms-a, aż się smarkata nie zamelduje. Naiwnie leżąc na porodówce pochwaliłam się bratu i matce. Mieli z tego tylko serię nerwowych telefonów, a frajdy żadnej. Koniec z fałszywymi alarmami. Koniec z jeżdżeniem do szpitala. Koniec !!!! Zwłaszcza, że teraz dla odmiany ja się rozmyśliłam !!

 

 


Tuż przed zwolnieniem do domu, młodziutki lekarz (łatwo poznać po zaroście – dodaje lat i powagi – zaczynają golić się dobrze po czterdziestce) zrobił USG i radośnie oświadczył ze moja dzidzia waży w tej chwili minimum około 4300g ! Popatrzałam na niewinnie wyglądającą kotłowaninę nóg i rączek na ekranie:

 


- No doktorze , tą informacje to mógł pan już mi darować!

 


- Czemu?

 


- Bo ja takiego smoka nie mam zamiaru rodzić, wycofuje się imprezy ! - Oj szkoda, że nie miałam aparatu ! Gościu patrzył mnie i próbował znaleźć jakakolwiek sensowną odpowiedź na tak bzdurne oświadczenie.

 

 


Godnie pożegnałam się i wróciłam na nasze kauprze. Teraz wertuję książki i strony o porodach domowych. To nie z nadmiaru ambicji tylko logiczne myślenie. Jeśli ze szpitala zwalniają kobitę w 39 tygodniu ciąży,wieloródkę, ze skurczami (słabymi, ale jednak stałymi), mieszkającą poza ośrodkiem miejskim to oznacza jedno : ma sobie radzić sama.

 


Z filmów wiem, że konieczne są białe prześcieradła i garnki gorącej wody. Plus kawa. To dla nietrzeźwego lekarza – na przyjmowanie porodu w wersji „western” .

 


W stylu „Domek na prerii” wystarczy gromadka podenerwowanej rodziny przy stole i pojękująca kobieta w sąsiednim pomieszczeniu…

 


Tylko skąd te białe lniane prześcieradła? Mamy wyłącznie kolorowe, frotte, na gumce…

ori_noko

Korzystanie z NFZ – kolejne nie budowlane wynurzenia…

 


Marzenie by na trochę wyrwać się z domu zostało zrealizowane. Co miesięczna kontrola u pani doktor zaowocowała zesłaniem do szpitala. Pełna nadziei że nie będzie miejsca udałam się w drogę. Niestety ktoś zwolnił łóżko i nie mogę się migać od obowiązku .

 


Mały , gorący pokoik zajmują dwie radosne ciężarówki – obie hm palące. Niestety w łazience nie ma okna więc je stamtąd szybko przegoniono – palą wiec w …pokoju. Idziemy na ugodę, do południa palą na miejscu - ja wychodzę , po południu one schodzą do któryś tam drzwi zewnętrznych. Wieczorkiem jedna pani decyduje się urodzić. Ku mojemu zaskoczeniu po rozwiązaniu wraca . Widocznie oddział położniczy zapakowany jest po brzegi. Fajnie jak przynoszą do pokoju maluszka – morale wybitnie wzrasta. Z drugiej strony dziewczyny mają utrudnione życie – teraz ciężko przewidzieć kiedy dziecko pojawi się na horyzoncie i obie palą już w oknie bo w każdej chwili można spodziewać się nalotu.

 


Bardzo się dziwię czemu bolą mnie kości po pierwszej nocce – zaczynam oglądać łóżko. Na zarwanych sprężynach leży decha na tym piankowy materac – nic dziwnego ze odczuwam dyskomfort. Równie dobrze można by spać na podłodze…

 


Pielęgniarki , dwoją się i troją – według mnie wyglądają kwitnąco – jak na ludzi którzy cała noc wchodzą do pokoi co dwie godziny osłuchują brzuchy, pokazują jak karmić, pomagają zwlec się kolejnej chętnej pod prysznic i tak na okrągło.

 


„Nasza” świeżo upieczona matka ryczy w głos – nie wie jak karmić, a przez bycie tymczasowo na innym oddziale jest pozbawiona stałego doglądu kadry. Szczęśliwie dała się namówić praktyczny pokaz i w pokoju rozlega się błogie mlaskanie noworodka. Bardzo zabawny dźwięk. Po oddaniu potomka leci do okna uspokoić się ćmikiem.

 

 


Upragniony obchód lekarski. Tłum ludzi wpycha się do pokoju – jestem pod wrażeniem - ciekawe jak się wydostaną

 


Najważniejszy Biały Fartuch kręci głową – chce ze mną nawiązać znajomość do końca ciąży. Czuję czystą panikę w połączeniu z grozą- chcę się wycofać od chwili kiedy skończyłam formalności związane z przejściem na garnuszek NFZ. Po pierwszej dobie ledwie się trzymam w całości ze zmęczenia – dotychczas nie musiałam tyle chodzić, było cicho , wygodnie nikt mnie nie budził… No ale dobro dziecka… Zobaczymy jak przejdzie następny dzień.

 


Zaczyna się od przeprowadzki. Przenoszą nas do jeszcze mniejszego pokoju , zabierają panią z noworodkiem i dają panią która skręca się od skurczów. Musze przeprosić poprzednie łóżko , w aktualnym też jest decha – dla odmiany pęknięta. Użytkowanie wymaga dużej dozy samozaparcia. Zaczynam myśleć czy można przychodzić do szpitala z własnym legowiskiem…

 


Zaaferowane panie robią nam serie badań, wychodzą bokiem z pokoju – na moje oko tu powinno być jedno łóżko i stolik , trzy brzuchate kobiety tworzą skłębiony tłum. Pozytywne jest to ze paląca chodzi po koleżankę - oddają się nałogowi poza pokojem. Zawsze coś. Przychodzi wieczorny obchód najważniejszy Popołudniowy Biały Fartuch kręci głową – po co panią przyjęli tu nic się nie dzieje… :) Za to straszy do łez dziewczynę obok – pani posiedzi u nas na obserwacji dłużej (rano była mowa o wypisie )…

 


Wychodzą zostawiając na stanie: jedną z nieregularnymi skurczami, jedną zaryczaną i jedną zdecydowaną na ucieczkę na własną odpowiedzialność. Wpada do nas kobietka na ostatnich nogach i zaczynają się opowieści o porodach ..Koszmar . Przy opowieści jak krewna miała poród kleszczowy do tego cesarski połączony z 14-stogodzinnymi skurczami partymi nie zdążyłam powstrzymać jęzora:

 


- no i co potem to krewna zmarła?

 


- nieee , urodziła w końcu chłopca. A czemu?

 


- bo nie ma możliwości przeżycia 14-stogodzinnego ataku skurczów partych (z opowieści wynikało że były co 30 sekund…) – obrażona kreatorka lęków i histerii przedporodowych wyszła. Zesztywniałym pierworódkom spokojnie wyjaśniłam co w tej opowieści było fikcją literacką, potem złapałyśmy pielęgniarkę coby potwierdziła moją wersję…Fajny wyraz twarzy miała . Ciekawe co by się działo w pokoju sześcioosobowym?

 


Równocześnie impreza zaczęła się rozwijać coraz ciekawiej. W środku nocy okazało się iż dla odmiany…przenoszą nas . Z terenu przyjechało chyba dziewięć rodzących- pandemonium . Podobno jest niż demograficzny ?

 


Bierzemy rzeczy – och pokój gdzie możemy się swobodnie mijać i łóżko na którym można się położyć. Bosko ! Tylko czemu zabierają mi pościel, a dają jakąś z flizeliny?To paskudztwo jest sztuczne i lepi się do skóry... Cóż to znowu inny oddział , poprzedniej nie można wziąć, a tu się skończyła. Nie do końca rozumiem system logistyczny szpitala . Kilka razy już zaliczyłam wizyty na koszt NFZ , ale tym razem widzę że cierpliwość mi się kończy w zastraszającym tempie. Zaczynam planować podkop…

 


Pani ze skurczami nie może się zdecydować czy wysypie się w nocy czy przetrwa do rana. Zmożone zasypiamy, panie budzą nas regularnie mierzą tętna maluchów, oglądają naszą niezdecydowaną – dziś taki cyrk że nikt nie proponuje jej wizyty na porodówce . Wszystko zajęte. Mam nadzieję, że jeśli tylko będę mieć przyzwoite wyniki to się mnie pozbędą

 


Trzecia doba – jestem wykończona – do korzystania z NFZ trzeba mieć naprawdę krzepę. Poranny Najważniejszy Biały Fartuch ogląda wyniki, szarpie podbródek – cała siłę umysłu kieruje w jego kierunku „wyślij ją do domu, do domu , do domu…” Poroszę przyjść po decyzję po dziesiątej …wrr .

 


Wiecie godzina to masa czasu, zabrali nam dziewczynę na rozwiązanie, druga płacze – to chyba też sprawka hormonów – ja zaczynam się pakować. Niemożliwe żeby mnie ktoś dłużej tu zatrzymał. Zaryczana patrzy na mnie zdziwiona – przecież nie powiedzieli że pani może iść ? Owszem, ale tez nikt nie jest w stanie nakazać mi tu dłużej być… Dla porządku zaczynam polowanie na Biały Fartuch – złapany, potwierdzony. Teraz rozmowa via komórka z lekarką prowadzącą- nie posiada się ze zdumienia . Ona by nie spuściła z oka takiego gagatka . Ustalmy, ze leki biorę nadal, leże nadal, liczę ruchy i mam dzwonić w razie jakiejkolwiek zmiany – dobrze mieć doświadczenie . :)

 


Proszę męża o odstawienie do naszego cichego, wygodnego domu. Spokorniałam, nie chce już się rozrywać, żadnych wypadów – będę grzecznie siedzieć w domu, czytać książki , prasować rzeczy dla Zośki – najwyraźniej światowe życie to nie dla mnie .

 

 


Wracam w kochane pielesze do planowania ogrodu, matczysko nabyła dla mnie nasiona skorzonery – pysznego warzywa do wysiewu na wiosnę, czeka tez koper i inne zioła. Chcę posadzić takie małe pomidorki i trochę maciejki wysiać i lawendy i zobaczyć jak się mają moje ostróżki. Do tego trzeba przygotować miejsce pod wiśnię – dwa razy sadziłam i obie mi uschły . Czytam więc i szukam rozwiązania. Poza tym w lutym czas przyciąć krzewy , potem pobielić drzewka – a na wiosnę wreszcie wysiew trawy.

 


Może w tym roku zaprowadzimy winorośl – miejsce jest no prawie przygotowane. To znaczy jak ziemia puści to trzeba będzie całe stanowisko nawieźć wapnem . Biel za oknem jest piękna, romantyczna jednak zielni , zielni nam trzeba.

 


Kochani potomni mając do wyboru dział murowany a zdrowotny zawsze wybierajcie pierwszą opcję. Hm albo poczekacie, aż ktoś wymyśli jak zrobić by z działu zdrowie można było korzystać.

ori_noko

Poturlałam się do szkoły na wywiadówkę – mam uczucie że ostatnio nic innego nie robię jak zwiedzam palcówki edukacji, słucham, kiwam głową i wypełniam ankiety. Ujemna strona posiadania większej ilości Klonów. Każda szkoła próbuje wobec zbliżającego się niżu demograficznego udowodnić, ze jest najlepszą placówka w okolicy…

 


Siedzę wciśnięta w miniaturę krzesła. Do klasy wpada koleżanka ucząca w tej szkole i od progu woła mnie po nazwisku. Zdziwiona wydobywam się pułapki.

 


- A nie jak jesteś to siedź. Mijałam wasz dom koło którego jechała wolno karetka – już myślałam, że cię zgarnęli do szpitala...

 


Całe gremium rodzicielskie patrzy na mnie z ciekawością – pewnie zauważyli zaawansowaną ciążę.

 


Po godzinie dyskusji nad wyższością świat Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia nie zdzierżyłam . Podziękowałam i uciekłam . Samobiczowanie się rodziców, iż dzieci nie robią tak fenomenalnych postępów jakby sobie wszyscy życzyli (1 klasa szkoły podstawowej ) to trochę ponad moją aktualną wytrzymałość… A tu za drzwiami czeka koleżanka i cieszy się.

 


- tak myślałam, że dłużej nie wysiedzisz i będziesz wracać . Chodź – odwiozę.

 


Przyznaję było to miłe.

 

 


Kilka dni później któreś z dzieci wskoczyło do pobliskiego sklepu na soczek, tam budząc podziw i zgrozę - minus 15 stopni, a oni na rowerach (mogliby jeździć pociągiem, ale nie chcą czekać i ganiać zależni od rozkładu jazdy) . Tak od słowa do słowa wyszło, że jesteśmy aktualnie bez wsparcia samochodowego bo tatę oddelegowano w teren na dwa tygodnie. Efekt?

 


Przywiozą nam zakupy…mam zatelefonować powiedzieć co. Po tygodniu poprosiłam . Oczywiście byliśmy wcześniej zaopatrzeni, ale : tu potrzebne są lekarstwa, mały wyskok do rzeźnika itp. Choć połowa życzeń spoza tematyki spożywczej to wszystko załatwione. Pan „Pod kasztanami” (przydworcowy sklepik w Pobiedziskach) wtargał siaty wprost do kuchni… Uroki małej miejscowości .

 


Szkoda że nie obsługują Poznania – poprosiłabym o zaopatrzenie domu mojej mamy – w takie zimno bardzo trudno starszej kobiecie wychodzić.

 

 


Z nowości rodzina oglądając moje imponując wymiary przechrzciła mnie na Telegrubiś. Poczekamy , zobaczymy, po marcu ile kto będzie miał w pasie . Ha! No w każdym razie mam taką nadzieję że to moje bojowe Ha ! znajdzie potwierdzenie w centymetrach… Nie żebym miała jakieś kompleksy, ale ileż czasu można wyglądać jak skrzyżowanie Misia Uszatka z Teletubisiem?

 


I jedna uwaga budowlana: jeśli ktoś chce zrobić DGP w domu jako alternatywny sposób grzania to mogę to z całego serca polecić. Zwłaszcza w D07. Dziś na zewnątrz jest minus 25 stopni, dom ogrzewam kominkiem i mam plus 20 w każdym pomieszczeniu . W dodatku to DGP bez turbiny – wyłącznie grawitacyjne. Chłodno – zgodnie z złożeniem jest w pomieszczeniu gospodarczym i w garderobie. Tam nie robiliśmy rozgałęzień. Niech żyje DGP i wkład Jotul ! :) Dzięki nim nie dostaję nerwicy zbliżając się do licznika z gazem…

 


Palimy sezonowanym drewnem jest ciepło, pięknie żarzy się serce domu, słychać jak ogień huczy. Pies dyskretnie pokłada się w pobliżu wygrzewając brzuch i łapki. Jak robi jej się za ciepło to idzie leniwie na posłanie i po dwóch godzinach wraca … Zresztą nas szczeniaczek dorasta – teraz o szóstej rano na propozycję opuszczani cieplutkiego legowiska patrzy z obrzydzeniem i dopiero z godzinkę później zdradza chęć wytknięcia nosa na dwór...

ori_noko

Polskie drogi …

 

 


Jeszcze przed mrozami ktoś – może i dobrze, że anonimowy- kazał na odcinku drogi koło naszego domu wysypać kilka ciężarówek piasku. Potem zostało to z lekka rozgarnięte i już. Wcześniej mieliśmy utwardzone koleiny z błotkiem, a po „naprawie” nawierzchni nieprzejezdną kupę piachu . Koszmar. Większość świątecznych gości prosiliśmy żeby zostawili pojazdy z 200 metrów przed naszym domem i docierali na piechotę. A że człowiek to wygodne stworzenie to każdy z uporem podjeżdżał pod samą bramę .Rany jacy byli szczęśliwi jak udało im się tą piaszczystą pułapkę pokonać.

 


Jedna z Mam wspomina to jako najpiękniejszy moment swojego życia w ostatnim czasie !! Czyli niby pożytek jest , jednak nie do końca jestem przekonana czy o to chodziło.

 


Za to do czasu mrozu naliczyliśmy dziewięć akcji ratunkowych tuż za naszym terenem, biedni ludzie zakopywali się po drzwi samochodów, a okoliczne traktory miały koła pełne roboty. Nasz wjazd przed bramą stał się ulubionym miejscem do zawracania kiedy prowadzący widzieli w oddali BMW i drugie autko unieruchomione w stercie piasku. Mam nadzieję, że pomysłodawca zmian na drodze miał okazje też z tej formy rozrywki skorzystać.

 


Właśnie przez wiosenne zeszłoroczne roztopy sprężyliśmy się i przed bramą jest kostka . Trzykrotne machanie łopatą w deszczu plus pomoc sąsiedzka przy wyciąganiu pojazdu z błota - tak bardzo to wzmacnia motywacje do prac brukarskich.

 


Jak panowie to kładli to ekipa pracująca obok na rzecz gminy tłumaczyła mi, że niepotrzebnie tak się wykosztowujemy bo oni właśnie chodnik do nas ciągną. Tyle, że teraz ciąg rowerowo- pieszy jest – owszem, ale zaczyna się trzy posesję dalej ….

 


I mamy kuriozalną sytuację od strony Pobiedzisk idzie znaczy kawałek bardzo wygodnej kostki, potem przeszło kilometr błota / piachu (skreślić zależnie od pory roku) i zaraz za tym najgorszym do pokonania na nogach , rowerem czy samochodem odcinkiem pojawia się ponownie odrobina cywilizacji czyli latarnie i trakt rowerowo – pieszy.

 


Teoretycznie więc ścieżka rowerowa Pobiedziska - Pobiedziska Letnisko istnieje, a że jest hm de facto nieużytkowa po każdym deszczu i roztopach to już zupełnie inna bajka...

ori_noko

Dzień buntu.

 


Przez cały czas przerwy świąteczno- zimowej grzecznie leżałam, rodzina przesuwała mnie z kanapy na łóżko, przyrządzali, gotowali, nakrywali, sprzątali. Luksus. Wkurzający , ale ewidentnie luksus. Zaczynam po tych staraniach wyglądać jak wyższy ….Garfild . No jeszcze nie jestem ruda …ale nigdy nic nie wiadomo.

 


Jednak wracając do tematu. Wyglądało to tak: przez dwa tygodnie pełna obsługa, dmuchanie na mnie i chuchanie. Najczęstsze zdanie padające z ust Klonów brzmiało: mamo idź się połóż – fatalnie wyglądasz. To właśnie chce się usłyszeć po wstaniu z pokrzepiającej drzemki. Oczywiście były nieśmiałe próby przejęcia władzy, jednak przewaga liczebna …

 


Dziś ostatni dzień urlopu męża, możliwość skorzystania z samochodu czyli da się zobaczyć większy kawałek świata, pogadać ze znajomymi – już mi się gębusia śmieje. Najpierw rano manifestacja siły, jak to ja sprawna, odporna i w świetnej kondycji. Raźno biegam (no to akurat to eufemizm ) po domku. Poświstuję, uśmiecham się , rumiana aż miło. Kluczyki i dokumenty przeszły z ręki do ręki.

 


W myślach układam listę rozrywek :

 


dzieci odwiedź do szkoły, wskoczyć do znajomych kolega wrócił z Ameryki, potem małe zakupy, triumfalny powrót do domu, wypad z mężem do lekarza – niech fachowiec potwierdzi moją zdecydowaną poprawę , potem już tylko powrót na łono rodziny i zasłużony wypoczynek.

 


Hehehe jak sobie teraz wieczorem przypominam realizacje to łza się w oku kręci. Najpierw pojechałam do znajomych, rozsiadłam się w fotelu nadstawiłam ucha i zemdlałam - kolega odwiózł mnie opowiadając o Ameryce. W domu zaraz sprawa wyszła na jaw. Pewnie dlatego, że niecodziennie wracam uwieszona na bądź co bądź obcym facecie . Mąż sprawnie przejął ambitny zezwłok, fachowo ułożył na sofie , pod nogi wpakował dyżurną kołdrę z wdziękiem podjął konwersację, częstując kawą. Imponująca wprawa. Panowie usiedli, powymieniali uwagi o metropoliach w których ostatnio przebywali, a ja trawiona zawiścią ponownie odpłynęłam.

 


A co będą sobie tak gawędzić bez mojego udziału. Po ocuceniu postanowiłam, że nie będę upierać się przy zakupach. W końcu jestem poniekąd rozsądną kobietą. Jednak cieszę się – wprawdzie nadzieja , że lekarka mnie pochwali nikła z każdą chwilą to jednak fajnie będzie przewietrzyć się.

 


Dzwonię by potwierdzić wizytę. Zaprzyjaźniona położna radośnie informuje:

 


- słyszałam, że pani stale się przewraca- kurczę to się nazywa przepływ informacji.

 


- No faktycznie – ostrożnie potwierdzam

 


- a dziś jak było?

 


- prawie dobrze…

 


- jak dobrze ?- chyba nie potrafię kłamać …

 


- to zrobimy tak, pani przyjedzie, wchodzi poza kolejnością i zaraz wraca do łóżka…

 


No nie powiem żebym eksplodowała entuzjazmem. Wypad trwał razem godzinę plus kwadrans. Rekord. Miasto ino mi mignęło, a o spotkaniu z koleżanką nawet nie wspomnę. Najdłużej trwało wypisywanie zwolnienia. Może za miesiąc będzie lepiej? Zwłaszcza iż będziemy już o tylko o pięć tygodni do końca.

 


Myśl o zakończeniu prac budowlanych nie budziła we mnie takiego rozmarzenia i radości jak perspektywa rozwiązania. Ze smakiem przeglądam rankingi szpitali, podoba mi się ruch na rzecz praw rodzących i wściekam się na becikowe. Nasz system podatkowy nie pozwala rozliczyć się od ilości osób w rodzinie. Dawanie jednym z dochodów drugich niczego nie rozwiąże. A na pewno nie zachęci ludzi wykształconych o dobrych perspektywach do walki z niżem demograficznym . Jedyną pewność jaka zyskują decydując się na potomka, że na 99% kobieta straci pracę, chyba że potrafi udowodnić dostęp do pełnosprawnej babci, a najlepiej dwóch. Na wypadek gdyby jedna się rozłożyła.

 


Wdech, wydech . Nie ma sensu się wściekać, może z czasem i u nas pojawią się rozwiązania podatkowe uwzględniające ludzi którzy wspierają swoich starych rodziców czy kształcą dzieci .

ori_noko

Powinnam odpowiadać pracowicie na maile, ale jak tu odpuścić sobie opis „Powiatowego przeglądu zespołów kolędniczych 2006”. No popatrzcie sami na nazwę !

 


Córeczka zwana najstarszym Klonem od tygodnia pracowicie rozkładała po całym domu płachty szarego papieru i zużywając litry farbek przekształcała toto w dekoracje do jasełek szkolnych. To że był tam widok pustynny z zepsutym samolotem na pierwszym planie budziło podejrzenie, ze dziewczę nie do końca jest wprowadzone w realia naszej aury. Korciło mnie ogromnie wtrącić swoje trzy grosze, ale ani sił no i w końcu nie wypada bez zaproszenie wtykać się komuś w dekoracje. Jakbym sama dopadła do takiej zabawy też bym się nie podzieliła. Scenografia dobiegała końca kiedy Klon zaprosiła do współpracy.

 


Pierwsza w nocy , blada twarzyczka nachyla się nade mną i szepcze : mama skończyła mi się żółta farba. Leże i próbuję znaleźć się w rzeczywistości – jeśli śnię to i tak przeglądam w myślach zapasy plastyczne w domu.

 


- w pokoju „agiede” za drzwiami stoją puszki z farbami, tam jest reszta z twojego pokoju. – po kilku minutach:

 


- mama nie mogę tego otworzyć – kurczę jednak nie śnię – zwlokłyśmy się z łóżka i solidarnie obie z Zosią pomagałyśmy biednej artystce w pracach wykończeniowych.

 


Rano wszystkie elementy poupychane do auta i jedziemy ku mojemu zdziwieniu do Gminnego Domu Kultury. Okazało się, ze jasełka owszem obie klasy w szkole wystawiają wspólnie , ale przy okazji zostali zgłoszeni do tytułowego konkursu. A zostanie laureatem takowej imprezy bardzo by się przydało bo daje 3 punkty dodatkowe do liceum – więc zapewne młodzież z trzeciej gimnazjum będzie walczyć jak lwy …. Dom Kultury dał im czas przed konkursem na przećwiczenie ustawień na nowej dla nich scenie, wypróbowanie akustyki itd. Zostałam z ciekawości- na kilka chwil – wszak trzeba odleżeć świąteczne szaleństwa. Dzięki ciekawości przekonałam się iż słusznie nie wybrałam kariery nauczycielskiej. Nie mam do tego odpowiedniej siły charakteru.

 


Oględnie mówiąc grupa 15 i 14 – latków pętała się bez ładu i składu po zapleczu sceny. Prowadząca bliska apopleksji na widok kolejnych wykonawców patrzących na nią baranim wzorkiem i deklarujących brak stroju. Kontrast ciekawy szare ubranie i purpurowa twarz ….

 

 


Zaczyna się próba. Taaa określenie dramatyczna kaszana to i tak nie oddaje grozy sytuacji. Z prawej chórek przyszedł ubrany jak na dyskotekę (dziewczynki z internatu więc szans na zmianę image nikłe bardzo), spódniczki mini, ostre różowości z lewej aniołki których kompletnie nie słychać, główni aktorzy plączą się w zeznaniach, dziewczynka akompaniująca ma na sobie wytarte dżinsy i rozwleczony sweterek – zapomniała że cały czas stoi z przodu sceny …Nie mogą spamiętac gdzie kto ma stanąć na scenie. Istota odpowiedzialna za puszczanie podkładu muzycznego rozmawia z najlepszą koleżanką i spóźnia się minimum pół minuty. Wszyscy wyczekująco obracają się stronę kulis. …

 


Z najbliższego domu sholowaliśmy białe prześcieradła, dorabiane są skrzydła , nici , nożyczki , igły , gumki idą w ruch. Córka patrzy na mnie z podziwem – przed wyjazdem zaordynowałam zabranianie torby najdziwniejszych rzeczy : kredy (na scenie można zaznaczyć miejsca wykonawców) kleje, taśmy, igły , nici i innej pasmanterii do tego kartki papieru, farby, pastele, szpilki itp. Taki mały warsztat. Cóż lata pracy społecznej i zawodowej …

 

 


Z chórku zdarliśmy dyskotekowe wdzianka, wpakowałyśmy w cywilne ciuchy innych dziewczyn – co za szczęście ze przyszły w spokojnych kolorach i sytuacja n scenie uległa poprawie. Aktorzy nadal się zacinają, ale przynajmniej każdy nie wygląda jak z innej bajki. Próby mikrofonu nie będzie, bo pan od dźwięku przyjdzie za godzinę. Nadciąga drugi zespół : rany Julek! Chyba ze 30 sztuk , ustawiają gorączkowo wypasiastą przestrzenną dekorację. Szopka ma rozmiary małego domku, na scenie wśród stołów, naczyń, naturalnej choinki uwija się minimum dziesięcioosobowa brygada rodzicielska. Samych nauczycielek w obstawie cztery sztuki. Morale naszej grupy gwałtownie opada. Aczkolwiek stwierdzamy że nasze dekoracje choć skromniejsze są zdecydowanie lepsze pod kątem plastycznym.

 


Za chwilę kolejny cios : przed naszym gimnazjum występuje amatorski zespół pieśni i tańca Wiwaty – cholera toż oni istnieją dobre 30 lat i są takimi amatorami jak ja wąsatym wujaszkiem. Mają dofinansowanie działalności z kasy gminnej i jeżdżą z występami po całym świecie. Prowadzi ich zawodowiec, mają własnego etatowego choreografa…O zapleczu kostiumowym już nie wspomnę.

 

 


Dawno zapomniałam o pojechaniu do domu. Klęczymy z córką na planszach uzupełniając i sklejając je w duży format. Nawet nie patrzymy na kolejną ekipę z dudami w pięknych strojach ludowych, która szuka zaplecza. Na koniec wmaszerowuje tłumek nobliwie ubranych pań i panów w wieku późny Balzak z eleganckimi śpiewnikami w rękach. Moralnie nie są już w stanie nas pognębić – zdechliśmy po zobaczeniu strojów drugiej grupy wykonawców- wyraźnie dysponowali zupełnie innym budżetem niż składki klasowe i zestaw prześcieradeł.

 

 


Jak dobrze ze wczorajsze kanapki zostały w plecaku – przechowały się świetnie w chłodzie garażu więc można je spokojnie zjeść. Posilona idę na widownię licząc na cud. Cóż innego nam w sumie pozostało?

 


Wiwaty wbiegają, tupią, grają, dzwonią – przyłożyli się uczciwie- ciekawe czy jury zna ten program bo większość pobiedziszczan – owszem. Od sześciu lat w okresie przedświątecznym prezentują to samo. Występ świetny jednak odczuwam niesmak .

 


Teraz nasi: na początek zaskakującą dekoracja z pustynią. Przedstawienie to część Małego Księcia i klasycznych jasełek. Nić przewodnia : poszukiwanie przyjaciół, miłości od tego ładne przejście do tradycji bożonarodzeniowej. Ku mojemu zaskoczeniu śpiewają, mówią bez zająknięcia, zmieniają plansze (na przyszłość jak córka chce to robić to musi albo urosnąć albo nosić stołeczek nawet na palcach ma kłopot z upięciem tych płacht ) muzyka jest puszczana w odpowiedniej chwili, aktorzy mówią wyraźnie i spokojnie, chórek i aniołki zdecydowały się śpiewać pełną piersią. Całkiem przyjemny dla oka i ucha zestaw. Uff koniec.

 


Scenografia przestrzenna zmiotła nas ze sceny , cóż to był najmocniejszy punkt tej grupy. Dzieciaki stremowane i w zbyt dużej liczbie. Jednak robią bardzo dobre wrażenie . Opiekunki wyglądają jakby każda dostała kolki- warczą na schodzące dzieci, twarze mają ściągnięte i zirytowane – pewnie odwrotnie niż u nas na próbach musiało być świetnie. Nie słyszę żeby chwaliły swoją ekipę – może później ? Kiedy obcych nie było? Mam nadzieję.

 


Dudziarze świetnie grają, ale jeśli chodzi o dopracowanie są tego co robią na scenie to powinni chyba zrobić wcześniej choć jedną próbę. Dwa zespoły nie dojechały – grypa lub inne paskudztwo ich rozłożyło. Nobliwy chór śpiewa pięknie – jedna z pań spieszy zawsze przed resztą – nie wiem czy to gest grzecznościowy czy faktycznie nie wie, że bierze udział w występie zespołowym i nie powinno być jej słychać osobno. Połowa naszej ekipy zmordowana przeżyciami rozchodzi się do domów. Część twardo czeka. Jury przeprowadza naradę. Dziewczyny z gimnazjum wykorzystują okazję i obchodzą publikę z kartkami świątecznymi własnej roboty – utarg pójdzie na dom dziecka. Coś jednak będzie z tego popołudnia. Córka rozpromieniona sprzedali z 20 kartek.

 


Jury ogłasza wyniki. Drugie miejsce !

 


Pierwsze Wiwaty. Niech im będzie. Dzieciaki rozwozimy po domach, same idziemy na gorącą czekoladę czcząc tak pierwsze punkty zdobyte na drodze ku średniemu wykształceniu i wreszcie do domu. Nasi trzej panowie patrzą wilkiem, dopiero informacje o powrocie z tarczą trochę poprawia nastrój. Bez słowa wlokę się na wyrko i tak sobei teraz leżymy od wczoraj. Dziś choćbym najbardziej chciała to nie mogę się ruszać- sądzę, że teraz naprawdę przegięłam. Mąż chciał nas zawieźć do przeglądu do szpitala, ale poprosiłam o odroczenie wyroku. Najbliższe dni nie ruszam się. Wprawdzie wczoraj 70% czasu siedziałam, ale to dla nas za dużo dobrego było. Zawsze dni wolne wydawały mi się tymi najbardziej pracowitymi.

 


Synkowie przeziębieni bardzo więc mam dziś towarzyszy niedoli i szczęśliwie pełną obsługę. Starszy Klon robi obiad, młodszy sprząta – w miarę swoich sił, córka załatwi zaopatrzenie. Herbata, śniadanie i inne takie podawane pod nos. Nie muszę wstawać i bardzo dobrze. Natomiast z braku bodźców zewnętrznych nie będzie o czym pisać, ale mały oddech się przyda. Będzie chwila na refleksję, może coś fajnego wydarzy się na teranie zaśnieżonego ogródka? Jak mawia mój braciszek : Póki życia póty nadziei.

ori_noko

Magia świąt. Nozdrza są łechtane powiewem świątecznych potraw. Aromat grzybów unosi się w domu, podjadane przez dzieci pierniczki zdradzają łasuchów swoim zapachem i okruszkami na pyszczkach. Powolutku przygotowuję samkołyki które dadzą się zamrozić- technika opracowana we wczesnym dzieciństwie Klonów teraz ponownie się przydaje.

 


Pozostaje kwestia organizacji prezentów. Co się dało nabyć przez internet - nabyłam. Jednak muszę wyskoczyć do sklepu. Uprosiłam rodzinę o zabranie na zakupu przedświąteczne, fałszywie przysięgając że nigdzie nie zemdleję ani nie zasłabnę Do czego to doszło twarda Inwestorka podlizującą się bliskim, wdzięcząca się żeby tylko zabrali choć na trochę z domu. Zgroza. R

 


odzina złamała się i wzięła męczydusze z sobą

 

 


Oko zapłonęło, ciśnienie podniosło się (lekarz by pochwalił bo mamy za niskie) rumieniec wrócił na policzki. Czuję rozpierającą energię, a w myślach w : phi i po co to całe leżenie kiedy ze mnie taki kawał zdrowej kobiety jest ? Do dzieła.

 


W planach : Ikea, Real i rynek w naszej miejscowości. Ot żeby nie musieć latać dwa razy.

 


I wiecie co? Mam wybiórczą sklerozę. Rozradowana nie przypominałam sobie żadnych ostatnich przykrych doświadczeń związanych z opuszczeniem domowych pieleszy. Rodzinka patrzy na mnie z ukosa.. Pełni podejrzeń. Sprowadzają na ziemie licznymi uwagami natrętnie wywlekając na światło dzienne jakieś tam przykre doświadczenia. No dobra na początek ja do Ikea, oni sio do M1. W sklepach spożywczych ludność bardziej krwiożercza jest, a tam też duszno bardziej .

 

 


I tak dumnym acz dostojnym krokiem wmieszałam się w tłum wolnych istot zmierzających ku centrum szwedzkiego stylu. Po kilku metrach zauważyłam, ze z przodu nosze bardzo dużą piłkę lekarską która ewidentnie spowalnia ruchy. Phi , a kto mówił ze mam się spieszyć... Mijają mnie zakochane pary, żółwie, dzieci pchające wózki, ich zamyśleni rodzice ba zobaczyłam wyprzedzającego na zakręcie leniwca. Toczę się do przodu. Dzieci przy wózkach zaczynają dorastać...

 


Jestem przygotowana, karteczka ze spisem co komu z rodzinki by się przydało - to taka poznańska natura. Tu drobiazg do torby, tu komplecik i triumf w duszy – a mówili że jak zasłabnę to mam po nich dzwonić. Haha nie znają się i tyle. :) :)

 

 


W połowie drogi lekka panika – musze zaraz cos zjeść. Gdzie mój plecak z kanapkami!? Uuuuu ostawiłam w domu. Trzeba do knajpki . Zajęta wyszukiwaniem przeoczyłam fakt ze tabun chętnych dziwnie zgęstniał, a w okolicach wydawania kalorii wręcz kłębi się. Próbuję dyskretnie wdzięczyć się o przepuszczenie poza kolejnością. Tyle osiągnęłam, że po przysiędze iż mi tylko chodzi o zimny posiłek zwarta masa ludzka ciut rozstąpiła się, odłowiłam kanapkę , soczek i akurat uruchomiono drugą kasę.

 


Mniam, mniam ależ już byłam głodna. Siedzę i pierwszy raz w ciągu dnia kiedy entuzjazm z powiewem wolności opadł zaczynam myśleć. Te kasy bardzo daleko są. Torba ciężka . Brzuch boli. Smutno mi. Oj źle trzeba było któregoś Klona wziąć ze sobą… No nic są dwa wyjścia zadzwonić do ekipy spożywczej , przyznać się do porażki, albo jeszcze wolniej i spokojniej dobić do kasy. W każdym przypadku trzeba będzie iść. Zapalam rozrusznik, raz , drugi, trzeci – wreszcie ! :) Zosia zadowolona śpi ukołysana miarowym marszem opakowania. Co za radość, nie sądziłam ze widok kasjerów przy wyjściu może tak odprężyć. Komórka dzwoni : za dziesięć minut mam być przed sklepem. Cóż może uda się tam dotrzeć w tak skąpym przedziale czasu.

 


Kasa, rachunek, kolebię się do drzwi. Moje stado pęka ze śmiechu podobno tak wyglądał skatowany pingwin z siatami. Okazali jednak trochę taktu i nie proponują nic ponad odstawienie do domu. Wczołgałam się przez próg , dotarłam do najbliższego legowiska, zasnęłam kamiennym snem .

 


Mam ważenie że czas wyczynów jeszcze dla mnie nie nadszedł, to przez tę magię świąt….

ori_noko

No nie wytrzymałam i troszkę popisze ale o …. dziecku Może szybciej ten czas do końca zleci?

 


Przez poprzedni rok sądziłam iż dramatyczna chwila to taka kiedy nie ma ekipy, albo nie dotarł towar… Optyka mi się zmieniła. Dziś prawdziwa chwila grozy. Wieczór , apteki pozamykane, miasto nieosiągalne, a tu koniec leku który utrzymuje moją kondycje psychiczną. Ostania tabletka Alugastrinu w domu. Kiedy pożarłam całe opakowanie !? Rozpacz w oku. Trzeba przeżyć cały wieczór bez wsparcia przeciwko zgadze. Kto miał małego słonia pod sercem ten wie o czym mówię. Oprze się taka istotka kończyną w środku , inkubator dostaje zeza i zaczyna palić w przełyku.

 


Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić ze wypróbowałam pełną gamę środków tradycyjnych, homeopatycznych i farmaceutycznych. Dla mnie istnieje pomocna jedna dłoń Alugastrin – hehe może tak damy Zosi na drugie imię?

 


W każdym razie podzieliłam mój skarb na połówki. Jedna na czarną godzinę. No i tak smętnie ćmoktam. Córcia robi wieczorne ćwiczenia gimnastyczne tu nadusi, tam wypchnie zadek , tu główkę – awansowałam do roli połączenia bieżni z boiskiem . Biedna niedługo już nie będzie gdzie się tak fantazyjnie rozpychać. Zwykłe wyprostowanie nóżki będzie operacją logistyczną. Na razie całymi dniami i nocami skacze , kopie, rozpycha się niewiarygodnie , a ja śpię, jem, sennie przemieszczam się po domu z żalem patrząc na rosnące stosy rzeczy do zrobienia.

 

 


Raz w miesiącu jest dzień rozrywki : wizyta u pani profesor. Mąż zwalnia się z pracy wiezie nas i ponieważ ma urlop to siedzi w aucie i rozmawia z współpracownikami przez cały czas trwania nie raz i nie dwa mocno opóźnionej wizyty. Pani doktor robi nam przegląd techniczny, ogląda badania , wypisuje kolejne zwolnienie i każe dalej leżeć. Inaczej będzie szpital , a po co narażać NFZ na takie wydatki…. :)

 


Szalenie przyjemne jest to, iż za każdym razem spotykam przyjaciółkę ze szkoły średniej z którą normalnie nie mamy czasu się widywać, porozmawiać, a tu jak znalazł. Patrzymy na swoje rosnące brzuszyska i tak nam jakoś weselej jest . Obok tłoczą się młodziutkie dziewczątka ciut starsze i chudsze od naszych starszych córek więc miło nie czuć się wyalienowaną wiekowo.

 


Opowiadamy sobie dowcipy, popychamy się i robimy ogólny zamęt. Pani z rejestracji ostatnio woła mnie szybkimi gestami : Niech się pani nie martwi , koleżanka już jest – musiała przestawić samochód . Widocznie jej te wygłupy nie przeszkadzają , bo stara się nas umówić bardzo bliskich siebie terminach . Ogromnie miły gest.

 


Inne panie przybywają w asyście mężów , para siedzi lekko spanikowana, zasadniczo nie rozmawiają , co odważniejsi czytają czasopisma. Są poważni i natchnieni – przecież spodziewają się dziecka! Panowie podają z troską gazetę odległą od niej o pół metra. Uwagi wymieniają kulturalnie przyciszonymi głosami. Do dzwoniących co chwila komórek mówią z naciskiem : nie jeszcze nie była na badaniach, czekamy. Oddzwonimy. I patrzą na siebie porozumiewawczo – jakież te ich rodziny niecierpliwe.

 


We dwie tworzymy bardzo szeroki (w każdym tego słowa znaczeniu) kontrast. Od kiedy wiemy ze nasze dziewczyny rozwijają się i że zostają z nami to każda wizyta choć zakończona niezmiennie odesłaniem do pozycji horyzontalnej to czysta radość . Mężowie zajęci i okrzepli w rolach ojców być może będą się jakoś specjalnie przejmować w chwili rozwiązania pod warunkiem , ze akurat będą na miejscu. Dziś raczej troszczą się o czas przyszły bo (jak to ujął mąż koleżanki): te wesela dziewczyn nas wykończą. I niech im tak zostanie.

ori_noko

Odcinek przygodowo – zdrowotny. Absolutnie nie budowlany, ani nie budujący …

 

 


Ponieważ mam nakaz leżenia to przyznaję odczuwam spory dyskomfort. I robię się taka jakaś słaba – sławetne porzekadło „Leżenie wyciąga siły” jest aż nadto prawdziwe. Toteż okazja rozerwania się jak wypad po męża by odebrać go z delegacji na dworcu budzi entuzjazm i chęć działania . Wsiadając do auta nawet przelotnie pomyślałam taki ziąb wieczorny – warto by wziąć kurtkę. Równocześnie : tam po co mi takie, nasz samochodzik grzeje aż miło. No to jak pogrzał tak kilka kilometrów od domu dziwny jakiś hałas dobiega. Pana. Cudnie. W znacznej oddali miga zachęcająco napis Opony- Wulkanizacja.

 


Kalkuluje : jak podjadę to koło już będzie na amen do wymiany jak pójdę to mogę być ja… Trudno niech koło się poświęca.

 


Z bólem serca doprowadziłam brumbruma do upragnionego napisu. Szczęściem warsztat jeszcze otwarty. Panowie z estymą dali krzesełko. Obejrzeli koło – da się uratować. W lodowatym garażu spędziłam godzinę . Odebrałam męża i….po dwóch tygodniach leczenia dochodzę do siebie. Potomni : zwłaszcza ci w ciąży noście ciepłe odzienie i kurtkę !!! Nie ufajcie żadnym środkom lokomocji.

 

 


Natomiast jeśli chodzi o ścieżki. Zgodnie z przewidywaniami na odcinku z betonem w chwilach oziębienia aury stoi woda i jest ślizgawka. Da sie chodzić ale na częściach zrobionych przez ekipę nr 2 woda ładnie odchodzi .

 


Dobrze że jest ten spadek terenu inaczej trzeba by skuwać lód albo schodzić ze ścieżki aby dojść do domu. Praktyka pokryła się z teorią .

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

Przejrzałam swoje ostanie wpisy . Wyraźnie od wakacji notuję spadek formy. Sławetny błogosławiony stan …przepełniony fizycznością. Macierzyństwo niekoniecznie każdemu dodaje blasku.

 


Mierność obserwacji, wigor osłabł . A czyta się …cóż nudnawo. Istne doniesienia prasowe …. Brakuje humoru, nerwu…

 


Do wyklucia się Klona zawieszę pisanie.

 


Badania, leżenie, ruchy , oglądanie zdjęć z USG. I przebijanie się przez NFZ a raczej ich podopiecznych. To zabiera energię.

 


Jeden zaleca badanie, ale nie jest władny dać skierowania, drugi nie widzi takiej potrzeby... Jaka szkoda, że tylko w prywatnym trybie oznaczamy dla medyków wymierną wartość Daję sobie z tym radę – bo czyż istnieje inne wyjście ? Z drugiej strony na co komu taka wściekła kobita na drodze ? Ostatnio nakłoniłam pediatrę do skierowania mojego obolałego potomka na obszerne badania. Lekarka na koniec konferencji z wyrzutem: pani mnie zawsze zmusi do rzeczy na które nie mam ochoty. Rany zabrzmiało jakbym kazała jej robić karne pompki w gabinecie, a nie wypisać papier na badanie krwi i rentgena dla dziecka z obolała nogą…

 

 


No dobra czas na zimowe spanie. W moim przypadku hibernacja byłaby jakimś rozwiązaniem Przedrzemałabym te 38 do 42 tygodni , bo potem to już z górki ... dwadzieścia no dwadzieścia trzy lata i zaczynamy być na prostej.

 

 


Intrygujące nie budziły we mnie zazdrości cudze domy, dachy, wyposażenie wnętrza – ale widok zdrowej, radosnej ciężarówki na chodzie budzi pewne niezadowolenie ze swoje postawy …. Cóż to rzeczy materialne są kwestią wyboru i uporu .

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

No trakty zrobione. :) Pożegnaliśmy ekipę umawiając się, ze wracają do nas na wiosnę. Pozostanie im dokończenie opaski wokół domu i kilka metrów drobnych ścieżek przez przyszły trawnik. Gdyby nie psinka to do domu wchodziłoby z nami minimum błocka.

 

 


Z lekką zazdrością patrzę na pobliską działkę , dom w stanie surowym , a teraz w to zimno kładą dach. Ładna dachówka wiśniowa- jakby .Fajnie było tkwić w ogniu walki – może powinnam zacząć planować dom o którym myśleliśmy pierwotnie- dla dwóch osób;)

 

 


Na marginesie marzy mi się żeby do WZ i planów zagospodarowania były nie tylko podane typ budynku, dopuszczalny kąt nachylenia , ale też kolor elewacji i pokrycia dachu, typ ogrodzenia .

 


W Niemczech są zdecydowanie bardziej restrykcyjne przepisy w tym względzie, jednak przejazd przez niewielkie miejscowości to przyjemne wrażenie dla oka.

 


W naszej okolicy każdy dach inny, elewacje też, jedyne co mniej więcej się zgadza to linia zabudowy i kąt dachu.

 


Z jednej strony są dwuspadowe, a między nimi parterówki czterospadowe , w tym niektóre przenikające się. Każdy płot inny, a kolory elewacji zatykają dech w piersiach. Na jednym z tutejszych osiedli część domów znajdują w różnej odległości od ulicy. Na dokładkę trochę osób nie poskromiło swoich potrzeb wybijania się ponad otoczenie, ba nie uczyniło tego za pomocą zieleni czy rzeźb, ale dając na przykład : wściekły róż z białym wykończeniem, żółć ( marzenie gospodyni pod warunkiem że trafi na taki kolorek w środku jajka) lub rażącą zieleń.

 


Jednak prawdziwe kuriozum jest w samym miasteczku. Budynek pomalowany w jadowite odcienie brązowo- różowo- zielono - biało. Powalające.Brr...

 


Może doczekamy prawdziwego planowania architektonicznego przestrzeni. Ale wtedy każdy będzie się burzył, że nie może za swoje własne pieniądze zbudować i pomalować domu jak mu się marzy ….

 

 


Mała ciekawostka z dziedziny spożywczej. W sklepie zobaczyłam opakowania, które zawierały chyba wyroby jajecznopodobne. Napisy dawały do wyboru następujące opcje : jajka wielozbożowe, jaja od kury , jajka o obniżonej zawartości tłuszczu , jajka wzbogacone o witaminy i wreszcie w na samym końcu - świeże jaja rozmiar L . Nie odważyłam się. Poczekam do soboty . Wtedy jest targ. Stoją panie z mlekiem, śmietaną, jajkami, miodem, jabłkami, ziemniakami… Brakuje napisów , a czasami towar jest przemarznięty - wolę to. Dziwne.

ori_noko

D07- dziennik rzeka Ori_noko

W sobotę w ramach rozrywki mąż wywiózł mnie do LM sławetnego marketu budowlanego. Spełnia dwa podstawowe acz konieczne warunki : jest blisko nas więc zdążę pochodzić i nie zasłabnę, a jest tyle działów że oboje mamy co robić .

 


Jako rozsądni ludzie planujemy „wyprawę”. Najpierw drzemka, żebym nie zaliczyła podłogi w sklepie, potem kanapka do plecaka bo ze mną i Zośką w chwili braku dostawy nie ma żartów , teraz jeszcze lista czego szukamy i ekspedycja gotowa.

 


O rany jaka to frajda !!! Inne otoczeni niż mój zbierający się do snu ogródek . I wyobrażacie sobie idę obok oferty z kafelkami, powieka ani mi drgnie, przechodzę podług całej wystawy kominków to samo !! Upojna wolność od rzeczy martwych ! Mijam podłogi - nic.

 


Rok temu po wyjściu potrafiłabym powiedzieć ile co kosztowało, co jest w promocji, które rzeczy widzę w naszym domu, a teraz ? Luz, spokój, stoicyzm. Fantastyczne uczucie opanowania i obojętności . Jednak nie do końca …. Patrzę na kartkę, a tam dziwne jakieś notatki :

 


-baniak do wina 20 l

 


- pożywka + drożdże

 


- rurka+ korek

 


Odwracam na stronę szukając bardziej znajomych zapisków :

 


- cebulki krokusów

 


- cebulki tulipanów

 


- cebulki drobnych hiacyntów

 


- cebulki szafirków

 


Wygląda na to, iż każde chce upiec swoją pieczeń….

 

 


Na usypanej skarpie w trójkącie Klony posadziły zdobycz , akurat zrównały się w czasie z tatą nastawiającym wino z dzikiej róży .

 


Wiecie, że do każdego działania można znaleźć lepsze uzasadnienie? To wino musi być nastawione właśnie teraz, bo jak dojrzeje to się je zakorkuje i kilka butelek zostawi na osiemnaści lat czekania…co by godnie wznieść toast za pełnoletność Zośki. Nadzwyczaj zapobiegliwy rodzic .

 


Starsze Klony wyraziły oburzenie, a gdzie wina rocznikowo im równe? Hm ..co im powiedzieć: nie umieliśmy wtedy jeszcze wina nastawiać?

ori_noko

Co to jest ? Leży przed komputerem, zezuje w okno i mruczy?

 


* * *

 


Inwestorka na zwolnieniu, która widzi jak fachowo i sprawnie powstaje lekko gięta w linii ścieżka ogrodowa.

 

 


Dziś trzy stopnie – Celsjusz już by się trząsł z zimna. Pan Granitowy mimo temperatury trwa na posterunku. I ma według mnie najsilniejsze nogi na świecie. Mógłby brać udział w zawodach staczy i chodziarzy ! Trzech pracowników ostro działa, a on stoi, chodzi, tupie, znowu chodzi , podskakuje i tak przez osiem godzin. Ja bym nie dała rady. Wesprze się dyskretnie piwkiem ( pozostali jadą na kawie i herbacie z cukrem i śmietanką – mniam, mniam)

 


Niepokoi mnie fakt , że po tym wsparciu piwnym plus gorączka siada do samochodu i odwozi ludzi do domów .

 

 


Ręce już świerzbią do aparatu, ale wytrzymam zrobię fotki jak skończą . Tak powstanie dokumentacja jak wygląda źle ułożona kostka, a jak prawidłowo. Ku pamięci i nauce potomnych – niech nasze 42 metry badziewia nie idzie na marne.

 

 


Poza tym spokój. Liczne wnioski i podania myszy o udostępnienie lokum na zimę zostały rozpatrzone negatywnie. Chyba na przyszły rok adoptujemy kota tylko musi być to zwierz przydomowy bo cztery osoby z rodziny ostro uczulone na sierść …

 


Psinka rośnie jednak robi się dziwnie kwadratowa – oczywiście są dwie wersje jedna : szczeniaczek jest przekarmiony (moja sugestia) , druga : obrasta włosiem przed mrozami (wersja Klonów ). Hm jeśli tak to jest to najszersze futro jakie widziałam…

 


Trzeba przyznać, że to wspaniała rasa. Shelti to pogodny, radosny pies. Pięknie się prezentuje, mieści w samochodzie, kocha cała rodzinę, na obcych szczeka.

 


Jak w domu jest duży hałas, goście lub zbyt energiczne sprzątanie to wynosi się dyskretnie do pomieszczenia gospodarczego gdzie ze stoickim spokojem wyjmuje rzeczy do prania z kosza, mości się na nich wygodnie i przesypia cały zamęt.

 


Może godzinami bawić się , lubi jazdy w koszyczku roweru – niedługo zaczniemy uczyć ją biegania obok – bez jednego mrugnięcia wędruje na dowolnie długie odległości byle wziąć dla niej coś na ząb i wodę. Jedyna wada to nie chce sprzątać piasku który nanosi do pokoju z ogrodu. Trudno. Nie ma rzeczy doskonałych jak mawiał Lis do Małego Księcia .



×
×
  • Dodaj nową pozycję...