Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    210
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    291

Entries in this blog

RYDZU

Mając działkę zaczęliśmy od razu dzielić skórę na byku i ją "meblować". Trzeba było w końcu ustalić co i jak.

 

Pierwsza wersja była taka: Budujemy w południowo-zachodnim rogu działki budynek o wymiarach 16x20m. Piwnice - klub fitness. Parter - podzielone po połowie: sklep i warsztat rowerowy. A na dachu budujemy dopiero 150 metrów powierzchni mieszkalnej i mamy jeszcze 200 metrów tarasu. Założenia super. Tylko wystawienie samego stanu surowego to lekko licząc jakieś 400 tys. Schodzimy na ziemię.

 

Zaczynamy od początku. Garaże póki są to bardzo dobrze - zarabiają chociaż na utrzymanie działki i spłatę kredytu. Więc ich nie ruszamy. Ustalamy, że rozbieramy dom (a właściwie ruiny) i w północno zachodnim rogu działki budujemy domek. Domek MUSI być przyklejony do granic by nie tracić cennej powierzchni działki. Nie chcemy poddasza bo nikt z nas nie będzie biegał po schodach - chociaż akurat w tym punkcie Patrycja nie była do końca przekonana (a jak później przeczytacie wszystko wyszło inaczej). Za to podpiwniczymy całość. Zawsze będzie można w piwnicy coś robić, a przy okazji "wyprowadzimy" tam pralnię i kotłownię. Powierzchnia parteru około 130 metrów. Kominek. Sypialnia, 2 pokoje dla dzieci, pokój "zapasowy" na razie z komputerem, duży pokój dzienny połączony barkiem z otwartą kuchnią, przy kuchni spiżarnia, do tego jedna duża łazienka i osobne WC. To wszystko. Skleiliśmy to razem w bryłę - tak dla siebie i dla zwykłej radości tworzenia (bardzo to lubimy razem robić). A przy okazji zawsze jest to jakaś wyjściowa pozycja do poszukiwania projektu, lub rozmowy z architektem.

 

I tak oto urodził się nasz projekt domu marzeń. (którego tutaj nawet nie zamieszczę bo nie był doskonały - lekko mówiąc oczywiście)

RYDZU

Czasy niby trudne, ale chętnych do wykonania prac rozbiórkowych niewielu. Na ogłoszenie w gazecie odpowiedziały 3 firmy. Oferta cenowa na poziomie 12 - 14 tys za całość prac - łącznie z wywiezieniem gruzu.

 

Szukam dalej i jestem coraz bardziej rozbawiony. Następna firma ma specjalistyczny sprzęt do rozbiórek tzw "młot wyburzeniowy". Przyjechali, pooglądali i mówią: jak pan usunie wszystko ze środka to możemy to zburzyć - szacunkowy koszt około 8-9 tys. Uśmiechnąłem się tylko a głośno podziękowałem i powiedziałem że się odezwię (to teraz taki modny tekst).

 

Pozostała jeszcze "firma" znajomego. Przyjechał, pooglądał, pomierzył i powiedział, że wyceni za kilka dni. Musiałem kilka razy dzwonić i przypominać, aż usłyszałem w końcu: 8 tys za całość.

 

No dobra - wchodźcie to burzyć. Zakupiłem dziennik budowy i pognałem z nim do nadzoru budowlanego zgłosić rozpoczęcie prac. Okazało się, że oprócz papierków (przynależność do izby) w dzienniku musi być wpis kierownika budowy. No i jeszcze trochę biegania doszło. Ale w końcu mam! Dziennik z wpisem wyrażającym zgodę na rozpoczęcie prac.

 

Prace miały się zacząć od poniedziałku. A zaczęły się w środę. Uprzątnęli komórki obok budynku.

 

komórki przed sprzątaniem

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/022.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/022.jpg

 

i w trakcie sprzątania

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/023.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/023.jpg

 

I oczywiście zaraz przy tym sprzątaniu pierwsze starcie. Wzięli sobie pana który miał wywozić gruz. I trzeba było wywieźć sporo śmieci z tychże komórek. Pan zaproponował 100 za kurs i po 150 za tonę śmieci. Ale nie wiedział, że trafił na czujnego inwestora który czyta muratora!!! (ooopss...ale się swojsko rymnęło). Dwa dni wcześniej dzwoniłem po firmach "śmieciarskich" ile kosztuje podstawienie pojemnika na śmieci. Nazywa się toto "gruzownik", podstawiają na tydzień maksymalnie bez dodatkowych opłat i ma pojemność 7,5 m3. Wchodzi tam około 3 ton śmieci. I teraz hicior - ta usługa kosztuje 300 PLN.

 

Więc pana od stara czym prędzej spławiłem i zamówiłem stosowny pojemniczek. Potem przyszło mi do głowy, że te koszty to w końcu nie ja powinienem ponosić. No ale co tam, zobaczymy jak się sprawy rozwiną. A tu mi znajomy daje do podpisania umowę o te prace i tam stoi jak byk 9 tys. "miało być 8" mówię. No tak , ale... i tu długi wywód. Szlag człowieka trafia czasami z tymi "znajomościami". Ważne że rozbiórka ruszyła pełną parą.

 

Przygotowania do pierwszego "inauguracyjnego" obalenia ściany

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/024.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/024.jpg

 

wszystko gotowe więc koparka zaczyna ciągnąć

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/025.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/025.jpg

 

Uwaga !! Leeeci!!!

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/026.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/026.jpg

 

.... i upadło

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/027.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/027.jpg

 

Sprytna koparka w teleskopową łyżką wystarczyła w zupełności do rozebrania całego budynku.

 

koparka w całej okazałości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/028.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/028.jpg

 

Przyglądając się z jaką łatwością te ściany pękały aż się dziwiłem, że ten dom wogóle jeszcze stał - mógł runąć w każdej chwili.

 

koparka w akcji

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/029.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/029.jpg

 

burzenie komina

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/030.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/030.jpg

 

Ekipa tak się zawzięła, że postanowili przyjść do pracy nawet w niedzielę. Jadąc na obiad zajrzałem na działkę i zdębiałem - dom praktycznie był już zburzony. Pozostało morze gruzu i ściany parteru.

 

niedzielne zgliszcza

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/031.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/031.jpg

 

Co prawda w poniedziałek do pracy nie przyszli, i dopiero od wtorku zaczęła się wywózka, ale i tak tempo było spore. Ich wolny poniedziałek wykorzystałem za to ja. Dzień urlopu i od rana wygrzebywałem sobie z tego gruzowiska całe 100 letnie cegły.

 

uratowane "własnymi ręcami" cegły

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/033.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/033.jpg

 

Przez dniówkę uratowałem około 800 sztuk. Czyli całkiem sporo. Reszta była zbyt głęboko zakopana. Przeliczając to na moje dniówki w pracy to chyba wolę grzebać w gruzie

 

Przy okazji wycinki drzew, która odbywała się w tym samym czasie okazało się, że człowiek który zabierał od nas drewno potrzebuje też gruz. Chętnie zabierze cały gruz z rozbiórki. A ja musiałem za jego wywóz do tej pory płacić. Z nieba mi spadł ten człek! Od tej pory "pan od stara" miał juz wolne. Kursy z gruzem były co prawda rzadziej - bo miał do siebie daleko, ale zabierał tyle, że aż się zastanawialiśmy czy da radę ruszyć. Spokojnie wchodziło mu na autko 2-3 razy tyle co na stara. Tym oto przypadkowym sposobem udało się zbić koszty rozbiórki.

 

teren w trakcie uprzątania

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/032.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/032.jpg

 

Po 3 tygodniach ekipa się zwinęła. Pozostawili po sobie zagrabiony, równiutki plac na którym jeszcze niedawno straszyły ruiny.

RYDZU

Nasza piękna (w przyszłości) działeczka pośród wielu zalet o których piszemy miała też tą, iż była "zabudowana". Chociaż to może zbyt poważne słowo. Stały sobie na działce ruiny domu. Ale jakiego! Budynek piętrowy z 1910 roku praktycznie cały z kamienia. Dwie klatki schodowe i łącznie 8 mieszkań. Ściany 50 - 60 cm grubości. I to właściwie wszystko. Dachu nie było - zapadł się do środka, a pod jego ciężarem legły drewniane stropy. Dzieła zniszczenia dopełnił niejeden podobno pożar wywołany przez spragnionych wrażeń nastolatków.

 

dom w całej okazałości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg

 

tak wyglądało całe wnętrze

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/020.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/020.jpg

 

pólnocne skrzydło posiadłości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/021.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/021.jpg

 

Coś z tym fantem trzeba począć.

 

Krótki rekonesans w urzędzie znacznie podreperował moja wiedzę na temat rozbiórek. Nie będzie łatwo! Bynajmniej nie chodzi o urzędników i ich złą wolę - wręcz przeciwnie. Jestem bardzo mile zaskoczony postawą ludzi w urzędach.

 

Budynek stoi w granicy działki. A do takiej rozbiórki wymagana jest cała procedura prawie taka jak przy budowie. Czyli: projekt, kierownik, zgłoszenie do nadzoru budowlanego itd.

 

No to do dzieła! W tzw międzyczasie nawiązaliśmy kontakty z naszym pierwszym architektem. I on podjął się wykonania projektu rozbiórki. Poszło mu to zresztą bardzo sprawnie - chyba po dwóch tygodniach mieliśmy komplet papierów w rękach i razem poszliśmy to złożyć w urzędzie.

Oczywiście po kilku dniach okazało się, że czegoś tam nie wpisałem we wniosku itd, ale dało się to szybko wyprostować.

 

I po miesiącu mieliśmy pozwolenie na rozbiórkę.

RYDZU

Do trzech razy sztuka. Oglądając nasz jeszcze stojący budynek stwierdziliśmy, że od strony drogi osiedlowej wyrastają z jego fundamentów całkiem spore drzewa. Konkretnie to kilka sporych krzewów czarnego bzu, wierzba tak zdegenerowana, że pozostał z niej jeden konar opierający się na ścianę naszego "domu" i pokaźny klon jesionolistny wybijający wprost z fundamentów.

 

klon jesionolistny rosnący zaraz za domem

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/013.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/013.jpg

 

No więc wysmarowałem kolejne podanie do Wydziału Ochrony Środowiska. Umówiliśmy się na spotkanie, tym razem stroną był jeszcze Miejski Zarząd Dróg, gdyż drzewa rosły na terenie przez nich zarządzanym. Przyjechaliśmy na umówioną godzinę, pooglądaliśmy, panowie sobie drzewa opisali i stwierdzili, że problemu nie będzie. Decyzja zostanie wydana na Wydział Geodezji który jest w imieniu miasta formalnym właścicielem gruntu, a ja sobie z nimi podpisze porozumienie, że wytnę te drzewa nie obciążając ich kosztami tej pracy.

 

I tak tez się stało. Po mniej więcej miesiącu dostałem najpierw informację o wydaniu decyzji, a potem zaproszenie by stosowne porozumienie podpisać.

 

Mamy nadzieję, że to już koniec korespondencji z tym wydziałem Urzędu Miasta bo gdy pojawiam się w tamtejszym sekretariacie to wzbudzam lekkie poruszenie

 

No i pozostało nam wciąż drzewa od strony zachodniej. Ta wycinka odbyła się w grudniu, już po wyburzeniu budynku. O ile wycięcie krzewów bzu nie było problemem, to juz położenie pozostałych dwóch drzew ta. Wierzba kładła się wprost na garaże i należało użyć sporej siły by ja stamtąd odciągnąć. Niestety okazał się być drzewami bardzo kruchym i do tego zniszczonym od wewnątrz bo po przyłożeniu piły do cięcia przygotowawczego bez żadnego ostrzeżenia runęła. Zahaczyła o garaże tylko tak na jakieś 3 metry więc gałęzie nie było grube i wszystko dobrze się skończyło. Drugie drzewo poszło już łatwiej - ciągnąłem je samochodem (chociaż linka była krótka i jakby auto zgasło....to ojojoj)

 

Na szczęście udało się. Drzewa jeszcze tego samego dnia uprzątnęliśmy - co niepotrzebne zostało spalone a większe pniaki poszły za płot - do sąsiadki - bo w końcu z sąsiadami trzeba dobrze żyć - no nie?

 

I tym oto sposobem nie mamy juz tylu drzew na działce a dodatkowo zdobyliśmy sprawność drwala.

RYDZU

Kochany Wydział Ochrony Środowiska w pierwszy pozwoleniu kazał nam zostawić dwie "urocze" topole w linii ogrodzenia. Bardzo nam one nie pasowały i postanowiliśmy coś z tym zrobić. Poszedłem do Urzędu i zagadnąłem panią która nam wydawała pierwsze pozwolenie - ile będzie kary za wycięcie tych 2 drzew bez zezwolenia? A pani na to - a dlaczego bez zezwolenia? Przecież może pan wystąpić o pozwolenie odpłatne.

 

Szczęka mi opadła ale już dwa dni później złożyłem stosowny wniosek (5,50 zł). Po tygodniu pani zadzwoniła, że mają ze mną problem bo nie mogą mnie zmusić do zapłaty za wycięcie tych drzew bo jestem osobą fizyczną. Więc znowu dostanę do nasadzenia krzewy. No i po pertraktacjach i jeszcze dwóch tygodniach oczekiwania dostałem pozwolenie na wycięcie tych 2 drzew w zamian za posadzenie kolejnych 100m2 krzewów w terminie do końca listopada 2004. Czyli dostaliśmy roczny kredyt od urzędu.

 

No i możemy ciąć ! - a to najważniejsze.

 

Do drugiego etapu wycinki zameldował się nasz wuj - drwal wraz z synem. I wtedy zobaczyliśmy co znaczy fachowość w takiej robocie.

 

Z całych drzew mieliśmy do wycięcia te dwie topole z którymi nas wstrzymał urząd pierwszą decyzją. Drzewa o wysokości tak około 15 metrów - bo zostały okrojone podczas pierwszej wycinki z podnośnika. Dla żartu pokazaliśmy w które miejsce mają te drzewa upaść. I po pół godzinie obydwa drzewa dokładnie w tym miejscu leżały. Perfekcyjnie to poszło. Jak dla mnie - szok totalny. Wyglądało to trochę jak w tej reklamie piwa Tatra.

 

pożegnanie z topolami

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/014.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/014.jpg

 

Potem było ich częściowe kawałkowanie i wycinka reszty. Pniaków o obwodzie ponad półtora metra było jeszcze z 10 więc było co robić. Cześć od razu była kawałkowana i zabierana przez przygodnych zbieraczy drewna. Ale większość drewna zabrał po weekendzie kolega wuja który ma tartak. On był zadowolony, my też. A na działce zrobiło się jeszcze jaśniej.

RYDZU

W pierwotnej wersji wycinką drzew miał się zając nasz wuj - drwal. Na codzień pracuje przy cięciu drzew w lasach więc fachowiec z niego. Stwierdziliśmy, że warto by jednak było trochę "oczyścić przedpole" prac. I zaczęły się nasze wypady na działkę. Wycinaliśmy krzaki, uschnięte i nie uschnięte drzewa owocowe, całe połacie pokrzyw. Patrycja wycięła spore poletko porzeczek. I zrobiło się jaśniej.

 

Przygotowania do pierwszych wycinek

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/008.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/008.jpg

 

Przy okazji poznaliśmy kilku mieszkańców naszej działki - oto ślimaczek (najpewniej winniczek)

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/011.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/011.jpg

 

A skoro opanowałem w stopniu podstawowym obsługę piły spalinowej to nadszedł moment w którym trzeba było zacząć wycinać większe

roślinki

 

i poleciało kolejne... zostało jeszcze 35 sztuk

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/009.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/009.jpg

 

 

Wszystkie te drzewa które miały wysokość mniejszą od absurdalnej udało nam się wyciąć jeszcze nie fatygując żadnego fachowca. Korzystaliśmy tylko z nieocenionej pomocy Taty Michała.

 

Przy zabieraniu się za cięcie "potworów" (tak pieszczotliwie nazywałem te pozostałe drzewa na działce) zrobiłem najpierw rozeznanie wśród

fachowców wynajmujących zwyżki i zajmujących się wycinaniem drzew. O ile ceny pracy zwyżki na poziomie 50 zł/h jeszcze były do przełknięcia, to oferty ludzi zajmujących się samym cięciem już nie bardzo nas cieszyły. Niektóre zamykały się w kwocie 400 - 500 PLN za drzewo plus koszty podnośnika (a w niektórych rozwiązaniach nawet dźwigu). Do tego drzewa te rosły przy linii energetycznej co jeszcze skomplikowała prace.

Koniec końców drzewa w pierwszej wycince zostały skrócone poniżej linii energetycznej. SUPER - potem to już praktycznie we własnym zakresie można pozostałe pnie przewrócić bez ciężkiego sprzętu. Po pierwszym dniu prac wycinkowych byłem załamany - niewiele się zmieniło w wyglądzie i ilości drzew bo zniknęło tylko kilka konarów. Całość prac trwała 3 godziny, a sprzątaliśmy po tym dwa dni. Horror powtórzył się po kolejnych 2 dniach, ale tym razem już 4 drzewa zostały kompletnie "obrobione" tak że poostała nam wycinka samych pni. Przy okazji niestety okazało się, że tych "najokazalszych egzemplarzy" topoli nie dadzą rady wyciąć bo zwyżka 18 metrowa jest za mała. Będę musiał poszukać człowieka z "większym sprzętem"

 

Człowieka znalazłem - podnośnik 22 metry i robi dużo wycinek dla urzędu miasta. No to spoko - przyjechał, pooglądał i mówi: "będę dopiero w poniedziałek bo mi się podnośnik zepsuł - za całość po 100 od sztuki". Czyli całkiem nieźle. Od rana liczyłem na to, że facet pojawi się na działce. Wypalaliśmy z Patrycją gałęzie po poprzednich wycinkach. Gdy już zwątpiłem że udało się podnośnik naprawić o 13:30 zameldował się do pracy. Wszystko szło mu w miarę sprawnie - może poza tym, że pierwszym cięciem zrzucił czubek topoli na orzech który chcieliśmy zostawić i połamał mu czubek - grrrrrr. Potem jeszcze sporo hałasu było o gałęzie które poleciały na garaże - robiły sporo rumoru i "garażowcy" się niepokoili o stan swoich "budowli". Ostatnie drzewo - wielką brzozę ciął już w całkowitej ciemności. Ale obyło się bez strat. Szybko i sprawnie. Posprzątali nawet to co pozrzucali na chodnik - tak, ze nawet nie miałem zbyt wiele sprzątania w dniu ścinki.

 

Po wszystkim mieliśmy kilka roboczych dniówek na działce, ale było bardzo sympatycznie bo widać już było koniec prac. Z każdym dniem ubywało materiału do palenia, łamania i piłowania. Do tego jeszcze niemal każdego dnia pojawiał się ktoś chętny na zakup drewna. A jak nas nie było na działce to drewna po prostu ubywało.

 

Tak wyglądały drzewa a właściwie smutne kikuty przed końcową amputacją

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/012.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/012.jpg

RYDZU

Poprzedni właściciele w sposób radosny podeszli do tematu sadzenia drzew. W granicy działki posadzili topole. Pięknie! Tylko, że posadzili je w odstępach co metr - dwa. Ładnie to wyglądało jak było malutkie. Ale teraz "wzięło i urosło" i wygląda jak gigantyczny żywopłot. A do tego jeszcze z racji gęstości, wieku i braku pielęgnacji cześć tych drzew zaczęła pomału usychać od góry. W wietrzne dni strach było tam chodzić. Sam się o tym przekonałem dopiero jak zobaczyłem z bliska te gałęzie po ścięciu.

 

Widok na nasze wspaniałe drzewka - niestety obiektyw nie był w stanie ich objąć w całości:

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/007.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/007.jpg

 

No więc trzeba to jakoś uporządkować. Szczerze mówiąc najlepiej byłoby wyciąć wszystkie te drzewa - nie żebym był wrogiem zieleni, ale ich stan jest naprawdę nieciekawy. Większość ma pnie z powrastanym drutem kolczastym, popękane i zniszczone.

 

Nasi nowi przyszli sąsiedzi także nie widzą problemu związanego z wycięciem tych drzew. Nawet sie z tego trochę cieszą bo jest prosta zasada: dużo drzew = dużo liści do sprzątania.

 

Czas więc na pierwszy kontakt z Wydziałem Ochrony Środowiska i Leśnictwa naszego Urzędu Miasta.

 

Pełen zapału popędziłem do rzeczonego wcześniej urzędu i złożyłem PIERWSZE podanie w sprawie wycinki 22 drzew na naszej działce (pierwsze dlatego dużymi bo to generalnie pierwsze podanie dotyczące naszej działki i bojów z urzędami). Podanie kosztowało całe 5,50 PLN - 5 za podanie i 0,5 za załącznik - mapkę i narysowanym położeniem drzew i obwodami ich pni na wysokości 130 cm od ziemi. Pani w urzędzie zrobiła co prawda wielkie oczy ze względu na ilość drzew, ale wniosek przyjęła - w ciągu miesiąca mamy mieć komisję i wizję lokalną.

 

Wizja lokalna - mocno powiedziane. Przyszła sobie miła pani z urzędu i kolejno opisywała i oglądała drzewa. Nie wiedziałem, że ona aż tyle musi pisać o każdym drzewie. Chyba po pół strony A4 drobnym tekstem. Ale jak wyjaśniła - musi pisać dokładnie, żeby jej potem nikt niczego nie zarzucił.

W trakcie wizji wyszło, że drzew jest nie 22 a 47!!! Po prostu zapomnieliśmy pomierzyć te mniejsze zaaferowani pomiarami olbrzymów. Ale opis pani urzędnik objął wszystkie te drzewa - podobno uda się je podpiąć pod ten wniosek który złożyłem. A potem zobaczymy na co decyzja będzie pozytywna.

 

Oczekiwanie trochę trwało bo "...z powodu nawału pracy urzędu przesuwam termin wydania decyzji...." bla, bla bla. Ale w końcu JEST!. Pobiegłem do urzędu, zapłaciłem 76 PLN w znaczkach skarbowych i od tego momentu jesteśmy posiadaczami PIERWSZEJ decyzji urzędu dotyczącej naszej działki (pierwszej jest dużymi pewnie już wiecie dlaczego). Kawałek papieru odebrany z urzędu zezwala nam na wycięcie 33 drzew i 30 m2 krzewów. Kilka drzew kazano nam zostawić. Najśmieszniejsze jest w tym to, że pozostać mają między innymi 2 topole - mogę je za to przyciąć pielęgnacyjnie. Na początku nic z tego nie rozumiałem, jednak po pewnym czasie zorientowałem się o co chodzi (więcej o tym przy Pozwoleniu nr 3).

 

Załatwienie tego nie było wcale takie trudne jak myślałem. W rewanżu mamy co prawda posadzić 100 m2 krzewów w miejscu uzgodnionym z urzędem - koszt całego nasadzenia około 1600 PLN.

RYDZU

Czyli decyzja zapadła... Na początek objechałem kilka biur nieruchomości w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby spełnić nasze oczekiwania. A były one dość mocno niesprecyzowane. Szukaliśmy, albo działki, albo jakiegoś obiektu przemysłowego, albo domu…. Ciężko było nam to sprecyzować. Znaleźliśmy coś, co może byłoby interesujące gdyby nie lokalizacja. 3 piętrowa hala produkcyjna – 3 x 150 metrów powierzchni + klatki schodowe na obydwu końcach. Nawet za niezłe pieniądze, doliczając koszty adaptacji ostatniego piętra na mieszkanie bylibyśmy w stanie coś tam zdziałać. Tylko ta lokalizacja… Dookoła same zakłady a przy tym wszystko położone prawie na końcu długiej ślepej ulicy. No i okna na północny wschód. Nie kupujemy – szukamy dalej.

 

Potem napatoczyło się biuro, z którym miałem dość miłe skojarzenia – teściowie kupowali przez ich pośrednictwo mieszkanie. Pojechałem – mówię, że chcę kupić działkę, lub coś mieszkalno użytkowego. I że następstwem tego może być sprzedaż naszego obecnego (bardzo atrakcyjnego zresztą) mieszkania w bloku. Obejrzeliśmy kilka nieruchomości i działek. Mieliśmy potem kilka dni do namysłu, a tu nagle dzwoni pan z biura i mówi, że ma chętnego na nasze mieszkanie. No – to już chwyt poniżej pasa. Pewnie w myśl zasady – sprzedam ich mieszkanie, a potem będą musieli szybko coś kupić. I niestety na tym nasza współpraca się zakończyła.

 

W międzyczasie zaczęły nam się precyzować oczekiwania związane z naszym przyszłym lokum. Konkretnie zaczęliśmy z nim wiązać nie tylko przyszłość mieszkalną, ale i powiedzmy – materialną. Konkretnie – Patrycja chciałaby otworzyć tam klub fitness (siłownia, aerobik inne takie) a ja może jakiś mały warsztacik rowerowy, potem może sklep… Oczywiście niekoniecznie wszystko razem – może jedno, albo drugie. No i szukaliśmy dalej.

 

Napatoczyła się następna działka i domek fajnie położony (z komercyjnego punktu widzenia) – przy przejeździe kolejowym i ścieżce rowerowej. Dzwonimy – cena 130 tysięcy trochę nas przeraża ze względu na stan domu – kamienny z lekko zapadniętym dachem i piecami węglowymi. Po naradzie rodzinnej staje na tym, że jak właściciele zejdą do 100 tysięcy – kupujemy i robimy tak sklep.

Nie zeszli – ktoś to kupił w ciągu kilku następnych dni i otworzył tam – zgadnijcie, co? Tak – sklep rowerowy. Wkurzyłem się okrutnie – myślałem, że to ktoś z naszych najbliższych coś chlapnął, ale okazało się że nie. Po prostu jeden ze sklepów przeniósł się „na swoje”. A przy okazji wyszło nasze podejście do pewnych spraw. Jak widzieliśmy ten budynek i jego stan techniczny to uważaliśmy że jedynym dobrym pomysłem będzie zburzenie go i postawienie czegoś od nowa. A nowy właściciel tylko pomalował, wywiesił reklamy i handluje....

Ehhh. chyba trzeba zmienić podejście do pewnych spraw.

 

W odwodzie mieliśmy jeszcze jedną działkę, ale jakoś nie mogłem się do niej przekonać ze względu na stan w jakim była. Przejeżdżałem koło niej codziennie jadąc na rowerze do pracy i nigdy nie spojrzałem na nią jak na coś, co mogłoby być spełnieniem naszych marzeń. Pierwszy kontakt z właścicielami zaowocował rekonesansem działeczki i poznaliśmy też przy okazji ich oczekiwania cenowe.

 

Tutaj należy się krótki opis: kawał placu w głębi widoczne ruiny piętrowego domu o długości około 30 metrów. Reszta placu zastawiona garażami blaszanymi w ilości absurdalnej; w granicy działki palisada z drzew (prawdopodobnie topole) które ktoś posadził co metr i wyrosły obecnie do rozmiarów niedużego wieżowca.

 

Widok od strony bramy wjazdowej:

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/001.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/001.jpg

 

garaże i dom w całej okazałości:

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/002.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/002.jpg

 

a tutaj sam... dom

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/003.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/003.jpg

 

i jeszcze raz dom

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg

 

panorama działki - widok od północy

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/006.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/006.jpg

 

To chyba wszystkie ważniejsze detale tej „atrakcyjnej działki”. No dobra – po długich naradach i przeglądaniu map okolicy, łażeniu dookoła tej działki i przyglądaniu się wszystkiemu, po rozważeniu wszystkich za i przeciw zapadłą decyzja – chyba kupujemy.

 

Postanowiliśmy jednak conieco utargować – wyjściowa kwota była trochę za wysoka. Po kilku dniach "przepychanek" jednak to my „pękamy” pierwsi. Po spotkaniu jest nieźle, bo w rezultacie i tak wyszło na moje – pozostaje ich cena ale koszty opłat u notariusza dzielimy po połowie. Czyli mamy upragniony grunt w cenie działek na obrzeżach miasta. A mamy 10-15 minut piechotką do centrum. Generalnie lokalizacja fajna – przy średnio ruchliwej ulicy i zaraz obok blokowiska, w którym mieszkają teściowe – mamy do nich 3 minuty piechotką z działki. W pobliżu podstawówka i gimnazjum i żadnej ruchliwej drogi po drodze do nich. Super. Teraz jeszcze trzeba tylko zebrać wszystkie pieniądze i kupić ten placyk.

 

No to ruszamy – cześć kasy mamy, musimy niestety spieniężyć samochód i pobiegać za kredytem. Wybór pada na Kredyt Bank – nie dużo brakuje - ok 40 tys. więc raczej bank nie widzi w tym problemu. Od złożenia kompletu papierów do decyzji minął niecały miesiąc.

Zgrzytem było tylko to, że już po podjęciu decyzji kredytowej bank zapomniał nas o tym poinformować i w rezultacie mieliśmy tylko 3 tygodnie na dopięcie całej sprawy. Ale plusem na korzyść banku było na pewno oprocentowanie niższe o 0,5 od standardowego ze względu na wysoki udział własny, ale również to, że bank dokonywał szacunkowej wyceny nieruchomości kredytowanej na własny koszt. W rezultacie wszystkie opłaty zamknęły się w kwocie 400 zł (0,9% prowizji i weksle). Do ostatniego dnia brakowało nam małe conieco (jeden z naszych przyjaciół zawalił ze zwrotem pieniędzy - ale tak to już jest że łatwo się pożycza a trochę gorzej oddaje). Uratowała nas szybka pożyczka od innego kolegi (i tutaj wielkie dzięki dla AM). Koniec końców mamy całą gotówkę i akt notarialny doszedł do skutku. Co prawda sprzedający mieli trochę obaw w związku z tym iż nie dostali od razu całej kasy i będą musieli ze mną jechać do banku po resztę po akcie, ale jakoś udało się ich przekonać mnie i pani notariusz..

 

I tym oto sposobem od 25 marca 2003 mamy działkę!!! (i nawet dom ))))

 

Szczęśliwy (?) nowy właściciel nieruchomości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/005.jpg" rel="external nofollow">http://www.zkoszarydzow.pl/murator/005.jpg

RYDZU

Dawno, dawno temu... czyli przed sławetną datą 25 marca roku 2003 (o której w dalszej części) postanowiliśmy po długich rodzinnych naradach, że chyba jednak można by się rozejrzeć za własnymi czterema kątami. Koszty mieszkania "u siebie - nie u siebie" czyli w bloku przeważyły. Od razu podjęliśmy kilka założeń przy poszukiwaniach.

 

Problemem największym w wyborze lokalizacji jest niestety to, że Patrycja, (czyli moja druga połowa, zwana połowicą, lub też bardzo trywialnie w pewnych kręgach po prostu żona) pomimo posiadania takiego papierka, co to umożliwia kierowanie pojazdami mechanicznymi o masie do 3,5 tony nijak z tego dokumentu korzystać nie chce. Awersja jakaś kurczę czy co?

 

Drugim "problemem" jest obecnie 4,5 letnia Igusia owoc naszego związku. Za kilka lat pójdzie do szkoły, i nie chcielibyśmy, aby chodziła do szkoły wiejskiej, gminnej czy jakiejś tam innej - jesteśmy mieszczuchami i nasza córa będzie chodziła do szkoły w mieście. Koniec. Kropka. Czyli działka musi być położona na terenie miasta, najlepiej gdzieś blisko centrum, a przy tym w spokojnej okolicy (cholera - ale wymagania....).

 

No i kolejne założenie to możliwość prowadzenia jakiejś działalności gospodarczej bez konieczności wynajmowania pomieszczeń, co w dzisiejszych trudnych czasach jest bardzo istotne.

 

Trochę oszczędności mieliśmy ze sprzedaży poprzedniego auta, rodzice także zadeklarowali swoją pomoc (okazało się że niemałą), do tego jeszcze zawsze pozostaje lichwa w postaci kredytu bankowego. Czyli - szukamy !!!

RYDZU

"Przyszedł i czas na mnie. Kronikę czas zacząć !" - tak to się zaczęło moje pisanie na forum Muratora.

 


Potem cały dziennik skasowałem - nie pytajcie dlaczego bo nie odpowiem.

 


Ale postanowiłem naprawić błędy - i od dzis zaczynam reaktywację dziennika budowy.

 

 


Trzymajcie kciuki! (no i czytajcie :) )



×
×
  • Dodaj nową pozycję...