Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    51
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    58

Entries in this blog

am00

Oczko wodne - 2008

 

Żeby nie wyjść z formy rok 2008 upłynął mi przy budowie oczka wodnego.

Oczko wykopałem łopatą. Ma pojemność około 20m3 i powierzchnię lustra wody około 30m2. Z głównego zbiornika woda przelewa się do strumyka z pięcioma małymi oczkami przelewowymi i wpada do kwadratowej studni. Studnia przedzielona jest na dwie komory. Woda wpada górą do pierwszej mniejszej i dołem przez filtr żwirowy przeciska się do głównej. Stąd wodę przepompowuję do głównego zbiornika. Nie jest to dobre rozwiązanie, bo wymaga stałego nadzoru, ale to osobny problem nie na to forum.

Oczko jest z siatkobetonu. Po przeczytaniu kilku poradników wyśrodkowałem zawarte tam informacje i zrobiłem po swojemu. Dałem trzy warstwy tynku cementowego z Hydrofluxem, każdy na siatce Rabitza i na koniec jeszcze wyrównałem samym tynkiem. Wszystko pomalowane dwukrotnie Ceresitem CR90. Uformowałem brzegi głazami i wsadziłem parę roślinek. Oczko przezimowało bez szkód, co więcej przezimowały również 4 karasie wpuszczone przez sąsiada. Karasie się rozmnożyły i teraz nie jestem w stanie ich policzyć.

 

http://am00.webpark.pl/mostek.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/mostek.jpg

 

 

Garaż - 2009

 

Garaż ma przepisowe 35m2 w obrysie, jest wykonany z bloczków szarego Solbetu o grubości 18cm murowanego na klej. Okna są z odzysku, drzwi i brama zakupione jak zwykle przez allegro. Blachodachówka i więźba również. Garaż ma trochę nietypowy wieniec, bo zrobiony w szalunku traconym z desek. Brak murłaty. Krokwie są przymocowane paskami z blachy do zbrojenia wieńca. Większość prac wykonałem samodzielnie więc całkowity koszt nie przekroczył 13 tys.zł.

 

http://am00.webpark.pl/garaz.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/garaz.jpg

am00

Wielkanoc 2007

 

 


http://am000.webpark.pl/f_05a.jpg


Wielkanocne zwyczaje.

 

 


Przed Wielkanocą robiliśmy wystrój świąteczny, czyli firanki i firaneczki, a po ... czas zabrać się za roboty polowe. W międzyczasie dorobłem ostatni fragment płotu i dwie furtki. Są niepowtarzalne (bo i po co powielać błędy). I mają zamknięcia od zewnątrz .

 


Narąbałem kilka kubików drewna na następną zimę. Mam nadzieję, że ta już nie wróci, bo starego drewna już nic nie zostało.

am00

INNE ATRAKCJE

 

http://am000.webpark.pl/f_01.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/f_01.jpg

Bryczka Andrzeja cieszyła się zawsze powodzeniem nie tylko u dzieci.

 

http://am000.webpark.pl/f_03.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/f_03.jpg

Podobnie jak DOBRANOCKA.

 

http://am000.webpark.pl/f_02.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/f_02.jpg

Miał być większy.

 

http://am000.webpark.pl/f_04.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/f_04.jpg

Chwile zadumy nad zalewem.

am00

PŁOT

 

http://am000.webpark.pl/e_01.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/e_01.jpg

Stary płot od zachodu, nowy od północy.

 

http://am000.webpark.pl/e_02.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/e_02.jpg

Ten starszy gość, to ja.

 

http://am000.webpark.pl/e_05.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/e_05.jpg

Kwiaty przy tarasie - a płot już pomalowany.

 

 

DREWUTNIA

 

http://am000.webpark.pl/e_03.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/e_03.jpg

Robimy drewutnię.

 

http://am000.webpark.pl/e_04.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/e_04.jpg

Drewutnia nie ma ściany południowej, więc drzwi są pro-forma.

am00

WNĘTRZA

 

http://am00.webpark.pl/d_01.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_01.jpg

Wyjscie na taras.

 

http://am00.webpark.pl/d_02.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_02.jpg

Okna fix-y na wschód.

 

http://am00.webpark.pl/d_03.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_03.jpg

Filip z mamą.

 

http://am00.webpark.pl/d_04b.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_04b.jpg

Kominek i schody.

 

http://am00.webpark.pl/d_05a.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_05a.jpg

Zajęcia kominkowe?

 

http://am00.webpark.pl/d_05.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_05.jpg

Schody z góry.

 

http://am00.webpark.pl/d_06.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/d_06.jpg

Antresola i pechowa drabinka.

 

http://am000.webpark.pl/d_07a.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/d_07a.jpg

http://am000.webpark.pl/d_08a.jpg" rel="external nofollow">http://am000.webpark.pl/d_08a.jpg

Łazienka dolna i górna

am00

ELEWACJE

 

http://am00.webpark.pl/c_01.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/c_01.jpg

Północno-zachodnia

 

http://am00.webpark.pl/c_02.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/c_02.jpg

Zachodnio-południowa

 

http://am00.webpark.pl/c_03.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/c_03.jpg

Południowa

 

http://am00.webpark.pl/c_04.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/c_04.jpg

Południowo-wschodnia

 

http://am00.webpark.pl/c_06.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/c_06.jpg

Wschodnio-północna do kompletu

am00

Szkice do projektu

 

http://am00.webpark.pl/parter.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/parter.jpg - rzut parteru http://am00.webpark.pl/pietro.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/pietro.jpg - rzut piętra

 

 

BUDOWA

 

http://am00.webpark.pl/b_01.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/b_01.jpg

 

http://am00.webpark.pl/b_03.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/b_03.jpg

 

http://am00.webpark.pl/b_05.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/b_05.jpg

 

http://am00.webpark.pl/b_06.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/b_06.jpg

Ocieplanie ściany północnej.

am00

Na koniec parę zdjęć hurtem!

 

DZIAŁKA

 

http://am00.webpark.pl/a_01.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/a_01.jpg

Za tymi brzózkami jest droga gruntowa czyli najdłuższa ulica we wsi.

 

http://am00.webpark.pl/a_02.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/a_02.jpg

Boisko do "nogi" - widok z dołu.

 

http://am00.webpark.pl/a_03.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/a_03.jpg

Boisko do "nogi" - widok z komina.

 

http://am00.webpark.pl/a_04.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/a_04.jpg

Pozostałe boiska i namiot magazyn. Ma stole maślaki.

 

http://am00.webpark.pl/a_05.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/a_05.jpg

Część grilowiska pod podgolonymi sosenkami, w dali boisko do kometki

 

http://am00.webpark.pl/a_06.jpg" rel="external nofollow">http://am00.webpark.pl/a_06.jpg

Chwila oddechu dla Tadeusza i Szymona.

am00

Rok 2007

 

44. Podsumowanie

 

Domek kosztował nas wiele wyrzeczeń. Zrezygnowaliśmy z drogich wyjazdów na narty i latem nad Adriatyk. Oszczędzaliśmy na czym się dało. Nie wyłączając jedzenia. O dziwo, obyło się bez kredytu. Czasem dla uzyskania płynności finansowej zadłużaliśmy się na chwilę, najczęściej u Filipa. W swoich skrupulatnych wydatkach na budowę naliczyłem prawie tysiąc pozycji na sumę około 110 000zł. Gdyby nie ta rozrzutność pod koniec, to może udało by się zmieścić w założonej setce. Brakuje nam jeszcze docelowych mebli, nie wszędzie są firanki, ale to przyjdzie z czasem. Teraz domek nabiera duszy, głównie za sprawą Inki.

 

Domek stoi, można w nim przytulnie mieszkać nawet w mroźne dni. Ma 95m2 powierzchni użytkowej, czyli tej, od której naliczają podatek i około 130m2 po podłodze. Na dole salon połączony z kuchnią, wiatrołap i łazienka. Na górze trzy sypialnie i łazienka. Dodatkowo w przybudówce pokoik z antresolą i pomieszczenie gospodarcze. Ogrzewanie elektryczne, w kuchni i łazienkach podłogowe - wspomagane kominkiem.

 

W tym roku planuję sobie prace poza domkiem. Może oczko wodne, albo wiata garażowa. Z napływem gotówki będziemy uzupełniać nasz meblostan. Zobaczymy co się uda zrobić. Do emerytury mamy jeszcze naście lat. Niby dużo, ale wiemy, że przyjdzie jak dzisiejszy dzień.

am00

43. Stolarze

 

Ostanie prace należały do stolarzy. Inka poprosiła ich o wykończenie listwami paneli na sufitach, poprawienie moich niedociągnięć w pokoju z antresolą, zabudowę przestrzeni pod schodami, przesuwane drzwi do szaf wnękowych, cokoliki, ławeczkę przy kominku i parę innych drobiazgów. Ja zamówiłem deski do zbicia podłogi na stryszku i z niepokojem obserwowałem listę zamówień wiedząc, że za wszystko trzeba będzie słono zapłacić. Inka zdała się na gust stolarzy w doborze materiałów i tu się mocno zawiodła. Sosna, sośnie nierówna, a dąb, dębowi. Wybrane przez stolarzy okleiny nie pasowały kolorystycznie. Drzwi przesuwne poszły na półki. W sprawie zabudowy schodów nie zdążyła interweniować. O mało nie skończyło się awanturą. Rozstaliśmy się ze stolarzami. Mają przyjść w przyszłym roku obudować ganek, to może się coś wymyśli. Teraz chyba do wiosny się nie wygrzebiemy z długów.

 

 

Rok 2007

am00

42. Górna Łazienka

 

Do szczęścia brakowało nam płytek w górnej łazience. Dla naszej wygody, umywalka i podwieszany kibelek służyły już nam od lata. Wszystko miałem już przygotowane, ale za kafelki nie miałem zamiaru się sam zabierać. Tak się złożyło, że mój kuzyn Krzyś (mechanik samochodowy – złota rączka) był chwilowo bez pracy i po namyśle podjął się tego dzieła. Krzyś był flegmatykiem i pedantem. Podstawowym jego sprzętem był przemysłowy odkurzacz z olbrzymim zasobnikiem na śmieci. Niezwykle przydatne urządzenie. Teraz po skończonej robocie bardzo nam go brak. Mam na myśli - odkurzacza. Krzyś wprowadził się na stałe. Nam to nie przeszkadzało, bo wpadaliśmy tylko na weekendy. Po pierwszym tygodniu postęp prac był prawie niezauważalny. Krzyś poprawiał po mnie. Wydłubywał z łebków wkrętów gips, bo był nie taki jak trzeba. Podskrobywał wymurowaną przeze mnie obudowę wanny. Szpachlował połączenia płyt, a najczęściej przemyśliwał przy papierosku. Po drugim tygodniu postęp prac był nie lepszy. W końcu zaczęły pojawiać się pierwsze płytki. Krzyś zabawił u nas prawie miesiąc. Podpadł Ince, bo w pogoni za muchą stłukł jej pamiątkowy wazon. Z roboty byliśmy zadowoleni, z tempa prac mniej, wazon został starannie sklejony. Wreszcie mogliśmy posprzątać na górze i wykończyć najmniejszy pokój, który służył nam do tej pory za podręczny magazyn.

am00

41. Obiór budynku

 

Głównym motorem moich działań w tym kierunku, była chęć sfinalizowania umowy z Energetyką. Chciałem przejść na taryfę weekendową by zmniejszyć opłaty za prąd i zwiększyć zabezpieczenia przelicznikowe, które na czas budowy ograniczyłem do 10Amper. Przy takim ograniczeniu prądowym jednoczesne korzystanie z większej liczby urządzeń wymagało racjonalnego gospodarowania fazami, czego nie mogłem żądać od innych domowników.

 

Wpierw załatwiłem sobie wizytę kominiarza. Kominiarz sprawdził ciągi i kazał pokazać sobie projekt domu. Z projektem musiało się zgadzać, bo aktualizowałem go do projektu zamiennego, gdy budynek już stał. Następnego dnia przywiózł protokół i skasował symbolicznie około 50zł.

 

Z elektrykiem, był mały problem. Miałem kolegę, który mi obiecał podpisać protokół zaocznie, ale w międzyczasie wybył na stałe do Ameryki. Miejscowy „uprawniony”, od którego dostałem parę cennych wskazówek na początku, poważnie się rozchorował i musiałem szukać innego. Trafił mi się w końcu jakiś daleki powinowaty. Długo się nie mógł zdecydować, bo niby ma uprawnienia, ale się tym od dawna nie zajmuje, nie ma firmy i nie wystawia rachunków. W końcu przyjechał w niedzielę, z żoną nad zalew, na ryby i przy okazji do mnie. Kawka, lody, pogaduchy, pomogłem mu wypełnić kwity. Nagabywany o cenę rzucił 150zł. Zmroziło mnie. Nawet nie chciało mi się targować, co robiłem już niemal rutynowo przy każdych zakupach. Pożyczyłem od dziecka, bo miałem tylko stówkę i chłodno go pożegnałem.

 

Z końcem wakacji miałem wypełniony dziennik budowy i wszystkie niezbędne kwity od kominiarza, elektryka i z zakładu komunalnego (woda). Złożyłem zawiadomienie o zakończeniu inwestycji i otrzymałem potwierdzenie, że zawiadomienie zostało przyjęte. Do gminy zgłosiłem się po numer posesji. Spodziewałem się numeru w stylu 4b lub 6a, choć od 4 dzieli mnie 1,5km, a od 6 - 500m, a tu niespodzianka dostałem, w cale nie po kolei, numerek 10 i do zapłacenia od nowego roku podatek roczny w wysokości 101zł, z czego prawie połowa za przybudówkę, którą nieopatrznie zgłosiłem jako budynek niemieszkalny.

am00

40. Kominek

 

Podstawowym źródłem ogrzewania w zimie miał być kominek wspomagany elektrycznymi matami i grzejnikami. Postawiłem na sprawdzoną markę w umiarkowanej cenie czyli Tarnavę 14kW bez popielnika. Zamówiłem przez Internet u Oleklu z Forum i po tygodniu przywieźli mi przez pomyłkę trochę inny, bo z popielnikiem. Szkoda mi było go odsyłać, bo dezorganizowało by mi to harmonogram prac, a że sprzedawca nie domagał się dopłaty ...

Kominek miał stanąć w centrum salonu, wpuszczony między dwa filary z surowej cegły, podtrzymujące belkę stropową. Taką samą cegłę zamówiłem w pobliskiej hurtowni. Przez niedomówienie przywieźli mi podobną kolorystycznie, ale z klinkieru. Szkoda mi było ją odsyłać … i tak zostało. Dzień wcześniej przyszły rury BETRAMS-a i kratka z PARKANEX-u.

 

Któregoś popołudnia przyszedł Tadeusz, wymurowaliśmy podstawę i ustawiliśmy wkład. Mogłem zająć się podłączeniem do komina. Miałem dwie metrowe rury i kolanko regulowane od 0 do 45 stopni. Pomny świeżych doświadczeń z podcinaniem skrzydła drzwiowego, starannie odmierzyłem poziomą odległość od wewnętrznej ściany komina. Miałem tę odległość pomnożyć przez pierwiastek z dwóch, by uzyskać przekątną i odpowiednio skrócić rurę. Powtarzałem sobie w pamięci wymiar i sam nie wiem, co mnie zaabsorbowało, że zapomniałem o tym pierwiastku. Filip trzymał mi rurę, a ja z największą starannością przycinałem ją gumówką. Coś mi się zaczęło nie zgadzać, bo na ten kawałek mieścił się w półmetrówce. Niestety było już za późno i musiałem dociąć do końca. Zamiana części nie wchodziła w grę ze względu na kielichy. Filip obiecał, że nie powie mamie, ale się wygadał przy pierwszej okazji Kacprowi. Udawałem, że wszystko jest w porządku. Inka, też udawała, że nic nie wie. Jakoś z tego wyszedłem. Rury połączyłem pod mniejszym kątem, pionowy odcinek udało się trochę przechylić na zgrubieniu przejściówki, tak, że miałem parę cm na wmurowanie w ścianę komina.

 

Pozostało mi obmurować kominek. Liczyłem na pomoc Tadeusza, ale nie miał czasu i nie wykazywał chęci. Inka pojechała z Filipem na obóz harcerski, a ja zacząłem sam kombinować w weekendy. Kominek miał być cały z cegły. Szło mi bardzo opornie, 4 cegły na godzinę. Świadomie zrezygnowałem z izolacji ścian wewnętrznych. Liczyłem na to, że cegły będą akumulowały ciepło i uda się je na dłużej zatrzymać w salonie. Zrezygnowałem też z komory dekompresyjnej, w moim przypadku nie miała ona za bardzo sensu. O ogrzewanie poddasza byłem spokojny. Miałem otwartą na salon klatkę schodową, a dodatkowo zostawiłem w stropie prostokątny kanał, którym rozprowadzałem ciepło do dwóch pokojów na górze i na korytarz. Nie będąc pewien swoich zduńskich umiejętności zostawiłem na frontowej ściance nad kominkiem pokaźne okienko 50x50cm, w którym zamontowałem drzwiczki na zawiasach z surowych dębowych desek. Drzwiczki obłożyłem od środka matą z wełny mineralnej i obkleiłem taśmą aluminiową.

 

Inka naoglądała się folderów z kominkami i miała trochę inne wyobrażenie o obudowie. Nie powiem, że mi te kominki z folderów się nie podobały. Mój był zupełnie inny. Może nie taki piękny, ale tani, prosty i jak się z czasem okazało ciepły i praktyczny. Siadaliśmy sobie przed nim wieczorami i wpatrywaliśmy się w migoczące płomyczki. Tylko drzewo tak szybko ubywało z szopki.

am00

39. Drzwi wewnętrzne

 

Drzwi wewnętrzne kupowaliśmy na raty, sukcesywnie, jak przybywało nam wykończonych pomieszczeń. W sumie mieliśmy mieć 5 sztuk 80-tek i do łazienek dwie 70-tki. Do łazienek zrobiłem otwierane na zewnątrz. Nieprzepisowo, ale w naszym układzie wygodniej. Brakowało nam jeszcze czterech sztuk do pomieszczeń na górze. Z barku środków finansowych, zacząłem rozglądać się za tymczasowym rozwiązaniem. Rzuciłem zapytanie na Forum o zbędne drzwi używane. Doczekałem się nawet pozytywnej reakcji. Szkoda, że odległość uniemożliwiała jej skonsumowanie. Mądrzejszy o problem transportu, przeszukałem oferty na Allegro zwracając uwagę na lokalizację towaru. Trafiłem na licytację dwóch par i po raz pierwszy wygrałem, przebijając ostatnią ofertę kwotą 3 zł i 50gr za sztukę. Drzwi były oszklone. Przy pakowaniu ich na dach samochodu stłukliśmy jedną szybę. Chwila konsternacji. Ku wyraźnej uldze sprzedawcy nie miałem zamiaru wycofywać się z tak udanej transakcji. Na miejscu okazało się, że dopasowanie drzwi do futryny nie jest wcale takie proste. Nie obyło się bez heblowania i przesuwania zawiasów. Zamknęliśmy nimi najmniejszy pokoik, robiący tymczasowo, za magazyn. Z drugą parą dałem sobie spokój. Z czasem kupiliśmy pozostałe drzwi i dla kompletu wymieniłem również te z Allegro.

 

Jako ostatnie przyszło mi zamontować drzwi pomiędzy salonem a wiatrołapem. Były za długie i wymagały podcięcia. Robiłem to już w przeszłości nie raz. Zmierzyłem prześwit, odmierzyłem na wewnętrznym licu i bez zastanowienia, ciach pilarką tarczową. Ale to nie był ten wymiar. Wewnętrzne lico wcale nie ma wchodzić w prześwit. Drzwi były o 2 cm za krótkie. Obiecałem Ince, że to naprawię i spróbuję dosztukować, ale chwilowo miałem inne zajęcie z kominkiem. Sprawa nie była taka prosta, bo odciąłem dolną belkę konstrukcyjną. Widać producent też oszczędza na czym może, robiąc ramę z tak cieniutkich listewek. Inka radziła, żebym spróbował skleić te części w miejscu cięcia. Niby nie miałem nic przeciwko, ale się nie posłuchałem i obciąłem z drugiej strony. Linie cięcia, na oko - proste, po złożeniu okazały się sinusoidami z przesunięciem fazowym i nie pasowały do siebie. Wyszło kiepsko. Musiałem na to nakleić pasek okleiny drewnopodobnej, by nie było widać szpar.

 

Generalnie drzwi były moją porażką. Metalowe futryny, przy ograniczonej wentylacji pokryły się ogniskami rdzy i wymagały powtórnego malowania. Skrzydła puchły pod wpływem wilgoci, a ich osadzenie w futrynach wiązało się z większymi lub mniejszymi problemami. Ulubione powiedzonko Tadeusza „tyle razy ucinane i jeszcze za krótkie” zafunkcjonowało boleśnie przy ostatnim skrzydle. Inka krytycznie zaczęła przyglądać się moim poczynaniom i coraz częściej słyszałem o zatrudnieniu fachowców. Czułem, że jeszcze jedna wpadka, a zostanę obdarzony tytułami fajtłapy i ciemięgi.

am00

38. Ogrodzenie

 

Pierwsze pytania, jakie słyszałem od wielu osób, z którym rozmawiałem o działce dotyczyły płotu. To zainteresowania nietykalnością mojego gruntu było dla mnie bardzo wkurzające. Mam miedzę i to mi na razie wystarcza. Jakoś się przyjęło, że wszystkich traktuje się jak potencjalnych złodziei i stąd fortunę zbijają fachowcy od ochrony, alarmów, zabezpieczeń, ubezpieczeń, zbrojeń, szczepień, zamków i między innymi płotów. Za kasę wpakowaną w niejeden płot można by chałupkę postawić i wyposażyć. Wszystkie nagabywania o ogrodzenie zbywałem ważniejszymi wydatkami i był to przekonywujący argument, do czasu …, aż dostałem płot w prezencie.

 

Sąsiadowi nie wypadało odmówić. Był to typowy wiejski płot sztachetowy, którym ogrodzony był do tej pory wybieg dla kur. Kury dostały nowy płot betonowy, a ten Andrzej zrzucił mi w przęsłach na działce. Płot przeleżał tak zimę i wiosnę, bo ciągle miałem deficyt czasowy, aż się doczekał. Teren do ogrodzenia był trochę większy i sztachetek wystarczyło mi tylko na ścianę zachodnią, ale dobry sąsiad i o tym pomyślał, bo postarał mi się o 40 słupków dębowych i naciął trochę desek na przęsła. Nie bawiłem się już w sztachety. Pozostałe przęsła robiłem z trzech równoległych do ziemi desek. Materiału starczyło na ścianę północną i częściowo wschodnią. Od południa planowaliśmy oczko wodne i żywopłot.

 

Muszę się przyznać, że trochę zmieniłem zdanie dotyczące przydatności płotu. Oprócz walorów typowo estetycznych miał spełniać również funkcję chroniącą nas przed odwiedzinami nieproszonych gości, tj. dzików i danieli. Widok samca daniela w nocy, przed drzwiami, można by niewątpliwie zaliczyć do atrakcji, gdyby miał uczciwe zamiary i pozostawił nasze pieczołowicie pielęgnowane świerczki w spokoju.

am00

37. Ocieplenie i podbitka

 

W projekcie miałem wprawdzie 12cm styropianu na ocieplenie, ale ze względu na koszty, chciałem przez kilka sezonów domu nie ocieplać. W końcu nie wiadomo, kiedy się tu przeprowadzimy na stałe. Ale mieć wieczny bałaganu wokół domu, to nie najlepsza perspektywa. Tym bardziej, że Inka chciała na serio zająć się roślinkami ozdobnymi wokół domu. Ustaliliśmy więc, że elewację wykończyć trzeba!

 

Przeliczyłem jeszcze raz straty ciepła na poszczególnych przegrodach i doszedłem do wniosku, że nie ma co przesadzać, 8cm styropianu powinno wystarczyć. Optymistyczny współczynnik przenikalności cieplnej U (liczony według danych producenta, a nie normy) dla ściany powinien wynieść około 0,24W/m2K, dla dachu odpowiednio 0,21, dla podłogi 0,33, a dla okien i drzwi 1,1. Tylko od północy dam 10cm, żeby ukryć i dobrze ocieplić puszczony po zewnętrznej ścianie prostokątny przewód odpowietrzający kanalizację. Według moich obliczeń (tj. mnożąc te współczynniki przez odpowiadające im powierzchnie przegród) miałem domek stu-watowy. Potrzebowałem tylko 100W, żeby utrzymać stałą temperaturę przy jednostopniowej różnicy między wnętrzem i zewnętrzem. Przy max różnicy 40° dawałoby to 4kW plus oczywiście straty na wentylację, pewnie drugie tyle. Udział poszczególnych przegród wynosiłby: ściany 40% i po 20% dach, podłoga i okna. Tyle wynika z oporu cieplnego poszczególnych przegród, co fałszuje trochę ich udział w bilansie cieplnym, bo przecież różnice temperatur będą dla każdej z nich inne.

 

Próbowałem zgrać robienie podbitki z ociepleniem, żeby wykorzystać rusztowanie. Szymon znowu się wykręcił. Wyglądało, że robienie podbitki spadnie w całości na mnie. Podobnie jak w roku poprzednim z końcem stycznia, w dołku cenowym martwego sezonu, zamówiłem materiały na ocieplenie – styropian, kleje, siatkę, tynk i farbę silikatową. Stolarz przywiózł mi moją topolową boazerię, więc zabraliśmy się do jej malowania. Obiecał mi jakiegoś pracownika do pomocy. Ustaliłem z Tadeuszem, że jak tylko pogoda się ustabilizuje, to zaczynamy. Zima jakoś jednak nie chciała ustąpić. Tadeusz miał parę zleceń i tak doczekaliśmy do kwietnia. Wziąłem tydzień urlopu. W poniedziałek Tadeusz przywiózł rusztowanie, a ja w pośpiechu kończyłem malować deski na podbitkę. Zaczęliśmy od wtorku. Majster przywiózł swojego stolarza-emeryta. Jednego z tych, którzy robili mi schody. Miałem trochę inną koncepcję. Oczywiście chciałem iść na skróty, przybić deski i po zawodach. Stolarz, stwierdził jednak, że krokwie są krzywe i tu trzeba zestrugać, a tam dosztukować. Jak trzeba to trzeba, szybko zrozumiałem, że moja rola ograniczy się tu tylko do podawania. No jeszcze pozwalał mi coś przyciąć. Od młotka trzymałem się z daleka. Stolarz nie miał we mnie dobrego towarzysza, bo musiałem też pomagać Tadeuszowi. Tadeusz rzadko prosił o pomoc. Wolał sam zleźć z najwyższego rusztowania po duperelkę niż wołać kogoś by mu coś podał. Musiałem się domyślać, kiedy jestem mu potrzebny. Za to emeryt przeciwnie. Potrafił mnie złajać, za bałagan, który sam zrobił, pod pretekstem, że jak po nim nie posprzątam, to on będzie miał burę od majstra. Ale się porobiło. Posłusznie posprzątałem i wolałem nie wyprowadzać go z błędu, że to ja jestem tutaj od rządzenia, bo przecież to moja budowa i ja za wszystko płacę. Stolarz bał się trochę pracować na rusztowaniu. Co jest zrozumiałe, bo nosił okulary, a wtedy ma się problemy z równowagą. Przekonał więc majstra, żeby przysłał nam jeszcze jednego fachowca. Drugi stolarz był jeszcze starszy chyba po 70-tce i miał jeszcze grubsze soczewki. Oczywiście każdemu brakowało jakiegoś palca. Znak charakterystyczny stolarzy. Pomimo wieku i tuszy nie bał się wysokości i to on operował teraz młotkiem. Stałem się zbędny i mogłem skuteczniej pomagać Taduszowi. W międzyczasie skakałem po rusztowaniach i kołkowałem styropian. Stolarze nie rozstawali się ze sznurkiem i poziomicą. Nie mieli takiego tempa jak Tadeusz, ale piękne rzeczy wychodziły im spod ręki. To był mebel, a nie podbitka.

 

Mieliśmy do dyspozycji 40 sztuk rusztowania typu warszawskiego. Za mało, żeby ustawić dookoła domu. Kłopotliwa była zwłaszcza ściana północna. Żeby z rusztowaniem okraczyć ganek, musiałem pożyczyć od Andrzeja dwie długie, grube dechy. Roboty się przeciągnęły na następny tydzień. Głównie z powodu wspólnego rusztowania. Tadeusz musiał się dostosowywać do stolarzy, a nie odwrotnie. Urlop sią skończył i zostawiłem ich na parę dni samych.

 

Tnąc koszty na poziomie projektu, świadomie zrezygnowałem z rynien. Były zbędne. Okapy wysunięte, wejście na ścianie szczytowej, tylko przy tarasie Inka wywalczyła jedną małą rynienkę. Okap trzeba było jakoś wykończyć. Zaprojektowałem kształt obróbki blacharskiej, tak by osłonić podbitkę i zachować wentylację połaci. Inka mi to załatwiła w Długołęce. Wyszło niedrogo, Szparę wentylacyjną zabezpieczyłem przypinając siatkę na owady, a do pierwszej łaty przykręciłem obróbkę.

 

Do pomalowania tynku kupiłem farbę silikatową, ponieważ nie wymaga ona sezonowania tynków i jest znacznie tańsza od silikonowej, a niewiele jej ustępuje. Farbę kupiłem u przedstawiciela BOLIX-u we Wrocławiu. Miły pan przyjechał z wzornikami do domu. Inka preferowała zieloną, Filip białą, wyszła kawa z mlekiem. Za jego radą do zrobienia buni przy oknach w jaśniejszym kolorze wykorzystałem farbę bazową, którą mi specjalnie odlał przed wymieszaniem. Opakowania hurtowe były po 20 litrów. Wziąłem dwa. Miałem więc za dużo na jednokrotne malowanie i trochę za mało na podwójne. Z malowaniem poradziliśmy sobie sami z Inką. Tylko przy ścianie północnej pomógł nam Tadeusz, który został do soboty i w międzyczasie zrobił nam gładzie w dwóch pokojach na górze.

 

Prace wykończeniowe w dwóch większych pokojach na górze – malowanie, boazeria na skosach i panele podłogowe zrobiliśmy z Inką w kilka następnych sobót i niedziel.

am00

36. Gipso-kartony

 

Powszechność stosowania zabudowy gipso-kartonowej była dla mnie na tyle myląca, że przystąpiłem do roboty bez przygotowania teoretycznego. Zrobiłem parę lat wcześniej w swoim mieszkaniu oświetlenie halogenowe w przytwierdzonej do sufitu konstrukcji z płyt GK i wydawało mi się, że sobie łatwo poradzę. A wystarczyło zajrzeć w Internecie na stronę producenta i trochę poczytać, a uniknąłbym wielu błędów. Kupiłem do łazienki płyty zielone, a do pokojów zwykłe szare i zabrałem się za robienie stelaży. Chyba powinienem napisać jak powinno być, a nie jak zrobiłem, żeby ktoś nie wyrwał sobie anty-instrukcji z kontekstu. No więc po kolei. Stelaż na sufitach i skosach montuje się co 40cm przy układaniu płyt wzdłuż lub maksymalnie co 50cm, przy bardziej zalecanym ułożeniu w poprzek. Ja zasugerowałem się oczywiście oznaczeniami na płytach i walnąłem co 60cm. Zacząłem w łazience od skosu i tam wychodziły mi dwie płyty. Dokładnie w centrum łazienki miałem przy środkowym profilu wieszak i bezmyślnie zagiąłem jego końce do środka przykręcając blacho-wkrętem z góry do profilu, zamiast z boków. Zorientowałem się wprawdzie, że coś mi to za bardzo odstaje, i inne wieszaki przykręcałem już poprawnie, ale tego nie zdążyłem poprawić, bo przyszedł Kuba z Marychem. Nie mogłem przecież zmarnować takiej pomocy, więc szybko przykręciliśmy płyty. Oczywiście w miejscu tego wystającego wkrętu płyta lekko pękła. Przez pół roku się martwiłem czy uda mi się to bez śladu później zagipsować.

 

W łazience poza skosami sufitu było niewiele. Wyszło mi tam parę mniejszych łatek z którymi sobie poradziłem sam. Nie upilnowałem jednak poziomów i sufit mi trochę odjechał jedną stroną do góry.

 

W pokojach wychodziło mi coraz lepiej. Stelarz zrobiłem samodzielnie, a do pomocy przy kładzeniu płyt zamówiłem sobie Józefa. Dobrze, że przyszedł z synem, bo moglibyśmy mieć kłopoty. Pod płyty wcisnąłem jeszcze 5cm wełny. Tutaj więc miałem 10cm wełny pomiędzy jętkami, 5cm styropianu, 5cm wełny i płytę g-k. Na skosy w pokojach miała przyjść boazeria panelowa.

am00

Rok 2006

 

35. Schody

 

Jako domownicy byliśmy przyzwyczajeni do drabiny, ale wiele osób bało się wchodzić po niej na piętro. Zwłaszcza, że na górze nie było barierki. Chcąc zaprosić gości na górę musieliśmy mieć bezpieczne schody. Przesiedziałem przy komputerze wiele godzin próbując zaprojektować schody wygodne i wykonalne przez nieprofesjonalistów, czyli Szymona i mnie. Początkowo miały być to schody zabiegowe. Narysowałem wiele wariantów tych zabiegów, w końcu wymyśliłem schody z dwoma spocznikami. Projekt prosty, ale Szymon się wycofał, trochę z braku czasu, trochę z braku narzędzi. Solidnego fachowca naraił mi Józef. Stolarz miał chyba ze 2 metry wzrostu i zatrudniał w swoim warsztacie kilku znających się na rzeczy emerytów. Mówił, że to jego byli nauczyciele. Stolarze zrobili schody pod moją nieobecność. Było im zimno, wywalały im ciągle korki, bo nie wiedzieli, jak dobrać się na raz do różnych faz. Schody wyszły piękne i bardzo wygodne. Coś mi jednak w nich nie pasowało. Sprawdziłem z projektem i wyszło, że zwęzili mi pierwszy bieg o kilka cm, żeby wyjść z poręczą przed słupkiem. Myślałem o łamanej poręczy, ale tego szczegółu im nie wrysowałem, więc trudno mieć pretensje. Resztę prac stolarskich, podbitkę i parapety odłożyliśmy na cieplejsze dni.

am00

34. Szopka

 

Spokoju nie dawało mi suszące się drewno na schody i podbitkę. Było słabo zabezpieczone przed deszczem i proces wysychania się opóźniał. Postanowiłem osłonić je daszkiem. Zamówiłem w SKR-rze 10 płyt onduliny i 5 gąsiorów. Wybrałem miejsce i zacząłem je karczować. Przyszedł Szymon, poradził mi je przesunąć. Przyszedł Marych doradził mi inne ustawienie i zwiększenie powierzchni, na koniec przyszedł Andrzej i stwierdził, że szopka ma być w zupełnie innym miejscu. Tak dzień mi zleciał, i przy latarce kończyłem betonować uchwyty pod słupki. Następnego dnia zabrałem się do roboty z miarką i poziomicą. Przyszedł Marych z Andrzejem, żeby zobaczyć jak mi idzie. Szło mi kiepsko. Niby mi pomagali, a tak naprawdę to ja byłem chłopcem od podawania gwoździ. Konstrukcja stała. Pozostało ją pokryć onduliną i obić deskami. Obie te czynności wykonywałem po nocy. Stukając młotkiem robiłem dużo hałasu, co denerwowało Inkę, bo było już po 23:00. Miała jakieś obawy, że echo niesie po wsi. Pierwszy arkusz przybiłem gwoździami. Wymierzyłem dobrze, ale gdzieś mi się lekko obsunął przy tym przybijaniu po ciemku i wyszedł lekko skrzywiony. Gwoździe były praktycznie niewyciągalne, więc tak już zostało. Myślałem, że naciągnę coś przy następnych arkuszach, ale szpara przy kalenicy robiła się z każdym arkuszem większa. Następną połać przykręciłem już równo wkrętami przy pomocy wkrętaki akumulatorowej. Więcej zrobić nie zdążyłem. Przez cały tydzień martwiłem się, czy gąsior mi zakryje tę wielką szparę w kalenicy. Zakrył. Krótki dzień znowu zmuszał mnie do pracy przy lampach. W najwyżej zawieszonej na tyczce, pękła żarówka, gdy spadły na nią płatki śniegu. Obiłem newralgiczne ściany: zachodnią pionowo, a północną w poprzek i zająłem się układaniem desek. Dębowe były bardzo ciężkie i z trudem nosiłem po sztuce. Jakoś nie wpadłem na to, że można posłużyć się taczką. Zostało mi jeszcze sporo i już myślałem, że nie zdążę przed wyjazdem. Nieoczekiwanie przyszła pomoc. Przyjechał Józef z Genią i co miał chłop robić jak widział, że się sam męczę.

 

Z czasem szopkę pomalowałem na brązowo „barierą”. Obiłem od tyłu, czyli od wschodu, a w północnej reprezentacyjnej ściance wstawiłem drzwi wylicytowane na Allegro za 3,50zł. Były to drzwi pokojowe z szybą. Przy jesiennej wichurze drzwi się otworzyły, wiatr wyrwał je z zawiasów i szyba się potłukła. Szybę zastąpiła folia.

am00

33. Drabinka

 

Zostaliśmy zaproszeni na wesele do pobliskiej wsi. Fajnie się składało, bo mogliśmy przenocować przed i po imprezie u siebie w domku. Wróciliśmy nad ranem. Po krótkiej drzemce wstałem i poszedłem coś poprawić na antresoli. Inka zawołała mnie na śniadanie i typowym dla siebie sposobem chciałem zejść po drabinie. Typowy dla mnie sposób, to ręce zajęte znoszonymi przedmiotami i schodzenie tyłem do drabiny. Tak wiele razy dziennie pokonywałem drogę z poddasza na parter, ale po innej stabilniejszej drabinie. Drabinka zachwiała się przy pierwszym postawieniu stopy i zanim się spostrzegłem odjechała po śliskich panelach, pozostawiając mnie w powietrzu poza antresolą. Ocknąłem się na ziemi w dziwnie pokurczonej pozycji, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. No ładnie – w wyobraźni widziałem już wózek inwalidzki. Powoli wracało czucie w zdrętwiałych i nienaturalnie powykręcanych palcach. Zwabiona hałasem przybiegła Inka. Koniecznie chciała mnie przytrzymać na podłodze, a ja przeciwnie, chciałem jak najszybciej przekonać się, czy ten wózek to moja najbliższa przyszłość i za wszelką cenę chciałem to sprawdzić próbując wstać. W końcu Inka zrezygnowała i pomogła mi się podnieść. Miałem problemy z równowagą, ale jakoś dotarłem do stołu. Wszystko wydawało się, że wraca do normy, do momentu, aż wypiłem łyk gorącej kawy. Wtedy świat mi znowu odjechał i już o własnych siłach do kanapy nie doszedłem. Inka wpadła w panikę. Przybiegł Andrzej. Zadzwonili po pogotowie i pilnowali mnie żebym nie wstał. Nie czułem już strachu, ale na wszelki wypadek poddałem się tym zabiegom. W starej karetce strasznie trzęsło. Zero amortyzacji, czułem każdą dziurę w jezdni, a to dobrze prognozowało. Prześwietlenie głowy nic nie wykazało. Żeby było przyjemniej prześwietlała mnie kuzynka, której nie widziałem od lat 40. Chociaż chyba mylę ją z jej starszą siostrą. W każdym razie rysy przyjemnie znajome. Na pozostanie w szpitalu oczywiście się nie zgodziłem. Wróciliśmy do domu i przy gorącym rosole znowu odjechałem. Acha, nie mogę pić gorącego. Po powrocie do domu prześwietliłem sobie klatę i okazało się, że mam złamane żeberko. Dostałem trzy tygodnie wolnego i szansę na podgonienie budowy.

am00

32. Ganek

 

Tym razem wybrałem się na wieś z siostrą i jej przyjacielem. Siostra bardzo chętnie pomagała mi w budowie, a Tadeusz siłą rzeczy też musiał się w to bawić. Pamiętając zaspy śniegowe z ubiegłego roku pod drzwiami, chciałem przed zimą zrobić jeszcze ganek. Znalazłem dwa najprostsze stemple i parę topolowych desek. Zrobiłem ramę, przytwierdziłem z jednej strony do ściany, a drugiej oparłem na stęplach. Na tym wykonałem klasyczną małą więźbę krokwiowo- jętkową i usztywniłem łatami. Siostra z przyjacielem malowali elementy drewnochronem, a później pomagali mi to wszystko zamontować już przy świetle lampy. Następnego dnia odwiedził mnie Janek. Dość krytycznie popatrzył na te sękate stęple i powiedział, że może mi dać kantówki. Wymieniłem więc na kantówki, nawet je troszkę oheblowałem. Jak się później okazało kantówki też nie były docelowe, ale o tym innym razem.

 

Miałem problem z blachą. Poprzednio blachę zamawiałem w Kaliszu. Teraz tak małego zamówienia (3 arkusze po 2m) nie chcieli mi zrealizować ze względu na nieopłacalny transport. Pojechaliśmy więc po blachę do Kalisza naszym samochodzikiem. Wymyśliłem sposób zamontowania jej na dachu. Okazało się, że blacha działa jak skrzydło samolotu. Przy większych prędkościach unosiło ją niebezpiecznie do góry. Musieliśmy ograniczyć prędkość do 60km na godzinę i dodatkowo zwalniać gdy mijaliśmy się z tirami. Skończyłem montować gąsior już przy świetle elektrycznym. Wyszły drobne niedokładności, mam na myśli parę centymetrów. Nie zamierzam ich poprawiać, znikną pod styropianem i obróbką blacharską.

am00

31. Gładzie

 

Tynki z słabo przesianego piasku nie wyglądały najlepiej. Myśleliśmy wprawdzie o strukturze, ale takiej bardziej szlachetnej, czyli drogiej. Zdzichu zadeklarował się, że może nam tanio zrobić gładzie i położyć kafle w salonie. Przystaliśmy na to. Kupiliśmy kafle, gips i farby i wyjechaliśmy do Wrocławia, żeby mu nie przeszkadzać. Od czasu zakupu działki braliśmy do Wrocławia dzieci ze wsi, żeby się trochę odwdzięczyć naszym sąsiadom za pomoc w budowie. Program „kolonii” przewidywał zwiedzanie miasta i naukę pływania, a właściwie naukę pływania i inne atrakcje. Jak już wcześniej pisałem Zdzichu pracował w firmie wykańczającej mieszkania, a nasz domek miał wykańczać na fajrancie. Chyba się trochę przeliczył z możliwościami czasowymi, bo tego fajrantu miał bardzo mało i przez to wykańczanie ciągnęło się tygodniami. W końcu znalazł zastępców, którzy mieszkali bliżej i przyspieszyli trochę tempo prac. Co do jakości nie mieliśmy zastrzeżeń, przekraczała nawet nasze wymagania. Problem był w materiale. Do tej pory nie miałem kłopotów z obliczeniami ilości potrzebnego materiału. Nawet gwoździe przeliczałem na sztuki i to była moja recepta na oszczędne budowanie. Ale Panowie pracowali z rozmachem. Rozrabiali za dużo farby, gips im się rozsypywał, fuga zastygała w wiaderku. Któregoś razu zmiotłem im trochę tego gipsu z powrotem do worka. Dostałem żółtą kartkę, a worek czerwoną. No cóż, widocznie takie są zwyczaje na profesjonalnych budowach. Któregoś razu zobaczyłem pozostawione na rusztowaniu ledwo-co zaczęte piwko. Tak się na pewno nie robi Panowie – piwko nawarzone trzeba wypić.

am00

30. Pokój z antresolą

 

Z salonu zrobiliśmy wejście do przybudówki, która początkowo miała być tylko dużym pomieszczeniem gospodarczym. Właściwe pomieszczenie gospodarcze ograniczyliśmy do 8m2, a nad nim wyszła nam dodatkowo antresola. Drewno topolowe przewidziane na budowę antresoli było jeszcze mokre i kłaczyło się przy heblowaniu. Do heblowania używałem „dymy” wielkiej maszyny stolarskiej z silnikiem trójfazowym. Maszynę pożyczyłem od Wojtka - kolegi z pracy. Przy okazji, gdy szwagier miał do dyspozycji furgonetkę, podrzuciliśmy ją na działkę. Obsługa maszyny wymagała dwóch osób czyli mnie i ... trafiło na Teścia. Dużo zachodu było z tymi deskami. Chyba lepiej było kupić parę metrów gotowej podłogówki. Budowa antresoli i obłożenie skosów na suficie boazerią panelową zajęło mi resztę lipcowego urlopu. Z doskoku, w którąś sobotę położyłem jeszcze swoje pierwsze panele na podłodze.

 

Spartaczyłem wykończenie listwami. Inka mi nie odebrała tej roboty. Na razie tak zostało, ale ustaliliśmy, że przy najbliższej okazji wezwiemy lepszego ode mnie fachmana i to poprawi. Skopałem też montaż drzwi z regulowaną ościeżnicą. Powiesiłem je za wysoko. Próbowałem ratować swoje dzieło wstawiając gruby i szeroki próg. Dopiero po roku przyszli stolarze i przy okazji innych prac to poprawili, a próg stał się zbędny.

 

Wygospodarowaliśmy w ten sposób fajny pokoik dla gości. Rodzice mogli spać na dole, a dzieci na antresoli. Wejście na antresolę umożliwiała wąska drabina wyszperana u Teścia w garażu. Drabina była chybotliwa i przez to niebezpieczna, o czym uczciwie mnie ostrzegał Teść. Ale co tam, miałem zamiar ją przytwierdzić na stałe do antresoli. Drabina nie przypadła Ince do gustu, bo była niewygodna. Cienkie szczebelki uniemożliwiały wchodzenie na boso. Została potraktowana jako rozwiązanie bardzo tymczasowe i przez to jej nie przymocowałem, co jak się później okazało miało tragiczne następstwa.

am00

29. Taras

 

Wprawdzie w domu było mnóstwo rzeczy do roboty, ale brak tarasu nam bardzo doskwierał ze względu na tony piachu, które się wnosiły przy każdym wejściu. Na betonowy taras z gresowymi płytkami nas na razie nie było stać, ale o płytki chodnikowe na piasku można było się pokusić. Andrzej w tym temacie był na bieżąco i miał kontakt z niedrogim producentem. Inka wybrała płytki w kółeczka, w kolorze czerwono-podobnym. Złożyliśmy zamówienie i po miesiącu zameldowała się na działce trzy-osobowa ekipa z zagęszczarką na przyczepce. Wcześniej cokół wypełniłem piaskiem i wypoziomowałem, jak umiałem najlepiej, a Andrzej przywiózł traktorem płytki. Szef ekipy stwierdził, że jak mam tak wszystko ładnie przygotowane, to on tu za bardzo nie ma co do roboty. Uwinęli się w trzy godziny. Byłoby krócej, ale przelotne opady trochę dezorganizowały im pracę.

am00

28. Biologiczna oczyszczalnia ścieków

 

Zebrałem trochę materiałów reklamowych na temat oczyszczalni, odwiedziłem targi budowlane i zamiast wybrać któreś z rozwiązań rynkowych postanowiłem wykonać ją samodzielnie za cenę kilkukrotnie niższą. Dodatkowo w przekonaniu tym utwierdziła mnie wizyta w nowym domu Roberta, któremu „amerykanie”, tak mawiał na przybyszów zza wschodniej granicy, wybudowali oczyszczalnię zamiast szamba. Zrobiłem rysunek betonowego zbiornika gnilnego z drenażem rozsączającym i przy okazji projektu zamiennego dołączyłem do wniosku o pozwolenie jako rozwiązanie alternatywne. Nikt tego nie zakwestionował, więc mogłem zabrać się do roboty. Kupiłem paletę bloczków betonowych na ścianki. Niezawodny Andrzej wykopał mi cyklopem dziurę. Nie obyło się bez problemów. Wykop musiał być głęboki na ponad 2m, bo metr pod ziemią miałem rurę kanalizacyjną. Po zebraniu wierzchniej warstwy okazało się, że teren jest gliniasty. Ze względu na głębokość cyklop nie dawał już rady, więc musiałem użyć łopaty i wody dla rozmiękczenia gliny.

 

Umówiłem się z Tadeuszem. Wymurowanie zbiornika to dla Tadzia pestka i nie wiem czy by mu się chciało przychodzić, gdybym mu nie zorganizował szerszego frontu robót.. Czekało na niego wykonanie fundamentu i posadzki z kamienia pod ganek, oraz wymurowanie cokołu pod taras z dużych głazów. Uporaliśmy się ze wszystkim w dwa dni. Zbiornik wyszedł nam ukośnie w stosunku do domu, bo z dna wykopu nie widzieliśmy otoczenia. Prostokątne okienko rewizyjne w stropie ustawiłem już równolegle do ścian domu. Od środka wymalowałem dysperbitem, a z zewnątrz obłożyłem gliną. Po dwóch tygodniach rozszalowałem strop w zbiorniku i zmajstrowałem betonową klapę do okienka rewizyjnego. Rurę wylotową 110mm zakończyłem od strony zbiornika trójnikiem 160mm/110mm, by odseparować się od powierzchniowych brudów, a z drugiej strony zrobiłem studzienką chłonną z rurą napowietrzającą. Całą 12-to metrową rurę ponacinałem gumówką - im dalej od zbiornika - tym gęściej i skierowałem w stronę części piaszczystej działki. Działa! - minęło 1.5 roku i do zbiornika jeszcze nie zajrzałem.

 

Cała kanalizacja powinna mieć odpowietrzenie i wywiewkę na dachu. Problem ten nie był jeszcze rozwiązany. Dachu nie chciałem dziurawić i wymyśliłem, że w okolicy syfonu od umywalki przekłuję się na zewnątrz i dalej prostopadle po murze płaskim przewodem do dachu, następnie pod okapem poza jego obrys i prostopadle ponad okap. Wentylacyjne przewody płaskie nie były dobrym pomysłem. W miejscach połączeń trudno było je uszczelnić. Tolerowałem przez jakiś czas kapanie skraplającej się pary, ale przed robieniem ocieplenia poprawiłem spadki i miejsca połączeń uszczelniłem silikonem. Mam nadzieję, że skutecznie, bo pod ociepleniem nic nie widać.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...